- Opowiadanie: Kawa92002 - Legenda o powstaniu miłości

Legenda o powstaniu miłości

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Legenda o powstaniu miłości

Legenda o powstaniu miłości

 

Kiedyś, w odległych i już na szczęście zapomnianych czasach, świat był zupełnie inny. Ludzie panowali nad naturą, wszystkie żywioły oddawały im cześć, najgłębsze otchłanie wszechświata nie miały przed nimi tajemnic. Swoimi zmysłami potrafili przeniknąć wszystko wokół i pojąć istotę każdej, najmniejszej nawet rzeczy.

 

Nie znali jednak uczuć. Wszystko podporządkowane było logice i wymiernym korzyściom. Wojny nie wybuchały, ale były wykalkulowanymi przez ekspertów posunięciami. Przyjaźnie tworzyły się na zasadzie przywiązania, a życzliwość dla drugiego człowieka podyktowana tylko praktycznymi powodami. Dzieci rodziły się z aranżowanych związków czystych genetycznie ludzi. Służyło to lepszemu rozwojowi społeczeństwa.

 

Nie istniały marzenia. W gwiazdy zerkali tylko astronomowie. Muzyka służyła usprawnianiu funkcji mózgowych. Zachód słońca i cudowne barwy, jakie rozlewał on po niebie, nie wzruszały nikogo. Wierzono w stwórcę wszechrzeczy, ale rozumiano go jedynie jako impuls, który wprawił w ruch pierwotne cząstki. Nie uznawano, że są jakiekolwiek granice poznania. Istniało tylko to, co ludzkość potrafiła ogarnąć zmysłami. Zobaczyć.

 

Jednak pewnego dnia narodziło się dziecko, które nie mogło stać się częścią tamtego świata. Dziewczynka była bowiem ślepa. Nie stanowiło to problemu, przynajmniej z praktycznego punktu widzenia. Szybko poradzono sobie z tym, tworząc różnorakie urządzenia, mające pomóc dziecku w funkcjonowaniu w społeczeństwie. Nie robiono tego bynajmniej ze współczucia. Po prostu uważano za niedopuszczalne, by jakaś jednostka była dla ogółu tylko kulą u nogi.

 

Mimo wszystko tak właśnie ją traktowano. W szkole nigdy nie udawało jej się osiągnąć poziomu reszty. Mimo dużej sprawności logiki i rozumowania uchodziła za głupią i niedołężną. Jako dziecko nie całkiem jeszcze rozumiała dlaczego. Jednak gdy Mai[1] zaczęła dorastać, obudziły się wątpliwości. Nie potrafiła ich jednak zdefiniować. Nosiła je ukryte w głębi własnej duszy. Ujawniły się dopiero, gdy była młodą dziewczyną.

 

Był wtedy ciepły, letni dzień. Ona i jej szkolny przyjaciel odrabiali lekcje na balkonie jednego z wielu, sięgających niemal chmur, miejskich wieżowców. Nie mogła oczywiście zobaczyć przepięknego słońca, świecącego jej prosto w twarz. Do jej oczu docierały tylko kolorowe smugi, przesuwające się na powierzchni umysłu, niepozwalające należycie skupić się na równaniach. Nawet nie zauważyła, kiedy powoli i płynnie opuściła otaczający ją świat i zagłębiła się we własne myśli.

 

Nagle zawiał wiatr. Ocknęła się i uniosła głowę. Uwielbiała go. Nie istniało dla niej nic lepszego niż czuć jego pieszczotę na twarzy i we włosach.

 

Alvis[2] spojrzał na nią z dezaprobatą.

 

– Co ty wyrabiasz? – syknął.

 

Słysząc jego ton, wyrwała się z rozmarzenia i zmarszczyła brwi.

 

– Nie czujesz? To wiatr.

 

– I co z tego?

 

– Lubię go. – odrzekła, uśmiechając się.

 

– Jak można lubić wiatr? Nie ma w nim nic ciekawego.

 

– Nie o to chodzi. Po prostu… – Szukała słów, będących w stanie wyrazić jej myśli. – To sprawia mi przyjemność. Kiedy go czuję, mam wrażenie, jakbym unosiła się w powietrzu. Leciała na skrzydłach. Jak ptak! Poza tym on jest taki… delikatny. Jakby… sama nie wiem. Jakby ktoś mnie przytulał. Trzymał w ramionach. Nie wiem, jak to określić. W każdym razie to cudowne uczucie.

 

– Och, przestań się wygłupiać! – prychnął. – To tylko złudzenie. Wytwór umysłu, niemający nic wspólnego z rzeczywistością.

 

– Czemu nie? – spytała gawędziarskim tonem, uśmiechając się do niego. – Przecież ja to czuję. Czyli jednak musi istnieć.

 

– To błędne rozumowanie. Nie jesteś w stanie mi udowodnić, że nie zmyślasz. Z mojego punktu widzenia nic takiego nie ma miejsca. Mam na to tylko twoje słowo. Czym więc to się różni od kłamstwa?

 

– Bo kłamstwo jest czymś, co nigdy nie miało miejsca. To ma.

 

– Dlaczego tak myślisz?

 

– Czuję.

 

– To żaden dowód.

 

– Jak to? – zdziwiła się.

 

– Jeśli istnieje, powinno być mierzalne. Dostrzegalne. Jak wszystko na świecie. Ja nic nie widzę. Wiec najprostsze wytłumaczenie jest takie, że tego nie ma. Zauważ, ze wszystko, co istnieje na świecie, jesteśmy w stanie dostrzec. Czasem tylko potrzeba do tego odpowiedniej soczewki. Nie ma niczego, co ukrywa się przed wzrokiem.

 

– A wiatr? – podchwyciła. – Jego przecież nie widać.

 

– On też się zdradza. Na przykład teraz widzę, jak rozwiewa ci włosy. Co z tego wynika? Istnieje tyle, ile dostrzegamy. I nic poza tym. Tylko to jest prawdziwe.

 

Mai przestała się uśmiechać.

 

– A ja? Pomyślałeś o tym choć przez chwilę?! Przecież ja nie widzę! A jednak jestem, czuję! Nie jestem w stanie zobaczyć, ale rozumiem świat przez coś innego. Coś, czego ty nie jesteś w stanie pojąć. Tak jak ja nie jestem w stanie pojąć wzroku. To nie znaczy, że jestem gorsza!

 

– Znowu gubisz się w rozumowaniu. Jest pewna wyższość mnie nad tobą. Moje metody poznania są obiektywne, tysiące ludzi mogą je potwierdzić. Wiarygodne urządzenia tak samo. A te twoje wymysły? One są nic nie warte.

 

Kiedy Mai tego słuchała, ręce zaciskały się jej w pięści. Oczy zaczęły piec. Kiedy Alvis skończył, czuła już łzy na powiekach.

 

– Ach tak? Czyli ja jestem gorsza, tak? Nic nie warta! – wykrzyknęła, dławiąc płacz w gardle.

 

– Praktycznie rzecz biorąc tak. Bo z tych dziwactw, które uważasz za wyższe, nie masz żadnego pożytku. Co więcej…

 

Ale Mai już go nie słyszała. Biegła przed siebie, ze wszystkich sił próbując hamować płacz. Błyskawicznie dopadła teleporter i popędziła dalej ulicą. Ledwo zwracała uwagę na ostrzegawcze piknięcia echolokatora, więc co chwilę na coś wpadała. Nie zważała jednak na to. Gnała przed siebie, pomimo braku tchu. Zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy samoistnie potknęła się i upadła na kolana.

 

Nie próbowała nawet się podnosić. Leżała na ziemi, zanosząc się płaczem. Te łzy były jak krew z jej zranionej duszy. Z każdą następną, wylaną w samotności, bez żadnej pomocy i pocieszenia była coraz słabsza. Rozpacz była jak nagły atak malarii. Niczym choroba, tocząca przez lata jej serce, by wreszcie, kiedy dojrzała, zaatakować z pełną mocą. Zniszczyć jednym, potężnym atakiem. Nie była w stanie się przed nią bronić. W umyśle zostało jej tylko jedno zdanie. „Nic nie warte…"

 

Pogrążona w żalu, nie zauważyła, że wokół zaległa absolutna cisza. Nie dało się usłyszeć niczego, prócz jej szlochu. Wszystko ucichło. Odgłosy miasta, zgiełk ulicy. Wyłączył się echolokator. Nawet wiatr ustał.

 

Nagle poczuła, ze ktoś dotyka jej ramienia. Chciała się uspokoić, ale nie była w stanie. Dalej drżała, płacz nie ustawał. Chciała, żeby ten ktoś sobie już poszedł.

 

– Mai. Nie płacz. Nie masz już powodu – przemówił przybysz.

 

Zamarła. Ten głos!

 

Dopiero teraz zdała sobie sprawę z wygaśnięcia wszystkich dźwięków. Przybysz przecinał swoim głębokim głosem tą pustkę niby błyskawica nocne niebo. To było tak, jakby nagle przesunęła się cała rzeczywistość.

 

Usłyszała kroki, ale nie śmiała się ruszyć, czy choćby odezwać. Nieznajomy obchodził ją dookoła. W końcu zatrzymał się przed nią. Zdumiona zauważyła, że na oczach pojawiają jej się smugi, jak zwykle, kiedy patrzyła w słońce. Te jednak były inne. Chłodniejsze i jaśniejsze, jakby szlachetniejszej barwy. Srebrne. Co dziwniejsze, zaczęły się one wyostrzać. Układały się w cienkie promyki i malutkie iskierki, tworząc jakiś kształt. W końcu stało się coś niemożliwego – Mai po raz pierwszy w życiu zobaczyła ludzką postać.

 

Stojący przed nią mężczyzna miał około dwóch metrów wysokości, a wydawał się być cały ze światła. Tak jakby wszystkie gwiazdy zbiegły się z nieboskłonu, by stworzyć jego sylwetkę. Mai zaparło dech w piersiach.

 

– Wstań – nakazał nieznajomy głosem czystym i głębokim, jak dźwięk organów.

 

Usłuchała natychmiast. Była tak zszokowana, że nie przyszłoby jej nawet do głowy odmówić. Przestała nawet płakać.

 

– Nie rozpaczaj już. Nie ma powodu. Słowa, które tak cię zraniły, są tylko czczym wiatrem pośród szczytów gór. Prawda stoi właśnie przed tobą i nie potrzebuje twoich łez.

 

Nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć. Brała się za to kilka razy, zanim w końcu udało jej się dobyć głosu.

 

– Ja… Ale… Skąd wiesz? Skąd wiesz, co mnie zraniło? I… Ja widzę! Przecież to niemożliwe!

 

– Nie wymawiaj przy mnie słowa „niemożliwe" – ostrzegł. – Nie powinno pojawiać się w twoich myślach, a tym bardziej wypływać na usta. Nie pytaj o to.

 

Kiwnęła tylko głową. Nie mogła myśleć logicznie. Uznała, że tutaj nie sięgało dominium rozumu. Mężczyzna dał jej jasno do zrozumienia, że wszystkie próby pojęcia tego i tak upadną. Nie było po co zaczynać. Nie spierała się więcej.

 

– Kim jesteś? -spytała zamiast tego.

 

– Nazywam się Hazael[3]. Władam tym światem. I wszystkim, co ponad nim.

 

– Ponad? – powtórzyła odruchowo.

 

– Tak. To, co widzą ludzie, jest jedynie marnym prochem. Iskrą, nic nie znaczącą wobec gwiazdy. Teraz masz przed sobą prawdziwy świat. Jego największą wartość, obecnie nieznaną.

 

– Dlaczego?

 

– Bo nikt nie chciał tego dostrzec. Zatraciliście się w swoim zadufaniu. W swojej nieskończonej głupocie stwierdziliście, że jeśli nie ogarniacie czegoś swoim wątłym rozumem, to nie może to istnieć. Strącaliście w niebyt wszystko, co was przerastało. W ten sposób straciliście wszystko to, co było ponad wami. Teraz jesteście już bardziej rozwinięci. Ale pozostaliście głupcami, którzy przedkładają własną dumę, nad rzeczy naprawdę ważne.

 

Mai poczuła się w tej chwili bardzo źle. Jej dusza drgnęła i skuliła się w sobie. W ustach Hazaela wszystko to wydawało się niezaprzeczalną prawdą. Wstyd i gorycz rozlały się jej po ciele.

 

– Więc czemu tu jesteś? – szepnęła, spuszczając głowę.

 

– Bo nie mogę znieść myśli, że nie ma dla was nadziei. Nie przestawałem czekać na jakikolwiek zaczątek zmian.

 

Postawił parę kroków do przodu i uniósł jej głowę.

 

– Jesteś pierwszą, która wyjrzała poza granice waszej ignorancji. Najwidoczniej dopiero kiedy oczy was zawiodą możecie nauczyć się patrzyć sercem.

 

– Sercem? Ale… czy to znaczy, że…

 

– Tak. Zrozumiałaś.

 

Mai zabrakło słów.

 

Wszyscy mówili jej, że nigdy nie będzie w stanie widzieć. Nieodwracalne uszkodzenia nerwów, pamięć wzrokowa, niesprawność funkcji siatkówki. Mówili, że żadna technologia nie jest w stanie jej pomóc. A teraz? Okazało się, że jej serce zwyciężyło tam, gdzie rozum skapitulował. Dokonało cudu.

 

A więc jednak! Wcale nie była gorsza! Wręcz przeciwnie! Wpajano jej wyższość rozumu, a okazało się, że on by tutaj nic nie zdziałał. Tylko serce. Czucie.

 

– Właśnie dlatego przybyłem – kontynuował Hazael, wyrywając ją z zamyślenia. – Bo jesteś w stanie patrzeć w gwiazdy. Mam dla ciebie pewną propozycję. Wskażę ci drogę do świata, który został utracony. Pójdziesz tam i zabierzesz ze sobą wszystko, co zobaczysz. Odzyskasz to dla swego rodzaju.

 

– Co?! Ja?!! Ale…

 

– Protesty są naprawdę nie na miejscu, biorąc pod uwagę co jest stawką.

 

Spojrzał w górę, namyślając się chwilę.

 

– O świcie gwiazdy znikają. Wraz ze słońcem wstaje rozum. Kiedy możecie używać oczu, łatwiej mu zatriumfować… Musisz zdążyć przed nim. I nie bój się ciemności. Patrzysz sercem, nie oczami, nie jest ci więc wroga.

 

Po wypowiedzeniu ostatniego słowa, ciało Hazaela rozpadło się na pojedyncze gwiazdy, które natychmiast pomknęły w górę, rozlewając się po firmamencie. Mai westchnęła. Poczuła się bez niego samotna.

 

Rozejrzała się wokoło. Zauważyła, że wątłe światło gwiazd pozwalało dostrzec pośród mroku ścieżkę. Teraz już rozumiała, dlaczego musi zdążyć przed świtem. Wtedy znikają gwiazdy, a bez nich nie odnajdzie już drogi.

 

Ruszyła, nie wahając się więcej. Nie wiedziała przecież ile ma czasu.

 

Tutaj nie było horyzontu. Potrafiła sięgnąć spojrzeniem w nieskończoną dal. Wokoło niej wirowały smugi światła. Nie potrafiła określić, czy były blisko, czy daleko. Nie miała żadnego punktu odniesienia. Czy to były te rzeczy, o których mówił Hazael? Właśnie one są tym czymś wielkim, co odrzucili ludzie? Nie miała pojęcia. Nie zatrzymywała się więc.

 

Szła przed siebie przez długi czas, zanim w końcu zauważyła coś innego, niż wszechobecna pustka. Ścieżka okazała się prowadzić do placu przed okazałą bramą ze szczerozłotej kraty. Była otwarta na oścież. Jej skrzydła pięły się wysoko w górę. Jarzyły się przepięknie, oświetlając całą platformę. Na okrągłym rynku był tłum ludzi. Połączyli się oni w pary i krążyli po całej połyskującej powierzchni. Ruszali się w rytm jakichś dźwięków. Były one inne od tych, które znała. Zdawały się przenikać ją na wylot, poruszając nawet duszę. Zatrzymała się przy końcu ścieżki chłonąc to wszystko. Rozkoszując się całą sceną.

 

Nagle zobaczyła, że z tłumu wyszedł jakiś człowiek. Wbiła w niego spojrzenie. Najwyraźniej podchodził właśnie do niej. I faktycznie – nieznajomy zatrzymał się dopiero krok przed nią, tak, że mogła już wyraźnie dostrzec jego rysy. Nie był on istotą podobną do Hazaela, a bardziej do niej samej. Miał ciemne włosy, opadające falami na ramiona i ciepłe, brązowe oczy. Skóra była jasna, wyglądająca nieco niezdrowo w tej złotej poświacie. Uczucie to potęgował w dodatku kontrast z niebieskim ubiorem. Wydawało jej się, że był on wyniszczony jakąś straszliwą chorobą, z której nigdy do końca nie zdołał się podnieść. Budził jednak zaufanie. Czuła, że jest dobrym człowiekiem.

 

– Witaj. Nie widziałem cię tu wcześniej. Kim jesteś? Jak masz na imię?

 

– Mai. – odparła krótko, nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia.

 

– Ja jestem Werdherin[4]. Miło cię poznać. – rzekł, kłaniając się wytwornie.

 

– Czemu stoisz tu taka sama? – spytał.

 

– Przyglądam się – odparła. – Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego – przyznała żywo. – Co to jest?

 

– Co dokładnie masz na myśli? – spytał uprzejmie.

 

– To wszystko!

 

– To dziedziniec przed bramą do domeny Hazaela, Widzącego. O to ci chodzi?

 

– Nie. Ja…

 

Urwała. A więc to jest ten utracony świat. Właśnie tam zmierza. Taka jest jej misja – przekroczyć tą bramę. Właściwie nie musiała już wiedzieć nic więcej. Ale tak bardzo chciała tu zostać.

 

Przez chwilę toczyła ze sobą wewnętrzną walkę. W końcu jednak stwierdziła, że przecież ma jeszcze czas…

 

– Miałam na myśli to, co dzieje się na samym dziedzińcu – dokończyła.

 

– Ach! Tańczymy. Do muzyki. Nic więcej, a zarazem tak dużo!

 

Zmarszczyła brwi.

 

– Dalej nie rozumiem.

 

– Nie musisz rozumieć – uspokoił ją. – Wystarczy, że czujesz.

 

Drgnęła. Nigdy nie słyszała czegoś takiego w ustach żadnego człowieka. Spojrzała mu w oczy, bezbrzeżnie zdziwiona. Uśmiechnął się do niej.

 

– Chodź. Pokażę ci.

 

Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń, po czym wprowadził ją na parkiet. Nie protestowała. Podążała za nim bezwolnie. Nie mogła oderwać od niego oczu. Ustawił ją w pozycji. Położył jedną dłoń na jej ramieniu, drugą obejmując ją w tali.

 

Nagle poczuła się, jakby uderzył w nią grom. Znała to uczucie. Ten dotyk, tak różniący się od dotyku jakiejkolwiek żywej istoty. Jednak tak drogi. Tak czuły i tak delikatny. Zupełnie jak dotyk wiatru.

 

Wcześniej to uczucie było jak widmo. Niewyraźne błąkało się po jej duszy, nie mogąc nawet określić swojej własnej istoty. Teraz jednak rozrosło się potężnie, zniewalając wszystkie jej myśli. Całą duszę. Jej serce oślepło na wszystko oprócz niego. W tamtej chwili, kiedy tańczyli, trzymając się w objęciach, kiedy muzyka ogarniała całe otoczenie, a gwiazdy błyszczały na firmamencie, wszystko inne straciło rację bytu. Zapomniała gdzie jest, kim jest i po co tu przyszła. Zapomniała o czasie, który ją gonił. Zapomniała o swojej misji.

Została tam aż do świtu. Całą noc spędziła u bram wielkiego królestwa, wpatrzona w oblicze ukochanego. Hazael obserwował to z uśmiechem. Ten człowiek, Werdherin, dawno temu przypodobał mu się i Widzący rad był z jego szczęścia.

 

I tak oto ludzkość utraciła jedyną szansę na otrzymanie dostępu tego, co w świecie naprawdę istotne. Tego dnia zaprzepaszczona została możliwość poznania prawdziwej istoty rzeczy. Jednak Mai nie zawiodła całkowicie. Stanęła na progu tego wielkiego i wspaniałego dominium. Ponieważ przyniosła szczęście jego podopiecznemu, Hazael postanowił dotrzymać danej jej obietnicy. Na ziemię spłynęło więc wszystko, co zobaczyła. Taniec, muzyka… i miłość. Odtąd na zawsze przyobiecana jest ona ludziom. Hazael natomiast z radością obserwuje wszystkie połączone nią istoty. Nieustannie patrzy na nich swoim okiem – najjaśniejszą gwiazdą nieboskłonu.

 

Koniec

 

 

 

 


[1] W jednym ze starszych dialektów „mai" oznacza jest wieloznacznym złożeniem, obejmującym mi. Miłość, uczucie, a także prawdę i rzeczywistość.

 

[2] Imię znaczące „wszechwiedzący", „dzierżący mądrość".

 

[3] Nota dla znających łacinę, którzy zwrócili uwagę na dyftong "ae" – tu zapis imienia jest fonetyczny.

 

[4] *ciekawostka odautorska: Werdherin – starogermańska forma imienia Werter.

 

Koniec

Komentarze

Jest pewna wyższość mnie nad tobą.   drobny błąd tzn lepiej by było i to jest moja wyższość nad tobą.
mimo, że to fantastyka, to takie to trochę nierealne w innym tego słowa znaczeniu. tak się zakochała, że zapomniała o wszystkim? widocznie nigdy nie byłam zakochana. ale...przyjemnie się czytało, przyjemnie ;D

Hmm... Możesz mieć rację, ale już niestety tego nie zmienię, zobaczyłam jak już minął mi czas na edycję.

Wiem, że nierealne. Ale to jest legenda, czy raczej mit, dlatego mogłam sobie na to pozwolić. Z resztą można by powiedzieć, że o to właśnie mi chodziło - o hiperbolizację tej miłości, czyni to historię bardziej wyrazistą.

Cieszę się, że się podobało. Dzięki za pozytywny komentarz! ;)

próbowałem nie zwracać na to uwagi, ale przez całą lekturę nie dawało mi to spokoju. dlaczego właściwie ludzie nie byli w stanie przywrócić wzroku głównej bohaterce? mieli teleporty, potrafili stworzyć dogodny dla człowieka echolokator, ale nie potrafili uleczyć braku wzroku? rozumiem, że "upośledzenie" mai jest zabiegiem fabularnym i ma znaczenie, ale mimo wszystko... sam nie wiem, jakoś trudno zaakceptować mi drzemiącą tu logikę.

pomijając to, o czym wspomniałem, uważam że tekst jest bardo fajny. trochę przewidywalny, trochę odrealniony, ale to nadaje mu takiej "mitologicznej" poświaty. wyobrażam sobie, że brzmiałby fantastycznie, w ustach siedzącego przy kominku dziadka, który opowiada wnuczką kolejną ciekawą historię. jakoś tak czuję, że to opowiadanie lepiej wyglądałoby jako opowieść, niż spisany tekst.
mimo wszystko jednak lektura była przednia. czekam na kolejne teksty

Z założeń logicznych- gdyby to nie była bajka- czepiłbym się pozostawienia niewidomego dziecka przy życiu. Kultury kirujące się rozumem i negujące uczucia, zabijały kalekie dzieci ( i nieproduktywnych starców)- jak np. w starożytnej Sparcie i jak próbowano w niemieckiej Rzeszy, za Hitlera. Wtedy jednak nie byłoby bajki. :-)
Ze słownictwa:
- razi mnie napisanie: "ślepa dziewczynka". Ślepy może być kot, pies lub inne zwierzę. Człowiek jest niewidomy.
- "Ten człowiek, Werdherin, dawno temu przypodobał mu się i Widzący rad był z jego szczęścia."- dziwnie to brzmi. Spodobał się, Widzący polubił Werderina, lub coś takiego, sugerowałbym.
A cały pomysł. Dla mnie taki sobie. Ani zły, ani powalajacy na kolana. Fajny morał- bez oporów przeczytałbym to dziecku.

Widzę, że nierealność przedstawionej tu rzeczywistości i wydarzeń budzi wątpliwości. Faktycznie, jest parę... No dobrze, niech stracę - nieścisłości. Ale o to mi poniekąd chodziło. Zauważyłam, że, mimo, że tworzymy fantastykę, wiecznie krępuje nas logika. Tworzymy nowe uniwersa, światy niby nierealne, różniące się od naszego. Ale wszystkim rządzą sztywne zasady. Geografia, fizyka, polityka, nawet administracja i ekonomia kreowanych przez nas światów musi być prawdopodobna. To jest dopiero nieścisłość!
Może i odejście od tego schematu razi w oczy, ale przecież nikt nam nie każe trzymać się takiego, a stylu, czyż nie? Słyszałam, że współczesna fantastyka czerpie przedewszystkim z pozytywizmu. Tutaj natomiast pobawiłam się trochę romantyzmem - w płaszczyźnie i stylu i fabuły. Sprawdzałam, na ile można się wyrwać rozumowi, bez szkody dla spójności ogółu. Sądząc po pozytywnych komentarzach (za które jestem niezmiernie wdzięczna) tą próbę mogę uznać za udaną. ;)

PS: (Już pomijając powyższe, w komentarzu było zaznaczone "gdyby to nie byłą bajka".) Zdaję sobię oczywiście sprawę, że kiedyś w kulturach stawiających na czystość rasy, czy społeczeństwa kaleków się pozbywano. Ale założyłam, że cywilizacja rozwinięta (nawet, jeśli neguje uczucia) posiadałaby wysoką etykę. W końcu oświeceniowcy też negowali wartość uczuć, ale to nie znaczy, że byli barbarzyńcami. Przewiduję, że cenionoby prawa jednostki, jakaby ona nie była. Ponadto Mai i tak nie zagrażałaby czystości genetycznej - małżeństwa były przecież aranżowane. :)

Mogę podyskutować na ten temat :-)
Nie chodziło mi o czystość rasy. Nie dlatego Spartanie zabijali kalekie noworodki. Chory lub trwale okaleczony człowiek był obciążeniem dla reszty populacji. Nie opłacało się w takiego inwestować (wysiłku, nauki, a nawet żywności), jeżeli wykorzystanie tych samych środków w kogoś zdrowego dawało lepsze wyniki.

Ładnie napisane, ale faktycznie logika szwankuje. Przede wszystkim, skoro ludzie nie znali uczuć, to niby skąd dziewczynka wiedziała, że "lubi" wiatr? Gdyby się wgryźć głebiej w tekst, to wychodzi, że jest nieprzemyślany, naciągany, a miejscami wręcz bełkotliwy. I jakoś nie przekonuje mnie Twój pogląd, że to przecież fantastyka i nie powinna się dać krępowac w ramy logiki. Skoro Ci się to nie podoba, to niestosuj logiki w ogóle, a nie tam gdzie Ci pasuje, to stosujesz, a tam, gdzie nie, to nie. W taki sposób tylko robisz idiotę z czytelnika, ewentualnie wstyd Ci sierpzyznac, że poszłaś na latwiznę i nei chciało Ci się więcej nad tym tekstem myśleć.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Jak już wyżej swierdziłam, cała fantastyka polega na tym, że mamy realizm tylko tam, gdzie nam się podoba. Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że logika leży, kiedy ktoś wprowadza do opowiadania smoki. Nie mogłyby przecież latać, są zbyt ciężkie. A mechanika skrzydeł naciągana. Pozatym - jeśli przyjełoby się kanon smoków inteligentnych - mogłabym stwierdzić, że gadzi układ mózgowia nie pozwala na coś takiego.
A już na tym konkretnym przykładzie - zdaje sobie oczywiście sprawę, że to niemożliwe. Uczucia są w dużej mierze, jeśli nie całkowicie regulowane hormonalnie. A bez układów kontrolnych obchodzą się jedynie wirusy. Ponadto od samego początku chodziło mi o przedstawienie wyjątkowości dziewczyny, jako właśnie odczuwającej. Starałam się uwzględnić brak uczuć w tamtejszej kulturze, ale wystrzelenie z jakimś oklepanym terminem technicznym w jej wypowiedziach byłoby po prostu groteskowe.
I już pomijając wszystko - to bajka! Mit, legenda, czy jak to tam sklasyfikować. Tu mam tą przewagę, że nie musi działać logika. Tak jak w słynnej bajce o śpiącej królewnie, gdzie z rozkazu króla spalono wszystkie kołowrotki w całym państwie. Przecież to ruina ekonomiczna! ;)
Oczywiście nie będę tutaj sugerować czyj pogląd na ten temat jest lepszy, bo każdy ma prawo wyrazić własne zdanie. Ale bardzo proszę o nierobienie mi krzywdzącej psychoanalizy. Zwłaszcza nie mając do tego żadnych podstaw.

A co do Spartan - no tak, tutaj racja, wątpliwym jest by mieli duże pojęcie o genetyce jako takiej.

Czyli to, że dziewczynka używa słów na coś, co w danym świecie nie istnieje, a chłopiec dobrze wie, co to słowo na nieistniejącą rzecz oznacza, to według Ciebie jak najbardziej w porządku? Widzisz róznicę, pomiędzy fantazją a brakiem logiki?

Ja dziękuję za dyskusję, bo nie lubię być brana za debilia. Powodzenia w przyszłości. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Uznałam, że lubienie musi być jako określenie do czegoś, co bierze się za pozytywne. Nie da się tego LOGICZNIE wyeliminować. Zawsze muszą być dwie wartości, nawet w bezdusznych przecież algorytmach.

Nie biorę cię za debila. Ale od razu ustawiasz się w takiej pozycji, by patrzeć na mnie z góry i jeździć po mnie z góry na dół, muszę się jakoś bronić. Nie pujdę przecież płakać do kąta, tylko dlatego, że ktoś, kto nie zamienił ze mną nawet słowa uważa, że wie o mnie wszystko. A jeśli nie chcesz dyskutować, to ok, twoja sprawa. Powiedziałabym, że to o czymś świadczy, ale zaprzeczyłabym samej sobie.
Et vice versa. ;)

Nowa Fantastyka