
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dryń dryń. Dryń dryń, dryń dryń…
– Daj mi spokój! – krzyknęła Maja, zakrywając uszy poduszką.
Ale sygnał dzwonka do drzwi wciąż brzęczał. Maja warknęła i odruchowo spojrzała na budzik, choć była prawie pewna, że wskazówki pokażą… Tak, dokładnie, kwadrans po szóstej.
Klnąc pod nosem, zwlekła się z łóżka. Nie lubiła niedosypiać, a już od tygodnia była budzona o tej samej za wczesnej godzinie. Ktoś wciąż naciskał na dzwonek, doprowadzając jej jeszcze w połowie śpiący umysł do szału. Sygnał ucichł na chwilę przed tym, jak otworzyła drzwi.
Na klatce schodowej nie było żywej duszy. Ciszę przerywały jedynie stłumione dźwięki suszarki, dobiegające zza drzwi sąsiadów. Maja już od jakiegoś czasu żałowała, że nie pokwapiła się o wymianę drzwi na takie posiadające judasza. Może wtedy zobaczyłaby, kto od siedmiu dni co rano okupuje jej drzwi.
Podniosła leżący na chodniku bukiet kwiatów. Nie było potrzeby zbliżać do nich nosa, by poczuć aksamitny i mocny zapach fiołków oraz tulipanów. Całość owinięta była ozdobną wstążką, z której wystawała mała kwadratowa karteczka. Maja zamknęła za sobą drzwi i, z całą gamą różnych uczuć, począwszy od strachu, przez ciekawość, po zadowolenie, przeczytała treść listu.
Oby Twój nastrój był równie piękny jak nadchodzący dzień.
Nie mogła pohamować cisnącego się na usta uśmiechu. To naprawdę miłe widzieć coś takiego z samego rana. Jednak z drugiej strony bała się tych codziennych prezentów. Przeżyła już nieudane małżeństwo, widziała na własne oczy, jak mąż zamienia się w psychopatę, widzącego w każdym mężczyźnie jej potencjalnego kochanka. Osoba przesyłająca kwiaty nigdy się nie ujawniła, może to być każdy…
Schowawszy kwiaty do wazonu – musiała dokupić dwa nowe – włączyła radio i zaparzyła herbatę. Podpierając dłonią głowę, piła pomału, głośno przy tym siorbiąc. Gdyby jej matka jeszcze żyła, nie byłaby zadowolona z manier córki. „Damie nie wypada" zapewne Maja by usłyszała. Patrząc przez pryzmat czasu, możliwe, że między innymi właśnie dlatego wyszła za mąż za Norberta. Żeby odciąć się od tych sztucznie inteligenckich restrykcji.
Nuciła właśnie lecącą w radiu Jealous Guy Johna Lennona, kiedy znowu po całym domu rozległ się sygnał dzwonka, który teraz, po całkowitym rozbudzeniu, nie przeszkadzał aż tak bardzo. Będąc pewną, że to ktoś z sąsiedztwa, wzięła ze sobą cukier, by nie musieć chodzić w tę i z powrotem. Jednak na klatce znowu nie było nikogo; tylko drugi bukiet kwiatów, leżący w tym samym miejscu, co poprzedni. Maja poczuła nieprzyjemnie wiercenie w brzuchu, przecież zawsze – to znaczy przez ostatni tydzień – dostawała prezent tylko raz dziennie, o szóstej piętnaście. Widząc przyczepioną do ozdobnej wstążki karteczkę, zaaferowana, przeczytała ją jeszcze na klatce.
Chcę wręczyć Ci coś osobiście. Proszę, przyjdź do sklepu „Tomahawk", na Alei Niepodległości – będę tam czekał.
Maja patrzyła w te dwa zdania, jakby były napisane w jakimś nieczytelnym języku. Poczuła jak jej wnętrzności zaciska jakaś lodowata dłoń, wiążąc je przy okazji w supły. Pamięcią przebiegła okres, odkąd Norbert poszedł do więzienia, a ona wyprowadziła się na drugi koniec kraju. Ile to już? Cztery lata? Coś takiego. Był to chyba jej najpiękniejszy czas w życiu. Poskładała swoje życie od nowa, niczym rozsypane puzzle. Znalazła świetną pracę, w świetnym gronie i przytulne mieszkanko, z miłymi sąsiadami. Była samodzielna i uniezależniona od kogokolwiek. Nie martwiła się o ugotowanie obiadu na czas i odpowiednie schłodzenie piwa. Po cięższych imprezach podstawiała miskę na rzygi samej sobie, a nie Norbertowi. No i nie wysłuchiwała niczyich wytycznych.
Nie, nie pójdzie.
Choć z drugiej strony, ten ktoś wysyłał jej kwiaty dzień w dzień, przez bity tydzień. Musiał wydać fortunę. Nie powinna odmawiać, to nieładnie. W jednej chwili mało brakło, by trzasnęła się w policzek. Gadasz jak matka! – upomniała się, czując jak robi jej się gorąco od wstydu. Lecz te karteczki, te pojedyncze zdania były naprawdę pocieszające, naprawdę nastrajały poranny humor. Niech to szlag! Czy nie mogą dać jej świętego spokoju? Najpierw matka, potem Norbert, a teraz…
– Pani Maju? Halo, jest tam pani?
Maja ocknęła się, jakby wracając z dalekiej wycieczki. Przed nią stała pani Harpey, machając swoją pulchną dłonią. Miała farbowane na czerwono, jeszcze nie wysuszone włosy i grube okulary, przez które patrzyła z trwogą i jakby lekkim niepokojem.
– Przepraszam, pani Sztos, musiałam się zamyślić. Coś się stało?
Sąsiadka spojrzała na kwiaty, a później na Maję, kiwając lekko głową, z wyrazem pełnego zrozumienia. Kąciki jej spękanych ust pani uniosły się w szczerym uśmiechu.
– Ach, nic, nic kochana. Przyszłam tylko spytać się czy nie pożyczyłabyś suszarki. Bo widzisz, coś się z tą moją stało i nie mogę włosów do końca wysuszyć. Ale jak potrzebujesz, to nic nie szkodzi, pójdę do Zalewskich. Ładne kwiaty, kochanie. Widać, że ten ktoś ma gust.
Maja poczuła jak zalewa ją rumieniec. Kiwnąwszy głową, poszła do łazienki, gdzie w pudełku leżała nieużywana suszarka, którą dostała kiedyś od koleżanki z pracy.
– Dziękuję, kochanie – rzekła pani Sztos, wciąż szeroko się uśmiechając – Zaraz ci ją oddam.
– Nie, proszę zatrzymać dopóki nie naprawi pani swojej. Ja mam jeszcze jedną, naprawdę nie ma problemu.
Pulchna kobieta podziękowała jeszcze raz i odwróciła się, wchodząc na schody. Maja otworzyła drzwi i już jedną nogą była w mieszkaniu, kiedy ponownie usłyszała, jak pani Sztos woła jej imię.
– Tak? – zawołała Maja
– Chłop naprawdę ma gust, Maju.
Popijając już letnią herbatę, Maja zastanawiała się, czy przypadkiem nieświadomie nie bierze udziału w jakimś tanim serialu.
●
Pieprzony epistolograf! Co mu odwaliło? Kto to w ogóle jest? – zastanawiała się Maja, nie mogąc skupić się na lekcjach. Jej rozkojarzenie poznały nie tylko koleżanki ze szkoły, ale też uczniowie, którym w końcu zaproponowała pracę w grupach.
Wiedziała gdzie znajduje się Aleja Niepodległości, choć nigdy tam nie była. W zasadzie jedyne miejsca do jakich chodziła to szkoła, osiedlowe warzywniaki i sklepy wielobranżowe oraz, od czasu do czasu, dobre kluby z tanim alkoholem.
Czuła, że nie powinna iść do tego sklepu. Sama nazwa „Tomahawk" przywodziła na myśl jakieś indiańskie narzędzia czy coś w tym rodzaju. Jednak ciekawość i ta pieprzona, usilnie wpojona przez matkę, etyka nie pozwalała jej przejść obok tego obojętnie.
Kiedy wreszcie minęła szesnasta i jej dzień pracy na dzisiaj się skończył, uznała że wróci prosto do domu. Niech się buja ten głupi zboczeniec, psychopata, złodziej czy Bóg wie kto…
Tego dnia wsiadła w inny autobus. Ten przejeżdżający również przez Aleję Niepodległości. Wewnętrzny niepokój usprawiedliwiała tym, że jadąc tą trasą szybciej znajdzie się w domu, bo ominie korki w centrum(co oczywiście było nieprawdą). To był jedyny powód. Nic innego.
●
Sklep „Tomahawk" z zewnątrz wyglądał tak jak się tego obawiała. Stary przekrzywiony szyld, z napisami, które niegdyś musiały być białe, bardziej odstraszał niż zachęcał do wejścia. Za wystawnymi szybami widniały manekiny zdobione na Indian, z obwieszonymi dookoła łańcuszkami i koralikami. Maja już zaczynała żałować, że tu przyszła, lecz była za daleko, by zrezygnować. Wdech, wydech, wdech. Weszła.
W środku panował ostry zapach mieszaniny ziół i kadzideł, który drażnił nozdrza. Sklep był oświetlany tylko przez światło słoneczne, co przyprawiało o dziwne uczucie zamknięcia. Kiedy Maja obejrzała się dookoła, od razu miała ochotę wyjść.
Półki sklepowe wypełnione były po brzegi najróżniejszymi artykułami Indiańskimi, zacząwszy od komiksów, aż po prawdziwe tomahawki. Fajki, maski ludowe, przepaski biodrowe, dziwne instrumenty, pióropusze, łapacze snów… Maja nie dziwiła się, że jest jedynym klientem. Nie było również nikogo za ladą.
Odwracała się już w stronę wyjścia, kiedy usłyszała za sobą chrząknięcie.
Nagle przy kasie stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o orientalnej skórze i lśniących czarnych włosach, ściągniętych do tyłu. Miał ostre rysy twarzy i długi, orli nos. Ciemny garnitur sprawiał wrażenie za ciasnego dla jego mięśni, które odznaczały się wyraźnie. Indianin uniósł kąciki ust, lecz jego oczy pozostawały twarde, srogie.
– Witaj, Maju Schmidt – powiedział basowym głosem, z nietutejszym akcentem. – Dziękuję, że przyszłaś.
Za późno, by uciekać. Teraz, kiedy już go zobaczyła, nie było innego wyjścia, jak zostać. Ponownie chciała trzasnąć się w policzek. To te pieprzone maniery matki tak wyprowadziły ją w pole. Tak wypada? Tak? Za chwilę dzięki tym manierkom, ten wielki Indianin może roztrzaskać jej łeb!
– Witam. – starała się uśmiechnąć.
– Podobały się kwiaty?
– O tak, dziękuję bardzo, ale naprawdę nie musiał pan -
Uniósł rękę, przypominającą wielkością niedźwiedzią łapę.
– Nie bój się, Maju. To prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz, kiedy mnie widzisz. Nie musisz też zwracać się do mnie jak do nieznajomego. Nazywam się Ohanko, co w naszym języku oznacza: Cień. Mam dla ciebie coś, co chciałem wręczyć osobiście.
– Nie boje się – wymamrotała, nienawidząc siebie za to szczeniactwo.
Ohanko nie zareagował na jej słowa, jakby w ogóle nie usłyszał. Zamiast tego gestem ręki poprosił, by podeszła bliżej. Maja posłusznie zrobiła kilka kroków, zatrzymując się w bezpiecznej odległości, z której Indianin nie sięgnąłby jej ramieniem. Nagle w głowie Mai odezwał się głos, brzmiący jak jakieś małe, niewychowane dziecko. Kurwa, dziewczyno. Ten typ przez dwa tygodnie dzień w dzień wysyłał ci kwiaty. Zaraz pewnie dostaniesz następny bukiet i wyjdziesz. Co o nim wiesz? Strach zeżarł ci umysł, czy co? Spytaj go, co sobie, do cholery, wyobraża. Że może wysyłać liściki tak bez niczego, bez żadnych wyjaśnień? Niech się w dupę pocałuje, zboczeniec głupi, czerwony pawian!
Mimo, że słowa dziecka nie należały do najbardziej wyrafinowanych, Maja nie potrafiła się z nimi nie zgodzić. Przytaknęła mu w duchu i zaatakowała, choć w jej głosie ewidentnie nad gniewem wciąż górował strach:
– Wybacz, Ohanko, ale nie wydaje ci się, że najpierw powinieneś mi coś wyjaśnić? Może to już cię nie dziwi, może każdej wybranej lasce sprawiasz takie prezenty. Nie wiem i szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to. Po prostu uważam, że należą mi się wyjaśnienia. W końcu przez dwa tygodnie wysyłasz mi dzień w dzień bukiet kwiatów, a teraz nagle prosisz mnie o przyjście do tego sklepu i, bez słowa tłumaczeń, od razu sięgasz pod ladę, żeby dać jakiś prezent. Chyba ktoś tu gra nie fair, nie sądzisz?
Wielki Indianin przez chwilę wiercił ją wzrokiem, po czym powoli, kiwnął głową.
– Masz rację, Tehyo. Wybacz, proszę. Co chcesz wiedzieć?
Czy przed chwilą nazwał ją Tehyo, czy coś w tym rodzaju? Nie, na pewno nie. Uspokój wyobraźnię, dziewczyno!
– Po pierwsze, czemu to MNIE wysyłałeś kwiaty?
– Ciebie mi wskazano.
– Kto wskazał? – spytała, w myślach dodając: do kurwy nędzy.
– Annawon Helaku, Ojciec Ognia.
Super. Właśnie przebywa w sklepie z człowiekiem, któremu jakiś ogień kazał wysyłać jej kwiaty codziennie o szóstej piętnaście. Super.
– Po co te kwiaty? Co one mają znaczyć, prócz tego, że byłam budzona o godzinę wcześniej, niż powinnam wstawać? – irytacja zagórowała nad strachem.
– To zaszczyt cię znać, Maju, nie jesteś byle kim. Zostałaś wybrana przez Annawona Helaku. Jedna osoba na cały kontynent dostępuje takiego zaszczytu.
W tym momencie Maja uświadomiła sobie, że nie ma sensu dłużej przebywać w tym domu wariatów.
– Dobra, rozumiem – powiedziała z przekąsem. – A teraz mógłbyś mi dać już to, co tam trzymasz? Nie chcę być niegrzeczna, ale trochę się spieszę.
Rosły Indianin w jednej chwili zanurkował pod ladę, wyciągając sześcienne pudełko, o rozmiarach nie większych niż piłka tenisowa, obklejone papierem ozdobnym i owinięte – jak zawsze – wstążką.
– Co to tym razem?
– Otwórz to w domu, Maju. To szczególny przedmiot.
Maja przyjęła pudełeczko z pobłażliwą miną. Zdążyła już pojąć, że Indianin ma nie do końca poukładany umysł i nawet zaczęło ją to śmieszyć.
– Jutro również mam spodziewać się pobudki o szóstej piętnaście? – zapytała, nie kryjąc ironii.
Ohanko był poważny jak grób, gdy kręcił potężną, niedźwiedzią głową.
– Nie, jutro wyjeżdżam. Tak, jak powiedziałem, widzisz mnie pierwszy i ostatni raz w tym świecie.
– Więc na razie, Ohanko. Dziękuję za kwiaty i za to – pomachała pudełeczkiem. – No i podziękuj ode mnie swojemu, ekhm… Ogniowi, powiedz, że to dla mnie zaszczyt. – miała nadzieję, że Indianin nie wychwyci sarkazmu.
– Dziękuję i tobie, Tehyo. Bywaj zdrów – zadźwięczał basowym głosem, machając olbrzymią łapą na pożegnanie.
Maja od razu po wyjściu ze sklepu wybuchła niepohamowanym śmiechem. Nie wiedziała, że na świecie istnieją jeszcze tacy ludzie. No i ta Tehya. Czy on naprawdę to powiedział, czy wyobraźnia dwukrotnie spłatała jej figla? Nieważne. W każdym bądź razie, nie żałowała przejażdżki do sklepu Ohanki. Było śmiesznie.
Przed wejściem do domu wypożyczyła film DVD i kupiła popcorn.
●
Pierwszą rzeczą jaką zrobiła było otworzenie pudełka. Podczas rozrywania papieru i przecinania wstążki, nie mogła wyzbyć się z twarzy głupkowatego uśmiechu, który jeszcze bardziej nasilił się po ujrzeniu prezentu.
W pudełeczku znajdowała się indiańska obrączka na rękę, nie różniąca się w zasadzie niczym, od tych, które można kupić w co drugim kiosku. Zwykłe prostokątne klipsy, połączone cieniutkim sznureczkiem. Jedynymi rzeczami, które wydały jej się osobliwe, to jakieś dziwne napisy wokół ozdoby, przypominające te na pierścieniach z powieści tolkienowskich, oraz rozmiar, który był idealnie dopasowany do grubości jej przegubu. No, oczywiście do obrączki Ohanko musiał dołączyć karteczkę, a jakże inaczej.
Wyzbyj się wszystkiego zła
Połącz się z sobą w jedność
Ciemność zacznie nowy ład
Błogosławionaś, Tehyo.
Maja poczuła jak zasycha jej w ustach. To pierwszy raz, gdy do prezentu dołączony był wiersz. I to jaki wiersz! Nie zrozumiała z jego treści prawie nic – lecz na przykład wers „Ciemność zacznie nowy ład", nie brzmiał i nie wyglądał najweselej. No i ta Tehya. Jednak wyobraźnia z nią nie igrała, rosły Indianin naprawdę nazwał ją tak dwukrotnie. Co to ma, do cholery, znaczyć?
Lecz w tym samym momencie przypomniała jej się ta potężna twarz Ohanki z wyrazem zagubionego dziecka, które wciąż żyje w swoim świecie, ze swoimi wymyślonymi przyjaciółmi. W sumie to nawet było jej żal Indianina. Wtedy w sklepie, pośród bladego światła słonecznego, padającego przez szyby, i ostrego zapachu kadzideł oraz jakichś innych substancji – niewykluczone, że narkotyków – Ohanko wyglądał jak postać z thrillerów psychologicznych.
Ale co ty pieprzysz, odezwał się w jej głowie ten wysoki głos patologicznego niemowlaka, przecież tamta kupa mięcha to Indianin! Pomyśl trochę, kurwa, przecież on ma całe plemiona swoich pobratymców. To właśnie ty jesteś sama z popcornem i słabą komedią na DVD. A z resztą, burknął na koniec, to zachowujesz się jak matka.
Maja uznała, że dzieciak ma rację (no, może oprócz kwestii z tą słabą komedią, miała przynajmniej taką nadzieję). Założyła bransoletkę i rozłożyła się na kanapie, włączając jednocześnie telewizor. Za oknem poszarzało, co wytwarzało przyjemny klimat. Żałowała, że w filmach z płyt nie ma reklam. Mimo że każdy ich nie cierpiał, Maja nierzadko już podczas tych kilkunastu minut przez rozpoczęciem seansu zjadała cały popcorn, z niecierpliwością oczekując na następną reklamę. Cóż, oby film okazał się śmieszny.
Wcisnęła play i zapadła się głębiej w kanapę, wyjadając po jednym ziarnku popcornu.
Postać o nazwisku Maja Schmidt pojawiła się mniej więcej po pół godziny, wtedy też kobieta zorientowała się, że to wcale nie jest komedia. Ponadto już od samego początku coś jej tu nie grało, bohaterzy zachowywali się dziwnie, nie patrzyli tak jak zawsze, do kamery, tylko wprost w jej oczy. Tak jakby była na przedstawieniu w teatrze, gdzie na sali znajdowała się jako jedyna.
Nagle sceneria filmu w sekundę się zmieniła, a kamera ukazała klub „Baltimore". W brzuchu Mai pojawiło się nieprzyjemne uczucie. To w tym klubie poznała się z Norbertem. Kiedy w następnej chwili na ekranie telewizora ujrzała siebie sprzed dziesięciu lat, poczuła jakby ktoś wbił miliony igieł w jej ciało. Chryste, to naprawdę ona!
Tak, pamiętała swój wygląd tego wieczora, pamiętała w sumie wszystko, bo obraz powracał w koszmarach nawet teraz, po dziesięciu latach.
Razem z Mary, przyjaciółką z liceum, przez kilka godzin układały sobie fryzury zgodnie z ówczesną modą, czyli rozcapierzony na wszystkie strony i usztywniony sprayem nieład. Skórę,taką jak noszą harleyowcy, pożyczyła od wujka, a ciasne spodnie rurki świetnie podkreślały jej pupę i nogi.
Paliła papierosa – wtedy każdy palił – przy barze, kiwając się w rytm pogodnej jazzowej muzyki, kiedy podszedł do niej Norbert.
– Cześć – zagadnął, a Maja od razu oszalała na jego punkcie.
Był starszy; miał krągłą twarz, o delikatnych rysach i usta, które wtedy wydawały jej się czymś boskim, i lśniący uśmiech, od którego jaśniejsze były jedynie przesiąknięte żelem, gęste czarne włosy. Ubrany był również w motocyklową skórę i czarne dżinsy. Boże, jak Elvis – pomyślała wtedy Maja.
– Cześć, a pan to…? – odparła, przygryzając dolną wargę, mierząc go wzrokiem. Była zakochana, lecz nie zawstydzona, o nie. Nie w tej fryzurze i dżinsach.
Norbert zaśmiał się. Zanim odpowiedział, w telewizorze pojawił się jego głos płynący z zupełnie innego miejsca, jakby były mąż był narratorem, siedzącym gdzieś w studiu.
Jesteś już moja. Nie uciekniesz, dziwko, mam cię. Boże, co za ciało. Będę patrzył jak je niszczysz, suko. Chryste, ale nogi…
– Norbert Schmidt – powiedział, wyciągając rękę. – Pozwolisz postawić sobie drinka, Maju?
Maja podniosła brew, wciąż lekko przygryzając dolną wargę.
– A skąd pan zna moje imię, panie Schmidt? – spytała zaczepnie.
Śmiech. Nieludzki, szaleńczy.
– Grzech byłoby nie znać. To jak, dasz się namówić na kolejkę?
Kiwnęła głową ze sztucznym dystansem.
Już cię mam. I będę miał przez resztę życia. Tylko ja. Nigdy nie uciekniesz, będę patrzył jak gnijesz na moich oczach, suko. Będę rżnął coraz…
Maja, nagle ocknąwszy się, wrzasnęła i podbiegła do telewizora by go wyłączyć. Naciskała przycisk off jak szalona, jednak nic się nie działo. Wciąż toczyła się między nimi rozmowa w barze, przerywana myślami Norberta, wypowiadanymi jego własnym głosem. Maja krzyczała. Krzyczała najgłośniej jak było to możliwe. Cholera, niech ktoś przyjdzie jej pomóc! Czemu nikt nie słyszy? Co tu się, kurwa, dzieje?
Pobiegła do kuchni, by oddalić się od tego okropnego filmu. Włącznik od światła nie działał. Tak samo jak prąd w lodówce i piekarniku. W jednym momencie ta ciemność wydawała się ją pożerać. Serce waliło jak oszalałe. Co się dzieje? Co się dzieję co się dzieje?
Ależ tańczysz. Chryste, co za ciało. Tylko po to. Będę tylko po to, żeby widzieć jak się rozkładasz. Będę cię niszczył. Stopniowo i powoli. Zawsze, suko…
Padła na kolana, nogi odmówiły posłuszeństwa. Strach przeszywał jej ciało od góry do dołu. Ktoś pogłośnił dźwięk w telewizorze. Maja wrzeszczała, krzyczała ile sił w gardle, zatykała uszy. Na nic. Głośność ich dialogu i myśli Norberta rosła wraz z jej staraniami, przybierając niemożliwą ilość decybeli.
Jakimś cudem zebrała w sobie siły i rzuciła się do drzwi na klatkę. Zamknięte. Kurwa, gdzie ma te klucze? Przecież zawsze były w środku. Napierała na klamkę, wydzierając się na cały głos. Nic, cisza przerywana jazzową muzyką z klubu „Baltimore" i psychopatycznymi myślami Norberta. Maja odwróciła się w stronę domu, plecami mocno przywierając do drzwi, wbijając paznokcie o framugi.
Ciemność w domu była niezwykła. Tak gęsta, że można by ją kroić. Z pokoju gościnnego dobiegało jedynie blade światło z telewizora. Maja oddychała histerycznie. Wiedziała, że nie jest sama.
– Kto tu jest? – załkała. – Kto tu jest?
Będę widział pierwsze zmarszczki. Stał z tobą przy kosmetyczce i płakał ze śmiechu, suko…
I wtedy zaczęło wiać.
Przeraźliwy gwizd, przypominający wycie starych czajników, wdarł się w jej uszy, raniąc bębenki. Moc wiatru zwaliła ją z nóg, szarpała włosami we wszystkie strony, niczym jakaś upiorna dłoń. Maja z trudem łapała oddech. Nie widziała nic, obraz rozmazywał się jakby wystawiała głowę przez szybę pędzącego pociągu. Przez świst wiatru przebijały się odgłosy rozbijanego szkła i przewracanych mebli. I myśli Norberta, który teraz zabierał ją z baru do swego domu.
Udusi się. Próbowała krzyczeć, ale nie mogła. Wiatr był zbyt silny, pchał ją wzdłuż przedpokoju jak szmacianą piłkę. Złapała się w końcu framugi drzwi do kuchni i napierając z całej siły, wślizgnęła się do środka. Wydawało jej się, że tutaj wichura jest lżejsza, jednak wciąż nie mogła stanąć na nogi, ani podnieść wzroku bez wcześniejszego zasłonięcia oczu ręką.
Kiedy przewróciła się, by chwycić za wystający róg piekarnika, potworny, promieniujący ból przeszył okolice jej pępka. Najeżdżając ręką na źródło boleści, poczuła jak palec dotyka czegoś ostrego. Szkło. Kawałki szkła weszły w jej brzuch. Jak mogła być taka głupia? Czemu weszła do kuchni? Przez tę ciemność nie widać było zupełnie nic, lecz zrozumiała, że kawałki potłuczonych talerzy i szklanek wirują dookoła pokoju, jak wewnątrz tornada.
Walcząc z niewidzialną zaporą, wypełzła z powrotem do przedpokoju. Dotykając ręką do twarzy, wyczuła mokre miejsca. Kawałki szkła musiały pociąć jej policzki, lecz wcale tego nie odczuła.
Śmiech. Zwierzęcy, rzężący. Zaraz cię rozdziewiczę. Ja zacznę i ja skończę, suko.
Odgłos myśli Norberta nagle stał się nieco bardziej wyraźny, jakby znalazła się bliżej telewizora. Zanim zdążyła domyśleć się przyczyny, na ścianie przedpokoju odbiło się niebieskie światełko, które było wyraźne nawet mimo znacznie ograniczającemu widoczność wiatru. Działająca już wyłącznie instynktami Maja cofnęła się do tyłu, uderzając głową o drzwi frontowe. Nie było ucieczki. Światło skakało po ścianie niczym stroboskop. W następnym momencie wiatr pchnął telewizor wprost na nią. Maja wrzasnęła, krztusząc się jednocześnie nadmierną ilością powietrza. Jasnoniebieskie światło rosło jak pociąg wyłaniający się z tunelu, zmierzając wprost na nią. Przed zamknięciem oczu jej umysł zarejestrował scenę, w której siedzieli z Norbertem w jego sypialni, patrząc się na siebie bez słowa.
Cisza.
Umarła? To koniec?
Po otwarciu oczu, od razu pożałowała swojej naiwności.
Zwymiotowała.
Ekran wciąż świecił. Telewizor był wyrwany z kontaktu, a ekran wciąż świecił. Nastoletnia Maja rozbierała się powoli, mierząc Norberta lubieżnym spojrzeniem. Oboje milczeli. Nie słychać było nawet myśli psychopaty. Jedynie ciche, ledwie możliwe do odnotowania stękania.
Nie miała już siły krzyczeć. Nie było sensu. Prężąc mięśnie, popchnęła telewizor wzdłuż przedpokoju i osunęła się na podłogę, łkając po cichu, czując, że znowu zemdleje. W jednym momencie powrócił ból skaleczonego brzucha i dokuczliwe szczypanie ran twarzy, za każdym razem gdy spływała przez nie łza.
Jęki. Maja z bólu. Norbert z przyjemności.
Nagle zachciało jej się śmiać. Mimowolnie stłumiła w sobie wybuch dzikiego śmiechu, jakby wciąż wierząc, że nie postradała zmysłów. Seks, mówiła w duchu, skurwysyński seks. Seks, seks – przyłożyła dłoń do ust, jak uczennica, która podczas lekcji usłyszała śmieszną plotkę o nauczycielu. I jednocześnie usłyszała głos matki: Młoda damo, zachowujesz się haniebnie! Jak możesz się śmiać, podczas gdy nauczyciel stara się włożyć coś do twej nieokrzesanej głowy! Wstydź się!
Właśnie wtedy, nie wiedzieć czemu, powróciła do niej fala trzeźwości, przebłysk racjonalnego myślenia. Przypomniała sobie wers z karteczki, która była w pudełeczku: Ciemność zacznie nowy ład i myśl jasna, gwałtowna niczym piorun uderzyła w jej głowę.
Bransoletka.
Szybciej, Norbert. Szybciej. Tak, tak…
Nie widząc w tej ciemności absolutnie nic, złapała za przegub, na którym obwinięta była bransoletka, i mocno szarpnęła. Nic. Nawet drgnęła. Czując jak na nowo zalewa ją fala paniki, Maja zaczęła drapać i rwać jak oszalały kot. Bezowocnie. Prezent od Ohanki wydawał się wtopić w jej skórę, był jak blizna – niemożliwy do usunięcia.
Ale przecież może się pozbyć tej bransoletki. Na jej twarz wpełzł uśmiech szalonego triumfu. Wystarczy przeciąć rękę.
Zachwycona swą pomysłowością, człapała powoli w stronę kuchni, macając rękami po dywanie, w poszukiwaniu jakiegoś dużego kawałka szkła lub noża, nie zauważając nawet, że do tej pory dobiegające z telewizora światło zniknęło, a słyszalne były jedynie jęki wychodzące z ust Norberta. Pełzała powoli, mając nadzieję na napotkanie czegoś ostrego. Kiedy doszła do progu drzwi kuchennych, najechała dłonią na coś, co na początku wydawało się jakimś okrągłym kamieniem. Dopiero kiedy przycisnęła palcem, zrozumiała, że to podeszwa buta. Przejechała w górę, wyraźnie czując w ręku dżinsowy materiał. Ktoś przed nią stał.
– Obiecałem sobie, że to ja będę pierwszym i ostatnim, który cię zerżnie – głos Norberta doprowadził ją do drgawek na całym ciele. Było jej zimno, strasznie zimno.
– Nie. Nie, nie, nie – łkała, odsuwając się mechanicznie, targana spazmami. – Nie. Nie.
Usłyszała wyraźne pstryknięcie. Z zapalniczki uniósł się niewielki płomyk ognia. Wtedy ujrzała jego twarz. Jakże bardzo chciała umrzeć…
Był identyczny, jak wtedy w klubie „Baltimore". Tak samo młody, tak samo ubrany. Przez moment, gdy przykładał papierosa do zapalniczki, Maja zobaczyła jego krągłe rysy twarzy, przesiąknięte żelem czarne włosy i mankiety skóry motocyklowej. Gdy końcówka papierosa rozpalała się czerwonym żarem, za każdym razem widziała jego uśmiech. Ten sam, który miał na twarzy podczas ich pierwszego seksu.
– Norbert, błagam. Błagam cię!
Stał nad nią, zaciągając się papierosem, wypełniając przedpokój gorzkawą wonią. Widziała, jak pomarańczowe iskry spadają na dywan. Nie odezwał się ani słowem.
– Proszę, Norbert. Błagam… – zanosiła się coraz większym płaczem. Czuła jak brzuch kurczy się z przeszywającego bólu.
No właśnie, brzuch. Skaleczyła się. Nie wyjęła stamtąd szkła.
Włożyła rękę pod bluzkę, kładąc dłoń na skaleczonym miejscu. Wbity w brzuch kawałek szkła był na tyle duży, że spokojnie objęła go w dwa palce. Tkwił głęboko. Podczas szarpnięcia, ciepła krew poczęła tryskać z rany na dłoń, niczym lawa z aktywnego wulkanu, jednocześnie ogarniając całe ciało spazmem potwornego bólu. Norbert wydawał się nie zwracać na nią uwagi. Czerwona końcówka papierosa spadła na dywan, gdzie zniknęła, przydeptana pod jego butem. W następnej sekundzie Maja usłyszała kilkukrotne, charakterystyczne brzęknięcia metalu o metal, a potem odgłos zsuwającego się materiału. Maja zsikała się ze strachu. Norbert zdjął spodnie.
– Ja zacznę i ja skończę, suko. Zacznę i skończę…
Poczuła smród męskiego potu, zmieszany z wonią papierosów. Stał nie dalej niż kilka centymetrów od niej. Zimna dłoń przejechała palcami po jej policzku. Maja próbowała krzyczeć, lecz nieustanny płacz nie pozwalał na porządne zaczerpnięcie oddechu. Norbert gładził jej twarz, tak samo jak wtedy, dziesięć lat temu. Pot i papierosy.
Kiedy poczuła jak jego wiecznie spękane, wilgotne usta dotykają jej policzka, mocniej zacisnęła pięść, w której trzymała szkło i, z wychodzącym z najgłębszych zakamarków wnętrzności jękiem, wbiła je w oko Norberta. Potem w szyję. Jeszcze raz. I znowu.
Cięła jak oszalała. Nie zwracała uwagi na nic, nawet na to, że Norbert nie wydał z siebie żadnego, choćby najmniejszego dźwięku. Widziała jego twarz i to się liczyło. Wydłubując te piwne oczy i tnąc skórę na tych krągłych policzkach, zabijała nie tylko byłego męża. W tej twarzy było wszystko. Pieprzona etyka matki. Załamania psychiczne, kompleksy, depresje, koszmary. Indianin Ohanko i jego kwiaty. Bransoletka.
Maja zabijała to, na co nigdy nie zasłużyła. Zabijała niechcianą część siebie.
W pewnym momencie wyprowadzona do kolejnego cięcia ręka nie napotkała twardej czaszki Norberta, a szkło przecięło jedynie powietrze. Siła ciosu omal nie przewróciła jej na twarz. Ciężko dysząca, cała oblepiona w krwi i łzach, Maja z niedowierzaniem obserwowała jak ciemność powoli blednie, jakby ktoś poprawiał jasność. Kiedy wstała, przez otwarte drzwi w łazience ujrzała w lustrze swoje zamazane odbicie. Mijając całkowicie zdemolowaną kuchnię i równie zniszczony salon, podeszła bliżej do zlewu, by obejrzeć się dokładniej.
Całe policzki umazane były w ciemnoczerwonym kolorze zaschniętej krwi. Płytkie ślady po zadrapaniach widniały dosłownie co kilka centymetrów. Oczy miała podpuchnięte,, a włosy oblepione od krwi i łez. Była blada jak płótno.
Podwinęła bluzkę. Po lewo od pępka znajdowała się głęboka rana objętości mniej więcej piłeczki pingpongowej. Strzępki skóry unosiły się i opadały wraz z jej oddechem, a krew wciąż wypływała gęstymi strużkami. Jak mogła tyle wytrzymać? Czemu dopiero teraz czuje, że umiera?
Wyzbyj się wszystkiego zła; Ciemność zacznie nowy ład…
Ponownie spojrzała w lustro. Uniosła kąciki ust w ledwie widocznym uśmiechu. Patrzyła na swe odbicie, całe obryzgane w zakrzepłej krwi, na błędne, podpuchnięte oczy, i wiedziała, że nie jest już Mają Schmidt. Ciemność zaczęła nowy ład.
– Błogosławionaś, Tehyo – powtórzyła ostatni wers wiersza od Ohanki, który teraz był doskonale zrozumiały.
Niesiona ostatkiem sił weszła do kuchni. Uniosła pierwszy większy kawał ostrego szkła, który wpadł jej w oko i wbiła go sobie w tętnice szyjną.
Błogosławionaś, Tehyo.
●
Brzęk dzwonka do drzwi.
Maja wyrwała się ze snu, podnosząc tułów jak rażona piorunem. Oddychała ciężko, jakby wyszła spod wody. Machinalnie przejechała dłońmi po twarzy, po czym podwinęła koszulkę. Ani śladu skaleczeń. Salon był wysprzątany, taki jak zawsze. Jak to? Nie umarła?
Kolejny brzęk.
Spojrzała na zegarek. 18:27. Sen. To był tylko sen… Ulga jaką poczuła była nie do opisania. Zachciało jej się śpiewać, krzyczeć, cokolwiek. Podeszła do drzwi z lekkim strachem, lecz pełna świadomości, że to był tylko jeden z tych koszmarów, które tak często ją nawiedzały.
– Dziękuję bardzo i przepraszam, że tak późno, kochanie. Robert naprawił już naszą. – powiedziała pani Harpey, wręczając jej suszarkę i uśmiechając się szeroko.
– Nie ma za co, pani Harpey – odparła Maja.
Pulchna sąsiadka spojrzała na jej rękę, uwydatniając uśmiech.
– Bardzo ładna bransoletka, Maju, świetnie ci pasuje. To pewnie od tego ekhm… Kwiaciarza, prawda?
Maja poczuła, jak przemiękają jej majtki.
"Oby Twój nastrój był równie piękny jak nadchodzący dzień." - przytaczając tekst notki, powinien być zastosowany cudzysłów
"widziała na własne oczy, jak mąż zamienia się w psychopatę, widzącego w każdym mężczyźnie jej potencjalnego kochanka" - osobiście sądzę, że "widziała" i "widzący" w jednym zdaniu, nie komponują się najlepiej. tak jak, na przykłd: "maślany" i "masło"
"„Damie nie wypada" zapewne Maja by usłyszała" - pomiędzy końcem przytaczanej wypowiedzi matki, a resztą zdania powinien zapewne stać myślnik lub przecinek, lub coklwiek oddzielającego jedno od drugiego.
"Nuciła właśnie lecącą w radiu Jealous Guy Johna Lennona" - pomijając to, że "lecenie w radiu brzmi, moim zdaniem, trochę niezręcznie, "jealous guy" powinien być wzięty w cudzysłów (lub zapisany kursywą, choć ta opcja wywołuje napady dzikiej agresji wśród czytelników tego portalu), a "johna lennona" poprzedzone myślnikiem lub przecinkiem
"- Dziękuję i tobie, Tehyo. Bywaj zdrów" - raczej "bywaj zdrowa", bo z góry zakładam, że maja nie jest jednak hermafrodytem.
"W pudełeczku znajdowała się indiańska obrączka na rękę" - słowo "bransoletka" wprowadzałoby, jak sądzę, o wiele mniej zamieszania
"Wyzbyj się wszystkiego zła
Połącz się z sobą w jedność
Ciemność zacznie nowy ład
Błogosławionaś, Tehyo." - kolejny cudzysłów, a właściwie jego brak.
"Działająca już wyłącznie instynktami Maja cofnęła się do tyłu" - takie zdania całkowicie niszczą tekst. "cofanie się do tyłu" to błąd na poziomie, żeby nie skłamać, gimnazjalnym. z racji tego, że "cofnąć" można się tylko w jedną stronę, dodawanie: "do tyłu" jest absolutnie niepotrzebne.
poza tym jest jeszcze kwestia dialogów, które momentami budzą poczucie zgrozy, w mojej skromnej osobie. pozostaje również utykający styl i masa, niezręcznych zdań - takich, które naprawdę odbierają przyjemność czytania.
wymęczył mnie ten tekst. jeśli sama lektura, męczy czytelnika, znak to jasny, że opowiadanie do najelpszych nie należy. przebolałbym to jakoś, gdyby tekst był krótszy, ale tutaj zdecydowanie widać zbyt małe stężenie akcji na metr kwadratowy tekstu.
nie mam już nawet siły, żeby pisać coś ku pokrzepieniu serca autora, więc ograniczę się tylko do oceny: 2/6
"Schowawszy kwiaty do wazonu - musiała dokupić dwa nowe" - w pierwszym momencie zgłupiałem, po co musiała kupować 2 nowe kwiaty, dopiero po chwili "zatrybiłem", że chodzi o wazony. Trochę mnie to zdanie wtrącone wybiło z rytmu, ale może to tylko moje subiektywne odczucie.
"Na klatce schodowej nie było żywej duszy. " a zaraz potem "Podniosła leżący na chodniku bukiet kwiatów. " - klatka schodowa kojarzy mi się z blokami lub budynkami wielorodzinnymi - po otwarciu drzwi nie widzę chodnika na klatce schodowej - zmieniłbym to np. na "posadzkę" albo "wycieraczkę"
Lodowata dłoń, zaciskająca się na jej wnętrznościach i JEDNOCZEŚNIE wiążąca je w supły - to musi być bardzo zdolna dłoń- troszkę nielogicznie to wyszło ;)
Sąsiadka nazywa się w końcu Harpey, czy Sztos? A może któreś z tych określeń to imię, jakiego nie znam?
"trwoga" i "niepokój" - wydaje mi się, że albo jedno, albo drugie, ale nie oba jednocześnie. Nie można np. "euforycznie delikatnie się uśmiechać" w jednej chwili :)
"twarde oczy" - nie pasuje mi to. Może "niewzruszony, srogi wzrok" bedzie lepszy?
Ohanko wysyłał jej kwiaty przez tydzień (jak w początkowej cz. opowiadania) czy dwa tygodnie ( podczas spotkania z nim w sklepie) - nieścisłość fabularna...
" Dziękuję i tobie, Tehyo. Bywaj zdrów " - Maja/Tehya może być jedynie zdrowa, nie zdrów.
" Podczas rozrywania papieru i przecinania wstążki " - błąd logiczny, inna kolejność, najpierw wstążka, potem papier
"lśniący uśmiech... jaśniejsze były jedynie... czarne włosy" - rozumiem twój tok rozumowania, ale nie brzmi to naturalnie - czarne włosy jaśniejsze od lśniącego uśmiechu? Najlepszy żel tego nie dokona :)
"pogłośnił" - raczej "zgłosił"
Zrezygnowałbym też na twoim miejscu z tej "wycieczki" po domu podczas huraganu ciemności - ja się tam pogubiłem.
Opowiadanie czyta się przeciętnie, a to przez wiele niedoróbek, o których wspomniał vyzart (i których kilka wymieniłem ja). ALE... ale coś w nim było, że nie chciałem przestać czytać - wciągnęło mnie, choć trochę rozczarowałem się zakończeniem. Intryga ładnie się rozwijała, ale trochę za dużo słów na tę ilość treści poświęciłeś. Moje zdanie: popraw stylistykę, unikaj oksymoronów, skróć i będzie gites majonez :D
ogólnie - nieźle! pzdr
Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.
Mam to samo, co TyraelX.
Styl chropowaty, wymagający dopracowania, kilka razy niezręczne sformuowania ( znalazłem jeszcze jedno, nie wymienione przez poprzedników- "słyszała w głowie głos patologicznego niemowlaka"- niemowlęta nie mówią, potrafią tylko płakać); a jednocześnie zainteresowała mnie fabuła i czytałem z ciekawości, co będzie dalej.
W takich przypadkach piszę, że opowiadanie ma potencjał, autor ma ciekawy pomysł, ale powinien poprawić warsztat.
Dam 3
Chłopie, Ty masz podstawowe problemy z językiem polskim. Schowała kwiaty do wazonu? Z pokoju dobiegało blade światło? Przemiękają jej majtki? Czy w ogóle rozumiesz znaczenia słów, których używasz?
Po prostu totalna masakra...
www.portal.herbatkauheleny.pl
"mam to samo, co TyraelX" - yyy... też łysiejesz? ;P
Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.