
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Czego? – warknąłem siadając na parapecie.
– Och raczyłeś odebrać. Jestem zaszczycona. Parsknąłem cicho postanawiając przemilczeć jej zaczepkę. Nie miałem ochoty na sprzeczkę, za oknem był zbyt piękny dzień.
– Dobra – wymamrotałem orientując się, że czeka na moją ripostę
– Po co dzwonisz?
– Z racji, iż jesteś mym bratem mam do ciebie prośbę. Otworzyłem usta poczym zamknąłem je. Nie do końca wiedziałem, co mam powiedzieć, naprawdę rzadko prosiła mnie o pomoc zresztą ja też nienawidziłem zwracać się z nią do niej.
– To znaczy… – Musisz odebrać Wiktora ja nie dam rady. Milczałem. Nie miałem najmniejszej ochoty wykraczać za próg swego pokoju a już na pewno iść po brata do placówki pełnej małych, niesfornych potworów.
– Dobrze wiesz, że…
– Nigdy go nie odbierasz! Tak zdążyłam zauważyć, że boisz się gromady dzieci! Odruchowo odsunąłem komórkę na bezpieczną odległość w obawie o słuch. Wiedząc, że nie mam z nią szans byłem zmuszony zgodzić się pomóc. Zbiegłem na dół by ubrać buty, zamknąłem mieszkanie kodując tą czynność w głowie i z wielką niechęcią skierowałem się w stronę celu mojej wędrówki.
Po dwudziestominutowym marszu zza drzew wyłonił się brązowo – pomarańczowy budynek. Zwolniłem kroku rozglądając się niepewnie. Zdałem sobie sprawę, że strasznie dawno nie byłem w tym rejonie miasta. Nagle uświadomiłem sobie także, iż jako dziecko uwielbiałem to miejsce. Zatrzymując się przed furtką uśmiechnąłem się nieznacznie. To przecież było moje przedszkole. Miejsce, w którym pierwszy raz się całowałem, miejsce, w którym… Rozmyślałem na sensem życia, nad istotą śmierci. Poruszyłem się nieznacznie, gdy do głowy napłynęło mi niespodziewanie zapomniane dotąd wspomnienie. Patrząc na bawiące się dzieciaki przypomniałem sobie pewne słoneczne popołudnie z przed jedenastu lata. Już w tedy mimo młodego wieku interesowałem się nią. Miałem zaledwie sześć lat a już rozmyślałem nad jej sensem, jej istotą. „Znajduje ten, kto szuka". Oniemiałem słysząc delikatny szept, który rozpłynął się w mym umyśle. To było niesamowite, nierealne. W pełni świadom, że to zdanie naprawdę pojawiło się w mojej głowie obróciłem się gwałtownie chcąc zobaczyć czy nikt za mną nie stoi.
– Ślepy jesteś! Cofnąłem się o krok. Dziewczyna, dość ładna jak na pierwszy rzut oka patrzyła na mnie gniewnym wzrokiem z bluzką oblaną jakąś czerwona mazią.
– A przeprosić to nie łaska? – wymamrotała chowając do torby małą przeźroczystą buteleczkę z której najprawdopodobniej wylała się czerwona substancja na jej pierś z przyczyny mej niezdarności.
– Jeśli tak bardzo tego pragniesz…
– Nie przepraszaj – mruknęła robiąc krok do przodu
– Lepiej zejdź mi z drogi zanim będę kazała odkupić ci bluzkę. Nie posłuchałem jej. Zamiast usunąć się w bok zbliżyłem się do niej wbijając wzrok w jej ciemne spojrzenie. Byłem pewny, że się speszy, lecz pomyliłem się. Stała pewnie wpatrują się w moją twarz. Miała niesamowite oczy. Niemal czarne, głębokie, nieprzeniknione. „Czyżby ci się udało?" – Chrzań się! – wrzasnąłem nie myśląc zbyt wiele. Ten nieznany szept zaczynał mnie już poważnie denerwować. Nie miałem zamiaru zastanawiać się skąd się wziął z resztą podejrzewałem, iż to mój wewnętrzny głos, którego dotąd nigdy nie miałem przyjemności usłyszeć.
– Co proszę?! To zdanie wyrwało mnie z krainy myśli, w którą najwidoczniej odpłynąłem. Z twarzy mej rozmówczyni wynikało tylko jedno. Była potwornie wściekła.
– Ty prostaku jak śmiesz się tak do mnie wyrażać i to na dodatek w tym miejscu? – niemalże warknęła zaciskając drobne dłonie. Po raz drugi tego dnia nie wiedziałem, co odpowiedzieć, choć przyznam, że kusiło mnie by powiedzieć coś zaczepnego. Miałem nieodpartą ochotę droczyć się z nią jak najdłużej. – Mowę ci odebrało? – spytała już w miarę spokojnym tonem
– Dobra dość tego. Chętnie bym ci przyłożyła cwaniaczku, ale niestety nie zrobię tego tutaj, więc ciesz się swym szczęściem. Ładnie proszę po raz drugi żebyś się usuną. Wyprostowałem się, posłałem jej promienny uśmiech poczym otworzyłem furtkę.
– Dziękuję bardzo serdecznie – szepnęła ledwo słyszalnie wymijając mnie powoli.
– Ależ niema, za co, proszę uprzejmie i rzecz jasna czekam na swą karę czyli innymi słowy na twą pogróżkę – odpowiedziałem szybko, wchodząc za nią na teren przedszkola. Odwróciła się, spojrzała na mnie jak na durnia i zwrócić się w stronę przedszkolanki a ja przystanąłem koło dość dużego drzewa obserwując ją z daleka. Pierwszy raz zdążyło mi się gapić na dziewczynę. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, nie byłem w stanie go określić, ponieważ nigdy dotąd nie miałem z nim odczynienia. Nagle kolory zdawały się blednąc, zmywać ze sobą a powietrze stężało. Wszystko dookoła było rozmazane. Wszystko dookoła niej. Ona za to była nadzwyczaj wyraźna… Plac pełen dzieci jakby zamarł. Nie słyszałem ani jednego dźwięku. Małe sylwetki pełnych energii dotąd przedszkolaków w mych oczach niemalże zastygły. Wszystko, dosłownie wszystko wyglądało mizernie, szaro, smutno. Tylko ona… Po środku placu zabaw, stała pełna koloru, pełna…życia. Zamknąłem oczy chcąc by ten dziwny obraz zniknął, lecz gdy je otworzyłem nadal nic się nie zmieniało. Prawie. Kilka metrów przede mną leżała kartka. Śnieżnobiałą, idealnie prosta. Zaciekawiony uklęknąłem przy niej chcąc ją podnieść. To wszystko było tak dziwne, że nawet nie zastanawiałem się nad ty, co robię. Gdy dotknąłem znaleziska na białej powierzchni zaczęły pojawiać się czarne kreski. Oddalając dłoń przyglądałem się jak kartka zapełnia się ludzkimi kształtami. Zupełnie tak jakby ktoś trzymał w ręku niewidzialny ołówek. Najpierw dość duże oczy, zgrabny nos, znajome wąskie usta. Długie bujne loki okalające podłużną dobrze mi znaną twarz. Twarz mojej matki. Patrzyłem niczym zahipnotyzowany niedowierzając temu wszystkiemu. Przede mną powstawał rysunek kobiety, którą kochałem i której już kochać nie mogłem przynajmniej nie tak jak tych, których ma się przy sobie. Wyglądała niczym żywa, gdy niespodziewanie na środku kartki zaczęły pojawiać się cyfry. Rok, miesiąc, dzień…nawet godzina. Wszystko się zgadzało. Zaciskając usta obserwowałem jak rysunek się zmienia. Kreski przemieniały swe położenie, kartka traciła śnieżnobiałą barwę. Stawała się szara, rysunek się rozmazał, kształty znikły. Papier stał się brudny, pomięty. Wstałem oszołomiony z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy, gdy dostrzegłem następną kartkę. Nie miałem ochoty na nią patrzeć, ruszyłem z miejsca. Śnieżnobiała powierzchnia znów rzuciła mi się w oczy. Przyspieszyłem kroku. To nic nie dało. Pod stopami pojawiła się droga, ścieżka wysłana kartkami. Ludzkie sylwetki. Kobiety, dzieci, mężczyźni. Biegłem przed siebie nie mogąc zamknąć oczu. Nie chciałem tego widzieć…te wszystkie twarze…znikające, zlewające się ze sobą. Upadłem. Kolana uderzyły o ziemie mnąc zamazujące się rysunki. Oddychając ciężko spojrzałem niechętnie na papier leżący pode mną. Młoda, ładna dziewczyna uśmiechała się do mnie przyjaźnie. Jej duże oczy, ciemne oczy… „Chyba w końcu mnie znalazłeś." Podniosłem głowę wiedząc, że ją zobaczę. Nie myliłem się. Była tam, siedziała na ławce z promiennym uśmiechem. Kołysała małymi nóżkami trzymając w ręku pióro. Patrzyła na mnie nienaturalnie niebieskimi oczami. Jej ciemna skóra kontrastowała z zszarzałym, rozmywającym się placem. Nie tak sobie ją wyobrażałem, nie jako dziecko…Nie jako człowieka.
– Przykro mi, że nie sprostałam wymaganiom – powiedziała piskliwym głosikiem zeskakując z ławki. Oniemiałem przyglądając się jak sprężystym krokiem przybliża się do mnie.
– Zdziwiony? – spytała siadając naprzeciwko mnie. Błękitno-srebrna sukienka rozłożyła się na papierze, który jakby pod wpływem materiału wyblakł. Przeniosłem spojrzenie na rysunek, który nadal leżał przymnie. – Ładna nie sądzisz? Zamknąłem oczy znów chcąc by okazało się, iż to wszystko to tylko koszmar.
– Jak to przecież chciałeś mnie spotkać… Powoli uniosłem głowę zbierając w sobie odwagę by spojrzeć jej w oczy. – Nie przypuszczałem, że cię spotkam, nie w taki sposób. – wydusiłem ledwo po chwytając błękitne spojrzenie. Przeszył mnie dziwny impuls, pod którego wpływem mimowolnie się zatrzęsłem. Jej tęczówki…pełne chłodu, ale i czegoś innego… „Każdy element układanki ma swoje miejsce." Już nie miałem wątpliwości, że to ona wkrada się do mego wnętrza. Patrzyłem na jej dziecięcą twarzyczkę, duże oczy, oczy pełne…smutku. Smutku i tęsknoty. – Więc to ty decydujesz.
– Nie, nie ja. Jak tylko…tylko wykonuje – oznajmiła wyciągając przed siebie dłoń z piórem. – Wykonujesz…to ty tworzysz te rysunki…i ty… – mamrotałem podnosząc się niezdarnie. Ona siedziała spokojnie przyglądając się uważnie kartce, na której widniała sylwetka długowłosej dziewczyny.
– I ja je niszczę.
– To znaczy, że każdy człowiek ma swój…
– To znaczy, że właśnie ujrzałeś to, co dziś udało mi się stworzyć. Obejrzałem się za siebie. Długa ścieżka wysłana szkicami ludzkich sylwetek wzbudziła we mnie ponowną fale strachu. Patrząc na nią zastanawiałem się nad sensem jej słów.
– Co to znaczy? Dlaczego nie pokazałaś mi mego rysunku?
– Nie rozumiesz? – spytała lekko potrząsając głową. Wpatrywałem się w nią tępym wzrokiem śledząc ruchy jej małej rączki, którą wodziła piórem w powietrzu. Pochłonięta całkiem wykonywaną czynnością, z lekkim uśmiechem i szeroko otwartymi oczami wyglądała niczym zahipnotyzowana. Skierowałem spojrzenie na kartkę leżącą przed nią i dopiero wtedy zrozumiałem, co robi. Papier pośrodku zapełnił się datą, dzisiejszą datą.
Odruchowo cofnąłem się próbując przetworzyć informację, które szalały w mojej głowie. Spotkałem śmierć, rozmawiałem z nią widziałem ją i słyszałem. Była namacalną, prawdziwą osobą na dodatek małą śliczną murzynką. Zobaczyłem też to, czego nie powinienem widzieć, czego nie chciałem widzieć. Ludzkie twarze naszkicowane czarnymi kreskami przemijały mi przed oczami…i data, data na ich kartkach. Dzień ich śmierci.
– A moja matka przecież ona…
– Nie żyje od dwóch lat, dziś jest jej rocznica. Przygryzłem wargę zaciskając pięści.
– Ci wszyscy ludzi. „Dziś wybije ich sekunda." Błękitne tęczówki przesiąkły mgłą, gdy usłyszałem pierwszy cichy wybuch. Choć nie chciałem już nic widzieć obróciłem się. Snop czarnego ognia najpierw mały stopniowo wzbijał się ku górze paląc kilkanaście kartek papieru. 15.00 i 32 sekundy. Czołowe zderzenie dwóch pasażerskich samochodów. Pięć osób ginie na miejscu, dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Dwudziestodwuletni chłopak wiesz się na gałęzi. Czterdziestoośmiolatka ma drugi zawał. Osiemdziesięcioośmiolatka umiera we śnie. Czteroletnia dziewczynka wypada przez okno. Siedemnastolatek przesadza z narkotykami…
– Przestań! Nie chce tego słyszeć! „Nie chcesz? Więc, w jaki sposób chcesz mnie poznać? Taka właśnie jestem. Witaj Sławku." Kolana jakby pod wpływem tych słów ugięły się pod ciężarem obezwładnionego strachem ciała. Błękitne oczy wpatrzone w moje wnętrze i cisza… Rozmazany obraz, niewyraźny kształt… gałęzie. Ledwo dostrzegalne na szarym niebie. Kropla deszczu rozpływająca się na policzku. Krew. Wypływająca z mego wnętrza. Uciekające życie. Smród. Metaliczny, drażniący. Ból, który doprowadzający ciało do drgawek. Krzyk wydobywający się z mej głębi. Przeraźliwy, ochrypły. Lepkie błoto oblepiające ubranie, włosy. Okropna maź powstała z krwi i ziemi pod wyczerpanym ciałem. Dusza, która pragnie wyrwać się z mej piersi. To jej smak. Końcówka życia. Całkiem inna niż ta w mych wyobrażeniach. Śmierć.
– Nie jestem ślepa. Został tu zesłany z niewiadomych przyczyn. Nie wolno nam…
Jak by z oddali docierają do mnie niejasne zdania wypowiadane tusz obok mego zmęczonego ciała. Próbuje skupić się na cienkich nienaturalnie niskich głosach. To na nic. Nie jestem już w stanie usłyszeć ani słowa choć wiem, że rozmowa trwa nadal. Nigdy wcześnie nie słyszałem takich dźwięków. Zaciskam dłonie próbując się skupić. O czymś zapomniałem. Miałem coś zrobić… Wyszedłem z domu, ale po co? Pamiętam tylko…Kartki, szkice, daty…To, to niemożliwe. Mimo bólu udaje mi się podnieść na przedramionach i rozchylić ciężkie powieki. Nie widzę nic prócz błękitno srebrnego blasku. – Jak ci na imię Docześniku? Pytanie wręcz wnika w mój umysł rozprzestrzeniając się w mym ciele piskliwym echem. Wzdrygam się przesłaniając oczy dłonią. Gdzie ja do cholery jestem? Co to kurwa ma być? – Odpowiadaj jeśli chcesz muc zobaczyć me oblicze. Tylko czy ja chce je zobaczyć? – Nazywam się Sławek. Niepewnie opuszczam dłoń. Blask zanika pomału ukazując mym oczom dwie sylwetki. Mrugam mimowolnie próbująca skupić wzrok na wyższej z nich. To niewiarygodne. Dostrzegam skrzydła. Tak przynajmniej w uproszczeniu mogę określić coś co wyłania się za pleców ciemnoskórej kobiety. Cienkie i błoniaste kształtem przypominające te u nietoperzy. Ich powierzchnia cienka niczym aksamit przepuszcza smugi gasnącej poświaty. Są poszarpane a gdzieniegdzie szkarłatna czerwień plami ich ciemną powierzchnie. Z trudem odrywam od nich zafascynowany wzrok. Unoszę głowę by muc przyjrzeć się twarzy… To jakiś pieprzony koszmar! Dwie, długie, krwistoczerwone, obrzydliwe blizny. Ciągną się od czoła aż do brody po obu stronach twarzy. Widać je nawet na gałkach. Zamiast źrenicy! Oko przecina przez środek czerwony pas. Patrzę jak z kącika wypływa na policzek krwista łza. Spływa po nienaturalnie długiej szyi wprost na ramiona okalane mnóstwem małych blizn które układają się w misterny wzór okalający jej ręce. Jakbym oglądał tatuaż. Krwawy tatuaż.
– Nazywałeś.
– O co tu do cholery chodź? To jakiś posrany żary? Nie chyba nie, jesteś za bardzo realistyczna. Więc to sen tak? Ty i twoja niewysoka towarzyszka jesteście wytworem mojego mózgu…
„To jest prawda. To jest rzeczywistość. Teraz w tej chwili. Patrzysz na Cierpienie i Niebyt. Me siostry. Jesteś w mym pałacu. Jesteś mym gościem." – Nie! „Tak!" – Twoim gościem? Jak? Dlaczego? „Czyż nie chciałeś mnie poznać mój drogi Sławku? Czyż nie chciałeś mnie poczuć? Oto jestem twą upragnioną. Miło mi Śmiercią mnie nazwano." – Ja…ja już cię widziałem. Tak teraz sobie przypominam…Przedszkole. Mój brat. Gdzie jest mój brat? „Na ziemi mój drogi, na ziemi." – W taki razie gdzie ja jestem? Co się zemną stało? „Myślałam że sam na to wpadniesz. Pomyśl. Co mogło się stać skoro goszczę cię w mych sromnych progach?" -Zabiłaś mnie… „Mam zamiar uczynić cię swym pomocnikiem. Stwierdziłam że nie musze pytać. Wiedziałam że będziesz zaszczycony." – Nie żyje… Ja… „Odpocznij. Za niedługo me siostry wyjaśnią ci twoje obowiązki. Witam w mym świecie."
Przeczytałem
fragment, bo dalej się nie dało.
Pomijam bezdenną głębię tkwiącą w znudzonych życiem nastolatkach. Zostanę przy słówkach i znaczkach. Co drugie zdanie jest bez sensu. Przecinki i kropki stawiałaś jak w totolotku -- na chybił-trafił. Literówki poganiają literówki. Dialogi są błędnie zapisane. Bloki kursywy niszczą wzrok czytelnika.
Na koniec trzeba dodać, że egzaltacji kryjącej się we wszystkich mych, iż, śmierciach, bólach egzystencjalnych, itepe -- gdyby ją skroplić i sprzedawać zamiast prozacu -- wystarczyłoby dla wszystkich trójmiejskich emosów na co najmniej miesiąc.
No ale każdy musi od czegoś zacząć. Słownik, dużo książek, jeszcze więcej ćwiczenia i kiedyś tam będzie dobrze. Na razie tęga pała jest.
miłej i ciężkiej pracy życzę
pozdrawiam
I po co to było?
Jak wyżej, niestety. Mnóstwo literówek, znalazłem nawet jednego orta: móc, Droga Koleżanko. Warto przeczytać tekst, przed wstawieniem go, najlepiej kilkukrotnie. Ten nie wygląda, jakby był przeglądany choćby pobieżnie. Jeszcze lepiej po napisaniu, a przed poprawianiem odłożyć na miesiąc leżakowania. Po takim czasie masz znacznie bardziej obiektywny ogląd własnego tworu. Zwłaszcza jeśli łykniesz po drodze trochę dobrej literatury.
I może jakąś prostszą tematykę na początek?
Dotarłem do jakiejś 1/3 opowiadania i... prawie usnąłem. Droga przez mękę. Interpunkcja, zapisy dialogów, pomieszanie z poplątaniem. Postaram się doczytać do końca po kawie albo dwóch, wtedy skrobnę coś na temat samej fabuły.
P.S. Świętomir znalazł "móc", ja dodaję "ledwo słyszalne szepty tusz koło ucha".
Cała treść można zmieścić w kilku zdaniach:
"Znudzony nastolatek, na prośbę siostry idzie do przedszkola po młodszego brata. Po drodze ma niejasne przebłyski jakichś wspomnień z wczesnego dzieciństwa. Potrąca dziewczynę przy wejściu na teren przedszkola. Potem widzi dziewczynkę ze wspomnień i zostaje porwany przez Cierpienie, Niebyt i Śmierć. Ta ostatnia chce zrobić z niego swojego pomocnika." Tyle treści.
Cała reszta to 'ozdobniki' nadające się do przejrzenia i w większości do wywalenia. Zachwaszczają tekst i odpychają od czytania. Plus błędy, oczywiście.
Jeżeli chcesz być czytany, pisz prosto, jasno i po ludzku. Na filozoficzno- egzystencjalne teksty nie masz jeszcze wystarczająco dobrego warsztatu. Może kiedyś, za kilkadziesiąt lat...