
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
BIG CITY LIGHTS DON'T SHINE FOR US[światła wielkiego miasta nie są dla nas]
1
Rok 2257, środek zimy. Około dwieście lat po zagładzie. 47 rok od powstania Virtumbra Corporation.
Ołowiana kopuła nocnego nieba objęła krajobraz pustkowi mdłą szarością chmur. W oddali mury enklawy Virtumbra Corporation, na nich jeden z czterech wielkich, błyszczących ekranów. Krzykliwe „Republika Nowej Sprawiedliwości czeka na Ciebie!" wyświetlone w języku angielskim, dopełnione zdjęciem mężczyzny o nienaturalnie szerokim uśmiechu. Czarny garnitur, czerwony krawat, biała koszula, palec wskazujący wycelowany wyzywająco.
Kolejne slajdy pozbawione są napisów, wyświetlają się coraz szybciej. Obraz szczęśliwej rodziny w pastelowych barwach – ojciec głaszcze czuprynę piegowatego chłopca. Zieleń tła, rodzinny piknik w parku. Bezgłośna zmiana agitującej migawki – smużka gorącej pary ulatuje z kubka trzymanego oburącz przez dziewczynkę. Reklama przyspiesza i uwodzi mozaiką barw. Zupełnie jakby wiedziała, że ktoś patrzy, jakby nie chciała pozwolić by oderwał spojrzenie.
Oddalone, około pięciu kilometrów, od enklawy ruiny pozwalały na ujrzenie tego, co było niedostrzegalne z poziomu gruntu. Jerome, podobnie jak jego młodszy brat – Cassius, czuli się komfortowo w otoczeniu ruin. Shementeo wolał bagna, wolał martwe lasy, wolał nawet pustkowia. Bracia podejrzewali, że wolałby radioaktywne pola, gdyby tylko miał niezbędny sprzęt. Sądzili, że z Wężem – jak się sam określał – jest dużo gorzej, niż na to wygląda. Wyglądało na to, że jest zdrowo popieprzony.
Teo, który uważał się za potomka rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, twierdził, że jego praprapra…pra-babka (ilość wypowiadanych „pra" wzrastała wraz z ilością spożytego alkoholu) była szamanką plemienia Szuanisów. Wszystkie te opowieści były dziwaczne i przyprawiały Cassiusa o gęsią skórkę. Wąż był dziwakiem. Od śmierci jego babki musiało go dzielić z pół tysiąca lat i kilka tysięcy kilometrów, co dość często wypominał Cass. Jerome wtórował mu dodając, żeby Wąż doliczył do tego najmniej kilkadziesiąt gwałtów dokonanych na jego przodkach przez białych – "kurewsko daleko od bycia Indianinem". Chłopcy znali się od małego i nie mięli pojęcia, jak Teo mógł się nauczyć wytwarzać łuki czy warzyć mikstury o wielce skutecznym działaniu… no i te jego modły. Przede wszystkim jednak Wąż nie cierpiał pozostałości dawnego świata – nie cierpiał ruin.
Ściany budynku były popękane. Na posadzce pełno, trzeszczących pod podeszwami, drobin potłuczonego szkła. Dzikie chwasty wrastały w każdą możliwą szczelinę. Natura sięgała po to, co odebrano jej przed wiekami. Był to jeden z najwyższych budynków w tej części ruin. Ktoś mógł zastawić pułapki czekające na ciekawych widoku z dachu pięciopiętrowca. Coś dzikiego mogło zalęgnąć się w piwnicach. Ostrożność była wskazana. Istniało poza tym prozaiczne ryzyko zawalenia się schodów czy ścian. Wieżowiec dzielnie zniósł przeprawę trójki na najwyższe z pięter. Pomogło wątłe światło tlika zasilanego olejami roślinnymi. Po półgodzinnej przeprawie byli na wysokości podobnej do murów enklawy Virtumbra Corporation.
Nocne chmury zabarwione mdłą szarością zdawały się unosić zawieszone nad miastem niczym ołowiana kopuła. - Jeden czort. Choć w zasadzie, to chmury się właśnie w powietrzu unoszą, więc dlaczego zdawało się, że to robią? Zostaw tylko że wisiały, czy tam zawisły nad miastem i będzie ok. Co do kolorów, skoro były szare, to raczej jak miedź nie wyglądały.
Tak tylko zajrzałem, bo zwykle nie czytam tekstów podzielonych na części. I akurat to rzuciło mi się w oczy.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Jeżeli się tym tekstem zajmie ktoś w nastroju do robienia łapanki, będzie bal...
Przerażony nadchodzącym balem postanowiłem poprawić, to co wydawało mi się niewłaściwe - jeśli ludzie mają wyjść na ulice, to niech chodniki będą chociaż równe ;) Zostawiłem 1/3 z tego co było zamieszczone w 1 rzucie.
Zastanów się nad kwestią znajomości języków. Ktoś tam umiał zaledwie kilka słów po polsku --- ale opisy na mapie czytali bez trudności. Mignęła mi lorneta czy luneta --- skąd ją mieli, jakim cudem nie uległa zniszczeniu przez dwieście lat w rękach półdzikusów...
Słuszne uwagi. Ustale zaglade na rok okolo 2050 zamiast 2100. Wówczas będę bardziej przekonany do wytłumaczenia występowania lunety tym, że została wykonana około roku 2050 z wyjątkowo trwałych materiałów - model wojskowy. 2100 bardziej kojarzy mi się z chipami w mózgu i soczewkami kontaktowymi dającymi takie możliwości.
Co do półdzikusów, to będę się starał w kolejnych częściach zarysować fabułę Świata od chwili początków zaglady tak, by z czasem występowanie lunety jak i innych przedmiotów, zachowan, czy tytulowej korporacji bylo logiczne i spojne.
Dziekuje za komentarze i przeczytanie :)
nie wiem jak tekst wyglądał przed autorską czystką, ale teraz sprawia wrażenie całkiem obiecującego. osobiście przejrzałbym go tylko jeszcze raz i rozdzielił na większą ilość akapitów. to dodaje przejrzystości i ułatwia czytanie.
jak na pierwsze opowiadanie autora, przedstaiwa się raczej dobrze. z tak krótkiego tekstu trudno jednak wysnuć opinie na temat fabuły czy stylu więc z oceną i szerszą wypowiedzią zaczekam do następnej części.
pozdrawiam i życzę powodzenia
Zamiast pisać, że masz problemy z przecinkami, powtarzasz niepotrzebne wyrazy itp., dam jeden przykład, już poprawiony:
"Ruiny oddalone od enklawy o około pięć kilometrów, pozwalały na ujrzenie tego, co było niedostrzegalne z poziomu gruntu. Jerome, podobnie jak jego młodszy brat - Cassius, czuł się komfortowo w otoczeniu zniszczonych budynków. Za to Shementeo wolał bagna, martwe lasy, a nawet pustkowia."
I jeszcze ta perełka: "mikstóry". Dawno nie widziałem takiego byka, popełnionego na poważnie.
Ok, moje zdanie: Zniszczony świat, kilkaset lat po katastrofie. Temat znany i ograny, więc wszystko zależy od tego, co będzie dalej. Z samego wstępu nie podejmuję się ocenić treści. Dla mnie osobiscie szkoda, że wyciąłeś aż tak dużo po poprawce.
Warsztat pozostawia dużo do życzenia. Nabieraj wprawy w pisaniu.
A niech tam, dodałem 1 akapit. Chyba bardziej przez to, ze nie da się zrobić wcięć, fragment jest krótki i tak jak piszesz vyzart, jest bardziej przejrzyście.
Postaram się reanimować wyciętą część w dalszych epizodach. Co do "mikstór", to rzeczywiście hit :O