- Opowiadanie: pikapika - Wojna klanów

Wojna klanów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wojna klanów

Wywieźli mnie do wariatkowa, nawet nie pakując w kaftan bezpieczeństwa, co dla kogoś z rodziny Kacańców jest ogromną hańbą. W dodatku zabrali mnie z wesela jednego z Maciaszczyków, na które w swojej naiwności zgodziłam się pójść i namówiłam do tego dziadka Anzelma. Staruszek nie poszedłby tam bez swojej laski, której od czasu do czasu używał jako karabinu maszynowego. Jednak rodzina Maciaszczyków (zupełnie jak nie oni– dziwił się dziadek) była przezorna i zabrała mu ją przy wejściu, słysząc o jej słynnych wyczynach bojowych. Senior rodu rozpowiadał, że przetrwała bitwę pod Monte Cassino, gdy to jeszcze był w znakomitej formie i miał sześćdziesiąt lat. Przestałam już nawet pytać o to, jak mógł dożyć takiego wieku, gdy pokazał mi pozostałości z sowieckiego laboratorium w naszej piwnicy.

 

– I właśnie dlatego nie możemy naszej ziemi sprzedać tym, psia mać, Maciaszczykom. A tfu!- plunął na podłogę– To nasze dziedzictwo. Całe pokolenia Kacańców wykorzystywały te piękne pozostałości, by pędzić napoje wyskokowe i takie tam.

 

Zażarta wojna między Maciaszczykami i Kacańcami trwała od tak długiego czasu, że nikt już nawet nie pamiętał, kiedy się zaczęła. Ostatnio, kiedy Stefan Maciaszczyk poważył się wejść na terytorium Kacańców, by zaproponować, że kupi ziemię dziadka Anzelma, wyszedł,a raczej wyleciał stamtąd z dziurami po widłach w tylnej części ciała, które oczywiście uprzejmie zrobił mu Anzelm Kacaniec, najbardziej zagorzały wróg rodu Maciaszczyków.

 

– Wybudowali se kurde willę i już myślą, że ludzie zapomnieli, kim są. Wilkołaki, psia ich mać! A tfu!- jak zwykle splunął przez lewe ramię, gdy mówił o którymś z Maciaszczyków.

 

Miałam więc coraz większe podstawy, by sądzić, że staruszek cierpi na demencję. Jednak on patrzył z politowaniem i mówił tylko pod nosem: Te miastowe, nigdy nie wiedzą, jak się świat kurde, kręci…

 

Nie miałam więc oporów przed pójściem na wesele Maciusia z klanu Maciaszczyków. No bo co chłopak poradzi, że jest trochę przymulony? Dziadek Anzelm musiał wziąć dodatkową dawkę swojego lekarstwa, gdy się dwoiedział, że przyjęłam zaproszenie.

 

– Spoufaliłaś się z Maciaszczykiem?! Ja wiedziałem, że coś takiego się stanie, gdy przestaniemy dbać o tradycje!

 

W końcu jednak poszedł ze mną, ubrany cały na czarno, bo jak powiedział, nie ma się z czego cieszyć, gdy to maciaszczykowe plemię się będzie rozmnażać. Widziałam kątem oka, jak pakował do kieszeni granat cytrynkę, kule do pistoletu i kołek, a zamiast pięniędzy do koperty włożył kartkę z napisem: śmierć Maciaszczykom. Do tego uparł się, że przyniesie alkohol ze swojego laboratorium. Z tego, co się domyślałam, dodał sporo metanolu. Zamieniłam więc szybko butelki i poszliśmy do kościoła.

 

Goście weselni patrzyli na nas jakoś dziwnie, a Stefan Maciaszczyk tylko łypał na mnie spod stołu. Tańczyłam chyba z Maciusiem,a potem ten przygłup zaproponował mi coś do picia. Obraz zaczął mi się rozmazywać przed oczami. Widziałam dziadka, który zrobił się cały czerwony i krzyczał coś o diabelskich pomiotach, a potem wyjął granat i cisnął nim przez środek sali. Usłyszałam huk i upadłam.

 

Obudziłam się w wariatkowie,w pokoju ze świarmi. Jeden mówił, że jest Jamesem Prądem,a drugi Kurtem Kombajnem. Właściwie to by się nawet nadawali, Kombajn był nawet do siebie podobny…

 

Poskładałam fakty do kupy i stwierdziłam, że znalazłam się tu przez tych cholernych Maciaszczyków. Zakodowana w moim DNA nienawiść obudziła się z wielką siłą. Przysięgłam sobie, że jeszcze się zemszczę.

 

– Co my tu mamy?

 

Do sali wszedł lekarz, który nie wyglądał jak lekarz, tylko jak Włodzimierz Ilijcz Lenin. Za nim szła pielęgniarka, która nie wyglądała jak pielęgniarka, tylko jak Marylin Monroe.

 

– Eee, że co?

 

– Ja ciebie pytaju, jak się miewasz.

 

– Myślę, że dobrze, oprócz tego, że widzę Lenina i Monroe.

 

– Maja droga, to jest siostra Mondrol, a ja doktor Lewin. Bądż grzeczna, bo nie przyjdzie Dziadek Maroz! Siostro, podaj pacjentce jeszcze jedną dawkę.

 

Najpierw byłam pewna, że mi nie odbiło, choć po tym zdarzeniu zaczynałam mieć poważne wątpliwości. Nie dość, że spałam w sali z Jamesem Prądem i Kurtem Kombajnem, to jeszcze moim lekarzem był Lenin, a pielęgniarką Monroe.

 

– Dziś dołączy do was jeszcze dwóch pacjentów, także grzecznie dzieci, nie pozabijać mi się tu.

 

Błysk w jego małych oczkach świadczył o tym, że wolałby coś zupełnie odwrotnego. O ty dziadu, ja ci pokażę za całą krzywdę narodu polskiego! Tak oto powoli kiełkował we mnie plan ucieczki z psychiatryka. Niestety musiał poczekać, bo Marylin Monroe podała mi dawkę leku, który spowodował, że zasnęłam. Gdy się obudzłam, w pokoju były jeszcze inne osoby. Niedomyty chudy chłopak z okularami na nosie i sterczącymi włosami, który kogoś mi przypominał, siedział niedaleko, na sąsiednim łóżku. Obok mnie stał facet z zaczesanymi do tyłu włosami i z twarzą amanta.

 

– Matko, Elwis Preslej!

 

– Kochanie, dla ciebie mogę być każdym– powiedział i odrzucił sztywną od brylantyny grzywę.

 

Zamknęłam oczy i policzyłam do trzech. Otworzyłam je i nic się nie zmieniło. Widocznie takie zdarzenia są normalne w rodzinie Kacańców. Dziadek przez ostatnie dziesięć lat wspominał swoją spektakularną ucieczkę z wariatkowa…

 

– A ty kto, Harry Potter?– spytałam chłopca.

 

– No– odpowiedział tępo.

 

Widocznie, jak każdy czarodziej, tracił animusz bez różdżki. Ale zaraz, Potter, Kombajn, Prąd, Preslej? To przeciez wymarzona grupa dywersyjno-napadowa! Choć może jednak nie… Prąd, Kombajn i Preslej kłócili się o to, którego z nich kobiety kochały mocniej. Potter tylko patrzył na nich z politowaniem. Myślałam już, że się nie odezwie, gdy powiedział: To ja jestem słynny Harry Potter. Mnie kochają najbardziej.

 

Do sali weszła siostra Mondrol. Moi współlokatorzy liczyli, że rozstrzygnie ich spór, ale ona tylko zachichotała i powiedziała, że wszyscy są słodcy. Zmieniała mi właśnie kroplówkę i śpiewała sobie happy birthday, gdy zapytałam: Siostro Mondrol, czemu my tu jesteśmy?

 

– Och, nie wiesz?– znowu zachichotała– Wszyscy odkryliśmy sekret nieśmiertelności. Każda śmierć była sfingowana, mówię ci z tym było najwięcej problemów. Poza tym Lenin zbiera siły, by znów przywrócic totalitaryzm i musi mieć armię. Teraz próbuje nakłonić twojego dziadka do współpracy. Ups– zatkała usta dłonią– Chyba się wygadałam. Ale przecież ty nikomu nie powiesz, prawda?

 

– No jasne, słowo harcerza.

 

Zobaczyłam ulgę malującą się na jej twarzy. Życzyła mi miłych snów i wyszła. Uśmiechnęłam się paskudnie. Nigdy nie byłam harcerzem.

 

Teraz oprócz motywów osobistych, moim postępowaniem kierowało też dobro narodowe. Precz z komuną i faszyzmem! Przesiedziałam w łóżku grzecznie przez jeden dzień, ale w nocy postanowiłam uciec. Wyszłam z sali i od razu zostałam przyłapana przez strażnika.

 

– A co my tu robimy w środku nocy, hy hy? Szukamy wrażeń?

 

Ochroniarz uśmiechnął się obleśnie i z takim wyrazem twarzy upadł na podłogę. Tuż za nim stał Elwis Preslej.

 

– Love me tender, babe…

 

Otrzepał ręce i ukazał wszystkie zęby w szerokim uśmiechu. Tuż za nim stał Kombajn i też szczerzył zęby. Nie zwracałam na nich uwagi, tylko przeszukałam ochroniarza, zabrałam jego różowe walkie-talkie, pistolet i kartę magnetyczną. Następnie upchnęłam go w schowku na miotły i kopnęłam na pożegnanie.

 

– Ja zawsze wiedział, że Polaki zaradne ludzie– mówił do siebie Kombajn.

 

– Dobra, jak chcecie ze mną nawiać to jest jedna zasada– zawsze robicie, co wam każę.

 

Spojrzeli po sobie, jakby mieli zamiar robić coś zupełnie odwrotnego. Dobra, zobaczymy jak na tym wyjdą, głupki jedne. Matko jedyna, właśnie nazwałam Kurta Kombajna, mojego idola głupkiem! Czasy się zmieniają, jak widać.

 

Zeszliśmy do piwnicy, bo przez wejście główne byśmy się nie przedostali. Krążył przy nim sam Lenin. Elwis i Kombajn prawie sikali w majtki. A tyle się, kurde mówi o tej sławnej męskiej odwadze… Na dole musieliśmy przekupić jednego strażnika autografami Kurta i Elwisa. Następnych trzech znokautowaliśmy, bo nie chcieli autografów, co było osobistą urazą dla chłopaków. Piwnice były ciemne i przyprawiały mnie o klaustrofobię. Mijaliśmy rzędy zamkniętych drzwi. W miarę jak zbliżaliśmy się do końca korytarza, słyszałam coraz głośniejsze odgłosy kopania i chrobotania. Wyłamałam zamek w ostatnich drzwiach (wreszcie przydały mi się umiejętności zdobyte podczas zabawy zestawem mały włamywacz, który dostałam od dziadka). W małym pomieszczeniu stała szafka nocna i łóżko. Odsunęłam szafkę, bo to zza niej dochodziły dziwne odgłosy.

 

– Hej, jest tam kto?!

 

– Faszystowskie świnie, nie wyciagniecie mnie stąd żywego!!! Precz z komuną!!!

 

To był głos dziadka Anzelma. Zastanowiło mnie tylko, jak zdołał zrobić podkop pod szafką nocną w wariatkowie Lenina.

 

– Dziadku, to ja, Karolina!

 

– No, chyba że tak.-Z podkopu wynurzyła się rozciagnięta w bezzębnym uśmiechu twarz dziadka. – Kopię właśnie tunel moją protezą, którą mam na właśnie takie okazje. Zaraz skończę. Jeszcze raz wykołuję Lenina. Aż mi się przypomina młodość…– Znowu dało się słyszeć chrobotanie i dziadek za chwilę zawołał: Wchodźcie.

 

Brzmiało to trochę mniej wyraźnie, bo nie miał zębów i przez cały czas się śmiał. Zajrzałam do tunelu, w którym po chwili zniknął dziadek.

 

– Chyba zwariowałam– szepnęłam do siebie i wskoczyłam do dziury. Tuż za mną czołgali się Preslej i Kombajn. Po kilku minutach wyleźliśmy na powierzchnię, tuż za płotem wariatkowa. Tablica głosiła, że jesteśmy poza terenem Ośrodka Badawczego w najbardziej vintage'owo– oldschoolowej dzielnicy miasta Ostrowca Świętokrzyskiego, Denkowie.

 

– No to najpierw zemsta prywatna na Maciaszczykach,a potem, pierdut, wysadzimy Lenina i jego kolesi, he he.

 

Całkowicie się z nim zgodziłam, bo miałam duże powody, by nie lubić Maciusia Maciaszczyka. Zabraliśmy Kombajna i Presleja i zamelinowaliśmy ich u nas. Potem zeszliśmy do laboratorium, by przygotować plan rozróby. Dziadek wyciągał po kolei buteleczki i wrzucał je do torby. Na koniec zabrał ze sobą srebrny drut i dynamit.

 

– Mówię ci, te Maciaszczyki to wilkołaki. Pamiętam, kim są i dlatego chcą mnie zakatrupić. Ich problem polega na tym, że nie są tak sprytni jak ja. No i nie mają posowieckiego laboratorium w piwnicy– uśmiechnął się wrednie.

 

Chyłkiem wyszliśmy z domu. Udaliśmy się pod willę Maciaszczyków po drugiej stronie naszej wioski. Niebo było ciemne, więc z łatwością tam dotarliśmy nizauważeni przez nikogo (przynajmniej mieliśmy taką nadzieję). Najpierw odcięliśmy Maciaszczykom linię telefoniczną. Potem wypędziliśmy z obory ich krowy, uważając, żeby nie wdepnąć w gnojówkę, na której punkcie Stefan Maciaszczyk był nieco przeczulony. Szybko rozwinęliśmy srebrny drut wokół płotu Maciaszczyków i naokoło ich domu. Coś czułam, że nieprędko go opuszczą. Schowaliśmy się za drzewem i czekaliśmy do świtu. Na progu stanął Stefan Maciaszczyk, ubrany w kalosze i kurtkę watówkę. Niósł ze sobą widły i pogwizdywał sobie. Nie mógł jednak przejść przez próg, bo jakaś siła odrzuciła go na dwa metry do tyłu. A więc jednak był tym wilkołakiem! Zaczynam wierzyć w cuda.

 

– Nie ma przerzucania gnoju, Maciaszczyku głupi, nigdy już nie wrócisz do swej drogiej kupy– rymował dziadek i śmiał się ohydnie.

 

– Kacaniec, ja cię jeszcze dopadnę!

 

Wrzaski Maciaszczyka były skutecznie zagłuszane przez magię srebrnego drutu, ale krzyczał tak głośno, że go słyszeliśmy. Zataczaliśmy się tylko ze śmiechu. Gdy już się napatrzyliśmy, postanowiliśmy zająć się Leninem i jego ośrodkiem badawczym. Przeszliśmy przez las i znaleźliśmy się przy płocie. Jeszcze raz przeczołgaliśmy się przez tunel i rozłożyliśmy połączone ze sobą ładunki wybuchowe w całym budynku. Dziadek nucił sobie pod nosem, rozkładając na łopatki ochroniarzy przy użyciu trzonka swojej sławnej laski. Gdy wszystko było gotowe, znów wyszliśmy tunelem, który wykopała szczęka dziadka.

 

– Czyń honory– powiedział dziadek i podał mi detonator.

 

– Precz z komuną!!!- wrzasnęłam i nacisnęłam czerwony guzik.

 

BAM!!! Cały instytut w Denkowie szlag trafił. Razem z nim w niwecz obróciły się wielkie plany Lenina na ponowną rewolucję. Naród polski został uratowany przeze mnie, Karolinę Kacaniec i mojego dziadka Anzelmna Kacańca. Ale kto to doceni?

 

PROTOKÓŁ ZATRZYMANIA

 

Zatrzymani: Karolina Kacaniec i Anzelm Kacaniec

 

Powód: zakłócanie porządku i niszczenie mienia publicznego, w przypadku Anzelma Kacańca posiadanie nielegalnych napojów wyskokowych

 

Wyniki przesłuchania: oskarżeni nie przyznają się do winy, Kacaniec mówi jak zwykle, że uratował świat, teraz do tych zeznań przyłącza się też jego wnuczka, Karolina Kacaniec

 

Postanowienie końcowe: sprawa z powództwa cywilnego przeciwko Aznelmowi Kacańcowi i Karolinie Kacaniec z powodu zarzucanych czynów karalnych. Sprawę poprowadzi sędzia Anna Maria Radochowska.

 

Wyniki rozprawy: Umorzenie sprawy nr 456 przeciwko Anzelmowi Kacańcowi z powodu braku dowodów, umorzenie sprawy nr 1 przeciwko Karolinie Kacaniec z powodu braku materiału dowodowego.

 

 

 

Oto kolejne dziecko, powstałe z mojego związku z grafomanią ;D

Koniec

Komentarze

UmoŻenie od "móc"?

ups czasem mi sie zdarzają takie głupie błędy ortograficzne. i yup, już poprawione ;D

Nie ma sprawy, to oczywiste, każdemu się zdarza, ale co pochichotałem, to moje.
Nie tylko z powodu umoŻenia, Żecz jasna.

absurdalne, momentami zabawne, ale najczęściej niestety nie. sam pamiętam, że kilka lat wstecz też lubowałem się w podobnie absurdalnym poczuciu humoru, ale na szczęście żaden z moich tworów nie ujrzał nigdy światła dziennego.
jeśli mógłbym coś doradzić, to powiedziałbym, że nadmiernie rozbudowane zdania nie czują się zbyt dobrze w tekstach tak humorystycznych. proste i krótkie sprawdzają się o wiele lepiej. poza tym, możnaby było przejrzeć opowiadanie i zlikwidować trochę tych: "który, która, które", bo jest ich chyba trochę za dużo.

choćbym bardzo chciała napisać poważny, głęboki i szeroki tekst to zawsze wychodzi mi coś absurdalnego ;D może jestem niedojrzała, ale nawet mi z tym dobrze ;) tak jak teraz patrzę to faktycznie za dużo tych "która, które" dzięki ;P

Szczyty absurdu. Gdyby humor tak samo tu szczytował, mielibyśmy wspaniały tekst. A tak jest tylko niezły, ale i tak czytało się przyjemnie, nie powiem. Dla mnie trochę za krótki, powiedziałbym, że to szkic, szkielet opowieści, który przydałoby się teraz wypełnić szczegółami. Myślę, że gdyby to dobrze zrobić, może jeszcze z tego być doskonałe opowiadanie. ;)

Ukłony. 

Tekst bez trzymanki, trochę mi się z Mrożkiem kojarzy :) Ogólnie sympatycznie i przyjemnie, tylko faktycznie można było jeszcze trochę nad rozwinięciem fabuły pomysleć :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka