
Zapraszam do świata olbrzymki Karrollity!
Zapraszam do świata olbrzymki Karrollity!
Pewnego dnia Karrollita obudziła się i zobaczyła, że jest sama. Jej ostatni towarzysz, Atakamit, kuzyn z daleka – nie oderwał się od Olbrzymiej Góry. Nie zastanawiała się, dlaczego. Olbrzymy z Trolldalen zawsze umierały nagle. Ich wiek nigdy nie został do końca określony, ich życie nie zapisane nawet w gwiazdach.
Kilka nastepnych dni niewiele jadła, prawie nie ruszała się z miejsca, z nikim nie rozmawiała, tylko płakała. Ale przez to zdenerwował się Morze (“Więcej soli mi nie trzeba!” – wołał) i rozpętał sztorm. Karrollita tak się przestraszyła, że przestały jej cieknąć łzy. Żaden człowiek nie uwierzyłby, że można przestać płakać ze strachu, a jednak to właśnie przydarzyło się olbrzymce. Suchym już okiem patrząc na świat, powoli wróciła do olbrzymiego dnia codziennego: porządkowała dno morskie przy brzegu, jadła ryby z ośćmi i owoce morza w skorupkach, rozmawiała ze Słońcem, przekomarzała się z Morzem, słuchała śpiewających traw. I znów więcej myśli miała na temat dni następnych, niż tych, które już upłynęły.
Jeśli zaś płakała, to tak, by nie zdenerwować Morza – tylko kilka dużych łez dziennie. Ukradkiem.
Po cichu.
A więc była teraz jedyną olbrzymką w całym Trolldalen, a kto wie, może w ogóle ostatnią z gatunku. Czuła się bardzo samotna. Nie znała tego uczucia i zupełnie nie wiedziała, co zrobić, by minęło. “Och, gdyby tylko niektóre uczucia można było zatapiać w Morzu” – westchnęła głośno. Morze się wzburzył: “Dziękuję, nie trzeba mi więcej fal!”. Morze to surowy i bezwzględny sędzia. Czasem też nieco zrzędliwy i natrętny.
Tymczasem Karrollita potrzebowała optymizmu. Postanowiła, że zasięgnie rady Słońca. Musiała tylko poczekać, aż przysiądzie ono na chwilę na Szklanej Górze. Pamiętała też, by podczas rozmowy nie patrzeć mu prosto w oczy, bo to groziło ślepotą.
Słońce wysłuchało zwierzeń Karrollity i poradziło jej, żeby zaprzyjaźniła się z ludźmi z wioski.
– Tylko jak mam to zrobić? Przecież ich prawie nie znam!
– Hm… – zamyśliło się Słońce. – Zacznij od wyświadczenia im jakiejś przysługi.
– Ale jakiej? Skąd mam wiedzieć, czego potrzebują ludzie, poza owocami morza, oczywiście?
– Domyśl się – od czego masz olbrzymią intuicję? To powinno być coś mądrego, dobrego, albo pięknego. Nie radzę łączyć tych cech, bo pomyślą, że jesteś geniuszem i stracisz ich przyjaźń, zanim ją zyskasz. Mogą też wziąć cię za Boga – a wtedy ryzykujesz: albo będą cię wielbić, albo na zawsze się ciebie wyprą.
Pięknym, różowym świtem, kiedy gęste trawy wokół śpiewały tak głośno, że tłumiły dźwięk fal rozbijających się o Szklaną Górę – Karrollita wybrała się do Litestad, które leżało kilka kroków od Olbrzymiej Góry. Starała się stąpać delikatnie, aby nie przestraszyć całej wioski. A kiedy tak szła miarowym krokiem, piękne, białe kolczyki z rybich ości bujały się na jej uszach niczym zegarowe wahadła.
Gdy tylko postawiła wielką stopę w samym środku sennego jeszcze Litestad i spojrzała na ludzi, uświadomiła sobie, że o czymś na śmierć zapomniała. Zapomniała, że nie rozróżnia ludzkich twarzy. Dla niej wszyscy wyglądali jednakowo. Zawsze kiedy porozmawiała z człowiekiem, już za chwilę nie potrafiła wskazać swojego rozmówcy wśród innych. Zapamiętywała tylko słowa, dźwięki, ruch. Czyż można zadzierzgnąć nić sympatii z kimś, kogo już za chwilę się nie rozpoznaje? Jak miała pomóc ludziom, jeśli byli dla niej niczym mrówki dla człowieka – wszyscy tacy sami?
Olbrzymka wróciła prosto pod Szklaną Górę, aby nie przegapić następnego momentu, kiedy Słońce, w drodze powrotnej z nieboskłonu, przysiądzie na szklanym wierzchołku, żeby odpocząć. Niestety, owego dnia schodziło swoimi tajemnymi korytarzami z chmur i nie było z nim żadnego kontaktu. Karrollita, olbrzymią siłą powstrzymując łzy, stopiła się ze skałą i zasnęła kamiennym snem.
Kiedy jeszcze spała, wstające Słońce zawisło nad nią na chwilę, delikatnie głaszcząc jej zaspany, stwardniały policzek pierwszymi promieniami – i szepnęło: “Odwagi, Karrollito!”, po czym ruszyło w swoją dalszą drogę.
I zniknęło na długo.
Smutek Karrollity pogłębiał się. Wciąż rozmyślała nad tym, co dobrego może zrobić dla ludzi, skoro ich nie rozróżnia, aż pewnego dnia obudziła się ze złotą myślą: “To musi być coś, co dotyczy wszystkich. Każdego mieszkańca Litestad”. Była szczęśliwa, że posunęła się choć jeden kamień milowy naprzód. Kiedy Słońce wreszcie pokazało się na szczycie Szklanej Góry, postanowiła wypytać je o ludzkie marzenia.
– Ty na pewno wiesz, czego potrzebują ludzie z Litestad. Przecież wszystko, co się dzieje, dzieje się pod twoim jasnym okiem.
– Tak, Karrollito, wiem. Ktoś wiedzieć musi. Otóż cechą wspólną wszystkich mieszkańców wioski jest wyolbrzymianie swoich problemów. Przynajmniej, cóż, z mojego punktu widzenia. Jak to mówią – z dystansu. Z lotu ptaka. Ale z twojego też, myślę.
– To jasne! Masz rację! Zawsze, gdy obserwowałam ludzi, wydawało mi się, że ich problemy są małe. Gdy zaś z nimi rozmawiałam, ogromniały ze słowa na słowo. Oni patrzą na to z bardzo małej perspektywy, mogę więc służyć im jako szkło pomniejszające. Mogę oddalać zmartwienia na taką odległość, żeby zobaczyli, jakie są naprawdę.
– Czyli – podjęło Słońce – ludzkim językiem mówiąc, zaoferujesz im umniejszanie trosk w ich własnych oczach. Brawo, moja Karrollito. To bardzo dobry pomysł. Powodzenia!
W nocy Olbrzymka nie mogła zasnąć. Stopiła się co prawda ze skałą, jak zawsze, ale w oczekiwaniu na sen musiała liczyć śpiące na zboczu barany.
Z samego rana znów powędrowała do wioski, wystrojona w kilka chmurek. Im bliżej celu, tym delikatniej stąpała po ziemi, żeby się nie trzęsła.
Litestad było cichą osadą rybacką regionu Trolldalen i na co dzień niewiele tam się działo. Ostatni raz olbrzymy rozmawiały z mieszkańcami całe miesiące temu, podczas dorocznej wymiany wyłowionych przez nie ryb oraz innych morskich skarbów, na zrobione przez żony rybaków ozdoby z rybich ości i kolorowych muszli. Obie strony bardzo chwaliły sobie tę wymianę, ponieważ żaden kuter rybacki nie był tak skuteczny w połowach jak dłonie olbrzyma, natomiast olbrzymie palce, rodem ze skały, przydatne do chwytania ryb, nie nadawały się z kolei do misternej roboty artystycznej.
Zawołała ich głośno, ale nie za głośno – tak, by nie wzbudzić echa. Przybyli tłumnie, spragnieni wrażeń.
Olbrzymka powoli pochyliła głowę nad małym tłumkiem, który zebrał się u jej stóp. Pamiętała, aby nie robić zamaszystych ruchów. Drobny gest dla olbrzyma to wielki ruch dla człowieka.
– Na początku chciałam wam obwieścić, że jestem ostatnią żyjąca olbrzymką Trolldalen. – rzekła Karrollita. Ludzie stali z zadartymi głowami, wpatrując się w nią, jakby wypatrywali deszczu.
– Ostatni z moich olbrzymich przyjaciół, Atakamit – kontynuowała – został kilka dni temu pokonany przez szlachetną starość. Stopił się z górami na zawsze.
Przerwała i wzięła głęboki oddech, bo poczuła na skraju rzęsy ogromną łzę. Ostrożnie uniosła rękę, aby ją obetrzeć. Tłum zafalował, ale nie ruszył się z miejsca.
– Dzisiaj przychodzę do was bliżej, ponieważ chciałam wam coś podarować.
Na te słowa rozległ się szmer i zapanowało poruszenie. Karrollita nadstawiła ucha, patrząc w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Musiała skupić się na muzyce ludzkiego głosu, wyłapywać poszczególne słowa i frazy. Ludzie się rozgadali, a ona słuchała, zafascynowana. Uśmiechała się promiennie i delikatnie kiwała głową. Już za chwilę jednak uśmiech zgasł na jej ustach, gdy zwracając się ku swoim przyszłym przyjaciołom na próżno usiłowała dostrzec w ich twarzach jakieś cechy charakterystyczne. “Nic nie widzę – pomyślała w panice – jestem jak ślepa, zamiast pojedynczych osób widzę jedność, bezkształtną, kolorową plamę. Potrafię wysłyszeć głos, lecz nie potrafię go przypisać do twarzy”.
W pewnym momencie usłyszała coś, co brzmiało jak krople deszczu, padające na wysokie trawy, rosnące u podnóża Olbrzymiej Góry. Zrozumiała, że to oklaski. “Dlaczego mnie oklaskują? Jeszcze nic nie zrobiłam.” Ostrożnie uniosła dłoń. Oklaski umilkły.
– Otóż moim podarunkiem dla was będzie wzięcie waszych problemów w moje ręce. Oferuję wam moją, olbrzymią perspektywę. Każdego, kto ma problem, z którym sobie nie radzi, zapraszam pod Olbrzymią Górę. Ogarniam wzrokiem więcej, niż wy, a w dodatku mam bliski kontakt z niewyczerpanym źródłem optymizmu, czyli naszym wspólnym przyjacielem Słońce.
Rozległy się radosne okrzyki i podniósł się miły dla ucha Karrollity hałas, który jej wrażliwe uszy odbierały jako kolorowy gwar, pełen coraz to wyłaniających się z tła melodii poszczególnych zdań. Słyszała, jak mówią, że zawsze wiedzieli, że olbrzymy są dobre, że dzięki nim zawsze mieli obfitość ryb, że jej ufają, że będą ją odwiedzać, przynosząc swoje łzy, ujęte w słowa. Byli wdzięczni. Szczęśliwi.
Horyzont w Litestad pojaśniał.
“To ten twój szeroki uśmiech na początku przełamał pierwsze lody” – miało później powiedzieć Słońce ze szczytu Szklanej Góry.
Wkrótce zaczęły się wędrówki pod Olbrzymią Górę. Droga mierzona w stopach ludzkich zajmowała dobrych kilka godzin, więc decydowali się na to tylko ci, którzy mieli poważny problem.
Podczas spotkań Karrollita siedziała oparta o górę i uważnie słuchała, co mają do powiedzenia synowie i córy Litestad, następnie zaś przemawiała głosem jak najmniej grzmiącym.
Najłatwiej szło jej w sprawach kłótni. Czasem wystarczyło opisać, jak śmiesznie wyglądają ludzie, kiedy nagle, ni stąd ni zowąd – pomimo tego, że świat wokół nie zmienił się ani na jotę i nic strasznego się nie wydarzyło – zaczynają się ruszać, jakby ktoś oblał ich wrząca wodą. Jak żałośnie i bezsensownie wymachują rękami, jak kanciaste stają się ich ruchy, jakby zmienili się w lalki zrobione z klocków na sprężynkach, jak skaczą wokół siebie niczym raz po raz porażani prądem, albo jak po prostu sztywnieją z otwartymi buziami, a wokół nich gęstnieje hałas, rozprzestrzenia się, niczym brzydki zapach. I jak dziwnie beznamiętnie wplecione w otoczenie i kuriozalnie niepotrzebne wydają się takie scenki, kiedy tuż za rogiem ludzie spokojnie pracują, rozmawiają, bawią się, jedzą, tak samo, jak prędzej czy później oni sami również będą znowu spokojnie pracować, rozmawiać, bawić się i jeść.
Najtrudniejsze zaś były rozmowy o śmierci.
Któregoś jasnego popołudnia przyszedł do niej mężczyzna cierpiący na nieuleczalną chorobę. Jego dni były policzone. Jorg, bo tak się nazywał ów nieszczęśnik, i Karrollita spędzili ze sobą dwie godziny, w tym prawie połowę czasu po prostu milczeli. Olbrzymkę rozbolał kręgosłup i kark od pochylania się nad tą udręczoną istotą ludzką. Próbowała przekonać Jorga, że nic, co jest naturalnym kierunkiem rzeczy, nic, co dotyczy każdej istoty na Ziemi, nie powinno wzbudzać strachu. Że różnice w długości życia nie są istotne, skoro kierunek jest ten sam, ból ten sam, a chwila rozstania z dniem codziennym zawsze nieodpowiednia. Wciąż jednak czuła w głosie mężczyzny nieopisany strach, a jednocześnie bunt.
Wtedy to właśnie Karrollita pierwszy raz w życiu przeniosła człowieka na grzbiet Góry Olbrzymów.
Jorg, któremu zbliżająca się śmierć odebrała jakiekolwiek inne lęki poza strachem przed nią samą, dzielnie zniósł tę dziwną, wspomaganą katapultę. Gdy stanął na szczycie, mógł wreszcie spojrzeć prosto w wielkie, łagodne oczy Karrollity.
– Patrz. – Olbrzymka wskazała hałdę śniegu, błyszczącą w słońcu niczym kopczyk diamentów. – Są tu wszystkie razem. Gwiazdki śniegu. Przyglądałeś się kiedyś padającemu śniegowi, Jorg? Nieskończona ilość gwiazdek podąża razem w dół. Ku ziemi. Tam się łączą ze sobą na zawsze. To ich przeznaczenie. Są jak ludzie, tylko, że ludzie pokonują odwrotną drogę – w górę. Łączą się tam, stapiają i stają się wszystkimi naraz. Stają się wszystkim. To cudownie być wszystkim. Czuć wszystko. Doświadczać wszystkiego. Jorg. To pełnia. Tak naturalna, jak pełnia księżyca nad Litestad.
Jorg stał jak urzeczony, drobna, przygarbiona postać, niestara, niemłoda. Nie czuł wysokogórskiego chłodu. Przestrzeń i wszechogarniające tutaj światło słoneczne zaparło mu dech w piersi. Czuł coś zupełnie nowego, coś, czego nie doświadczył nigdy, ani przez chwilę, w ciągu całego życia. Upadł na kolana, zanurzył obie ręce w lodowatej bieli, zaczerpnął pełne garście i uniósł je do oczu. Topiący się śnieg spływał po bruzdach jego zmęczonej twarzy, niczym rzęsiste łzy.
Lecz mężczyzna nie płakał.
Oczy Karrollity zwęziły się w uśmiechu i zabłysły. Wiedziała, że kiedy Jorg wróci do wioski, do końca swoich dni będzie śnił o górze, o tym, co na niej zobaczył. Że będzie śnił o tym, co ponad nią. Może nie uśmierzy to jego bólu całkowicie, ale zamieni horyzont na bezkres.
Po wizycie Jorga, tuż przed zejściem za Szklaną Górę, Słońce powiedziało do Karrollity: “Jeśli pomogłaś w tym, pomożesz we wszystkim, ponieważ dla człowieka wszystko inne jest niczym ziarenko piasku wobec całej Olbrzymiej Góry, niczym muszla dla morza i niczym ptak dla horyzontu.
Olbrzymka, siedząc na brzegu morza, pomyślała, że już nie musi bać się łez. “Zyskałam tylu przyjaciół” – pomyślała – “że starczy mi ich do końca życia”.
Nagle poczuła zimny, słony powiew. Wraz z agresywnym porywem wiatru, garścią mokrych, pokruszonych muszelek ciśniętych jej w twarz, przyszła niechciana myśl, ciemna jak chmura sztormowa. “A co będzie, kiedy ludzie nauczą się widzieć swoje sprawy z olbrzymiej perspektywy i nie będę już im potrzebna?” Zaczęła trząść się z zimna. “Jestem mała. Mała i słaba” – dręczyła się. Próżno wypatrywała Słońca, niebo było puste. Martwe. Jej oczy zaszły mgłą, a kolczyki z ości halibuta kolebały się na olbrzymich uszach smutno, drażniąc ziemistą skórę policzków olbrzymki. Morze coraz wścieklej smagał falami brzeg. Każde takie uderzenie było dla Karrollity bolesne. Każde było krzykiem. Gromem. Wstała i powoli zaczęła wchodzić między nabrzmiewające fale. “Co ty wyprawiasz?” – Morze zareagował od razu. “Tu się nie wchodzi, niszczysz moje owoce” – wrzasnął. Olbrzymka jednak zacisnęła usta i kroczyła dalej. “Wychodź natychmiast! Po co urządzasz sceny? Wy, olbrzymy, nic się nie zmieniliście przez miliardy lat. Jesteście tacy sami, jak ludzie, wszystko wyolbrzymiacie! Trzeba kogoś jeszcze większego od was, bo tylko on potrafi otworzyć wam oczy. Dobrze, że istnieje Słońce, bo bym miał na dnie same olbrzymie grobowce!”
Karrollita zatrzymała się wpół kroku. Podniosła głowę gwałtownie, zamachnęła się prawą ręką, aż świsnęło – i wycelowała palcem wskazującym w spienione fale.
– Oleigstyr? (Mówisz?) – zapytała go gwarą Trolldalen.
– Olaigstur! (Mówię!) – zaszumiał gniewnie Morze.
Wyszła z morskich odmętów tak szybko, jak tylko pozwoliły jej ciężkie nogi olbrzymki. Podniesiona na duchu, spojrzała na dom Słońca – Szklaną Górę o niezwykle gładkich zboczach, zatopioną w krwawej czerwieni zachodu.
“Już dziś nie zobaczę Słońca. Za to jutro będę mu miała mnóstwo do powiedzenia” – pomyślała, po czym miękko wtopiła się w zacieniony, górski stok.
Tej nocy Karrollita miała sny pełne ludzkich pieśni, które rozbrzmiewały nie tylko w jej głowie. Ich słowa i melodie śniły się również wszystkim innym olbrzymom z Trolldalen, które zasnęły głębiej, ale tylko po to, by żyć dalej niematerialnym życiem dźwięków, krążących wokół razem z ptakami, szumiących w muszlach i grzebieniach turni, wtórujących śpiewającym trawom, rozszemranym potokom – i ludzkim głosom, niesionym przez wiatr z samego Litestad. Dusze olbrzymów tańczyły z echem, wystarczyło tylko nadstawić ucha.
Były wszystkim.
Witajcie. Mam nadzieję, że wkrótce uda się wkleić tu komentarze ze starej strony NF. Tak czy inaczej – miłej lektury :)
Pamiętam, że mi się bardzo podobało. Chyba nawet komentowałam, co wtedy rzadko mi się zdarzało. Śliczna bajka, może jak trafi na listę ostatni komentowanych, to ktoś jeszcze przeczyta. Bo warto:)
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
To jedno z tych opowiadań, które, mimo upływu czasu, a chyba trochę go już minęło, nadal dobrze pamiętam. Choć bajka, jak na bajkę, dość chłodna, to pełna innych zalet. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@AlexFagus, @regulatorzy -– wielkie dzięki! :) Tęsknię za fantasy, jeśli czas pozwoli, to zabiorę się za to znowu, a nóż nie będzie gorzej … ;)
No tak… i w końcu nie wiem, jak i kto mógłby, umiałby wstawić tutaj komentarze ze starej strony. Nie wiem, co robić. Tekst umarł, a ja płaczę po nim…
Blue_Ice, Karrollita żyje! ;-D
Tamten tekst wcale nie umarł. Jest tutaj: http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/9135 i czeka na przebudzenie. Obudź go czym prędzej!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@regulatorzy – Dzięki!
…ale on podobno jest i w archiwum i w poczekalni… co ja nie do końca rozumiem, bo nie wrzucałam sama niczego dwukrotnie.
… a załóżmy, że ten powyżej, czyli bez większości komentarzy, będzie można będzie usunąć po ukazaniu się tamtego… Co mam zrobić najpierw? Co to znaczy ‘wystarczy dokonać edycji’ ? Dosłownie? Tzn., mam kliknąć ‘edytuj’ – i co dalej? I czy to ja później usuwam te tekst tutaj?
Przepraszam za dopytywanie się, po prostu, zwyczajnie, nie chcę czegoś sknocić…
W Archiwum opowiadanie jest dlatego, że zostało tam automatycznie umieszczone po przeniesieniu ze starej strony, a ponieważ nigdy go stamtąd nie wyciągnęłaś, tkwi tam nadal.
Może ktoś, kto już przywracał do życia archiwalne teksty, podzieli się doświadczeniem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hm… no przywróciłam, a przynajmniej myślałam, że przywracam… edytowałam wersję archiwalną, dodałam tagi, słówko na niedzielę… i nic. W poczekalni i tak się nie pojawiło, a na swoim profilu mam razy dwa… ech…talentu to ja do takich rzeczy nie mam… Co teraz? :P
Z tekstami, które “wydobyłem” z archiwum, postępowałem tak, jak podaje informacja od brajta. Edytuj – przy okazji poprawiłem czeski błąd i jeszcze coś drobnego – i status publikacja, gotowe, cześć pieśni masowej.
Obie wersje figurują w Poczekalni. Ta tutaj jest “młodsza”, tzn. nosi późniejszą datę, czyli datę powtórnego wstawienia. Druga jest z datą pierwotnej publikacji.
Wiesz co? Zostaw tę tutaj, sprawdź tylko, czy masz lead i fragment reprezentatywny.
Tuptam na górę w celu – a, potem zobaczysz…
ech…talentu to ja do takich rzeczy nie mam… Co teraz? :P
Nie umiem pomóc, bo ja mam jeszcze mniej tego, czego Ty nie masz. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@AdamKB – lead? … znaczy co: tag? tam jest kiepsko z tymi tagami…prawie nic nie pasowało, dobierałam na siłę. Fragment reprezentatywny? O rany… :((((
A komenty stare da się jakoś przełożyć???
Dziękuję!
Widzę, że opowiadanie trafiło do Poczekalni. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@regulatorzy: Ja nie widzę tego w poczekalni… ?
Dzięki za BLB!! :))))
@AdamKB: gdzie się wpisuje fragment reprezentatywny? w “przedmowie”? i co to jest ten “lead” jeśli nie tag. I też ogromne dzięki za BLB!
@AlexFagus – dziękuję również za dodanie do biblioteki! :))) Pozdrawiam!
Tagi to tagi, a leadem nazywam odautorski wstępniaczek, kilka słów do czytelników. Natomiast fragment reprezentatywny to maksimum pięć linijek tekstu, zacytowanego z opowiadania. Na zachętę, dla zaciekawienia… Popatrz na teksty, niemal dowolne, sama błyskiem zorientujesz się, co inni umieszczają w leadach; natomiast fragment reprezentatywny wstawiasz w ostatnim okienku na dole, gdy dokonujesz edycji tekstu. Widać go dopiero na stronie startowej, w zajawce o nowym tekście w bibliotece.
Adamie – dzięki, już zrobione. To teraz skasować tę drugą wersję?
Współistnienie dwóch wersji tekstu byłoby łatwo uzasadnić, ale ten sam i taki sam “w dwóch osobach” stwarza nieco dziwną sytuację. Z jednej strony szkoda tamtych komentarzy, z drugiej – tutaj masz punkty biblioteczne…
Na Twoim miejscu zastanowiłbym się, czy zależy mi na tamtych starszych komentarzach. Jeżeli nie, sprawa prosta, jeden klik i wszystko leci w kosmos. Jeżeli tak, to skopiowałbym do Worda same komentarze i zachował je na dysku, bądź wkleiłbym je tutaj, ze stosownym objaśnieniem oczywiście.
Gdybyś zdecydowała się na takie rozwiązanie, uważaj, który tekst otwierasz do edycji i kasujesz, bo to nieodwracalna operacja.
Urokliwy tekst. Sympatyczne jest także to, że i olbrzymi mają ludzkie problemy. Ciekawe, jakie kłopoty ma Morze…
Babska logika rządzi!
@Finkla – dzięki :)
No to wychodzi na to, że olbrzymy mają ludzkie problemy, a ludzie mają olbrzymie problemy ;)))
Czy morze też ma kłopoty … Ha, właśnie wrzuciłam na fejsa wiersz, który można rozumieć, że traktuje właśnie o tym … ;)
Pozdrowienia!
@AdamKB – próbowałam przenieść komentarze do doc. w moim OpenOffice – niestety nie wiem jak to zrobić. Kopiowanie kończy się istnym “kodem wkreskowym” na całości….Zresztą, ten sam problem jest, kiedy chcę sobie skopiować własny tekst do dokumentu. Czasem ostateczna wersja tworzy się dopiero tutaj. Jeszcze, jeszcze raz dzięki za poradę. Pozdrawiam :)
Wydaje mi sie, że wiem, co nazywasz “kodem wkreskowym”. Pojawiają się, potrzebne jak dziury w moście, łączniki opcjonalne. Ja radzę sobie z nimi w bardzo prosty sposób:
– znajdź / zamień ---> więcej ---> znaki specjalne.
– w wierszu “znajdź” wstawiam łącznik opcjonalny
– w wierszu “zamień na” wykonuje drobną kombinację: klawisz spacji, klawisz back (strzałka w lewo)
– zamień wszystkie
i mam tekst bez rojowiska tych choler.
Na moje oko Open Office powinien oferować dokładnie to samo, tylko nie wiem, w jakim dziale głównego menu.
Adamie – ‘kod kreskowy’ miało być, sorry – ale i tak chyba zrozumiałeś ;) W każdym razie chodzi o to, że nie umiem kopiować tekstu stąd bez, jak rozumiem, zabezpieczeń przeciwko kradzieży… nawet jak zedytuję własny tekst, to i tak go nie mogę skopiować do dokumentu, a tego już w ogóle nie pojmuję.
Próbowałam to dopasować powyższe Twoje instrukcje do mojego programu – i nie umiem, nic z tego nie kumam. A może jednak poproszę kogoś biegłego kompowo, żeby mi tamte komentarze przeniósł. Czy myślisz, że Beryl mógłby? Mogłabym niby sobie już darować tę sprawę, trudno… ale jakoś mam sentyment do tamtych komentarzy też…
Pozdrawiam i dzięki za pomoc! :)
“Och, gdyby tylko niektóre uczucia można było zatapiać w Morzu” – westchnęła głośno. Morze się wzburzył: “Dziękuję, nie trzeba mi więcej fal!”. Morze to surowy i bezwzględny sędzia.
Może na końcu zamień Morze na “Był surowym i bezwzględnym sędzią?”. Inaczej toniemy w morzu powtórzeń : >
Potrzebowała optymizmu
To żaden błąd, ale “optymizm” w narracji trochę mi nie współgra – zastąpiłbym to czymś bardziej pasującym do języka używanego w pozostałej części opowiadania.
Jorg, bo tak nazywał się ów nieszczęśnik
Dalej konsekwentnie piszesz Jorge, może można wymiennie – nie znam zwyczajów nazewniczych Trolldalen.
Pięknym, różowym świtem, kiedy gęste trawy wokół śpiewały tak głośno, że tłumiły dźwięk fal rozbijających się o Szklaną Górę
A to zdanie jest po prostu ładne : ).
Spodobał mi się nastrój tekstu. W ciekawych rolach obsadziłaś Słońce i Morze, a z pozostałych elementów natury uczyniłaś malownicze tło. Największe uznanie wzbudza u mnie jednak proste i mądre przesłanie. O tendencji nas wszystkich do wyolbrzymiania własnych problemów, z którym zdecydowanie się zgadzam i o tym jak spojrzenie z innej perspektywy może nam pomóc. Oprócz tego, co wymieniłem wyżej, raczej nie mam żadnych określonych zastrzeżeń.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
@Nevaz – bardzo dziękuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że to była dla Ciebie miła lektura. Jestem ogromnie wdzięczna za zwrócenie uwagi na kwestię imienia Jorg/Jorge. Oczywiście przeprawiłam wszystkie Jorge na Jorg, a nie odwrotnie, bo to miało być imię skandynawsko brzmiące, a Jorge kojarzy się raczej z Ameryką Łacińską ;) Pozdrawiam! :)
Misiowy komentarz z 26.10.2021 zniknął. W tym samym dniu 26.10 miś zgłosił to opowiadanie z Poczekalni do biblioteki i to zgłoszenie jest w Nominacjach. Miś nic z tego nie pojmuje. Niniejszym przestaje polecać nawet wybitne opowiadania z poczekalni do biblioteki, bo nie ma ochoty sprawiać wrażenia, że nie czytał i nie stosuje się do regulaminu polecania.
Misiu, stało się coś osobliwego – widziałam Twój komentarz i nawet bardzo się ucieszyłam, że dotarłeś do Karrollity, bo też uważam, że to bardzo fajne opowiadanie.
Zastanawiam się, dlaczego Twój komentarz zniknął, ale też proszę – nie zniechęcaj się. Kiedy przeczytasz coś, co uznasz za warte polecenia do Biblioteki, pójdź do klikarni. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Koalo, to akurat opowiadanie już jest w Biblio. Można to poznać po tym, że znika lista klikających. Ale lepiej widać przed wejściem w tekst, na liście opowiadań.
Czasami zdarza się, że po kliknięciu “gotowe”, komentarz się nie pojawia. Wtedy na ogół wystarczy wrócić na poprzednią stronę i komentarz tam jest, można go zapamiętać, kliknąć jeszcze raz, a jak znowu nie zadziała, to wkleić.
Babska logika rządzi!
Finklo, polecałem “Karrollitę” , gdy jeszcze nie była w biblio, na podstawie Wykopaliska. Stosuję się do reguł poleceń, chociaż jestem misiem. Ucieszył mnie komentarz Reg, w którym potwierdziła, że stało się coś dziwnego. Od dawna już sprawdzam bezpośrednio po napisaniu komentarza, czy pojawił się pod opowiadaniem. Nie ma sprawy, to w końcu portal fantastyki i jest fantastyczny, cokolwiek by się działo :)
Hmm…
Ciekawe, ciekawe :P
W każdym razie – dziękuję za zainteresowanie Karrollitą!
Trochę tęsknię do mojego Litestad, chyba znów się tam wybiorę :) …o ile czas pozwoli. Ostatnimi, dłuuuuższymi czasami, pozwala na wyjątkowo mało :(
A w końcu Karrollita miała brata, Atakamita. Nie mogę go tak zostawić bez żadnych wyja-śnień… ;)