- Opowiadanie: Roxsana Rossenvelvet - Opowieści z Kimiro - Rozdział VI

Opowieści z Kimiro - Rozdział VI

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieści z Kimiro - Rozdział VI

Służące wniosły do sali lakowe tace z jedzeniem i napitkiem. Bez słowa postawiły je przed uczestnikami uroczystości, po czym równie cicho jak się zjawiły opuściły pomieszczenie. Atmosfera w komnacie nieco się rozluźniła. Dotychczas siedzący nieruchomo mężczyźni zmienili pozycję na wygodniejsze, gdzie-nie gdzie dało się nawet słyszeć ciche szmery rozmów. Hiroshi spojrzał na swój posiłek. Nie był głodny. Przeciwnie, stres związany z pierwszą prowadzoną przez niego naradą całkowicie wypełnił mu żołądek. Pomimo to, zdecydowanym ruchem sięgnął po pałeczki leżące obok miski z białym, gotowanym ryżem. Wciąż czuł na sobie przeżywające spojrzenia zgromadzonych samurajów. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że oni go sprawdzają, badają siłę jego charakteru, doszukują się podobieństwa do zmarłego pana. Ten niemy sprawdzian wpisany był zwyczajowo w początek panowania każdego daimyo, chociaż żaden członek klanu nigdy nie przyznałby się do podobnej bezczelności względem swojego zwierzchnika. Hiroshi westchnął w duchu. Nagle ze dwojoną siłą uświadomił sobie swoją samotność. W zdaniu tego, nieformalnego egzaminu nikt nie mógł mu pomóc. Przymrużył powieki w taki sposób jakby chciał ochronić źrenice przed nadmierną ilością światła, choć w sali paliło się jedynie kilka ustawionych pod ścianami świec. Ich wątły, migotliwy blask na wpół rozjaśniał panującą tutaj ciemność, sprawiał, że na podłogę padały długie, czarne cienie. Jednakże twarze zebranych skrywał mrok. Fakt ten sprawił, że młody daimyo poczuł się nieco lepiej. Przynajmniej nie musiał wytrzymywać ich bezpośrednich spojrzeń, tych prosto w oczy. To jakby ściągało z niego część ciężaru i chociaż nadal miał wrażenie, że wzrok członków klanu przeszywa go na wylot, to jednak teraz już wiedział, że wytrzyma. Pozwolił sobie na lekki uśmiech i po raz kolejny zanurzył pałeczki w naczyniu z ryżem. Te uderzyły o dno ceramiczne dno, a wówczas chłopiec uświadomił sobie, że niema pojęcia jaki smak miała spożyta przed chwilą potrawa. Odłożył pustą miseczkę i zanim ktokolwiek zdołał go uprzedzić sięgnął po pękatą flaszkę. Nalał nieco jej zawartości do malutkiej czarki i szybko wychylił jej zawartość starając się przy tym nie zwracać uwagi na lekkie szczypanie w gardle. Skrzywił się nieznacznie, kiedy strumień ryżowego wina przedostawał się do żołądka, lecz mimo to powtórzył czynność. Znów się wzdrygnął, ale wszelkie obawy, które targały nim przez cały czas trwania pierwszej części uroczystości zaczęły go stopniowo opuszczać. Zadowolony z efektu, miał już po raz trzeci napić się zbawiennego, jego zdaniem trunku. Nie zdążył jednakże nawet wyciągnąć ręki, bo ktoś nieoczekiwanie chwycił go za ramię. – Myślę, panie, że dla ciebie już wystarczy. – Upomniał go cichy, lecz stanowczy głos Kenshiro. Hiroshi przechylił się w stronę ojcowskiego brata.

– Jeszcze odrobinę, to mi naprawdę pomaga – szepnął tak cicho, aby usłyszał go tylko zainteresowany.

– Wiem, jednak naprawdę już dość. Nie jesteś przyzwyczajony, panie upijesz się.

Chłopiec odetchnął głębiej. Musiał przyznać stryjowi rację, nie był przyzwyczajony. Nigdy wcześniej nie pił przecież alkoholu.

– To prawda. – Nie chętnie skinął głową. Odwrócił się w stronę sali i przez chwilę przyglądał się sylwetkom zajętych jedzeniem mężczyzn.

– Zanim wznowimy obrady – Kenshiro po raz kolejny tego dnia odezwał się szeptem, wprost do ucha bratanka. – Chciałbym jeszcze raz porozmawiać o sojuszu.

Hiroshi poczuł gwałtowne, przelotne ukłucie gniewu. Odruchowo zacisnął dłonie w pięści, a kości żuchwy zadrżały lekko, kiedy jego wargi zmieniły się cienką linię.

– Rozmawialiśmy już o tym wielokrotnie – oświadczył chłodno i nad wyraz pewnie. – Zdania nie zmieniłem.

– Tak, lecz nalegam… – Starszy z rozmówców nie rezygnował, chociaż wobec tak zdecydowanego oświadczenia swojego pana powinien nie tylko zaniechać dalszego drążenia tego tematu, ale także natychmiast przeprosić za swoją zuchwałość. On jednakże wcale nie miał zamiaru postąpić w ten sposób. Westchnął bezgłośnie. Nadal nie zgadzał się z decyzją bratanka w sprawie układu. Więcej, uważał ją za zły, wręcz szkodliwy pomysł, mający realne szanse przyczynić się do ostatecznego upadku ich klanu.

– … abyś panie wysłuchał mnie raz jeszcze. – Chociaż szeptał w jego głosie brzmiała determinacja. – Ostatnia wojna pochłonęła z sobą równo połowę naszej armii. Ci, którzy nie polegli w walce zostali zmuszeni do popełniania seppuku, lub po prostu w niewoli zamęczeni na śmierć. To z kolei oznacza. – Kenshiro ciągnął dalej, zupełnie nie przejmując się tym, iż wykłada tak oczywiste kwestie. – Że jesteśmy osłabieni. I w nowej wojnie nie jesteśmy w stanie wystawić już takiej samej liczby samurajów, tym bardziej, że przecież nie możemy pozostawić prowincji bez ochrony.

– A przed kim mielibyśmy jej bronić? Murahito są będą już przecież zajęci walką, a rody wyspiarskie przecież nas nie zaatakują.

– Gdym był panem Murahito, uderzyłby jednocześnie w dwóch miejscach. Powtarzam raz jeszcze: jesteśmy osłabieni, armia Ashidy praktycznie istnieje. Nawet gdyby nasi wrogowie nie rzucili do walki dodatkowych sił, a jestem przekonany, że to zrobią, nie zdołamy zatrzymać ich zanim dotrą do Erikawy. A jeśli tam dotrą, to…

– Słyszałem to już setki razy – Hiroshi nadal trwał przy swoim. – Jednak co w takim wypadku pomoże pozostawienie armii tutaj, skoro i tak, jak to ująłeś jesteśmy osłabieni?

– Jeśli nie rozproszymy sił… – odparł samuraj powoli, aby ukryć narastającą irytację, co jednak nie dokończa mu się udało. ..i odpowiednio przygotujemy obronę, mamy szansę odeprzeć atak, a może nawet ich pokonać. Ale, tylko na naszych ziemiach. Po co zresztą mamy się niepotrzebnie narażać, skoro to pewne, że prędzej czy później i tak tu przyjdą?

– A Isamo? Co będzie jeśli zginie on z ręki kogoś, kto nie należy do naszego klanu? – Chłopiec prawie krzyknął, chociaż nadal szeptał.

– To może się wydarzyć nawet wtedy, gdy odnowimy sojusz i włączymy się w kolejną, bezsensowną wojnę.– Głos stryja zabrzmiał cierpko – Zwłaszcza, że Ashida też mają swoje powody, żeby szukać na nim zemsty. Proszę, Hiroshi-sama wybaczyć mi szczerość – W tym chwili gdy wypowiadał ostatnie słowa pochylił pokornie głowę, ale ton jego głosu nadal krył w sobie pewne znamiona zdenerwowania. Nie był zadowolony z tej wymiany zdań. Wręcz przeciwnie, w duchu wyrzucał sobie, że nie potrafi przekonać tego upartego dzieciaka do zmiany postanawiania. "Idiota ze mnie" – pomyślał czekając na odpowiedź bratanka. "Największy i najdurniejszy idiota, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi. Błagam cię bracie, wybacz mi, ale nie jestem w stanie wypełnić twojego ostatniego rozkazu. Nie dam rady ochronić twojego syna."

– Wybaczam, jednak pozostanę przy swoim stanowisku. – Chłopiec osaczenie uciął dyskusję, a następnie podniósł się do pozycji stojącej, poczuł bowiem, że musi udać się na stronę.

*

W pokoju Hisako panował spokój. Obok posłania księżniczki paliła się niewielka świeczka osłonięta lampionem z drewna i papieru ryżowego. Stłumione światło padało bezpośrednio na nieruchomą, bladą, jakby wyrzeźbioną z wosku twarz chorej. Po popołudniowym ataku drgawek pozostało już tylko odległe wspomnienie. Zdawało się, że incydent ten nie odcisnął na dziewczynie swojego piętna, nie wpłynął w jakikolwiek sposób na jej stan zdrowia. Istotnie, po ponownym przepadaniu panienki, Jiro z całą pewnością stwierdził, że żadne zmiany nie nastąpiły. Gorączka nadal się utrzymywała, a serce biło równym, chodź słabym rytmem. Po raz kolejny stwierdził też, że niestety, nie jest w stanie nic poradzić na tę dolegliwość, ponieważ jej nie zna. Na wszelki wypadek jednak poprzedniej nocy przepatrzył raz jeszcze wszystkie swoje medyczne księgi, ale nie udało mu się znaleźć żadnych informacji.

Siedząca na przeciw niego Tamao lekko skinęła głową. Tak, spodziewała się podobnej odpowiedzi, lecz mimo tego poczuła jak w jej serce wbija się kolejna bolesna drzazga. Z pewnym, niespotykanym dotychczas trudem powstrzymała westchnienie, ostatkiem sił woli zdusiła w sobie chęć płaczu. Tylko oczy jej pociemniały jeszcze bardziej. Poprawiła ułożenie dłoni na kolanach, na jedną krótką chwilę pochyliła głowę, aby spojrzeć na swoje paznokcie.

– Ile? – spytała spoglądając medyka.

– Co ile, pani? – Jiro nie obrazu zrozumiał pytanie Tamao.

– Jak długo to potrwa? Ile jeszcze przeżyje?

– Jeśli się nie wzbudzi, podejrzewam, że nie dłużej niż tydzień. – Bezwładnie rozłożył ręce. – Ja przepraszam…

Nie słuchała dalej jego słów, zamiast tego spojrzała na nieruchome oblicze córki. Kolejna porcja bolesnych igiełek uderzyła, a następnie wniknęła głęboko w jej serce. Kobieta poczuła ostry, niemalże fizyczny ból i ponownie zdusiła w sobie westchnienie. "Nie" – krzyknęło coś w jej głowie, - "to nie może się tak skończyć". Hisako, obudź się, proszę! Jesteś nam potrzebna. Córeczko błagam! Nie zostawiaj nas… Nie odchodź. "

Drzwi rozsunęły się gwałtownie pchnięte zdecydowanym, ostrym ruchem.

– Pani, proszę wybacz mi to wtargnięcie. – Dało się słyszeć cichy zduszony, jak po szybkim biegu głos Saty. Służka klęczała na werandzie z nisko opuszczoną głową. – Ale, ja chyba domyślam się, co dolega księżniczce. To… to prawdopodobnie mononoke. – Ostatnie słowo zostało wypowiedziane z najwyższym przejęciem.

Oznajmienie służącej wywołało poruszenie. Tamao drgnęła leciutko, jakby ktoś niespodziewanie dotknął jej ramienia, a przez pozornie spokojną twarz przemknął cień nadziei.

– Mononoke? Duch opętujący? – spytała na wpół kontrolowanym głosem – Skąd takie przypuszczenie? Starała się nie zdradzać emocji, jakie ogarnęły ją w momencie oświadczenia służącej, ale po raz pierwszy w życiu, nie umiała ich do końca zatamować. Nie była z tego dumna. Kobiety takie jak ona nie powinny pokazywać swojego prawdziwego ducha osobom niższego stanu. To zniszczyłoby całą równowagę, zaburzyło porządek tego świata, obnażyło słabość kogoś, kto w oczach poddanych słabości mieć nie powinien. Dlatego też Tamao nadal starała się zachować pozory, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w ciągu ostatniego tygodnia obdarzyła swoje wnętrze aż nazbyt wyraźnie. Mimo to nie była w stanie zakończyć tej gry pozorów, wszakże postępowała tak od najwcześniejszych lat dzieciństwa. Jednym z jej najlepiej zachowanych, najwcześniejszych wspomnień z rodzinnego domu był melodyjny, jednolity głos matki, wypowiadający następujące słowa: "Uczucia, emocje, namiętności, wszystko to będzie cię nawiedzać przez całe twoje życie. Będzie gromadzić się w tobie, rozsadzać od środka, ściskać gardło, cisnąć łzy do oczu, wyrywać z piersi krzyk, szloch, lub śmiech. Pamiętaj jednak, że za nic niewolno ci im ulec. Jesteś samurajką, kobietą z klasy wojowników. Dlatego Ty też powinnaś być wojownikiem. Musisz nieustanie dzień i noc walczyć ze swoimi słabościami, tłumić uczucia, składować je na dnie serca. Nie możesz im ulec, ale nie możesz też się ich wyzbyć, to ważne, żebyś nie zmieniła się w potwora. Lecz, to co dzieje się w twoim sercu możesz znać tylko ty, albo twój pan. Nikt więcej. Dla wszystkich innych bądź jak skała. Spokojna i dumna. Muszą myśleć, że jesteś ponad ludzkie słabości, bo inaczej nie zyskasz ich prawdziwego szacunku."

– Kiedyś, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką, w mojej rodzinnej wiosce był jeden taki przypadek. – Sata mówiła dalej cichym i mocno przejętym tonem. Służyła w zamku blisko dwadzieścia lat i przez ten czas doskonale zdołała poznać swoją panią. Nauczyła się wyczuwać skryte pod maską spokoju i opanowania nastroje damy, a co więcej szczerze ją polubiła. Teraz też doskonale wiedziała jakie wrażenie na kobiecie wywarły słowa, które przed chwila padły. Z resztą ona sama ledwo mogła mówić z powodu narastającego podniecenia, jej także zależało na zdrowiu księżniczki.

– Demon zniewolił wtedy młodą dziewczynę o imieniu Ayumi, a wszystko zaczęło się od tego, że wybrała się do lasu, po chrust. Wróciła stamtąd dziwna, bardzo wystraszona, milcząca. Nie chciała odpowiadać na żadna pytania, a każda próba nawiązania z nią rozmowy kończyła się wybuchem płaczu. Niektórzy uznali więc, że pewnie spotkała w lesie jakiegoś ronina i dali jej spokój. Następnego dnia rano nie obudziła się, wieczorem zaś dostała nagle

ataku drgawek. Jej matka opowiadała potem, jakoby w Ayumi w jednej chwili wstąpiła jakaś dziwna, wielka, nienaturalna siła. Na szczęście w okolicy przebywał akurat jeden wędrowny mnich. Przypadkiem usłyszał opowieść kobiety i obiecał pomóc. Odprawił egzorcyzm… a potem dziewczyna obudziła się. – Służąca nie była w stanie mówić składniej, jednak nie miało to większego wpływu na odbiór jej opowieści.

Co o tym myślisz Jiro-san? – Tamao zwróciła się do lekarza.

– Myślę, pani, wydaje mi się, że to owszem mogłoby być możliwe. Kiedyś od jednego mnicha słyszałem, że podobne rzeczy czasem się zdarzają.

Dlaczego? – Dama ponownie zwróciła się do służącej. – Mówisz o tym dopiero teraz?

– Ponieważ dopiero przed chwilą zdołałam skojarzyć wszystkie fakty. To było tak dawno…

– Dobrze więc. – Pani Sugiatni odetchnęła głębiej, nie mogła bowiem już dużej skrywać swojej, w prawdzie nie całkowitej, ale jednak sporej ulgi – Natychmiast wyślę kogoś do świątyni w Yomugarze.

*

Obrady wznowiono w połowie czasu pawia, po uprzednim odprawianiu wszystkich niespokrewnionych wasali klanu, w skutek czego w sali zrobiło się znacznie luźniej. Jednakże dla pozostałych w komnacie osób, fakt ten nie miał najmniejszego znaczenia. Nikt nie ruszył się ze swojego miejsca, wszyscy nadal tkwili tam, gdzie siedzieli podczas pierwszej części narady. Tak jak wtedy poważni i nieruchomi wpatrywali się w swojego pana. Hiroshi wciąż jeszcze zmagał się z własnymi nerwami, ale jego trema zmniejszyła się znacznie. Chłopiec nie trzymał już w dłoni papierowego wachlarza, nie zaciskał pięści i nie mrużył oczu. Przeciwnie spoglądał wprost przed siebie i starał się rozróżnić w mroku sylwetki poszczególnych krewnych. W pewnym momencie rozkazał nawet, aby przyniesiono więcej światła. Polecenie natychmiast zostało wypełnione. W komnacie zapłonęło więc kilka dodatkowych świec, dzięki którym pomieszczenie rozjaśniło się na tyle, aby dało się rozróżnić nie tylko zarysy postaci, ale także twarze siedzących najbliżej.

Kenshiro obserwował to wszystko uważnie i gdyby nie gniew, jaki wciąż jeszcze targał jego umysłem, zapewne ucieszył by się z tego, że jego bratanek wreszcie zdołał zachować się jak władca.

Teraz jednak jego głowa zajęta była czym innym. Echa niedawnej rozmowy z młodym daimyo, wciąż rozbrzmiewały w mózgu mężczyzny, sprawiając, że narastało w nim nie tylko poczucie winny z powodu niedostatecznego wypełnienia ostatniej woli brata, ale także wzburzenie. To ostatnie zaś było skierowane zarówno w stronę własnej osoby, jak i Hiroshiego. "Co ten dzieciak sobie wyobraża?" – pytał samego siebie w duchu. – "Czy naprawdę nie widzi tego, że prowadzi nas do zguby, a może wydaje mu się, że zemsta jest ważniejsza niż bezpieczeństwo i interesy klanu? Tak, czy tak nie dobrze. Lecz, skoro ty, bracie wybrałeś go na swojego następcę" myśli samuraja ponownie powędrowały w stronę zmarłego władcy – "To wiedz, że nie będę się temu sprzeciwiać, chociaż tak mi ciężko."

– Kenshiro-dono. – Doniosły, aksamitny należący do Ikemoto głos, wyrwał go z zamyślenia i zmusił do powtórnego tego dnia spojrzenia na salę, prosto w oczy kuzyna.

– Wytłumacz nam proszę jedno, gdzie jest głowa Harumi-samy? Dlaczego nie przywiozłeś jej ze sobą i tym samym uniemożliwiłeś pochowanie go tutaj, w rodzinnym lennie? – Dokończył spokojnie młodszy z kuzynów wbijając jednocześnie w krewniaka swój świdrujący wzrok.

– Spełniłem jego ostatni rozkaz. – Kenshiro odruchowo wyprostował się jeszcze bardziej. – Przekazałem wiadomość rodzinie i zająłem się jego żoną i dziećmi. Z niczego więcej nie zamierzam się tłumaczyć.

– A co z niepisanym, braterskim zobowiązaniem? – Jego rozmówca nie rezygnował. Przeciwnie nadal drążył temat, ale jego ton pozbawiony był jadu, czy chociażby lekkiej zajadłości.

– Asystowałem mu podczas samobójstwa, obowiązek spełniłem. – Starszy z mężczyzn mówił starał się mówić spokojnie, lecz tłumiona dotychczas irytacja zaczynała stopniowo się ujawniać. Tego było już naprawdę za wiele. Najpierw zmuszony został do pogodzenia się ze szkodliwą dla klanu decyzją bratanka, a teraz jeszcze ktoś pokroju Ikemoto ma czelność zarzucać mu niedopełnienie obowiązków. A przecież jego nawet tam nie było! Nie widział rzezi jaką urządzili ludzie Murahitów po zdobyciu twierdzy, nie miał pojęcia jak obeszli się ze wszystkimi ocalałymi z bitwy obrońcami…

– Czyżby? – Na upudrowanej twarzy nie pojawił się żaden cień, nic co choćby w najmniejszym stopniu zdradzało emocje jej właściciela. Brzmienie głosu także pozostawało spokojne i rzeczowe. – Więc pytam raz jeszcze, gdzie jego głowa?

– Drogi kuzynie wybacz, ale nie miałem możliwości przywieść jej ze sobą. Generał Isamo kazał spalić ją razem z ciałem. Nie mogłem nic przeciw temu zrobić, gdym próbował naraziłbym swoje życie i nie wypełniłbym misji, którą powierzył mi mój brat. Już sama ucieczka była ryzykowana.

– Czyli mam rozumieć, że Sugiatni Kenshiro, brat Sugiatni Harumi, boi się śmierci? – Pytanie nie zawierało ani drwiny, ani ironii, ani nawet zwykłej złośliwości. Ich miejsce zajęła jednak niezachwiana pewność siebie zmieszana z zimną bezwzględnością.

– Wykonanie woli mojego brata było najważniejsze. Dlatego właśnie pozwoliłem sobie ochronić własne życie. – Odparł samuraj, resztką sił opanowując narastające wzburzenie. Jego palce już do dłuższego czasu błądziły po rękojeści katany i tylko obecność daimyo powstrzymywała go przed jej użyciem.

– Jednak jeśli według ciebie, Ikemeto-dono sam fakt, że żyję jest zbrodnią i sprzeniewierzeniem się bratu, to gotowy jestem tu i teraz ponieść należytą karę. – Ostatnie zdanie zostało wypowiedziane dobitnym, podniesionym głosem, w którym w jednej chwili uzewnętrznił się cała jego wściekłość. Zdecydowanie wyszarpał za obi swoje wakizashi i położył je przed sobą.

– Naprawdę, jeśli tylko nasz pan pozwoli, można to w każdej chwili zmienić.

– Nie pozwalam! – Ten krótki rozkaz, że obaj mężczyźni zamilkli i równocześnie pochylili głowy ku posadzce. Tymczasem Hiroshi, najwyraźniej sam nieco zaskoczony ostrym tonem swojej wypowiedzi ciągnął dalej. – Nikt nie będzie się tutaj zabijał, ani wypominał komuś czegoś, o czym tak naprawdę nie ma pojęcia. Bo co ktokolwiek w tej sali, oprócz mojego stryja może wiedzieć, jak było w górach Chunzu? Nie było nas tam. Zostaje więc tylko uwierzyć nam na słowo naocznego świadka i ja w te słowa wierze. Wyście też powinni. Jednakże. – W tym miejscu zwrócił się do uczestników niedawnej wymiany zdań – Wasze zachowanie także należy uznać za naganne. – Zmuszał się do wygłaszania tych słów, wiedział jednak, że teraz już nie może ich przerwać, że musi dokończyć to, co zaczął, ale wcale nie był tym zachwycony. Nie poczuł się także przez to ani odrobinę lepiej, przeciwnie, w umyśle chłopca każde słowo wychodzące z jego ust brzmiało przynajmniej parę razy głośniej i bardziej obcesowo.

– Nie życzę sobie więcej podobnych rozmów ani w tym zamku, ani poza jego murami, a już na pewno nie pozwolę na coś podobnego w mojej obecności.

– Tak, panie przepraszam. – Kenshiro pierwszy przerwał ciszę powstałą po przemowie młodego daimyo. Wciąż odczuwał gniew, teraz nawet większy niż przedtem, ale mimo to starał się, aby jego głos zabrzmiał pokornie. Doskonale zadawał sobie sprawę, że to co się przed chwilą wydarzyło nie powinno mieć miejsca. Westchnął w duchu. Jak mógł dać się wciągnąć w tę konwersację? Powinien jednak bardziej nad sobą panować.

– Ja także przepraszam, Hiroshi-sama. – W tonie Ikemoto nie było skruchy.

*

Po skończonej naradzie Kenshiro szybkim krokiem opuścił salę. Zbiegł po prowadzących na piętro drewnianych, przypominających drabinę schodach. Minął kilka znajdujących się na parterze komnat o ścianach w papierową kratę, aż w końcu poczuł na twarzy świeże, chłodne powietrze wiosennej nocy. Przystanął się na brzegu werandy i parę razy odepchnął głębiej, jakby rozkoszował się zapachem niedawnego deszczu. Jego nerwy stopniowo uspokajały się. Niestety, odczuwana wściekłość, zamiast przemijać i ulatywać gdzieś w przestrzeń, zamieniała się w palące poczucie winny zmieszane z żalem do Hiroshiego, Ikemoto oraz prze de wszystkim do samego siebie. Nadal nie potrafił i nie chciał zaakceptować decyzji w sprawie sojuszu, lecz w duszy obiecywał sobie, nigdy więcej nie poruszać tej kwestii. To nie miało żadnego sensu. Nieważne co powie, jakich argumentów użyje bratanek się uparł i nic już tego nie zmieni. Westchnął głęboko. Dlaczego ten chłopak nie słuchał jego rad? Czemu tak usilnie dążył do zagłady, a przynajmniej znaczącego osłabienia klanu? Czy naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, co jest pierwszym i najważniejszym obowiązkiem daimyo? Czy nie rozumiał, że powinien przede wszystkim chronić swój klan i swoje ziemie? Prywatna, bądź co bądź zemsta nie powinna mu w tym przeszkadzać, ani tym bardziej kierować jego decyzjami! Chociaż oczywiście, jej także nie należy zaniedbać. On sam miał przecież wielką ochotę ujrzeć oddzieloną od ciała głowę Murahito Isamo, ale nie mógł pozwolić na to, aby pragnienie to przysłoniło mu zdrowy rozsądek. Nigdy, przenigdy.

Ruszył w dłuż tarasu. Szedł nierównym tempem, to nieznacznie zwalniając, to znów przyśpieszając. Chciał w ten sposób oczyścić umysł, wyrzucić z głowy wszystkie złe myśli, jakie zrodziły się w niej podczas narady. Pragnął zapomnieć o swojej sprzeczce z kuzynem, o tym co od niego usłyszał, niestety, nie potrafił. Jego duma ucierpiała naprawdę dotkliwie, a takiej zniewagi nie mógł tak po prostu wybaczyć. Ikemoto zapewne osiągnął to, czego chciał: sprowokował go i upokorzył przy wszystkich pełnoprawnych członkach klanu, sam jak zawsze uchodząc bezkarnie z całego zdarzenia.

"Ale jeszcze kiedyś mi za to zapłacisz kuzynie. Wiedz, że zapamiętam sobie to dobrze."

Pogrążony w rozmyślaniach, nawet nie zauważył kiedy dotarł do miejsca w którym drewniano-papierowa ściana budynku kończyła się, a podłoga werandy zakręcała za róg. Zatrzymał się jednak, gdy tuż przed jego oczami, jak z pod ziemi wyrosła sylwetka klęczącej dziewczyny. Przez chwilę spoglądał na nią w milczeniu. Niespodziewane pojawienie się służącej sprawiło, że w jednej chwili cały żal i urażona duma, które nadal paliły go niczym ogień, przestały się liczyć. Jego myśli popłynęły w zupełnie innym kierunku, co przywołało na usta lekki uśmiech. Oto dostrzegł możliwość przynajmniej częściowego odreagowania choćby części zaznanych w ostatnim czasie stresów.

Powoli zbliżył się do kłaniającej się postaci. Pomimo ciemności rozpoznał ją bez większego trudu.

– Kumiko – odezwał się niespodziewanie łagodnym głosem. – Co ty tutaj robisz?

– Nic takiego panie, po prostu myślę. – Pokojówka mówiła cichym, jednostajnym tonem skrywającym całe jej zakłopotanie.

– Dlaczego tutaj?

– Kiedy tylko mogę, zawsze przychodzę tutaj, aby pomyśleć.

– Czemu nie jesteś z księżniczką? – Kolejna kwestia wypowiedziana dokładnie w taki sam sposób jak poprzednia.

– Sata z nią została… – Nieznacznie uniosła głowę. – Ona twierdzi, że ta choroba księżniczki to może być opętanie.

– A ty zgadzasz się z nią Kumiko-chan?

Przykucnął na przeciw dziewczyny, tak, że ich twarze znalazły się dokładnie na tym samym poziomie. Kumiko poczuła na sobie oddech pana, co sprawiło, że przez całe jej ciało przeszedł dreszcz strachu, a żołądek skurczył się boleśnie.

"Nie." – jęknęła w duchu – "Tylko nie to. Ja nie chce!"

Nie poruszyła się jednak, nie odezwała, ani też nie zaprotestowała w jakikolwiek inny sposób, aby zapobiec dalszemu rozwojowi sytuacji. Ręka mężczyzny dotknęła jej dłoni w dziwnie poufały, chociaż jednocześnie władczy sposób, pociągnął ją ku sobie. Sprzeciw w głowie dziewczyny nasilił się, ale usta nadal milczały. Wstrzymała na chwilę oddech, zacisnęła powieki, aby uspokoić się chodź trochę. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, które dla wystraszonej dziewczyny ciągnęły się w nieskończoność.

- Ja… Nie wiem panie, wybacz mi. – Ledwo zdołała wydusić z siebie odpowiedź na zadane przed chwilą pytanie.

On jednak nie zwrócił już na to żadnej uwagi.

– Nie tutaj – szepnął jakby do siebie. Podniósł się, ale puścił dziewczyny zmuszając ją tym samym, aby także zmieniła pozycję.

– Chodź ze mną.

"Nie… proszę nie" – nie przestawała powtarzać w myśli, chodź potulnie człapała za wojownikiem. Nie mogła pozwolić sobie na odmowę, nie miała prawa zrobić nic, aby uniknąć tego, co miało się stać. Była przecież tylko służącą… Jej zdanie się nie liczyło, skoro pan tego chciał, nie miała prawa zrobić nic, aby go od tego odwieść. Obowiązywało ją w końcu całkowite i bezwzględne posłuszeństwo.

Koniec

Komentarze

Ja tylko daję znać, że nadal czytam :) I zaczynam odczuwać zainteresowanie.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka