- Opowiadanie: Ned1 - Przejście 1-2

Przejście 1-2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przejście 1-2

Egemen niecierpliwie poprawił się w siodle. Sami najlepiej wiecie, że długa jazda konno nie jest zbyt przyjemna dla kogoś, kto nie robi tego często. A kiedy ten ktoś niezwykle szybko się zniechęca, należy spodziewać się katastrofy.

Trzeci dzień podróży jeszcze na dobre się nie zaczął. Słońce docierało do połowy swojej dziennej wędrówki, a trzech jeźdźców przemierzało właśnie rozległą wyżynę na północny-wschód od Wzgórza Mafara. W oddali widać było zarys skupiska budynków – jakiejś wioski.

Chłopak znów poruszył się niespokojnie. Od godziny starał się trzymać dziób na kłódkę, żeby pokazać, jak to potrafi dzielnie znosić niedogodności. Rzecz w tym, że wcale tego nie potrafił.

-Paniczu, czy wszystko w porządku? – zapytał go sir Gaël, zrównując się z nim.

„Czy ja wyglądam na kogoś, z kim wszystko jest w porządku? Ta cała wyprawa to jakaś kpina, do licha!"

Oczywiście, nie powiedział tego na głos. Ograniczył się jedynie do posłania ponurego spojrzenia swojemu towarzyszowi.

-Uważam, że powinniśmy zrobić postój – odezwał się głośno do pleców Arduino, który był kilka długości koni dalej. Ten jednak odparł, nie racząc się nawet odwrócić:

-Jeśli Egemen potrzebuje odpoczynku, wystarczy tylko, żeby poprosił.

„Co za… Tego już za wiele. Wszystko mnie boli, jestem zmęczony, a on, ON CHCE, żebym POPROSIŁ. Mam tego wszystkiego dosyć."

Chłopak z każdym kolejnym stąpnięciem wierzchowca wpadał w coraz większą złość. Rozdzierało go wewnętrznie przedziwne uczucie. Z jednej strony miał ochotę zacząć okładać wszystko, co spotka na swojej drodze, z drugiej strony, chciał po prostu jechać, tak długo, aż ten koszmar wreszcie się skończy.

-No, młodzieńcze? Chcesz, żebyśmy stanęli?

-Nie.

-Nie? – w głosie mistrza nie było słychać zdziwienia – Przecież jesteś zmęczony. Chcesz odpocząć, a ja nie widzę przeciwwskazań, żebyśmy zrobili krótki popas.

Egemen odpowiedział mu mrożącym krew w żyłach milczeniem. Skoro oni nie potrzebują postoju, to on tym bardziej.

-Jedźmy dalej – powiedział i wyprzedził Arduino, wysoko unosząc głowę.

Przybysze wzbudzili ogromne zainteresowanie wśród dzieci. Gdy tylko przekroczyli główną bramę wioski, wokół ich koni zaczęło się plątać mnóstwo roześmianych, malutkich postaci w kwiecistych spódniczkach lub umorusanych spodenkach. Musieli zwolnić, aby przez przypadek nie stratować żadnego z nich. Jak możecie się spodziewać, Egemen był już porządnie rozwścieczony, a cała ta banda nie poprawiała mu nastroju.

Wreszcie dotarli na rynek – samo serce wioski. Dziedzic Wzgórz pierwszy znalazł się na ziemi i zaczął rozglądać się dokoła. Zewsząd otoczyła go młódź, podekscytowana przyjazdem rycerzy, co podkreślały niemiłosiernym hałasem.

Do chłopaka podbiegł młodzieniec w poplamionej, lnianej koszuli i, rozgoniwszy wesołą gawiedź, trajkotał o zajęciu się końmi, co jakiś czas kłaniając się w pas. Wreszcie wierzchowce zostały odprowadzone do stajni, a Arduino rzekł:

– Zostaniemy tutaj do jutra. Mamy mnóstwo czasu, nigdzie nam się nie spieszy. Panowie, widzicie tamtą gospodę – wskazał obszerny budynek kryty strzechą. Nie wyglądał zachęcająco. – Tam się zatrzymamy. Póki co, chciałbym, żebyśmy uzupełnili zapasy. Gaël, chciałbym, żebyś dokupił mięsa – Rycerz posłał mu nieprzyjemne spojrzenie, ale nic nie odpowiedział. – Egemenie, pójdziesz po chleb i suszone owoce, a tymczasem ja poszukam studni i napełnię bukłaki.

-Mam lepszy pomysł – odpowiedział chłopiec zjadliwie. -WY uzupełnicie nasze zapasy, a JA pójdę do gospody i odpocznę.

Przez chwilę mierzył się wzrokiem ze swoim mistrzem. Po chwili jednak spuścił głowę.

-Jeżeli nie zrobisz tego, o co cię proszę, będziesz musiał resztę drogi wytrzymać o samym mięsie – powiedział cicho. – Wybór należy do ciebie, młodzieńcze.

Chłopak bez słowa odwrócił się na pięcie i podreptał w kierunku gospody. Sam nie był do końca pewien, czego się spodziewał. Przeczuwał, że teraz powinien dostać jakąś karę, w końcu nie był już na swoim zamku, ale nic takiego się nie wydarzyło. Przekroczył próg karczmy.

W środku nie znajdowało się dużo osób. Chłopak zamówił piwo, a po jego wypiciu poszedł do jednego z pokojów i tak legł na posłaniu. Przez kilka chwil zmagał się z wyrzutami sumienia, po czym zamknął oczy i zapadł w niespokojny sen.

 

Egemen jechał przed siebie niezwykle naburmuszony. Był okropnie głodny, bo nie zjadł nic na śniadanie. Nie mógł już patrzeć na solone mięso. Jeśli wierzyć Arduino, został im jeszcze jeden dzień drogi, ale nie była to dla chłopca żadna pociecha.

Krajobraz wokół towarzyszy znacznie się odmienił. Zamiast wysokich traw otaczały ich coraz bujniejsze kępy drzew pokrytych zielonymi liśćmi.

Zapewne dziwicie się, że nie opisałem pozostałych dni wędrówki, ale prawdę mówiąc, nie ma to większego sensu. Dla Egemena każdy z nich wyglądał dokładnie tak samo – wstawanie późnym rankiem (Arduino co prawda chciał, żeby budzili się przed świtem, ale panicz wyraził stanowczy protest, podobnie jak Gaël), śniadanie złożone z podróżnych racji, przemierzanie monotonnych przestrzeni, kilka popasów i spanie pod gołym niebem.

-Rozchmurz się, paniczu. Już wkrótce wyśpimy się w miękkich łóżkach, zaraz po iście królewskiej uczcie – Gaël posłał mu serdeczny uśmiech. Podjął całkiem niezłą taktykę, ale na niewiele się to zdało. Napięcie wiszące w powietrzu od kilku dni nie zmniejszyło się ani trochę. Rycerz, nie chcąc jeszcze bardziej go rozgniewać, pociągnął lejce i zszedł mu z oczu.

Chłopak spojrzał tymczasem na swojego mistrza, który jechał po lewej stronie. Spokojny jak zawsze. Spodziewał się od niego jakiś przeprosin, a tymczasem dzisiejszego poranka Arduino śmiał się z głodowego protestu młodzieńca twierdząc przy tym, że „sam sobie tak pościelił". Oczywiście, takie stwierdzenie było dla Egemena zupełnym absurdem. Pojęcie „odpowiedzialności" odnosiło się do poddanych, nie do niego.

Jakąś godzinę później wjechali na skraj lasu. Dormaliończyk wstrzymał Oleandra, pozostała dwójka poszła w jego ślady.

– Czas na obiad – powiadomił ich radośnie. Zeskoczył na ziemię i zaczął gmerać w sakwach przytroczonych do siodła. Wydobył z jednej z nich starannie złożony pakunek, otworzył go i przysunął pod nos Gaëlowi. Ten wziął go z kwaśnym uśmiechem, usiadł na trawie i zaczął zajadać zawartość – solone mięso. Arduino wkrótce do niego dołączy.

Egemen patrzył na nich z niechęcią. Wkrótce ruszył w kierunku drzew.

– Dokąd idziesz – usłyszał swojego mistrza.

– Poszukam czegoś do jedzenia – odparł, nie odwracając się i zniknął w gęstwinie, zanim ktokolwiek go powstrzymał. Szedł przez jakiś czas, przyglądając się kształtom drzew i starając się wypatrzyć śpiewające ptaki. Niespodziewanie wypadł na rozległą polanę, na której znajdowało się skupisko kilku chałup. Chłopiec rozpromienił się i dziarsko ruszył do najbliższej z nich. Zobaczył kobietę sporych rozmiarów, która pielęgnowała kwiaty w ogródku. Zaczekał, aż ta sama go zauważy, po czym rzekł dumnym głosem:

– Czy macie tu jakieś porządne jedzenie? Mam ochotę na… cokolwiek właściwie, co nie jest suszonym mięsem.

Proszę, nie śmiejcie się za bardzo z tego biednego młodzieńca. Wiem, że takie zachowanie zupełnie nie przystoi szlachetnie urodzonemu, ale Egemen taki po prostu był. Dosyć powiedzieć, że jego żądanie zostało całkowicie zignorowane.

– Kobieto, mówi do ciebie gość lorda Therona. Zapewniam cię, że jeżeli czegoś nie uczynisz, twój mąż zostanie przykładnie ukarany!

Na nieszczęście chłopca, „jej mąż" był świadkiem owej sceny i właśnie w tej chwili chwycił go za kołnierz i odwrócił ku sobie.

– Szczeniaku, może zechcesz wziąć nogi za pas, zanim najdzie mnie ochota na przetrzepani ci skóry? – zapytał ze złością. Wierzcie mi lub nie – młodzieniec wcale się tym nie przejął. Uwolnił się od mężczyzny, wskazał na niego palcem i powiedział donośnie:

-Ty! Zawiśniesz za to! Nie masz pojęcia, kogo ośmieliłeś się dotknąć!

Jak możecie się spodziewać, tego było prostemu człowiekowi za wiele. W dwóch susach doskoczył do Egemena i z głośnym plaskiem uderzył go wielką łapą w twarz. Chłopak krzyknął krótko, przyłożył dłoń do zaczerwienionego policzka i patrzył na mężczyznę szeroko otwartymi oczyma.

„Co się tu wyprawia? Biją SZLACHCICA?! Mój ojciec przyjdzie tu ze

wszystkimi rycerzami i rozprawi się z tym wieśniakiem."

Stał bez ruchu, łzy upokorzenia płynęły z jego oczu błyszczącymi strumyczkami. Po kilku chwilach ujrzał znajomą twarz mistrza. Widział, że ten otwiera i zamyka usta, ale nie słyszał żadnego dźwięku.

Arduino pomógł mu usiąść na ziemi i podał bukłak z wodą. Wypił chciwie kilka łyków. Zmysły powoli zaczynały mu wracać. Nagle zerwał się na równe nogi i zaczął krzyczeć, wskazując na oddalającego się powoli sprawcę swojego nieszczęścia:

-On!… Ten!… Mistrzu!… On jest!…

Dormaliończyk pokręcił głową. Nie wyglądało na to, że ma zamiar wykonać wyrok na mężczyźnie – wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie zdenerwowanego na Egemena.

-Widziałem co się stało, Egmenie. Myślę, że sam bym tego na jego miejscu lepiej nie załatwił.

Chłopak zaniemówił po raz kolejny. Zupełnie nie pojmował, co się wokół niego działo. Jeszcze sekundę temu był przekonany, że to on został skrzywdzony. Teraz przeszło mu przez myśl, że może sprawa przedstawia się nieco inaczej, niż mógł przypuszczać.

Szok mijał. Wreszcie panicz podniósł się z ziemi, otrzepał spodnie i, nie patrząc na nauczyciela, ruszył w kierunku, w którym zostawił swoich towarzyszy. Nie odzywali się do siebie przez całą drogę. Kiedy byli już blisko, chłopak złapał towarzysza za rękaw, żeby się zatrzymał.

-Proszę.. Nie mów nic Gaëlowi, dobrze? – bąknął ze spuszczoną głową. Kiedy w końcu podniósł wzrok, zobaczył rozpromienioną twarz Arduino. On również uśmiechnął się krzywo i poszli dalej.

 

-Na litość Kireo, myślałem, że nigdy nie wrócicie! – rozdrażnienie rycerza było aż nazbyt widoczne.

-Zgubiłem się w lesie – skłamał gładko Egemen. Spojrzał w stronę swojego mistrza, ten jednak tylko wzruszył ramionami. -Jestem tak głody! Zostało nam jeszcze trochę tego pysznego mięsa?

Gaël wytrzeszczył oczy. Po chwili jednak nachylił się nad torbą z prowiantem, mrucząc coś pod nosem. Chłopak przyjął od niego porcję i szybko wepchnął sobie do ust spory kawałek. Było mu tak bardzo głupio z powodu całego wcześniejszego zajścia, że starał się zatrzeć złe wrażenie nienagannym zachowaniem. Po prawdzie, udało mu się jedynie zszokować Gaëla i rozbawić Arduino, ale postanowił nie rezygnować. Wkrótce ruszyli w drogę.

Prowadzili luźną rozmowę, chłopak starał się wykazywać zainteresowanie swoimi towarzyszami. Możecie mi wierzyć, nie przychodziło mu to łatwo. Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy Egemen zauważył białe mury zamku.

Veion został wzniesiony na wzgórzu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że jest znacznie mniejszy, niż wzgórze Mafara, i nic dziwnego. Ojciec wyjaśniał kiedyś chłopakowi, że podstawowym zadaniem tej twierdzy jest obrona królestwa przed inwazją od strony morza, ale nadbrzeżne góry spełniały to zadanie wystarczająco dobrze. Większy garnizon nie był potrzebny.

Młodzieniec odetchnął głęboko. Miał już serdecznie dosyć siedzenia w niewygodnym siodle. Z jego ojcem podróżowało się zupełnie inaczej! Zapewne wiecie, jak to wyglądało – piękny wóz, wymoszczony satynowymi poduszkami , wypchanymi do granic możliwości. To jakby przejechać taki kawał drogi, nie ruszając się z łóżka.

Chłopak zaczął rozmasowywać obolałe nogi, kiedy wreszcie dotarli pod główną

bramę. Była otwarta na oścież – w tych okolicach nikt nie spodziewał się żadnego ataku.

Wjechali na dziedziniec. Egemen wyforował naprzód swojego wierzchowca – w końcu to on był tutaj głównym gościem, prawda? Ale nikt na nich nie czekał.

-Emm… Co to ma znaczyć? – zastanowił się na głos.

-Chyba nie spodziewałeś się komitetu powitalnego, prawda? – zapytał z niedowierzaniem Arduino, zsiadając z konia -To niezapowiedziana wizyta, pamiętasz?

No tak, to wyjaśniało tak niegodne przywitanie. Chłopak zeskoczył na ziemię i rozejrzał się. Stary Veion wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętał. Z niewielkich okien spoglądały na nich zaciekawione twarze. Młodzieniec uśmiechnął się na myśl, że za chwilkę będzie miał okazję do wzięcia gorącej kąpieli i zjedzenia przepysznej potrawy.

Wokół przybyszów uczyniło się małe zamieszanie. Pachołkowie proponowali swoje usługi, co chwila kłaniając się nisko i już zabierali ich konie do stajni. Arduino podrapał się w zarośnięty podbródek. Egemen wiedział, co mu chodzi po głowie. Nie wypadało im ruszać się stamtąd tak długo, aż nie przyjdzie gospodarz. Również Gaël poruszył się niepewnie. Jednak, jak się okazało, ich niepokój był bezpodstawny. We wrotach pojawił się sam lord Theron, wraz z dwoma przybocznymi strażnikami.

-Młody Egemen, cóż za niespodzianka! Dobrze cię widzieć, dobrze cię widzieć! – zawołał z entuzjazmem i szybko zaczął ściskać im ręce. -Ach, twoi towarzysze.. Sir Gaël, jeśli mnie pamięć nie myli.. Oraz sir Arduino, we własnej osobie. -nie omieszkał uśmiechnąć się szeroko do tego ostatniego. Dormaliończyk odwdzięczył się tym samym.

„Tak.. Nie ma to, jak zupełnie zignorować etykietę na samym początku. Ale cóż, to jego teren" pomyślał z przekąsem młodzieniec, a na głos powiedział:

-To dla nas zaszczyt, lordzie. Wybacz nam wizytę bez zapowiedzi. Mam nadzieję, że nie sprawiamy żadnego problemu.

-Ależ skąd, młodzieńcze. I po co być takim oficjalnym? Ojca tu nie ma, prawda? -zaśmiał się rubasznie, na co chłopak nieznacznie się skrzywił. – No, chodźcie, musicie być niezmiernie zmęczeni. Kucharze z pewnością zaraz nam coś upichcą – wskazał im ręką wrota. Na myśl o tych wszystkich pieczonych i gotowanych pysznościach, Egemen od razu się rozchmurzył.

– Zaprowadź tych szlachetnych panów do komnat gościnnych – rzucił do jednego ze strażników. Ten skłonił się lekko i ruszył przodem. – Jestem pewien, że traficie do Sali Jadalnej. Będziemy tam czekać z kolacją.

Otrzymali do swojej dyspozycji dwa pomieszczenia. Większe przejął Egemen, a mniejszą jego dwaj towarzysze. Wiem, że wydaje się wam to dziwne, w końcu dwie osoby powinny być w większej Sali. Jednak ani Gaël ani Arduino nie mogli narzekać na niewygodę.

Młodzieniec nakazał pachołkowi, który już przyniósł jego rzeczy, przygotowanie ciepłej kąpieli, kiedy skończą jeść, a tymczasem nieco się odświeżył wodą z miednicy i przebrał w czyste ubrania. Chcą się dobrze zaprezentować, założył swoją najlepszą tunikę, koloru czarnego, ze srebrnymi ozdobami. Kiedy przeglądał się w zwierciadle, dostrzegł na policzku rozległy siniak. Nie był jeszcze dobrze widoczny, ale był świadomy, że przez kilka dni będzie musiał prezentować pamiątkę po zdarzeniu w wiosce. Wyszedł na korytarz. Jego towarzysze już czekali.

-Kobietom mniej czasu zajmuje doprowadzenie się do porządku – zauważył radośnie Arduino. Egemen wzruszył ramionami. Jego mistrz był w wyśmienitym humorze, co delikatnie mówiąc, zadziwiało go. Jak można być pogodnym po tak długiej podróży? Ruszyli do Sali Jadalnej.

Koniec

Komentarze

Widzę wyraźne próby nadania bohaterom charakteru, wyrazistosci i głębi- jak chociażby tego wypieszczonego szlachcica.
Tyle, że cały tekst krzyczy: "mój autor ma naście lat i dopiero uczy się pisać".
Widać to w sposobie układania zdań, w naiwnosci przedstawionego świata, w doborze słów. Tym nie mniej, warsztat nie jest najgorszy. Coś z Ciebie może być.
Czytaj i ćwicz pisanie.

Nowa Fantastyka