- Opowiadanie: Clod - Rycerz do towarzystwa (cz.2)

Rycerz do towarzystwa (cz.2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rycerz do towarzystwa (cz.2)

http://www.fantastyka.pl/4,6095.html

 

* 6 *

 

 

 

…gniewać?– pomyślał, uśmiechając się pod nosem. Mógłby jeszcze kilka chwil poświęcić na wspominanie kruczowłosej piękności, ale głośne dźwięki muzyki dobitnie przypomniały mu, gdzie się znajduje. Rozejrzawszy się dookoła doszedł do wniosku, że na balkonie zaczyna robić się co raz tłoczniej, dlatego postanowił wrócić do środka.

 

Największa zamkowa sala była urządzona z wielkim przepychem i robiła piorunujące wrażenie. Była sceną dla gry światła i cienia, gdzie tysiące świec, począwszy od tych najmniejszych, wielkości małego palca, a skończywszy na tych największych, grubych jak męska pięść i długich na trzy stopy; wszystkie usiane były migotliwymi płomieniami, które oświetlały wirujące w szalonym tańcu pary. Przestrzeń pomiędzy łukami okien wypełniały kolorowe gobeliny, na których przedstawieni zostali bohaterowie mitów, legend i baśni, ścierający się z koszmarnymi potworami, wielkie bitwy stoczone w dalszej i bliższej przeszłości; ale można tam było znaleźć też spokojniejsze obrazy, a i kilka scen mogący u jednych przywołać na twarz wstydliwy rumieniec, zaś u innych wzbudzić niesmak i oburzenie. Po wszystkich kolumnach w górę piął się srebrny bluszcz, oddany przez rzeźbiarzy tak wiernie, że gdyby nie kolor, można by go pomylić z żywą rośliną. Całości dopełniały niezliczone obrazy, trofea z zabitych na polowaniach zwierząt, jak i misternie wykonane bronie.

 

Terreor przez moment zastanawiał się, ile to wszystko może być warte. Gdyby ktoś kiedyś odważył się najechać Skalne Miasto, a owe zuchwalstwo zakończyłaby się sukcesem, stałby się jednym z najbogatszych ludzi na kontynencie, a wystarczyłoby jeno sprzedać to, co wisi na ścianach w tej sali.

 

Wtedy jego wzrok zatrzymał się na licznych chorągwiach, które miały za zadanie informować gości, którzy z wielmożów znaleźli się na owym przyjęciu. Płacht materiału było co nie miara, ale jak to zwykle bywa, większość nie miała zbyt dużego znaczenia. Wędrowny rycerz z zaciekawieniem otaksował te największe, zawieszone na samym końcu sali, tuż nad tronem przeznaczonym dla hrabiego Tinarg.

 

– Nie mogło być inaczej… – westchnął, ze zrezygnowaniem kręcąc głową. Na samym środku wisiała rzecz jasna chorągiew hrabiny, a raczej jej zmarłego męża, na której na ciemnoczerwonym tle widniał pomarańczowy płomień. Zaraz po prawej stronie, na szarym niczym granitowa skała tle czarną nicią wyszyty był wspięty na tylne łapy, ryczący niedźwiedź, zaś ta z lewej szczyciła się trawiastą zielenią, na której widniała srebrna ryba skacząca pomiędzy dwoma niebieskimi wstęgami rzek.

 

– Takie już moje parszywe szczęście – warknął, zły na siebie, a raczej na fortunę, która postawiła na jego drodze synów dwóch najważniejszych lordów Hrabstwa Tinarg. Z czystej przekory odszukał kawał materiału z strażnicą umieszczona między dwoma rzekami. – To było do przewidzenia – parsknął teatralnie, gdyż z umiejscowienia owej chorągwi jasno wynikało, że ojciec krostowatego dzieciaka był najważniejszym chorążym tego od ryby między rzekami. Jeśli ten pryszczaty brzydal jest u niego na wychowaniu… Wolał nie myśleć, co też mogło go czekać. Chociaż uratowałem dziwkę i to, co zostało z mego honoru.

 

Uśmiechnął się ironicznie.

 

Wtem jego uwagę przyciągnęła jeszcze jedna chorągiew, większa od pozostałych i z całą pewnością najstaranniej wykonana. Na czarnym niczym atłasowa ciemność nocy tle widniała waga wyszyta złotą nicią. Terreor dobrze znał ten herb i widział go już wcześniej tego dnia…

 

 

 

* 7 *

 

 

 

Ledwie opuścili labirynt wąskich uliczek, którymi mozolnie przedzierali się w stronę głównej ulicy Skalnego Miasta, a natknęli się na ogromny tłum ludzi. Jednak tym razem nie mieli do czynienia z rozwrzeszczaną bandą handlarzy i przekrzykujących się przekupek, a z pochodem regularnego oddziału, który torował sobie drogę przez zatłoczoną ulicę.

 

– Co tu się dzieje… – szepnęła w eter Nella. Oczy miała szeroko otwarte, a na jej twarzy uwydatnił się grymas bezbrzeżnego zdziwienia.

 

Terreor nie odpowiedział, zbyt był pochłonięty tym, co miał przed sobą.

 

Na przedzie długiej kolumny truchtały cztery piękne kare ogiery, na grzbietach których zasiadali rycerze odziani w czarne opończe. Prezentowali się niezwykle godnie i wszyscy musieli być pasowanymi rycerzami, Terreor był tego pewien, ujrzawszy ich rynsztunek. Dalej wędrował niewielki oddział piechociarzy, w skład którego wchodzili tak tarczownicy, kusznicy, jak i wojownicy uzbrojeni w rohatyny i glewie. Wszystkich łączyło jedno – czarny kolor. Wyglądało to tak, jakby śmierć postanowiła wysłać swych reprezentantów, aby ci nieśli złą nowinę w świat.

 

Wędrowny rycerz na moment oderwał wzrok od uzbrojonych mężczyzn, aby przyjrzeć się mieszkańcom Skalnego Miasta, którzy, w co nie mógł do końca uwierzyć, nagle ucichli i zatrzymali się tam, gdzie stali. Na całej ulicy zapanował spokój, jakiego próżno byłoby nań szukać, choćby i w najgłębszej nocy. Mężczyźni, kobiety, a nawet zwykle nie możliwe do upilnowania dzieci, wszyscy jako jedna istota wlepiali z niedowierzaniem ślepia w uczestników czarnego marszu.

 

Wszystko wyjaśniło się, bynajmniej dla Terreora, gdy tylko ujrzał długi drzewiec, na końcu którego łopotała czarna niczym węgiel chorągiew. Jednakże ważniejsze od czerni było złoto i nim wyszyta waga – symbol i herb jednego z najpotężniejszych rodów w całym królestwie.

 

– Spokojnie, to nie wrogowie – wyszeptał w stronę skamieniałej Nelli.

 

Kobieta zacisnęła usta w wąską kreskę i z pytaniem wymalowanym na urodziwej twarzy, wpatrywała się w rycerza, czekając na wyjaśnienia.

 

– Widzisz złotą wagę na chorągwi? – zapytał łagodnie, a gdy kruczowłosa potakująco pokiwała głową, kontynuował. – To godło rodu Melter, z którego wywodzi się obecna królowa, Laria Karhelm. Jej ojciec, Edos Melter jest namiestnikiem króla Ethana Karhelma, władcy Pięciu Hrabstw. Najwidoczniej namiestnik postanowił złożyć wizytę młodziutkiej hrabinie, choć po co, to nie mam pojęcia.

 

Musieli wykazać się cierpliwością i przeczekać, aż wszyscy zbrojni, dworacy i kilka wozów ich minie, zmierzając w stronę Granitowego Zamku. Gdy po czarnym pochodzie pozostało tylko wspomnienie, a przestraszony tłum odzyskał głos i energię, Terreor zwrócił się w stronę swej towarzyszki, chcąc zapytać o drogę do lupanaru, gdzie miał ją ostatecznie odstawić. Wtedy to ujrzał na jej gładkim licu wyraz głębokiej zadumy, zaś w akwamarynowych oczach rodzącą się iskrę zrozumienia.

 

Nad czym tak myśli? – zastanawiał się, lecz nie było mu dane uzyskać na owe pytanie odpowiedzi.

 

– Chodź! – kobieta warknęła na rycerza zupełnie niespodziewanie, w jednej sekundzie wyrywając się z głębokiej refleksji i chwilowego otępienia. – Już późno. Pewnie i tak będę miała kłopoty, że dałam się w taki sposób potraktować, no ale cóż, sama się o to prosiłam, wychodząc bez opieki. – Nella zupełnie przestała zwracać uwagę na rycerza, który kroczył u jej boku. Była skupiona na celu tak bardzo, że nawet nie zauważała ludzi, którzy na nią wpadali.

 

Resztę drogi przebyli w ekspresowym tempie i całkowitym milczeniu. Piękna kobieta przypomniała sobie o swym wybawcy dopiero przed sporą kamienicą, w oknach której z łatwością można było dostrzec bladoczerwone zasłony. Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości, powinien się ich pozbyć, po przeczytaniu wiszącej nad wejściem tablicy z nazwą owego miejsca – „Pod Kiecą Rozpustnicy".

 

– Żywię nadzieję, że moje towarzystwo było dla ciebie wystarczającą nagrodą, rycerzyku. – rzuciła do niego przed wejściem do owego przybytku rozkoszy i już zdawało mu się, że to wszystko, lecz Terro miał przyjemność się pomylić.

 

Kobieta zbliżyła się doń w mgnieniu oka, szybko i bezszelestnie jak kot polujący na swą ofiarę. Ona jednak nie uczyniła z wędrownego rycerza swej zdobyczy, wręcz przeciwnie…

 

Nie zdążył się nawet odezwać, a Nella już zniknęła za ciężkimi, dębowymi drzwiami. Pocałunek, który złożyła mu na policzku był delikatny, jak muśnięcie motylich skrzydeł, acz wywarł na nim wrażenie, jak uderzenie kowalskim młotem. Jedynym, co mu po niej pozostało, to słowa niosące nadzieję. Po tym, jak jej usta oderwały się od jego policzka, wyszeptały jeszcze „do zobaczenia".

 

To wszystko, co mi po niej pozostało – westchnął. Poprawił się jednak szybko w myślach, gdyż miał na karku jeszcze kilku młodych paniczyków pragnących zemsty za doznane upokorzenia, a i kilka miłych wspomnień, spośród których jedno szczególnie mocno wyryło mu się w głowie.

 

Pachniała tak wyjątkowo, zupełnie jak…

 

 

* 8 *

 

 

 

-…kwiaty? Nie, to chyba jednak owoce…– Terreor ledwie wyczuł znajomy, jakże charakterystyczny zapach, gdy za plecami usłyszał niski, dudniący męski głos.

 

– Jeżeli moje zmęczone, starcze ślepia mnie nie mylą, to jest ów rycerz, którego chciałem pani pokazać…

 

Terro nie zwlekając obrócił się, aby wpaść na krępego, szerokiego w barach mężczyznę. Na zniszczonej, pooranej głębokimi zmarszczkami twarzy, którą otaczały bujne, przeplatane siwizną bakobrody, widniał szeroki uśmiech w pełni ukazujący komplet pożółkłych zębów.

 

– Witaj, sir Terreorze – zagrzmiał niczym myśliwski róg najlepszy zbrojmistrz Skalnego Miasta, Otto Ryster. – Chciałbym ci kogoś przedstawić… Oto bowiem pewna dama wypytywała mnie, czy nie zawitał do mego zakładu ostatnimi czasy jakiś ciekawy jegomość rycerz. Ja, rzecz jasna, od razu pomyślałem o tobie. – Starszy mężczyzna, jak na bogatego rzemieślnika przystało, odziany w drogie, pięknie skrojone szaty, dłonią wielką niczym bochen chleba wskazał drobną kobietę stojącą u jego boku. – Poznaj mą dobrą znajomą, oto pani Rahi'ia Goldenar…

 

Wędrowny rycerz kompletnie zaniemówił. W jednej chwili stracił i głos, i oddech, zupełnie jakby uleciał z niego duch. Stało się tak dlatego, iż w stojącej u boku Otto Rystera kobiecie bez pomyłki rozpoznał Nellę…

 

– Miło mi cię poznać, sir… – W akwamarynowych oczach kruczowłosej piękności pojaśniały iskierki rozbawienia. Jak to miała w zwyczaju, uniosła drobną, wypielęgnowaną dłoń w górę, oczekując na pocałunek.

 

Terreor przełknął gulę, która zakorkowała mu przełyk i z niemałym trudem wydobył z siebie kilka słów, wciąż walcząc z niedowierzaniem.

 

– Mi również, pani… – Musnąwszy ustami atłasowo gładką skórę, omiótł wzrokiem złoty pierścień wysadzany szafirami, który Rahi'ia nosiła na serdecznym palcu.

 

Nieźle jak na dziwkę – pomyślał, mrużąc oczy. Już chciał coś dodać, pociągnąć rozmowę, gdy głos zabrał przyglądający się im z boku Otto:

 

– Niech mnie młot kowalski pizdnie, jeśli na sali jest parka piękniejszych gołąbeczków. – Krzepki mężczyzna wybuchł nagle tubalnym śmiechem, zwracając na ich trójkę uwagę połowy sali.

 

Najszybciej zareagowała Nella, znaczy pani Rahi'ia Goldenar, która błyskawicznie i zwinnie niczym łasica wsunęła rękę pod ramię Terreora, aby, wcale nie pytając o zgodę, wyciągnąć go na część sali przeznaczoną do zabawy. Zanim wędrowny rycerz zdążył jakkolwiek zareagować, już trzymał swą partnerkę należycie do tańca, w który weszli płynnie i swobodnie, tym samym znikając z oczu zbrojmistrzowi i reszcie nachalnych gapiów.

 

– Rozluźnij się wreszcie, jesteś sztywny jak… – krzywizna pełnych, czerwonych, stworzonych do całowania ust wygięła się w parodii niewinnego uśmiechu. – Zupełnie jakby ci ktoś kij od miotły w rzyć wsadził. – Wypowiedziała to ledwie słyszalnym szeptem, wprost do jego ucha.

 

Rycerz milczał, bez słowa wpatrując się w swą partnerkę.

 

Po części był zły na siebie, że dał się tak łatwo omamić i oszukać kobiecie, tylko dlatego, iż była oszałamiająco piękna; z drugiej strony miał żal do Nelli, że była z nim nie szczera i zataiła to, kim w rzeczywistości jest.

 

Rahi'ia w końcu nie wytrzymała i umyślnie, ze sporą siłą, nadepnęła na stopę Terreora. Ten jeno zakwiczał cicho i z wyrzutem warknął:

 

– Oszalałaś, kobieto?!

 

– Nie myliłam się, wciąż masz język w gębie – wyszczerzyła się do niego w perfidnym uśmiechu. – To dobrze, bo chciałam z tobą porozmawiać, ale najwidoczniej nie podzielasz mojego zapału.

 

– Nie lubię być okłamywany, to wszystko.

 

– Daj już temu spokój, rycerzu – kobieta ostentacyjnie przewróciła oczyma. – Nie mogłam ci od razu wszystkiego wypaplać, bo nie miałam pewności z kim mam do czynienia.

 

– A co się okazało? – Zapytał wpatrzony w niezwykle błękitne oczy.

 

– Tańczę tu z tobą, więc bądź tak łaskaw i się domyśl. – Rahi'ia pokręciła lekko głową i zamilkła, oddając się w pełni muzyce.

 

Chciał coś dopowiedzieć, ale w końcu nie wymyślił nic mądrego. Trudno mu było skupić się na czymkolwiek innym, gdy w objęciach miał tak zjawiskową niewiastę. Choćby proponowano mu koronę, czy też wszystkie skarby świata, on wolałby przez sekundę móc patrzeć na nią.

 

Wyglądała zupełnie inaczej, niż wtedy, gdy ją poznał. Miała na sobie ciemnogranatowy gorsecik, uwydatniający szczupłą talię, oraz podnoszący sporych rozmiarów piersi, które przyciągały męskie spojrzenia, prawie wyskakując z kwadratowego dekoltu, na którym spokojnie leżał złoty łańcuszek zwieńczony zawieszką w kształcie podkowy. Biała, bawełniana koszula wykończona przy szyi i na końcach rękawów misternie wykonaną koronką odsłaniała smukłą szyję i pozostawiała nagie ramiona. Całości dopełniała sięgająca kostek błyszcząca, atłasowa spódnica w kolorze jasnego błękitu.

 

– Musisz być naprawdę doskonała w tym, co robisz, że stać cię na takie dzianiny – mruknął do niej z cicha, chcąc dopiec kłamczyni.

 

– Uwierz mi, że nie ma drugiej takiej jak ja – błysnęła białymi ząbkami i zaraz kontynuowała. – Jednakże nie zajmuję się już dłużej klientami. Nie można całe życie zarabiać na siebie rzycią. Szczególnie jeśli jest inny, bardziej dochodowy sposób.

 

– Znaczy się?

 

– Ujmując rzecz prosto i oględnie, jestem burdelmamą.

 

Parsknęła szczerym śmiechem i wykonała kilka efektownych obrotów, zanim na powrót przylgnęła do rycerza z czarnym mieczem w herbie.

 

Terreorowi po raz kolejny odebrało mowę. To jakiś demon, a nie kobieta.

 

– Jak to się stało? – Zapytał w końcu, zaintrygowany niewiastą, która zwiewnie niczym liść na wietrze, poruszyła się wraz z nim po sali.

 

– Uwierz, nie jest to historia ani ciekawa, ani zajmująca. Niech będzie, że nie jestem biedną dziwką, a nieźle radzącą sobie kobietą, z całkiem dochodowym interesem na wątłych barkach. – Posłała mu kolejny uśmiech, tym samym dając do zrozumienia, iż nie ma zamiaru kontynuować owego wątku.

 

Terro też nie miał zamiaru dłużej drążyć tematu; doskonale rozumiał, że Rahi'ia ma swoje sekrety; sam nie był w tej płaszczyźnie wiele lepszy… Odpuściwszy, skupił się na muzyce i tańcu, który, o dziwo, nie męczył go tak jak zwykle, a wręcz przeciwnie, sprawiał ogromną przyjemność. Powodem takiego stanu rzeczy była partnerka, która dała się prowadzić lekko i łatwo, zamieniając zwykle nużące podrygi w chwilę najwyższego uniesienia.

 

Wędrowny rycerz nawet nie zauważył kiedy muzyka ucichła, a pary, które jeszcze przed sekundą otaczały ich ze wszech stron, pląsając równie radośnie jak oni sami, nagle zniknęły, tworząc wokół zupełnie pustą przestrzeń.

 

A raczej prawie pustą.

 

Gwałtowne uderzenie o coś dużego i nieustępliwego zatrzymało ich niespodziewanie. Terreor zazwyczaj w takich sytuacjach zachowywał się jak rozjuszony kogut, czym prędzej doskakując do osobnika, który śmiał stanąć mu na drodze, aby brutalną siłą rozprawić się z owym nieszczęśnikiem. Tym razem zamierzał postąpić wbrew sobie, ukazując tym samym wielkoduszność, by zaimponować pięknej partnerce. Plan ten jednak spalił na panewce, gdy tylko się obejrzał…

 

Przed sobą miał grupę mężczyzn, którzy różnili się od siebie wiekiem i wyglądem, acz wszystkich łączył niezwykle bogaty ubiór, wyniosłość typowa dla wielmożów i chłodna arogancja spojrzenia.

 

Pierwszymi, którzy rzucili mu się w oczy, byli dwaj potężnie zbudowani brodacze odziani w całości na czarno. Starszy, najpewniej ojciec, mierzył ponad sześć stóp wzrostu, miał szerokie bary, wielkie brzuszysko i łapska, którymi można by łupać orzechy. Z ogorzałej, twardej niczym granit twarzy, spoglądały na Terrona czarne niby węgiel, zionące gniewem ślepia. Syn, oprócz gęstych, ciemnobrązowych loków i orzechowych oczu był niemal dokładną, jedynie nieco wyższą, chudszą i młodszą kopią swego ojca. Po ich prawej stronie stał wysoki, szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy i nieprzeniknionych oczach w kolorze stojącej, morskiej wody, na które opadały mu już siwiejące perłowe włosy. Nieco za plecami jasnowłosego stał mąż najniższy z nich wszystkich, o twarzy do bólu wręcz przeciętnej, gdyby nie szpecące go ślady po ospie, bulwiasty nos i odstające uszy, których nie dało się skutecznie ukryć pod rzadkimi, słomianymi włosami.

 

Dla Terreora wszystko stało się jasne, jeszcze zanim padły pierwsze słowa. Wystarczyło, że ujrzał trzy znajome twarze, na których widniały podstępne, podszyte satysfakcją uśmieszki.

 

– W czym mogę pom… – Zaczął rycerz, acz najwyższy z mężczyzn, ten który miał na piersi herb ze skaczącą między dwoma rzekami srebrną rybą, przerwał mu obcesowo:

 

– Milcz, póki żaden z nas nie pozwoli ci mówić. – Jego twarz pozostała niewzruszona, a oczy nieprzeniknione.

 

– Lordzie Flusser, proszę pozwolić mi się nim zająć – z nieskrywaną pewnością siebie przemówił młodszy z brodaczy. – W końcu to mojemu braciszkowi oberwało się najbardziej. – W lekceważący sposób zmierzył wzrokiem wędrownego rycerza, jakoby chcąc mu dać do zrozumienia, iż nie jest dla niego równorzędnym przeciwnikiem.

 

– Sir Atlanie, pamiętaj, że ten niegodziwiec, poprzez swoje zachowanie, naraził się nam wszystkim – odparł spokojnie lord Flusser.

 

– Wiemy o tym równie dobrze jak ty, Theonorze – wtrącił starszy z brodaczy. – Pamiętaj tylko, że to Br'hard ma połamany nos, a Zyvid wyszedł z całej sytuacji jeno z urażoną dumą. – Posłał wymowne spojrzenie perłowłosemu.

 

– Wydaje ci się, Arnaldo, że mojemu synowi nie należy się satysfakcja, tylko dlatego, że jakiś drab nie obił mu mordy? – Choć twarz Theonora Flussera, Lorda Dwóch Rzek pozostała niewzruszona, a jego głos nie zdradzał emocji, można było wyczuć bijący od niego gniew.

 

– Jeśli ta jego duma jest taka ważna, to czemu nie stanął w jej obronie? – Nie przestawał naciskać masywny brodacz, graf Arnaldo dar-Berger, pan na Górskiej Skale.

 

Terreor przyglądał się całej sytuacji w zupełnym milczeniu, nie mając bladego pojęcia, cóż ma uczynić. Sprzeczka wielmożów wydała mu się kompletną niedorzecznością, lecz wolał się nie wtrącać i nie zwracać na swoją osobę uwagi najważniejszych person w hrabstwie Tinarg.

 

– Arnaldo, Theonorze, uspokójcie się obaj, rozmijacie się z celem – wtrącił nagle ospowaty, chcąc jeszcze w zarodku stłumić rodzącą się kłótnię.

 

– Ojcze, sir Zwinger ma rację – zabrał głos sir Atlan dar-Berger, pierworodny syn grafa Granitowych Gór.

 

– Athanorze, twojemu synowi też nic wielkiego się nie stało, chyba że siniak na rzyci to powód do lamentu. – Pogardliwym śmiechem parsknął potężnie zbudowany graf z gór.

 

– Aether jest moim wychowankiem, a ja nie mam zamiaru pozwalać komukolwiek na wycieranie nim ulic – ponownie przemówił lord Dwóch Rzek.

 

Gdy już wydawało się, że do wybuchu regularnej kłótni brakuje tylko kilku sekund, do dyskusji włączył się nowy, piskliwy głos:

 

– O co właściwie chodzi, wielmożni panowie. – Rahi'ia w swoim stylu, pewnie i bezkompromisowo, wystąpiła przed zastygłego w bezruchu wędrownego rycerza, aby akwamarynowymi ślepiami od góry do dołu otaksować nie mogących dojść do porozumienia arystokratów.

 

– Kim ty w ogóle jesteś? – warknął gniewnie Atlan dar-Berger.

 

– Nie takim tonem, rycerzyku… – mruknęła przeciągle, złowróżbnie mrużąc oczy.

 

– Zachowuj się, Atlan – lord Flusser prędko przywołał do porządku młodego rycerza. – To pani Rahi'ia Goldenar, jedna z bogatszych i bardzo wpływowych person w Skalnym Mieście. Nikt z nas nie chciałby pogorszenia – chrząknął lekko – stosunków handlowych z panią Goldenar, więc uważaj na słowa.

 

– Proszę o wybaczenie, pani… – Młody góral w mig pojąwszy, iż nie ma do czynienia z byle niewiastą do towarzystwa, karnie pochylił głowę.

 

– Dobrze, już dobrze – westchnęła teatralnie i niedbale machnęła dłonią. – Powiedzcie mi lepiej, panowie rycerze, czegóż to chcecie od mego… – zastanawiała się moment – przyjaciela.

 

– Ten pani przyjaciel napadł dziś na naszych synów! – Potężny głos podniósł graf z czarnym niedźwiedziem w herbie. Lord Dwóch Rzek i jego chorąży zgodnie pokiwali głowami, nie dodając nic od siebie.

 

– Mojemu bratu, Br'hardowi, złamał nos. Nie dość, że chłopak od urodzenia brzydki jak najpaskudniejsza noc, to teraz jeszcze ma krzywą kichawę – złośliwym śmiechem parsknął Atlan, w czym zaraz zawtórował mu ojciec.

 

Wyraźna poprawa nastrojów dwóch ogromnych mężczyzn dodała odwagi Terreorowi, który chciał wykorzystać moment, aby wrócić do dyskusji:

 

– Przyznali się, za co im się oberwało?

 

Śmiech brodaczy ucichł, jak ucięty mieczem. Lord Flusser po raz drugi zmierzył wędrownego rycerza wzrokiem mrożącym krew w żyłach i bardzo cicho wyszeptał:

 

– Odezwiesz się jeszcze raz nie pytany, a możesz być pewien, że nie opuścisz tego zamku w jednym kawałku…

 

Rycerz z całej siły zacisnął szczęki – pozostali usłyszeli nieprzyjemny dźwięk zgrzytania zębami. Dłonie zamknął w pięści, próbując stłumić wrzącą w sobie złość. Potrafił znieść bardzo wiele, ale bufonowaty jegomość jawnie prosił się o przemodelowanie twarzy. Możliwe, że Terro nie wytrzymałby napięcia i wybuchnął, acz w krytycznym dla siebie momencie poczuł jedwabisty dotyk drobnej kobiecej dłoni, który ukoił skołatane nerwy i pozwolił mu wytrwać w milczeniu.

 

– Wierzę, że musiał istnieć jakiś powód, przyczyna, która doprowadziła do tego nieszczęśliwego wypadku… – spokojnie przemówiła Rahi'ia, wpatrując się w mętne oczy lorda Flussera.

 

– Ależ oczywiście, że istniał takowy powód! – Głos zabrał sir Zwinger, ale za niego dokończył sir Atlan:

 

– Br'hard wspomniał, że zaczepili jakąś dziwkę, aby spytać ją o drogę, gdyż zbłądzili. Wtedy to pojawił się ten oto łajdak i pogroził im mieczem.

 

– Doprawdy, niezwykle to ciekawe… – podjęła Rahi'ia. Ucichła na kilka sekund, po czym z szerokim uśmiechem kontynuowała. – Czy wasi synowie rozpoznaliby ponownie ową dziwkę? Jestem bardziej niż pewna, że to jedna z moich dziewczyn, więc całość można rozwiązać szybko i bezproblemowo, pytając świadka zajścia, co też się tam wydarzyło.

 

– Zyvid, Br'hard, rozpoznacie tą ulicznicę, którą pytaliście o drogę? – Do trójki młodych paniczyków, wciąż kryjących się za plecami ojców, zwrócił się sir Atlan dar-Berger.

 

– Oczywiście – odparł jasnowłosy syn lorda Flussera.

 

– To opisz ją prędko pani Goldenar.

 

– Miała włosy czarne jak węgiel i oczy, tak niebieskie, że… – Chłopak ucichł w tej samej sekundzie, w której przyjrzał się stojącej przed nim kobiecie. Dopiero teraz rozpoznał w niej dziwkę, którą szarpali tego dnia w zaułku. W mgnieniu oka zalał się potem, wciąż jednak próbując zachować pozory spokoju i opanowania. Już nawet obmyślał plan, jak bez szwanku wyjść z tej sytuacji, gdy głos zabrał krostowaty:

 

– Była podobna do niej – paluchem wskazał Rahi'ię.

 

– Przecież to ona! – Ożywił się ten z połamanym nosem. – To ta dziwka!

 

Czwórka mężczyzn z niedowierzaniem wędrowała wzrokiem od słodko uśmiechniętej piękności do swych latorośli. Nagle żaden z wielmożów nie miał już nic do powiedzenia. Buta, pewność siebie i arogancka pycha uleciały w jednej chwili niczym uschły liść porwany przez jesienny wiatr.

 

– Czy… czy… to prawda? – z trudem wyjąkał sir Zwinger.

 

– Niestety tak, moi panowie rycerze – kobieta przemówiła z udawanym smutkiem. – Prawdą natomiast nie jest, że pytali mnie o drogę, co to, to nie.

 

– Br'hard, coś ty znowuż najlepszego narobił?! – Wrzasnął graf Granitowych Gór, a jego głos przetoczył się przez olbrzymią salę z siłą gromu.

 

Nie chciałbym być w jego skórze – pomyślał Terreor, dostrzegając w dotąd beznadziejnej sytuacji promyk nadziei.

 

– Nic, ojcze… – bez przekonania próbował się bronić najmłodszy z snów górskiego grafa.

 

– Jeszcze śmiesz kłamać! – Arnaldo dar-Berger wolno podniósł swą ogromną dłoń i nie żałując siły trzasnął syna przez łeb.

 

Krąg gapiów, szukających dobrej zabawy kosztem innych, co raz bardziej się powiększał. Dotąd tylko część zebranych tego wieczora gości zwróciła uwagę na incydent mający miejsce w okolicach środka wielkiej sali. Po ojcowskim uderzeniu, Terreor i zamieszanie, które narodziło się wokół jego osoby, stali się centralnym punktem zabawy.

 

Gdy ojcowie zajęli się kłamliwymi synami, sytuacja wydawała się być opanowana. Rahi'ia pociągnęła Terreora w dół, tak że jego ucho znalazło się tuż przy pełnych kobiecych ustach, które wyszeptały:

 

– Właśnie uratowałam ci skórę przed garbowaniem, więc masz u mnie dług, piękni…

 

– Ojcze, grafie dar-Berger, Atlan, co tu się dzieje? – Pytanie zadał wysoki, żylasty mężczyzna o złotych włosach i szmaragdowych oczach. Twarz miał pociągłą, a sylwetką nie przypominał w żaden sposób wojownika. Pod ramię prowadził dobrą znajomą Terreora, hrabinę Tennę de'Grashhof. Młoda dziewczyna z przestrachem wymalowanym na bladym licu szybko przyjrzała się wszystkim uczestnikom zatargu.

 

– Terreor? – zapytała słabym głosem. – Czego chce od ciebie mój wuj? – Dopiero wtedy dostrzegła potężnie zbudowanego górala, który wraz ze swym ojcem kajał młodszego brata. – Sir Atlanie… – szepnęła nieśmiało, dygając przy tym leciutko, a jej policzki obficie pokrył róż.

 

– Nie wstydź się tak, wszak już niedługo będziecie mał… – Wypowiedź swego starszego syna przedwcześnie zakończył lord Flusser:

 

– Zamknij się! – Terreor po raz pierwszy ujrzał na twarzy Lorda Dwóch Rzek coś innego, niż zimną obojętność, a była to wściekłość w swej najczystszej postaci.

 

– Wybacz ojcze, ale myślałem, że już wszystko zostało uzgodnione i, że już wszyscy wiedzą o…

 

– Lepiej za dużo nie myśl, Walder, bo nie wychodzi ci to ostatnio najlepiej – syknął lodowatym tonem Theonor Flusser, tym samym ucinając dyskusję.

 

Co tu się, do cholery, dzieje?! – chciał na cały głos krzyknąć Terro. Powstrzymał się jednak, gdyż do sporego już grona – rozdzielając okrąg gapiów – zbliżyła się kolejna grupa mężczyzn. Odzianych od stóp do głów – z wyjątkiem złotych wag widniejących na ich piersiach – na czarno, przypominali kondukt żałobny, co w tej sytuacji nie wróżyło najlepiej.

 

– Moi lordowie, czyżbyście chcieli wyłączyć syna namiestnika z tej jakże ciekawej dysputy? – Pytanie zadał średniego wzrostu młodzieniec o ciemnej karnacji, ciemnobrązowych włosach i jasnobłękitnych, przypominających lód oczach.

 

Wszyscy lordowie ukorzyli głowy, a Rahi'ia i Tenna dygnęły sprężyście.

 

To niemożliwe – pomyślał wędrowny rycerz. – Od tego wszystkiego pomieszało mi się we łbie, przecież to nie może być…

 

– Edos? – zapytał w końcu, nie wierząc własnym oczom.

 

– Nie do końca, sir Terreorze – odparł ze szczerym uśmiechem młodzian, szczycący się herbem ze złotą wagą na czarnym tle.

 

– Znasz sir Astava Meltera, syna królewskiego namiestnika? – z niemałym zdziwieniem zadała pytanie stojąca obok rycerza kobieta.

 

– Tak mi się wydawało, ale chyba jednak się myliłem… – mruknął z wyraźnym zniechęceniem Terro, po czym podniósł wzrok na młodego rycerza poznanego przy kuflu w karczmie. – W życiu nie dałem się nabrać dwa razy na tę samą sztuczkę, aż tu nagle, tego samego dnia, dwie przygodnie poznane osoby okazują się być zupełnie kimś innym, niźli podawały na początku. – Nie mogąc zrozumieć zaistniałej sytuacji, w pytającym geście bezradnie wzruszył ramionami. – Mógłbyś mi wyjaśnić, co tu się wyprawia?

 

– Oczywiście, przyjacielu – odpowiedział swobodnie syn namiestnika. – Lecz wszystko po kolei. Wpierw muszę wyjaśnić pewną kwestię, wszak nie przybyłem tu dla rozrywki, a z rozkazu ojca.

 

– Z jakąż to misją wysłał cię do nas, nasz ukochany namiestnik? – W głosie Theonora Flussera czuć było nerwowość.

 

– Przynoszę wam, w szczególności tobie, hrabino, i tobie, lordzie Flusser, radosną nowinę – choć głos Astava Meltera przebrzmiewał wesołością, to w jego ślepiach odbijało się chłodne wyrachowanie.

 

Oni toczą jakąś grę – uświadomił sobie Terreor. – I najwidoczniej to Edos… znaczy się Astav, ma zwycięskie karty w ręce. Wędrowny rycerz z uwagą przyglądał się zastygłym w ogromnym napięciu twarzom wielkich lordów hrabstwa Tinarg.

 

– Nie chcę zdradzać od razu wszystkiego – szepnął konfidencjonalnie Astav, tym samym grając na emocjach roztrzęsionych od domysłów lordów. – Mój ojciec, królewski namiestnik Aeryk Melter, wraz z królem Pięciu Hrabstw, Ethanem Karhelmem, znaleźli… – Na młodym licu pojawił się tryumfalny uśmiech, a ton z radosnego zmienił się na wyczuwalnie pogardliwy. – Nowego męża dla młodej hrabiny.

 

Reakcje na ową wieść były skrajnie różne, acz wszystkie doskonale widoczne na niemogących ukryć emocji twarzach wielmożów. Lico lorda Flussera ponownie zmieniło się w kamienną maskę, acz w zazwyczaj nieprzeniknionych oczach rozpętała się burza, prawdziwy sztorm, wskazujący zniweczone plany. Trudno było dostrzec grymas grafa Granitowych Gór, gdyż większa część jego oblicza była ukryta pod splątanymi włosami kosmatej brody – o złości i wielkim zawodzie informowały jeno liczne zmarszczki, przecinające głębokimi bruzdami wysokie czoło i rozdymane, jak u szykującego się do szarży byka, nozdrza. Sir Zwinger smętnie zwiesił głowę, wlepiając wzrok w stopy, jakoby na swych butach, bądź też na marmurowej posadzce, chciał znaleźć odpowiedź na pytanie – „Dlaczego?".

 

Jednym, który zdawał się odnajdywać w tej sytuacji powody do radości, był pierworodny syn Arnaldo dar-Bergera, sir Atlan. Pod czarną, gęstą brodą błysnął bielą zębów, uśmiechając się radośnie i jakoby z wyższością.

 

– To… To… – Zwykle mający wiele do powiedzenia lord Flusser zaczął się nagle jąkać jak giermek, którego zrugano za udawanie rycerza. – To wspaniale… Ale… cze… czemu tak nagle?

 

– Hrabina Tenna jest wciąż bardzo młodą kobitą i może spłodzić wielu zdrowych synów, więc nie ma na co czekać. Pytanie powinno brzmieć, czemu tak długo zwlekaliśmy, lecz o tym porozmawiamy już w nieco mniejszym gronie…

 

– Ale… Ale ja już mam narzeczonego, znaczy się dziś… – Do wydawałoby się już zakończonej dyskusji próbowała nawiązać młoda hrabina, ale spiorunowana wzrokiem przez swego wuja umilkła i pokornie, z wyraźną rezygnacją, zwiesiła głowę.

 

Zapanowała nieprzyjemna, wręcz natrętna cisza, która na kilka sekund wypełniła całą salę. Na szczęście ludzie zebrani wokół syna namiestnika, hrabiny de'Grashhof i wielkich lordów hrabstwa Tinarg, szybko pojęli, że przedstawienie się skończyło i wrócili do przerwanych rozmów. Wielmożowie najwidoczniej pogodzili się z oczywistą przegraną, spowodowaną nagłym pojawieniem się nowego, zupełnie niespodziewanego gracza, który odmienił już z góry zaplanowane losy hrabstwa.

 

Terreor był praktycznie pewien, że wszystko rozejdzie się po kościach, a zarzuty i oskarżenia wystosowane w jego stronę zostaną zapomniane, przykryte popiołem po unicestwionych w ogniu siły wyższej lordowskich planach. Wędrowny rycerz już nachylał się w stronę swej towarzyszki, aby zaproponować jeszcze jeden taniec, mający być dla ich dwójki ucieczką z dala od upokorzonych lordów, lecz wtedy usłyszał to, czego najbardziej się obawiał:

 

– Pozostaje jeszcze jedna nierozwiązana sprawa… – Rozgoryczony głos, nie mogącego się pogodzić z przegraną Theonora Flussera nie wróżył nic dobrego. – Ten łajdak, tytułujący się, nie wiem jakim prawa, rycerzem, musi ponieść konsekwencje swych czynów! – Lord dwóch rzek najwyraźniej szukał kozła ofiarnego, na którego mógłby przelać swój gniew i na którym mógłby wyładować wypalającą trzewia wściekłość.

 

– A cóż takiego uczynił mój drogi przyjaciel, że tak ochoczo dążycie do jego ukarania? – zapytał, nie odnajdujący się w sytuacji Astav.

 

Całe zajście wyjaśnili mu w kilku zdaniach Atlan dar-Berger do spółki z Rahi'ią.

 

– Rozumiem, albo tak chociaż mi się wydaje… – szepnął, potakująco kiwając głową. – Lecz w takim wypadku jeno dar-Bergerom należy się satysfakcja za poniesione straty, gdyż pozostałym dwóm paniczykom nic się nie stało.

 

– Urażona duma to, według ciebie, zbyt mało?! – warknął przez zaciśnięte zęby lord Dwóch Rzek.

 

– Jestem prawie pewien, l o r d z i e Flusser – akcent położony na tytuł, miał za zadanie przypomnieć siwiejącemu mężczyźnie z kim ma do czynienia i z jakim konsekwencjami jest to związane. – Że gwałt, a chociażby jego próba jest karana w Skalnym Mieście dokładnie tak samo jak i w pozostałych miastach tego, i wszystkich innych hrabstw.

 

– Tak… Oczywiście… Wybacz mi, sir… – Pod zimnym i twardym spojrzeniem oczu Astava struchlał nawet butny lord.

 

– W takim razie cieszcie się, moi panowie, iż szanowna pani Goldenar nie narobi wam kłopotów, jeśli i wy zachowacie się z rozwagą, czyż nie tak? – Młody mężczyzna spojrzał w stronę towarzyszki Terreora, która bez namysłu pokiwała głową.

 

To się nazywa dar przekonywania – Terro pomyślał z uznaniem o potężnym przyjacielu, którego znał znacznie dłużej, niźli mógł sądzić po karczemnym spotkaniu.

 

– Czyli pozostaje nam jeszcze połamany nos najmłodszego syna grafa dar-Bergera – spojrzał w stronę trzech solidnie zbudowanych, stojących tuż obok siebie mężczyzn. – Jaką formą zadość uczynienia jesteście zainteresowani? Chodzi o złoto? A może o formalne przeprosiny, bądź wyśmienitego wierzchowca?

 

Wielki jak skała góral już zbierał się do odpowiedzi, lecz uprzedził go pierworodny syn, wyrzucając z siebie, w dodatku z nieskrywanym entuzjazmem, zaledwie jedno słowo:

 

– Pojedynek! – W orzechowych oczach młodego wojownika jasno zapłonął ogień walki.

 

– To chyba nie będzie koniecz…

 

– Zgadzam się – odparł Terro, zanim Astav zdążył użyć swych sztuczek, aby odwieść wojowników od stanięcia na przeciw siebie z bronią w ręku.

 

Szybka odpowiedź zaskoczyła większość zebranych, a dokładnie wszyscy zdawali się skazywać Terreora na niechybną klęskę. Spoglądając jedynie na postury obu śmiałków, to Atlan był tylko nieco wyższy, lecz znacznie masywniej zbudowany, szerszy w barkach i klatce piersiowej, mający wielkie dłonie i grube ramiona – Terro nie prezentował się przy nim już tak imponująco.

 

– Niech i tak będzie! – Podjął prędko lord Flusser, chcąc wykorzystać doskonałą okazję, dopóty żaden z wojowników nie zdążył się rozmyślić. – Walka odbędzie się na dziedzińcu, dokładnie o północy, czyli pozostaje niecała godzina na przygotowania.

 

– Według jakich zasad będziemy walczyli? – Pytanie zadane przez wędrownego rycerza wywołało najpierw zdziwienie, a potem pogardliwe pokpiwanie.

 

– Wszystko odbędzie się, rzecz jasna, według długiej, bo prawie trzechsetletniej tradycji pojedynków – odpowiedział mu Atlan i zrobił to takim tonem, jakoby było to tak samo oczywiste, jak fakt, że po nocy nastaje dzień. – Wybierasz broń, ekwipunek i stajesz naprzeciw swego wroga. Walczymy do utraty przytomności, poddania, lub śmierci, jeśli okaże się to konieczne. – Młody góral uśmiechnął się wyzywająco do oponenta. Pewność siebie biła odeń i otaczała go niczym jasna aura ogniska rozświetlająca ciemność nocy.

 

– Lepiej niech się panienka czym prędzej pożegna ze swym przyjacielem – do Rahi'ii, prawie współczującym tonem zwrócił się ojciec sir Atlana, graf Granitowych Gór. – Szczerze wątpię, aby miał dożyć poranka. – Parsknął głośno i odwrócił się do swych synów, aby wraz z nimi udać się do przydzielonych im komnat.

 

– Dlaczego to zrobiłeś..? – słabym, drżącym głosem zapytała niebieskooka kobieta. Podniosła spojrzenie, aby ujrzeć, wydawałoby się, skazanego na porażkę i śmierć wędrownego rycerza. W nim nie było jednak ani strachu, ani niepewności. Stał przed nią wysoki, uśmiechnięty, a w jego stalowoszarych oczach odbijały się nieposkromione wola i chęć walki.

 

– Nie obawiaj się niczego, pani – usłyszała przepełniony spokojem głos syna królewskiego namiestnika, który zbliżył się do nich. – Jeśli się nie mylę, będziemy świadkami czegoś doprawdy niezwykłego, wręcz niepowtarzalnego. – Przeniósł wzrok jasnoniebieskich oczu na milczącego, wpatrzonego w niknącą w tłumie sylwetkę przeciwnika Terrora.

 

Rahi'ia Goldenar nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Z trudem panując nad drżeniem rąk skakała wzrokiem od Terreora, który zdawał się być kompletnie nieobecny, do Astava, w którego lodowatym spojrzeniu dostrzegła oczekiwanie, podniecenie, ale i coś jeszcze.

 

Podziw.

 

 

 

* 9 *

 

 

 

Terreor właśnie próbował uporać się z mocowaniem karwaszów, gdy usłyszał lekkie, choć zdecydowane pukanie do drzwi. Zdziwił się nieco, że ktokolwiek trudzi się w tenże sposób, zamiast bez ogródek wpaść do jego, od kilkunastu chwil już byłej komnaty. Wydawało mu się jednak, iż ów osoba nie zaprzestanie obijać drzwi dopóki te się nie rozlecą, bądź on w końcu nie wypowie oczekiwanego:

 

– Wejść, do cholery!

 

Długo nieoliwione zawiasy zaskrzypiały przeciągle, gdy potężne, okute żelazem drzwi ustąpiły pod naporem drobnych kobiecych dłoni. W progu stała Rahi'ia Goldenar, ze strachem i zrezygnowaniem przypatrując się wędrownemu rycerzowi.

 

-Nie stój tak w przejściu – szepnął ze spokojem Terro. – Wejdź i pomóż mi z tym cholerstwem, bo zaraz mnie krew zaleje. – Rycerz wyciągnął ku niej dłonie z kawałkiem ciemnej stali, mającej zapewnić jego przedramionom ochronę przed uderzeniami wrogiego miecza.

 

Kruczowłosa piękność zamknęła za sobą drzwi i podeszła powoli do mężczyzny, który zdążył się przebrać i zamiast pięknych szat miał na sobie strój bardziej nadający się do walki. Skórzana, nabijana stalowymi ćwiekami kurta, wytarte, wzmacniane skórzane spodnie i podkute buty z wysokimi cholewami. Całości obrazu dopełniał pas ukośnie przecinający pierś i długa rękojeść wystająca sponad prawego ramienia.

 

– To wszystko? – Zapytała, wpatrując się z niezrozumieniem w Terrora, który, według niej, ubrał się jak do podróży, a nie walki. – Żadnej zbroi, hełmu? Gdzie się podziała blacha mająca cię obronić przed poćwiartowaniem?! – Jeśli do tej pory miała jakąkolwiek nadzieję na to, że jej wybawiciel przeżyje, ta umarła wraz z chwilą, gdy go ujrzała. – Zginiesz, głupcze! On cię potnie na kawałki, porąbie jak uschłe drzewo, zaszlachtuje jak świnię! Chciałam wierzyć, że masz szansę, że uda ci się wyjść z tego cało, ale ty nawet się nie starasz… I jeszcze się śmiejesz?! – Akwamarynowe oczy zaszły jej łzami, a w piersi tułał szloch, próbujący wymknąć się na zewnątrz, ale Rahi'ia była zbyt dumna i zbyt butna, aby troskę o rycerza wyrazić w inny sposób niż krzykiem i wyzwiskami.

 

On zaś stał przed nią i śmiał się, jakoby usłyszał najzabawniejszy dowcip świata. Nie było w nim śladu strachu, ni krztynki wahania, czy zwątpienia. Wyglądał jak człowiek, który idzie do karczmy lub na wiejską zabawę, aby napić się piwa i poobmacywać dziewki, ale na pewno nie jak osoba, która ma stanąć twarzą w twarz ze śmiercią.

 

Rahi'ia w końcu nie wytrzymała i, zaciśniętymi w piąstki dłońmi, kręcąc przy tym energicznie głową, czym wzburzyła burzę kruczoczarnych włosów, zaczęła okładać szeroką pierś mężczyzny, wyrzucając przy tym z siebie żal i boleść.

 

– Zamknij się! Nie waż się śmiać… To nie tak miało się skończyć. Nie tak! Czemu chciałeś pojedynku… Czemu chcesz walczyć i zginąć? Trzeba było odpuścić, albo chociaż założyć na siebie grubą blachę… Czemu chcesz dać się zabić?!

 

Po niewielkiej komnacie poniósł się dźwięk stali uderzającej o marmurową posadzkę.

 

W tej samej chwili, gdy karwasze dotknęły ziemi, Terro wziął Rahi'ię w ramiona. Trzymał ją silnie i pewnie. Pozwolił, aby i ona wtuliła się w niego, aby w jego ramionach znalazła spokój i ukojenie dla skołatanych nerwów. Sam zaś cieszył się jej ciepłem i napawał zapachem perfum, wciąż nie mogąc rozgryźć, co to za woń.

 

– Cóż to za zapach?

 

– Ja wcale nie płaczę… – mruknęła pochlipując, lecz szybko się zreflektowała. – Zapach?

 

Rycerz uśmiechnął się pod nosem i, gdy Rahi'ia zaczęła się wiercić, rozluźnił uścisk, aby ją wypuścić, po czym ponowił pytanie:

 

– Pytałem, jakich używasz perfum?

 

– Jesteś niespełna rozumu, rycerzyku?!

 

– Niby dlaczego?

 

– Bo za chwilę możesz zostać pozbawiony głowy, a gadasz o jakiś smrodach, jakby nie było nic ważniejszego – parsknęła ze złością, nie mogąc uwierzyć, o jakich dyrdymałach rycerze mogą paplać w ostatnich chwilach życia.

 

– Powiesz mi, czy nie? – Terreor nie miał zamiaru ustąpić.

 

– Dajże spokój, przecież…

 

– Zrobimy tak – przerwał jej, nie chcąc dłużej kontynuować prowadzącego do nikąd dyskursu. – Jeśli przeżyję, powiesz mi, co to za zapach, zgoda?

 

Niezwykle niebieskie oczy czarnowłosej piękności przybrały wielkość talerzy, zaś na ich dnie odbiło się zaskoczenie i niezrozumienie, a także pytanie – „Czy on kompletnie postradał zmysły?".

 

– Wiesz, że rycerz nie może, a chociaż nie powinien, złamać danego słowa – zaczęła Rahi'ia. – Dlaczego więc chcesz złożyć obietnicę, której nie będziesz w stanie dotrzymać? Naśmiewasz się ze mnie, wydaje ci się to zabawne? Bo mi nie bardzo… – Była poważna, śmiertelnie poważna.

 

– Nie zamierzam go nie dotrzymać – odpowiedział. Równie poważnie.

 

Zaniemówiła.

 

Powstałą ciszę przerwało kolejne pukanie, tym razem dużo mocniejsze i nie mniej zdecydowane niż to pierwsze.

 

– Cholera – Terro warknął mocno poirytowany. – Właźże i przestań walić w te cholerne drzwi! – krzyknął, nie szczędząc gardła. – Co wy macie dziś z tym pukaniem, jakby nie było nic ważniejszego.

 

Rahi'ia uniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Jeszcze zanim drzwi się otworzyły, a w nich stanął syn królewskiego namiestnika, ujrzała jak wędrowny rycerz uśmiecha się i puszcza do niej oczko.

 

– Gdzie masz zbroję? – Od progu wypalił Astav.

 

Terreor zazgrzytał zębami i zacisnął dłonie w pięści, chcąc w ten sposób stłumić narastający w sobie gniew.

 

– Jeżeli nie chcecie, żeby krew jeszcze przed walką zagotowała mi się w żyłach przez wasze głupie pytania, to dajcie mi walczyć po swojemu!

 

Oboje, zarówno Astav jak i Rahi'ia, w mig pojęli, że uzbrojony w długi, smukły i czarny niczym noc miecz rycerz nie żartuje i lepiej go bardziej nie denerwować. Pokornie skinęli głowami na znak, że zrozumieli.

 

– Doskonale – mruknął już spokojniej i schylił się po leżące pod nogami karwasze. – W takim razie, proszę cię Rahi'ia, pomóż mi je założyć, a ty, Astav, mów co cię tu sprowadza.

 

Podczas gdy kobieta wzięła się za mocowanie wykonanych z tego samego materiału co i miecz, karwaszy, odziany w czerń młodzieniec przemówił:

 

– Przybyłem, aby ci powiedzieć, że wszystko jest już gotowe. Gapie zebrali się na dziedzińcu i tylko czekają na pierwszą krew. Atlan jest od stóp do głów odziany w solidne blachy… – Astav na sekundę zawiesił głos i przełknął ślinę. – Jest jeszcze czas, aby się wycofa…

 

– Nie pieprz głupot, przyjacielu – obcesowo przerwał mu Terro. Pewnie niejeden za taką zuchwałość skończyłby w najpodlejszym kącie lochów, ale wędrowny rycerz miał już niewiele do stracenia. – Jeśli chcesz, możesz przekazać, że zaraz się tam zjawię.

 

Syn królewskiego namiestnika miał już zamiar odejść, gdy usłyszał coś jeszcze.

 

– Przekaż im, że mają dobrze oświetlić ten plac – Terrero uśmiechnął się paskudnie. – Urządzę niezły pokaz dla tej pyszałkowatej bandy przebierańców.

 

Astav uśmiechnął się i wyszedł.

 

 

 

* 10 *

 

 

 

Terreor minąwszy rozwarte na oścież ogromne skrzydła wrót w końcu znalazł się na sporym wewnętrznym dziedzińcu, który tej nocy miał posłużyć jako arena walki. Po drugiej stronie wyłożonego brukiem placu, poprzez rozświetlony migotliwym blaskiem dziesiątek płonących żagwi mrok ujrzał swego przeciwnika.

 

Atlan dar-Berger odziany w pełną płytową zbroję bardziej przypominał niedźwiedzia, którego miał w herbie, niż zwykłego człowieka. Najlepsi zbrojmistrzowie całego hrabstwa musieli się wielce natrudzić, aby jego hełm rzeczywiście przypominał niedźwiedzi łeb, a rękawice potężne, upazurzone łapy ów zwierzęcia. Wprawny obserwator w jasnych błyskach na kirysie mógł rozpoznać drobne, srebrne inkrustacje, mające oddać cieniutkie włosie. Iście monstrualnego obrazu dopełniało niedźwiedzie futro, które krzepki góral nosił niby pelerynę. W prawej dłoni dzierżył topór o szerokim, grawerowanym ostrzu, zaś w lewej stalowy puklerz o ostro zakończonym, stalowym umbie.

 

Atlan spostrzegłszy swego wroga wydobył z gardła nieludzki wrzask i uderzył nad głową toporem o tarczę, czym zwrócił na siebie uwagę publiczności zebranej na trójkondygnacyjnych krużgankach ze wszystkich stron otaczających dziedziniec. Podnieceni, nie mogący się już doczekać rozlewu krwi ludzie, zaczęli pokrzykiwać, chcąc wesprzeć swego faworyta, którym bezsprzecznie był syn grafa, ale i zdołować Terreora, nie szczędząc mu najwymyślniejszych obelg i inwektyw.

 

Powstała kakofonia nie zrobiła na wędrownym rycerzu większego wrażenia. Jako doświadczony wojownik niejednokrotnie brał udział w regularnych bitwach, które poziomem hałasu i wulgarności wielokrotnie przewyższały wyczyn arystokracji hrabstwa Tinarg.

 

Jak niewiele potrzeba, aby z pozoru cywilizowanych, światłych ludzi wyszło najzwyklejsze chamstwo – przeszło mu przez myśl, gdy powiódł wzrokiem po rozochoconych wielmożach. Najniższych żądzy nie da się pozbyć, choćby nie wiem ile przeczytali mądrych ksiąg, czy odbyli filozoficznych dysput. Prostak pozostanie prostakiem aż do śmierci, a może i dłużej.

 

Domagający się walki w tłum w jednej chwili ucichł, wystarczyło, że na środku dziedzińca pojawił się Lord Dwóch Rzek, Theonor Flusser.

 

– Moi drodzy – przemówił, i choć nie krzyczał, wszyscy dobrze go słyszeli, gdyż nikt o zdrowych zmysłach nie odważyłby się mu przerwać. – Zebraliśmy się w tym miejscu, aby być świadkami sądu nad tym oto człowiekiem. – Niedbałym gestem wskazał stojącego nieopodal Terreora. – Dopuścił się on bowiem występku podłego i niegodnego! Podniósł rękę na synów wielkich lordów. Uwłaczając im samym, ich ojcom i rodom, jakoby splunął na ich herby i przeklął dewizy! – Krótka pauza wystarczyła, aby rozległy się krzyki i obelgi skierowane pod adresem wędrownego rycerza. Zanim lord Flusser ponownie zabrał głos, uniósł rękę, a tłum umilkł. – Jego przeciwnikiem, obrońcą honoru trzech rodów jest Atlan dar-Berger, starszy brat jednego ze sponiewieranych. – Ludzie po raz kolejny nie wytrzymali i zaczęli głośno skandować imię młodego górala.

 

To ci dopiero przedstawienie – uśmiechnął się pod nosem prowodyr całego zamieszania.

 

– Zanim zwrócę się do bogów o sprawiedliwy sąd, muszę zadać jeszcze jedno pytanie… Macie ostatnie życzenie przed rozpoczęciem pojedynku?

 

Atlan przecząco pokiwał głową, ale Terro zgłosił swą prośbę, czym wywołał kolejną wrzawę:

 

– Chcę się rozmówić z panią Rahi'ią Goldenar.

 

Choć ów prośba była nie w smak tak lordowi Dwóch Rzek, jak i wszystkim zebranym, nie mogli jej odmówić rycerzowi. Ten zaś podszedł do schodów prowadzących na krużganek i począł coś majstrować przy lewym przegubie, czekając na kruczowłosą piękność. Rahi'ia, mocno zdyszana i niemało wystraszona, zbiegła czym prędzej ze stromych schodków i z niemym pytaniem w oczach spoglądała wyczekująco na Terreora.

 

– Proszę, daj mi swą dłoń – szepnął z cicha, a gdy kobieta uczyniła, o co poprosił, zawiązał jej na nadgarstku ciemnoszarą chustę, z którą nigdy się nie rozstawał.

 

– Pilnuj jej jak źrenicy oka, nie chcę, żeby się umorusała krwią. – Nie mówiąc nic więcej, uśmiechnął się tylko i puścił jej oczko, po czym obrócił się na pięcie i dobył niezwykłego, czarnego miecza.

 

– Możemy zaczynać – rzucił bardziej do swego oponenta, niż pełniącego funkcję sędziego, Theonora Flussera, i, zawiesiwszy miecz nad głową, przybrał ulubioną wyjściową postawę, oczekując początku pojedynku.

 

– Niech bogowie sprawiedliwie rozsądzą ten spór – podniósł głos Lord Dwóch Rzek. – Zaczynajcie!

 

Atlan bez zastanowienia rzucił się w kierunku wędrownego rycerza, biegiem pokonując dzielący ich dystans. Terro, nie odrywając od przeciwnika bacznego spojrzenia, szparkim krokiem zaczął obchodzić go po elipsie, kontrolując odległość, która ich dzieliła. Krzepki góral w końcu zbliżył się na tyle, aby wykonać potężny zamach i z niewiarygodną siłą uderzyć z nad głowy.

 

Terreor wyczekał do ostatniej chwili i odskoczył po skosie w tył, po czym bezzwłocznie skontrował. Atlan nie miał żadnych szans na skuteczny unik, czy chociażby blok, był zbyt wolny. Dziedziniec wypełnił trzask wgniatanej blachy. Precyzyjne cięcie trafiło w prawe przedramię.

 

– Uhh… – cicho jęknął góral, który tylko pozornie wyszedł z tegoż ataku bez szwanku. Nie chcąc pozostać dłużnym wyprowadził silne cięcie na odlew.

 

Rycerz przewidział intencję przeciwnika i odskoczył w lewo, przez co znalazł się prawie że za plecami wroga. Atlan nie zamierzał jednak dać mu ni chwili wytchnienia rozsierdzony otrzymaniem pierwszego ciosu. Ze skrzypieniem stalowych trzewików obrócił się na pięcie, przez co nadał swemu uderzeniu dodatkowej siły. Grawerowane ostrze z przeraźliwym świstem przecięło powietrze mknąc ku lekko odzianemu rycerzowi. Gdyby ten atak trafił, Terreor opuściłby plac bitwy w dwóch kawałkach, lecz znów okazał się szybszy i zwinniejszy. Wpierw odskoczył w tył zwiększając dzielącą ich odległość, aby zaraz odbić się od kamieni i błyskawicznym susem przeturlać pod toporem, który przemknął tuż nad jego ciałem. W następnej sekundzie stał już za swym przeciwnikiem na lekko ugiętych nogach gotowy do kolejnego cięcia.

 

– Za wolno – szepnął z rozbawieniem i uderzył płasko, praktycznie bez zamachu, czyniąc kolejne wgniecenie, tym razem na dolnej części naplecznika. Piękne niedźwiedzie futro zostało podzielone na dwie nierówne części.

 

– Ty szczurze! – warknął ze złością dar-Berger i odwrócił się ku niemu tak szybko, na ile pozwalała mu ciężka zbroja. Nie mogąc trafić toporem, zmienił taktykę i natarł na Terreora tarczą, chcąc powalić go na ziemię, lub chociaż wytrącić z równowagi.

 

I tym razem mu się to nie powiodło.

 

Rycerz z czarnym mieczem poruszał się jak błyskawica. Jednym susem wyminął szarżującego nań, zakutego w stal niedźwiedzia i, mając ku temu okazję, kopnął tegoż w blaszany tyłek , iż tamten z hukiem zwalił się na kolano. W międzyczasie Terro wzniósł czarne ostrze nad głowę, a wszystkie głosy ucichły w oczekiwaniu. Atlan, podpierając się bronią, spróbował wstać, lecz nie zdążył. Mocarne uderzenie z siłą gromu spadło na jego lewy bark. Młody góral zawył z bólu, a przed utratą ramienia uchroniła go tylko gruba blacha.

 

– Nie myślałeś chyba, że dam się tak łatwo zabić? – Głos wędrownego rycerza jakoś przebił się przez głośny jęk zawodu, który wydali wszyscy obserwatorzy, i doszedł do uszu wojownika z gór.

 

– Pomyliłem się… – wyrzucił z siebie Atlan, z trudem podnosząc się z ziemi. – Ale to jeszcze nie koniec! – Wrzasnął ile sił w płucach i niczym dyskobol cisnął w przeciwnika tarczą.

 

Ta jednak chybiła celu.

 

– Jak to… – warknął wściekle i z niedowierzaniem zaczął się nerwowo rozlegać w poszukiwaniu przebiegłego szermierza.

 

Terreor stał po jego lewej stronie, w miejscu, w którym dla odzianego w pełną zbroję rycerza pozostawał niewidoczny ze względu na ograniczone, cienką szparą wizury, pole widzenia.

 

– Tutaj – rzekł z szyderczym uśmiechem i zasypał zdezorientowanego przeciwnika gradem ciosów. Nie wkładał w nie wiele siły. Atakował bez dużego zamachu, wykorzystując impet nadany poprzez ruch przedramion. Jego uderzenia nie mogły przebić solidnej stali, ale mocno powgniatały chroniący przedramię – karwasz i ramię – naramiennik.

 

Zanim Atlan otrząsnął się z zaskoczenia, lewa ręka pulsowała mu silnym bólem, powoli promieniującym na klatkę piersiową. Cierpienie nie pozwalało mu racjonalnie myśleć. Chcąc przerwać agonię wykonał wymach obolałym ramieniem, czemu towarzyszył zamaszysty cios toporem. Terro lekko kołysząc się na ugiętych nogach, ze sztychem miecza zwieszonym ku ziemi, odchylił się, tym samym unikając obrażeń. Kilka szybkich, krótkich kroków w tył pozwoliło mu uciec od rozwścieczonego rywala. Dar-Berger złapawszy drugi oddech, chwycił swój topór oburącz i zaczął nim desperacko wymachiwać z prawa na lewo i odwrotnie. Niedoświadczony wojownik mógłby struchleć mając przed sobą zakutego w stal niedźwiedzia, który pędzi nań w bojowym szale, chcąc go porąbać na kawałki. Terreor nie był jednak nowicjuszem.

 

To koniec – stwierdził w myślach i przygotował się na zakończenie walki.

 

Atlan, wciąż nie przestając wyprowadzać druzgocących ciosów, w końcu dotarł do swego oponenta. W uderzenie, które posłał w jego stronę, włożył całą siłę, a topór po raz pierwszy napotkał przeszkodę – czemu towarzyszył pełen zachwytu krzyk publiczności – a w kolejnej sekundzie stał się bardzo lekki.

 

Huk stali uderzającej o kamienie przetoczył się głuchym echem po dziedzińcu.

 

Terreor po raz pierwszy nie wykonał uniku. Mocno i pewnie ściskając długą rękojeść miecza wyprowadził po skosie kontr uderzenie, które przecięło stylisko topora, pozbawiając dar-Bergera broni. Zanim ten pojął, co się właściwie wydarzyło, Terro był już obok. Sztych czarnego miecza muskał drobne, stalowe kółeczka kolczugi górala w miejscu, które nie było chronione przez zbroję. Atlan przełykając ślinę poczuł ów ucisk na gardle.

 

Wszyscy, za wyjątkiem wędrownego rycerza, zamarli w kompletnym bezruchu, nie wydając z siebie choćby najcichszego dźwięku.

 

– Poddaj się – rzekł swobodnie, bez śladu zdenerwowania Terro.

 

Atlan Dar-Berger wahał się przez kilka chwil, widocznie bijąc się z myślami; w dłoni wciąż ściskał kawał drewna, mógł spróbować ostatniego, rozpaczliwego ataku…

 

Przerywając natrętną, odbijającą się w umysłach ciszę, z wnętrza poobijanej płytowej zbroi wydobył się tubalny, radosny śmiech.

 

– Poddaję się – krzyknął krzepki góral i odrzucił pozbawione ostrza stylisko na ziemię. – Muszę przyznać, że w życiu jeszcze nie spotkałem takiego szermierza – prawą dłonią sięgnął ku twarzy, aby unieść zasłonę hełmu.

 

Terreor ujrzał na twarzy przeciwnika szczery, pełen podziwu uśmiech.

 

– To była dobra walka. Dziękuję, sir Terreorze – sapnął z nieskrywanym zmęczeniem Atlan i wyciągnął prawą dłoń, aby uścisnąć rękę swego pogromcy.

 

Wędrowny rycerz nie spodziewał się takiego zachowania po przegranym. A jednak, ci górale to nie tylko chamscy aroganci. Mile zaskoczony długo nie zwlekał i, przełożywszy miecz do lewej ręki, uścisnął podaną mu dłoń. Uścisk ów był długi i silny, ale nie było w nim agresji, a jedynie respekt i szacunek dla wybornego przeciwnika.

 

– Oszustwo! Zdrada! – Podniosłą atmosferę przerwał głośny wrzask Lorda Dwóch Rzek. – Ten zdradziecki bękart na pewno użył jakiejś nieczystej sztuczki. Jest takim samym łajdakiem, oszustem i zdrajcą, jakim był jego ojciec!

 

– Ty skurwysy… ­– warknął przez zaciśnięte zęby Terro. W jednej chwili opuściły go spokój i opanowanie, a zdrowy rozsądek przyćmiła nieposkromiona złość. Wędrowny rycerz minął osłupiałego górala i, z mieczem przygotowanym do ataku, ruszył w kierunku wysokiego mężczyzny.

 

– Myślałeś, że to wszystko ujdzie ci na sucho?! Że możesz bezkarnie znęcać się nad moim synem i uciec bez konsekwencji? – Lord o siwiejących włosach, widząc nacierającego nań rycerza, zaczął się powoli cofać. – Wiem kim jesteś! Czyim jesteś bękartem! Niech wszyscy się dowiedzą, żeś synem zdrajcy. Tego, który…

 

Theonor Flusser nie zdołał dokończył. W stalowoszarych oczach Terreora dostrzegł żądzę mordu, która przeraziła go do tego stopnia, że nie był w stanie wydusić z siebie żadnego dźwięku. W jednej chwili struchlał, a kontrolę nad jego ciałem przejął przejmujący strach, czyniący z aroganckiego i pewnego siebie lorda osowiałą, czekającą na ratunek kukiełkę. Nie był w stanie nic zrobić, a już na pewno nie uciec.

 

– Nie znasz mnie… Nic o mnie nie wiesz! – wrzasnął w stronę skamieniałego ze strachu mężczyzny. Twarz Terreora poczerwieniała, a na czole pojawiły się drobne żyłki. Rękojeść miecza ściskał najmocniej jak potrafił, zupełnie jakby chciał ją zmiażdżyć, złamać. Twarde jak stal mięśnie zagrały pod pokrytą kropelkami potu skórą, gdy wznosił czarne ostrze do ataku…

 

Miecz nie opadł.

 

Nagle, jakby z podziemi, pojawiło się wokół niego kilkunastu odzianych na czarno strażników. Wszyscy rzucili się, aby zablokować cios, który miał rozpłatać Theonora Flussera. Terro nie wiedząc, co się dzieje, zaczął się szarpać i niewiele brakowało, by dotkliwie poranił kilku próbujących go uspokoić mężczyzn. Tragedii zapobiegł głos, który był dobrze znany wędrownemu rycerzowi.

 

– Uspokój się – rzekł ze spokojem Astav. – Bo będę zmuszony im rozkazać, żeby cię rozbroili i wrzucili do lochu, a tego nikt z nas nie chce.

 

Terro, choć kosztowało go to wiele trudu, zapanował nad emocjami i opuścił śmiercionośne ostrze.

 

– Od razu lepiej – dodał z wyraźną ulgą syn namiestnika.

 

– Co to ma znaczyć? – Czując się bezpiecznie do świata żywych powrócił Lord Dwóch Rzek. – Ten nikczemnik rzucił się na mnie, chciał mnie zabić, a ty każesz im go puścić?! Straże! Straże, łapać go! – Wciąż rozdygotany wskazał roztrzęsioną dłonią na wędrownego rycerza, ale żaden z odzianych na czarno wojowników nie poruszył się. Nie mogąc pogodzić się z porażką odszukał wzrokiem swoją świtę i krzyknął na nich. – Do mnie i łapać tego drania!

 

Astav z wolna podszedł do awanturującego się lorda i położył mu dłoń na ramieniu. Jedno spojrzenie lodowatych oczu wystarczyło, żeby tamten umilkł i ochłonął.

 

– Pozwól, że ja zajmę się tą sprawą, mój lordzie.

 

Theonor Flusser, nie mając innego wyboru, spokorniał, odzyskując rezon.

 

– Niech i tak będzie – przemówił już z charakterystycznym dla siebie spokojem. – Co zatem proponujesz?

 

– Nie mnie powinieneś o to pytać, lordzie Flusser. – Smagły młodzian uśmiechnął się lekko i zwrócił w stronę wędrownego rycerza, który w międzyczasie zapanował nad skołatanymi nerwami. – Sir Terreor, jak wszyscy dobrze widzieli, uczciwie wygrał pojedynek, czym rozstrzygnął cały spór na swoją korzyść. Byłoby już po wszystkim, gdyby nie ten incydent… – Astav umilkł, wpatrując się w sylwetkę wojownika odzianego w lekką zbroję.

 

– Pojedynek.

 

Jedno słowo. Tyle wystarczyło, żeby dziedziniec ponownie rozgorzał kakofonią wrzasków, lord Flusser odzyskał dobry humor, a Astav z niedowierzaniem wymalowany na twarzy zwątpił w zdrowy rozsądek przyjaciela.

 

– Jak to pojedynek? – Zapytał po dłuższej chwili.

 

– Obraził mnie i mego ojca, chcę więc zadośćuczynienia, pojedynku – odparł Terro.

 

– Zgoda – z chytrym uśmieszkiem na bladej twarzy wtrącił lord Flusser – Dostaniesz to, na co zasłużyłeś.

 

– Kogo poślesz na śmierć? Jednego z tych słabeuszy? – Terro spojrzał w stronę dwójki synów Lorda Dwóch Rzek. – A może sam spróbujesz bronić swych racji i honoru?

 

Starszy mężczyzna, na którego piersi widniał herb ze skaczącą rybą między dwoma rzekami, milczał, uśmiechając się jedynie kącikami ust. Bez pośpiechu zmierzył Terreora pełnym pogardy spojrzeniem swych nieprzeniknionych oczu i wyrzucił z siebie od niechcenia:

 

– Na mojego reprezentanta wybieram kapitana mojej straży przybocznej, Garet'a Itegar'a.

 

Ciche słowa lorda wywołały wśród widowni prawdziwą burzę. Zewsząd dochodziły przeróżne wrzaski i krzyki. Terreor był pewien tylko jednego – Nie wróży to dobrze.

 

– Itegar nie jest nawet rycerzem – głos zabrał Astav Melter. – W tej próbie udział brać mogą jedynie szlachetnie urodzeni, bądź pasowani rycerze. Krwawy Garet nie jest ani jednym, ani drugim – ostatnie słowa wypowiedział z wyczuwalnym obrzydzeniem.

 

– To prawda, Theonorze – na dziedzińcu pojawił się Arnaldo dar-Berger, który przyszedł, aby służyć oparciem pokonanemu w walce synowi. – Twój rzeźnik nigdy nie został pasowany. Zresztą, nic w tym dziwnego, to morderca bez honoru. Jego uczynki świadczą przeciw niemu, ktoś taki nie mógłby być rycerzem. – Ogromny góral użyczył ramienia synowi, po czym razem zbliżyli się do wędrownego rycerza.

 

– Myliłem się, co do ciebie, chłopcze – graf Granitowych Gór przemówił do Terreora. – Jesteś świetnym szermierzem, silnym mężczyzną i honorowym wojownikiem. Gdybyś kiedykolwiek szukał miejsca, aby osiąść na stałe, a chłód i górskie niewygody nie są ci straszne, możesz liczyć na miejsce u mego stołu i w mym zamku. – Ogromna, szorstka i twarda jak kamień dłoń uścisnęła prawicę wędrownego rycerza.

 

– Dziękuję, panie… – odrzekł zmieszany Terro. – Na pewno będę pamiętał o tej propozycji. – Już po raz drugi góralom udało się zaskoczyć wędrownego rycerza. Choć byli nieokrzesani, głośni, wybuchowi i skorzy do bitki, to nie mógł im odmówić rycerskości, dbałości o honor i poszanowania dla rywala. Cenią sobie ludzi silnych, uczciwych i pewnych siebie, takich którzy w życiu kierują się jasno określonymi zasadami i nie uciekają od problemów.

 

– Nie bądź głupi, Arnaldo – głos ponownie zabrał lord Flusser. – Ten dureń nie dożyje świtu i to na własne życzenie.

 

– Nie widzę tu nikogo, kto byłby w stanie go pokonać – odparł wspierający się na ramieniu ojca Atlan dar-Berger.

 

– Mój syn dobrze prawi. Kto miałby mu dać radę?

 

– On – rzekł lord Flusser i wskazał na wysokiego, żylastego mężczyznę, który, dzierżąc w jednej dłoni miecz, a w drugiej tarczę, stał kilka kroków za nim. Ów mąż miał nieprzyjemną, poprzecinaną bliznami twarz, krzywy, wielokrotnie połamany nos, zaledwie kilka pożółkłych zębów i ogromne upstrzone jedynie kilkoma pasmami tłustych, siwych włosów zakola.

 

– Ile razy trzeba powtarzać, że ten człowiek nie może walczyć jako twój reprezentant, abyś w końcu raczył to zrozumieć, mój lordzie?

 

-Zaraz temu zaradzimy, sir Melterze – Theonor przeniósł wzrok z syna namiestnika na Krwawego Gareta. – Podaj mi swój miecz i uklęknij…

 

– Chyba żartujesz… – wtrącił Atlan.

 

– Widocznie nie znasz mojego poczucia humoru, chłopcze – odparł zimno lord Flusser, trzymając w ręku miecz.

 

– Nie rób tego, Theonorze – wyraźnie sprzeciwił się starszy z górali. – To niegodne. Uwłaczasz tym sobie i nam wszystkim.

 

– To nie ma z tobą nic wspólnego, Arnaldo. – Nie zwracając uwagi na ogólny sprzeciw, Theonor Flusser dotknął wpierw prawego, a następnie lewego ramienia klęczącego przed nim mężczyzny mieczem i od niechcenia odklepał formułę wypowiadaną podczas pasowania. – A teraz wstań i daj mi to, czego pragnę.

 

– Dam ci jego łeb, panie – Garet, już jako sir Itegar, powstał z klęczek i odebrał od swego lorda miecz. – Możesz być tego pewien równie mocno, jak i kolejnego dnia nadchodzącego po nocy. – Jego chytre, ciemnozielone oczy napotkały same nieprzychylne, wręcz wrogie spojrzenia, ale nic sobie z tego nie robił. – Chodź kurwi synu, pokażę ci, czym jest prawdziwa walka! – Wybuchł rechotliwym, gardłowym śmiechem.

 

Terreor już miał ruszyć ku niemu, gdy drogę zagrodzili mu odziani na czarno rycerze.

 

– Ta walka nie ma sensu – głos rozbrzmiewający za jego plecami należał do Astava. – Daj temu spokój, odpuść. Nie pozwól się sprowokować.

 

– Odwołaj swoich ludzi – odpowiedział chłodno Terro.

 

– Nic dzięki temu nie zyskasz, a możesz stracić wszystko – syn namiestnika nie miał zamiaru ustąpić. – To nie honorowy rycerz jak Atlan. Naprzeciwko masz mordercę, który brał udział w wielu bitwach, a raczej mordach. Pierwszą walkę wygrałeś dzięki szybkości i zwinności. Twój przeciwnik był powolny, tym razem tak nie będzie. Proszę, wysłuchaj, co mam ci do powiedzenia…

 

– Nie, to moja decyzja – warknął Terro, czym uciął dyskusję. – Nie będę już dłużej uciekał, nie będę się krył… Nie mam ku temu żadnych powodów, już nie. Teraz muszę walczyć i bronić resztki honoru, która mi pozostała. – Rycerz odwrócił się w stronę młodzieńca. Podchodząc ku niemu nieopodal schodów prowadzących na piętro dojrzał Rahi'ię. Skinął jej głową na znak, aby zaczekała. – Masz w herbie wagę, symbol sprawiedliwego sądu, bądź więc sędzią tego pojedynku. Proszę cię o to, si… to znaczy, przyjacielu – Wędrowny rycerz uśmiechnął się swobodnie. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.

 

– Niech i tak będzie… Tylko nie daj się zabić… Przyjacielu – odparł sir Astav Melter.

 

– O to nie musisz się martwić, nie zamierzam zginąć. Mam ci coś jeszcze do powiedzenia, a jak wiadomo, trupom ciężko przychodzi mówienie.

 

Idąc w stronę niebieskookiej kobiety Terro usłyszał za plecami nerwowy, urywany śmiech. Chyba muszę popracować nad żartami – pomyślał.

 

– Czemu to zrobiłeś? – Wyraźnie rozzłoszczona Rahi'ia Goldenar potrząsnęła energicznie burzą czarnych włosów i wymierzyła w niego lodowate spojrzenie akwamarynowych oczu.

 

-Przecież dotrzymałem słowa. Czemu więc jesteś zła?

 

– Bo ledwie tego dokonałeś, a już jesteś uwikłany w kolejną kabałę! – fuknęła na niego niczym tygrysica i w groźnym grymasie zmarszczyła mały nosek i brwi.

 

– W takim razie obiecuję po raz kolejny. Dalej nie mam zamiaru przegrywać.

 

– Żeby to zależało tylko od ciebie… – westchnęła, nie spuszczając z niego bacznego spojrzenia. – Ten człowiek jest dobrze znany w całym hrabstwie. W przeszłości dopuścił się naprawdę okrutnych czynów, a wszystko zostało mu puszczone płazem, tylko ze względu na fakt, że jest dobrym wojakiem i niezłym przywódcą. On ma zabijanie we krwi. Z cudzego cierpienia czerpie radość i siłę…

 

– Dlatego przyszedł najwyższy czas, aby mu to wybić z tego łysego łba.

 

– Ale to… – Rahi'ia próbowała kontynuować, ale Terro uniemożliwił jej to, nakrywając swymi wargami jej słodkie usta. Po pocałunku kobieta stała zupełnie oszołomiona.

 

– Przekaż proszę, żeby kobiety i dzieci nie oglądały tego, co tu się za chwilę wydarzy. – Rycerz odwrócił się i ruszył w stronę środka dziedzińca. – Krew jest dość trudna do usunięcia, po co męczyć służbę ze sprzątaniem wymiocin…

 

Kamienny plac opustoszał. Graf dar-Berger wraz z synem przystanęli przy głównej bramie, aby stamtąd przyjrzeć się spektaklowi; lord Flusser, pewny zwycięstwa swego reprezentanta, udał się na krużganek, by z góry wraz z rodziną przyglądać się całemu zajściu. Odziani na czarno rycerze Astava pochowali się po bramach, w dłoniach wciąż trzymając broń, aby być gotowym do interwencji, jeśli zajdzie taka konieczność.

 

Sir Astav Melter stanął na środku prowizorycznej areny. Odczekał do chwili, gdy przeciwnicy zajmą miejsca naprzeciw siebie i zwrócił się do bogów, aby ci raczyli sprawiedliwie rozsądzić ów spór. Skończywszy przemawiać posłał pytające spojrzenia obu wojownikom, ci jednak nie wyrazili żadnych życzeń, dlatego też, dłużej nie zwlekając, uniósł głos i rozkazał:

 

– Zaczynajcie!

 

Tym razem ku zaskoczeniu wszystkich, w tym i Krwawego Gareta, który się tego zupełnie nie spodziewał, pierwszy do ataku ruszył Terreor. Dystans kilku metrów przebył z szybkością błyskawicy i bez zwłoki wyprowadził pierwsze cięcie, uderzając znad lewego ramienia po skosie. Itegar z głośnym westchnieniem w ostatniej chwili zdołał zablokować ów atak tarczą. Zanim jednak zdążył pomyśleć o kontrze, otrzymał kolejny cios i następny. Z dębowej, obitej stalą tarczy posypały się wióry, a jego lewe ramię pochłonął ogień bólu. Terro nie ustępował, wciąż na nowo unosząc miecz, aby zaraz wyprowadzić kolejny miażdżący atak. Dla widzów długie, czarne ostrze zmieniło się w rozmigotaną smugę cienia, a pogrążony w walecznym transie Terreor, przypominał bardziej posłańca śmierci niźli wędrownego rycerza. Miał nad przeciwnikiem ogromną przewagę, która wciąż się powiększała.

 

Krwawy Garet Itegar z pewnego siebie zabijaki prędko zmienił się w walczącego o życie, przerażonego staruszka, który w akcie desperacji wyprowadził sztych…

 

Dziedziniec wypełnił rozdzierający trzewia wrzask rozpaczy.

 

… ale okazał się zbyt wolny.

 

Terreor przesuwając się w bok zawirował w piruecie i, trzymając miecz tylko prawą dłonią, od razu wyprowadził cięcie z dołu. Czarna, ostrzejsza od brzytwy klinga przecięła kości przedramienia niczym zwiędłe gałązki. Zanim wciąż trzymająca miecz, martwa dłoń spadła na kamienie, w powietrze trysnęła jasnoczerwona fontanna tętniczej krwi.

 

Publika oszalała, wiwatując na cześć zwycięzcy.

 

Wędrowny rycerz odszukał wzrokiem Theonora Flussera. Lord Dwóch Rzek za wszelką cenę starał się nie zdradzić z emocjami, ale w jego oczach doskonale widoczny był ogromny gniew i nieopisana złość. Terro patrząc nań z pogardą splunął na ziemię, aby w mgnieniu oka odwrócić się w stronę klęczącego przeciwnika.

 

Powinien mieć przydomek Zakrwawiony, a nie Krwawy – stwierdził, widząc mężczyznę umorusanego we własnej posoce. Jak oni mogli się go tak bardzo obawiać? – zastanawiał się przez moment, ale nie potrafił znaleźć sensownej odpowiedzi.

 

Terreor wzniósł „Tnący Cień" nad głowę z zamiarem dokończenia dzieła, ale wtedy sir Itegar ocknął się ze swego potępieńczego marazmu i załkał jak dziecko:

 

– Błagam cię, daruj mi życie… Odebrałeś mi dłoń, zostaw mi chociaż te kilka lat. Dam ci złoto, będę ci służył, zrobię co zechcesz, ale błagam, oszczędź mnie. – W jego ciemnozielonych oczach odbijała się desperacja i niemoc.

 

– Jesteś nic nie wartym tchórzem – parsknął tylko z obrzydzeniem Terro. – Gardzę takimi jak ty!

 

Nie mówiąc nic więcej uderzył bez ostrzeżenia.

 

Wrzask. Krzyki.

 

Lewe ramię wraz z tarczą uderzyło o kamienną posadzkę, trysnęła krew.

 

Garet Itegar pobladł. Nie miał już nawet siły, aby krzyczeć z bólu.

 

Na krużgankach zapanował zamęt. Terro dopiero teraz zauważył, że młodzież i niewiasty nie usłuchały jego rady i z zaciekawieniem niegodnym cywilizowanych ludzi przyglądały się masakrze. Widział jak kilka białogłowych zemdlało, inne zaś zarzygały siebie i ludzi stojących nieopodal. Ostrzegałem – pomyślał. Ale jak widać ciekawość ludzka jest silniejsza, od zdrowego rozsądku. Wśród zarzyganych odnalazł także hrabinę de'Grashhof, która zawartością swego żołądka udekorowała dwóch synów lorda Flussera. Czyli może wyglądać jeszcze gorzej – uśmiechnął się pod nosem.

 

Nie zwracając dłużej uwagi na zamieszki i wywołany przez nie zamęt, chwycił pewnie rękojeść miecza i przygotował ostatni cios. Stanąwszy w delikatnym rozkroku wykonał spory zamach, aby uderzeniu nadać odpowiednio dużej siły.

 

– Oto moja łaska – szepnął do ledwie żywego Itegara i płaskim cięciem, wzmocnionym dodatkowo skrętem bioder, dokonał dekapitacji. Po wszystkim, zanim martwy, pozbawiony prawej dłoni i lewego ramienia korpus przewrócił się na zachlapane krwią kamienie, a głowa w końcu oddzieliła się od reszty, Terro zamaszystym ruchem strząsnął z czarnej klingi kropelki krwi.

 

Podniósłszy wzrok napotkał na wiele przerażonych, obrzydzonych, bądź niedowierzających spojrzeń. Widział w nich strach, pogardę i ten rodzaj szacunku, którym darzy się ludzi silniejszych, tych, których nie chce się spotkać na swej drodze. Po tumulcie przezeń wywołanym, skandalu i efektownym rozczłonkowaniu, wiedział, że będzie musiał szybko opuścić zamek.

 

Mam nadzieję, że jakiś zagubiony nóż przypadkiem nie znajdzie się w moich trzewiach, nim opuszczę miasto.

 

Ta smutna myśl towarzyszyła mu, gdy wśród wrzasków i wyzwisk udał się do komnaty, aby spakować swój dobytek i przygotować się do podróży.

Koniec

Komentarze

Bardzo udane, podobnie jak pierwsza częśc. Czytało się z przyjemnością, ale znów mam kilka uwag. Z niecierpliwością czekam na zakończenie. ;)

...misternie wykonane bronie...
Misternie wykonana broń. Ten wyraz nie ma liczby mnogiej podobnie jak np. bydło, roślinność, fauna etc.

...szepnęła w eter...
To ona ma wszczepiony implant z nadajnikiem radiowym? ;)

...na grzbietach których zasiadali rycerze odziani w czarne opończe. Prezentowali się niezwykle godnie i wszyscy musieli być pasowanymi rycerzami...
A są rycerze inni od pasowanych? Poza tym powtórzenie.

piechociarzy
piechoty. Chyba, że to celowy kolokwialzm, ale zważywszy na Twój styl, raczej pomyłka...

Wszystko wyjaśniło się, bynajmniej dla Terreora...
"Bynajmniej" nie jest synonimem wyrazu "przynajmniej", jak, mam wrażenie, wielu ludziom się wydaje, ale znaczy tyle co "wcale" lub "zgoła".

...wiszącej nad wejściem tablicy z nazwą owego miejsca - „Pod Kiecą Rozpustnicy".
Nie wiem, jaki jest poziom analfabetyzmu w Tirang, ale jeśli typowy dla średniowiecza, to bardziej od napisu wskazany byłby stosowny rysunek. ;)

...kontynuować owego wątku.
"tego wątku" brzmiałoby moim zdaniem lepiej; nie mam pojęcia dlaczego. Kwestia smaku.

Powodem takiego stanu rzeczy była partnerka, która dała się prowadzić lekko i łatwo, zamieniając zwykle nużące podrygi w chwilę najwyższego uniesienia.
Więc mówisz, że prowadziła się lekko i łatwo? Wybacz, nie mogłem się powstrzymać... :p

... jedynie nieco wyższą, chudszą i młodszą kopią swego ojca.
A może lepiej "szczuplejszą"?

... który wraz ze swym ojcem kajał młodszego brata.
Nie wiem, jak Twój, ale mój słownik języka polskiego zna tylko czasownik zwrotny "kajać się"...

...o złości i wielkim zawodzie informowały jeno liczne zmarszczki...
Może trwam w błędzie, ale wyraz "jeno" zawsze wydawał mi się nie dość, że archaiczny, to w dodatku kolokwialny. Posługują się nim wieśniacy, rzezimieszkowie i plebs, ale nie arystokracja. Przynajmniej nie przypominam sobie, bym wcześniej widział go w ustach kogoś z wyższych sfer. Stąd wydaje mi się on zupełnie nieprzystającym do stylistyki Twojej narracji.

...chcąc wykorzystać doskonałą okazję, dopóty żaden z wojowników nie zdążył się rozmyślić.
"dopóki".

...iż ów osoba nie zaprzestanie obijać drzwi dopóki te się nie rozlecą.
owa osoba.

Choć ów prośba...
owa prośba.

Ty oczywiście zdajesz sobie sprawę, jaka to hańba dla wysoko urodzonej damy być widzianą w burdelu? Mam nadzieję, że Nella miała dobry powód, by tak się narażać. Pamiętasz A Game of Thrones, gdzie Stark o mało nie zabił członka rady królewskiej tylko za to, że ten ostatni sprowadził jego żonę w takie miejsce?

Poza tym, chyba wyjątkowo liberalna ta Twoja arystokracja, jeśli toleruje w swoim gronie, zwłaszcza na zaszczytnym balu, rzemieślnika i burdelmamę. Bo nawet, jeśli szczycą się oni wysokim urodzeniem, to za swe zajęcie i tak powinni być w powszechnej pogardzie...

W częsci VIII, przyznam, trochę się zamotałem. Najpierw zupełnie nagle pojawia sie multum nowych imion i nazwisk tak, że trudno spamiętać, kto jest kim.

Zawsze zdawało mi się, że uczestnicy pojedynku powinni posługiwać się tą samą bronią. No i standardowy zarzut pod adresem fantastyków: rzeczywiste zbroje płytowe zupełnie nie nadawały się do walki pieszej; podobnie jak metalowe tarcze, które były zbyt ciężkie, by nimi skutecznie machać przez dłuższy czas. Chyba, że w Twoim świecie ludzie opanowali już obróbkę tytanu? :p

No i to zakończenie, masakra pokonanego i poddającego się przeciwnika jakoś nie pasują do rycerza rozpaczliwie broniącego resztek honoru...

@Świętomir - raz jeszcze dziękuję za wyczerpujący komentarz i obiecuję zastosować się do wszystkiego, co zostało mi ukazane jako błąd. Człowiek uczy się przez całe życie, więc proszę nie mieć mi za złe gaf i pomyłek, mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się uniknąć podobnych błędów :)


...szepnęła w eter... To ona ma wszczepiony implant z nadajnikiem radiowym? ;)

Czyli "w przestrzeń" nie raziłoby tak w oczy?


piechociarzy - piechoty. Chyba, że to celowy kolokwialzm, ale zważywszy na Twój styl, raczej pomyłka...

Błąd wynikający z niewiedzy. Nie wiedziałem jak inaczej nazwać kilku wojaków walczących w  piechocie :)


Wszystko wyjaśniło się, bynajmniej dla Terreora... - "Bynajmniej" nie jest synonimem wyrazu "przynajmniej", jak, mam wrażenie, wielu ludziom się wydaje, ale znaczy tyle co "wcale" lub "zgoła".

To też muszę dobrze zapamiętać.


...wiszącej nad wejściem tablicy z nazwą owego miejsca - „Pod Kiecą Rozpustnicy". - Nie wiem, jaki jest poziom analfabetyzmu w Tirang, ale jeśli typowy dla średniowiecza, to bardziej od napisu wskazany byłby stosowny rysunek. ;)

Rzeczywiście, będę musiał zmienić orginał. Wydaje mi się, że jedno zadanie mówiące, że na tabliczce znajduje się odpowiedni rysunek, a pod nim napis, powinno wyjaśnić sprawę ;)


Powodem takiego stanu rzeczy była partnerka, która dała się prowadzić lekko i łatwo, zamieniając zwykle nużące podrygi w chwilę najwyższego uniesienia. - Więc mówisz, że prowadziła się lekko i łatwo? Wybacz, nie mogłem się powstrzymać... :p

Z całości tekstu można wywnioskować, że owe określenia jak najbardziej pasują do tej postaci :P


... jedynie nieco wyższą, chudszą i młodszą kopią swego ojca. - A może lepiej "szczuplejszą"?

Racja :)


... który wraz ze swym ojcem kajał młodszego brata. - Nie wiem, jak Twój, ale mój słownik języka polskiego zna tylko czasownik zwrotny "kajać się"...

W tym wypadku jestem pewien, że to cholernik Word namieszał. Ojciec karcił syna i tak też miało być w tekście, ale coś, w jakiś dziwny sposób musiało się pozmieniać.


...o złości i wielkim zawodzie informowały jeno liczne zmarszczki...
Może trwam w błędzie, ale wyraz "jeno" zawsze wydawał mi się nie dość, że archaiczny, to w dodatku kolokwialny. Posługują się nim wieśniacy, rzezimieszkowie i plebs, ale nie arystokracja. Przynajmniej nie przypominam sobie, bym wcześniej widział go w ustach kogoś z wyższych sfer. Stąd wydaje mi się on zupełnie nieprzystającym do stylistyki Twojej narracji.

Poprawię i postaram się pamiętać, że to słówko jest tak wyraźnie przypisane do worka z napisem "kolokwializm". Nie odczuwałem tego tak bardzo i miałem je jedynie za archaizm, ale teraz jest już wszystko jasne ;)


Ty oczywiście zdajesz sobie sprawę, jaka to hańba dla wysoko urodzonej damy być widzianą w burdelu? Mam nadzieję, że Nella miała dobry powód, by tak się narażać. Pamiętasz A Game of Thrones, gdzie Stark o mało nie zabił członka rady królewskiej tylko za to, że ten ostatni sprowadził jego żonę w takie miejsce?
Poza tym, chyba wyjątkowo liberalna ta Twoja arystokracja, jeśli toleruje w swoim gronie, zwłaszcza na zaszczytnym balu, rzemieślnika i burdelmamę. Bo nawet, jeśli szczycą się oni wysokim urodzeniem, to za swe zajęcie i tak powinni być w powszechnej pogardzie...

To miasto rządzi się swoimi prawami, a że jest uzależnione od hadlarzy, rzemieślników i ludzi, którzy w najróżniejszy sposób zdobyli duże pieniądze, arystokracja toleruje ich i stara się utrzymywać jak najlepsze kontakty. Choć różnice między klasami są zauważalna, a pewne zachowania niedopuszczalne, tak samo towarzystwo ludzi bogatych i wpływowych nie powinna być niczym niezwykłym, wszak to oni są podstawą wpływów i zarobków hrabiego, oraz doskonałej sytuacji gospodarczej hrabstwa. Może nie zostało to dostatecznie dobrze opisane i podkreślone - pomyślę nad tym, gdy będę siedział i po raz kolejny dopieszczał całość :)

 


W częsci VIII, przyznam, trochę się zamotałem. Najpierw zupełnie nagle pojawia sie multum nowych imion i nazwisk tak, że trudno spamiętać, kto jest kim.

Zdaje sobie sprawę, że nagły natłok nowych postaci i multum nazwisk może okazać się wyzwaniem dla czytelnika. Jednakże ze swojej strony zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby dialog był jak najklarowniejszy i zrozumiały. Jeżeli zaś chodzi o ilość postaci, to były mi one potrzebne w kontekście nieco szerzej pomyślanej fabuły :)

 

Zawsze zdawało mi się, że uczestnicy pojedynku powinni posługiwać się tą samą bronią. No i standardowy zarzut pod adresem fantastyków: rzeczywiste zbroje płytowe zupełnie nie nadawały się do walki pieszej; podobnie jak metalowe tarcze, które były zbyt ciężkie, by nimi skutecznie machać przez dłuższy czas. Chyba, że w Twoim świecie ludzie opanowali już obróbkę tytanu? :p

Tak daleko nie zaszli, ale jak łatwo zauważyć, osobnik zakuty w zbroję był ogromnym i bardzo silnym chłopem, który stanął do walki odziany tak, a nie inaczej na własne życzenie. Ty i ja wiemy jak to się skończyło ;) Jeżeli zaś chodzi o bronie, taki mój kaprys i urok "mojego świata" - chciałem otworzyć sobie drogę do ciekawszych pojedynków :)

 

No i to zakończenie, masakra pokonanego i poddającego się przeciwnika jakoś nie pasują do rycerza rozpaczliwie broniącego resztek honoru...

Terreor jest bardzo specyficznym bohaterem, nie chciałem, żeby był płaski i przewidywalny. Tak, jest rycerzem, ale o resztkach honoru pamięta, gdy mu się przypomni ;p Honor nie jest dla niego najważniejszą rzeczą w życiu, ma swoją hierarchię wartości i reguły, których się trzyma, ale daleko mu do chociażby do Zawiszy Czarnego :P

 

Ostatnią część postaram się wrzucić jak najszybciej. Może uda się to dziasiaj, a jak nie, to najpóźniej w czwartek. Jesteś na razie jedyną osobą, która nań czeka, więc nie chcę zawieść jedynego czytelnika, a z drugiej strony wiem, że tekst jest długi i potrzeba sporo czasu i cierpliwości, żeby się z nim uporać.

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :)

...szepnęła w eter... To ona ma wszczepiony implant z nadajnikiem radiowym? ;)
Czyli "w przestrzeń" nie raziłoby tak w oczy?
Znacznie lepiej.

Nie wiedziałem jak inaczej nazwać kilku wojaków walczących w piechocie :)  
Napisz "pieszych", albo "żołnierzy piechoty". "Piechociarz" to wyraz dla mnie osobiście uroczy, ale niestety, nadal zdecydowanie kolokwialny.

oprawię i postaram się pamiętać, że to słówko jest tak wyraźnie przypisane do worka z napisem "kolokwializm". Nie odczuwałem tego tak bardzo i miałem je jedynie za archaizm, ale teraz jest już wszystko jasne ;) 
Tego akurat nie jestem taki pewien, jak innych uwag. Lepiej dopytać jeszcze specjalistę. ;) 

 Tak daleko nie zaszli, ale jak łatwo zauważyć, osobnik zakuty w zbroję był ogromnym i bardzo silnym chłopem, który stanął do walki odziany tak, a nie inaczej na własne życzenie.
O ile się orientuję klasyczne zbroje płytowe to nie tylko kolosalny ciężar, ale także bardzo ograniczona możliwość poruszania się. Płyty zawadzają o siebie praktycznie uniemożliwiając poruszanie większością mięśni. Stosowane do ciężkiej jazdy nie stanowiły wielkiego problemu - jeździec potrzebował tylko możliwości poruszania ramionami: pchania lancą i zasłaniania się tarczą. Resztę załatwiał rumak. Co innego na piechotę. Ale rozumiem, że świat przedtsawiony mógł wytworzyć lżejsze i luźniejsze płyty dla pieszych. Pamiętać jednak trzeba, że nie mogę one być tak twarde, ani tak doskonale chroniące, jak te prawdziwe.

Terreor jest bardzo specyficznym bohaterem ...
 
Ok. Nie mam nic do dodania. :)

oprawię i postaram się pamiętać, że to słówko jest tak wyraźnie przypisane do worka z napisem "kolokwializm". Nie odczuwałem tego tak bardzo i miałem je jedynie za archaizm, ale teraz jest już wszystko jasne ;)
Tego akurat nie jestem taki pewien, jak innych uwag. Lepiej dopytać jeszcze specjalistę. ;)
W sumie internet milczy na  temat tej kolokwialności, a mój słownik języka polskiego, w ogóle nie zna takiego słowa, więc sam już nie wiem...

Nowa Fantastyka