
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Świetlisty promyk nadleciał znad bagien, strzegących wejścia do lasu Wschodu. Na zmianę przyspieszał i zwalniał, stale zmieniając parametry lotu, a czasem zataczał okręgi o mniejszej, bądź większej średnicy. Promyk zostawiał za sobą jasną smugę długą na kilkanaście metrów, a jego wędrówce nie towarzyszyły żadne dźwięki. Po kilkudziesięciu sekundach dotarł na miejsce przeznaczenia.
Na bezkresnej i jak okiem sięgnąć równej prerii stało drzewo. Piękne, rozłożyste, dostojne drzewo. Jeden szczegół budził wzmożoną ciekawość – pozbawione było wszystkich liści, a o tej porze roku powinno było zielenić się bujnie. Obok zbudowany był kopiec około dwumetrowej wysokości. Cały był porośnięty trawą, zresztą jak większość obszaru prerii.
Promyk okrążył go kilkukrotnie i zatrzymał się przed pokaźnym głazem umieszczonym z jednej strony. Obrośnięty mchem kamień był dodatkowo owinięty korzeniami, swoistego rodzaju zabezpieczeniem przed jego odsunięciem. Tuż powyżej, na szczycie kopca rósł kwiat. Kielich, grafitowego koloru, składał się z ostro zakończonych płatków skierowanych ku górze. Dość duża głowa potrzebowała solidnego wsparcia w postaci mocnej łodygi, z której wystawały dwa wąskie liście długie na pół metra. Kwiat wbił się mocno korzeniami w podłoże, przebijając je i oplatając głaz u podnóża kopca.
Tajemnicze światełko, po chwilowym bezruchu i oczekiwaniu, podleciało w stronę kwiatu, a następnie kierując się w dół wzdłuż jego korzeni odnalazło niewielką szczelinę, przez którą przecisnęło się do wnętrza. Tuż za głazem usytuowane były stopnie, które prowadziły kilka metrów w dół do niewielkiego pomieszczenia. Gdzieniegdzie przebijały się korzonki traw i zwisały bezwładnie z sufitu oraz ścian. Mniej więcej na środku znajdował się czarny sarkofag. Promyk zatrzymał się przed nim.
W następnej chwili rozbłysło światło intensywnie wypełniając bielą nawet najbardziej skryte zakamarki grobowca. W miejscu promyka pojawiła się rozświetlona kobieta, wyglądem przypominająca ducha. Nie miała na sobie żadnego ubrania, a na stopach butów. Jej długie proste włosy, nie wiadomo jakiego koloru, sięgały aż do pośladków, a z przodu kosmyk zasłaniał lewą pierś. Druga na zmianę podnosiła się i opadała wraz z każdym kolejnym oddechem. Delikatnej skóry nie szpeciło żadne znamię ani przebarwienie – była nieskazitelnie czysta i gładka. Właściwie trudno było mówić o skórze lub poszczególnych częściach ciała kobiety, gdyż absolutnie każdy, nawet najdrobniejszy jej element świecił niesamowicie jasno. Jej uroda nie miała sobie równych wśród śmiertelniczek.
Tajemnicza istota zrobiła pierwszy krok w stronę sarkofagu, stąpając miękko po ziemi. Tak, jak kiedy była promyczkiem, tak teraz w postaci pięknej damy, zrobiła okrążenie wokół centralnego punktu pomieszczenia. Zatrzymała się dokładnie w tym samym miejscu, z którego przed chwilą ruszyła. Wyciągnęła rękę i dłonią zmysłowo gładziła po trumnie, jakby dotykała twarzy swego kochanka.
– Witaj Wolturiuszu – uśmiechnęła się zadowolona. – Nareszcie cię znalazłam!
Nagle kobieta uniosła brwi i przybrała zniecierpliwiony wyraz twarzy. Chwyciła za brzeg pokrywy, po czym nastąpił kolejny silny rozbłysk światła. W kolejnej próbie bez przeszkód otworzyła trumnę i ponownie uśmiechnęła się na to, co zobaczyła w środku.
W sarkofagu umieszczony był w pozycji pionowej mężczyzna. Zdawało się, że śpi na stojąco, lecz po dłuższym przyjrzeniu widać było, że nie oddycha. Mężczyzna od długiego czasu był martwy. Mimo to nie wyglądał na nieboszczyka. Jego ciało nawet w minimalnym stopniu nie uległo rozkładowi, co więcej, było zachowane w doskonałym stanie. Mężczyzna był ubrany w czarne spodnie, jedyną rzecz, którą miał na sobie. Na jego potężny tors spływały długie kosmyki siwiejących włosów. Twarz była zarośnięta bujną brodą.
Kobieta złożyła pocałunek na ustach martwego, przytulając się do niego i przyciskając swój pokaźny biust do jego ciała.
– Tęskniłam kochany.. – Po jej policzku spłynęła łza, świecąca wyjątkowo intensywnie.
Mężczyzna nadal stał w tej samej pozycji, nie zdradzając żadnej oznaki życia. Kobieta pochyliła głowę, odwróciła się i zrobiła kilka kroków.
– Kiedyś inaczej wyglądały nasz spotkania – zrobiła przerwę. – Może dlatego, że teraz ty jesteś martwy, a ja w nędznej astralnej postaci..
Kobieta osunęła się na ziemię. Rękami objęła brzuch. Można było pomyśleć, że tłumiła w ten sposób jego ból. Zaczęła kołysać się do przodu i do tyłu, a po jej policzkach płynęły łzy, które po chwili zamieniły się w prawdziwy potok. Odchyliła głowę do tyłu i ze wszystkich sił wykrzyczała swój ból ku sklepieniu grobowca. Towarzyszyła temu istna eksplozja światła. W jednym momencie całe pomieszczenie wypełniło się najczystszej postaci bielą.
Po kilkudziesięciu sekundach wszystko wróciło do normy. Kobieta wstała i chwiejnym krokiem podeszła ponownie do trumny.
– Wolturiuszu, mój ukochany, jest sposób na to, abyśmy znów byli razem – uśmiechnęła się promiennie, jakby nie pamiętając o swojej manifestacji cierpienia sprzed chwili. – Po tym, jak on cię zabił, a mnie uwięził w astralnej formie, błądziłam bez celu po świecie. Nie wiedziałam nawet, gdzie znajdował się twój grób. Byłam przerażona. Kiedy ktoś mnie zobaczył, uciekał w popłochu. Gorzej, gdy spotkałam Łowców Dusz.. Niewiele zabrakło, a złapaliby mnie i uwięzili – przerwała na chwilę. Dolną wargą, ledwo zauważalnie, zadrgała, szykując się na kolejny wylew przykrych emocji. Przygryzła ją i wzięła głęboki oddech. – Chciałam umrzeć.. Ale nie wiedziałam jak..
Nagły szmer w przeciwległym rogu pomieszczenia przykuł jej uwagę. Użyła swojego światła, aby dojrzeć, co się tam działo. Ujrzała małego polnego gryzonia, skubiącego korzonek rośliny rosnącej na kopcu.
– Po kilku latach trafiłam do Świątyni Cassandry i kultu jej wyznawców. Przyjęła mnie ich Wielka Mistrzyni, która przewiduje przyszłość dla władzy Ganderii. Ujęła ją moja, właściwie nasza, historia i postanowiła nam pomóc. Mistrzyni ujrzała różne możliwe wersje przyszłości. Jedna z nich jest przerażająca, ale paradoksalnie właśnie w niej mamy szansę być znowu razem! – Kobieta chwyciła Wolturiusza za dłonie i podskoczyła, a jej piersi zafalowały sprężyście. – Ten, który nam to zrobił, znalazł sposób na scalenie Świętej Trójcy i skumulowanie całej mocy tylko na własne potrzeby – uśmiech ponownie znikł z jej twarzy. – To dotyczy również ciebie, najdroższy. W końcu należałeś do Trójcy.. – Po tych słowach zapadła cisza w pomieszczeniu na kilka minut.
Świetlista kobieta odwróciła się od trumny. Złożyła ręce jak do modlitwy i zamknęła oczy. Wypowiedziała w dziwnym języku kilka zdań, po których na prawo od sarkofagu pojawiła się kula światła. Kiedy zgasła, na ziemi ukazał się drewniany kufer, którego całą powierzchnię żłobiły wydrążone runy. Kobieta podeszła do niego i podniosła wieko. Chwilę przesuwała rzeczy znajdujące się wewnątrz, aż wyciągnęła pewien przedmiot, który schowała w zaciśniętej dłoni.
– Mistrzyni skierowała do mnie te słowa: „Morino, możecie znów być razem. Niestety, już nie w świecie żywych, ale wasze dusze spędzą ze sobą całą wieczność!" – Kolejna fala radości wypełniła swą mocą grobowiec. – Powiedziała też, że to, co się zdarzy jest bardzo niepewne, gdyż wystarczy jedna zmiana w długim łańcuchu zdarzeń, a wszystko potoczy się inaczej. W najgorszym wypadku on.. – Przełknęła z trudem ślinę. – Wchłonie cię Wolturiuszu i wówczas nigdy więcej się nie zobaczymy. Właściwie – tym razem Morina zrobiła trzy głębokie wdechy – to właśnie taką wersję widziała Mistrzyni – zaciśniętą pięścią uderzyła kilka razy o bok trumny. – Ale tak się nie stanie! Wierzę w ciebie i wierzę w naszą miłość! Zdołasz go pokonać, kochany! Zabijesz Meriona i nic ani nikt nigdy nas nie rozdzieli!
Morina kątem oka dostrzegła, iż gryzoń z przeciwnego końca pomieszczenia dotarł do kufra i zaczął się wspinać do środka. Zacisnęła zęby wściekła na jego zuchwałość i wystrzeliła snop światła w stronę zwierzęcia. Po dwóch sekundach obok kufra tliła się mała kupka popiołu.
– Wolturiuszu, muszę coś zrobić. Boję się strasznie, lecz nie chcę już dłużej czekać – wskazała palcem otwarty kufer stojący obok trumny. – Wiem, że jeszcze nie słyszysz moich słów, ale za chwilę wszystko będziesz wiedział. W tym kufrze znajdziesz wszystko, co niezbędne do wykonania twojej misji. Pozostało ci niedużo czasu. Wydarzenia, które przewidziała Mistrzyni rozegrają się za miesiąc, dokładnie na przywitanie Nowego Roku. Musisz do tego czasu go znaleźć i zapobiec jego planom, a wówczas pozbędziesz się strażnika, rosnącego na twoim grobie i strzegącego wejścia oraz wyjścia z tego pomieszczenia. Mam nadzieję, że na jego miejscu wyrośnie pośrednik, który wskaże ci drogę do mnie, kochany.
Morina otworzyła dotychczas zaciśniętą dłoń, w której trzymała bransoletkę. Przyczepionych było do niej dookoła siedem przeźroczystych koralików, w środku pustych. Podniosła bransoletkę i nałożyła ją na nadgarstek martwego mężczyzny.
– Wolturiuszu, to, co ci właśnie dałam, to amulet, który pozwoli ci walczyć z Merionem jak równy z równym. Jednak jeśli on zdąży przejąć moc przynajmniej jednego z Trójcy, nawet to nic nie pomoże.. – Ostatnie słowa wypowiedziała ledwo słyszalnym szeptem. – Pojemniczki są puste. Na razie. Każdy z nich musisz zasilić duszą osoby wypełnionej miłością – zawahała się i na kilka chwil umilkła. – Wiem jak to brzmi, ale my już i tak wycierpieliśmy zbyt wiele, żeby teraz się poddać.
Puściła rękę nieboszczyka, a następnie pogładziła jego ciało i rozczochrała włosy. Wolturiusz wyglądał idealnie, mimo że nie żył kilka lat. Wszystko to zasługa strażnika rosnącego na grobowcu, który nie tylko bronił wejścia. Miał zdecydowanie ważniejsze zadanie. Nie mógł dopuścić, aby duch opuścił ciało. Musiał więzić Wolturiusza w tym pomieszczeniu na wieki.
– Kochany już czas – Morina przycisnęła usta do ucha swojego mężczyzny. – Zaraz wszystkiego się dowiesz oraz zobaczysz i usłyszysz, co robiłam tutaj od czasu mojego przybycia – powiedziała szeptem. – Będę na ciebie czekała, Wolturiuszu. Wykonaj swoją misję i odnajdź moją duszę w wieczności.
Po tych słowach złożyła pocałunek na ustach Wolturiusza. Długi, namiętny pocałunek, który zakończył się kolejnym wybuchem światła. Morina zaczęła się rozpływać w powietrzu, a jej strzępki falowały jak na wietrze. Nagle wszystkie fragmenty kobiety zakręciły i uderzyły w Wolturiusza, przenikając przez jego ciało do wnętrza. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. W grobowcu znów panowały absolutna ciemność i cisza.
Na prerii zerwał się wiatr o umiarkowanej sile i przemieszczał ją swobodnie. Kiedy dotarł do kopca, zakołysał gałęziami drzewa oraz liśćmi i płatkami kwiatu strażnika. W tym samym czasie z wnętrza grobowca wydostały się na powierzchnię odgłosy rozrywania i trzaskania.
Liście strażnika nagle oklapły i upadły bezwładnie na trawie. Płatki, tworzące dotychczas dumny grafitowy kielich, zwiędły i poczęły opadać jeden po drugim. Korzenie trzaskały, jakby ktoś łamał je zawzięcie, i zsuwały się na ziemię. Głaz, blokujący wejścia do środka, poruszył się lekko i zaczął powoli przesuwać, odsłaniając mroczną czeluść grobowca.
Pierwsze promienie słońca przebiły prerię. Nastał nowy dzień.
Masakra z opisami. Jednak treść interesująca.
Myślę, że jeżeli wrócisz do tego tekstu za kilka miesięcy wypełnionych czytaniem i pisaniem, sam będziesz wiedział co poprawić.
Dziękuję za kolejny Twój komentarz. Cieszę się również, że zainteresował Cię ten rozdział.
Jeżeli można coś zasugerować- poczwicz sobie warsztat na shortach- krótkie teksty nie zajmujące duuuużo czasu, ktróre łatwo dopieścić i poprawić, a przede wszystkim chętniej czytane i komentowane na NF. W ten sposób szybciej złapiesz formę.
Poza tym, kiedy przy tytule pojawia się dopisek: "część/odcinek" i coraz większa cyfra, a pierwsze odcinki nie były wysokiej jakości, większość ludzi zniechęca do czytania.
Z doświadczenia widzę, że to nie jest portal na publikację powieści w odcinkach.
Rozumiem. To jest mój początek i chciałem sprawdzić jak ludzie zareagują na moją historię. Postaram się napisać coś innego i krótszego. Dzięki raz jeszcze!