
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Sen Byrkopsa wkraczał właśnie w najbardziej ekscytującą fazę, gdy w realnym świecie
brunatny ziemniak spadł mu prosto na głowę.
– Auuuuu….. – rozległo się w przedsionku rzeczywistości. Gdy fakt bolesnego uderzenia
dotarł w końcu do jego ptasiego rozumu, spróbował podkręcić otumanione snem ciało i
zerwał się ogromnie przestraszony, a potem runął dwa pięterka w dół wprost na siennik.
Boże jak ja nienawidzę tego cholernego budzika, pomyślał w oczekiwaniu na powrót jasności
umysłu. Nie rozumiał jak poczciwy Gordek mógł coś podobnego wymyślić. Byrkops zdawał
sobie sprawę, że być może nie był pierwszej młodości i czasami trochę spóźniał się z
budzeniem, ale żeby doświadczać go czymś takim?
Postanowił zebrać się w sobie, wstał więc i otrzepał, ale nie potrafił wyzbyć się cudownego,
tak brutalnie przerwanego wspomnienia.
Pamiętał, że flirtował z Miłorząbką, której piękne oczy pochłaniały go
bez pamięci. Zbliżał się właśnie do niej strosząc zalotnie grzebień, gdy nagle bach i koniec.
– Ach to brutalne życie – rzucił już nieco przebudzony i wyszedł na chłodny dwór. Wskoczył
nie bez wysiłku na daszek psiej budy i niwelując poranną chrypkę zaintonował swoje
codzienne
kukurykuuuuuu…. hmm he he .
Rozkaszlał się i zachłysnął. Był chory. Na pewno.
To musiało być przeziębienie. A do tego te przekrwione oczy. Musi odpocząć. Może by tak
poprosić Miłorząbkę o pomoc? To pomyślawszy ruszył z powrotem do kurnika, by wskoczyć
na najwyższą grzędę i rozpocząć planowanie intrygi. Na rogatą krowę, ta kura doprowadzała
go do szaleństwa, a on tak dawno nie szamotał się z żadną pięknotką. Dokładnie od dnia,
kiedy Ezechiela poszła na rosół. Było to dla niego tym boleśniejsze doświadczenie, iż zdawał
sobie sprawę, że i jemu niewiele brakuje by zanurzyć się w gorącej zupie.
Przy akompaniamencie budzącego się do życia poranka Byrkops zamknął oczy i zapadł w
sen, w którym Miłorząbka…, ach szkoda gadać.
*
Gordek Baryła otworzył jedno oko, potem drugie, po czym wyjrzał przez zakurzone okno na
dwór. Słońce stało już wysoko, co mogło oznaczać tylko jedno, że po raz kolejny zaspał.
– Ten diabelski kogut znów się spóźnił. Czas mu pomyśleć o toporze – wysapał wyskakując
spod pierzyny – Jeszcze jedna taka wpadka, a wizja kąpieli w gorącym rosole stanie się dla
niego całkiem realna.
Baryła był wściekły, jednak zdawał sobie sprawę ze swojej słabości do Byrkopsa.
Pamiętał pisklaka, którego otoczył szczególną opieką po odtrąceniu przez matkę. Ten kogut
był u niego na podwórzu już kilka dobrych lat i Gordek bardzo się do niego przyzwyczaił.
Nie zmieniało to jednak faktu, iż brak charakteru u ptaka doprowadzał go do szału. Matylda
już dawno chciała go ubić, Baryła się temu za każdym razem stanowczo sprzeciwiał, a każdy
kto widział na swoje oczy Matyldę wie, że sprzeciw wobec postanowień tej kobiety jest
przedsięwzięciem co najmniej ryzykownym. Zwłaszcza po tej historii z wybiciem zębów
niedźwiedziowi myszkującemu zeszłej wiosny w ich stodole.
W sprawie Byrkopsa Gordek doszedł z Matyldą do tymczasowego porozumienia. Postanowił
obmyślić sposób na punktualność koguta. Jeśli Byrkops będzie dalej zawodził to trudno, ubiją
go przy pierwszej nadarzającej się okazji. Było to kilkanaście dni temu. Wtedy Gordek
Baryła uruchomił specjalny mechanizm mający pomóc Byrkopsowi w przestrzeganiu
punktualności porannej pobudki. Najważniejszym ogniwem mechanizmu był drewniany
kubek ustawiony na deseczce pełniącej rolę równoważni. Wraz z nadejściem świtu napełniał
się on rosą, czym zwiększał swój ciężar i sprawiał, że deseczka przechylała się w dół i
poruszała patyk, który z kolei popychał ziemniak będący końcowym ogniwem budzika.
Ziemniak uderzający w głowę Byrkopsa powodował jego natychmiastowe przebudzenie.
Proste. Pierwsze dni pokazały, że mechanizm jest urządzeniem skutecznym. Byrkops piał o
świcie jak należy i wszystko wracało do normy. Niestety po kilku dniach Gordek zauważył
pewne zmiany w zachowaniu koguta. Stał się on lekko osowiały i ślamazarny, słowem trochę
ogłuszony. No cóż lepsze to niż śmierć.
Gordek starał się wstać na tyle bezszelestnie, by nie budzić Matyldy. Miał tego dnia dużo
roboty. Musiał doglądnąć zwierząt, naprawić drzwi od stodoły, zebrać truskawki z ostatnich
rzędów i to wszystko przed południem. Później nie będzie już na to czasu. Wszystko
odejdzie w zapomnienie, ponieważ po południu zaczyna się mecz , a żaden mieszkaniec
osady Górnopole nie mógł sobie pozwolić na opuszczenie tego widowiska.
*
Słońce znalazło się już w zenicie, gdy pierwsi mieszkańcy wioski zaczęli zbierać się przy
polu gry i zajmować miejsca na długich dębowych ławach. Pierwszy rząd zarezerwowany
został dla starszyzny, gospodarza wsi, oraz kapitana legionistów, którego wojska
stacjonowały w osadzie. Napięcie przed grą było ogromne, tego dnia bowiem ważyły się losy
Turów Górnopole w mistrzowskiej lidze. Ostatnio nie wiodło im się najlepiej. Przegrali
kolejne mecze z osadami Wężogłowy, Kaczerzyce i Wielkie Krążki i zajmowali przedostatnie
miejsce w lidze. Słabsze były tylko Gnojne Pola, których zawodnicy przed trzema tygodniami
strasznie struli się leśnymi jagodami i musieli oddać trzy ostanie mecze walkowerem.
Dzisiejszy mecz był o tyle ważny, że do Górnopola przyjeżdżała drużyna Pszczelarzy z
Maćków, która zajmowała miejsce trzecie od końca. Jako, że z ligi spadają ostatnie dwa
zespoły, zwycięzca tego spotkania zostanie w niej na kolejny sezon. Trener Turów, Renur
Warmixer sprowadzony w zeszłym sezonie z Zalesia był pełen optymizmu po ostatnim
zgrupowaniu na Zajęczej Polanie.
„Chłopcy są w dobrej formie, poprawili szybkość i zwrotność, a najważniejsze jest to, że po
długo leczonej kontuzji na boisko wróci Brono Zabójca najlepszy obrońca w historii
Górnopola".
Oświadczenie trenera wisiało na wszystkich drzewach wokół placu gry i większość kibiców
znała je niemal na pamięć. Szczególnie optymistycznie brzmiał fragment mówiący o
powrocie Brona. „Zabójca" było oczywiście przydomkiem obowiązującym
na czas meczu, mającym na celu wystraszenie zawodników przeciwnika. Tak naprawdę
kowal miał na imię Borydel, a osławiona kontuzja była wynikiem gwałtownej sprzeczki z
żoną Leodią, której ognistego temperamentu żaden mężczyzna nie byłby chyba w stanie
poskromić. Kowal zresztą znacznie przysłużył się do wyprowadzenia Leodii z równowagi
swoim umiłowaniem do hazardu. Ostatnia biesiada w Cechu Kowali skończyła się przegraną
Borydela w strzałki , co zaowocowało uszczupleniem jego portfela o sto krążników. Tego
żona mu nie mogła wybaczyć. Te niesnaski jednak odchodziły w zapomnienie, bowiem
zbliżał się mecz o utrzymanie w lidze, a gra zapowiadała się pasjonująco. O to, by chłopcy nie
tracili zapału do współzawodnictwa postarał się sponsor drużyny, piekarz Bendziosoł, który
obiecał wysokie premie za wygrane. Dodatkowo ufundował koszulki dla zawodników z
wizerunkiem złocistego bochna. Stara Karmelina dwa miesiące dziergała je na drutach.
Tak, wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Teraz pozostało jedynie oczekiwać drużyny
przeciwnika.
*
Wóz toczył się leniwie po leśnym trakcie. Dwie stare szkapy ciągnęły bez przekonania
drewniany pojazd, który co rusz podskakiwał na wystających z drogi kamieniach. Na
szczęście podróż nie miała być zbyt długa, w przeciwnym razie pasażerowie mogliby dać
upust swojemu niezadowoleniu z braku komfortu jazdy robiąc coś bardzo złego z wozem, lub
nie daj Boże z końmi. Niestety droga szybkiego ruchu dla pojazdów dwuszkapowych
obiecana podczas ostatniej elekcji przez Księcia Bożydara Ruchliwego jak nie powstała tak
jej nie było, a od owego przyrzeczenia minęły już trzy lata. Ponoć priorytetem dla skarbca
władcy tych terenów był teraz gruntowny remont zamczyska i liczne podróże zagraniczne,
drogi lokalne pozostawały na końcu listy wydatków. Z tego względu podróżni przemierzający
połacie pomiędzy stolicą, a ziemiami zachodnimi byli narażeni na ciągłe podskoki, a co za
tym idzie liczne remonty wozów. Podobny problem dotyczył załogi pojazdu toczącego się
leśnym traktem. Jeszcze parę minut a wjadą na brukowany szlak wiodący do osady
Górnopole, gdzie droga stanie się bardziej przyjazna. Na szczęście pogoda była ładna, tak
więc w połączeniu z kojącym szumem lasu można było jakoś tę podróż przetrzymać. Wysoko
na gałęziach prastarych drzew ptaki rozpoczynały symfonię towarzyszącą tradycyjnie
nadejściu wiosny. Las zamierał urzeczony piękną melodią wsłuchując się wraz ze swoimi
mieszkańcami w tegoroczne przesłanie natury.
– Co to za ryki do Ksenotypa?! – dobiegł głos zza siwej plandeki tworzącej dach wozu -
Horacy zrób coś z tym, spać nie można.
– To ptaki witają wiosnę – odparł Horacy, który w skutek jak podejrzewał dobrze
przemyślanego oszustwa podczas gry w karty zeszłego wieczoru został wmanewrowany w
powożenie pojazdem.
– Niech więc to robią ciszej. Musimy się skoncentrować przed meczem.
Skoncentrować, akurat, pomyślał Horacy. Po wczorajszej nocy suto zakrapianej miodem
pitnym i piwem z cynamonem drużyna przez większość drogi dogorywała. Tak przeważnie
kończyły się ich zgrupowania przedmeczowe i rozpracowywanie przeciwnika. Teraz jednak
sytuacja była poważna, groziła im bowiem degradacja z ligi i Horacy dziwił się nieco, że
trener doprowadził do sytuacji totalnego rozprężenia. Z drugiej strony mieli wydawało by się
niezawodny plan, który niemal gwarantuje zwycięstwo. To dało drużynie Pszczelarzy z
Maćków sporą dozę psychicznego luzu.
Jechali dalej w ciszy, gdy przed Horacym rozpostarł się widok niewielkiej osady.
– Jesteśmy już prawie na miejscu !- krzyknął do kompanów na wozie – Oczekują nas, brama
jest szeroko otwarta!
Wtoczyli się powoli do wioski witani mętnymi spojrzeniami mieszkańców. Horacy
pokierował wozem na główną ulicę, by stamtąd ruszyć na niewielki rynek. Gdy dotarli na
miejsce ich oczom ukazało się przygotowane do gry pole. Były również trybuny zapełnione
do ostatniego miejsca. Ci, którym nie przypadło w udziale śledzić meczu z najlepszych miejsc
stali stłoczeni w dalszym sektorze specjalnie odgrodzonym linami. Nad głowami kibiców
wisiał transparent z napisem: „ Turom nic już nie brakuje, bo zwycięstwo się szykuje"
– Naiwni wieśniacy – pomyślał Horacy przypominając sobie wczorajszą odprawę przed
meczową i genialny plan, który miał im zagwarantować zwycięstwo. Wóz Pszczelarzy
zaparkował na palcu tuż przy boisku. Gdy wysiedli przywitał ich Grenvipor, wiekowy sołtys
wioski Górnopole
– Witam drużynę Pszczelarzy Maćków – rzekł do Horacego, Apolinarego, Furiusza ,
Archiwalda oraz trenera Antoniusza – Radujcie się naszą gościną, chcemy bowiem byście bez
względu na wynik rywalizacji wyjechali stąd zadowoleni.
– Akurat – szepnął Archiwald – Zrobią wszystko, aby pomieszać nam szyki, musimy się mieć
na baczności.
– Jasne – zgodził się Furiusz.
Rękę Grenvipora uścisnął kapitan Pszczelarzy Apolinary.
– Dziękujemy za przyjazne powitanie – rzekł – Mam nadzieję, że rywalizacja naszych drużyn
przebiegać będzie w atmosferze jak najlepiej rozumianej sportowej rywalizacji.
Grenvipor ukłonił się jak nakazywał zwyczaj i obie drużyny rozpoczęły przygotowania do
meczu.
*
Byrkops szczerze dziwił się ludziom uwielbienia do gier zespołowych. Przybył w okolice
placu wyłącznie dlatego, że dojrzał Miłorząbkę podążającą w tym kierunku, a to już było
niepokojące, bowiem Szczytnik podejrzanie często kręcił się w tych rejonach.
Zainteresowanie Szczytnika Miłorząbką bardzo Byrkopsa niepokoiło. Oba koguty nie znosiły
się wzajemnie, a fakt, że wpadła im w oko ta sama kura jeszcze tę niechęć zaogniało.
Szczytnik był młodszy i nieco większy, ale Byrkops wierzył, że w bezpośredniej walce dałby
sobie radę. W końcu doświadczenie nauczyło go radzić sobie z takimi zawadiakami.
Szczytnik pochodził z kurnika młynarza Karadzieja, którego podwórko sąsiadowało z
podwórzem Baryły. Skurczybyk piał do Miłorząbki, aż mu grzebień rezonował i zapewne
miał ogromną ochotę na coś więcej niż tylko zalotne przyśpiewki.
Marnie skończysz Szczytnik, pomyślał Byrkops. Pamiętaj łotrze wypadki chodzą po
kogutach.
Poddenerwowany rozglądał się po okolicy. Wokół nie było widać ani śladu Miłorząbki. Może
zaszyli się gdzieś w krzakach i kpią sobie teraz z niego , pomyślał . Jeśli tak miałoby być, to
skończy się to źle dla obojga.
Przemierzając trasę pomiędzy polem, a starą stodołą sołtysa Byrkops dotarł na miejsce, gdzie
zgraja opasłych facetów z obwisłymi brzuchami szumnie nazywana Pszczelarzami z Maćków
próbowała przyodziać sportowe stroje, które wydawały się o kilka numerów za małe.
– KTO JEST ODPOWIEDZIALNY ZA PRANIE ODZIEŻY ?! – zagrzmiał Apolinary – CO
ZA ŁAJZA UGOTOWAŁA MOJE SPRINT SZORTY?
Nikt się nie odezwał. Większość zawodników utknęła zaciągając spodenki do połowy ud.
– To chyba ty Furiuszu, co? – rzekł Archiwald – Jeśli pamiętam, to zabierałeś worek z
brudami po ostatnim meczu.
– Więcej soku z żurawin i dziurawca sklerotyku – ripostował Furiusz wyraźnie poruszony
oskarżeniem – Horacy brał wór, wszyscy to widzieli.
Oczy zawodników Pszczelarzy zwróciły się ku Horacemu.
– Tak, eee… więc, no może rzeczywiście Borychna troszkę za bardzo podgotowała stroje, ale
były tak upaskudzone łajnem, że za żadne skarby nie chciały się doprać – tłumaczył się
Horacy przeczuwając kłopoty – Poza tym krowa nam się cieliła, sami rozumiecie.
Apolinary zionął wściekłością.
– Idziesz na pierwszy atak – wycedził przez zaciśnięte zęby – Wybadasz, czy ten ich Brono to
rzeczywiście taki zabójca.
– Ale ja jestem obrońcą – odarł przerażony Horacy
– Nie szkodzi, w przypadku tego meczu to i tak nie ma znaczenia – skończył dyskusję
Apolinary – Gdzie do diaska podziewa się Antoniusz, czas już przecież rozpocząć
rozgrzewkę!
Idioci, pomyślał Byrkops i ruszył dalej w kierunku stodoły sołtysa. Jeśli Szczytnik z
Miłorząbką się tam migdalą to koniec. Pokaże im, kto tu naprawdę rządzi. Dochodził właśnie
do wątłej konstrukcji budynku, gdy usłyszał dochodzące z wnętrza szurnięcie.
– No Szczytniczek maleństwo, chodź do Byrkopsika, porozmawiamy trochę jak samiec z
samcem, a raczej marną namiastką samca, którą bez wątpienia jesteś – miliony myśli
kotłowały mu się w głowie z czego najważniejsza dotyczyła rodzaju śmierci jaką zada
Szczytnikowi, W chwili obecnej wahał się pomiędzy dwoma niezwykle brutalnymi
sposobami. Wierzył, że Miłorząbka widząc jego zwycięstwo zrozumie swój błąd i obdarzy go
względami. Na pewno, kury jej pokroju nie zadawały się z przegranymi. Stanął nasłuchując,
bowiem był przekonany, że usłyszał jakieś głosy. Tak, na pewno dochodziły z drugiego końca
stodoły. Udał się tam najciszej jak umiał. Nastroszył grzebień, nogi przygotowane miał do
ataku. Jednak zamiast Szczytnika i Miłorząbki zobaczył dwa cienie. Ludzkie postaci szeptały
coś między sobą.
– Teraz sto krążników i drugie tyle po robocie – powiedział jeden z nich. Drugi cień
wyciągnął rękę, na którą z brzękiem posypały się monety. Wyraźnie zadowolony schował je
do sakiewki. – Pamiętaj, wszystko ma być tak jak ustaliliśmy. Jak nawalisz to inaczej
pogadamy.
– Dobra, dobra, wszystko będzie w porządku macie to w kieszeni – odparła druga postać -
Jeśli jednak nie zastosujecie się do moich wskazówek to nie biorę odpowiedzialności za efekt.
– Zrobimy tak jak było umówione.
Cienie rozeszły się. Byrkopsowi wydawało się, że poznaje drugiego z rozmówców. Tak, ta
czapka z frędzlami była mu znajoma. Pierwszego nie zdążył zobaczyć, szybko bowiem udał
się w stronę głównego placu wsi. Drugi natomiast skierował się ku ścieżce prowadzącej do
lasu.
– Bardzo dziwne – pomyślał kogut – Chociaż z drugiej strony czemu tu się dziwić, ludzie
zawsze knuli przeciwko sobie. To nie moja sprawa.
Coś nie dawało mu jednak spokoju. Jego sprawa czy nie, te cienie były za bardzo podejrzane
by je tak pozostawić. Postanawiając przesunąć poszukiwania ukochanej i jej lowelasa nieco
na zachód, ruszył czym prędzej w kierunku leśnej ścieżki.
*
Zawodnicy stawili się na polu gry. Jako pierwsza ukazała się drużyna gospodarzy Turów
Górnopole w zielonych koszulkach ze sponsorskim bochnem na piersi i antypoślizgowych
rajtuzach testowanych i wielokrotnie modernizowanych od początku sezonu. Karmelina, która
zajmowała się szyciem strojów stwierdziła, że rajtuzy osiągnęły już szczytową jakość i lepsze
po prostu być nie mogą. Prawdziwe zdziwienie towarzyszyło jednak wyjściu na plac gry
Pszczelarzy. Ich ściśle przylegające do ciała koszulki i spodenki, które wydawały się być
obciętymi rajtuzami wprawiły widzów w osłupienie.
– Co na to przepisy? – zapytał sołtys Grenvipor siedzącego obok obserwatora i
przedstawiciela ligi – Nie byliśmy uprzedzeni o takich modyfikacjach w strojach, mogliśmy
się lepiej przygotować.
Niemniej zdziwiony obserwator musiał przyznać, że w regulaminie brak zapisu o
konieczności ujednolicenia ubiorów podczas meczu. Oznaczało to, że każdy może grać w
takim stroju jaki mu się podoba. Jednak Pszczelarze sprawiali wrażenie jakby poruszanie się
było dla nich dużą trudnością. Horacy co chwila poprawiał rajtuzy w kroku, te jednak wpinały
się coraz bardziej, czyniąc spustoszenie w miejscu szczególnie dla niego istotnym. Apolinary
szedł jak kukła z szeroko rozstawionymi nogami, a czerwone pąsy na twarzy i wybałuszone
oczy mogły świadczyć o tym, że albo bardzo cierpi, albo zwariował. Po kilku chwilach
wszyscy zawodnicy obu drużyn wraz z trenerami stawili się na polu gry. Nim pierwszy
kamień uderzy o posrebrzany rondel, co zwiastuje rozpoczęcie gry pozostał im do wykonania
tylko jeden istotny z punktu widzenia tradycji rytuał. Kowal Borydel alias Brono Zabójca,
kapitan Turów trzymał w rękach tacę z dwunastoma ozdobnymi kubasami, z których po
jednym przypadł każdemu z graczy, oraz trenerom.
– Wypijmy na cześć Bogofiela i jego niewidzialnych sług – wykrzyknął podnosząc kubas ku
niebu – Niech rozpoczną się zawody.
Jedenaście pozostałych kubasów wzniosło się w kierunku chmur, po czym ich zawartość
szybko zniknęła w gardłach zawodników.
– To wspaniały zawodnik – rzekł z dumą Grenvipor – A wino to najlepszy rocznik z piwnic
samego Golonki. Po meczu zapraszam na degustację.
Obserwator ligi z przyjemnością przyjął zaproszenie. Lewą ręką podniósł chorągiewkę i w tej
chwili pierwszy kamień uderzył w rondel. Rozpoczął się mecz.
*
Tajemniczy cień mignął Byrkopsowi przed oczami i zniknął za krzakami. Kogut ruszył w
tamtym kierunku, wiedział bowiem iż leśna dróżka prowadzi tylko w jedno miejsce.
Przedzierając się przez krzewy, po kilku chwilach dostrzegł coś czarnego leżącego pod
stojącym kilkanaście metrów od niego klonem. Ów czarny kształt okazał się być niczym
innym, jak koszulą i spodniami.
To w nie ubrany był człowiek, którego widziałem w szopie, pomyślał. Ktoś szybko się
przebrał i czmychnął dalej. Szykuje się coś grubszego. Dwieście krążników to sporo
pieniędzy, komuś bardzo na czymś zależało skoro zdecydował się tyle zapłacić. Ale o co
mogło chodzić?
Po kilku chwilach las zaczął się przerzedzać, Byrkops dojrzał trybuny i pole gry, w tym
miejscu bowiem kończyła się ścieżka. Kibice wymachiwali chorągiewkami i transparentami,
krzyczeli co sił w gardłach dopingując swoich pupili. Najwidoczniej Tury wygrywały,
bowiem co chwila wieś ogarniał okrzyk radości i kolejne wiwaty, co mogło oznaczać, że
zawodnicy z Górnopola zdobyli punkt. Kogut wskoczył na stojący opodal kamień i przyglądał
się z zaciekawieniem kibicom, bowiem gra go w ogóle nie interesowała.
Ten ktoś musiał być na trybunach, myślał intensywnie . Zapewne nim wyszedł z lasu zaczekał
na rozpoczęcie meczu, wiedział bowiem, że zafrapowani inauguracją zawodów kibice nie
zauważą pojedynczej osoby przemykającej się ukradkiem w kierunku tłumu. Byrkopsa z
zamyślenia wyrwała nagła fala westchnienia. Kibice zerwali się z ławek i na kilka chwil
zamarli, jakby urzeczeni jakimś czarem.
– Co u licha? – kogut spojrzał na plac gry i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Dwóch
zawodników Górnopola leżało na ziemi zwijając się z bólu. Kolejni trzymając się za brzuchy
mknęli co sił w nogach w kierunku krzaków. Co dziwne sprintem godnym mistrza świata
zmierzał tam również trener Turów Renur Warmixer. Jako, że sędzia nie zareagował na całe
zamieszanie, Apolinary nie napotykając oporu zdobył kolejne punkty dla Pszczelarzy.
– Stać, stać sędzia przerwać mecz !!! – krzyczał wzburzony Grenvipor – Nie widzisz, że jest
przerwa?! Panie obserwatorze proszę interweniować i unieważnić te punkty.
Obserwator wyraźnie się zamyślił, chrząknął, po czym dyplomatycznie odpowiedział.
– Nie mogę, wszystko odbyło się w zgodzie z przepisami. Nie było faulu, zawodnicy Turów
sami opuścili plac, więc Pszczelarze mięli prawo zdobyć punkty. Co więcej jeśli do zajścia
południa Tury nie stawią się na placu ogłoszę decyzję o zwycięstwie drużyny z Maćków.
– Ale przecież widzi Pan, że moich zawodników dotknęła jakaś przypadłość – protestował
sołtys – To oczywiste.
– Przed meczem deklarowaliście dobry stan zdrowia drużyny, teraz nie można tego już
zmienić.
Grenvipor zaklął, opuścił trybunę honorową i pobiegł w kierunku krzaków, gdzie pochowali
się już wszyscy zawodnicy Turów. Wychodził z nich właśnie znachor drużyny Zielopas.
– Co z nimi? – zapytał sołtys
– Srają, że mało nie odlecą – odpowiedział znachor – Nie radzę się tam zbliżać, straszny
widok.
– Ale jak to się stało?
– Nie wiem, ostatni raz widziałem taką reakcję jak podaliśmy krowie Bornochwała wyciąg z
Miłka Polnego. Przeczyściła się w mgnieniu oka.
– A co z meczem, będą mogli grać dalej?
– Wątpię, jak przestaną będą tak wykończeni, że przez dwa dni nie wstaną z łóżek.
No to koniec, pomyślał Grenvipor, żegnaj ligo mistrzowska, żegnajcie dotacje ze skarbca
książęcego, teraz staną się kolejną nijaką wsią, bo za takie uchodziły te bez swojej drużyny w
lidze.
*
– Czyżby więc o to chodziło? – dywagował Byrkops przypatrując się ogromnemu
zamieszaniu jakie zapanowało na placu. Pszczelarze z Maćków podskakiwali radośnie
świętując zwycięstwo, kibice z Górnopola obrzucali ich zaś obelgami oskarżając o
nieuczciwość. Kilku mężczyzn krzywiąc się i łapiąc gwałtownie powietrze w płuca wynosiło
zawodników Górnopola z krzaków. Ci wyglądali jak siedem nieszczęść. Bladzi z
przekrwionymi oczami zdawali się być skrajnie wycieńczeni. Sołtys łapał się za głowę i
dyskutował jeszcze z obserwatorem ligi, który kiwał tylko przecząco głową. Wszyscy
zadawali sobie jedno pytanie. Jak to się mogło stać, że sześcioro zdrowych wydawałoby się
mężczyzn nagle w tym samym momencie zmogła megasraczka?
Byrkops był przekonany, że tego właśnie dotyczyła intryga, której przebieg starał się ustalić.
Ktoś wziął pieniądze, zapewne od kogoś z Maćków i unieszkodliwił zawodników z
Górnopola, by ci oddali mecz bez walki. Ale jak tego dokonał?
W tym momencie oczom Byrkopsa ukazał się Szczytnik. Rozsiadł się na najwyższej trybunie,
którą opuścili już kibice i nastroszył pióra, przez co wyglądał jak spuchnięty paw. Dziób
trzymał wysoko ku górze, a sterczący grzebień miał nadać mu majestatycznego wyglądu. Tak
jak się Byrkops spodziewał obok przycupnęła Miłorząbka, maślanymi oczami wpatrując się w
trzepoczący na wietrze grzebień koguta. Zgroza. Byrkops już miał ruszyć, by sprać
znienawidzonego ptachora, gdy dostrzegł coś na stoliku opodal ławki zawodników Turów. To
go niezmiernie zainteresowało.
A więc to tak? Ruszył w kierunku znaleziska. Jeżeli jego przypuszczenia okażą się trafne to
znalazł klucz do rozwiązania zagadki niedyspozycji zawodników. Przy okazji wpadł mu do
głowy podstępny sposób na załatwienie Szczytnika.
*
Moczyrus był człowiekiem-instytucją znanym w Górnopolu głównie z nieprzeciętnego talentu
do garncarstwa i rzeźby. Jego wyroby zawsze były przebojami na okolicznych targowiskach i
jarmarkach, miał jednak Moczyrus jeszcze jeden niezaprzeczalny talent, dzięki któremu dla
mężczyzn ze wsi był prawdziwym skarbem. Talentem owym była umiejętność ważenia
niesamowitego piwa.
Tego wieczoru około dwudziestu mężczyzn zasiadło w karczmie na drewnianych ławach z
pełnymi kuflami złocistego trunku.
– Zostaliśmy oszukani i co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości – mówił sołtys
Grenvipor – Taką reakcję wśród zawodników mogło wywołać tylko podanie jakiegoś bardzo
silnego specyfiku. Potwierdza to Zielopas, który podejrzewa nawet o jaki specyfik może
chodzić.
– Tak – podjął wątek znachor – Jestem niemal całkowicie przekonany, że to co przydarzyło
się Turom to reakcja na wywar z Miłka Polnego i to bardzo skondensowany.
W karczmie na chwilę zapadła cisza.
– A więc ci szubrawcy z Maćków otruli naszych ?!! – zagrzmiał Gordon Baryła
przetrawiwszy nowinę – To hańba, trzeba interweniować, odebrać im punkty, zdegradować,
załatwić cepami !!!
Reszta mężczyzn przyłączyła się do oburzonego Baryły. Wśród zebranych zaczęła przeważać
głosy o zemście i najeździe na Pszczelarzy.
– Spokojnie, spokojnie, to jeszcze nie wszystko! – tonował sytuację sołtys – Są w tej sprawie i
okoliczności dla nas jako wsi bardzo niewygodne.
Wśród zebranych znów zapanował spokój. Grenvipor kontynuował więc swój wywód.
– Jak to już było powiedziane Tury zostały otrute. Pozostaje jednak pytanie jak do tego
doszło? Przeprowadziliśmy z Zielopasem małe dochodzenie i doszliśmy do niepokojących
wniosków. Jedyną okazją, gdzie wszyscy zawodnicy pili to samo był toast do bogów przed
rozpoczęciem meczu. Tylko w tym winie można było rozpuścić wywar z Miłka Polnego.
– Czyli to stary Golonka zatruł swoje wino i podał je zawodnikom? ! – zapytał oburzony
piekarz Bendziosoł.
– Niezupełnie – odparł sołtys – Wino przecież pili wszyscy zawodnicy, a zachorowali tylko
nasi.
– O co więc chodzi?! – zagrzmiał młynarz Karadziej
– Trudno mi to wytłumaczyć – mówił dalej Grenvipor – Ale przed zwołaniem dzisiejszego
zebrania ktoś podrzucił mi pod drzwi dwa kubasy spośród tych, w które nalane było wino na
toast do bogów. Nie miałem pojęcia dlaczego, aż dostrzegłem coś co wiele w tej sytuacji
tłumaczy.
Grenvipor podniósł jeden z kubasów i pokazał coś palcem pozostałym.
– W tym miejscu znajduje się wyraźne nacięcie wypełnione zabarwianą na zielono żywicą. Z
daleka jest zupełnie niewidoczne, jednak jeśli ktoś wie gdzie patrzyć, to z bliska można je
bardzo łatwo dostrzec. Drugi kubas czegoś takiego nie posiada. Znaczy to, że część kubasów
była naznaczona i w nich najprawdopodobniej wino było czyste i smaczne jak zawsze.
– A w pozostałych znajdowała się trucizna – pomruk zszokowanych mężczyzn wypełnił salę.
– Tak – potwierdził sołtys.
Bez odpowiedzi zostało jednak jeszcze jedno bardzo ważne pytanie, którego nikt nie odważył
się zadać. Grenvipor spoglądał z zatroskaniem na pozostałych, po czym przeszedł do
przedstawiania dalszej części swoich wniosków.
– Wywar z Miłka Polnego został wlany bezpośrednio przed meczem do tych kubasów, które
nie miały nacięć. Ci z Maćków wiedzieli, których kubasów uniknąć, żeby się nie otruć, a
które wziąć z tacy. Niemożliwe, żeby ktoś z Pszczelarzy choćby na chwilę wcześniej miał
dostęp do naszych kubasów, dostarczono je bowiem bezpośrednio przed meczem ze świątyni.
Wychodzi więc na to, że tej zbrodni dopuścił się ktoś z naszych.
Zebrani w karczmie Moczyrusa zbledli. Ta wiadomość przerastała ich, żaden z mężczyzn nie
mógł pojąć kto byłby zdolny, aby posunąć się do takiej zdrady.
– Kogo podejrzewasz ? – zapytał bez ogródek Gordek Baryła
– Tylko jedna osoba jest odpowiedzialna za wypełnianie kubasów winem i podanie ich
zawodnikom przed rozpoczęciem meczu.
Wcześniejsze zblednięcie było tylko wstępem do całkowitego odpływu krwi z twarzy
mężczyzn z Górnopola.
– To nasz kapitan, kowal Borydel
– Brono Zabójca – przebiegło po karczmie, po czym zapadła długa, krępująca cisza.
•
Byrkops siedział na dachu piekarni i przyglądał się mężczyznom wychodzącym z karczmy. A
więc dotarła do nich niewygodna prawda? Ciekawe co też poczną teraz z takim
brzemieniem?
Grenvipor i Zielopas opuścili lokal jako ostatni. Pomimo nocnej pory nie udali się do swoich
domów. Kogut zdołał na tyle poznać Grenvipora, żeby wiedzieć, iż nie zostawi on tak tej
sprawy do rana.
– Co ?!!! – nagły wrzask dobiegł po kilkunastu minutach z chaty kowala Borydla – Czy
wyście doszczętnie zwariowali, jak możecie mnie o coś takiego podejrzewać?!!! Gdybym
miał dość sił sprałbym was nie zważając na urzędy jakie piastujecie.
– Przyznaj, że tylko ty miałeś dostęp do kubasów, nikt inny nie mógł dodać trującego wywaru
– argumentował sołtys – To bardzo poważna sprawa, którą roztrzygnie sędzia. Jutro wysyłam
pismo do kancelarii książęcej o przydzielenie nam sędziego.
– Ale Grenviporze, błagam powiedz dlaczego miałbym robić coś tak podłego? – kowal był już
teraz wyraźnie załamany – Ja kocham tę drużynę.
– Cóż – sołtys podrapał się po głowie – Równie jak umiłowanie do drużyny znana jest
również twoja skłonność do hazardu. Być może popadłeś w długi i potrzebowałeś pieniędzy
by je spłacić. To już rozpatrzy sędzia. Mam nadzieję, że dowiemy się skąd wziąłeś truciznę.
Do tego czasu nie wolno ci wyruszać z Górnopola.
Grenvipor z Zielopasem opuścili dom Borydela pozostawiając na płocie Byrkopsa, który
dostrzegł w chacie kowala coś, co spowodowało, że w jego głowie powstały nowe
wątpliwości. Kogut był pewien, że ta noc przyniesie jeszcze wiele odpowiedzi na pytania
frapujące większość mieszkańców osady.
*
Cień przesuwał się wzdłuż stodoły. Księżyc znajdował się w fazie bliskiej pełni, złociste
światło dość dobrze więc oświetlało okolicę. Tajemnicza postać wślizgnęła się do
drewnianego budynku. Była to ta sama stodoła, w której doszło do transakcji przekupstwa.
Tym razem kogut jednak nie dostrzegł drugiej osoby. Cień był sam. Byrkops szedł za nim
najciszej jak mógł. Cień podszedł do ściany stodoły, wyciągnął szmaciane zawiniątko i
zdawał się kopać coś w ziemi, stodoła ustawiona została bowiem na niepokrytej niczym
glebie. Wtem drzwi otworzyły się z głośnym zgrzytem i do wnętrza wpadło światło
kilkunastu pochodni.
– A więc tu postanowiłaś ukryć dowód swojej winy Leodio – rzekł sołtys Grenvipor stojąc na
czele kilkunastu mężczyzn – To zapewne wywar z Miłka Polnego, nieprawdaż?
Kobieta stała jak wmurowana. Sołtys podszedł i zdjął jej z głowy ciemnogranatową czapkę z
frędzlami. Byrkops, teraz ukryty za drewnianym filarem już za pierwszym razem rozpoznał tę
czapkę, nie był jednak pewien do kogo należy. Gdy zobaczył ją wiszącą dzisiejszej nocy na
gwoździu w domu Borydela wiedział już, że jest własnością Leodii. Przed oczami miał
pewien dzień, jakiś miesiąc temu, kiedy całą wsią wstrząsnęła straszliwa awantura w domu
kowala. Borydel znowu przegrał coś w kości i Leodia zamierzała zemścić się na nim rzucając
wszystkim co wpadło jej w ręce. Uciekający na podwórze skruszony mąż pierwsze trafienie
otrzymał właśnie ową skórzaną czapą. Leodia zapewne uznała, że najlepiej ukryje pod nią
swoje złocisto-żółte włosy, które w mroku mogłyby rzucać się w oczy. Teraz kobieta stała
milcząc otoczona przez wściekłych mieszkańców Górnopola.
– Podejrzewaliśmy z Zielopasem, że zastraszony Borydel będzie próbował się pozbyć
dowodów przed przybyciem sędziego, postanowiliśmy się więc zaczaić i poczekać, aby mieć
pewność. Wyobraź sobie nasze zdziwienie, kiedy dostrzegliśmy twoją postać
wymykającą się nocą z domu. Sprzedałaś nasz honor i zdrowie zawodników za marnych parę
krążników – kontynuował swoje oskarżenia Grenvipor – Naraziłaś nawet zdrowie i życie
swojego męża.
– Nieprawda, chciałam go ratować – odezwała się wreszcie Leodia. W jej głosie kryła się
rozpacz, ale zarazem pewna doza ulgi z tego, że już po wszystkim – Ci z Maćków zagrozili,
że jak nie odda pieniędzy, które przegrał u nich w kości to doniosą na niego do Gwardii
Książęcej, a stamtąd już krótka droga do lochów. Musiałam coś zrobić. Chyba mój mąż jest
ważniejszy od jakiegoś głupiego meczu?
– Grozili ci ? – spytał sołtys
Leodia schowała twarz w dłoniach. Aż trudno było uwierzyć, że to ta sama nieposkromiona
kobieta, znana powszechnie ze swojego ognistego temperamentu. Teraz wydawała się
zagubiona i bezbronna.
– Nie mogli darować długu, to byłoby podejrzane, powiedzieli więc, że jeśli się zgodzę na ich
plan to dadzą mi pieniądze, które potem mój mąż im zwróci – ciągnęła swoją opowieść – Ich
znachor nawarzył tego świństwa i dał mi flakonik, który kazali potem zwrócić. Mówili, że
mikstura ta może im się jeszcze przydać. Wlałam po kilka kropel do kubasów, które
wcześniej oznaczyłam. Mój mąż nic o tym nie wiedział, przysięgam, powiedziałam mu, że
muszę porządnie doczyścić naczynia. Borydel nigdy ich nie sprawdza, nalał więc wino
wszystkim jednakowo.
– Jak doszło do transakcji?
– Miałam zakopać flakonik tutaj, a potem ktoś się po niego pojawi i podłoży pozostałą część
pieniędzy – Leodia teraz rozpłakała już się na dobre – Tak mi wstyd, że dałam się na to
namówić.
– To było rzeczywiście bardzo głupie, myślę jednak, że sprawa jest do załatwienia – ciągnął
Grenvipor – Baryła i Bendziosoł zaczają się tutaj i poczekają na tego szubrawca z cepami, a
wtedy już na poważnie zajmiemy się rozwiązaniem tej podłej intrygi. Przypominam,
potrzebujemy go żywego – spojrzał na nieco zawiedzionych stojących obok niego mężczyzn.
Leodia wraz z sołtysem Grenviporem i pozostałymi mężczyznami opuściła stodołę, na placu
boju pozostali tylko Baryła i Bendziosoł, którzy szukali sobie odpowiednich kryjówek.
– A więc zagadka rozwiązana – pomyślał Byrkops, dumny, że się do tego walnie przyczynił -
Tak obiektywnie myśląc to mam łeb nie od parady, naprawdę inteligencja godna
pozazdroszczenia.
Świt powoli rozmywał mrok nocy. Byrkops czuł się zmęczony i chętnie poszedłby na swoją
grzędę i przespał się trochę, wiedział jednak, że ma jeszcze coś ważnego do załatwienia.
*
Szczytnik wypiął dumnie pierś przygotowany do porannej pobudki. Podszedł do poidełka, z
którego zawsze korzystał, by wzmocnić głos i przełknął łapczywie kilka haustów wody. Obok
stała Miłorząbka, jak zawsze piękna i dorodna, wpatrzona w Szczytnika jak w obrazek bez
skazy. Kogut widząc, że znajduje się w centrum zainteresowania kury celebrował
przygotowania do piana bez końca. Przetrzepał grzebień, nastroszył pióra i wskoczył na palik
służący do mocowania linki do wieszania prania. Zanim wydał z siebie głos napuszył się jak
paw, po czym okolicę wypełnił przeciągły dźwięk głośnego purchnięcia, nie pochodzący
jednakowoż z głębi dzioba Szczytnika. Kogut spojrzał wielce zafrasowany na Miłorząbkę
mając zapewne nadzieję, że kura nie zauważyła tego nietaktu, kiedy kolejne purchnięcie
przybrało formę nagłego wystrzału, który zrzucił koguta z palika. Tego kura nie mogła nie
zauważyć. Szczytnik nie panował już nad sobą, uraczając okolicę raz po raz gazowymi
wystrzałami o tak dużej sile, że pióra na jego ogonie latały wszędzie wokoło. Po chwili po
kogucie nie było już śladu, a unoszące się nad krzakami liście mogły świadczyć o tym, że
Szczytnika pognało do lasu w bardzo pilnej potrzebie. Miłorząbka rozglądnęła się wokół
mając nadzieję, iż nikt nie widział jej w towarzystwie tak ordynarnie zachowującego się
śmierdziela i ruszyła czym prędzej do swojego kurnika.
Byrkops szczerze się ubawił oglądając całą scenę z dachu piekarni. Szczytnik będzie pamiętał
do końca swoich dni, aby nie zbliżać się do jego terytorium. Warto było odlać zeszłego
wieczoru resztówkę wina zatrutego wywarem z Miłorząbka do poidełka Szczytnika. Co
prawda nadwerężył sobie trochę dziób, ale i tak szedł podrzucić kubas pod drzwi Grenvipora,
miał więc po drodze.
Zapowiadał się całkiem ładny dzień. Może nawet zaprosi Miłorząbkę na małą przechadzkę.
Jak tylko wyjdzie z szoku oczywiście.
Byrkops szedł wielce zadowolony w kierunku kurnika, kiedy nagle stanął jakby rażony
piorunem.
– Na rogatą krowę – zaklął wielce wzburzony – Znowu zapomniałem o porannym budzeniu
Baryły.
Dziwne trochę to opowiadanie, jak na temat konkursu. Jakoś nie jestem przekonany po lekturze powyższego tekstu. Z drugiej strony, to nie konkurs karaoke - masz prawo w taki sposób widzieć "klimat detektywistyczny".
Pozdrawiam
Mastiff
O matko, a co temu tekstowi się stąło?
www.portal.herbatkauheleny.pl
A gdyby tak spróbować sformatować tekst ręcznie, wykorzystując funkcję " edycja"? W tej formie opowiadanie raczej nie nadaje się do czytania ...
Hmmm... możesz nie brać mojego zdania pod uwagę, bo też startuję w tym konkursie i jesteśmy konkurentami, ale... dziwne to opowiadanko. Nie przekonuje mnie. Dostrzegam elementy, z założenia humorystyczne, które nie wyszły, po prostu.
No i te słowo "kubasy", w dodatku, pewnym miejscu, powtarzane jak mantra. Eh...
Oryginalne to, to jest, nie powiem. Tyle, że czytając to, mam uczucie, jakbym jadł zalkalec.
Początek trochę nudny ale dalej już było ciekawiej. Jednak tekst trzeba poddać edycji bo w pierwszej chwili kiedy na niego zerknąłem to spodziewałem się trzynastozgłoskowaca :)
No dobra, pomijając edytorską masakrę, to tekst czytało mi się naprawdę przyjemnie :) Co prawda pod temat konkursu jest mocno, mocno naciągany, ale poza kontekstem to kawał sympatycznego opowiadania. Humor jak najbardziej mi odpowiadał, napisane jest sprawnie i gładko, no i chyba pierwszy raz czytam tu tekst o kogutach :) Podsumowując: może bez rewelacji i ochów i achów, ale dla samego relaksu warto przeczytać :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
Rzeczywiście nietypowe, ale pomimo drobnych usterek (z nadmiarem kubasów na czele) bardzo mi się podobało :) Zwłaszcza wątek dotyczący rozterek miłosnych koguta był bardzo przekonujący :)
OK, dziwne. Ale niech będzie. Wygrać nie wygra, w każdym razie nie w Sherlockiście, jednak fajnie, że i takie szajby się pojawiają. :)
Pomysł na przaśny kryminał rzeczywiście oryginalny, ale jakoś specjalnie zabawne opowiadanie nie jest. Przyjemne, totalnie przeciętne opowiadanko, intryga prościutka. Do przeczytania i zapomnienia.
Ocena (tylko na potrzeby sherlocisty) - 3/10
Pozdrawiam.