- Opowiadanie: Roxsana Rossenvelvet - Opowieści z Kimiro - Rozdział II

Opowieści z Kimiro - Rozdział II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieści z Kimiro - Rozdział II

Rozdział II

Biesiada trwała w najlepsze. Szynk wypełnił się podniesionymi, zachrypniętymi i nabrzmiałymi od wypitego alkoholu męskimi głosami, dźwiękiem opadających na podłogę drewnianych kości do gry, oraz zwyczajowych, pijackich przyśpiewek. Duszne, niezbyt przestronne, pogrążone w lekkim półmroku pomieszczenie oświetlało jedynie kilka niewielkich lamp o papierowych kloszach, ustawionych po jednej obok każdego z boksów. Przez małe, znajdujące się tuż pod sufitem okna, zabezpieczone jedynie bambusową kratą, widać było jak jasność jednego z pierwszych wiosennych dni powolutku odchodzi w zapomnienie. Na jej miejsce wkraczała teraz zwyczajowa szarość, która szybko przeistaczała się w czarną ciemność chłodnej marcowej nocy. Jednak zebranym w zajeździe mężczyznom w niczym to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Popijawa tak naprawdę dopiero teraz zdawała się rozkręcać na dobre. Głosy stawały się coraz głośniejsze, przyśpiewki coraz bardziej swobodne, a żarty coraz bardziej sprośne. Wszystkie te dźwięki zlewały się ze sobą, tworząc jedną wielką kakofonię, ponad którą od czasu do czasu wybijały się jakieś pojedyncze tony. Siedzący na słomianych matach wojownicy, próbowali przekrzyczeć się wzajemnie, dowieść swoich racji w jednaj z licznych pijackich kłótni, zakomunikować coś reszcie, bądź zwyczajnie wyrazić swoje zadowolenie, lub rozgoryczenie. I chociaż niektórzy z nich zdążyli już odpłynąć w objęcia głębokiego, niezdrowego snu, to jednak rwetes wcale się nie zmniejszył. Zwinne, małe, jakby skurczone w sobie postacie służących zgrabnie poruszały się po między boksami. Cierpliwie znosząc zaczepki gości, wciąż stawiały przed nimi coraz to nowe butelki sake oraz miski pełne ryżu i kiszonych warzyw. Starały się przy tym nie widzieć tego, że większość z tych potraw chwilę później ląduje na podłodze w nieco zmienionej delikatnie mówiąc formie. Unoszący się w powietrzu fetor wielu zmieszanych ze sobą woni, także jakby im nie przeszkadzał.

 

Jednakże nie wszyscy, którzy tego chłodnego wieczora zgromadzili się w szynkowej izbie, zrobili to po to, aby korzystając z ostatnich wolnych chwil upić się do nieprzytomności. Wyjątek stanowiła chociażby trzyosobowa grupka oficerów najemnej armii, służącej obecnie pod sztandarem klanu Murahito. Wspomniani mężczyźni zajmowali jeden z najbardziej odległych, ale też najlepiej oświetlonych zakątków izby. Na niskim, prostokątnym stoliku stała co prawda pękata ceramiczna karafka wypełniona ryżowym winem, a przed każdym z trójki najemników, gliniana czarka, to oni tylko z rzadka sięgali po napitek. Pogrążeni w przyciszonej, poważnej przemieszanej z partią kości rozmowie, zdawali się nie pasować do wesołej, beztroskiej kompanii.

– Zatem Sugiatni Kenshiro uciekł – mówił właśnie jeden z nich. Niemłody już, ale cięgle pozostający w sile wieku, barczysty osobnik, niepokaźnego wzrostu o ogolonej na łyso, nieproporcjonalnie małej głowie. Dwaj pozostali podnieśli na niego swój wzrok.

– Ano uciekł, a pościg, który za nim wysłałem do tej pory nie wrócił. Podejrzewam, że ani chybi, tamci już dawno stracili życie, a nasz ptaszek przekroczył granice prowincji. Jeśli tak, to nie prędko ujrzymy go znowu, chyba, że na czele przegrupowanej, klanowej armii. – Przytaknął ten, który siedział po jego lewej ręce, będący mniej-więcej w tym samym wieku, odrobinę przysadzisty oficer o przejmującym spojrzeniu małych, wciąż jeszcze błyszczących i bystrych czarnych oczu. Na jego szerokim, poważnym obliczu widniały już jednak pojedyncze zmarszczki, usytuowane w okolicy powiek i ust. Zaś w krótkie, czarne włosy wplotły się pojedyncze siwe kosmyki.

– No właśnie – podjął najmłodszy z tego towarzystwa, dwudziestokilkuletni, dość chudy wojownik, o wydłużonej, trójkątnej twarzy, z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi. Czarne włosy związał na karku w luźny kucyk, inny jednak od tego, jaki nosiły kobiety. – Ptaszek wyfrunął, wymknął się niczym wąż z klatki, a my w naszej nieudolności nie sprowadziliśmy go z powrotem. W tej sytuacji liczyłbym się z tym, że nie tylko nie dostaniemy obiecanej zapłaty, ale także stracimy głowy. I to wszyscy, począwszy od kapitana, a skończywszy na szeregowym wojowniku.

– Ależ co ty gadasz! – zaprotestował gwałtownie pierwszy z mężczyzn, ten z ogoloną czaszką. – Generał Isamo, zwykł za takie rzeczy karać inaczej. I gwarantuję ci, Manabu, że to nie głowy utracimy, gdy dotrze to do jego uszu.

Młodzik wyraźnie pobladł.

 

Powietrze w izbie po raz kolejny wypełniło się gromkim, pijackim śmiechem. Śmiech ten jednak nie zdołał zaradzić debatujących przełożonych.

– Bój się bój – skwitował oficer o przenikliwym spojrzeniu, jednocześnie wykładając kości do kubka i potrząsając nim kilkakrotnie – Bo i jest czego. – Uderzając drewnianym naczyniem o blat stołu uwolnił jego zawartość. – Ha.. Parzyste. – Na jego wargach ukazał się jakby cień uśmiechu.

– Jak możecie mówić o tym tak spokojnie? – Manabu nie mógł uwierzyć własnym uszom – Przecie…

– A jak mamy mówić? Jesteśmy najemnymi wojownikami. Nie wywodzimy się może z klasy samurajów i nie możemy nosić długich mieczy, jednak swój honor mamy. A ten honor nakazuje nam ze spokojem przyjmować nasz los. Zwłaszcza jeśli nie możemy przed nim uciec

– Ja jednak chyba wolałbym już stracić głowę, niż… – Urwał aby napić się odrobiny sake, gdyż nagle poczuł intensywną suchość w gardle.

– I wiedz, że my także, ale przecież nie będziemy uciekać, zwłaszcza, że i tak nie ma gdzie. Klan Murahito ma za duże wpływy, a ani Ashida, ani tym bardziej Sugiatni nas nie zatrudnią – podsumował łysy.

-A tak w ogóle, jak to możliwe, że Pan Isamo nie wie jeszcze o tym, że nie tylko Harumi zdołał wyśliznąć mu się z rąk? – zapytał nagle chłopak, zmieniając tym samym nieco temat rozmowy.

– Kapitan robi co może, aby póki co ukryć to przed nim. Jednak minęło już pięć dni. A to prawdopodobnie oznacza, że to nasz ostatni taki wieczór. – Mówiąc to przywołał do siebie jedną ze służących. Młodą, drobną dziewczynę, o rozpuszczonych, sięgających ramion ciemnych włosach, a kiedy podeszła, poklepał ją po pośladkach.

– Dlatego właśnie – podjął znowu nie patrząc przy tym na pozostałych – proponuję, aby każdy z nas zabawił się odpowiednio, póki jeszcze może.

– Ależ… – Usiłował protestować młodzieniec, ale nikt już go nie słuchał.

 

*

Generał Murahito Isamo miał zmartwienie. Właśnie teraz, w chwili gdy w pobliskim szynku rozbrzmiewały dzikie tony pijackiej pieśni. On siedział zasępiony w pokoju, który należał kiedyś do Ashidy Ieyasu i nerwowo zaciskał palce na materiale swojej wojskowej szaty. Owszem, zakończona jesienią kampania wojenna należała do udanych. Świadczył o tym już sam fakt zajęcia twierdzy i uczynienia z niej swoistego bastionu, skąd zwycięski ród roztaczał swoją władzę nad podbitą okolicą. Jednak zasięg tej władzy, a także jej podstawy wydawały się wyjątkowo kruche. Po mimo bowiem zdobycia głównego zamku i urządzenia regularnej rzezi wszystkich jego mieszkańców, od pana Ieyasu zaczynając, a na stajennym kończąc. To jednak przyczyniło się to do utworzenia jedynie małej wysepki zwierzchnictwa klanu Murahito nad tą okolicą. Wysepkę tą otaczało zaś wzburzone morze rozwścieczonych, pomniejszych rodzin pokonanego rodu. Jednakże zima minęła spokojnie, do czego przyczyniły się dwa niezależne czynniki:

Pierwszym z nich było to, że po śmierci przywódcy członkowie zwyciężonego klanu pogrążyli się we wzajemnych waśniach i sporach. Sprawa sukcesji pozornie zdawała się prosta. Najbliższym krewnym władcy warowni usytuowanej w górach Chunzu, po śmierci jego dwunastoletniego syna Usuiego, był pan Akinori. Rezydował on na zamku w Erikawie, tuż przy granicy z ziemiami Sugiatni. Niestety, członkowie pozostałych czterech rodzin klanu Ashida nie chcieli uznać jego praw.

Drugim natomiast był fakt, że zima tego roku należała do wyjątkowo ciężkich. Śnieg zamknął górskie przejścia, zasypał drogi, sprawił, że prowadzenie jakiejkolwiek walki stało się niemożliwe. Teraz jednak przyszła wiosna, śniegi stopniały, a waśnie pośród członków klanu Ashida ustały. Akinori, sobie tylko znanym sposobem, wymusił na krewniakach posłuszeństwo i przeniósł stolicę prowincji do Erikawy. Uspokoiwszy nastroje i przeżywszy kilka prób skrytobójczych zamachów, rozpoczął zbieranie nowej armii.

Lecz to nie odnowa i powolne przebudzanie się prawowitych władców tych okolic, stanowiły główne zmartwienie młodego jeszcze generała. Z takim obrotem spraw liczył się właściwie od samego początku, od dnia, w którym po kilku wygranych bitwach i potyczkach, zdecydował się atakować główną twierdzę. Już wtedy doskonale wiedział, że po mimo poważnych strat jakie zadał swojemu wrogowi, będzie to jedynie wstęp do kolejnych, ciężkich miesięcy spędzonych na polu bitwy. To też kwestia ta nie mogła zburzyć spokoju jego umysłu. Co innego sprawa Sugiatni. Jeśli bowiem istniała jakaś siła, która prawdziwie mogła przeciwstawić się potędze Murahitów, to była to właśnie siła rodu rządzącego zachodnimi ziemiami Krainy Kimiro. Isamo mocniej zacisnął dłonie na krawędzi szaty, a na jego wysokim czole pojawiła się wyraźna bruzda. Przecież miał ich w rękach, mógł zrobić z nimi praktycznie wszystko. Mógłby zbrukać ich imię tak, że każdy mężczyzna i każda kobieta noszący owe nazwisko, zostaliby zmuszeni do popełnienia seppuku. Prosty, wręcz banalny plan zagłady trzeciego wielkiego Kimirorskiego klanu, miał jednak pewne luki. Jedną z nich stanowiło pozostawienie panu Harumi wyboru. Jasnym było przecież, że jeśli głowa rodu Sugiatni dostanie choćby cień możliwości decydowania o sobie, to wybierze najbardziej honorową opcję. I oczywiście, tak właśnie się stało. Wspominając tamten dzień, Isamo przeklinał w myśli samego siebie, za to, że ten jeden jedyny raz w chwili nagłej słabości, okazał jeńcowi swoją łaskę. Gdyby nie to, najprawdopodobniej jeden z najpotężniejszych rodów tej krainy, już dawno zniknąłby z powierzchni ziemi. Niestety, cenny więzień wymknął mu się chyłkiem, prosto w chłodne raniona szybkiej, godnej śmierci wojownika. Sam fakt dokonania przez Harumi rytualnego samobójstwa w obecności świadków, związywał generałowi ręce i obalał znaczącą cześć jego zamysłów.

 

 

"Przeklęci Sugiatni, jak długo jeszcze będą jemu i jego stryjowi kulą u nogi? Jak długo jeszcze będą panoszyć się na tym kontynencie i manifestować to, że oni także mają coś do powiedzenia, jeśli chodzi o podział władzy na tych terenach?" Im bardziej intensywnie o tym myślał, tym gniew w jego duszy stawał się większy. Twarz dostojnika także się zmieniała. W małych, szparkowych czarnych oczach zapalały się iskierki zawziętości, szerokie usta układały się w nieładny grymas. Jednakże nie wszystko było jeszcze stracone. Brat głowy tego, tak bardzo znienawidzonego przez niego rodu, nadal pozostawał przecież w jego mocy. Isamo kurczowo uczepił się teraz tej myśli. Owszem brat przywódcy, to nie to samo co przywódca, jednak jeśli postara się odpowiednio, to Sugiatni będą skończeni. A skoro oni będą skończeni, to upadek Ashida także stanie się faktem. Niemożliwe w końcu, aby na wpół już pokonany ród mógł w pojedynkę przeciwstawić się im, wielkim Murahitom! Znalawszy w tym pewnie pocieszenie, pozwolił sobie na westchnienie ulgi. O Tak. Kenshiro spokojnie wystarczy, aby zniszczenie owego przeklętego klanu dokonało się. On już tego dopilnuje! Zajmie się tym już jutro z samego rana! Chociaż właściwie dlaczego miałby czekać do jutra? Najlepiej zająć się tym już teraz. Uśmiechając się do własnych rozważań, głośno klasnął w dłonie. Niemal natychmiast dało się słyszeć w korytarzu tupot stóp połączony z ciężkim skrzypieniem desek podłogi. W końcu te ostatnie wydały z siebie coś na podobieństwo bolesnego jęku, a papierowe drzwi, na których jakiś artysta namalował lecącego żurawia, odsunęły się bezgłośnie.

- Tak panie? – zapytał od progu pokorny, choć nie pozbawiony pewnej dumy głos. Jego właściciel klęczący tuż przy wejściu do komnaty, był niewysokim, krępym mężczyzną, znacznie starszym od swojego pana. Na wpół ogolona głowa samuraja, pochyliła się w głębokim ukłonie.

– Przyprowadź więźnia – odrzekł rozkazująco Isamo. Klęczący mężczyzna jakby lekko zadrżał na dźwięk tych słów. Bystre, zaledwie dwudziestodwuletnie oczy młodego generała natychmiast to dostrzegły. Jednak on sam postanowił zignorować ten fakt.

– Dlaczego jeszcze tu sterczysz? – zapytał lekko wykrzywiając swoje szerokie, głęboko wykrojone, symetryczne usta, co sprawiło, że skóra na jego policzkach nieco się zapadła.

– Jakiego więźnia, panie? – Człowiek klęczący przy drzwiach w dalszym ciągu ani nie podniósł głowy, ani, też nie zrobił żadnego gestu, wskazującego na to, iż ma zamiar spełnić wydany mu przed chwilą rozkaz.

– A ilu ich mamy? – Isamo zdawał się panować nad sobą. Jego głos nie zawierał jeszcze wyraźnych nut gniewu, jeśli nie liczyć tego, że był wyjątkowo cierpki i zimny. Zimny tym specyficznym chłodem, zwiastującym nadciągającą burzę.

– Obawiam się, że z tych znaczących nikt już nam nie został.

– Co? – Pan Murahito zerwał się z miejsca, na którym siedział i w kilku szybkich susach znalazł się obok wezwanego wojownika – Co żeś powiedział?! – Dopytywał się, jednocześnie mocno uderzając mężczyznę w głowę za pomocą pustej pochwy swojego wakizashi.

– Gadaj zaraz, co się wydarzyło! Czyżby brat naszego szanownego nieboszczyka zdołał się wymknąć ze swojego, jak mnie zapewniano, doskonałego więzienia? A może także osunął się w ramiona śmierci? – Ostatnie słowa wręcz wykrzyczał, a zadawane przez niego ciosy przybrały na intensywności. Starszy samuraj nie bronił się jednak. Zamiast tego pokłonił się jeszcze niżej.

– Przepraszam panie, to moja wina – wybąkał, gdzieś pomiędzy jednym, a drugim tęgim uderzeniem drewnianego narzędzia tortur. – Nie ma dla mnie usprawiedliwienia. – Lecz rozgniewany nie na żarty generał rodu Murahito, zdawał się go nie słuchać. W reszcie jakby się zmęczył. Zaprzestał bowiem bicia i odepchnął kilka razy wciągając głośno powietrze do płuc, a następnie wypuszczając je z przeciągłym świstem.

– Przyprowadź tu moich dowódców. Wszystkich, co do jednego. Tych najemnych także, a może powianiem powiedzieć, szczególnie? – Ale tego pytania nikt już nie słyszał.

Koniec

Komentarze

Już chyab wiem, dlaczego tak ciężko czyta mi się to opowiadanie, mimo że z każdą częścią mam wrażenie, że jest lepiej napisana: przypomina mi skrzyżowanie pozytywistycznej powieści obyczajowej z podręcznikiem do historii...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Hum... podręcznik historii wiem skąd się wziął. Nie wiem tylko skąd powieść obyczajowa.

Bo mam takie same uczucie jak kiedy czytałam "Noce i dnie", czy "Nad Niemnem" - niby jest akcja i coś się dzieje, a jednak nie wywołuje to we mne żadnych emocji. Może właśnie przez to, że jak tylko zaczyna się akcja i się wciągam, to robisz "stop" i lecisz z długimi, długimi opisami, które może faktycznie, dają jakiś ogląd na czasy/obyczaje (podręcznik do historii), ale sam tekst wypada przez to tak, jakbyś nalożyła mu kaganiec. Doczytam do końca to spróbuję jakoś to podsumować.

www.portal.herbatkauheleny.pl

No to chyba wszytsko jasne. Niestety, ja kocham opisy, im bardziej szczegowe tym bardziej. Staram się odrobinę powściągnąć tę miłość, jednak trudno mi się tak odrazu przestawić na coś innego, bardziej lakonicznego. Pisze przestawić, bo w moich poprzednich testach, których wolę nikomu niepokazywać było pod tym zwględem znacznie gorzej. Dajmy na to, że jakaś panna miała na sobie czerwoną sukienkę bez rękawów, to niewystaczyło napisać, że to czerwona "sukienka bez rękawów", ale trzeba było dokładnie opisać jak się materiał owej sukienki układa na ciele... jednym słowem istna masakra. Dlatego właśnie uważam, że pod tym względem jest już nieco lepiej. Chociaż to jeszcze nie to, do czego zmierzam. Z akcją też staram się poprawić. Ech... mam jednak nadzieję, że niepopdanę w drugą skrajność.

Wiesz, opisy same w sobie nie są złe, tym bardziej, że Tobie idą całkiem zręcznie. To raczej kwestia, do jakiego czytelnika z nimi wychodzisz i jakie jest ich stężenie w tekście. Pamietam, jak kiedyś słuchałam wywiadu (niestety nie pamiętam z kim), w ktorym przepytywany stwierdził, że za młodu najważniejsza była dla niego w książkach akcja, a w jesieni życia najbardziej rozkoszuje się właśnie opisami. Na tym portalu jednak przeważają osoby młode, dla których najczęściej liczy się właśnie akcja i ikra tekstu, no a Twj tekst taki nie jest, pewnie dlatego brak komentarzy. 

Druga sprawa, że inaczej czyta się wielostronnicową powieść, a inaczej opowiadanie. Gdybym trzymała Twój tekst w formie wydrukowanej książki, nawet kilkusetstronnicowej, nie miałabym nic przeciwko opisom nawet w duzej ilości, bo książkę czytam inaczej - mogę powoli wsiąkać w świat, bo to tak jakby "inwestycja" na dalsze czytanie. Za to w opowiadaniach wystarczy mi minimum wiedzy o świecie, bo wiem, że i tak za chwilkę z tego świata wyjdę. W tym konkretnym tekście obecnie jestem na takim etapie, że obraz świata mam już zbudowany, ale dalej nie wiem, po co tak właściwie (jestem chyba na III albo IV rozdziale, a fabuła od I nie posunęła się za bardzo do przodu.) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

"Na tym portalu jednak przeważają osoby młode, dla których najczęściej liczy się właśnie akcja i ikra tekstu, no a Twj tekst taki nie jest, pewnie dlatego brak komentarzy."

Jak dla to wyjaśnia też kilka innych aspektów. Np. niską popularność blogowej wersji tej historii. W sumie jednak ilość komentarzy nie jest dla mnie aż tak ważna jak ich jakość. Właśnie dlatego zdecydowałam się na publikację tego testu w kilku miejscach. Liczyłam na jakieś wskazówki, konkretne opinie co jak i dlaczego. Szuflada mi jednak tego nie da. Chociaż ostatnio przeglądając niektóre strony (w tym i blogi, a jakże) doszłam do wniosku, że istnieje też pewna grupa młodych ludzi, które cenią sobie właśnie opisy. (No, ale to tylko taki mały wniosek własny).
I wiem, że fabuła dość wolno posuwa się do przodu. Ostatnio się nad tym zastanawiam i doszłam do wniosku, że przy moim obecnym stylu i tym właśnie zamiłowaniem do szczegółw, nie da się jej poprowadzić szybciej. Ogólnie w tym miejscu włącza mi się w mózgu jakaś bariera.

No i tak bywa... Ale wiesz, mówią - każda potwora znajdzie swego amatora ;) A ten tekst jest napisany całkiem sprawnie, do tego widać, że solidnie przygotowałaś się do pisania, więc to tylko kwestia, żebyś tych odpowiednich czytelników znalazła.

www.portal.herbatkauheleny.pl

"A ten tekst jest napisany całkiem sprawnie, do tego widać, że solidnie przygotowałaś się do pisania"

To było miłe. Dziękuję.

A tak poza wszytskim powiem, że praca nad tym testem wyzwala we mnie tyle emocji, że to chwilami aż groźne, a przynajmniej dziwne.

Nowa Fantastyka