
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Śmierć ma barwę czerwieni. Pogodnej, radosnej czerwieni. Teraz to zrozumiałem. Trochę za późno, fakt. Lecąc głową w dół wprost na spotkanie z ziemią człowiek odkrywa, jakim idiotą i ślepcem był przez całe świadome życie.
Jestem produktem Zachodu. Zgniłego, pełnego pychy i ignorancji, dodajmy. Zachodu, który swego czasu z zapałem i determinacją odrzucał wszystko co nieracjonalne, zwłaszcza, gdy było rodzime. A teraz przyjdzie mi za to zapłacić. Jedyną moją nadzieją jest to, że uderzając roztrzaskam sobie ten durny łeb albo skręcę kark. Dlatego pikuję. Wszystko, byle nie wpaść w ręce mieszkańców Krainy.
Rano. Tak strasznie rano. Dziś znowu śniły mi się koszmary. Właściwie to ten sam koszmar, co ostatnio. I jeszcze wcześniej. Wysokie, smukłe postacie o rękach suchych i powyginanych niczym gałęzie drzew, trójkątnych, pociągłych twarzach i spiczastych uszach. I ostrych, drobnych zębach przywodzącymi na myśl cholernie ostre brzytwy. I małe potworki. Krzywe, powyginane, ale podobne do tamtych starszych. Pokraczne dzieciątka.
Na Wielki Elektron, jakże nie chce mi się wstawać. Ale trzeba. Dlatego dźwigam się z jękiem na nogi i szuram chwiejnie do łazienki. Z lustra patrzy na mnie podkrążonymi oczami trzydziestoletni facet o przetłuszczonych włosach i kilkudniową szczeciną na wymiętej twarzy.
Wrak. Tak się czuję.
A wszystko przez Czyżyk.
Egoistyczna suka. I kochana dziewczyna. W ogień bym skoczył dla tego pogodnego uśmiechu na bladej twarzy, tajemniczych zielonych oczu skrytych za kurtyną rzęs, wiecznie potarganych rudych włosów.
No i skoczyłem. Rycerzowania mi się, kurna, zachciało. Ale co zrobić, gdy dziewczyna, za którą się szaleje prosi o pomoc ze łzami w oczach?
Wstążka. Czerwona wstążka zawiązana na nadgarstku. Jak rany, kto jeszcze wierzy w te zabobony.
Nie powiedziałem tego na głos. Czyżyk i tak była bliska histerii. Więc siedziałem i popijając herbatę słuchałem o porwaniu półrocznego siostrzeńca przez jakiś tam Sidhe, którzy mają w zwyczaju podmieniać ludzkie niemowlęta na swoje potworkowate potomstwo. A wszystko przez brak czerwonej wstążeczki przywiązanej do ramy łóżeczka, która, w jakiś cudowny sposób, chroni przed tą nieprzyjemnością. Na pytanie czy zawiadomiła policję odpowiedziała zdenerwowanym prychnięciem.
– Wyśmialiby mnie. Ty też mnie wyśmiejesz, jeśli już tego w myślach nie zrobiłeś. Ale i tak spróbujesz mi pomóc. Wiem, bo cię znam.
Zna mnie. Świetnie. Gdybym wiedział jak bardzo będę miał przez to przerąbane, nie podrywałbym jej w barze z czterolistną kończyną w szyldzie.
Odmówiłem, każąc jej zawiadomić policję. Spojrzała na mnie jak na ostatniego skurwysyna i wyrzuciła za drzwi.
Ale miała rację. Spróbowałem.
Po kilku nocach sennych horrorów, przez które budziłem się albo z palpitacjami serca, albo przemożną chęcią samobójstwa.
Pobieżnie przeczytałem kilka artykułów o mitach irlandzkich. O Sidhe, elfopodobnych istotach, które były bohaterami moich koszmarów i miejscu, w którym żyją – Krainie, do której prowadzić ma tęcza. Dowiedziałem się też jak traktują nieproszonych gości. Niektóre opisy były gotowymi scenariuszami do filmów typu gore.
Z niechęcią i wrodzonym sceptycyzmem zawędrowałem na Górę Świętego Patryka, odosobniony pagórek w zachodniej części Irlandii. I choć rocznie to miejsce odwiedza coś około 60 tysiąca ludzi, tego dnia było tam pusto.
Przez dobre dwie godziny łaziłem po trawie i kamieniach jak skończony idiota, szukając jakichś znaków albo śladów, kompletnie ignorując kapliczkę postawioną na szczycie ponad sto lat temu. Pewnie w ogóle nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie okropne krakanie jakiegoś czarnego ptaka, najpewniej gawrona. Podszedłem totalnie już zniechęcony i mający ochotę rzucić to wszystko w cholerę.
Tuż przed kapliczką ziemia była popękana. A gdy przyjrzałem się bliżej aż klepnąłem na tyłek. Pęknięcia pulsowały kolorami tęczy. Nie nachalnie, subtelnie. Gdybym bardzo się uparł pewnie wmówiłbym sobie, że to gra światła połączona z moim zmęczeniem. Ale nie chciałem. Bo właśnie zacząłem wierzyć.
Kolorowa ścieżka biegła pod kamienistym szlakiem, wielokrotnie zraszanym krwią stóp co bardziej religijnych pielgrzymów. Ryłem rękami, szurałem kolanami ignorując fakt, że właśnie niszczę sobie nowe dżinsy. Byłem jak dzieciak, zafascynowany i podniecony wyzwaniem i tajemnicą skrywającą się za tymi cholernymi kamykami.
Nagły rozbłysk światła oślepił mnie na dobrych kilka sekund. Poczułem, że coś wciąga mnie pod ziemię a potem ciemność odcięła mi świadomość.
Niebo. Błękitne, bezchmurne niebo było pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem po odzyskaniu przytomności. Drugą, która przyprawiła mnie o nagły skok ciśnienia była tęcza. Na której leżałem. Dokładniej na jej brzegu. Fiolecie.
Pięknie.
Wstałem ostrożnie, nogi trzęsły mi się jak galareta. Pierwszy krok, potem drugi i trzeci. Powoli, spokojnie. Jednocześnie gorączkowo starałem się sobie przypomnieć wszystko, co wiedziałem o dawnych wierzeniach i legendach. Nie było tego za wiele.
Ale póki co szło dobrze. Noga za nogą, kolor za kolorem.
Aż stanąłem na tym cholernym czerwonym. Zapadłem się w niego albo to on otulił mnie. Wszystko jedno. Grunt, że przypomniałem sobie, poniewczasie, słowa Czyżyk: weź wstążkę. To jedyna czerwona przyjazna ci rzecz.
Wielkie dzięki. Nie mogłaś powiedzieć „nie stawaj na czerwonym, debilu"?
Lecę. A raczej spadam. Głową w dół. Bo naprawdę za nic nie chcę spotkać Sidhe. Potworów z moich snów.
Jesli mam być szczera, to dla mnie słabo. Czytało mi się ciężko, ale moze być to równie dobrze przez kulawą interpunkcję, dziwny styl, co i przez to, że chce mi się spać. Fabuła niestety taka jakby chciała, a nie mogła... Dużo gadania, bardzo mało konkretu.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Mnie też nie wciągnęło. Choć do stylu nie mam raczej żadnych uwag. Zawaliła fabuła, którą można było rozbudować i udramatyzować. Na przykład sytuacja związana z porwaniem dziecka. Moim zdaniem kobieta powinna rozpaczać, miotać się. Ciskać oskarżenia na wszystko i wszystkich. Byłoby więcej dramatyzmu. Pozdrawiam i stawiam 4.
Ciekawy pomysł, ale zdecydowanie za krótka forma, by dobrze go zrealizować.
A gdybyś tak, droga Autorko, poczytała o wierzeniach iroszkockich i rozwinęła to opowiadanko? Bo teraz, to kończy się tak, ni w pięć, ni w dziesięć. Oprócz wzmianki o podmienieniu dziecka, nic się nie dzieje. Facet wszedł na tęczę i spadł.
Tu pewnie przydałoby się słowo wyjaśnienia, że tekst był pisany na szortalowy konkurs, gdzie limit znaków wynosił 5 tys.
Jak dla mnie to zaledwie jakiś mętny zarys- ani dialogów, ani porządnych opisów, ani ciekawych bohaterów z normalną motywacją. Jak notatka. Nic się interesującego nie dzieje, jak powiedział Tomasz, i w gruncie rzeczy czytanie było straconym czasem, bo język też irystuje. Myślę, że zamiast wrzucać takie nie-wiadomo-co, powinnaś rozwinąć pomysł, dopracować, wprowadzić jakąś iskrę w ten tekst. A tak- pomysł spalony, potencjał niewykorzystany.
Bez rewelacji, wyprane z dramatyzmu. Fabuła - wlaściwie brak fabuły. Bic się ze sobą w tym opowiadaniu za bardzo nie wiąże. Gdyby to rozszerzyć ... Jedny plus - dośc sprawnie napisane.
3/6
Jeżeli to z założenia miał być short- tym bardziej zastanawiam się, jak można nie zauważyć, że (uwaga: metafora:) wciska się atrakcyjną kobietę z odpowiednimi krągłościami w rozmiar zero, w którym nie dość, że źle wygląda, to jeszcze i ciuch niszczy.
jak to mówią: przybyłem, zobaczyłem i wzruszyłem ramionami.
tekst zdecydowanie ma potencjał, a autorka zdecydowanie ma zdolności. problem w tym, że tekst nie akcentuje ani własnego potencjału, ani zdolności autorki. a najgorsze, że nawet nie mogę powiedzieć o opowiadaniu właściwie niczego złego. to jeden z tych tekstów, które klasyfikują się dokładnie na środku skali - perfekcyjnie neutralne.
Eferelin, ja właśnie po to nic nie tłumaczyłam. Że na konurs, że szort, że coś tam. Skoro się nie broni znaczy, że nienajlepszy i tyle ;)
Byłam ciekawa reakcji.
I tekst nie spalony, niby czemu? Nic nie stoi mu na drodze. To tekst stoi przed rozwidleniem ;)