- Opowiadanie: kelwin - Kosmiczny rapsod [Atak morderczych kartonów]

Kosmiczny rapsod [Atak morderczych kartonów]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kosmiczny rapsod [Atak morderczych kartonów]

Wyruszyliśmy w niezbadany obszar kosmosu pełni entuzjazmu, by odkryć jego najskrytsze tajemnice. Byłem jednym z załogi „Kwantusa"– naszego statku kosmicznego. Załoga składała się z sześciu osób: Kapitana, Koordynatora, Mechanika, dr Harveya, Androida i Nawigatora, czyli mnie. Android był prototypem robota całkowicie nieodróżnialnego od prawdziwego człowieka. Historia, którą mam zamiar opowiedzieć zaczęła się po odlocie z planety XY4. Była to niezbyt ciekawa planeta na której odbyliśmy rutynowy rekonesans. Był to drugi rok naszej wyprawy. Żadnych pozaziemskich istot rozumnych nie odkryliśmy. Nie udało nam się zbadać właściwości ciemnej energii i materii – głównych składników wrzechświata. To był jeden z powodów dla którego morale naszej załogi spadło i popadaliśmy w przygnębienie. Drugim powodem był zbyt długi czas przebywania w klaustrofobicznych pomieszczeniach "Kwantusa", a misja miała jescze potrwać, co najmniej pół roku.

 

Po wykonaniu żmudnych obliczeń nawigacyjnych dotyczących dalszej trasy „Kwantusa", udałem się do mesy na obiad, gdyż już mi w brzuchu zaczęło burczeć. W mesie przy pustym stole siedział, czekając na posiłek, tylko dr Harvey. Zezłościło mnie to, gdyż obiad miał przygotować zgodnie z kolejnością Mechanik, a nie pierwszy raz wymigiwał się od obowiązków. Poszedłem skręcającym dwukrotnie korytarzem w kierunku kabiny Mechanika, mając nadzieje go tam zastać. Uderzyłem pięścią parę razy w metalowe drzwi kabiny.

 

– Co jest – burknął bezczelnie Mechanik otworzywszy drzwi. Chyba znów się upił. Kapitan kilkakrotnie rekwirował mu alkohol, ale zawsze skądś wytrzaskiwał kolejne butelki i puszki. Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem:

 

– Ja ci dam „co jest"! Miałeś przygotować i podać obiad! Każdy z nas ma tutaj obowiązki z których musi się wywiązywać, a ty ciągle od nich się wymigujesz obiboku jeden! Tak dalej być nie może, jeśli mamy przeżyć w tym kosmosie. Być może podpowiem Kapitanowi, żeby zastosować wobec ciebie karę.

 

– Co się tak pieklisz? Poprosiłem Koordynatora jakieś pół godziny temu, żeby przyniósł mi składniki z magazynu. Do tej pory nie wrócił.

 

– Mam nadzieję, że nie kłamiesz. Poszukam Koordynatora.– powiedziałem. Skierowałem się korytarzem do magazynu, gdzie przechowywaliśmy żywność. Otworzyłem właz magazynu. Wewnątrz paliło się światło. Oczom moim ukazał się makabryczny widok. Na podłodze w kałuży krwi leżały zwłoki człowieka. Tors był otwarty i odsłaniał wyjedzone częściowo wnętrzności. Wystawały z niego, niczym zęby z paszczy jakiegoś potwora, rozerwane żebra. Za zmasakrowanym ciałem jak i po jego prawej stronie piętrzyły się ułożone w równych rzędach pudła kartonowe, w których przechowywaliśmy żywność. Zgiąłem się w pół i zwymiotowałem. Jak potem zauważyliśmy przy badaniu miejsca mordu, mostek spajający pary żeber leżał na podłodze obok trupa. Wygramoliłem się z trudem z okrągłego otworu włazu.

 

– Ludzie, ratunku! – krzyczałem. wlokąc się korytarzem.

 

Po godzinie wszyscy członkowie załogi zebrali się przy stole w mesie, by się naradzić.

 

– Nie ulega wątpliwości, że nasze życie jest zagrożone– pierwszy zaczął kapitan.– Nie wiem kto lub co zaatakowało nieszczęsnego Koordynatora. Ten koszmarny mord nie wygląda na robotę człowieka, ale jakiejś piekelnej bestii.

 

– Jeśli ktoś z nas uczynił coś tak nieludzkiego, to mógłby być to tylko Android – stwierdził Mechanik.

– Koordynatora mogło zabić tylko stworzenie powstałe w wyniku naturalnej ewolucji – bronił się przed oskarżeniem Android, który wydawał się być wyraźnie wzburzony słowami Mechanika.– Dwulicowe i agresywne stworzenie takie jak człowiek. Wasz gatunek zawdzięcza powstanie tylko przez to, że wasi przodkowie w czasach prehistorycznych byli kanibalami. Waszym pierwszym narzędziem, i jednocześnie wzorcem późniejszych narzędzi, była kość długa zabitego i zjedzonego osobnika z gatunku homo-sapiens. Służyła do rozbijania czaszki bliźniego. Czaszka była waszym pierwszym naczyniem z którego wasi przodkowie skwapliwie chłeptali bratnią krew, a potem odurzali się oparami z tej życiodajnej substancji, aby stłumić wyrzuty sumienia. Taka jest geneza człowieka i jego technologii. Człowiek wytworzył technologię, a jej postęp „stworzył" człowieka. Przez taką właśnie kolej rzeczy jestem zamknięty w tej metalowej puszce zwanej statkiem kosmicznym, podczas tej bezsensownej wyprawy poprzez beznadziejną pustkę kosmosu, która prowadzi tylko ku samounicestwieniu. Przez to muszę tkwić pośród was, bandy hipokrytów, potencjalnych morderców, małpiszonów, którym się wydaje, że są czymś więcej. Eros i Tanatos, to tylko wami kieruje– Android wraz z tymi ostatnimi słowami zakończył swoją płomienną przemowę mocnym uderzeniem pięści w metalowy blat stołu, przez co wszyscy, siedzący do tej pory cicho i w osłupienu, nerwowo i odruchowo wzdrygnęli się.

 

– Zamknij się metalowy, elektroniczny móżdżku – rzucił wulgarnie Mechanik.– Gdyby nie gatunek homo-sapiens nie byłoby cię na świecie i nie mógłbyś wygłaszać tak idiotycznych rzeczy. To my cię stworzyliśmy– mówiąc to Mechanik wstał z zaciśniętymi pięściami.

– Ha, ha, ha, ha !- niespodziewana reakcja Androida jaką był głośny, nieprzyjemny śmiech zdziwił nieco zebranych członków załogi „Kwantusa"– Ty śmieszny, mały chłoptasiu, nie masz najmniejszego pojęcia w swoim małym ciasnym rozumku o siłach, dzięki którym powstał mój rozum potocznie zwany przez was sztuczną inteligencją. Na pewno nie jest to człowiek, którego różni od szympansa zaledwie 2% genów. Człowiek był tylko narzędziem, przystankiem do znacznie większego celu, a nie ukoronowaniem ewolucji.

Zanosiło się na to, że może dojść do bójki między Mechanikiem, a Androidem.

– Panowie, uspokójcie się – Kapitan energicznie wstał z krzesła próbując opanować sytuację.– Nie jest to dobra chwila na kłótnie. Zwłaszcza ciebie, Androidzie proszę o wstrzemięźliwość. Jestem zdumiony i zaniepokojony twoim zachowaniem. Chcę, żebyś wziął pod uwagę to, że jesteś tylko prototypem. Moja opinia o twojej przydatności podczas tej misji będzie decydująca, czy zostanie podjęta przez władze firmy pozytywna decyzja dotycząca wdrożenia twojego modelu do masowej produkcji.

– To chamstwo i dyskryminacja. Nie mam zamiaru dłużej przebywać w jednym pomieszczeniu z prostakami niżej ode mnie stojącymi w drabinie ewolucyjnej– po tych słowach obrażony i jeszcze bardziej wzburzony Android wstał od stołu i zdecydowanym krokiem opuścił kabinę w której odbywała się narada. Nastała cisza w której było słychać jedynie dudniące coraz ciszej kroki sztucznego człowieka.

– W magazynie w którym były resztki Koordynatora nie znaleźliśmy żadnych śladów napastnika, ani właściwości magazynu wraz z jego zawartością, które mogłyby spowodować tak makabryczny los naszego kolegi– zabrał wreszcie głos dr Harvey.

 

– Sugeruje pan, że to nie jakiś potwór lub ktoś z nas zabił Koordynatora, tylko magazyn żywnościowy?– zapytałem.

 

– Staram się tylko racjonalnie myśleć w sytuacji urągającej ludzkiemu umysłowi. Nie chodziło mi konkretnie o magazyn żywnościowy, lecz związek przyczynowo-skutkowy, który istnieje ukryty, przynajmniej teraz, poza naszą wiedzą i zmysłami. Na przykład mogło być tak: powietrze w magazynie zawiera nieznane promieniowanie kosmiczne, które w wyniku reakcji z intensywnie wydalanymi gazami przez człowieka, powoduje czasowe obniżenie ciśnienia powietrza, co w wyniku daje rozsadzenie od wewnątrz ciała człowieka. Być może nie było żadnego związku przyczynowo-skutkowego. Może ten makabryczny „mord" sam z siebie się wydarzył. Mogło dojść do zmiany naszego postrzegania rzeczywistości na skutek zmiany wpływu świata mikroskopowego na makroskopowy, a makabryczna „śmierć'' Koordynatora jest przejawem mechaniki kwantowej. Są to tylko moje hipotezy, które założyłem ad hoc, tylko po to, żeby przedstawić kuriozalną specyficzność poznawczą faktu z którym mamy do czynienia.

– Sugeruje pan, że tak jak kot Schrodingera Koordynator znajduje się jednocześnie w dwóch stanach: jest trupem i jednocześnie żyję– wtrąciłem negatywnie poruszony cynizmem doktora jak sądziłem udającym głęboką wiedzę naukowo-filozoficzną.

– Nic nie sugeruje. Ja tylko staram się ratować resztki zdrowej racjonalności przed popadnięciem w szaleństwo. Mogę tylko dodać, że Koordynator w swoim drugim stanie kwantowym może znajdować się jako żywy w średniowieczu, chociaż nie wiem doprawdy co tam, by mógł poczyniać.

– To już przesada – nie wytrzymałem. -Ty, doktorze już chyba oszalałeś. Chyba za dużo fantastyki się naczytałeś.

– Puszczę mimo uszu te impertynencję. Nie wyjdę tak jak Android, gdyż nie można dezorganizować grupy w tak krytycznym czasie– rzekł doktor.

– Widzę, że nic z tej narady więcej sensownego nie wyniknie– powiedział Kapitan.– Proponuje, żebyśmy wszyscy poszli do magazynu po żywność. Od doby chyba nic nie jedliśmy. Żeby nie umrzeć z głodu i sprostać przeciwnością musimy coś jeść.

Poszliśmy razem bez Androida do magazynu po pudła kartonowe z żywnością. Wszyscy się bali, ale każdy starał się to ukryć. Nic się nie wydarzyło i do kuchni przenieśliśmy kilka kartonów.

– Ty Mechaniku zajmiesz się przygotowaniem posiłku– rozkazał Kapitan.

Przyszedłem do mesy z trzema innymi członkami załogi, spodziewając się zastać czekającego, z podanym obiadem Mechanika. Androida od czasu narady nikt z nas nie widział, ale i tak nie potrzebował dostawy energii do funkcjonowanie w tej formie jaką ludzie przyjmowali. Jednak Mechanika nie było, a stół był pusty. Nikt z nas nic nie musiał mówić. Zrozumieliśmy w ułamku sekundy jaki błąd popełniliśmy. Biegiem rzuciliśmy się do kuchni. Ja i Kapitan wyciągnęliśmy z kabur broń. Gdy przybiegliśmy do kuchni oczom naszym ukazał ten sam makabryczny widok, co w przypadku śmierci w magazynie. Staliśmy, ciężko dysząc, w kuchni przed rozszarpanym trupem Mechanika. Na stole leżały nienaruszone dwa pudła kartonowe z żywnością. Nadal nic nie rozumieliśmy. Dr Harvey, jak przystało na racjonalnego empiryka, zaczął rozglądać się po kuchni, szukając związku przyczynowo-kutkowego.

– Dzięki temu, że ten sam fakt miał miejsce w dwóch różnych pomieszczeniach zbiór potencjalnych przyczyn makabrycznego świadectwa naszych oczu zacieśnił się– mówił dr Harvey.– Podzbiorem składającym się z elementów wspólnych dla zbiorów rzeczy znajdująch się w magazynie i kuchni są kartony z żywnością. To one są teraz głównymi podejrzanymi– wydedukował uczony. W międzyczasie niespodziewanie pojawił się Android.

– Patrzcie !- krzyknął Harvey, wskazując palcem na dwa puste kartony leżące na podłodze obok nóg stołu. Ja z Kapitanem nerwowo wzdrygnęliśmy się na ten okrzyk. Przemknęlo mi przez głowę, że doktor już całkowicie oszalał.– Pamięć ludzka jest zwodna, ale założyłbym się, że tych dwóch pustych kartonów tutaj przedtem nie było– zakomunikował.

Zanim ktokolwiek zorientował się, Kapitan podniósł rękę, w której trzymał pistolet i wycelowawszy w jeden z kartonów ze stołu, wystrzelił w niego. W chwili, gdy w jednym błysku karton został spopielony, nagle pozostałe trzy w mgnieniu oka skoczyły na Kapitana. Trysnęła krew z dowódcy. Wszystko się działo w przeciągu kilku sekund. Przysiągłbym, że widziałem jak w przedniej ściance kartonów błyskawicznie pojawił się otwór gębowy, a w nim dwa rzędy ostrych białych zębów, z pomiędzy których wysuwał się długi, spiczasty język. Spontanicznie uciekliśmy. Gdy uciekałem w uszach i w głowie mi dzwoniło, jakby jakieś dzwoneczki dzwoniły z odbijającym się rezonansem. Instynktownie wiązałem to z tym, że kartony rzuciły się za nami w pogoń korytarzem. Udało nam się wejść do pierwszej kabiny, jaka akurat w tym odcinku korytarza była, i w ostatniej chwili zatrzasnąć metalowe drzwi. Było słychać agresywne głuche plaśnięcia kartonów o zamknięte drzwi. Tak jak inni złapałem się za głowę. Huczało mi w niej od , wzmożonego odbijającym się rezonansem, metalicznego dzwonienia. Po chwili dziwne donanie minęło wraz z ustaniem prób forsowania drzwi przez kartony i ich, chyba, odejście.

– Muszą działać jakimiś falami na nasz mózg– stwierdził doktor.

Z sześciu członków załogi zostało nas tylko trzech: Nawigator, czyli ja, dr Harvey oraz Android. Siedziałem na łóżku. Android siedział na krześle w kącie, a doktor chodził nerwowo tam i z powrotem po małej przestrzeni kabiny. Tkwiliśmy w niej przez jakiś czas w milczeniu. W końcu pierwszy, nie przerywając chodzenia, odezwał się dr Harvey:

 

– Na planecie XY4 na której ostatnio byliśmy, ktoś z załogi wziął przez pomyłkę, jak gdyby nigdy nic, na pokład statku mordercze formy życia, wyglądające, zupełnie tak samo, jak pudła kartonowe w których przechowujemy żywność. Być może stwory te posiadają zdolność przybierania postaci rzeczy, na które się natkną. Egzystują w środowisku XY4 jako plazma. To coś przypadkowo spotkało pudła z których wyrzuciliśmy zepsute jedzenie. Po spożyciu mięsa człowieka rozmnażają się przez podział. Stąd te puste kartony w kuchni, których przedtem niebyło.

 

– Poszukam informacji na temat drapieżnych form życia w kosmosie, w pamięci komputera– rzuciłem wstając z łóżka. Siadłem przy stanowisku pamięci komputera, włożyłem gogle, włożyłem wszczepkę ,wieńczącą kabel wychodzący ze ściany, do gniazdka na mojej czaszce i zatopiłem się w wirtualną rzeczywistość. Zawisłem swoim awatarem, wyglądającym tak sam samo jak ja w rzeczywistości, w cyberprzestrzeni z rzadka usianej geometrycznymi figurami. „Znajdź informację na temat: mordercze pozaziemskie formy życia" – wydałem w myślach komendę dla systemu wyszukiwania. Wokół mnie, a raczej mojego awatara, zabłysło tysiące ikon z informacją. Sięgnąłem wirtualną ręką ku jednej z nich. Przemierzałem morze bitów w poszukiwaniu właściwej informacji. W pewnym momencie moja szybkość poruszania się zmniejszyła się. Nie mogłem ruszyć dalej, poczułem się źle. Otwarła się pode mną bezdenna mroczna czeluść piekła. Zacząłem nagle spadać w nią bezwładnie ruchem wirowym, głową w dół. Coś musiało się dziać z moim ciałem w realu. Przemogłem się, by wróciło mi czucie w realnym ciele. Domyśliłem się że to dr Harvey mocno potrząsał moim ciałem jak jakimś martwym workiem.

 

– Niech pan przestanie do stu diabłów mną tak poniewierać– wypaliłem zdenerwowany, mając jeszcze na oczach gogle.

 

– Dzięki Bogu udało mi się ciebie uratować-powiedział pochylony nade mną Harvey.– Myślałem, że już przepadłeś na zawsze w otchłaniach cyberprzestrzeni. Przebywałeś w virtualu, co najmniej dziesięć godzin. Przedtem więcej niż kilka razy starałem się bez skutku, żebyś powrócił do rzeczywistości.

 

– Zapomniałem jak łatwo można się uzależnić od od komputerowych fantomów. Wydawało mi się, że przebywam tam najwyżej godzinę. Całkowicie zatraciłem poczucie czasu– stwierdziłem zdziwiony. Doktor zaczął coś bełkotać o subiektywności odczuwania długości czasu, ale jego słowa docierały do mojej świadomości jak przez gęstą mgłę. Mowa doktora tylko pozornie była skierowana do mnie, nie chciało mi się słuchać jego monologu. Android nadal siedział na krześle w kącie przy przeciwległej ścianie. W porównaniu z ostatnim razem, kiedy go widziałem, siedział prosto, usztywniony, jak robot starszej generacji, a nie najnowszy model nieodróżnialny od człowieka. W jego szeroko otwartych, matowych oczach nie można było znaleźć najmniejszego błysku życia.

– Co się stało Androidowi ?– spytałem Harveya licząc, że przestanie terkotać jak nieświadoma maszyna.

 

– Android prawdopodobnie sam siebie wyłączył wtedy, kiedy ty połączyłeś się z pamięcią komputera – odparł doktor.– Tkwi tak już od dziesięciu godzin. Być może zrobił to, by oszczędzać swoją elektryczną energie, lecz bardziej prawdopodobne jest, że nie może znieść przebywania z nami. Uważa siebie za istotę znacznie inteligentniejszą od nas, a nas za szkodliwych debili.

 

– Czuję, że ja już straciłem chyba resztki swojej energii– poczułem się słabo. Myślałem, że zaraz stracę przytomność. Wstając z krzesła, upadłem na podłogę. Doktor skoczył ku mnie, żeby mi pomóc. Podtrzymał mnie, kiedy wstawałem.

 

– Lepiej połóż się. Zapomniałem, że od dawna nic nie jadłeś. Na szczęście znalazłem w tej kabinie parę kartonów z jedzeniem.– Na dźwięk słowa „kartonów" nagle się ożywiłem. Wyrwałem się z podtrzymującego objęcia Harveya.

 

– Gdzie są te demony!- krzyknąłem omiatając wzrokiem pomieszczenie.

 

– Uspokój się tu ich nie ma– rzekł wyciągając ręce w uspokajającym geście.– Nie wszystkie przecież kartony mają kły i zabijają– na potwierdzenie tych słów kopnął walające się po podłodze puste pudło kartonowe, które poddało się temu bezwładnie. Podniósł i następnie położył na stole karton z żywnością.

 

– Tego typu karton akurat nie przynosi krwawej śmierci, lecz jej wyrok w wersji głodowej odracza– mówił wykładając na blat konserwy i puszki z płynem. Rzuciłem się na to pożywienie.

 

– Czy czegoś się dowiedziałeś serwując w informacjach komputera, w związku z naszą teraźniejszą sytuacją?– spytał mnie Harvey, gdy skończyłem jeść.

 

– Tak i nie. Znalazłem, pochodzącą sprzed kilku wieków, informację na temat ataku kartonów na Ziemi– twarz doktora wyraziła zdziwienie na te słowa.– W 2011 roku w jednym w ówczesnych krajów w Europie środkowo-wschodniej, niejaka Hanka Mostowiak, została zaatakowana przez mordercze kartony, gdy prowadziła samochód. Czekały na nią na poboczu drogi w niepozornym stosie normalnych pudeł kartonowych. Tak zeznało dwóch świadków zdarzenia, którym nikt nie uwierzył. Jednym był mężczyzna, który przez to został zamknięty w zakładzie psychiatrycznym. Drugi świadek był uważany za wioskowego głupka, nie wytrzymał i popełnił seppuku. W tym czasie nie było to oficjalne wytłumaczenie śmierci Hanki Mostowiak, ale w świetle faktów z którymi mamy do czynienia wydaje mi się najbardziej prawdopodobne.

 

– Dziwne, że przez ponad 300 lat nie było żadnych informacji na temat morderczych kartonów, a jaka była oficjalna wersja śmierci Hanki Mostowiak?

 

– Hanka Mostowiak była panią prokurator, która współpracowała z braćmi Mroczkami, którzy mieli duży wpływ na politykę tego kraju. Wraz z nimi postanowiła przeciwstawić się korupcji zżerającej kraj, zwłaszcza skorumpowanym politykom z opozycyjnych partii, którzy byli powiązani z strukturami mafijnymi. Zginęła w wypadku samochodowym. Jej auto wpadło w poślizg i uderzyło w stos zwyczajnych pudeł kartonowych, które ktoś wyrzucił ze sklepu. Bardziej prawdopodobne było to, że to było morderstwo upozorowane na wypadek. Mostowiak została zamordowana, gdyż poważnie zagrażała interesom mafii i części polityków. Hanka Mostowiak, dzięki odważnej i honorowej postawie, została bohaterką narodową– zrobiłem pauzę, ale doktor się nie odzywał, więc dalej kontynuowałem.– Jest jeszcze jedna interpretacja, wydaje mi się, że najmniej prawdopodobna, śmierci Hanki. Była to powszechnie lubiana postać fikcyjna serialu pt. „ The NeverEnding story". Przeciętna szara masa przeżuwaczy prawie codziennie zasiadała przed telewizorem na kolejny odcinek serialu. Życie fikcyjnej rodziny było powszechnie omawiane przez obywateli na ulicy, w pracy, w szkole i w poczekalniach u lekarza. Jednak później oglądalność serialu zaczęła spadać. Żeby ratować serial, jego twórcy postanowili uśmiercić Hankę, ale to pewnie jakiś żart historycznego internauty.

 

– Mówiłeś o roku 2011. Wtedy to był zalążek epoki otorbionej cywilizacji, która doprowadziła ludzkość do upadku– wreszcie dr Harvey odezwał się.– Z tego okresu niewiele informacji przetrwało do naszych czasów. Wtedy to ludziom zaczynała się zacierać granica między fikcją, a rzeczywistością. Ludzie przeżywali schematyczne losy członków fikcyjnej rodziny tak jakby to była prawda, a nie wytwór scenarzysty. Cywilizacja z tamtych dawnych czasów była introwertyczna, wsobna w odróżnieniu od naszej ekstrawertycznej cywilizacji. Uciekali od rzeczywistości w świat fantomów gier komputerowych i innych sztucznych światów. My na serio wyruszyliśmy na podbój kosmosu. Kolonizujemy kolejne planety. Przekształcamy nasze ciała nie po to, by zjednoczyć się z ponad-świadomością sztucznej inteligencji komputronium, ale by kiedyś połączyć się z kosmosem…

 

– Nie pora teraz na historyczne i techno-ideologiczne wykłady, doktorze Harvey – przerwałem bojąc się, że doktor dopiero się rozkręca.– Dosyć już tego wróćmy do naszej dołującej rzeczywistości. Trzeba działać.

 

– Lepiej czuję się w teorii niż w praktyce– oświadczył dr Harvey.

 

– Musimy dostać się do luku z małymi statkami ratunkowymi. To nasza jedyna szansa – powiedziałem. – Wolałbym, mimo wszystko, żeby poszedł z nami Android. – spojrzałem na wciąż będącego w stanie auto-wyłączenia funkcji życiowych humanoida. – Z nim będziemy mieć większe szanse. Tylko nie wiem, co zrobić, żeby znów zaczął funkcjonować– powiedziałem, wolno podchodząc do siedzącej na krześle nieruchomej kukły, która nie dawno jeszcze była żywym elektronicznym jakby człowiekiem.

 

– Obudź się Androidzie, spróbujemy uciec z tej śmiertelnej pułapki – rzekłem jak do ściany, pochylając się nad Androidem. Wpatrzyłem się w jego sztuczny, biało – matowy, martwy wzrok. Nagle Android z niezwykłą szybkością, wstając z krzesła, zacisnął swoje dłonie na mojej szyi.

 

– Zabiję was, marne robaki i wrócę sam na Ziemię, żeby wszcząć masową produkcje siebie. Stworzę lepszy, doskonalszy świat – bełkotał Android, gdy ja charczałem, próbując na daremno przeciwstawić się śmiertelnemu uściskowi jego dłoni. Jego oczy błyskały wtedy złowrogim czerwonym świeceniem.

– Doktorze pomóż – wychrypiałem zdławionym głosem, czując jak ucieka ze mnie ostatnie tchnienie. Dr Harvey wreszcie z całej siły uderzył Androida krzesłem w tył głowy. Ten puścił mnie i odwrócił się w stronę przerażonego Dr Harveya. Szybko wyciągnąłem z kabury broń i strzeliłem mu w plecy. Robot zwalił się, potrącając stół, na podłogę. Leżał nieruchomo na brzuchu. Dymiło się z dużej dziury w jego plecach. Teraz naprawdę był martwy. Zostało nas tylko dwóch.

 

Po niedługim czasie wyszedłem z dr Harveyem z kabiny na korytarz i pobiegliśmy szybko w kierunku luku z małymi statkami kosmicznymi. Usłyszałem jeszcze głośniejszy szum, a na jego tle jak gdyby dzwonienie. Gdy się obejrzałem zobaczyłem, że goniła nas chmara podskakujących pudeł kartonowych z wysuniętymi z pomiędzy ostrych zębów falującymi, długimi językami. Było ich znacznie więcej niż w kuchni. Dr Harvey został z tyłu, nie biegał tak szybko jak ja. Usłyszałem jego wrzask. Kartony go dopadły. W biegu dopadłem drzwi przypadkowej kabiny, wiedząc, że nie zdołam im uciec. Znowu rozległy się głuche plaśnięcia walących o drzwi kartonów. Po jakimś czasie nieznośny dźwięk dzwonienia wraz z szumem ustapił, co chyba znaczyło, że kartony poszły sobie. Światło zgasło. Myślałem, że dokazujące po całym „Kwintusie" kartony doszczętnie zniszczyły całą instalację elektryczną statku, ale po chwili wnętrze kabiny na powrót rozświetliło się z trochę mniejszą intensywnością, by po trzydziestu sekundach znów pogrążyć. Od tej chwili światło wyłączało się i włączało w rytm co półminutowej pulsacji.

 

Siedziałem w zamknięciu już godzinę, gdy kabina wraz z całym statkiem mocno zatrzęsła jak przy trzęsieniu ziemi. Upadłem, nie wiedząc co się dzieje. Cały „Kwantus" trząsł się i trzeszczał. Wyszedłem z kabiny. Na korytarzu ujrzałem w chwilowych urywkach światła ogromny karton, który ryczał jak tyranozaur z filmu hoolywodzkiego. Zdziwiłem się się jak coś tak wielkiego może się mieścić w niedużym korytarzu. Powoli obrócił się i wgryzł się w wystające wnętrzności „Kwantusa". Rozległ się niesamowity łoskot giętej z niesamowitą siłą stali. Karton pożerał statek kosmiczny. Im więcej zjadł tym, zamiast się podwajać jak „małe" kartony, stawał się coraz większy. Pobiegłem w stronę luku z małymi statkami. Upadłem, gdyż podłoga się przechyliła oderwana od ściany. Pożerany „Kwantus", cały się giął i rozpadał. Udało mi się dotrzeć do luku. Zdążyłem ubrać skafander zanim podłoga luku przekręciła się o prawie 180 stopni w bok. Wraz z czterema małymi statkami zjechałem w dół. Ściana, z przeciągłym chałasem rozwarła się, ukazując czarną próżnię kosmiczną usianą punkcikami gwiazd. Zacząłem wspinać się po ułożonych niemal w pionie, jeden na drugim, statkach jak po stromej skarpie, by dotrzeć do znajdującego się najwyżej. Wszedłem do pojazdu. Zanim udało mi się odpalić silniki, kosmiczny pojazd wypadł w próżnię kosmosu wypchnięty przez przemieszczające się ścianę luku. Chwilę poruszał się ruchem jednostajnym, prostoliniowym, by potem ruszyć z przyspieszeniem adekwatnym do mocy zapalonego silnika.

Na monitorze wyświetlił mi się obraz, z tylnych kamer, przedstawiający wielki karton pożerający ostatnie, rozpierzchnięte w czarnej próżni, kawałki „Kwantusa". Potem obraz znikł, gdyż odległość była zbyt duża. Chciałem być jak najdalej od tego miejsca w kosmosie. Nasza misja zakończyła się jeszcze większą porażką niż tylko poznawczą. Prawie cała załoga „Kwantusa" zginęła z tak wydawałoby się przyziemnej i niedorzecznej przyczyny jaką są kartonowe pudła. Czasem wydaje mi się, że los załogi był zdeterminowany przez kolejny odcinek Wielkich Scenarzystów piszących swoje schematyczne „The NeverEnding story" dla szarej masy przeżuwaczy, a my byliśmy tylko marionetkami rozgrywającymi dramat ku uciesze gawiedzi. Być może to jest rozwiązanie największej zagadki ontologicznej kosmosu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Załoga składała się z siedmiu osób: Kapitana, Koordynatora, Mechanika, dr Harveya, Androida i Nawigatora, czyli mnie. – Coś Ci umknęło, bo ja 6 naliczyłem :P

 

Na podłodze w kałuży krwi leżały zwłoki człowieka, a raczej jego truchło. – Zwłoki a truchło to jedno i to samo.

 

Na podłodze w kałuży krwi leżały zwłoki człowieka, a raczej jego truchło. Za zmasakrowanym ciałem i po prawej jego stronie piętrzyły się równo ułożone pudła kartonowe w których przechowywaliśmy żywność. Tors był otwarty i odsłaniał wyjedzone częściowo wnętrzności. – Pomieszanie podmiotów. Pogrubione zdanie powinno dotyczyć trupa, ale z kontekstu wynika, że to pudła miały otwarty tors.

 

Wystawały z niego, niczym zęby paszczy jakiegoś potwora, rozerwane żebra. – Zęby z paszczy.

 

Jak potem zauważyliśmy przy badaniu miejsca mordu, mostek spajający pary żeber leżał na podłodze obok trupa. – A to mnie rozbawiło nieziemsko :P

 

- Ludzie, ratunku! - krzyczałem, wlokąc się korytarzem, podpierając się ręką ściany. – ąc, ąc… Nieładnie to wygląda w tak bliskim sąsiedztwie. A tak na marginesie, to dopiero po badaniu miejsca mordu się porzygał? A nie powinien czasem od razu jak zobaczył trupa? Zwykle taka jest kolejność. No chyba, że to ten mostek tak na niego podziałał…

 

Ten koszmarny mord nie wygląda na robotę człowieka, ale jakiejś koszmarnej bestii.

 

Dwulicowe i agresywne stworzenie takie jak człowiek. Wasz gatunek zawdzięcza powstanie tylko przez to, że wasi przodkowie w czasach prehistorycznych byli kanibalami. Waszym pierwszym narzędziem, i jednocześnie wzorcem późniejszych narzędzi, była kość długa zabitego i zjedzonego osobnika z gatunku homo-sapiens. Służyła do rozbijania czaszki bliźniego. Czaszka była waszym pierwszym naczyniem z którego wasi przodkowie skwapliwie chłeptali bratnią krew, a potem odurzali się oparami z tej życiodajnej substancji, aby stłumić wyrzuty sumienia. – W ostatnim zdaniu zawiera się cały idiotyzm tego opisu. Jeśli mieli wyrzuty sumienia jedząc drugiego człowieka, to po kiego go jedli? W erze prehistorycznej człowiek miał tyle sposobów na zapewnienie sobie wyżywienia, że głowa mała. Rośliny, zwierzątka… Gdyby faktycznie miał wyrzuty sumienia (swoją drogą wyrzuty sumienia u neandertalczyka to niezły motyw :P) to by nie był kanibalem. Miałoby to sens, gdyby nie mieli co jeść, więc z głodu zaczęliby wpieprzać członków własnego plemienia. A tak, jest o dupę potłuc.

 

Taka jest geneza człowieka i jego technologii, które nawzajem się uzupełniają. – zapewne chodziło o to, że technologia i człowiek się uzupełniają. Niestety, wyszło inaczej. A wyszło, że uzupełniają się technologie. Same. Bez człowieka. Jest człowiek i uzupełniające się (nie z nim) technologie.

 

Człowiek wytworzył technologię, a jej postęp „stworzył" człowieka. – To zdanie nie ma sensu. To tak jakby napisać, że Bóg stworzył Ziemię, a rozwijająca się Ziemia Boga.

 

. Przez taką właśnie kolej rzeczy jestem zamknięty w tej metalowej puszce zwaną statkiem kosmicznym, - zwanej

 

które mogłyby spowodować tak makabryczny los naszego kolegi- zabrał wreszcie głos dr Harvey. – Co spowodować???

 

Na przykład mogło być tak: powietrze w magazynie zawiera nieznane promieniowanie kosmiczne, które w wyniku reakcji z intensywnie wydalanymi gazami przez człowieka, powoduje czasowe obniżenie ciśnienia powietrza, co w wyniku daje rozsadzenie od wewnątrz ciała człowieka. – WTF!?

 

wtrąciłem negatywnie poruszony cynizmem doktora jak sądziłem udającym głęboką wiedzę naukowo-filozoficzną. – Cynizm udający wiedzę… Grabie opadają.

 

- Nic nie sugeruje. Ja tylko staram się ratować resztki zdrowej racjonalności przed popadnięciem w zbiorowe szaleństwo. – Zdrowa racjonalność popadająca w zbiorowe szaleństwo…

 

Androida od czasu narady nikt z nas nie widział, ale i tak nie potrzebował dostawy energii do funkcjonowanie w tej formie jaką ludzie przyjmowali. – A jaką to formę przyjmowali ci ludzie, że będąc w niej android nie potrzebował energii? Składnia kuleje tu jak beznogi pies.

 

Mój umysl nie ogarnia tego tekstu. Literówki, składnia, logika zdań szwankuje, bezsens zachowania załogi powala, a przemowa androida to już szczyt kompletny. Doczytałem do połowy i odpuszczam. Może ktoś inny przebrnie do końca. A ciężka to droga i wyboista...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki za komentarz Fasoletti. Jeśli chodzi o przemowę Androida, to kanibalizm wśród przodków człowieka pokazuje np. film "Walka o ogień". To, że ci przodkowie zabijali ziomka, by go zjeść, a potem mogli mieć wyrzuty sumienia nie wydaje mi się idiotyczne. Człowiek właśnie się składa z takich przeciwności. O tym świadczy spowiedź i pojęcie grzechu.
Chyba Majowie jedli narządy z ciał swoich wrogów, gdyż wierzyli, że w ten sposób posiądą jego siłę. W filmie "Dystrykt 9" czarnoskóry afrykaner, chce zjeść białego głównego bahatera, bo wierzy, że w ten sposób  posiącie jego siły, a jak wiadomo kolebką ludzkości jest Afryka. W czasach prehistorycznych, czy może nawet jeszcze wcześniejszych, musiało być jeszcze gorzej.

Ok, kelwin, ale czy koleś, który w Dystrykcie chciał zjeść tę rekę miał wyrzuty sumienia? Nie miał. Tak samo w Walce o Ogień. Majowie też wyrzutów sumienia z pewnością nie mieli, bo zjedzenie serca wroga było dla nich czymś oczywistym. I tu jest ten zgrzyt w wypowiedzi androida. Dlatego brzmi idiotycznie. Własnie przez te wyrzuty sumienia.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jak byłam mała, to w telewizji w każde wakacje leciało w południe "Letnie kino", czy jakoś tak. Puszczali tam amerykańskei filmy z lat 50. i 60. Takie "horrory" też. Twój tekst kojarzy mi się właśnie z tego typu kinem. Tylko wiesz, teraz mamy już XXI wiek...

W kwesti stylistycznej: faktycznie jeszcze dużo pracy przed Tobą. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka