
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Mieczysław Brzoza dorobił się wielkiego majątku w przeciągu kilku krótkich lat. Zasłynął jako wynalazca skutecznej metody utylizacji odpadów radioaktywnych – tanio, szybko, łatwo. Nikt nie znał sekretu jego Tajnego Sposobu. A nawet, gdyby była powszechnie znana, i tak nikt nie zdołałby jej powielić.
Dość powiedzieć, że kariera Mieczysława Brzozy zaczęła się w nietypowy sposób – podczas przyjacielskiej popijawy pod mostem.
– Czesiu, weź no pij szybciej, bo nam się dwie pozostałe zagrzeją – wskazał stojące obok butelki wina marki… w zasadzie, jaka różnica, co to za marka? Dość powiedzieć, że było bardziej fioletowe niż czerwone, ale za to, kosztowało jedynie niecałe trzy złote za flaszkę.
– Mieczysław, nie popędzaj mnie, bo pić w pośpiechu to bardzo niezdrowo – zganił go nieco bełkotliwie Czesio, pociągając kolejny łyk wytrawnego trunku. Po kilku sekundach, odjął butelkę od ust – Zobacz, masz tam karton, schowaj wino w środku, żeby się nie nagrzało – rzekł, wskazując stare pudło po telewizorze, leżące kawałek dalej.
– A to w czymś pomoże, Czesławie? – zapytał z podejrzliwością w głosie Miecio, jednak wrzucił obie flasze do kartonu. Nie był zbyt delikatny, ale i tak nieporównywalnie subtelniejszy, niż w przypadku kontaktów z żoną.
– No oczywiście, Mieciu. Karton to jak lodówka jest. Zresztą, kto wie, może to opakowanie po zamrażarce? – rzekł poważnie Czesio, robiąc przy tym minę profesora honoris causa.
W milczeniu dopili szlachetny trunek, jednak, zgodnie z polską tradycją, postanowili uczcić swoją przyjaźń kolejną butelką. Mieczysław sięgnął do kartonu, jednak nie wyczuł ani śladu po wrzuconych do środka flaszeczkach.
– No pospiesz się, bo zdążę tu wytrzeźwieć – usłyszał pełen pretensji głos Czesia. Wytrzeźwieć, też coś! On miałby wytrzeźwieć? Czesław szczycił się wszak tym, że trzeźwy był dwa razy w życiu – raz na swoim chrzcie, a potem… w zasadzie, nie pamiętał żadnego „potem". Czyli jednak jeden raz.
Mieczysław, obawiając się skutków długotrwałej abstynencji, zajrzał do kartonowego pudła.
To, co ujrzał, wprawiło go w osłupienie. Tam, w oddali, pośnieżone stoki gór porastały świerki i jodły. Białe płatki spadały z nieba, osiadając powoli na ścianach lodowego pałacu. Gdzieś w oddali przemykały dziwne stworzenia. Po wyglądzie nieznanych istot Brzoza wnioskował, że ich ojcowie przesadnie lubili zwierzęta, w szczególności konie.
Przestraszony nie na żarty, Mietek wynurzył się z kartonu.
– No, i gdzie to wino? – zapytał zniecierpliwiony Czesław.
– Czesiu… spójrz no do środka i powiedz mi, czy widzisz to, co ja.
Poproszony posłusznie wykonał polecenie. Jemu również ukazał się piękny, zimowy krajobraz, dopełniony bandą zoofilów.
– Ożeż, w dupę jeża… Ożeż, pyton nietoperza…– szepnął Czesio, wyrażając swój zachwyt majestatycznym widokiem.
– Czesiu… mam pomysła – powiedział Mietek, uśmiechając się szeroko – Bierz ten karton. Jesteśmy zamożni.
Hmmm... No nie wiem... Teoretycznie nie mam się do czego przyczepić (moze tylko do jezyka pijaczków, ale znawcą nie jestem), ale jakoś tekst w ogóle mnie nie ruszył...
www.portal.herbatkauheleny.pl
Tak, poza pojedynczymi zwrotami pijaczków w rodzaju "Czesławie", zamiast "Czesiek", to nie mam zastrzeżeń. Pytanie tylko, jaki to ma związek z morderczymi kartonami, które spowodowały śmierć Hani Mostowiak? Bo takie było założenie konkursu...