- Opowiadanie: Czarek100 - Zabiłem Midgard

Zabiłem Midgard

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zabiłem Midgard

Wszedł na niską orbitę parkingową, pozostawiając za sobą dość wąską ścieżkę gorących neutrin, ślad wyjścia z nadprzestrzeni, jakiego dokonał kilka minut wcześniej. Miał wrażenie, że zna ten świat. Czy kiedyś już odwiedził tą część wszechświata? Zadziwiły go kolory powierzchni globu: błękit, turkus przechodzący na wysokości stu kilometrów w idealną czerń. Nie zawsze miał okazję widzieć coś tak pięknego.

 

Przypomniał sobie rozkaz, jaki miał do wykonania. Odepchnął emocje. Czuł złość sam na siebie, że po tylu latach treningu nadal kierowały nim uczucia. Schował je głęboko w zakamarkach rozbudowanej świadomości. Zamknął w najgłębszych lochach swojej psyche, wstydząc się bardzo, że jeszcze istnieją. Za chwilę od jego decyzji będzie zależało życie populacji kilku miliardów istnień, dlatego musi być twardy i nieugięty.

 

Siedział w fotelu kapitana i spoglądał na wielki taktyczny ekran, na którym widniała niebieska powierzchnia planety. Ciało z taką ilością oceanów przypominało tylko jedno: wodny świat bez stałego lądu, jeden z wielu, jakie odwiedził w trakcie swojego życia.

 

Po chwili za horyzontu wyłoniła się pierwsza wyspa, skalisty, nagi czerep, przypominający jego głowę, suchy szaniec wraz z innymi podobnymi plamkami tworzącymi rozciągnięty archipelag, a nad nim sunące pierzaste, białe chmury. Właśnie tam posadzi statek, aby upewnić się, czy zadanie, jakie mu powierzono wykona dobrze i sumiennie, ale dopiero po wszystkim, kiedy z wnętrza stalowego potwora wypluje całe tuziny strzał, a generatory energii i plazmy wystrzelą śmiercionośne promienie, zamieniając wszystko, co żyje w radioaktywny popiół.

 

Przycisnął zielony guzik na konsoli kontrolnej. Ktoś inny w pomieszczeniu za ścianą aktywował wszystkie systemy uzbrojenia. Na monitorze tym razem wyrósł wielki kontynent, a na nim dziesiątki miast zbudowanych rękoma inteligentnych istot: ulice i budynki skąpane w promieniach gwiazdy typu G2V. Jeszcze przez sekundę wahał się z decyzją. Czy już teraz? A może poczekać i rozpocząć eksterminację, przechodząc na wyższą orbitę?

 

Nie! To jedno krótkie stwierdzenie wyrażało wszystko.

 

Rozkazy, jakie otrzymał, mówiły jasno: uderzyć z niskiej wysokości, używając wszystkich środków odstraszania, zniszczyć centra dowodzenia, najważniejsze ośrodki miejskie, a później, po ponownym wejściu na stacjonarną wypalić przy pomocy taktycznych ładunków jądrowych pozostałe przy życiu ogniska cywilizacji.

 

Decyzja zapadła.

 

Nanoboty oplatające jego korę mózgową przekazały polecenie do kwantowego centrum decyzyjnego. Komputery pokładowe Zabójcy Światów otworzyły przegrody, wrota wyrzutni rakietowych i żaluzje osłaniające reflektory laserów. Poczuł nagłe i gwałtowne szarpnięcie. Podłoga mostka kapitańskiego zafalowała. Na ekranie taktycznym setki pocisków balistycznych pędziło w kierunku planety, zaznaczając swoją trajektorię białymi smugami spalanego wodoru i tlenu. Strugi gorącej plazmy torowały sobie drogę przez coraz to gęstsze warstwy atmosfery, a wiązki fotonów już wypalały całe kwartały dzielnic mieszkalnych.

 

Jego dusza słyszała błagania starców, piski kobiet i płacz dzieci. Na nic zdały się zawodzenia umierających. Daleki od emocji trwał w fotelu dowódcy, z zimną krwią przyglądając się atomowym grzybom, wyrastającym jednocześnie na trzech kontynentach półkuli północnej. Czuł zadowolenie z tego, kim jest – oficerem, kapitanem największej bojowej jednostki i zarazem najmłodszym dowódcą. Dowodził, rozkazywał i decydował. Pierwszy na tym statku po stwórcy, jak mawiano.

 

Z wielką finezją i łatwością potrafił kierować swoimi uczuciami jak pionkami na planszy. Nie znał strachu ani współczucia. Tego nauczono go dawno temu: nienawiści właśnie do innych, obcych, do tych, którzy lata temu wygnali jego przodków z podobnego świata, jaki miał przed sobą.

– Jeszcze tylko kilka minut – rzekł sam do siebie. – Ja Widar zabiłem kolejny Midgard.

 

Podrapał się po tylnej części łysej czaszki, tam gdzie w latach szczenięcych wszczepiono mu implant: dodatkową pamięć opartą na syntetycznym białku.

 

Czekał.

 

Powierzchnia jeszcze niedawno spokojnej, błękitnej planety wrzała i gotowała się od wybuchów ładunków jądrowych. Komputer odpowiedzialny za analizę sytuacji taktycznej podał raport:

 

"Zniszczonych osiemdziesiąt procent budynków, dwa miliardy zabitych i tyle samo rannych, sześćdziesiąt procent powierzchni skażona promieniowaniem radioaktywnym".

 

Kiwnął z zadowoleniem głową. Zadanie wykonane. Kolejny świat obrócony w perzynę. Szósty z kolei. Pozostały tylko dwie planety. Jeszcze tylko przejrzał zapis na bocznym dwudziestocalowym monitorze.

 

Aplikacja wyświetlała listę miast całkowicie zniszczonych: Nowy York, Los Angeles, Paryż, Londyn, Berlin, Pekin, Szanghaj, Tokio, Bagdad, Warszawa… Spis metropolii okazał się zbyt długi. Znał je na pamięć. Te nazwy zresztą już nic dla niego nie znaczyły. Wstał i rzucił krótką komendę w kierunku pierwszego.

 

– Brage przejmujesz dowodzenie! – rozluźnił się i dodał z lekkim uśmieszkiem na wytatuowanej twarzy. – Poczekaj dwa okrążenia orbitalne i usmaż wszystko, co jeszcze pozostanie przy życiu. Później włącz napęd i wprowadź statek w hiperprzestrzeń.

 

Patrzył zdziwiony na podwładnego, ponieważ ten chciał o coś zapytać. Czytając w jego myślach, odpowiedział.

 

– Nie będziemy tym razem lądować. Zbyt duże promieniowanie. Zresztą za cztery standardowe godziny chcę wejść na orbitę Keplera 20f.

 

– Z przyjemnością dokończę zniszczenia, mój dowódco – oficer odpowiedział z charakterystycznym twardym akcentem.

 

Wyszedł z pomieszczenia i skierował się do swojej kajuty. Czuł wielkie zmęczenie, a zarazem zadowolenie z wykonanego zadania. W domu czekają go same pochwały, zaszczyty i kolejny awans.

 

Wszedł do niewielkiego pomieszczenia bardziej przypominającego zakonną celę teutońskich rycerzy, niż ekskluzywny gabinet wyższego urzędnika wojskowego. Zrzucił kurtkę. Nie zdejmując oficerskich butów, położył się na łóżku i natychmiast zasnął, pozostawiając swój okręt pod komendą podwładnych, noszących tak jak on czarne uniformy z charakterystycznymi emblematami Totenkopf na kołnierzykach kurtek.

 

Zapadając w sen przypomniał sobie powierzchnię planety, bezkres oceanów i błękit nieba, na którym leniwie przesuwały się pierzaste chmury. Tęsknił za takim widokiem: za złocistą plażą, palmami i świeżym powietrzem przepełnionym zapachem kwiatów. Za czymś, czego nigdy nie doświadczył we własnym świecie, co bezpowrotnie zostało zniszczone w jego ojczyźnie.

 

Statek na burtach, którego widniały czarne dziwnie znajome swastyki, wisiał nad ostatnim południowym kontynentem, na którym jarzyły się światła ostatniej metropolii. Syreny alarmowe na ulicach Sydney, ostrzegały przed nieuchronną zagładą.

 

Przebudził się cały zlany potem. Śnił o strasznych rzeczach: miastach obracanych w pył, ludziach umierających od promieniowania, eksplozjach, o zagładzie całych narodów. Wreszcie o statku, który przybył z nicości. Najbardziej przeraziła go myśl, że to on właśnie siedząc na mostku kapitańskim, okazał się wykonawcą wyroku śmierci, mordując własną planetę, wydając polecenia z wnętrza okrętu śmierci.

 

Tak czuł to wszystko jeszcze przed chwilą. A teraz? Rozejrzał się wokół. Czerwone światła pulsowały w rytmie syren alarmowych, a on leżał na piętrowej pryczy.

 

– Pośpiesz się! – ktoś krzyknął. Rozpoznał twarz. – Za minutę musimy znaleźć się w zbrojowni. Znów będziesz ostatni.

 

Bob zawsze ratował mu tyłek. Od pierwszego dnia był dla niego jak starszy brat, kiedy razem wstąpili do Floty.

 

Jego towarzysze broni już przekraczali próg pomieszczenia, wylewając się na wąski korytarz. Biegli w kierunku magazynu, znajdującego się na tym samym poziomie gwiezdnego statku.

 

Niezdarnie zsunął się z wąskiego łóżka i wciągnął na nogi wojskowe buciory. O czym ja śniłem? Jak nazywał się ten okręt? W takim hałasie nie potrafił pozbierać myśli.

 

Starał się przypomnieć sobie jakiś szczegół, coś, co pozwoliłoby mu później wrócić do marzenia sennego.

 

Bezskutecznie.

 

Szybko wdział służbową bluzę i poczłapał za innymi w kierunku składu broni. Jeszcze tylko przez myśl przeleciały mu obrazy sterowni, dziwnie znajome znaki na pancerzu statku i nazwa jednostki. Nie zdążył ich zarejestrować w pamięci.

 

Stojąc w kolejce po broń i wyposażenie osobiste, wklepywał dane do zawieszonego na ścianie tabletu: kapral Maks Ostrowski, narodowość: Europejczyk, kraj: UE, przydział: Siódme Skrzydło Bojowe, niszczyciel Zhenyuan, kod rozpoznania: UO 223412001.

 

Co znaczył sen? Kim był w tej wizji? Pytania pojawiały się jedno za drugim pomiędzy czynnościami, jakie wykonywał. Pytania bez odpowiedzi.

 

Pobrał karabinek szturmowy M600. Następnie na polecenie dowódcy plutonu udał się na najniższy pokład i po założeniu skafandra ochronnego czekał siedząc w fotelu ratunkowym. Mijały minuty, godziny.

 

W południe odwołano alarm. To były tylko ćwiczenia. Miał wrażenie jakby stanowił część wielkiej maszyny. Mały trybik w systemie zwanym Siłami Zbrojnymi, element, którego można wymienić, wyrzucić lub zniszczyć w każdej chwili i zastąpić następnym. Wtedy znów przypomniał sobie o śnie. Wrócił do kwatery i położył się na łóżku. Zamknął oczy, starając się przypomnieć całe marzenie.

 

Znów wrócił na pokład Zabójcy Światów. Na ekranie taktycznym widniała kolejna planeta gotowa do unicestwienia. Myśl o zagładzie przeraziła go, tylko na ułamek sekundy. Po raz pierwszy w swoim życiu poczuł podniecenie na myśl, że będzie zabijał. Równocześnie zaczął zdawać sobie sprawę, że stojąc na mostku kapitańskim jest kimś, coś sobą znaczy: dowodzi ludźmi i okrętem. Jest pierwszym po Bogu.

 

Nie pierwszym…

 

W tej części wszechświata może stać się równie potężny jak wszechmogący. To było to, czego chciał. Nie miał ochoty znów obudzić się, wrócić do świata rzeczywistego. Nie zdawał sobie sprawy, jakie zło czai się wokół niego. Zło zaklęte w trupich główkach ze skrzyżowanymi piszczelami.

 

 

Czarek Florczyk

Koniec

Komentarze

Fajnie napisane, podobała mi się wizja zniszczenia planety przez ten statek kosmiczny.
Tylko przesłania tekstu nie bardzo wyłapałem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

No właśnie, zastanawiam się czy taki rodzaj SF, Space Opera ma rację bytu. Tak, niejasny wątek, resztę powinien dopowiedzieć sobie czytelnik. Zło wraca na Ziemię w postaci obcych, którzy są reinkarnacją Nazistów ze świata równoległego ( może zbyt zakręcone). Do tego chciałem dodać osobiste problemy bohatera, który szuka swojego miejsca w życiu. Ciekawy jestem waszych komentarzy, ocen i krytyki. Pozdrawiam

Zło wraca na Ziemię w postaci obcych, którzy są reinkarnacją Nazistów ze świata równoległego
Według mnie mogłoby wyjść z tego coś fajnego, bo tematyka zabawna. Tylko gdyby było to jaśniej opisane...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fakt, mój błąd, mogłem to lepiej opisać. Ciekawi mnie, czy taki temat - Imperium Nazizmu w Space Opera, gwiezdne okręty z krzyżami i sfastykami na burtach  sprzedałoby się. Tylko, że musiałby z tego powstać jakiś większy utwór, może minipowieść.

No tak szczerze, to nic oryginalnego to nie jest, ostatnio chyba nawet w NF była zapowiedź filmu, o nazistach którzy przetrwali na księżycu, a po iluś tam latach postanowili wziąść odwet na Ziemianach. Mówię o samym konspekcie, bo jesli fabularnie byłoby to ciekawe i dobrze napisane, to ja jak najbardziej z chęcią bym przeczytał, bo lubię taką pokręconą tematykę. Byleby patosem zbytnio nie zalatywało :) Życzę powodzenia, jesli postanowisz rozwinąć to w coś większego. Trzymam kciuki.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki. Co do filmu to chodzi o "Iron Sky". Oglądałem zwiastuny. Pierwszy ciekawy, ale następne ocierały się o śmieszność. Zresztą wiele śmiesznych i pokręconych tematów na pozór zostało przedstawionych w mistrzowski sposób i odwrotnie.

Dziękuję za komentarz i uwagi.

1 To zdanie nadaje do przeróbki: "Statek na burtach, którego widniały czarne dziwnie znajome swastyki, wisiał nad ostatnim południowym kontynentem, na którym jarzyły się światła ostatniej metropolii."
2 Tutaj ma wrażenie, że niepotrzebnie się powtarzasz z chowaniem emocji: "Schował je głęboko w zakamarkach rozbudowanej świadomości. Zamknął w najgłębszych lochach swojej psyche, wstydząc się bardzo, że jeszcze istnieją."
3 A tu w pierwszej chwili zawachałem się, zadając sobie pytanie: czyją głowę- człowieka, statku, globu? "Po chwili za horyzontu wyłoniła się pierwsza wyspa, skalisty, nagi czerep, przypominający jego głowę, suchy szaniec wraz z innymi podobnymi plamkami tworzącymi rozciągnięty archipelag, a nad nim sunące pierzaste, białe chmury"
4 Dla mnie osobiście, słowo 'ciało' w tym miejscu brzmi śmiesznie. Wstawiłbym 'planeta', lub 'glob':  "Ciało z taką ilością oceanów przypominało tylko jedno: wodny świat bez stałego lądu, jeden z wielu, jakie odwiedził w trakcie swojego życia."
5 Brakuje mi wyraźnego odznaczenia części tekstu o bohaterze jako dowódcy, od części o kapralu.
Poza tym, czytało się w porzadku. Bez rewelacji, ale jest OK. Dam 4

TomaszMaj dziękuję za uwagi.

Nowa Fantastyka