- Opowiadanie: Roxsana Rossenvelvet - Opowieści z Kimiro - Rozdział I

Opowieści z Kimiro - Rozdział I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieści z Kimiro - Rozdział I

Rozdział I

Pora roku zmieniała się. Powoli, ze zdumieniem ciężko rannego wojownika, który nie pogodził się jeszcze z przegraną w zakończonym już niemal pojedynku i ostatnimi siłami próbuje rozpaczliwie obrócić sytuację na swoją korzyść, odchodziła zima. Chociaż dni wciąż były chłodne, słońce wschodziło nisko nad linię horyzontu, a w zakamarkach i kątach ogromnego podwórca głównej twierdzy klanu Sugiatni zalegały brunatne kępki zlodowaciałego śniegu. To jednak rozłożyste gałęzie strzelistej, sięgającej dachu najwyższego zamkowego budynku śliwy, pokryły się już drobnym, różowym kwieciem. Północny wiatr niosący za sobą ostre, mroźne powietrze, już tylko od czasu do czasu potrząsał gwałtownie konarami wspomnianego drzewa. Szarpał je niemiłosiernie i sprawiał, że zawodziły żałośnie. Jednakże lodowate podmuchy coraz wyraźniej ustępowały miejsca ciepłemu, wiosennemu oddechowi.

 

Dla mieszkańców fortecy zmiana ta oznaczała rozpoczęcie nowego, równie długiego i niemal tak samo, beznadziejnego roku oczekiwania. Oczekiwania na powrót pana domu i władcy okolicznych ziem, trzydziestodziewięcioletniego Sugiatni Harumi. Ponad dwa lata temu wyruszył on na kolejną zbrojną wyprawę przeciwko klanowi Murahito. Ród ten, od ponad dekady sprawujący niepodzielną władzę nad wschodnimi obszarami kontynentu Ui oraz wyspami Gomen i Fumiro, w ostatnich czasach znów zaczął agresywnie nastawać na dziedzictwo dwóch pozostałych, wielkich panów krainy Kimiro. Po zaledwie czterech odmianach pór roku, jakie upłynęły od podpisania traktatu pokojowego, wyszkolona i bezwzględna armia wkroczyła na objęte traktatem terytoria. Dowództwo nad nią sprawował generał Murahito Isamo, bratanek samego Murahito Masahiro, daymio nowo powstałej prowincji i władcy najpotężniejszego obecnie klanu. I choć metody stosowane przez generała Isamo, napawały odrazą oraz wstrętem każdego, prawego wojownika, to jednak żaden z nich nie mógł odmówić im skuteczności. Tak oto wymieniona armia pojawiła się nagle w górach Chunzu, bardzo blisko głównej siedziby zaprzyjaźnionego z Sugiatni klanu Ashida. Obowiązek sojuszniczy nakazał więc panu Harumi ruszyć z odsieczą.

Utrzymujący się od kilku, może kilkunastu tygodni, brak jakichkolwiek wieści o losach tej wyprawy, sprawiały,że krótkie, zimowe dni ciągnęły się w nieskończoność. Zaś długie, mroźne, pełne śnieżnych zawiei noce, nie przynosiły sennego ukojenia. Jak podczas zimy, tak i teraz, po mimo budzącej się do życia przyrody, a także delikatnego piękna kwiatów śliwy, domownicy, służący oraz strażnicy, mieli niewesołe miny. Jednakże nikt z wymienionych osób nie ośmielił się głośno mówić o tym, co takie milczenie wedle wszelkiego prawdopodobieństwa oznacza. Forteca pogrążyła się zatem w pozornie spokojnej, pełnej oczekiwania ciszy. Ciszy zakłócanej jedynie zwykłymi odgłosami dnia codziennego, takimi jak szczęk mytych przez służące glinianych naczyń, skrzypienie desek drewnianej podłogi, proste rozmowy o pogodzie i niepogodzie. A także bojowe okrzyki, połączone z klęczącymi dźwiękami, wydawanymi przez, uderzające o siebie dwa drewniane kije. Codziennie na podwórcu, tuż pod opiekuńczymi konarami tej samej wspominanej już kilkakrotnie śliwy, tkwiącej tutaj od samego początku istnienia warowni, odbywały się zaciekłe, pełne pasji pojedynki.

Tak też było i dziś. Para nastoletnich bliźniąt odzianych jedynie w granatowe, treningowe kosode i błękitne Hakama, nie zważając na wciąż jeszcze utrzymujące się nad okolicą zimno, zawzięcie okładała się tęgimi razami. Zupełnie jakby nie był to trening, lecz walka na śmierć i życie. Jedno z rodzeństwa, odznaczające się smukłą, wysportowaną, ale delikatną sylwetką, długimi, związanymi w koński ogon, kruczoczarnymi włosami. Czy też bystrym spojrzeniem, ciemnobrązowych, lekko skośnych oczu, osadzonych w jasnej owalnej twarzy o delikatnych rysach i malutkim, haczykowatym nosie, używało ćwiczebnej naginaty o wąskim, podłużnym ostrzu. Drugie zaś odrobinę tęższe, ale równie wyćwiczone, posługiwało się drewnianym mieczem, którym usiłowało bronić się przed wściekłymi atakami siostry. Dziewczyna jak zawsze okazała się lepsza. Wyważone, płynne ruchy jej dłoni i stóp, spokojnie wyprowadzały kolejne zamachy i sztychy, zręcznie blokując tym samym ciosy chłopca. Natomiast umiejętnie wykorzystywana, pokaźna długość broni, bez trudu utrzymywała przeciwnika na dystans. Kolejne uderzenie. Kolejny wściekły bojowy okrzyk wypełniający powietrze, ponad zamkiem, oraz kolejne, silne zbicie lipowego ostrza. Ostatnie, jak się okazało, bo zręczny szybki ruch bez trudności wytrącił bokken z dłoni Hiroshiego. Widząc jak podenerwowany dziedzic klanu Sugiatni pośpiesznie podnosi z ziemi swój oręż, Hisako zaśmiała się cichutko, zasłaniając usta dłonią. To doprawdy niewiarygodne, że on jeszcze nie pogodził się z faktem, iż ona lepiej włada naginaną, niż on mieczem. Że nie pojął jeszcze, tego, że ona po prostu ma odrobinę większy niż on talent do pojedynkowania się. Oraz tego, że co tu dużo mówić, jej broń ma nad mieczem pewną przewagę, chociażby z racji swoich rozmiarów. Jednocześnie mimo wszystko musiała przyznać, że chłopak z każdym dniem robi coraz większe postępy. O ile więc jeszcze jesienią wystarczyły jej zaledwie trzy ruchy, aby rozbroić i unieszkodliwić młodszego o pięć minut brata, o tyle teraz potrzebowała na to przynajmniej siedmiu skrzyżowań broni. Chociaż nadal oboje pobierali osobne lekcje fechtunku, pod czujnym okiem swoich nauczycieli. To jednak wzajemna chęć sprawdzenia swoich umiejętności, jak również popisania się jednego przed drugim, pchała ich ku codziennym, popołudniowym pojedynką. Tak właśnie upłynęła rodzeństwu zima, a i wiosna zapowiadała się podobnie.

– Coraz lepiej ci idzie, Hiroshi. – Dziewczyna poklepała brata po ramieniu. – Kto wie, może jeszcze tej wiosny zdołasz mnie pokonać – ciągnęła dalej swoim rezolutnym, zbyt chłopięcym, według niektórych głosem, pozbawionym sztucznej dziecinności.

– Mówisz tak,jakbyś sama nie czyniła żadnych postępów, moja siostro – w słowach chłopca dało się wyczuć kwaśny ton, tym wyraźniej, że po wygłoszeniu tejże kwestii jego usta faktycznie wykrzywiły się nieładnie. Stworzyło to dość zabawny kontrast z zadowoloną miną panienki.

– Powinieneś docenić to, że staram się ciebie podtrzymać na duchu i podziękować mi, za piękne słowa otuchy, które staram się wlać do twojej zmartwionej duszy wojownika.

Spojrzał na nią z pode łba.

– Drwisz sobie ze mnie? – zapytał ponuro, odgadując tym samym prawdziwe intencje bliźniaczki.

– Ależ to dla twojego dobra – pośpieszyła z wyjaśnieniem dziewczyna – Fumi-sensei powiada, że drwina to jedna z najlepszych dróg motywacji młodych ludzi – wygłosiła stanowczym, spokojnym głosem, naśladującym sposób mówienia jej nauczycielki od naginaty. Bezczelny błysk w brązowych ochach, sprawił, że i chłopiec uśmiechnął się leciuteńko unosząc kąciki ust.

– To jak? Jutro o tej samej porze? – zapytał nagle całkiem już rozchmurzony, pierwszy syn klanu Sugiatni.

– A jakże – Hisako znów się zaśmiała, lecz tym razem nie zakryła warg. Zamiast tego wyciągnęła otwartą prawą dłoń w kierunku brata, a on pojednawczo przyłożył do niej czubek środowego palca swojej wyprostowanej prawicy. Ten dziwny, prosty gest, został wymyślony przez rodzeństwo jeszcze w czasach wczesnego dzieciństwa. Oznaczał zaś całkowite i ostateczne przebaczenie sobie wszelkich wzajemnych krzywd i złośliwości zaznanych danego dnia od siebie.

Być może długo by jeszcze stali tak i rozmawiali pod pięknie ukwieconymi konarami starego drzewa, gdyby nie nagły ruch i zamieszanie dobiegające spod bramy wjazdowej. Podniesione, ostre głosy mężczyzn. Skrzypnięcie otwieranych wrót. Czy wreszcie głuchy stukot kopyt jednego konia, o bruk podwórca, wskazywały na coś niezbyt dobrego. Dziewczyna mlasnęła ustami, wyrażając w ten sposób swoje zaniepokojenie, chłopak nie zrobił nic, tylko krew nagle odpłynęła mu z twarzy. Serca rodzeństwa zabiły szybciej, gwałtownie podskoczyły do ich gardeł. Czyżby jakieś wieści o ojcu? Zaciskając mocno w dłoniach swój drewniany oręż, oboje bez jednego słowa ruszyli przed siebie. Gnając na złamanie karku, wybiegli za węgła głównego budynku, na dziedzińcu którego jeszcze kilka chwil temu spokojnie gawędzili. Omal nie wpadli pod kopyta zatrzymującego się właśnie kasztanowego ogiera. Wierzchowiec ów niósł na swoim silnym grzbiecie rosłego, barczystego mężczyznę, odzianego w brudne, podtarte szaty, które kiedyś niewątpliwie należały do wytwornych. Długie, smoliste, rzadkie włosy przybysza, w nieładzie opadały na kark, ramiona i plecy, a z małych, czarnych oczu wiało smutkiem. Natomiast u jego lewego boku widniał komplet dwóch mieczy: katany i wakizashi.

Hisako jako pierwsza lekko wyhamowała i odskoczyła w bok na widok mężczyzny, a potem czynności te równie sprawnie powtórzył Hiroshi. Niemile zaskoczona księżniczka szybko zamrugała powiekami, by jej rozbiegane gałki oczne uspokoiły się.

– Stryj Kenshiro – szepnęła do siebie, tak, jakby wypowiadała imię największego zagrożenia, po czym uniosła wzrok, aby przyjrzeć się dokładniej zasępionemu, niewróżącego dobrych wieści obliczu ojcowskiego brata. Tym czasem Jeździec zatrzymał konia i ciężko zsunął się z siodła. Rodzeństwo obserwowało go w milczeniu. Strażnicy zerkali ukradkiem ze swoich stanowisk, a ci ze służących, którzy przebywali akurat niedaleko bramy, zamarli nagle nieruchomo w swoich pozycjach. Pan Sugiatni westchnął bardzo cicho, prawie niedostrzegalnie. Następnie zaś rozejrzał się po miejscu, do którego przybył. Niemalże od razu dostrzegł dzieci swojego starszego brata, stojące obok ścieżki prowadzącej w głąb posesji. Podszedł do nich i ukłonił się obojgu, a szczególnie bratankowi,tak nisko, że dotknął czołem ziemi. Zaskoczony i wstrząśnięty młodzieniec cofnął się gwałtownie, a jego dłonie, zarówno ta wolna, jak i ta wciąż zajęta przez drewniany miecz, zacisnęły się mocno, niemal boleśnie w pieści. Dziewczyna odruchowo spojrzała w niebo, a jej powieki ponownie zamigotały. Więc jednak dobrze zrozumiała sytuację, gdy tylko spostrzegła stan, w jakim znajdował się samuraj, domyślała się, jakie przynosi on wieści.

Zamek ponownie się ożywił, służba z pewnym ociąganiem wróciła do swoich zajęć, strażnicy wycofali się na swoje stanowiska. Cokolwiek by się nie wydarzyło, zadaną pracę trzeba przecież wykonać.

– Paniczu Hiroshi, panienko Hisako! – Niespodziewanie do uszu zebranych w pobliżu bramy wjazdowej ludzi dobiegło donośne kobiece, nieco natarczywe wołanie. – Pa… – wypowiedź została przerwana niemal równo z ukazaniem się na zewnętrznym podwórcu właścicielki głosu, niskiej, przygarbionej, niemłodej już, ale też nie starej jeszcze służącej. Po wyrazie jej twarzy można było z łatwością rozpoznać, iż dopiero teraz odkryła obecność gościa, na widok którego zatrzymała się raptownie. Kiedy zaś tamten, za pozwoleniem Hiroshigo, podniósł się wreszcie z podłoża i stanął prosto, rozpoznała go równie szybko jak wcześniej zrobiło to szlachetne rodzeństwo. Natychmiast odgadła także, że stało się coś niedobrego. Skłoniła się w milczeniu, a następnie cichym, stłumionym z szoku i osłupienia głosem powiedziała do bliźniąt:

– Pani was wzywa – po czym zwracając się do mężczyzny dodała – Witaj Kenshiro-sama, proszę łaskawie pozwolić za mną.

*
Sugiatni Tamao, ukochana żona pana Harumi była drobną, dystyngowaną i prawdziwie szlachetną damą. Chociaż przekroczyła już trzydziesty piąty rok życia, to jej uroda nie całkiem jeszcze przeminęła. Jasną, pozbawioną widocznych z daleka zmarszczek twarz otaczały długie, gęste, proste ciężko spływające na ramiona, czarne włosy. Delikatnie zarysowane brwi tworzyły całość z małymi, podobnymi do szparek brązowymi oczami oraz niewielkim, kształtnym okrągłym nosem. Pomimo wieku oraz zmartwienia, którego zaznała wiele w ostatnim czasie, wciąż pozostawała dumną, wyprostowaną i na pozór całkowicie spokojną kobietą. Pani Sugiatni nigdy nie pozwoliła by sobie na to, żeby liczna zamkowa służba poznała jej obecny stan ducha. A tym bardziej, aby ktokolwiek ujrzał jej łzy, czy też jakikolwiek chociażby najmniejszy cień na jej wybielonym pudrem obliczu. Nawet teraz, gdy z okna znajdującej się na pierwszym piętrze sali audiencyjnej, zauważyła przypadkiem przybycie szwagra, o czym z resztą wkrótce została powiadomiona przez służkę imieniem Sata. Tę samą, która chwilę wcześniej przywitała gościa i poprosiła go, aby poszedł za nią. Pani Sugiatni nie pozwoliła sobie na żaden nerwowy ruch, żaden gest zaniepokojenia czy smutku. Po prostu siedziała wyprostowana na macie ze słomy ryżowej. Wpatrywała się przy tym w znajdujące się na przeciwko jej siedliska przesuwne drzwi, ozdobione melancholijnym, utrzymanym w przytłumionych barwach górskim krajobrazem, namalowanym w stylu Yamato-e. Nie drgnęła także wtedy, gdy drzwi pomieszczenia rozsunęły się, a jego próg przekroczyła para nastolatków.

Po złożeniu zwyczajowego pokłonu i podniesieniu głów, pomiędzy członkami rodziny zapadło krótkotrwałe, pełne napięcia milczenie.

– Moje drogie dzieci – odezwała się wreszcie dama melodyjnym, modelowanym głosem, jaki zazwyczaj jest używany w podlonych sytuacjach przez kobiety zajmujące wysoką pozycję w hierarchii własnego klanu. – Chciałam dziś napić się z wami herbaty i porozmawiać spokojnie o waszych naukach, oraz przyszłości. Lecz w zaistniałych okolicznościach – zrobiła krótką pauzę, w trakcie której ponownie zerknęła na zamknięte drzwi. Choć wyraz twarzy kobiety nie zmienił się, wciąż pozostając spokojny, jakby pozbawiony wszelkich uczuć i emocji, to jednak oni wiedzieli, że to tylko pozory, że tak naprawdę jej serce jest równie zasmucone, jak ich własne.

– Wybaczycie mi chyba, jeśli zmienię te plany – dokończyła, wypuszczając powietrze z płuc.

– Oczywiście matko… A – Hiroshi chciał jeszcze coś dodać, ale został uciszony ruchem ręki.

– Synu, podejdź tu i usiać obok mnie. – Wskazała mu miejsce po swojej prawej stronie, to samo, które jeszcze niedawno należało do jego ojca. Chłopak bez entuzjazmu podniósł się z podłogi i krzyżując nogi przysiadł na niewielkim, drewnianym podwyższeniu.

Drzwi komnaty ponownie rozsunęły się, a wówczas do środka wszedł Kenshiro. Wykąpany, uczesany i przebrany w czyste, jedwabne szaty. Bez jednego słowa zajął miejsce na przygotowanej dla niego macie i tak jak wcześniej na podwórzu przed rodzeństwem, tak samo teraz w pomieszczeniu upadł na twarz przed synem i żoną swojego starszego o pięć lat brata.

– Domyślamy się – łagodny, melodyjny głos pani Tamao, po raz kolejny rozległ się w komnacie – że nie przywodzisz dobrych wieści.

– Istotnie bratowo. – Samuraj nadal dotykał czołem podłogi z lipowych desek. – Moim obowiązkiem, jest poinformować cię pani, ciebie młody panie, oraz ciebie panienko, o śmierci mojego czcigodnego brata, a twojego męża i waszego ojca, pana Sugiatni Harumi.

Wiadomość, choć nie była zaskoczeniem, spowodowała kolejną tego dnia, przeciągłą chwilę ciężkiego milczenia. Powietrze w sali zdawało się wibrować i buczeć, a sztucznie kontrolowane oddechy wszystkich obecnych w komnacie osób stały się doskonale słyszalne. W końcu cisza ta została przerwana przez Hiroshiego. Chłopiec bardzo się starał, aby mówić spokojnym, wyważonym, pozbawionym nuty żalu głosem, lecz w przeciwieństwie do matki, nie bardzo mu to jeszcze wychodziło.

– A zatem drogi stryju – wygłosił pomiędzy jednym, a drugim głębokim oddechem – Wygląda na to, że teraz to ja zostałem przywódcą tego klanu. I jako przywódca, nakazuję ci wyprostować plecy oraz – tutaj jakby zawahał się na moment, ale tylko na moment, po czym podjął dalej – przybliżyć nam okoliczności śmierci męża mojej drogiej matki, a także mego i mej siostry rodziciela.

Gość wyprostował się, ułożył dłonie na kolanach i takim samym jak wcześniej pełnym szacunku tonem, rzekł: – Ojciec twój panie, zginął śmiercią wojownika. Chroniąc od hańby siebie i swój klan, rozpruł własnym mieczem swój brzuch.

 

Hisako poczuła jak robi się jej niedobrze. Prawdę mówiąc nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że jej ukochany ojciec będzie zmuszony do czegoś podobnego, chociaż oczywiście wiedziała jak ważną rzeczą jest dla samuraja jego honor.

– Ja zaś dostąpiłem zaszczytu pomocy mu w owym czynie.

Hisako omal nie zemdlała. W całej swojej dziewczęcej naiwności, której w piętnastym roku życia miała jeszcze w sobie nad wyraz wiele, nie potrafiła uwierzyć w to, że honor ten zarządzał właśnie jednego z największych możliwych poświęceń od członków jej rodziny.

Koniec

Komentarze

Znowu karkołomne zdania, do tego momentami tak bombardujesz czytelnika szczegółami, że aż ma się ochotę przewinąć dalej. Jak na razie, to mogę stanowczo stwierdzić, że ten tekst jest zupełnie bez życia...

www.portal.herbatkauheleny.pl

O karkołomności mówiłam... Może faktycznie mam w sobie do niej odrobinę zamiłowania. A co do bombardowania szczegółami... to po prostu uważam, że po prostu dobrze, żeby czytelnik wiedział co gdzie i jak zanim rzuci się go w jakieś wydarzenia.

Nowa Fantastyka