
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Był ciepły jesienny poranek. Miedziane wskazówki na tarczy zegara osadzonego w północnej ścianie Zegarowej Wieży skrzyły się w promieniach słońca. Świeży powiew wiatru wiał od gór hulając wesoło po ulicach Pusteliska. Wspaniały początek dnia wypełniający każdego radością. Każdego oprócz Razmira.
Ten człowiek to zawsze sobie wynajdywał problemy i przeciwności z czego słyną w całym Arnslandzie. Nikt o zdrowych zmysłach nie komplikował sobie życia tak jak on, więc powszechnie sądzono, że jest kompletnie stuknięty. Mniej powszechnie sądzono, że jest najlepszym złodziejem Ziem, w gruncie rzeczy ten pogląd ograniczał się do kółka konserwatywnych kapitanów Miejskiej Straży.
Razmir zapewne szedłby ulicami miasta wesoło pogwizdując i gwarząc z lokalnymi handlarzami przy Targowej Bramie, niestety, szedł zgarbiony i zatopiony w myślach. Kolejne zmartwienie, nowy problem i utrudnienie, które trzeba ominąć bądź przezwyciężyć.
Owy problem spadł na niego w formie złodziejskiej roboty do wykonania, lukratywne zlecenie, bajońsko wysokie wynagrodzenie. Jak zwykle Razmir przyjął zlecenie i jak zwykle nie wiedział jak się do niego zabrać. A to zadanie nie było niczego sobie… najtrudniejsza z misji jaką otrzymał w swoim krótkim, aczkolwiek barwnym, życiu.
Zaczął go oblewać zimny pot strachu, gdyż kompletnie nie wiedział jak zabrać się do tej sprawy. „Potrzebuję rady! Sprostowania! Wyjaśnienia! Potrzebuję planu!" panicznie tłukły się myśli w jego czerepie.
„Tak, plan to rozwiązanie mające największy sens w tej sytuacji" – ciągnął rozmyślania Razmir – „dzięki idealnemu planowi ta wyprawa jest skazana na sukces! Tylko… skąd wziąć taki idealny plan? Skąd wziąć plan w ogóle?". Gdy do głowy złodzieja wpadło jedno rozwiązanie pojawił się kolejny problem. Problem paląco potrzebujący rozwiązania. Zamyślony Razmir wpadł na krasnoluda toczącego beczkę piwa. Gdy niezgrabnie wstawał, otrzepując się z błota pod obstrzałem obelg i krzyków, przyszło mu do głowy idealne rozwiązanie.
*
-No czyś ty zwariował? Co ty sob… czyś ty zwariował?! – ogromny nord ciągnął się za warkocze rudej brody. – Czyś ty zwariował? Ja nie… nie wiem … to szaleństwo! Zwariowałeś! Odbiło ci! Kuku na muniu!
-Uspokój się Halgamey, proszę – Razmir odstawił swój kubek gorącej herbaty, którą właśnie poparzył sobie koniuszek języka. – Spokojnie. Tak jak mówiłem: nie to nie szaleństwo. To moja praca. Być może niecodzienna, być może trochę niebezpieczna, aczkolwiek praca.
-Oj tak, twoja praca tu masz rację. Więc sam się nią zajmij! – huknął Halgamey.
Złodziej wywrócił oczami nerwowo stukając stopą o podłogę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Halgamey Thronestack był handlarzem magicznych przedmiotów. Na jego sklep „Nietoperze skrzydełko" składała się mała, zagracona i niemożliwie zakurzona izba oraz przylegające do niej jeszcze mniejsze zaplecze. Ba, niemożliwość zakurzenia przekraczała wszelkie inne niemożliwości jakie istnieć nawet nie mogły. A pod zwałami kurzu znajdywała się… magia. Dosłownie. Sterty zwojów z zapisanymi zaklęciami, kryształowe kule, laski, różdżki, magiczne talie kart, kości do gry, latające dywany, lunety prześwietlające ściany i tony innych bardziej, lub mniej, ciekawych magicznych gadżetów. Istna gratka dla magika, który wpadł w kłopoty, i któremu brakowało talentu do szlachetnej magicznej sztuki. W Pustelisku aż roiło się od magików i czarodziejów różnej maści.
-Tak, moja – ciągnął wywód Razmir – aczkolwiek są zlecenia, których nie jestem w stanie wykonać sam. W tym problem, więc muszę albo: znaleźć wspólników bądź też nająć podwykonawców. Albo obydwie te możliwości na raz. Tak więc mój kochany przyjacielu, zawsze wierny Halgamey'u, proszę cię szczerze z całego serca abyś został moim wspólnikiem w tym jakże szlachetnym przedsięwzięciu.
-Pamiętaj wspólnikiem, a nie podwykonawcą – dodał szybko Razmir.
-Szlachetne przedsięwzięcie? Włamywać się do Zegarowej Wieży? Do niezdobytej przez najzdolniejszych magów świata twierdzy Gorenera von Magnena? Poza tym on rządzi tym miastem! Jest Najwyższym Strażnikiem! Marszałkiem Straży Miejskiej nie tylko Pusteliska ale całych Ziem! Ma swoich szpiegów wszędzie i do tego posiada nadzwyczajne zdolności magiczne! Tylko patrzeć, aż zaraz wparuje tutaj oddział miejskich i cię zgarnie, a przy okazji mnie, za współudział. – wysapał jednym tchnieniem nord.
-On nic nie wie. Tak, wiedziałby, gdyby oferta była zawarta wewnątrz jego domeny, ale propozycja wyszła z zewnątrz, tam Gorener nie ma władzy.
-Nie wiadomo jak daleko władza Gorenera sięga. Nie Razmir, nie mogę ci pomóc.
-I opuścisz mnie w tej trudnej godzinie gdy potrzebuję pomocy? Gdyby nie ja, nigdy byś nie odzyskał swoich długów od…
-Oj przestań już wyciągać brudy z przeszłości. Ściąganie długów to nie to samo co skakanie w gniazdo pełne jadowitych żmij!
-Pięćdziesiąt procent – Razmir sięgnął po kubek i dmuchnął, aby schłodzić herbatę.
-Pięćdziesiąt od ilu?
-Od…
Razmir upił łyk przyglądając się jak handlarz mruży oczy i marszczy nos z ciekawości. Halgamey był tak samo ostrożny jak chciwy.
-Dziesięciu… tysięcy.. tysięcy…eee…
-Od stu tysięcy? – nord zakrztusił się.
-Tak! Właśnie to miałem na myśli. Problemy z mową ostatnio, takie tyci drobne… Dużo kasy co? Dla ciebie będzie pięćdziesiąt tysiaków! Błagam cię Halgamey, sam nie dam rady! Proszę, proszę, proszę!
-Nie.
-Jak możesz mi to robić! Siedemdziesiąt!
-Nie, Razmirze. Nie pomogę ci w sposób jakiego ode mnie żądasz. Umówmy się na dziesięć procent, udostępnię ci sprzęt jak również zapoznam z kimś kto aktualnie przebywa w mieście. Tymczasowo.
-O czym mówisz?
-O Veneredzie Narfvolfie. Najemniku z Wysp Hellge.
-Wole polegać na sprawdzonych ludziach.
-Dopóki go nie sprawdzisz nie będziesz wiedział czy jest sprawdzony. Ja sprawdzałem…
-I?
-Spójrz na mnie – powiedział poważnie nord – spójrz jaki jestem wielki i tłusty. Sądzisz, że nadam się do złodziejskiej roboty ze swoimi niezgrabnymi ruchami? Poza tym jestem ostrożny, nie chce wpakować się w kłopoty, a mimo to chcę użyczyć ci jakiejkolwiek, nawet niewielkiej pomocy co będzie się wiązać z poważnymi kłopotami.
-Fakt, Gorener to nie przelewki. -wszedł mu w słowo złodziej.
-Nie przerywaj mi. Tak więc, potrzebujesz kogoś kto osłoni ci tyły. Oraz maga, który zapewni ochronę przed magicznymi pułapkami. Wieża Zegarowa jest z pewnością nimi wypełniona po brzegi.
-Jaki ty jesteś bystry….
-Nie przerywaj! Silnego wojownika znam, jest sprawdzony i po znajomości może zejdzie z ceny…
-…bez ciebie nie dałbym rady…
-Nie przerywaj, do kroćset chochlików! A maga musisz sobie znaleźć sam, w to szemrane towarzystwo nie mam zamiaru ładować się bardziej niż teraz!
-… razem damy radę!
-Nie prze…. Uch… i powtarzasz się. Ustawię wam spotkanie w „Rozchulanej Pannie". Dzisiaj o późnej godzinie w nocy. Przyjdź tam.
*
Późna godzina w nocy wybiła smutną melodią z Zegarowej Wieży. Razmir otulony w ciepły płaszcz przemykał przez ciemne uliczki. Jego zawodowe skrzywienie popychało go do unikania, o nic nie podejrzewających go strażników (którym był obojętny tak samo jak kurz uliczny), i przemykania się wąskimi zaułkami.
Właśnie to dziwne, paranoiczne zachowanie sprawiło, że spóźnił się grubo godzinę do „Rozchulanej Panny".
Gdy stanął przed pomazanymi drzwiami knajpy serce stanęło mu w piersi. Nad wejściem bujał się na skrzypiących łańcuchach odrapany szyld najniebezpieczniejszej, i to nie bez powodu, karczmy w mieście.
Razmir przełknął ślinę głośniej niż pragną. Znajdował się w najgroźniejszej dzielnicy miasta. Miasta magów. Niedobrze. Źle. Tragicznie. Rozwrzeszczona panika miotała się po jego umyśle. Rozdygotaną ręką sięgnął do klamki, mimo szczerych protestów zdrowego rozsądku, ale jakaś nielogiczna cząstka jego jestestwa otworzyła drzwi.
Pustka w karczemnej izbie zaskoczyła złodzieja. Spodziewał się rozkrzyczanej w pijackim upojeniu ciżby, latających błyszczących promieni rozbijających tynk na ścianach i odłupujący drzazgi powały oraz serii różnych innych magicznych pokazów. Tymczasem poza karczmarzem, w końcu izby siedział jakiś obdarty magik nad brudnym kuflem piwa. Razmir wszedł niepewnie…
-Tu się zamyka! – wrzasnął bezzębny gospodarz.
To interesujące, pomyślał Razmir, że w takich spelunkach karczmarz zawsze jest bezzębny, gruby i ma poplamiony fartuch. To już chyba jakaś tradycja.
-Głuchyś do diabła??
-Ach, tak, przepraszam – Razmir zamknął za sobą drzwi. Podszedł do szynkwasu i uśmiechnął się szeroko – Witam. Wydaje mi się, że ktoś tu na mnie czeka…
-Na ciebie? – karczmarz wskazał na niego brudnym paluchem i podejrzliwie mu się przyglądał.
-Tak… – Razmir coraz bardziej tracił pewność siebie.
-Na ciebie nikt tutaj nie czeka. Zamawiaj coś albo wynoś się st….
Karczmarzowi nigdy nie było dane dokończyć. Drzwi z hukiem wypadły z futryny wyrywając za sobą zawiasy. Depcząc po połamanych deskach odrzwia do izby wkroczył masywny mężczyzna z kaskadą jasnych blond włosów spływających na twarz.
Ale to nie włosy przykuły uwagę trójki bywalców gospody. Ich uwagę przykuł rozmiar człowieka, jego błyszcząca kolczuga i futra białych wilków służące za płaszcz. Olbrzym nosił egzotycznie wyglądający miecz o niezwykle szerokiej klindze oraz stożkowaty hełm zawieszony u pasa. Wszedł wrzeszcząc w niezrozumiałym języku (jeśli AAARGGGHAAAAAAAMMMMMGHAAAAAAR można nazwać jakimkolwiek językiem).
-Ty musisz być Razmir! – krzyknął obdartus z kąta wskazując na złodzieja – Wszędzie przywleczesz za sobą jakieś kłopoty!
– Venerd Narfvolf? – zapytał niepewnie wielkoluda Razmir..
-Uuuuu! – huknął wojownik – Kto śmie wymawiać me imię nie umierając od mego ciosu! Kto tak odważny by rzucać wyzwanie mi Venerdowi Narfvolfowi! Wojownikowi nad wojownikami! Herosowi Zimnego Morza! Ktooooooo!?
Cisza. Venerd rozejrzał się gniewnym wzrokiem po zebranych.
-Szukam niejakiego łachudry Razmira, który rzekomo mnie szuka!
-T-to j-ja p-proszę pana – wyjąkał złodziej malejąc w oczach do rozmiarów krasnoludka.
-Mówiłem, to ten problematyk! – krzyknął magik ze swojego kąta.
-Cisza! – wrzasnął Venerd– Ty? Więc… Siadaj! – rozkazał wskazując paluchem miejsce przy jednej z ław – I piwo gospodarzu!
Wszyscy trzej pokornie usłuchali. Razmir zajął wskazane miejsce, karczmarz zastawił stół kuflami i antałem piwska, a obdartus w kącie zamilkł i zatopił twarz w brudnym kuflu.
Wielkolud usiadł naprzeciw złodzieja i wpatrywał się w niego z ponura miną, po czym zniżył głos i powiedział łagodnie:
-Wybacz mi tą scenę ale muszę dbać o mój imidż. I szczerze przepraszam za spóźnienie. Wypadł mi pewien drobny incydencik. Wracając do meritum, Thronestack cię polecał. Wspominał, że masz jakieś interesujące zadanie i nie mniej interesującą zapłatę.
Razmir był zszokowany nagłą zmianą i zdołał jedynie wydukać „dbać o co?"
-O imidż. Wizerunek. To takie Alandzkie słówko. Wybacz, ostatnio dużo czytam, niektórzy uważają mnie za poliglotę, ale to moim skromnym zdaniem lekka przesada. Wracajmy to naszego biznesu. Co, gdzie, kiedy, za ile?
Venerd chwycił delikatnie antałek i zaczął rozlewać piwo do kufli, zachęcającym gestem prosząc Razmira, aby się częstował.
-Eee…. Czuję się nieco zaskoczony tą zmianą. Twoje obecne maniery…
-Tak, tak, nie pasują do wrażenia jakie sobą prezentuję. Ale to zagadnienie ma się nijak to sprawy, którą mamy tutaj omawiać.
-Tak, a więc cała rzecz polega na wykradzeniu z sekretnej skarbnicy Gorenera von Magnena pewnego przedmiotu… Kiedy? Hmm… musimy jeszcze zgromadzić całość zespołu i opracować precyzyjny plan działania, znaczy się…. Halgamey ma opracować… Ile… więc ja proponuję… pięć procent?
-Gorener? I pięć procent? Tylko?
-Ale od stu tysięcy! – krzyknął Razmir.
-To wychodzi pięć tysięcy. Mało. Dwadzieścia oraz pokrywasz wszelkie koszty. I jest to ulgowa umowa, po znajomości.
-Dziesięć. Twoje zadanie sprowadzi się do osłony mnie, gdy będziemy w środku przeszukiwać skarbiec.
-Ech… negocjator się znalazł… piętnaście. Bo nie wiesz gdzie jest skarbiec, więc musisz go znaleźć. A jak znam opinię o tobie Razmirze, to wpakujesz się po drodze w kupę kłopotów, z których będę cię musiał wyciągać.
-Robienie z tobą interesów to czysta przyjemność.
Złodziej wyciągnął dłoń i uścisnęli sobie ręce. Venerd o mało co nie połamał delikatnej, wyćwiczonej w złodziejskim fachu, dłoni Razmira.
-Więc jaki to przedmiot mamy wykraść? – zapytał hellgeńczyk.
-Cóż… – wysapał złodziej masując obolałe palce – pewną bogato intarsjowaną i zdobioną szkatułkę z bardzo tajemniczą zawartością.
-Jeśli mogę spytać, jaka to tajemnicza zawartość?
-Nie mam pojęcia. Nawet nasz, znaczy się mój, zleceniodawca tego nie wie, taka to tajemnica.
-Więc, mamy ukraść niewiadomo co? W tej szkatułce może przecież nic nie być.
-Może też być coś. I coś z pewnością jest. Mianowicie tajemnica. I to właśnie ją chce zdobyć ten, który nas, znaczy się mnie wynajął.
Zapadła chwila ciszy przerywana jedynie głośnym spijaniem piwnej piany.
-Czy mógłbym zapytać – powiedział Razmir ocierając usta rękawem– co sprowadza cię do miasta magów? Znaczy się tak wielkiego, i nie chodzi mi wcale o wzrost i gabaryty, wojownika. Chyba nie zamierzałeś nająć się na straż do jednego z tych psa niewartych magików.
-Oczywiście mógłbyś. I odpowiadając, ależ skąd. Podróżuję na południe do Zakingaru. Toczą tam wojnę z Rajitonem, idealne miejsca do znalezienia pracy dla kogoś jak ja.
-No tak. Logiczne.
-Nie bardzo. A jak to się stało, że postanowiłeś zostać złodziejem w mieście magów? To taki niewdzięczny zawód…
-To dziwna historia…
*
Drugi korytarz, drzwi z magicznym zamkiem zabezpieczone wybuchającą magiczną pułapką. Jedyne drzwi prowadzące do klatki schodowej…
Razmir wraz z Halgameyem i Venerdem siedzieli nad planami Zegarowej Wieży rozłożonymi na zapleczu „Nietoperzego skrzydełka".
-Nie obejdzie się bez pomocy magika – westchnął smutno Razmir.
Żywił głęboką nadzieję że poradzą sobie bez czarodzieja, co oznaczałoby większą część nagrody dla niego. Ale najwidoczniej będzie zmuszony z kimś jeszcze się podzielić…
-Mówiłem ci Razmirze – powiedział Halgamey stukając palcem w pergamin – ale ty się uparłeś, że sam to załatwisz, i stworzyłeś sobie niewyobrażalną ilość problemów. Tak, do tego masz wyjątkowy talent. Twoja pazerność wpędzi cię do grobu. Nie obejdzie się bez magika. I to wyjątkowo dobrego. Bo, o, choćby tutaj masz zaznaczonych kilka magicznych pułapek o nieznanych właściwościach.
-Halgamey, jesteś pewny co do wiarygodności swojego informatora? – zapytał Venerd.
-Tak, to zaufany człowiek.
-Kto to taki?
-Nie powinienem zdradzać nikomu takich sekretów, wybacz Norfvolf….
-Dobrze. Nie będę naciskać. Każdy sekret kiedyś się wydaje.
-Tak… ja i problemy. Dziękuję ci za słowa otuchy kochany Halgameyu. – Razmir wskazał punkt mapy – Zapadnia, w której ukryto wilczy dół z włóczniami o kwasowych grotach, i żeby było mało, ze ścian buchają na nieszczęśnika słupy ognia. Rzecz nie do obejścia bez lewitacji.
-Tylko, że jak widać na planie to miejsce jest objęte strefą antymagii. Więc lewitacja nie zadziała – Halgamey podrapał się po brodzie.
-Hmm, można to obejść tym korytarzem. – powiedział wielki hellgeńczyk.
-Gdzie?
-Tu, ta cienka czarna linia, widzisz? To wąski korytarz, którym można ominąć pułapkę. Zapewne używany przez służbę, jak i inne osoby poruszające się po tej, zamkniętej dla gawiedzi i innych nieproszonych gości, części wieży.
-A skąd ty to wiesz Norfvolf? – zapytał zdumiony Thronestack.
-Patrzę na mapę ,myślę i wyciągam wnioski. Kilka zabezpieczeń da się obejść przy użyciu sprytu. Do reszty..
-Ale po co korytarz? Pułapka znajduje się w polu antymagii więc pewnie nie działa.
-To z pewnością urządzenie mechaniczne. – oświadczył zrezygnowany Venerd.
-Będzie wymagana magia – dokończył dobitnie złodziej. – Halgamey?
-Co? Na mnie nie patrz, nie znam żadnych magików.
Venerd uniósł brwi.
-Przecież prowadzisz sklep z artykułami kolekcjonerskimi dla magików.
-Już wystarczająco pomogłem jak na moje dziesięć procent. Wystarczająco dużo zaryzykowałem! Zresztą żaden z nich by się tego nie podjął. Gorener trzęsie miastem. Każdy posiadający choć odrobinę zdrowego rozsądku czarodziej w tym mieście nie zaryzykuje mu podpaść! Poza tym już wspominałem, że nie zagłębię się bardziej w to szemrane towarzystwo. – nord trząsł się. Nie wiadomo czy ze złości, strachu, czy dodania dramatyzmu wypowiedzi – Od początku wam powtarzam, że ten włam skazany jest na fiasko! Zapomnijcie o tym! Von Magnen na pewno już wie o naszym małym spisku i lada moment wpadną tutaj miejscy i nas zawiną do przytulnego loszku!
-Gdyby o tym wiedzieli z pewnością już by tu byli. – zauważył Razmir.
-Racja. – przytaknął Venerd.
-A może po prostu czekają na odpowiedni moment? Może chcą nas zgarnąć na gorącym uczynku? – rzucił zgryźliwie Halgamey.
Razmir i Venerd patrzyli przez chwilę w osłupieniu z wybałuszonymi oczami na Thronestacka.
-Po co? – powiedzieli jednogłośnie.
-Nie wiem po co, może mają w tym jakiś interes! Może chcą przy okazji zgarnąć tą twoją nagrodę Razmir! Nie zadawaj mi takich pytań!
-Halgamey, mój dobry druhu, po tej akcji znikamy z miasta. – mówił Razmir – i proszę nie krzyw się. Te dziesięć tysięcy, które ci przypadnie to więcej niż jesteś wstanie zarobić przez rok na tej swojej norze. Kiedy się wszystko zacznie przygotujesz nam drogę ucieczki i wszyscy się zmyjemy. Gorener nas nie dopadnie.
-Drogę ucieczki?? A niby dokąd? Do Graniczówki? A może do Strażnicy?– zirytował się Halgamey. – To nadal ziemie będące pod wpływami Von Magnena!
-Thronestack na litość bogów! Przez południową przełęcz do Daleness!- huknął hellgeńczyk.
-To nie może się udać.
-Może. W górach łatwiej się skryć. Nawet przed sztuczkami Gorenera.
Razmir opadł na oparcie krzesła i ukrył twarz w dłoniach.
-Jestem zmęczony tą całą gadaniną – powiedział. – Tak, wyszukuję kolejny problem. Znajdź mi jakiegoś na tyle szurniętego magika, który zgodzi się na to wszystko!!
*
Razmir stworzył kolejny problem. Halgamey uczynił wszystko, aby się go wyzbyć i znalazł maga. Maga, który stał się powodem dziesiątek nowych problemów.
-Zatcks Lannista Venfel Mordegi, do usług.
Szczupły mężczyzna skłonił się z gracją. Jego głowa byłaby zupełnie łysa, gdyby nie egzotyczny kuc czarnych włosów pozostawiony na czubku czaszki.
-Więc to ty jesteś magikiem, który pomoże nam przezwyciężyć magiczne przeszkody? -zapytał Razmir.
-Zastanawia mnie to, że nie masz nazwiska – powiedział magik.
-Co? – zdziwił się złodziej.
-Nazwiska. Każdy z współudziałowców ma nazwisko tylko nie ty. Takie pospolite Razmir. Jak byle pomocnik kowala. Musimy wymyślić ci nazwisko.
-Przestańmy zajmować się pierdołami, bo powoli tracę cierpliwość – rzucił cierpko Venerd. – Umiesz rozwiązywać magiczne problemy?
-Nie magiczne też jeśli trzeba. Rozumiem, że chodzi o Zegarową Wieżę?
-Skąd wiesz? Jeszcze ci nic nie powiedzieliśmy! – zakrzyknął Razmir.
-Przecież jestem magikiem chłopczyku. Poza tym wcześniej rozmawiałem z panem Thronestackiem. Chyba rozpocznę nowe badania – wpływ braku nazwiska na głupotę. To by tłumaczyło powszechny idiotyzm pospólstwa.
-Mordęgo, nie przeginaj! – syknął złodziej.
-Mordegi, Razmirku. Zastanawiam się jak chcecie z tym cymbałem włamać się i przy okazji nie zginąć do Zegarowej Wieży. Nie lepiej byłoby się go pozbyć? Proponuję topienie w rzece. Ubaw po pachy. Cha, cha.
– Intrygująca propozycja, ale tylko on zna naszego zleceniodawcę – zauważył Venerd.
-Cóż za niefortunny obrót sprawy.
-Darujmy sobie te złośliwości i porozmawiajmy. O rozwiązaniach i pieniądzach. – zaproponował Halgamey.
Zatcks rzucił krótkie i niedbałe spojrzenie na mapy. Potem poprawił swój zielonkawy kaftan, przeczesał palcami włosy i wyniosłem głosem oznajmił.
-Da się załatwić, za dwadzieścia pięć procent.
-Co?! Ty chyba oszalałeś?! – wrzasnął czerwony ze złości Razmir.
-Cóż, po pierwsze nikt normalny nie chciałby się tam włamać Razmirku, po drugie potrzebujesz mnie bardziej niż ja ciebie. Dwadzieścia pięć, albo nie dostaniesz nic. Bo nie włamiesz się do Zegarowej Wieży. A jeśli jakimś przypadkiem nawet, to nie wyjdziesz z niej żywy.
Razmir zacisnął ze złości pięści z taką siłą, że aż pobielały mu kostki. Kolejny problem, wiecznie problemy. Nic nigdy nie może iść gładko. Największym kłopotem, którego powinien się pozbyć było to całe głupie zlecenie. Ale teraz nie było wyjścia. Koniec mazgajenia się, trzeba pokazać twarz prawdziwego profesjonalisty!
-Zgoda – powiedział, przyjmując twarz profesjonalisty. – Teraz ustalmy plan…
-Jutro wieczorem pan Von Magnen udaje się na przyjęcie do pana Lasticka – przerwał mu Zatcks.– Nie będzie więc go w domu. Największa przeszkoda z głowy.
-Idealnie – wtrącił hellgeńczyk i położył palec na mapie – A tutaj mamy tylne wyjście. Trzech strażników, brama, podwórko z wozownią. Tędy przychodzą dostawy. W nocy dosyć nietypowe… Mianowicie grabarze z naszego cmentarza zwożą do pana Von Magnena najświeższe trupki jakie trafiają do kostnicy.
-Tak. Bardzo łatwo się za nich podszyć. – powiedział Halgamey
-Nasz baranek prowadzi bardzo arcyinteresujące eksperymenty na martwiakach. Stąd ta całodobowa służba. A podobno brzydzi się nekromancją – zauważył Zatcks.
-To najprostsza droga, aby dostać się do środka. – ciągnął Venerd – Dalej tu w ten korytarz, obejdziemy posterunek, tu magiczne drzwi, Razmir otworzy zamek, ale ty będziesz musiał zająć się pułapką, dasz radę Lannista?
-Bułka z masłem.
-Dalej tędy na kolejne piętro, a następnie przez salę bankietową i audytorium. Tym sposobem ominiemy strzeżony korytarz i tymi schodami na górę. Skręcając w ten korytarzem ominiemy pułapkę.
-To bardzo dokładna mapa -Zatcks zmierzył Norfvolfa zimnym spojrzeniem. – A ty jesteś wyjątkowo dobrze poinformowany.
-To bardzo dokładny informator. I bardzo wiarygodne źródło – odgryzł się hellgeńczyk zachowując kamienna twarz.
-Zaiste. Nie żebym ci nie ufał.
-No dobra – wtrącił się Razmir – dalej tu kolejne drzwi, strażnica i patrol i jesteśmy przy drzwiach do skarbca. Jak widać też jestem dobrze poinformowany. Więc wszyscy możemy sobie ufać.
-Jakżebym śmiał twierdzić inaczej – magik zacisnął i otworzył pięść, a z jego palców sypnęły kolorowe iskry.
-Trzeba będzie przejść tędy do rozdzielni i wyłączyć część zabezpieczających mechanizmów, a resztę musimy unieruchomić na własną rękę. – Mówił Razmir – Potem zabieramy co trzeba i wracamy tą samą drogą. A ta plama tu to co? Dam głowę, że jej tu nie było.
-Moje iskierki Razmirku. Widzę, że z percepcją u ciebie też nie bardzo.
-Później najkrótszą drogą tutaj, gdzie będzie czekać na nas Thronestack z wozem. Przebierzemy się za gnojarzy i wyjedziemy poza mury miasta. – ciągnął plan Venerd.
-Tak – przytaknął nord.
-Nie prościej się teleportować? – zapytał magik. – Gnojarze. To ohydne.
-Gorener monitoruje wszelkie magiczne czynności w szczególności teleportacje – powiedział dobitnie Razmir.
-Jeśli nie zauważyłeś, on monitoruje wszystko. Więc bez różnicy. Poza tym kontroluje jedynie w obszarze Ziem. Więc będzie wiedzieć dokąd się teleportujemy stąd. A dalej, w jakąkolwiek chcesz stronę.
-I tak wyślą za nami pościg. Nieważne gdzie się znajdziemy. A teleportację na pewno wykryją szybciej niż wóz z gnojarzami. Trzymamy się planu. – oświadczył twardo Venerd.
-Tak. A co z zapłatą? – zapytał mag.
-Po przekroczeniu granicy z Daleness rozdzielimy się – odpowiedział Razmir. – udam się do naszego zleceniodawcy, znaczy się mojego. W ciągu kolejnego tygodnia spotkamy się w Midtaw.
-Skąd mamy wiedzieć, że nie znikniesz z forsą? – spytał hardo hellgeńczyk.
-Dlaczego miałbym znikać? Poza tym oddzielnie trudniej będzie nas wytropić.
-Coś w tym jest – zauważył Zatcks.
-Znam Razmira. Ufam mu. – powiedział Halgamey.
-Więc dobrze. Zaczynamy jutro wieczór.
-I tak na marginesie. Co w ogóle mamy wykraść? – rzucił od niechcenia magik bawiąc się puklem włosów.
-Tajemnicę.
Oznajmił złodziej, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk. Błysk pewności siebie i zwycięstwa. Błysk chciwości i szaleństwa.
*
Zwłoki młodego chłopa wylądowały na wozie, na kupie innych zwłok. Odór był niewyobrażalny, ale to codzienność, bądź raczej conocność dla dostawców zwłok do Zegarowej Wieży. Tajemny proceder, o którym wiedzieli wszyscy, ale nikt o nim nie mówił.
-Dobra Henrym to już ostatni! Wsiadka i jedziemy! – krzyknął stary grabarz naciągając kaptur na głowę i szczelnie owijając się poszarpanym płaszczem. Noc była bezgwiezdna i zimna.
-Henrym? Co jest z tobą u diabła, języka w gębie zapomniałeś?
Zdenerwowany już nie tylko zimnem ale i milczeniem kolegi grabarz przeszedł na przód wozu i spojrzał na wielką, również zakapturzoną, postać siedzącą na koźle.
-Henrym, aleś ty tak nagle wyrósł…
Henrym odwrócił głowę do przyjaciela. Spod kaptura wyskoczył pukiel blond włosów. Henrym nie-Henrym wyszczerzył zęby w okropnym grymasie.
-Dobry wieczór– rzekł po czym błyskawicznym ciosem pałką ogłuszył starca. Konie szarpnęły i zarżały przeraźliwe, lecz żelazny uścisk postaci utrzymał wodze.
-Zabiłeś go – zasyczał podbiegając Razmir.
-Oj tam, oj tam. Ryzyko zawodowe.
-Dobra, tak czy inaczej wrzucamy go do tamtej mogiły, jak tego pierwszego. Zatcks pomóż mi.
Nieprzytomny grabarz wpadł z głuchym łoskotem do grobu wykopanego w wilgotnej ziemi. Z dołu doleciały jęki. Ale trójka włamywaczy już tego nie słyszała, znajdowali się bowiem wszyscy na wozie.
-To odrażające. – powiedział zimno Zatcks układając się w stosie zwłok.
-Jesteście pewni, że chcemy to zrobić? – zapytał Venerd.
-No jasne! – krzyknął Razmir – Co mogłoby pójść nie tak?
*
Thronestack zaryglował drzwi. To zły czas na takie wypady, pomyślał, bardzo zły. I swędzi mnie broda. To bardzo niepokojący zwiastun.
Jak zwykle wyszedł ze sklepu tylnym wyjściem i dokładnie zamknął je na piętnaście magicznych kłódek. Ostrożności nigdy za wiele. Skręcił w ulicę Drogową, aby udać się do wozowni gdy…
Otoczył go przynajmniej garnizon straży miejskiej. Byli to sami rośli chłopcy uzbrojeni po zęby, a nie jak zwykle w drewniane pałki. Część z nich nosiła na piersiach emblemat Von Magnena.
-Dobry wieczór. – Odezwał się kapitan oddziału.
Był to mężczyzna w kwiecie wieku z bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem i jeszcze nieprzyjemniejszym uśmiechem. O oddechu nawet nie warto wspominać.
No to nieźle wpadłem, pomyślał Halgamey, chłopaki już zapewne też… wiedziałem. Po co mi było się w to pakować?
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.
Sama idea może będzie fajna; nie wiem, bo to dopiero początek. Niestety strasznie przegadany początek. Dużo słów, dużo powtórzeń tego samego na wiele sposobów. Zniechęcające do czytania. Myślę, że bez uszczerbku dla treści, można to odchudzić o połowę; a będzie się czytało z większą przyjemnością.
Sposób pisania dziecięcy. zgaduję, że niewiele masz lat. Ale z tego się wyrasta ;-)
Nie daję oceny, żeby nie zniechęcać autora.
Od tekstu na kilometr bije dzieciecą naiwnością. Do tego mam wrażenie, że jest pisany na długość. Mniej lania wody, więcej konkretu. Inaczej niczego z tego tekstu nie bedzie.
www.portal.herbatkauheleny.pl