- Opowiadanie: Morgon - Nie pij tego! (część pierwsza opowiadania)

Nie pij tego! (część pierwsza opowiadania)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nie pij tego! (część pierwsza opowiadania)

„Nie wiecie tego. Bo i skąd moglibyście wiedzieć. Zapewne niewielu z was uwierzy moim słowom, ale nie dbam o to, gdyż moim zadaniem jest wiedzę przekazać, nie do niej przekonywać. Prawda jest taka, iż skrzaty, krasnoludki, gnomy, trole, czy inne stworzenia uznawane powszechnie za baśniowe, istnieją naprawdę. Co z tą informacją zrobicie, wasza rzecz. Nie skupię się w tej nocie na rozważaniu co, jak i dlaczego, gdyż kostucha żwawo depcze mi po piętach i wnet zdolna zapukać do drzwi mej sypialni. Pogrążony w chorobie zaznaczam, iż kreśląc te słowa, trzeźwym na umyśle jestem.

Do rzeczy. Nie nad stworzeń tych bytem pragnę się rozwodzić, a nad ich wrogiem, z przyczyny prostej – wielu cokolwiek w baśniach pisało na temat tych nieludzi i czytelniku, jakieś wyobrażenie o nich masz. Jednakże Zakon Malgusta zapewne nic ci nie mówi. Przyczyna jest niezwykle prosta. Niewielu w ogóle o jego istnieniu wie. A jeśli kto się dowie i wieść tą chce przekazać dalej, wnet dosłownie głowę traci.

Zakon ów, wdzięcznym tematem do prozy i baśni nie jest. Już tłumaczę dlaczego. Skoro istnieją nieludzie, istnieć musi również magia, która to ich atrybutem jest. Żaden człowiek choćby przysłowiowo na głowie stawał, magii nauczyć się nie zdoła. Ona zwyczajnie w nieludziach jest i im służy. I tu pojawia się Zakon Malgusta, który sposobami makabrycznymi, choć nie do końca poznanymi, magię z tych stworzeń „odsącza”. Wiem tyle, że nie jest to śmierć przyjemna jak i szybka dla nieludzi, ale znów od tematu odbiegam.

Ja należę do zrzeszenia alchemików, którzy wystąpili z Zakonu po udanej próbie stworzenia syntetycznej magii. Znaczy jakoby sztucznej, jednakże moc jej jest ograniczona w stosunku do naturalnej. Nie pozwolono mi nakreślić receptury jej sporządzania, co mnie osobiście boli, gdyż uważam to za dobro, które powinno stać się wspólnym nas wszystkich.

Zakon musi zebrać odpowiednią ilość magii, by ta zdolna była samoistnie się reprodukować, powiększając swe zasoby. Mają na celu zmianę porządku rzeczy naszego świata i oczywiste przejęcie nad nim władzy. Nie stanie się to na pewno dziś, ani jutro, ale kiedyś będą dostatecznie silni, by spróbować, a wtedy mieczem przeciw nim nie staniecie…”

Gialandro Conni A. D. 1534

Polska, Zamość A. D. 2011

 

Do Zamościa Andrzej przyjechał na studia. Nawet dobre dwa tygodnie uczęszczał na wszystkie zajęcia, wykładów nie wyłączając. Potem stopniowo uległ wpływom otoczenia, które mówiło wprost, że skoro wykłady są nie obowiązkowe, znaczy to, że zamiast tego lepiej pójść na piwo. Idea z początku wydawała się słuszna i bez reszty pochłonęła studenta pierwszego roku. Za szybko. Skoro nie trzeba chodzić na wykłady, to i jak opuści się kilka ćwiczeń, nic przecież się nie stanie. W konsekwencji po niespełna dwóch miesiącach Andrzej Nerwiński nie miał większego powodu by pojawić się na uczelni. W najbliższym czasie miał z niej wylecieć.

Jego rodzice szybko dowiedzieli się o postępach syna i zakręcili dopływ gotówki. Sprawa była prosta – próbowałeś studiować. Nie podobało się. Teraz spróbuj popracować, a docenisz szkołę.

 

––––––––––

 

– Przynajmniej mieszkanie opłacają – powiedział Andrzej, przerywając przedłużającą się ciszę.

– Carefour? – zapytał Marcin. – Tam na pewno…

– Wczoraj złożyłem CV. Nie chcę tam iść. Użerać się z ludźmi cały dzień, a jak dadzą wypłatę to starczy mi aby na piwo.

– Z takim podejściem, to daleko zajdziesz – skomentował kolega. Andrzej wstał i rozprostował kości. Tyłek bolał go od siedzenia na zimnej ławce na Starym Mieście. Był koniec listopada, lecz pogoda nadal sprzyjała rozmyślaniom na świeżym powietrzu. Przyjemne słońce świeciło na bezchmurnym niebie, a ciepły wiatr miotał opadłymi liśćmi po rynku.

– Idę do Agi – oznajmił były student. – Zaprosiła mnie do tej nowej knajpy na lubelskiej.

– Gdzie? – zdziwił się Marcin.

– „Dziki wschód”.

– Chińska?

– Właśnie podobno nie – zaprzeczył Andrzej.

– Tajska? To ty powinieneś ją zaprosić. Długo zamierzasz pasożytować?

– Daruj sobie – odparł urażony Nerwiński. – Już niech cię o to głowa nie boli. Zrewanżuje się, jak tylko będę miał trochę grosza.

 

––––––––––

 

Agnieszka Gleszczuk do niedawna była jedynie koleżanką z grupy Andrzeja. Potem koleżanką z byłej grupy, gdy Narwiński zaniechał drogi kształcenia, a od dwóch tygodni była jego dziewczyną. Ludzie dziwili się co też długonoga dziewczyna o nienagannych kształtach i nieprzeciętnym umyśle widzi w takim osobniku jak Narwiński. Tłumaczono to faktem, iż podobno przeciwieństwa się przyciągają.

Dziewczyna mieszkała z rodzicami na wsi. Miejscowość Płoskie znajdowała się na tyle blisko Zamościa, że bez problemu można tam było dojechać komunikacją miejską. „Byle tylko uważać na kanarów” pomyślał Andrzej. Miał już jeden mandat do zapłacenia i tyle wystarczy. Stał tuż przy tylnym wyjściu, by w razie czego wyśliznąć się ze szponów kontrolera.

Autobus zajechał na przystanek, gdzie już czekała dziewczyna. Chłopak wyskoczył z pojazdu i z marszu pocałował dziewczynę. Przy tej okazji złapał ją za tyłek, nie skrępowany obecnością ludzi tłoczących się przy autobusie.

Objął Agę w pasie i ruszyli spacerem w stronę miasta.

– Naprawdę chcesz iść, aż na lubelską? Nie możemy podjechać? – zapytał błagalnym głosem.

– Wtedy sama bym przyjechała, a ty byś na mnie czekał na miejscu – odpowiedziała uśmiechając się. Zawsze się uśmiechała. Zawsze była w pogodnym nastroju. – Postanowiłam zadbać o linię, a dziś jest taki piękny dzień, że chyba możesz mi towarzyszyć? Sam może zrzucisz w końcu ten brzuch.

– Nie ma czego zrzucać. – wzruszył ramionami i podciągnął ubrania w górę. Dziewczyna skrzywiła się.

– Widzę. Masz. – Wyjęła z torebki karteczkę z ręcznie zapisanym numerem telefonu.

– Co to? – zapytał i zaraz westchnął teatralnie odczytując podpis pod spodem. – Co wy dzisiaj z tym Carefourem? Zaniosłem im CV wczoraj. – Oddał karteczkę.

– Gdzie jeszcze?

– Musimy dziś o tym rozmawiać?

– Nie, nie musimy. Nic nie musimy! – podniosła głos. Opuścił ją pogodny nastrój. Spochmurniała. Gdy poruszała temat pracy Andrzeja, ostatnio coraz częściej dochodziło do kłótni z tego powodu. Prawie zawsze się uśmiechała. W tych chwilach, ciężko było silić się na uśmiech mimo jej pogodnej natury. Dziewczyna świata nie widziała poza swoim chłopakiem i znała jego sytuację, ale nie mogła znieść jego bierności w poszukiwaniach. Andrzej wyznawał wiarę, iż praca sama przyjdzie do niego, a tu na ścianie wschodniej należało walczyć o nią zębami i brać co jest, tym bardziej mając jedynie wykształcenie średnie i zerowe doświadczenie zawodowe.

Szli jakiś czas w milczeniu, które przerwała podbiegająca do nich Anna Brecka, dobra znajoma Agi, a przynajmniej za taką się uważała.

– Cześć Aguś – krzyczała z daleka. – Masz?

– Cześć – odpowiedziała dziewczyna Andrzeja i wyjęła z torebki zeszyt. Podała go koleżance. – Jutro widzę to z powrotem – dodała.

– Jasne, aby na ksero rzucę.

– Cześć Aniu. Mi też miło cię widzieć – powiedział cynicznie. Dziewczyna nie przepadała za Narwińskim i wyraźnie to podkreślała przy każdej nadarzającej się okazji. Owa antypatia była naturalnie w stu procentach odwzajemniona. Andrzej uważał Brecką za osobnika, który uważał się za lepszego od innych. Za damę, której wszystko się należy. Od początku roku akademickiego pasożytowała na notatkach jego dziewczyny, ale ku jego satysfakcji niewiele jej to pomagało przy kolejnych kolokwiach, które nagminnie musiała poprawiać.

Odpowiedziała na zaczepkę pokazując mu język, ale chłopak powstrzymał się od podobnej odpowiedzi, zamiast tego popukał się w czoło ze złośliwym uśmieszkiem.

 

––––––––––

 

Spacer upływał na pogodnej rozmowie. Agnieszka nie potrafiła się długo gniewać. Naprawdę kochała Andrzeja. Nie miała wielkich wymagań co do ideału mężczyzny. Teraz. Kiedyś myślała, jak każda inna nastolatka, że wyjdzie za przystojnego bogatego romantyka. Teraz mając dwadzieścia lat, patrzyła na świat z trochę innej perspektywy. Pokochała nie pieniądze czy urodę chłopaka, ale jego osobowość. Minęli Castoramę i weszli w ulicę sadową, a stamtąd już kilka kroków dzieliło ich od celu. Towarzysz dziewczyny narzekał na kolana, które w jego odczuciu, za chwilę miały eksplodować.

Gdy dotarli na miejsce, Andrzej padł na najbliższe krzesło. Agnieszka zasiadła naprzeciwko, spierając łokcie na blacie małego restauracyjnego stolika. Sama knajpa nie prezentowała się okazale. Wciśnięta w kąt, pomiędzy sklepami, nie była by prosta do odnalezienia, gdyby nie tysiące reklam z adresem i strzałkami prowadzącymi do celu, jakie mijali po drodze. Mimo to o godzinie drugiej po południu tylko kilka stolików obsadzone było gośćmi. Głównie studentami i wagarującymi licealistami.

– Cienias – powiedziała Aga do próbującego złapać oddech chłopaka.

– Nie chodziłem tyle od podstawówki – odparł. Zajrzał do menu i ku swemu zdziwieniu stwierdził, że serwują tu bardziej dania włoskie, niż ryżopodobne wschodnie przysmaki. Było to pozytywne zaskoczenie. – Spaghetti, Polenta, Gnocchi… a gdzie Sajgonki? Skoro to włoska knajpa, to dlaczego nazywa się „Dziki Wschód”?

– A ja tam wiem… – Wzruszyła ramionami. – Może dlatego, że mieszkamy na dzikim wschodzie.

– To głupie – skomentował. – Na co masz ochotę?

– Prawdziwą włoską pizzę – powiedziała, jakby czytała slogan reklamowy – ale najpierw Chinotto. Dwa razy – dodała, gdy do stolika podeszła kelnerka.

– Co to jest? – zapytał zaciekawiony.

– Napój gazowany. – Wzruszyła ramionami. – W smaku, nieziemski.

– Mam pełne zaufanie do panienki gustu – rozłożył ręce i lekko się skłonił, wywołując u dziewczyny falę śmiechu.

 

––––––––––

 

– Mamy go Skoczku – zaraportowała kelnerka, zwracając się do mężczyzny przy barze. Klient nazwany Skoczkiem podniósł głowę z nad butelki piwa, którą dla zabicia czasu, z pasją pozbawiał naklejek. Mężczyzna miał bladą cerę, w większości zakrytą przez bujną jasną brodę i wąsy. Z pod szarej rozciągniętej czapki wypływały proste blond włosy, opadające na czarny znoszony płaszcz.

– Który? – zapytał.

– Dwa razy Chinotto. – Kelnerka przekazała zamówienie koleżance, a sama usiadła obok Skoczka. – Ten co siedzi z Młodą. Coś się tak skrzywił. Rada wybiera, nie my. Nie gap się tak bezczelnie, bo zacznie coś podejrzewać.

– Co niby? Zresztą nie wygląda na szczególnie bystrego – ocenił.

– Czy ty zawsze…

– Nie teraz – przerwał jej, gdy kelnerka, która przejęła zamówienie weszła z tacą i ruszyła ku studentom. Skoczek energicznym ruchem nakreślił skomplikowany symbol w powietrzu, wypowiadając przy tym zaklęcie. Zanim skończył, czas stanął w miejscu. Nawet jego rozmówczyni zastygła w bezruchu z niewypowiedzianym słowem na ustach.

Ruszył. Nie miał wiele czasu. Magia Synezalów nie była tak stabilna jak naturalna i w każdej chwili zaklęcie może być przełamane przez siły natury. Zatrzymanie czasu było ingerencją w prawa przyrody, które dążyły teraz do przełamania czaru i powrotu do normy.

Szedł powoli, mimo tego, że wkładał w to wszystkie siły, powietrze było nieustępliwe. Stało się gęstą masą, którą co gorsza nie dało się oddychać. Haust powietrza jaki wciągnął do płuc przed akcją musiał mu wystarczyć.

Minął kelnerkę, która zrealizowała zamówienie i odwracała się właśnie w stronę baru, po czym wrzucił do szklanki stojącej przed chłopakiem pigułkę. Machnięciem ręki złamał zaklęcie i wszedł w najbliższą ścianę. Pigułka odbiła się od powierzchni napoju jak piłeczka, po czym wpadła w ciecz, gdy czas wrócił do normy, rozpuszczając się w niej błyskawicznie.

Zadanie było wykonane.

 

––––––––––

 

– To jest to niesamowite Czinotto? – zapytał Andrzej, gdy kelnerka odeszła.

– Chinotto – poprawiła dziewczyna. – A co?

– Ciekawe czy smakuje lepiej, niż wygląda. – Uśmiechnął się, wywołując tym samym tysięczny już chyba uśmiech na twarzy Agnieszki. Nagle spochmurniała. Kątem oka zauważyła coś za plecami swojego chłopaka i zamyśliła się. Milczała długo.

Andrzej podniósł szklankę z brązowym napojem i zlustrował ją dokładnie, po czym przytknął do ust. Była to chwila, w której Aga podjęła decyzje. Pobladła. Zamachnęła się, by wytrącić Andrzejowi napój z ręki, ale…

 

––––––––––

 

… Na szczęście jej się nie udało. Samanta była od niej szybsza. Zyskała cenne sekundy kreśląc w powietrzu mało skomplikowany znak spowalniający czas, a następnie rzuciła się do stolika Andrzeja i Agnieszki. Wprawnym ruchem odepchnęła dziewczynę razem z krzesłem w tył. Mimo, że teraz czas został spowolniony, wprawiona w ruch dziewczyna później upadnie. Pacnęła delikatnie szklankę Andrzeja od spodu i usiadła przy stoliku tuż za nim.

 

––––––––––

 

Agnieszka wytrąciła nieziemskie Chinotto z ręki Andrzeja, które następnie upadło na podłogę. Szklanka rozbiła się o płytki na tysiące drobniutkich kawałków, uwalniając ze swego wnętrza napój.

– Nie pij tego! – krzyknęła dziewczyna, po czym runęła jak długa, wraz z krzesłem na ziemię.

Samanta siedząca tuż obok, obserwując całą scenę, zaklęła pod nosem. Zadziałała zbyt pochopnie. Nie przemyślanie. Ale teraz najważniejszym było nie wychylać się, oddalić stąd i pozostawić wszystko Młodej – głupiej dziewce, która w imię miłości poświęciła o wiele ważniejszą sprawę. Rzuciła na szalę los nas wszystkich Synezalów, narażając na dekonspirację. Odpowie za to później, pomyślała Samanta, próbując opanować zszargane nerwy.

Nieliczni goście restauracji wbili swe spojrzenia w leżącą na podłodze studentkę. Korzystając z okazji, Samanta wyszła niepostrzeżenie.

 

––––––––––

 

Andrzej zmełł przekleństwo, widząc skierowane ku ich stolikowi spojrzenia ludzi. Wstał pospiesznie i pomógł podnieść się zdezorientowanej dziewczynie. Uderzenie w głowę solidnie ją przymroczyło. Przed oczami miała roztańczone plamy, a w potylicy tętniący ból. Złapała się ręką za głowę i próbowała rozmasować stłuczone miejsce. Oprzytomniała momentalnie. Wyjęła z torebki portfel i rzuciła na stolik dwadzieścia złotych.

– Wyjdźmy – powiedziała do Andrzeja, który o niczym innym nie marzył.

Opuścili lokal, odprowadzeni spojrzeniami i komentarzami ciekawskich.

– Nic ci się nie stało? – zapytał. W odpowiedzi pokręciła przecząco głową. – Co to do cholery było? – dodał.

– Usiądźmy gdzieś proszę, zaraz wszystko wyjaśnię – odpowiedziała nadal trzymając się za głowę. Na ich oczach ludzie wsiedli do autobusu, pozostawiając przystanek pusty. Agnieszka usiadła, a obok niej Andrzej. – Należę… należałam do bractwa Synezalów… wiem że o nim nie słyszałeś. Zajmujemy się magią. Tak, właśnie magią. Słuchaj, nie traktuj mnie z góry, pozwól dokończyć. Dziś miałeś wstąpić w szeregi bractwa, zostałeś wybrany. Zwabiłam cię do baru, gdzie mieli podać ci pigułkę Many i…

– Miałem cię za rozsądną dziewczynę… Cześć – powiedział kręcąc głową. Wstał, ale dziewczyna złapała go za rękaw.

– Wysłuchaj mnie, proszę. – Uchwyciła jego spojrzenie, a on nie odwrócił wzroku. W jej oczach była prawda. Prawda i wielki ciężar, który pragnęła z siebie zrzucić. Ugiął się pod naporem tego spojrzenia i usiadł. – Dziękuję. Mieli podać ci pigułkę Many, co by pokazało ci inny wymiar naszego świata, ale nie zdążyli widocznie, skoro do tej pory nie odczuwasz nic nienormalnego… Prawda? – zapytała, patrząc uważniej na chłopaka, którego oczy robiły się coraz większe i większe. Ze zdziwienia i ze strachu przed tym, co nagle pojawiło się za przystankiem…

c.d.n…

Koniec

Komentarze

Wciągający wstęp; chociaż jak dla mnie, trochę rozciągnięty, momentami przegadany. Jednak, jeżeli to fragment większej całości, to można sobie pozwolić na ciut dłuższe i szczegółowsze wprowadzenia i opisy. W książce proporcje tekstu zmieniają się. Inne jest też nastawienie czytelnika, który bierze do ręki książkę, niż tego, który siedzi przed kompem i chce przeczytać coś na szybko.
Zaciekawiło mnie na tyle, że będę czekał na ciąg dalszy.
Z technicznej strony- trochę przecinków, jakieś tam szczególiki, ale nie mam większych zastrzeżeń.

Opowiadanie dobre, podoba mi się sam pomysł. Wykonanie bez jakichś szczególnie zniechęcających błędów. Czekam na ciąg dalszy.

Zapowiada się fajnie, czyta się gładko, ale... nie za bardzo rozumiem, dlaczego jednak Agnieszcze udało się wybić tą szklankę i ostatnia scena, z tymi tłumaczeniami, wypada tak, jakbyś poszedł po najlżejszej lini oporu, a szkoda.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka