
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Coś trochę innego niż dotychczas ;)
Siedziałam na peronie i czekałam na mój pociąg, który miał być na miejscu już pół godziny temu. Popatrzyłam ze znudzeniem na innych szarych ludzi i zaczęłam wirować wśród śnieżnobiałych płatków śniegu, zostawiając za sobą ciemne ślady podeszew. Podmuchy mroźnego wiatru sprawiały mi przyjemność. Wszystko było inne, lepsze. Uśmiechnęłam się do siebie. Udało mi się uciec, byłam pewna, że w miejscu, do którego jadę, on mnie już nigdy nie znajdzie. Kto? Nawet nie chce mi się o nim wspominać. Mój największy koszmar, a zarazem ogromna przyjemność dla ducha i ciała. To, co odczuwałam za każdym razem, gdy choćby mnie musnął, nie dało się porównać z niczym innym. Dlaczego zatem uciekłam? Chyba nikt mnie nie zrozumie. Otrząsnęłam się z zamyślenia i strzepnęłam z rzęsy duży zabłąkany płatek śniegu, który natychmiast roztopił się na mojej dłoni. Westchnęłam ciężko i chwyciłam w pośpiechu torbę, bo zobaczyłam mój pociąg, który w żółwim tempie wtaczał się na peron.
Wskoczyłam do pociągu i zaczęłam szukać pustego wagonu. W końcu znalazłam jeden i ułożyłam się wygodnie w fotelu. Szron na szybie tworzył zimne, białe kwiaty. Włożyłam słuchawki w uszy i zaczęłam wodzić wzrokiem po śnieżnobiałych symbolach, doprowadzając umysł do coraz doskonalszego spokoju. Zamknęłam oczy i otuliłam się ciepłym kocem, wygrzebanym z dna ogromnej walizki. Zamknęłam oczy. Przez chwilę, przez krótki moment czułam się bezpieczna. Potem, ku mojemu przerażeniu pomieszanym z dziwnym rodzajem radości, poczułam ten zapach. Piżmo, drzewo cedrowe, sandałowiec i mięta. Tajemniczy i przyzywający, a jednocześnie niebezpieczny. Drzwi przedziału powoli się rozsunęły a ja już wiedziałam, kto się za moment w nich pojawi. On, znowu on. Moje serce zatrzepotało rozpaczliwie. Chcę go dotykać, mieć całego na zawsze. Chcę go zabić, żeby już nigdy nie pojawił się w moim życiu. Kocham i nienawidzę. Nie wiem, co jest silniejsze.
-Przepraszam, czy można?
Wysoki brunet uśmiechnął się do mnie tak samo, jak zawsze. Wyglądał tylko trochę inaczej. Nie miał już artystycznie rozwianych włosów i rozchełstanej koszuli w kratę, brudnej od farby. Teraz nosił prostokątne okulary i miał na sobie garnitur, w rękach trzymał walizkę i ciepłą puchową kurtkę. Skinęłam słabo głową. Miałam ochotę śmiać się przez łzy.
– Znowu mnie nie poznajesz?– wydusiłam.
Mężczyzna moich marzeń uśmiechnął się znowu i zdjął powoli okulary.
– Nie, a powinienem?
Westchnęłam cicho. Znowu ten sam scenariusz. Uciekam, on mnie natychmiast znajduje i zaczyna dręczyć. Raz udaje, że mnie nie pamięta, a za drugim razem pojawia się, gdy tylko chce i zarzuca mi, ze to ja o nim zapominam. Wiem, że to on, ma zawsze te same ciepłe oczy, ten samo uśmiech. Zmienia się natomiast jego sposób ubierania, a nawet mówienia czy chodzenia. Mimo wszystko, za każdym razem kocham go tak samo. Nie, kłamię sama przed sobą. Kocham go coraz bardziej. A wraz z miłością rośnie nienawiść. Te uczucia ścigają się w moim sercu, ale żadne nie potrafi zwyciężyć z drugim.
– Przepraszam, myślałam, że cię znam, ale to chyba pomyłka.
– Nic w życiu nie jest pomyłką.
Zdrętwiałam. Już kiedyś tak powiedział. Na pogrzebie mojej matki. Pamiętam dokładnie, że orszak pogrzebowy posuwał się powoli wśród deszczu. Zmierzchało, ale na chwilę się przejaśniło. Stałam nad grobem, nieprzytomnie wpatrując się w żelazne krzyże sterczące z gołej ziemi i we wszechobecny marmur.
– Chodź już– powiedział mężczyzna, biorąc mnie za rękę.
– Nie. Przez ciebie przyjechałam za późno. Umarła.
– Widocznie tak już miało być.
Bardzo rozzłościły mnie jego słowa. Byłam bliska płaczu, choć wcześniej wylałam już mnóstwo łez. Wiatr bezlitośnie smagał mnie po twarzy. Skuliłam się w sobie. Zimno ogarniało moje ciało i umysł. Odwróciłam się do niego i nie zważając na innych żałobników, krzyknęłam:
– Nieprawda! Wszystko jest pomyłką, a największy błąd to mój związek z tobą!
– Nic w życiu nie jest pomyłką– uśmiechnął się ciepło.
Zamknęłam oczy, by się uspokoić, a gdy je otworzyłam, jego już nie było. Pamiętam, że wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę. Wtedy zresztą tak się czułam. Teraz jestem w przedziale pociągu i też mam wrażenie, że wariuję. Siedzę naprzeciwko niego, co chwilę rzucając mu ukradkowe spojrzenia. On robi to samo, czasem nasze oczy spotykają się na dłużej. W końcu zaczyna rozmowę. Dogadujemy się świetnie, tak jak zwykle. Czuję przyspieszone bicie serca. Nasze ręce przez chwilę się dotykają, przeskakuje między nimi wyładowanie elektryczne. Wzdycham cicho. Potem on wychodzi, zostawiając bagaż. Długo nie wraca. Wychodzę więc z przedziału i się za nim rozglądam. Pociąg nieśpiesznie sunie po torach, a ja szukam go w coraz większej panice. Zniknął. Znowu. Wróciłam do przedziału, jak zwykle zawiedziona po jego odejściu. Na miejscu nie było też jego bagażu. Został tylko zapach.
– Nie wiem, czy chcę, żebyś wracał– szepnęłam i ponownie usiadłam w fotelu, otulając się kocem.
Wysiadłam na małym, obskurnym peronie. Złapałam taksówkę na pobliskim postoju. Przyjechałam do małej wioski nad morzem. Kupiłam tam śliczny kamienny domek za ostatnie, dość pokaźne honorarium. Byłam pisarką. Nie miałam stałej pracy, zresztą nigdy się do niej nie nadawałam. Ludzie lubili czytać to, co pisałam, a więc korzystałam z tego.
Chciałam uciec przed nim i przed sobą. Wiedziałam jednak, że bez tego, którego kochałam i którym gardziłam, nie potrafiłam sobie poradzić. Nie mogłam napisać ani słowa, gdy jego nie było w pobliżu. Był moją znienawidzoną słabością.
Stanęłam na progu mojego domu, na początku nowego życia. Byłam jednak coraz mniej pewna, czy uda mi się zacząć od zera. On znajdował mnieza każdym razem. Teraz też może tak być. Nie uszanuje tego, że chcę od niego uciec. W końcu udowodnił już tyle razy, że nie da mi odejść. Dopadł mnie w pociągu, ale liczę na to, że uszanuje mój dom, że do niego nie wejdzie. Postawiłam walizkę na ziemi i zamknęłam za sobą drzwi. Obeszłam jeszcze raz wszystkie pomieszczenia.Wszystkie meble zostały po poprzednim właścicielu, który stworzył bardzo przytulną atmosferę. Wydawało mi się, że pokoje mają w sobie magię, która przelała się do mojego serca i zadecydowała u kupnie domku. Zadowolona z oględzin, zaczęłam robić sobie kolację w nowej kuchni, gdy usłyszałam, że coś drapie w moje drzwi. Wytarłam pobrudzone ręce i przeszłam przez przytulny pokój, by otworzyć i zobaczyć, co się dzieje. Na progu siedział czarny kot i wpatrywał się we mnie czujnie. Zamiauczał i otarł się o moje nogi. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a on szybko wbiegł do środka. Usadowił się na kanapie i zamiauczał radośnie. Podzieliłam się z nim swoją kolacją, co polegało na tym, że ja zjadłam sam chleb z masłem, a jemu dałam szynkę.
– Zostaniesz moim kotem?
Zamruczał z aprobatą. Uznałam to za odpowiedź twierdzącą.
– Zawsze miałam problem z nadawaniem imion. Może potem wymyślę ci jakieś oryginalne, ale na razie będziesz po prostu Czarnym.
Kot otarł się łebkiem o moją rękę, więc widocznie nie przeszkadzał mu mój brak fantazji. Nagle zgasło światło.
– Cudownie– jęknęłam, potykając się o meble.
W końcu znalazłam świeczkę i latarkę. Warunki może i były polowe, ale ja miałam nieodpartą ochotę, żeby coś stworzyć. Wyciągnęłam z torby kartkę papieru i wieczne pióro. Te dwie rzeczy zawsze musiałam mieć w zasięgu ręki, nieważne, przeprowadzka, deszcz czy śnieg, kiedy przychodzi wena, nie potrafię się powstrzymać. Wygładziłam kartkę i postawiłam na niej kropkę. W tamtej chwili musiałam i chciałam pisać. Miałam wrażenie, że słowa ukryte w głębi mnie, zaraz rozsadzą moje ciało. Ręka mi się trzęsła. Dlaczego natchnienie nie chce przyjść wtedy, gdy go potrzebuję? Kot uparcie ocierał się o moje nogi. Zaczęłam szybciej oddychać. Dlaczego nie mogę pisać? Czuję, że zaraz…
– Potrzebujesz czegoś?
Znowu on. Znalazł mnie nawet tutaj. Przyszedł do mojego miejsca, które nie było już tylko moje. Należało też do niego. Tak jak ja. Gdy tylko się pojawił, Czarny gdzieś zniknął.
– Tak. Ciebie. Chodź, dotknij mnie!
– Nie dotknę cię, Basiu.
Uwielbiałam, gdy zwracał się do mnie po imieniu. Niby takie proste słowo, niewyszukane, ot taka Basia, a w jego ustach brzmiało cudownie.
– Dlaczego?
– Teraz nie powinienem. Nie jesteś gotowa. Wrócę wkrótce– odparł z tym swoim ciepłym, pięknym uśmiechem.
– W takim razie odejdź.
– Nie chcesz, żebym odszedł.
– A skąd ty możesz wiedzieć, czego chcę, a czego nie? Powiedziałam, idź.
Zmarszczył brwi i podszedł bliżej. Moje ciało przeszył dreszcz. Zacisnęłam w dłoni wieczne pióro. Odwróciłam od niego głowę.
-Znam cię. Wiem, o czy myślisz. A robię to, na co mam ochotę.
Zaśmiałam się. O tak, zawsze robił to, czego chciał.
– A więc teraz mnie już pamiętasz?
– Tak, pamiętam, bo przyszedłem tu sam. Nie trafiłem na ciebie przypadkiem.
– W takim razie po co tu jesteś, jeśli nawet mnie nie dotkniesz?
– Będę przy tobie– powiedział i znowu zniknął, tak szybko jak znika śnieg w marcu.
-Nie będziesz– szepnęłam bezgłośnie.
Odetchnęłam głęboko i patrzyłam przez chwilę na rozchybotane światło świecy. Przyłożyłam pióro do pustej kartki. Znowu postawiłam kropkę. Uśmiechnęłam się. Zaczęłam pisać.
Obudziłam się nad ranem, z głową opartą na blacie stołu. Wszędzie walały się zapisane kartki papieru i pomięte świstki. Strasznie bolał mnie kark. Nie spojrzałam nawet na to, co napisałam. Zmieniłam ubranie i umyłam twarz.
Wyszłam z domu, nie jedząc śniadania. Skierowałam się na plażę. Grudniowe słońce dopiero ukazywało się nad horyzontem. Szum morza koił moje zmysły, działając na nie jak balsam. Słonawy zapach osiadał w moich płucach. Piasek był pokryty cienką warstwą śniegu. Atramentowoczarna woda delikatnie obmywała brzeg. Łodzie rybackie stały w małym porcie. Nie czułam zapachu ryb. Rozpoznałam za to piżmo, miętę, drzewo cedrowe i sandałowiec. Wśród mężczyzn wyładowujących ryby z kutrów był on. Spojrzał na mnie znowu tak obojętnie, jakby nie poznawał, kim jestem. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.
Zadzwonił telefon. Wyjęłam go z kieszeni kurtki. Wydawca. A może by tak nie odebrać i wrzucić komórkę do wody? Westchnęłam i jednak odebrałam. Z czegoś żyć trzeba. Burżuazyjna zachcianka, jak określali domek nad morzem moi znajomi, sama się nie utrzyma.
– Słucham?
Ble, ble, ble. Terminy gonią, a konkurencja nie śpi. Przynajmniej ze trzy razy padło pytanie: co ty tam w ogóle robisz nad tym morzem? I ciągle to samo: pamiętaj, jesteśmy cierpliwi, ale nie będziemy czekać wiecznie. Odłożyłam słuchawkę z wielką przyjemnością. Rozejrzałam się, usilnie szukając tylko jego. Oczywiście już zniknął.
Wróciłam do domu i zrobiłam sobie śniadanie. Rozłożyłam się na kanapie. Czarnego wciąż nie było. Za to pojawił się on. Musnął ustami mój jeszcze zimny policzek.
– Nie dotykaj mnie.
– Dotknę.
W jego oczach zagościły przekorne ogniki. Zdjął mi sweter i wygodnie ułożył się na kanapie. Objął mnie i zaczął delikatnie całować. Nie potrafiłam mu odmówić. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej zachłanne. Dotykał mojego ciała czule i troskliwie. Jego zapach oszałamiał. Chciałam więcej, ale miałam poczucie, że nie powinnam, bo przecież on robi ze mną, co tylko chce. A ja się zawsze poddaję. Czy nie mogę choć raz odmówić?
– Teraz już możesz mnie dotykać? Przestań…
Odepchnęłam go lekko, ale sobie z tego nic nie zrobił. Zaczął mi tylko rozpinać spodnie.
– Zostaw mnie. Wyjdź.
Tym razem byłam bardziej zdecydowana. Wstałam z kanapy ubrana tylko w stanik i spodnie, które były już rozpięte.
– Nie wyjdę.
– Dlaczego się ze mną drażnisz? Raz mówisz, że mnie nie pamiętasz, a za drugim razem przychodzisz i chcesz mnie mieć? Pojawiasz się w każdym miejscu, w którym jestem ja. To tortura, nie rozumiesz tego?
– Nie torturuję cię. Daję ci całego siebie, takiego jakim jestem.
Z każdym słowem podchodził coraz bliżej. Zamknął mnie w żelaznym uścisku.
– Nie męcz się, ograniczając moje twoje uczucia. Walka i tak nie pomoże.
Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Nie pomogło wyrywanie się i bicie. Nie poskutkowały też żadne wyszukane wyzwiska.
– Zabiję cię!- krzyknęłam w chwili, gdy rzucił mnie na łóżko.
On w odpowiedzi tylko uśmiechnął się i znowu mnie pocałował. Jego ciepło było niezwykle miłe, a dotyk wywoływał dreszcze na całym moim ciele.
– Zgwałcisz mnie?– szepnęłam.
– Nie.
– A co robisz w tej chwili?!-pisnęłam.– Błagam, zostaw…
– Nie zgwałcę cię, bo nie muszę. Widzę to w twoich oczach.
Westchnęłam cicho, znowu przez niego pokonana. Miał rację.
***
Wysoki brunet przechadzał się powoli po plaży. Nagle, koło niego pojawiła się postać przypominająca leśną nimfę. Miała drobną budowę i śliczną twarz elfa. Powiewała za nią delikatna szata, zupełnie nieodpowiednia na zimową pogodę. Przez chwilę spacerowali w milczeniu.
– Weno, co cię trapi?
– Nie nazywaj mnie tak, proszę– powiedział cicho mężczyzna.
– Powiedz mi, jaki jest powód twoich zmartwień? Zmień postać, dołącz do nas, swoich sióstr.
– Teraz jestem mężczyzną. Bywałem czarnym kotem i kobietą, wiatrem i wodą, uśmiechem i dotykiem dłoni. To, że nadano mi żeńskie imię, nie świadczy jeszcze o tym, kim mam zostać. Niestety, swoją istotą zniszczyłem właśnie czyjeś życie.
– Przykro mi.
Mała kobietka przytuliła się do brata. Spacerowali po plaży do zachodu słońca. W milczeniu. Mężczyzna nie dał siostrze natchnienia do rozmowy. Chciał tylko ciszy. Kontemplował, patrząc na ciemną taflę wody. Zastanawiał się, czy naprawdę było warto. Odpowiedział sobie, że tak. W końcu piękno nie może powstać bez jego udziału. Sam nigdy nie zazna szczęścia, ale jego powołaniem jest uszczęśliwiać innych poprzez sztukę. Choćby jej twórcy mieli za to drogo płacić.
***
Pacjentka szpitala psychiatrycznego ze wzruszeniem otworzyła książkę.
– To ostatni etap pani terapii. Powodzenia.
Lekarz zostawił ją samą. Zaczęła czytać. Kończyła, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Kilka razy powtarzała w myślach ostatnie zdania:
„Wena jest czymś niezwykłym, tak pięknym jak miłość i okrutnym jak nienawiść. Przychodzi i odchodzi, zapominając o twórcy. Nie ma jej wtedy, gdy jest najbardziej potrzebna. Często ukazuje się w postaci, której nie możemy lub nie chcemy dostrzec. Artysta czasem nie potrafi jej wykorzystać i próbuje przed nią uciec. Wtedy ona przychodzi i przychodzi, choć nie jest się na nią gotowym. Ma ogromną siłę, bo działa podstępem i przemocą. Kapryśna Wena, która zachowuje się jak mężczyzna, który w dzień jest z żoną, a w nocy wybiera kochankę. Jeśli ją oswoisz, stanie ci się przyjacielem, jeżeli jednak będziesz się przed nią bronić, możesz stracić wszystko…"
Zamknęła książkę, obiecując sobie, że nigdy w życiu nic nie napisze.
***
Opuszczałam mury zakładu psychiatrycznego. Tak, zwariowałam. Siedziałam tu przez kilka lat. Dopiero, gdy byłam pewna, że nigdy go już nie zobaczę, odzyskałam spokój. Po zdarzeniach tamtej nocy, prawie natychmiast ukończyłam książkę. Byłam z niej dumna, jak z dziecka, ale nie mogłam już wytrzymać presji i jego ciągłych wizyt. Środowisko artystyczne zgodnie określiło moją powieść genialnym dziełem, o czym niestety poinformowano mnie, gdy znajdowałam się już za murami zakładu . Nikt jednak nie wiedział, ile kosztowało mnie jej ukończenie. Obejrzałam się, bo chciałam na zawsze zapamiętać to miejsce. Żeby już nigdy do niego nie wrócić.
Bardzo smakowite to opowiadanko, muszę przyznać. Z początku wydawało mi się straszliwie sztampowe i oklepane. Do chwili, kiedy wyjaśniło się, że mężczyzna nie jest mężczyzną, tylko metaforą. Być może warto coś zmienić w tym początku, żeby to wrażenie w ogóle się nie pojawiało? Poza tym wszystko bardzo mi się podoba, jest na miejscu. Tekst jest subtelny i tajemniczy, wciąga. Mnie - być może - tym bardziej, bo dla mnie pisanie jest czymś zupełnie, zupełnie innym, niż dla bohaterki tego tekstu. Natchnienia w takiej formie, czy natężeniu nigdy chyba nie spotkałem, a moje teksty powstawały zawsze w trudzie i mozole. Moze dlatego mit książki napisanej w jedną noc tak mnie pociąga?
Jeszcze tytuł bym zmienił. Byłby on dobry, gdyby czytelnik widział go po przeczytaniu opowieści, ale on go przecież czyta na początku i tym samym dostaje na dzień dobry informacje, bez której będzie mu się czytało znacznie ciekawiej. Sugerowałbym więc coś bradziej tajemniczego.
Kłaniam się nisko. ;)