Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Usiadł przy oknie, przyglądając się siedzącej przed owalnym lustrem kobiecie.
Właśnie wpinała w czarne loki spinki wykonane ze srebra. Zapukał w szybkę. Spojrzała na niego poważnie. Milcząc odwzajemnił spojrzenie patrząc w jej żywo zielone oczy. Uśmiechnęła się. Wiedział, że go lubi, i że mógł przybywać nawet o tak wczesnej porze. Wróciła do swoich porannych czynności. Wzięła w ręce przypominający niezapominajkę naszyjnik Zapięła cienki łańcuszek na szyi. Wstała, wygładziła czarną spódnicę i gorset ze srebrnymi zdobieniami. Zniecierpliwiony ponownie zastukał i krzyknął.
– Już, już– rzekła pogodnie, spryskując się odrobiną perfum. W pokoju rozniósł się zapach konwalii.
Otworzyła okno. Ptak zgrabnym lotem skierował się na obite atłasem krzesło. Usiadł na oparciu. Wzięła od niego list, rozłożyła kartkę i przeczytała na głos:
Pogładziła po czerwonobrązowej główce pustułkę za dobrze wykonane zadanie. Kobieta wiedziała, że Ester miał świadomość, że tego dnia była zajęta, a on, pewnie dla zabicia czasu chce spotkania – była tego pewna. Zawsze tak pisał, gdy się nudził. Wzięła pióro i z drugiej strony listu odpisała, że jeżeli ma naprawdę ważne informacje, w co wątpiła, to niech sam przyjdzie do niej, najlepiej późnym wieczorem.
Szepcząc do pustułki kilka niezrozumiałych słów, odesłała ją z wiadomością do Estra.
Bartłomiej zatrzymał się. Miał wrażenie, że słyszał czyjeś wołanie, ale nie takie, jakiego się spodziewał. Zatrzymał się i pogładził po szyi zmęczoną galopem śniadą klacz. Musiał uciekać z miasta. Wydano go na pewną śmierć, bo tam, dokąd zostałby zabrany tylko ta jedna rzecz jest pewna. Krzyk, który usłyszał był bardzo słaby. Ktoś inny mógłby wziąć to za zwykły dźwięk lasu. To na pewno nie jest pogoń. Chociaż u nich wszystko jest możliwe– pomyślał. Dziękował w duchu tym, którzy mu tuż przed planowanym pojmaniem donieśli o nim i modlił się o łaskę dla tych, którzy go zdradzili. Nie rozumiał i nie chciał zrozumieć ich motywów.
Znowu krzyk. Bolesny.
Zsiadł z konia. Prowadząc go za lejce cofnął się w kierunku dźwięku. Wiedział, że lada moment może przybyć tu pogoń i każda chwila była na wagę złota. Jednak wiedział też, że jeśli nie sprawdzi, czy tam jest ktoś potrzebujący, czy to tylko zaplątane w zarośla zwierzę, to będzie go to prześladować do końca życia. Ostrożnie podszedł do krzaków i odchylił je.
Zaniemówił.
Zobaczył leżącą w kałuży krwi kobietę. Obficie broczyła z prawego boku i wielu innych małych nacięć. Lewa ręka leżała wykrzywiona w nienaturalnej pozycji. Z ogromnym wysiłkiem podniosła głowę i spojrzała na niego błagalnie, wyciągając ku niemu zdrową rękę.
– Pomóż– mruknęła z trudnością.
Kleknął przy niej i zaczął rwać swój płaszcz. Wysunął się spod niego krzyż.
– Trzeba to zatamować, potem zabiorę Cię do bezpiecznego miejsca. Będzie dobrze, nie bój się.
Spojrzała ze strachem na krzyżyk na szyi Bartłomieja.
– Nie będzie– rzekła zrezygnowana i zemdlała.
Ze schowka za komódką wyjął mały, pozłacany krzyż. Była to pozostałość po pobliskiej, spalonej wiele lat temu świątyni. Postawił go z czcią na prostym w formie stole. Krzyż był bardzo cenną i niebezpieczną rzeczą. Bartłomiej klęknął przed nim, oddając się modlitwie.
Dziewczyna leżała w łóżku po lewej stronie, stojącym tuż przy komódce. Miała niebywałe szczęście w nieszczęściu Bartłomieja. Spała już drugi dzień, jednak nie dziwił się, cudem uniknęła śmierci. Zastanawiał się, dlaczego młoda niewiasta leżała ledwo żywa za miastem. Przypuszczał, że została napadnięta. Postanowił zapytać, gdy tylko wyzdrowieje i będzie gotowa opowiedzieć o zajściu. Jeśli w ogóle będzie. To musiało być coś strasznego.
W drzwiach stanął postawny, ponury mężczyzna. Obrzucił wzrokiem skromny pokój. Prócz dwóch łóżek i kilku mebli nie było tutaj niczego wartego uwagi. Nie licząc tej kasztanowłosej dziewczyny. Oddychała lekko, czasami mruczała przez sen. Pociągła twarz dziewczyny była całkiem ładna. Przybył od razu, jak tylko usłyszał, co spotkało księdza oraz historię o tym z kim przyjechał. Rozumiał okoliczności, ale nie rozumiał dlaczego tak bardzo narażał swoją rodzinę i ludzi zebranych wokół niej. Jakby nie miał gdzie uciec przed pogonią. Chciał mu to powiedzieć i przyłożyć. Nie może tak lekkomyślnie działać, jeżeli nie chce sprowadzić na nich zguby. Powstrzymywała go jedynie świadomość, że są braćmi.
Bartłomiej skończył modlitwę i ukrył z powrotem krzyż.
– Witaj bracie. Dawno się nie widzieliśmy– uścisnął serdecznie dłoń Olgierda– Coś się stało?
– Nie powinieneś tu przyjeżdżać. Wiesz, jakie to dla nas niebezpieczne.
– Wiem, ale widzisz-wskazał na dziewczynę– nie miałem wyboru. Gdzie Ania?
– Przebiera się na dole– gestem wskazał stół. Krzesła głośno, jakby na znak protestu, zaskrzypiały, gdy na nich usiedli.
– Wiesz, co ją spotkało? I kim ona jest?
– Nie. Znalazłem ją na wpół martwą w krzakach. Jechałbym tą drogą pół godziny później i byłoby za późno.
Olgierd podparł podbródek dłonią. Ostatni raz widział brata cztery lata temu. Strasznie się zmienił. Między nimi był rok różnicy ale wyglądał na starszego od Olgierda o co najmniej pięć. Wychudł na twarzy i przybyło mu zmarszczek. Cóż, przynajmniej po oczach dalej widać, że ma zapał do tego, co robi. I dziecinnym zachowaniu– westchnął.
– Z miasta masz dzień drogi do tego miejsca, czyli…
– Tak. Mówiłem ci, to nic złego.
– Wielu uważa inaczej. Stąpasz po cienkim lodzie, ktoś o przydługim języku może cię kiedyś wydać.
– No to co?– Bartłomiej wzruszył ramionami– Będzie kolejna okazja do odwiedzenia rodziny.
Zaśmiali się.
– Ważne, że żyjesz. I ona także. Ciekawe, kim jest.
– Wiem tylko, że widząc krzyż przeraziła się– przypomniał sobie.
– Może jest czarodziejką? Podobno panicznie się go boją.
– Uwierz, nie boją. Pamiętasz Dustriana? Spotkał maga. Tak się jego bał, że biedaka pochowano miesiąc temu.
– Szkoda chłopa. Niech mu ziemia lekką będzie– Olgierd przeżegnał się.
– Ano. Zresztą czarodziejki nie leżą w krzakach przy drodze w stanie agonalnym-pociągnął nosem– Oho, czuję zapach kolacji. Coś pysznego?
– A czy kiedyś jadłeś u mnie coś niesmacznego?– zapytał z uśmiechem.
Odpowiedział wiele znaczącym półuśmieszkiem.
Tuż za progiem domu zrzuciła buty. Wysoki obcas stanowczo nie był dla Inael. Miała wrażenie, że jej stopy zaraz spłoną. Prestiż profesji i chęć pokazania swojej dostojności były bardzo wymagające i okrutne. Zostawiając niechlujnie rozrzucone buty ruszyła wzdłuż korytarza. Jakże wielką ulgę zmęczonym stopom przynosiły puchate dywany ze wschodu. Skręcając w prawo, do pokoju gościnnego poczuła przyjemny chłód. Opadła na sofę. Czuła, że rozpalenie ognia w kominku przerasta jej skromne obecnie możliwości. Jedyną rzeczą, jakiej Inael pragnęła, to sen. Całodzienne wysłuchiwanie poselstw oraz doradztwo strasznie wysysało siły, do tego były zwyczajnie nudne. Inael czuła, że potrzebuje choćby małej odmiany od rutyny. Owszem, prócz pełnienia funkcji doradcy, w razie zagrożenia także chroniła swego pana. W takich wypadkach jej zdolności były nieocenione, jednak ludzie byli uprzedzeni do osób jej pokroju i gdy tylko mogli, to starali się sami wszystko robić. Nie winiła ich za to. Od zawsze panował strach przed nieznanym i będzie tak zawsze. Oczywiście tolerowała to, a nawet jej to odpowiadało, dopóki ten strach nie kazał czynić ludziom głupstw. Na jej szczęście sytuacje wymagające ochrony władcy nie trafiały się zbyt często, więc niewiele traciła.
Inael powoli zamknęła oczy. Chciała chwilkę poleżeć, dać odpocząć zmęczonym nogom, a potem wziąć gorącą kąpiel i pójść spać. Nie, nie mogę– przypomniała sobie z rezygnacją. Miał przyjść Ester. Ciekawe, czego chciał. Zaraz wstanie i zanurzy się w bali gorącej, parującej wody a potem przyszykuje się do spotkania z nim. Chyba walnęłam się w głowę, chcąc spotkania o tak późnej porze– pomyślała, dziwiąc się sobie. Ale to za chwilę, jeszcze momencik poleży…
– Inael.
Zobaczyła nad sobą parę smutnych, szarych oczu przyglądających się jej z zaciekawieniem spod zwichrzonej czupryny. Wystraszona zerwała się z łóżka, łapiąc kołdrę, by zakryć nagość swego ciała.
– Co ty sobie myślisz?! Won z mojej sypialni!- krzyknęła wzburzona.
– Ale…– mówił zakłopotany– gdzie ty tu widzisz sypialnię?
Dopiero po jego pytaniu Inael uświadomiła sobie, że nie jest w sypialni, tylko w pokoju gościnnym, a swoje niby gołe ciało zasłaniała kołdrą z powietrza. Za oknem wschodziło słońce. Ptaki zaczęły wesoło świergolić witając jutrzenkę. Wciąż była we wczorajszym ubraniu.
– Dzień dobry. Komuś się zasnęło.
– Witaj– ziewnęła– wybacz mi moją reakcję. Wczoraj miałam ciężki dzień.
– Wiem, wiem. Dlatego przybyłem nie dalej jak godzinę temu.
– Mogłeś mnie obudzić, kiedy przyszedłeś.
Usiadł wygodnie na skórzanym fotelu, zakładając nogę na nogę i wtapiając dłoń w czarne włosy.
– Nie miałem serca… tak słodko spałaś.
– Oh… to miłe– uśmiechnęła się– poczekasz jeszcze chwilę? Muszę się odświeżyć.
– Ale nie mam całego dnia. Dlatego w końcu obudziłem…
– Oczywiście. Będę się spieszyć
– Mówiłem, że nie mam całego dnia– powiedział, gdy schodziła po schodach.
Inael miała na sobie prostą, białą sukienkę sięgającą do połowy łydki. Ciemnoszafirowa niezapominajka wesoło podskakiwała z każdym krokiem.
– Spieszyłam się!- broniła się bezradnym głosem– Włosy mam jeszcze mokre. Co tam patrzysz?
Stał obok kominka. Przyglądał się drewnianej figurce wilka. Chciał go wziąć do rąk, ale zawahał się. Inael była znana ze swojego zamiłowania do kolekcjonowania różnych, często bardzo nietypowych rzeczy. Wszystko co miało magiczne działanie było pożądanym przez Inael przedmiotem. A miała ich mnóstwo. Cała ściana na której znajdował się kominek była zastawiona regałami z okazami kolekcji.
– Weź, nie zrobi ci krzywdy– podeszła do niego.
– Sam nie wiem. Przysiągłem sobie ostrożność, odkąd pół dnia biegałem zamieniony w mysz. Mało brakowało, a twój kot by mnie zjadł– powiedział z żalem do niej. Wtedy też mówiła, że to bezpieczna rzecz.
– Tanatos? Chciał się tylko pobawić. Zapewniam, że to jest bezpieczne– dodała ciepło.
Raz się żyje– pomyślał Ester. Wziął niepewnie do rąk małą figurkę. W tej samej chwili, w oddali zawył wilk. Zaraz kolejny znacznie bliżej. I kolejny. Gdy odłożył figurkę wycie natychmiast zamilkło.
– Taki duży chłopiec a bał się drewnianej figurki. Widzisz, nie było czego– rzekła złośliwie.
– Jesteś maniak dziwactw, wiesz Ina?– fuknął urażony.
– To jaką miałeś do mnie sprawę? Czy to coś ważnego?– zignorowała jego obrazy.
– Wiesz, jakie zdarzenie będzie miało niedługo miejsce?– zapytał, całkowicie zapominając o urazie. Ester znany był z tego, że nie potrafi się gniewać na Inael dłużej niż parę minut.
– Rocznica śmierci małżonki króla.
– I co robi król w tę rocznicę?
– Ester, nie baw się, tylko proszę– przejdź do rzeczy. Podobno nie masz czasu.
– Cierpliwości, zaraz się dowiesz. Co robi król w tę rocznicę? – powtórzył
– Odwiedza grób żony. O co ci chodzi?– naciskała– wiesz, że nie lubię jak się ze mną droczysz.
Spojrzał na nią spokojnie, szeroko uśmiechając.
– O zabójstwo króla.
Zimne ostrze sztyletu powędrowało pod pierś, miękko wchodząc w ciało. Krew obficie spłynęła z rany. Przeciwnik odepchnął poranione ciało. Dlaczego zdradziłaś?– zapytał pogardliwie.
Cisza.
Martwa cisza. Nie czuła potrzeby odpowiedzi. Nie warto. I tak nie pojmie ich idei, jest ślepo wpatrzona w króla. Nie miała szans na wygraną i jeśli chce żyć, to musi uciec. Z trudem wstała i zaczęła się wycofywać, szukając drogi ucieczki.
Znalazła.
Szybko wyciągnęła zza cholewy buta nóż i rzuciła. Przeciwnik zrobił unik, odskakując w bok. Wykorzystała moment dezorientacji. Doskoczyła do konia, wsiadła i puściła w szalony galop. Zważywszy na jej stan, był to niemal nadludzki wysiłek zważając na jej stan. Z trudem utrzymywała się w siodle. Ranny bok krwawił coraz mocniej. Czuła, że bez pomocy nie dożyje ranka…
…Zbudziła się cała zlana potem. To tylko sen, tylko koszmar. To już minęło, tego nie ma– pocieszała siebie. Ale wiedziała że to nie był koszmar. Obejrzała pobieżnie pokój, w którym leżała. Jego niezdrowe, białe ściany początkowo ją wystraszyły. Ostatnie co pamiętała to krzyż na szyi mężczyzny, pewnie mnicha. Tylko oni nosili go mimo zakazu. Musiał zabrać ją do jakiejś kryjówki. Sprawdziła ranę w boku. Poczuła ulgę, gdy pod lnianą koszulką dotknęła suchy opatrunek. Poczuła ulgę. Zapewnił jej jakąś pomoc, jednak mimo tego nie jest tu bezpieczna. Na pewno jest poszukiwana, a obecność mnicha tylko zwiększa ryzyko znalezienia. Wstała. chwiejąc się i zaczęła iść w stronę drzwi. Każdy krok sprawiał jej trudność. Przycisnęła dłoń do bolącego miejsca, tuż pod piersią. Rana zaczęła strasznie boleć. Musi to przecierpieć, zresztą nie takie rzeczy już przeżyła, by nie znieść i tego.
Drzwi otworzyły się, stała w nich kobieta o złocistych włosach. W dłoniach trzymała misę z wodą.
– Z drogi– warknęła, chcąc ją ominąć.
Nagle rana wybuchła symfonia bólu, a grunt pod jej nogami stracił stabilność. Pociemniało jej przed oczyma. Kobieta upuściła misę, rozlewając zawartość. Złapała dziewczynę. Spod jej ubrania sączyła się krew.
– Spokojnie, nie musisz uciekać. Nikt nie zrobi ci krzywdy– szeptała– jesteś bezpieczna.
Spojrzała na twarz kobiety. Miała w sobie coś, co uspokajało a głos miała pełen pewności każdego wypowiedzianego słowa oraz matczynej troski.
Skinęła głową. Wszystko jedno, w takim stanie i tak nie dałaby rady uciec.
Zamach na króla, kto by przypuszczał coś takiego– pomyślała Inael, przeciskając się przez, jak zawsze o tej porze zatłoczony rynek. Jeszcze pamiętała swoje narzekanie na wdzierającą się do życia monotonię. Do powierzonego przez Estra zadania była idealną osobą. Mogła być blisko króla oraz władała magią.
Dotarła do celu. Był to stojący w pewnym oddaleniu od innych stragan, gdzie można było znaleźć wszystko, czego mógł potrzebować czarownik, lub osoba poszukująca magicznych usług. Na widok Inael kupiec niemalże odmłodniał o dwadzieścia lat..
– Witaj Inael! Kopę lat!
Edril był mężczyzną w sile wieku, o grubo ciosanej twarzy z licznymi śladami oparzeń. Niektóre były całkiem świeże. Niewysoką Inael przewyższał o prawie półtorej głowy.
– Widzę nowe… pamiątki. Co tym razem nie wyszło?– spytała Inael, patrząc na brak charakterystycznych krzaczastych brwi.
– Szkoda gadać. Przy warzeniu eliksiru przez przypadek pomyliłem składniki. Myślałem, że spalę cały dom.
– Żona pewnie dała ci ostro popalić… Zaprosisz mnie do środka? Mam ważną sprawę, o której lepiej nie mówić przed straganem.
Podrapał się po łysinie, uśmiechając podejrzliwie.
– Szykuje się coś dużego, prawda?– kiwnęła głową– Może jakiś mały zamach stanu?– zaśmiał się.
Inael darowała sobie mówienie, jak blisko jest prawdy.
Siedział na bujanym krześle plecami odwrócony do niej. Patrzył w dal, od czasu do czasu popijając wino z kielicha. Od dzieciństwa wpajano w nią nienawiść do kleru. Przedstawiano ich jako potwory, które trzeba zwalczać i niejednokrotnie widziała dowody tych słów. Wioski spalone do gołej ziemi, stosy pomordowanych ludzi, na widok których aż bała się myśleć, co im czyniono przed śmiercią. Ale teraz nie czuła nienawiści. Uratował jej życie. Nie mogła nienawidzić, a wręcz przeciwnie, była wdzięczna.
– Czujesz się coraz lepiej– stwierdził Bartłomiej, nie odrywając wzroku od tego, co obserwował.
– Tak, ale jeszcze daleko mi do pełni zdrowia…– stanęła obok księdza. Wyraźnie wahała się, by coś powiedzieć. Biła się z myślami, bo wobec tej osoby te słowa były niezwykle trudne– nie podziękowałam tobie za ocalenie– w końcu wyrzuciła z siebie.
– Nie musisz.
Bartłomiej był bardzo nietypowym księdzem. Czuła, że musi mieć jakiś sekret.
– Mogę o coś zapytać?
– Znam pytanie– napił się wina– uratowałem cię, bo każdy jest człowiekiem. To, że zbłądziłaś razem z tym nieszczęsnym narodem nie znaczy że przestałaś być człowiekiem. Najważniejsze to dobrze żyć.
– Niestety, nie każdy to wie.
– Bo różnimy się w pewnych podstawowych kwestiach. Choćby magia. Góra by mnie za to wyklęła, ale uważam że sama w sobie nie jest zła, tylko źle używana może czynić spustoszenie. Trochę lat już żyję i nie udaję ślepego widząc kogoś uzdrowionego czarami.
– Używasz magii?– spytała, kierowana intuicją.
– Ciesz się, bo inaczej ta rozmowa nie miałaby miejsca.
Brama cmentarza była na wpół rozpadła. Wrota, niegdyś stalowe, a teraz rdzawe, były wyrwane, trzymając się tylko na jednym zawiasie. Nagrobki za nimi nie wyglądały lepiej. Nawet drewniany słupek i przybita do niego tabliczka była rzadkością. Trąciła nogą smacznie śpiącego strażnika. Jednego musiała zabić, strasznie chrapał. Jeszcze ściągnąłby niepotrzebną uwagę. Drugiego zostawiła w spokoju, jedynie spętała go magią. Stan ogromnego cmentarza zupełnie jej nie dziwił. To była część dla ubogich. Ta druga, oddzielona z daleka widocznym murem była taka, jak pochowani tam ludzie. Także po śmierci chcieli wyróżniać się i odgrodzić od motłochu.
Ubrana była w obcisły, czarny strój z kapturem. Strój ów dobrze zaznaczał jej wyćwiczone przez lata kształty. Na tle dzisiejszej, szaro-burej pogody była mało widoczna, przynajmniej z daleka.
Powierzone jej zadanie było wręcz banalne do wykonania. Nawet patrząc na rangę tej misji i cel do zabicia– króla. Jedyna trudność, jaką mogła napotkać to królewska obstawa, lecz mając za sojusznika element zaskoczenia i wsparcie magii nie przejmowała się tym.
Przeszła przez zrujnowaną bramę. Kierowała się główną ścieżką, bo chcąc chować się za nagrobkami byłaby tak samo widoczna. Jednak nie widziała żadnego strażnika. Zanosiło się na deszcz, chmury zasłoniły niebo, więc może już się pochowali. Bez problemu dotarła do wysokiego, dzielącego na dwie części cmentarz, muru. Z pomocą liny wdrapała się na niego i z gracją kotki zeskoczyła. Od razu widać było różnicę. Krypty, będące niemal jak domy, piętrzyły się jedna obok drugiej.
– Hej! Jest tam ktoś?– strażnik na koniu skierował światło latarni w jej stronę.
Klnąc pod nosem przylgnęła do porośniętej mchem ściany krypty. Usłyszała, jak zeskoczył z konia. Ostrożnie wyjęła nóż zza cholewy buta. Nie będzie miała drugiej szansy. Był tuż za rogiem, gdy wyskoczyła, wbijając nóż w krtań. Drugą ręką pochwyciła latarnię. Głupek nawet nie wyciągnął broni– pomyślała.
Do krypty żony króla dotarła już bez większych problemów. Nie liczyła dwójki strażników, których z pomocą czarów zabiła z łatwością, z jaką depcze się robaka. Cicho wślizgnęła się do pokaźnych rozmiarów grobowca. Była dobrze oświetlona. Bez trudu dostrzegła króla i jego obstawę, zaledwie jednego, odzianego w luźne szaty, dość drobnego strażnika. Dokładnie tego się spodziewała. I tak dziwne, że miał jakąkolwiek obstawę, nawet jeśli strażnik jest tylko pozornie słaby. Zaczęła milcząco splatać zaklęcie. Nikt nie spodziewał się zamachu, bo nikt by tutaj nie dotarł– nikt, prócz czarodzieja, a ci jeszcze nigdy nie zdradzili. Wykończyła czar ruchem ręki w górę. Chciała spalić ich obu.
Nic się nie stało.
– Cholera!- zaklęła, natychmiast zdając sobie sprawę, co się właśnie stało i co wyszło na jaw.
Zdradzono ich sprawę i wszystkich, którzy wiązali z nią nadzieję na lepsze jutro. Jej misja była jeszcze przed rozpoczęciem skazana na porażkę, a ona została wydana na śmierć. Pewnie zaraz na teren cmentarza wypadnie dobrana specjalnie do tego celu kompania, może nawet Czarna, lub Szara. Czuła się, jak łowca, który wpadł w sidła innego łowcy. Wściekłość wzięła nad nią górę. O nie, nie pozwoli, by przez zdrajcę wszystko poszło na marne. Miała jeszcze dość czasu, by coś zrobić i nie miała zamiaru dać za wygraną. A potem znajdzie i zajmie się sprzedawczykiem. Oceniła odległość do króla, po czym wyciągnęła jeden ze swoich noży i praktycznie nie celując rzuciła. Była w tym zaprawiona równie dobrze, jak w magii.Król miał już swoje lata i nawet jeśli ten strażnik wie co się święci, to nie zdoła uratować pozbawionego świadomości zagrożenia władcy. Zabije go, a potem pomyśli, jak się stąd wydostać.
Jednak król zdążył odwrócić się i niemal natychmiast odskoczył w bok, zupełnie jakby nie miał swoich lat i dobrze wiedział o tym, że ktoś rzuca w niego nożem.
– Zajmij się tym szubrawcą, Haroldzie– rzekł władczo król, spoglądając na nią.
Strażnik raz dwa znalazł się przy niej. Miał jadowicie zielone oczy. Znała te oczy…
Strażnik Harold błyskawicznie ciął w brzuch, jednak zdążyła wykonać zwód. Lecz on wciąż napierał, nie dając jej chwili czasu na wyjęcie broni. Trafił w udo, tnąc obcisły materiał.
Wykonała piruet i w końcu udało się jej wyciągnąć zza pasa długi sztylet. Kątem oka zauważyła, że jest blisko otwartego wyjścia. Szczerze wątpiła, by blokada magii obejmowała teren większy, niż ten grobowiec, bo w innym wypadku byłaby zbyt słaba i z łatwością by ją złamała. Zresztą używała magii bardzo blisko bariery i miała pewność, że tak właśnie jest. Uśmiechnęła się, nacierając na wroga, co go wybiło z rytmu. Jednak nie mogła przejść jego obrony. Szabla Harolda była znacznie dłuższa jak od jej broni. Ponowiła raz jeszcze atak, by zaraz rzucić się do ucieczki poza teren krypty. W międzyczasie szybko składała słowa czaru. Harold podążył za nią.
Wybiegła. Na zewnątrz rozpadało się już na dobre, ale nigdzie nie widziała nadciągającej kompanii. Szare niebo co raz rozrywały błyskawice. Odwróciła się i czekała. Jeżeli strażnik miał choć trochę oleju w głowie, to nie wyjdzie poza mury krypty. Ku jej uciesze nie miał. Wyszedł paręnaście sekund po niej. Kula czystej, aż strzelającej energii wyleciała z jej rąk w stronę głowy wroga. Zdychaj marnie– pomyślała z satysfakcją.
Kula jednak rozpadła się na kilka centymetrów przed nosem Harolda.
On też był magiem.
– Wyjście tutaj to był twój błąd– rzekł on… damskim głosem. Klasnął w dłonie, rozwiewając otaczające go iluzje.
Znowu zaklęła. Nie spodziewała się ujrzeć tej osoby. Nie na tak późnym etapie.
– Niespodzianka– rzekła Inael, zdejmując kaptur i uwalniając spod niego kręconą czerń włosów.
– Nigdy cię nie lubiłam– odparła Iskra.
Czarownica zbyt późno zrozumiała, na czym polegała pułapka. Odgarnęła słomiane, teraz już mokre, włosy z twarzy, którym udało się jakoś uciec z warkocza. Coś takiego mogła wymyślić tylko jedna osoba– Inael, jej najgorszy wróg. Od dawien dawna wchodziła jej w drogę i psuła wszystkie plany Iskry.
– Dziwka– warknęła– zabiję się.
Inael rozłożyła dłonie, odrzucając szablę, idealnie się jej odsłaniając. Iskra nie miała zamiaru przepuścić okazji, podbiegła i wycelowała w krtań… ale zza pleców Inael wystrzelił przypominający węża promień. Iskra odskoczyła. W tej samej chwili Inael wyciągnęła z pochwy sztylet. Zimne ostrze sztyletu powędrowało pod pierś, miękko wchodząc w ciało. Krew obficie spłynęła z rany. Inael odepchnęła ciężko ranną Iskrę.
– Dlaczego zdradziłaś?– zapytała pogardliwie Inael.
Cisza.
Martwa cisza. Nie czuła potrzeby odpowiedzi. Nie warto. I tak nie pojmie ich idei, Inael jest ślepo wpatrzona w króla. Z taką raną nie miała szans na wygraną i jeśli chce żyć, to musi uciec. Iskra z trudem wstała i zaczęła się wycofywać, szukając drogi ucieczki.
Znalazła.
Szybko wyciągnęła zza cholewy buta nóż i rzuciła. Przeciwnik zręcznie uniknął go, odskakując w bok. Wykorzystała moment dezorientacji. Doskoczyła do konia, wsiadła i puściła w szalony galop. Był to niemal nadludzki wysiłek zważając na jej stan. Z trudem utrzymywała się w siodle. Ranny bok krwawił coraz mocniej. Czuła, że nie dożyje ranka bez pomocy…
– Goń ją– polecił król.
– Na piechotę? Sam goń. I czego się wtrącałeś? Dałabym radę, ona jest naiwna.
– Jak śmiesz tak się zwracać do króla. A wtrącałem się dlatego, bo byś skończyła z nożem w gardle.
– Dobra, dobra, Ester. Ściągaj tę iluzję– rozdrażniona ponagliła go.
– Nie rozkazuj królowi.
Spojrzała w ciemne niebo. Lało jak z cebra. Stała tylko chwilę w strugach deszczu a już była przemoczona. Potem spojrzała na Estra z surową miną.
– Pamiętasz, co mówiłam o paradowaniu jako król? Tak się składa, że Tanatos nic dziś nie jadł– rzekła z niewinnym uśmiechem.
Ester się przestraszył.
– Nie dasz się pobawić– jęknął z żalem.
– Piłeś coś, czy upadłeś na łeb?– zapytała Inael.
Zachowała spokój. Jednak w środku Inael wrzało. Czy on wie, co mówi? Nie pojmowała jak może myśleć o czymś takim. Żeby nie król, to nie byłby tym, kim jest. Ester wyczuł jej myśli.
– Co ty myślisz, że chcę zgładzić króla? Może ty idź się napić, to ci te głupie pomysły wywietrzeją.
– Bo ty zawsze musisz kręcić. Więc kto chce?
– Między innymi Iskra.
– Ona? To dobrze, nigdy nie lubiłam tej suki. Góra wie o tym?
– Nie. Zaraz zleci się połowa magów z kraju, po co nam to. Już mam zarys planu.
W skrócie opowiedział jej o swoich zamiarach. Nie było to nic specjalnego. Ot, zwykłe użycie polimorfii. Wróg jednak nie spodziewał się pułapki więc powinno zadziałać.
– Ester.
– Aha?
– Możesz udawać króla, ale nie waż się paradować tak po mieście.
– A jak…
– To znowu pobiegasz sobie jako myszka. I wtedy nie będę ratować ciebie przed Tanatosem.
Ps. wersja jest poprawiona, wolna od większości błędów, które niektórych bolały :)
Pozdrawiam :)
1 "- Uwierz, nie boją. Pamiętasz Dustriana? Spotkał maga. Tak się jego bał, że biedaka pochowano miesiąc temu."- kompletnie nie rozumiem, kto kogo się bał i kto umarł.
2 "- Wiesz, jakie zdarzenie będzie miało niedługo miejsce?- zapytał" - wydarzenie
3 "Zważywszy na jej stan, był to niemal nadludzki wysiłek zważając na jej stan."- bez komentarza
4 "Poczuła ulgę, gdy pod lnianą koszulką dotknęła suchy opatrunek. Poczuła ulgę." - jak wyżej
5 "Przycisnęła dłoń do bolącego miejsca, tuż pod piersią. Rana zaczęła strasznie boleć" - i jeszcze raz. Już tracę cierpliwość do powtórzeń
6 "- Czujesz się coraz lepiej- stwierdził Bartłomiej, nie odrywając wzroku od tego, co obserwował.
- Tak, ale jeszcze daleko mi do pełni zdrowia...- stanęła obok księdza. Wyraźnie wahała się, by coś powiedzieć. Biła się z myślami, bo wobec tej osoby te słowa były niezwykle trudne- nie podziękowałam tobie za ocalenie- w końcu wyrzuciła z siebie."- czyli, co obserwował? Bo nie napisałeś tego. Jeżeli ją, to napisz, że nie odrywał od niej wzroku. Dalej- "nie podziękowałam ci za ocalenie"
7 "Ubrana była w obcisły, czarny strój z kapturem. Strój ów dobrze zaznaczał jej wyćwiczone przez lata kształty" - 2x strój, a kształty nie mogą być wyćwiczone. Wiem o co ci chodzi, ale twoje sformuowanie jest niepoprawne.
8 "I wtedy nie będę ratować ciebie przed Tanatosem." - ratować cię
Mam też wrażenie, że nie do końca w porządku są przecinki; ale kilka razy sam, poprawiając innych, strzeliłem byki, więc tych błędów nie wyliczam.
Zakręcone to wszystko. Cała intryga polega na tym, że są dwie bohaterki, a ty pisząc o nich, nie podajesz kilka razy o którą chodzi i dopiero na końcu odkrywasz karty. Takie coś, to naciągana intryga. Chociaż czytało się sympatycznie.
błędy j.w. faktycznie taki poplątane, wprowadzasz dużo postaci. choć pióro masz lekkie.
ps. lubię riverside.
Dziękował w duchu tym, którzy mu tuż przed planowanym pojmaniem donieśli o nim i modlił się o łaskę dla tych, którzy go zdradzili.
Średnio co czwarte słowo tego zdania to zaimek, czyli ogólnie mamy tu do czynienia z mocno zaawansowaną zaimkozą. Bardzo bardzo niedobrze :)
Trzeba to zatamować, potem zabiorę Cię do bezpiecznego miejsca.
Zaimki piszemy dużą literą tylko w listach.
Rozumiał okoliczności, ale nie rozumiał dlaczego tak bardzo narażał swoją rodzinę i ludzi zebranych wokół niej. Jakby nie miał gdzie uciec przed pogonią.
Domyślam się, że pierwsze "rozumiał" dotyczy gościa. A to drugie? Gść nei rozumie, dlaczego naraża swoją rodzinę? Gość nie miał gdzie uciec? Rozumiesz, dlaczego to zdanie jest źle napisane?
Niby wersja poprawiona, ale poprawek trzeba nanieść jeszcze bardzo dużo...
www.portal.herbatkauheleny.pl