- Opowiadanie: Maszi - Wino w 40 000 milisekund

Wino w 40 000 milisekund

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wino w 40 000 milisekund

Pierwsze wino.

Z wolna otworzyłem oczy. Pierwsze co zobaczyłem to jak zwykle zamazany podpisami i mądrościami moich znajomych sufit. Po chwili do wzroku dołączyły inne zmysły. W powietrzu czuc było przetrawiony alkohol i męski pot. To oznaczoło, że jestem u siebie w pokoju i czeka mnie kolejny ciężki poranek z cyklu – "kac morderca". W pokoju panowała cisza mącona tylko lekkim syczenie niewyłączonego na noc wzmacniacza. Dłonią przeciągnąłem po włosach by upewnic się, że całe wczoraj nie było tylko snem. Poczułem pod palcami krótko ostrzyżone boki głowy. Lubiłem ten dzwięk dłoni przeciąganej po króciutkich włosach, budził mnie do życia i uruchamiał procesy myśleniowe. Dalej trafiłem na jeszcze bardziej niż zwykle pozlepianego irokeza, który teraz nie przypominał niczego. Przewróciłem się delikatnie na drugi bok. Zmusiłem oczy do wykonania misji odnalezienia wody. Po chwili z ogromną ulgą ujrzałem kuszacą swoimi kształtami buletkę. Była w połowie pusta a woda miała zielonkawy odcień. Pewnie znów po pijaku wpadłem na pomysł rozpuszczenia w niej "tableteksamozdrowie". Tak czy inaczej zdobyłem się na to i ostrożnie wysunąłem ręke po butelkę. Ku swojemu zdziwieniu zauważyłem, że nie ściągnąłem wczoraj pieszczocha, to oznaczało zapewne poharatane ciało. Na całe szczęście przypomniałem sobie, że nie mam dziewczyny więc raczej zadrapania na klacie czy plecach nie będą nikomu przeszkadzały. Gdy zielonkawy płyn spływał po moim gardle dając złudne uczucie poprawy sytuacji do moich uszu dotarły hałasy z dołu domu. Oznaczac to mogło dwie rzeczy. Albo rodzice uskuteczniają kłótnie pod tytułem "miałeś zrobic te zwroty!" albo włączyli radio. Chwile przysłuchiwałem się odgłosom. Z ulgą stwierdziłem, że to jednak miły głos Wojciecha Manna, czyli był piątek rano, przed dziewiątą na pewno. Ucieszyła mnie taka myśl, nie mogło byc tak źle skoro obudziłem się o tak zacnej godzinie. Cały dzień przedemną i do tego piątek! Ze zdecydowanie lepszym humorem zwlekłem się z materacy i sterty koców, które na wyrost nazywałem łóżkiem i kołdrami. Odpaliłem komputer poczym ruszyłem do drzwi. Na brązowej pseudo dębowej płycie prężył się karny kutas – prezent od kochanego przyjaciela z okazji psotek. Natarłem na klamkę, która posłusznie usątpiła. Głos Manna opisującego pogodę wzmagał się wraz z otwieraniem drzwi. Wychodząc na antresole ujrzałem mamę siedząca przy komputerze, pewnie pracowała. Rrzuciłem zachrypniętym głosem zdawkowe "cześc" w eter. W odpowiedzi otrzymałem równie niepersonalne "dzień dobry". Każdy krok bardziej oddalał ode mnie sen a przybliżał wiosenną rzeczywistośc. Za oknem słońce oświetlało taras. Lubiłem słońce i lubiłem wiosnę więc automatycznie poprawił mi się humor. Do mojej głowy dotarł spokojny głos mamy mówiącej coś o śniadaniu i stole. Poradzę sobie – przebiegło w moich myślach ale odpuściłem sobie wypowiadanie tego na głos. Wszedłem do łazienki. Odchodząca farba ze ścian i zimne kafelki szybko oderwały moje myśli od śniadania. Spojrzałem na swoją zmęczoną twarz. Standard. Zawsze twierdziłem, że alkohol nie idzie w parze z ładną, czystą cerą. Ale cóż zrobic, jak mawiał mój przyjaciel Cezary – "Życie jest ciężkie, trzeba pic i cpac.". Ogarnąłem twarz. Na szczęście do regularnego golenia brakowało mi jeszcze trochę czasu, więc nie zajęło mi to długo. Poprawiłem włosy i nałożyłem kolejną usztywniającą warstwę najtańszego lakieru. W powietrzu rozniósł się zapach zfermentowanego piwa. Przynajmniej dla mnie tak pachniał ten lakier, niektórym dziewczynom podobno nawet się podobał. Spojrzałem na wannę. Po chwili namysłu stwierdziłem, że dziś i tak będę pic a jak już wspominiałem dziewczyny nie mam więc mycie się nie było konieczne. Na zamaskowanie zapachu spryskałem się perfumami i dezodorantem. Czułbym się jak nowo narodzony gdyby w mojej głowie nie pulsował ostry ból przypominający o wypitych wczoraj winach. Potem dał o sobie znac pęcherz. Przy okazji zobaczyłem jak ładnie wczoraj rzuciłem ubranie koło pralki. Musiałem zmusic się troszkę do myślenia i zastanowic nad tym co na siebie włożyc. Mój ojciec mawiał, że ze mną gorzej niż z dziewczynką. Z drugiej strony tylko na koncerty się tak stroiłem, ale on po prostu lubił mnie jakoś dojebac i wykorzystywał każdą sytuacje. W końcu zdecydowałem się na jedną z czarnych koszulek, oczywiśnie nie byłem w stanie na początku stwierdzic jaką dokładnie. Wcisnąłem się w swoje domowe dresy, z których mało co zostało, i ruszyłem zeżrec to co przygotowała mama. Gdy naciskałem klamkę spod pralki odezwał się mój tragiczny śpiew, znaczyło to tyle, że ktoś dzwoni do mnie o 9 rano! To było coś dziwnego więc mimo oporów ciała rzuciłem się do spodni i zacząłem szukac aparatu. Był jak zwykle w lewej kieszeni i bręczał zawodząco. Na ekranie pulsowały literki układające się w napis "Bystrzak".Bystrzak tak naprawdę nazywał się Cezary ale jego imienia nikt nie używał od dobrych paru lat. Był moim najlepszym przyjacielem. Znaliśmy się od pierwszej gimnazjum. Mimo, że byliśmy swoimi przeciwieństwami to często byliśmy do siebie strasznie podobni. Chociaż może to nie kwestia bycia podobnym, po prostu dobrze się rozumieliśmy mimo odmienności. Jak Flip i Flap. Lubiłem to porównanie mimo, że to ja byłem tym mniejszym i grubszym. Odebrałem telefon. Jak zwykle w jebanym kiblu zasięg płatał okrutne figle.

– Rabi? Żyjesz po wczoraj? – głos w słuchawce był równie skacowany co mój. Pocieszyłą mnie niezmiernie ta myśl i uśmiech samoistnie pojawił sie na moich ustach.

– Żyje, widziałeś, żebym kiedyś nie żył? – byłem dumny ze swojego żarciku. Zastanawiałem się czy Bystrzak pojął go w obecnym stanie.

– A jak tam Maryśka? Zabrałeś ją do siebie? – Kolejne pytania padły w krótkich odstępach czasu. Moją jedyną odpowiedzią przez dłuższą chwile była cisza.

– Jaka kurwa Maryśka? – Nie lubiłem odpowiadac pytaniem na pytanie ale nie mogłem sobie przypomniec niczego co wiązałoby mnie z Marysią.

– Jak wczoraj wychodziliście razem to wygladało jakbyś wiedział o co chodzi. – Chyba próbował się zaśmiac ale zamiast tego zaczął się krztusic w swoim stylu nałogowego palacza.

– Pamiętam tylko, że tam była. Ale raczej jej nigdzie nie zabierałem. – Mimo maksymalnego wytężenia pamięci mój film urywał się na wizycie w kiblu wraz z jakimś starszym Panem, który przesadził z alkoholem gorzej ode mnie.

– Dobra, nie chcesz to nie mów. W każdym razie chciałem spytac czy pamiętasz, że dziś mieliśmy jechac po towar do lumpa. Tylko wytrzeźwieje i będę po Ciebie za godzinę. – Wiedziałem, że kurwa o czymś zapomniałem. Z drugiej strony i tak Bystrzak był kierowcą a ja tylko miałem rzucac workami. Praca jak każda inna tylko się przynajmniej nie nudziłem. I zawsze można było jakieś ładne spodnie czy skórę przed kolejką sobie ukraśc.

– Jasne, że pamiętam. Właśnie się ogarnąłem. – Nie lubiłem kłamac ale wolałem wyjśc na porządnego gościa. Z drugiej strony i tak Bystrzak znał mnie już długo i wiedział, że kawał ze mnie skurwysyna a mimo to mnie lubił.

– Zadzwoń jak możesz do Kornelii bo mi kasy szkoda na telefonie. Ona po wczoraj też może nie pamiętac. – Rozgryzł mnie. Ciekawe czy poznał po za bardzo przesłodzonym głosie czy po prostu znał mnie aż tak dobrze.

– Zadzwonię. Starsza jest w domu to mam telefon. Czekam. – Widmo zobaczenia się z Kornelią jakoś mnie nie cieszyło. Kiedyś łączyło Nas coś więcej. Albo może to tylko ja chciałem, żeby tak było. W każdym razie dziś mało mnie to obchodziło. Dręczyła mnie tylko sprawa Maryśki. Jeśli znów czegoś nie pamiętam to muszę się przygotowac na wyzywające spojrzenia. Kornielię poznałem w sumie niedawno. Znajomośc zaczęła się szybko i wyrwała mi prawie rok z życiorysu. Mimo wszystko lubiłem te dziewczynę, która w półtora roku zmieniła się ze słodkiej idiotki nieznającej życia w zaciętą, dorosłą kobietę. Lubiłem myślec, ze miałem w tym swój udział, ale to pewnie tylko wynik mojego rozrośniętego ego. Wyszedłem z łazienki i zabrałem z blatu przy kuchni telefon matki. Miała abonament z firmy z czego korzystałem bez skrupułów. Wybrałem w kontakt "Kornelcia<3", był to przebłysk po dawnej miłości. Nie lubiłem zmieniac rzeczy do których się przyzwyczaiłem nawet jeśli wywoływały niemiłe wspomnienia.

– Halo? – po paru sygnałach w słuchawce odezwał się słaby skacowany głos. Przed moimi oczami od razu stanął obraz dziewczyny z jej wiecznie nieogarniętą burzą ciemnych włosów i grzywką opadającą na oczy – chociaż to akurat jej ostatni wymysł.

– Spałaś? – czasami dalej język robił za kołek podczas rozmów z nią. Pytanie nie należało to najinteligentniejszych ale w obecnym stanie mój mózg nie mógł widac wymyślic niczego mądrzejszego.

– Tak. Jest po ósmej dopiero! – Jej wybuchowy charakter jednak nie uległ aż takiej zmianie jak lubiłem sądzic.

– Na dziesiątą masz byc w lumpie. Dziś dostawa. – starałem się by mój głos brzmiał beznamiętnie i czysto zawodowo.

– Aha. – nastąpiła cisza i uznałem. że to chyba koniec rozmowy więc odsunąłem telefon od ucha i z dziwną ulgą wcisnąłem czerwoną słuchawkę. Ekran radośnie powiadomił mnie, że "połącznie pomyślnie zakończone", jakby w kończeniu połączenia coś mogło się nie udac. Odłożyłem telefon na stół i rzuciłem zdawkowe "dzięki" w kierunku matki. Odkąd w szkole się opuściłem a próbne matury były raczej jedną wielką porażką, moje relacje z mamą nie wyglądały najlepiej. Ale cóż zrobic, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Ruszyłem do kuchni zeżrec śniadanie. Za mną z dwóch zestawów kolumn Wojciech Mann informował o sytuacji politycznej w kraju. Lubiłem politykę jednak budziła ona we mnie agresje dlatego starałem się ograniczyc kontakty z nią. Wyłączyłem myślenie i zająłem się pochłanianiem kanapki z moim ulubionym serem pleśniowym. Jedzenie minęło mi w atmosferze oczekiwania na Bystrzaka i przypominania sobie wczorajszego wieczoru. Z odtętwienia i machinalnego miemlenia paszczą wyrwał mnie dzwonek telefonu. Krótki sygnał. To znaczy, że Bystrzak już był na Bema. Szybko otworzyłem drzwi do ganku, jak zwykle zawiało zimnem, ale czego się spodziewac skoro nie było tam grzejnika a wiosenne przymrozki nie należały do łagodnych. Spojrzałem na buty i uznałem, że ubłocone desanty dziś zostaną na miejscu. Szybko wrzuciłem na nogi glany, sprawdziłem czy skóra nie uległa wczoraj uszkodzeniom i porwałem arafatkę z parapetu. Czarny polonez Bystrzaka stał na chodniku i wyglądał jak zawsze czyli tak jakby za chwile miał się rozpaśc. Ogólnie jazda z Bystrzakiem nie należała do najbezpieczniejszych ale lubiłem to ryzyko. Ufałem mu i uwielbiałem muzykę jaką katował swoich gości z prowizorycznego zestawu głośników, który pomagałem mu zrobić wraz z ojcem. Przeskoczyłem furtkę i dopadłem do drzwi auta.

– Siema Bystrzak! – palnąłem od progu i przytuliłem się do przyjaciela. To kolejny zwyczaj, który powoli rozprzestrzeniał się na kolejne osoby, a kiedyś uważany był za głupi. Usiadłem w fotelu obitym czymś, co zapewne kiedyś imitowało skórę, a obecnie nie przypominało już niczego.

– Zapinaj pasy i jedziemy, bo się spóźnimy. – Jak zwykle bydlak był spokojny. Po chwili przestał zwracać uwagę na to czy zapiąłem ten pas, czy nie i skupił się na kierowaniu. Czasami miałem wrażenie, że ta czynność pochłania go bez reszty. Szybko jednak pokazał, że nie i zapuścił muzykę. Widać nie załapałem się na pierwsze piosenki, gdyż z głośników dudnił już Siczka w swoim przeboju "Chodnikowy latawiec". Kiedyś myślałem, że ten tekst to tylko przenośnia, ale coraz częściej w swoim życiu zauważałem jego dosłowne przesłanie. Drogę delikatnie oświetlało wstające słońce. Asfalt na Bema jak zwykle sprawował się doskonale i mimo sprzętu pozwalał Bystrzakowi rozwijać prędkości znacznie przekraczające wszelkie dozwolone normy. Za szybami mknął krajobraz budzącego się do życia małego miasteczka. Główna ulica tętniła już życiem o ile można tak powiedzieć o człapiących kuracjuszach. Połowa z nich wygląda jakby przyjechali tu tylko po to, żeby umrzeć.

– Czemu jedziesz tędy? – Droga raczej nie biegła przez centrum miasta, ale z drugiej strony Bystrzak po prostu mógł się zapomnieć.

– Zgarniemy po drodze Capre. – Jak zwykle o wszystkim się dowiadywałem ostatni. Przyzwyczaiłem się już. Capra to koleżanka Kornelii. Poznałem ją na szkolnej wycieczce do Niemiec w trzeciej gimnazjum. Ale to dawna historia i sumie lepiej jakby nikt o tym nie pamiętał. Tak naprawdę to trzymamy się dopiero od roku. Najbardziej to łączy Nas właśnie osoba Kornelii i jakby nie ona to nie wiadomo, czy byśmy się poznali. Bym zapomniał. Mój starszy znał się z jej ojcem z wojska. Byli w jednej jednostce czy coś takiego. Zresztą nigdy nie dociekałem. Efektem tego było dla mnie tylko to, że czasami lubili sobie wypić razem flaszkę. Nic ciekawego.

– Fajnie, że mi powiedziałeś. Na zakupy ją podrzucamy? – Capra była z Nas wszystkich najbogatsza. Albo przynajmniej za taką uchodziła. Zawsze nosiła się ładnie i przejmowała takimi duperelami jak bluzka pasująca do dołu. Do tego pewnie znała więcej niż dwadzieścia kolorów. Mimo to i tak wszyscy się z nią dobrze dogadywali. Powagi dodawał jej zapewne fakt, że zupełnie się nie garbiła i nosiła wysoko głowę. Była też jedyną blondynką w ekipie od niepamiętnych czasów. Dodatkowo do dziś potrafiła mnie zaskoczyć swoją osobą tak samo jak pierwszego dnia.

– Nie wiem dokładnie. Wczoraj mnie prosiła, jak już troszkę nie kontaktowałem. – Wywnioskowałem z tego, że chłopak i tak jest dumny z tego, że chociaż zapamiętał, żeby po nią wpaść. Jakikolwiek cel miał jej przyświecać dla Nas oznaczało to wyprawę przez najgorsze zadupia miasta. Zrozumiałem, czemu Bystrzak bał się spóźnienia mimo, że niby mieliśmy dużo czasu. Gdy spoglądałem na jak zawsze spóźniony zegarek za oknami mignął jeden ze słynnych zabytków miasta. Dla Nas oznaczał on bardziej miejsce spotkań i tym samym wiązało się z nim parę wspomnień. Bystrzak ściął zakręt i już sunęliśmy ponad stówę kolejną prostą i długą drogą. Wsłuchałem się w słowa piosenki i śpiewałem sobie w myślach razem z Siczką o dziwnych drzewach. Hamowanie sprawnie wyrwało mnie z letargu. Staliśmy już przed domem Capry i co dziwne to sama księżniczka czekała już na Nas. Zawsze miałem wrażenie, że to ona najbardziej bała się jeździć z Bystrzakiem. Przywitaliśmy się ładnie, a gdy tylko znaleźliśmy się w środku znów porwał mnie muzyka puszczona obecnie zdecydowanie za głośno nawet dla mnie. KSU ustąpiło po chwili miejsca Leniwcowi, a ten po paru piosenkach Farben Lehre. Akurat gdy przebijaliśmy się po moście wokalista przypomniał mi dobitnie o maturze. Ściszyłem wtedy muzykę i odwróciłem się do Capry.

– Na zakupy? – krótkie pytanie, liczyłem na krótką odpowiedź ale się przeliczyłem. Dziewczyna chyba nie wzięła pod uwagę faktu, że nie za bardzo chciało mi się przyswajać informacje o tym gdzie dokładnie jedzie i z jakiego powodu. Nie to, że za dużo mówiła czy coś. Po prostu nie dziś i nie w takim stanie. Przez szyby do środka wdzierało się słońce. Promienie odbijały się od tafli wody pod Nami i tym samym tworzyły bajkowy krajobraz. Dochodziła dziewiąta. A może już było trochę po. Sam nie wiem. Nie liczyłem czasu. Teraz zależało mi najbardziej na tym, żebyśmy dojechali w jednym kawałku na miejsce. Wrzucili te zakichane wory i wrócili tak samo szczęśliwie do siebie. Capre wyrzuciliśmy zaraz przed starówką. Nas czekał jeszcze kawałek drogi na jedną z bardziej nieciekawych dzielnic. Gdy dotarliśmy na miejsce zegarek pokazywał dziewiątą trzydzieści, ale znając życie nie możliwe było, żebyśmy przyjechali na czas. Jak się później okazało miałem racje, jednak nasze spóźnienie to tylko pięć minut. Wrzuciliśmy worki zapychając kompletnie bagażnik i tylne siedzenia poloneza. Praca zrobiła swoje i po pięciu minutach pakowania czułem się okropnie zmęczony, ale bardziej trzeźwy. Ruszyliśmy dalej w drogę powrotną, po drodze jeszcze zakupiliśmy wodę mineralną, bo na nic więcej nie było Nas stać. Plusem wożenia się z Bystrzakiem był fakt skrócenia drogi o połowę gdziekolwiek się jechało. Dzięki temu byliśmy na miejscu prawie na czas. Przed drzwiami stała już Kornelia. Jak zwykle była zdegustowana Naszym spóźnieniem. Zawsze zastanawiało mnie, czy kiedykolwiek się przyzwyczai, że nigdy nie będziemy nigdzie na czas.

– Cześć – rzuciłem i uśmiechnąłem się szeroko. Liczyłem, że wtedy może nie będzie jej chciało się na Nas narzekać. Jak zwykle się przeliczyłem.

– Jak zawsze punktualni. – przytuliła się do Nas po kolei. Jedno co się na sto procent w niej nie zmieniło to zapach.

– Nie bądź zła. Dobrze wiedziałaś, że się nie wyrobimy. – Usprawiedliwianie Nas nie szło mi najlepiej, ale za każdym razem chociaż próbowałem. Nie chciałem czekać na jej odpowiedź, więc udałem, że bardzo mi się spieszy i zacząłem rozpakowywać auto. Ze środka budynku wyszła właścicielka lumpeksu. Była to starsza przemiła kobieta. Chociaż ja sądziłem, że jej nieograniczona miłość do Nas wiąże się z jej zauroczeniem w Bystrzaku. Chłopak już miał takiego pecha, że zawsze bujały się w nim nieodpowiednie laski.

– Czekałam na Was kochani. Zaraz mi to połóżcie tam gdzie zwykle, a ja z dziewczynkami już się zajmę rozpakowywaniem. – O ile do Kornelii pasowało jeszcze określenie dziewczynka to do jej koleżanki z pracy już nie za bardzo. Asia miała dwadzieścia parę lat i pracowała tu na stałe. Gabarytami przypominała słonia, a buźką z powodzeniem mogłaby kwasić mleko albo straszyć dzieci. Zawsze współczułem Kornelii, że musi z nią pracować. My obróciliśmy parę razy z ciuchami i po dziesięciu minutach byliśmy wolni. Setka na rękę od Pani Zuzy i mogliśmy spływać. Lubiłem ten interes, chociaż mama powtarza mi, żebym się uczył, bo z tego rodziny nie utrzymam. Nie wiem tylko kto jej powiedział, że ja chce mieć rodzinę.

– Podrzucisz mnie do domu? – pytanie wyrwało Bystrzaka z rozmyślań. Chłopak uśmiechnął się do mnie. Wiedziałem, że mnie odwiezie, ale Nasza słynna kultura wymagała, byśmy pytali się nawet o takie duperele.

– Ale po drodze skoczymy do Tesco po alko. – Bystrzak lubił pić nawet bez okazji. Jak miał pieniądze to pił cały czas. To samo zresztą tyczyło się palenia. I to nie tylko papierosów. Z wyjściem z nałogu na pewno nie pomagało mu patologiczne środowisko jakie tworzył Ghost mieszkający nad nim i cały blok. Ghost, a dokładniej Michał mieszkał całe życie nad Bystrzakiem. W sumie trzymali się od dziecka, chociaż różnie z tym było. Ostatnio nawet Michał dołączył do Naszych szkolnych braci i stał się dumnym uczniem liceum. Do spółki z Ghostem w nałóg wciągał Bystrzaka jego ukochany sąsiad Melon, który zajmował się w wolnych chwilach dilerkom i biciem syna, a czasami i żony.

– Niech będzie. – ja za to zawsze udawałem, że niby nie lubię pic. Jakieś pozory musiały zostać zachowane. Dwóch alkoholików w ekipie to już o jednego za dużo. Pożegnaliśmy się z Kornelią. Zawsze, gdy się do niej przytulałem przypominały mi się momenty, kiedy jeszcze coś między Nami było. Sam nie wiem, czy za tym tęskniłem czy po prostu było to przyzwyczajenie. Wsiedliśmy do samochodu i wraz z zapłonem silnika moje uszy znów wypełniła muzyka. Tym razem do mikrofonu krzyczał wokalista Frontside. Kiedyś udało mi się przemycić trochę swojej muzyki na listę Bystrzaka. W miłej atmosferze płonięcia i wspomnień relikwii dostaliśmy się do Tesco. Ostatnio było to główne miejsce naszego zaopatrywania się w alkohol, a to wszystko dzięki szaleńczej promocji – osiem żubrów w cenie czternastu złotych. Zaopatrzyliśmy się, więc w trzy ośmiopaczki na dwóch i postanowiliśmy posiedzieć u mnie. Głównie dlatego, że było blisko i przypomniałem sobie, że nie otworzyłem okna, a przydałoby się troszkę wywietrzyć.

– Coś dziś robimy w ciągu dnia? – akurat parkowaliśmy pod moim domem. Lubiłem czasami mieć wszystko uporządkowane i ustalone z góry mimo, że często była to tylko iluzja bo z tymi ludźmi nigdy nie można było wszystkiego zaplanować.

– Idziemy się najebać? Albo skuć. – ot tego się mogłem spodziewać. Prosta filozofia. Zawsze mi pasowała, ale już od jakiegoś czasu mnie nudziła. Dobrze, że jeszcze odkąd Bystrzak zdał prawko, jeździmy sobie czasami na laski do większego miasta. Co prawda z tym polonezem łowy nie zawsze okazują się udane, ale dziewczynki lubią irokezy albo kaloryfery więc nie możemy zbytnio narzekać.

– Może weźmiemy Kornelie i Kotleta do kina? – nie za bardzo rozumiałem po co to zaproponowałem. Wątpię, żeby skusił mnie repertuar, którego szczerze mówiąc nawet nie znałem. Chyba nie chciałem po prostu przepić tych wszystkich pieniędzy. W ramach wyjaśnienia. Kotlet była dziewczyną. Przyjaciółką Kornelii i Capry. To dzięki niej w ogóle udało Nam się je poznać. Słynęła z tego, że nie miała większych problemów, była łasa na gibony i rzadko narzekała. Taki dobry duszek jarania i pozytywna duszyczka, gdy ktoś akurat dołował. I bardzo lubiła kino.

– A co grają? – akurat w duszy się modliłem, żeby nie zadał tego pytania.

– Nie wiem, się sprawdzi. – w trakcie rozmowy udało Nam się wypakować browary i otworzyć wiecznie zepsutą furtkę na moje podwórko. Ruszyliśmy kamienistą ścieżka do wejścia. Obecnie normalne było, że przynoszę alkohol do domu. Wcześniej nie bywało tak miło.

– Dobra, to zostawimy alko u Ciebie i potem wpadnę koło szesnastej z Kotletem i Kornelią, a Ty sprawdzisz co grają, ok? – Bystrzak czasami miewał dobre plany. Ten akurat wydał mi się wyjątkowo pozytywny.

– Ok. Tylko nie przyjedź z godzinnym poślizgiem. – odłożyliśmy browary w magazynie, co by nie były za ciepłe. Pożegnaliśmy się czule i każdy ruszył w swoją stronę. Moim marzeniem była teraz wanna, a potem łóżko. W końcu musiałem jakoś wyglądać do kina. No i mimo wszystko jechaliśmy z dwoma dziewczynami, troszkę to zobowiązywało. Jak pomyślałem tak też zrobiłem. Szybki prysznic, telefon na piętnastą trzydzieści i do barłogu zwanego łóżkiem.

Drugie wino.

 

Ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika. Po chwili dopiero przypomniałem sobie, że wcale nie muszę iść do szkoły, tylko byłem umówiony. Przez okno spoglądało na mnie szczęśliwe słoneczko powoli już schodzące z nieba. Przeciągnąłem się i wciągnąłem w nozdrza zapach żula. Tak często określaliśmy fetor alkoholu, niepranych ciuchów i potu. Dotarło do mnie, że znów zapomniałem otworzyć okno. Po chwili naprawiłem ten błąd i delektowałem się chwilę świeżym powietrzem. Miałem jeszcze spokojnie godzinę do wizyty Bystrzaka z dziewczynami. Postanowiłem postawić sobie irokeza. Jak będą z Nami dwie dziewczyny to ryzyko wpierdolu maleje. Zresztą jechałem z Bystrzakiem, więc opcja napierdalania się nie wydawała się wcale taka najgorsza. Po chwili poszukiwań znalazłem swoją ukochaną szczotkę do tapirowania i zabrałem się do dzieła. Jednocześnie przechadzałem się po domu tak, jak to miałem w zwyczaju. Potem znów sfermentowane piwo, trochę perfum, dezodorant i szczoteczka do zębów. Przejrzałem się w lustrze, jeszcze raz przeklinając jebany trądzik i uznałem, że jestem gotowy. Zegarek wybił szesnastą. Postanowiłem, więc jeszcze zjeść pomidorówkę, znając Bystrzaka miałem spokojnie z dziesięć minut. Akurat kiedy kończyłem jeść, a w telewizji przepychali się idioci z "Trudnych spraw" zawibrował mój telefon, a za oknem pojawił się czarny polonez.

– Wychodzę. Idę do kina. – uśmiechnąłem się do mamy, która akurat też skończyła pracę.

– Tylko wróć przed północą. I nie pij. – Wiedziała, że pewnie to tylko pobożne życzenie, ale i tak za każdym razem to powtarzała. Ja znów udawałem, że jest to możliwe, by nie robić jej zbytniej przykrości. Zaraz gdy wyszedłem skręciłem po piwa do magazynu. W drodze do auta już czekał na mnie Bystrzak i przytrzymywał mi furtkę. To w nim lubiłem, zresztą każdy to lubił. Wrzuciłem browce do bagażnika. Potem przywitałem się po kolei z Kotletem, Kornelią i na końcu z Bystrzakiem. Wypadło mi siedzieć z tyłu wraz z Kotletem. Co mnie zdziwiło to brak muzyki zaraz na starcie. To oznaczało, że będziemy rozmawiać. Wtedy dotarło do mnie, że miałem sprawdzić repertuar! Robiąc dobrą minę do złej gry siedziałem cicho i się ładnie uśmiechałem. Po chwili jednak padło to pytanie z najmniej spodziewanej strony.

– A na co idziemy do kina? – Przeklętej Kornelii zachciało się zadawać głupie pytania. Oczy wszystkich zwróciły się na mnie.

– Przyjedziemy to zobaczymy… – starałem się ładniej wybrnąć z sytuacji. Częściowo mi się udało, ale myślę, że to było też spowodowane dobrymi humorami przyjaciół.

– Coś sobie wybierzemy przecież. Czytałam, że miał jakoś tak wyjść ten nowy horror. – Kotlet troszkę mnie ratowała ale na pewno nie czyniła tego z dobroci, tylko tak po prostu niechcący.

– A Maryśki nie zaprosiłeś? – Kornelia nie czekała. Lubiła mnie cisnąć w tych sprawach. Najgorsze, że dziś nawet nie wiedziałem, o co mnie oskarża. Zapomniałem o tym pogadać z Bystrzakiem. Gdy chwilę milczałem obróciła swoją buźkę w moją stronę. Nie wiem czemu to zrobiła, żeby mnie świdrować swoim wrednym spojrzeniem, czy żeby sprawdzić czy żyję. W każdym razie na pewno mi nie pomogła w udzieleniu odpowiedzi. Zastanawiałem się, czy próba udowodnienia jej, że niczego nie pamiętam nie będzie żałosna z mojej strony. Po chwili stwierdziłem, że spróbuje jakoś z tego wybrnąć kłamstwami. Stąpałem po cienki lodzie, bo nie wiedziałem co kto wie.

– Nie. Nie miałbym po co. – uznałem dumny z siebie, że odpowiedź ta daje takie pole do manewru słowami, że nie zostanę na niej zagięty przez nikogo. Cisza jaka mi odpowiedziała sugerowała, że może jednak moje położenie nie było tak tragiczne.

– A chcemy w ogóle obejrzeć jakiś horror czy może akcje sciene fiction? – zmieniłem temat gdyż uznałem, że tamten jest wystarczająco wyczerpany.

– Jakbyśmy wiedzieli co grają to byłoby łatwiej wybrać. – gdy tylko usłyszałem odpowiedź od razu pożałowałem, że w ogóle zadałem to pytanie. Bystrzak nie uważał za stosowne odpuścić mi nieco moją gafę.

– Dobra już. Nie znęcaj się nade mną. Zamierzasz dziś w ogóle pic? – Nikt w Naszej najbliższej ekipie nie uważał, że picie piwa czy wina dyskwalifikuje kogoś jako kierowcę. A już Bystrzak wsiadałbym za kółko o ile tylko byłby w stanie stać.

– No coś tam wypije. Ale możemy sobie na jutro zostawić jak pójdziemy na miasto. – skwitowałem ten dobry pomysł pomrukiem i spojrzałem w szybę. Właśnie mijaliśmy węzeł drogowy. Połowa drogi za Nami, jak zwykle szło szybciej niż powinno.

– Nie wiecie co dziś Ghost robi? – spytałem tak tylko, żeby rozruszać rozmowę. Wszyscy spodziewali się tej samej odpowiedzi.

– Ma gdzieś mecz na wyjeździe. Jakieś zadupie sto kilometrów od Nas, a i tak pewnie przegrają.

– Przynajmniej teraz gra regularnie i czasami nawet coś strzeli. – do rozmowy wtrąciła się Kornelia. Zawsze szukała pozytywnych stron.

– Jak nikt nie chce grać to gra. A strzela tyle co wcześniej, tylko po prostu więcej gra. – ja za to lubowałem się w szukaniu tych negatywów i pesymistycznych wizji.

– W każdym razie wróci zmęczony i nie będzie mu się chciało nic robić, więc za bardzo nie zauważy Naszej nieobecności. Co najwyżej moją. – dodał Bystrzak zamykając tym samym temat. On też wyczuł, że temat został wyczerpany i puścił muzykę. Z głośników poleciała melodyczna muzyka Armii. Jeździłem z nim tyle czasu, a wciąż były piosenki, których nie znałem. Postanowiłem troszkę pomęczyć Kotleta. Moja dłoń powoli sunęła po obiciu siedzenia. Kotlet wydawała się zaaferowana widokiem za oknem i nie zauważyła moich niecnych poczynań. Już po chwili moja łapka wsunęła się ochoczo na jej kolano. Wtedy oczywiście dziewczyna zareagowała automatycznym oburzeniem i strzepnęła nachalną dłoń z nogi.

– Rabi! – Robiłem to tyle razy, a ona zawsze reagowała tak samo. Chyba nigdy mi się to nie znudzi.

– Oj kochanie – zrobiłem słodkie oczka i patrzyłem się na jej śmieszną mordkę. Uwielbiałem kiedy tak dziwnie patrzyła jakby z wyrzutem. Wydawała się wtedy dużo ładniejsza niż zwykle. Tak swoją drogą odkąd ścięła włosy na krótko ogólnie była bardzo ładna. Zadziwiało mnie to, że nigdy nie widziałem jej z żadnym chłopakiem prócz Stefana. Jednak to było, jak lubiłem mawiać, dawno i nie prawda. Im dłużej na nią patrzyłem tym bardziej mnie to dziwiło. Nie dość, że była ładna to jeszcze przecież inteligentna. Co prawda czasami nie dawała po sobie tego poznać, ale nie wiedział tego nikt prócz jej bliższych znajomych. W czasie gdy przyglądałem się Kotletowi mijaliśmy powoli dworzec kolejowy. Nie lubiłem tego miejsca. Spałem tu parę razy po koncertach i nigdy nie wiązało się to z miłymi przeżyciami, ani niczym przyjemnym. Trafiliśmy dobrze. Rzadko kiedy na moście nie było korków. Dziś akurat udało Nam się prześlizgnąć bez czekania. Od celu dzieliły Nas minuty, więc każdy zaczynał się zbierać. Jak zwykle pomęczyliśmy się z durnym systemem parkingowym przy kinie. Ostatecznie, gdy wysiedliśmy gotowi i wyciszałem swój telefon było szesnasta czterdzieści. Jak zwykle zgarnialiśmy trochę za dużo spojrzeń. Ale cóż się dziwić. Bystrzak zawsze wyglądał dziwnie. Był wysoki, szczupły. Od paru lat ścinał włosy jak na szerokiego irokeza jednak zaprzestał noszenia go praktycznie całkiem. Towarzyszyła mu ciągle czarna skóra po przejściach i jeszcze bardziej styrana buty wojskowe typu desant. Ja miałem, jak zawsze w przypadku wyjazdu do większego miasta, postawionego irokeza. Nie należałem do osób szczupłych, ale spaślakiem też zdecydowanie nie byłem. Może gdybym się nie garbił miałbym ten metr siedemdziesiąt osiem. Oczywiście na sobie miałem brązową skórę po ojcu pamiętającą jeszcze PRL, ulubione czerwone spodnie i glany z wymyślnymi sznurówkami. Dziewczyny zaś były ładne. Nawet jak ja warunki dużego miasta. Kornelia wyglądała dosyć niepospolicie. Burza ciemnych włosów i w miarę ułożona grzywka sprawiały, że jej twarz wydawała się jeszcze bardziej dziecinna. Tak jak i reszta miała niebieskie oczy jednak znacznie większe. Ubrana była w jakiś płaszczyk czy ja to się tam nazywa, grube rajstopy i martensy. Była mała. W takim normalnym tego słowa znaczeniu. Niska i bardzo chuda. Niektórzy nawet kiedyś nazywali ją Punkówką, z czym do końca nie mogłem się zgodzić. Kotlet również była szczupła i blada, co nieraz ludzie ze sobą łączyli. Miała na sobie ładną damską pseudo skórę, jakąś chustkę, rurki i jeszcze zimowe buty. Jako film warty obejrzenia wybraliśmy "Zemstę zombich" co okazało się trafem raczej średnim. Z drugiej strony nie byliśmy wymagającymi widzami. Trochę krwi, zombich, grupka przyjaciół i odrobina krzyku dały Nam wystarczająco przeżyć, by uznać wypad za udany. Przy okazji oczywiście przemyciliśmy parę piw na salę kinową, co uprzyjemniło, głównie mi i Bystrzakowi, cały seans. Do domu wracaliśmy w dobrych nastrojach. Dopiero kolejny dzień miał przynieść smutne wiadomości.

Trzecie wino.

 

Z rana obudziła mnie mama wołając na śniadanie. Przezwyciężyłem zmęczenie i ból karku, pewnie znów spałem bez poduszki, bo nie chciało mi się jej podnieść z ziemi, i wstałem powoli. Przesunąłem wzrokiem po napisach na ścianach i uśmiechnąłem się do siebie w duchu czytają po raz setny te same wpisy. Jednocześnie po raz kolejny zastanawiałem się kogo nie było w moim pokoju. Wpis Kaniola, miejscowego ćpuna i idioty, upewnił mnie w tym, że chyba jednak te ściany widziały więcej niż powinny. Otworzyłem machinalnie okno i wciągnąłem do płuc świeże wiosenne powietrze.

– Idę! – Krzyknąłem do matki otwierając drzwi. Dzień zapowiadał się ładnie. Soboty zawsze muszą być ładne. Ta wyglądała, że będzie jeszcze ładniejsza niż inne. Może nawet taka by była, lecz jej cudowny spokój zniszczył dzwonek telefonu. Drugi dzień z rzędu ktoś do mnie dzwonił. Coś było wyraźnie nie tak. Ale lubiłem gdy wiele się dzieje. Literki na ekranie telefonu dumnie prężyły się informując, że osobą chcącą się ze mną skontaktować jest Bystrzak.

– Tak? – udałem, że mam bardzo zaspany głos. Liczyłem, że wzbudzę w nim chociaż małe uczucie winy.

– Najebali brata Kornelii. Trafił do szpitala. Pomyślałem, że będziesz chciał wiedzieć. – w obecnej sytuacji raczej to nie Bystrzak czuł się winny. Informacja nie dotarła do mnie tak od razu.

– Ale jak to? Czemu? – Co nieco wiedziałem o jego kłopotach ale zawsze myślałem, że to jakieś duperele, które rozejdą po kościach jak zawsze.

– Nie mam pojęcia. Dopiero idę do Kornelii się coś dowiedzieć. Jak chcesz to rusz dupę i też do niej wpadnij. Ja już wychodzę.

– Dobra. Postaram się być w ciągu dwudziestu minut maks. Muszę się ogarnąć. – ostatnie słowa rzuciłem już odsuwając słuchawkę od ucha. Wdusiłem czerwony przycisk i odłożyłem telefon byle gdzie. Chwilę zajęła mi wizyta w łazience. Potem postanowiłem pożywić się suchą bułką i już chciałem wychodzić, gdy usłyszałem głos mamy.

– Gdzie idziesz? – stała na schodach i patrzy na mnie niezadowolona. Przedwczoraj, wczoraj i dziś pewnie znów nie będzie mnie w domu. Wcale jej się nie dziwię.

– Do Kornelii. Muszę. – od razu wyszedłem nie czekając na jej odpowiedź. Rower czekał już na mnie. W takich chwilach żałowałem, że zmieniłem opony z kolarskich na takie szerokie jak zawsze chciałem. Lans pokonał wygodę i użyteczność. Ale cóż, paru ludzi już mi zarzucało, że jestem pozerem, ale nie mogę się z tym zgodzić. Po prostu jak każdy lubiłem czasami mieć coś fajnego. Droga na drugi koniec miasteczka nie zajęła mi dłużej niż dziesięć minut. Mimo to przed domem stał już czarny polonez. Na schodach siedział Bystrzak przytulając Kornelię. Przed nimi przechadzał się wkurwiony Ghost. Czasami cieszyłem się, że chłopak ten, na oko, nie przekroczył nigdy wagi sześciedzięciu kilo. Mimo to w swojej, stylizowanej na Anglię, kurteczce i bluzie z kapturem wyglądał wystarczająco groźnie. Zeskoczyłem ze swojego pojazdu i podbiegłem z miejsca przytulić Kornelię. Dopiero wtedy zauważyłem, że dziewczyna płakała. Przytuliłem ją mocno, a moje łapki wplotły się w jej włosy jak dawniej. Poczułem na klatce piersiowej jej piersi. Nie powinienem był w ogóle o tym myśleć. Byłem tu w innej sprawie. Puściłem ją z objęć.

– Wszystko będzie dobrze. – wiem, że to głupie, ale tylko tyle udało mi się z siebie wydusić. Mało oryginalne, ale miałem nadzieję, że wystarczy.

– Wkurwia mnie już to miasto. I niby nic nikt nie wie? – Ghost widać znał już całą historię lepiej ode mnie.

– Mówiła już, że nie. Nie męcz jej Michał. – Bystrzak chyba mniej przejmował się bratem, a bardziej samą Kornelią i jej stanem psychicznym.

– Jakby coś wiedziała to by raczej powiedziała. Nie sądzisz!? – dodatkowo jemu też już siadały nerwy.

– Coś poważnego mu się stało? – czułem się jak w amerykańskim filmie. Słońce właśnie wstało nad domami i oświetliło schody na których siedzieliśmy. Wyglądało to jak ja jakaś chora narada wojenna. Wszyscy w grobowych humorach patrzyli po sobie wkurwionym wzrokiem. I za bardzo nie mogliśmy nawet nic z tym zrobić. Wydawało mi się, że ciągle na kogoś czekamy.

– Ktoś ma jeszcze dojść? – wolałem rozwiać swoje wątpliwości za wczasu.

– Capra nie odbiera, a Kotlet na pewno jeszcze śpi. Zresztą niezbyt by Nam pomogła chyba. – Ghost pospieszył mi z wyjaśnieniami szybciej niż się spodziewałem.

– A my to niby możemy pomóc? – nastawiony byłem jak zwykle pesymistycznie.

– No chyba! – z kolei Michał pewnie nie pomyślał o tym porządnie.

– Coś musimy zrobić. – dodał przytomnie Bystrzak i sięgnął po fajkę. Jak zawsze miał paczkę na pół z Ghostem. On też chętnie się skusił na papierosa. Z drugiej strony nie pamiętam by kiedyś odmówił. Chłopaki poczęli gorączkowo palic a ja jakoś nadal nie widziałem wyjścia z tej sytuacji.

– Myślisz…że… będą chcieli zrobi też coś Tobie? – Sam w to nie wierzyłem ale Kornelia pewnie miała lepsze informacje ode mnie więc nie szkodziło zapytać.

– Nie popadajmy w obłęd. Pewnie go jacyś menele sklepali, bo nie miał fajki dać. – Bystrzak starał się opanować nastroje i podnieść Nas na duchu.

– W każdym razie musimy się dowiedzieć. Kiedy będziesz go mogła odwiedzić?

– Dziś wieczorem mam jechać do szpitala. Mama już tam jest. – Kornelia już nie płakała. Mimo to i tak jej tusz zdążył się rozmawiać i dać obraz wynędzniałej dziewczynki. Wrażenie potęgowały jeszcze zupełnie nieogarnięte włosy i niezbyt wyjściowy ubiór.

– Co by nie było musimy się dowiedzieć kogo to robota. – starałem się uporządkować wszystkie myśli i zrobić coś racjonalnego.

– Jakiś pomysł gdzie zaczniemy szukać? – Bystrzak wygasił peta i zastanawiał się chwile, gdzie go rzucić.

– Ja bym popytał ludzi spoza naszego miasta. Dziś będę na meczu to spytam Raka, czy coś o tym wie. – Ghost zgasił swojego papierosa i zabrał peta od Bystrzaka i wyrzucił je na ulicę.

– Może wpadniemy po Ciebie, żebyś nie musiał się prosić nikogo i przy okazji sami z Nim pogadamy. – nie chciałem, żeby wyszło, że nic nie zrobimy dla Kornelii chociaż i tak liczyłem, że jej brat po prostu Nam powie kto go tam załatwił i tyle.

 

Nie zdążył. Siedzieliśmy u Kornelii, by nie czuła się sama, gdy zadzwonił telefon. Z początku nikt nie spodziewał się czegoś takiego. Gdy dziewczyna zaczęła ryczeć i upuściła słuchawkę każdy już w głowie miał jedną, najgorszą myśl. Niestety sekundę później ona się potwierdziła. Nastąpił wylew czy coś takiego i brat zmarł. Wszystkim brakowało słów. Pierwszy raz znaleźliśmy się w takiej sytuacji. Przerażającą ciszę przerywało, tylko łkanie Kornelii. Z tej chwili zapamiętałem, tylko obraz ucieszonej mordy Ryszarda Kalisza w telewizji. Zasrany lewak głupio cieszył swój tłusty ryj w tym samym momencie, kiedy życie niejednej osoby waliło się fundamentalnie. Zegar wskazywał równo dziewiątą pięćdziesiąt cztery. Zapamiętam chyba tą godzinę do końca życia. Z letargu pierwszy wyrwał się Bystrzak i podniósł Kornelię z ziemi. Usadowił ją ostrożnie na kanapie i wyłączył telewizor. W tym czasie ja biłem się ze swoimi myślami, a Ghost stał oniemiały i gapił się na Bystrzaka. Cisza przerywana płaczem trwała dalej. Jakoś nie miałem pojęcia co mógłbym powiedzieć. "Będzie dobrze." jak by to w ogóle zabrzmiało? Nie można było powiedzieć teraz nic co poprawiłoby tę sytuacje chociaż troszkę. Oprzytomniałem i wyciągnąłem za rękę Bystrzaka i Ghosta z pokoju.

– Ktoś niech z nią zostanie. Ty idziesz na mecz. A Ty Bystrzak? – jak zawsze starałem się by Nasze kroki były w miarę racjonalne.

– Ja zostanę. Ty idź dowiedz się czegokolwiek. A Ghost niech zbada teren poza miastem. A. I masz kluczyki. Przynieś mi kratę browarów z wczoraj. Bez alkoholu będzie ciężko tu sobie poradzić. – rola posłańca. To lubiłem. Żadnego zbędnego myślenia. Idę biorę rzeczy, przynoszę we wskazane miejsce i wszyscy są zadowoleni. Złapałem kluczyki i poczekałem, aż Ghost pożegna się z Kornelią. Wyszliśmy razem i nie zamieniając nawet słowa pożegnaliśmy się. Zrobiłem, co miałem zrobić i wróciłem do domu. Nie miałem pojęcia, gdzie zacząć swoje poszukiwania. Postanowiłem, że w takim razie najlepiej będzie się najebać. Czułem, że ten dzień będzie jednym z gorszych w moim życiu. Wyszedłem do sklepu wcześniej uskuteczniając karczemną awanturę z mamą. Po drodze do żabki biłem się z natłokiem myśli. Z tego wszystkiego zapomniałem skręcić, gdzie powinienem i musiałem przedzierać się przez całe osiedle, by dotrzeć do sklepu. Do tego stwierdziłem, że arafatka śmierdzi dalej zeszłotygodniowym ogniskiem. Szybko skarciłem siebie w myślach, że przejmuję się takimi duperelami, gdy obok dzieje się coś ważnego. Zakupiłem dwa wina – ziołowe gorzkie i owoce leśne. Wolałbym kupić pokute albo wisienkę, ale od jakiegokolwiek sklepu, gdzie mogłem to dostać dzieliły mnie lata świetlne. Po drodze do domu wypiłem ziołowe winko i stwierdziłem, że może jednak to nie był taki dobry pomysł jak myślałem. Teraz nie mogłem się skupić jeszcze bardziej. W każdym razie uznałem, że na dobry początek napiszę do Kapuśniaka. Jeśli ktoś ze starszych roczników był godny zaufania i mógł coś wiedzieć to ona.

 

Ani wyjazdowy mecz Ghosta ani szybki wywiad Kapuśniaka nie dały Nam żadnych przydatnych informacji. Ratunek nadszedł z najmniej spodziewanej, przynajmniej przeze mnie, strony. Następnego dnia, gdy Kornelia widziała się z Caprą dowiedziała się, że kumple brata Capry chwalili się, że "przemielili jakiegoś frajera pod tężniami." Początkowo nie chciało mi się wierzyć, by tak teoretycznie normalni ludzie mogli być zamieszani w coś takiego. Ostatecznie jednak dziewczyny uzyskały potwierdzenie. My zresztą też. W tym przypadku akurat przydała się znajomość z wykolejeńcami, którzy mogli coś wiedzieć. Po czterech dniach od śmierci Marka już, aż za dobrze wiedzieliśmy kto za tym stoi. Według mnie teraz nastąpiła gorsza część planu. Przecież nie mogliśmy tak tego zostawić, chociaż z drugiej strony co mieliśmy niby zrobić? Nasze życie biegło dalej starymi torami tak jakby nigdy nic się nie zdało. Dokładnie siedem dni po wszystkim byliśmy na jednym ze zwyczajnych spotkań. Wino, zioło i przyjaciele czyli było miło i radośnie. Do czasu.

Czwarte wino.

 

Jak zawsze mieliśmy się spotkać całą bandą o osiemnastej pod grzybem. Standardem też było to, że połowa przyszła spóźniona. W tym oczywiście ja. Mimo, że było już dobre dziesięć minut po umówionej godzinie to i tak musieliśmy czekać aż łaskawie pojawi Bystrzak, a potem jeszcze dłużej na Rudą. Przed osiemnastą czterdzieści ruszyliśmy po konieczny ekwipunek do sklepu. Zebrało się 13 osób co było dość ładnym wynikiem. Po drodze rozmawiałem sobie z kolegami uczącymi się w innej szkole. Rzecz jasna ich wywody na temat ocen i strasznych sprawdzianów z fizyków latały mi koło chuja, ale grzecznie słuchałem i chętnie dzieliłem się swoimi edukacyjnymi problemami. Po zaopatrzeniu się w prowiant jak zwykle wyszedł na jaw Nasz odwieczny problem, czyli "gdzie tu pić?". Po krótkiej, burzliwej dyskusji większością głosów wygrał jeden z licznych parków. W sumie nie różnił się on niczym od innych obiektów jakie mieliśmy do wyboru, ale nie przeszkadzało Nam to od zawsze wykłócać się o miejsce do picia. W tej drodze postanowiłem pogadać trochę z Bystrzakiem i miejscowymi ludźmi, ale odniosłem raczej definitywną porażkę kończąc rozmowy na paru zdaniach. Nikt z Nas nie miał na trzeźwo nastroju na śmichy hihy. Miasto jak codzień o tej porze świeciło pustkami. Letni turnus się jeszcze nie zaczął, a zimowe skończyły – wymarzony czas dla szalonej młodzieży Naszego pokroju.

Wchodząc do parku poczułem w kieszeni polaru znajome bzyczenie. Potem rozległ się śpiew Bystrzaka i dla wszystkich jasne było, że właśnie ktoś stara się do mnie dodzwonić. Nie lubiłem gadać przy innych ludziach, więc stanąłem i machnąłem ręką na Ghosta, który obrócił się, by zobaczyć co się ze mną dzieje. Dzwonił Bob. Było to coś, jeśli nie nadzwyczajnego to co najmniej dziwnego. Chłopak z reguły o tej porze zasuwał z ojcem w gospodarstwie albo odpoczywał. Dziś jednak coś się musiało stać. Z ciekawością wdusiłem zielony przycisk i po chwili usłyszałem ciepły głos Boba.

– Cześć Rabi. Jesteś na mieście? – Za każdym razem rozmawiając z nim przez telefon wyobrażałem sobie masywnego chłopa z łapami jak bochny chleba i konfrontowałem to z jego nadzwyczajnie spokojnym i miłym głosem.

– Tak, jesteśmy ekipą na Ździśku. – Znając życie i tak się tego spodziewał, więc tym bardziej zaciekawiło mnie czego może chcieć.

– To super. Wpadnę do Was za jakieś dwadzieścia minut. Muszę mamie po fajki skoczyć. – Cały Bob. Uczynny i słodki. Aż do porzygu. Dobrze, że trzymając się z Nami przez ostatnie dwa lata liceum i tak trochę się zmienił bo wcześniej był kompletnie przesłodzony a przez to nieznośny.

– Dobra. Czekamy. – odsunąłem telefon od ucha i uśmiechnąłem się w duchu. Lubiłem kiedy Bob wpadał na chwilę Nas odwiedzić nawet jeśli nie pił, bo był kierowcą. Ruszyłem szybszym krokiem żeby dogonić swoich i móc rozpocząć już cotygodniowy rytuał zalewania się w trupa lub jak wolałem to określać – "napierdolenia się jak szmata". Tak jak przewidziałem do przyjazdu Boba nie zdarzyło się nic godniejszego uwagi. Kiedy procenty uderzyły chociaż trochę w głowy udało się Nam związać parę luźniejszych konwersacji, nie przypominających rozmów nad trumną ze świeżym truchłem. Koło dziewiętnastej trzydzieści na pięknie oświetlonej nowymi lampami drodze pojawił się i Nasz oczekiwany gość. Buty Nike z promocji, standardowe jeansy, zapewne jak zwykle koszula, a na to niezobowiązująca bluza z kapturem. Gdyby nie to, że miał ręce dwa razy większe od każdego z Nas mimo swojego podłego wzrostu, Bob nie wyróżniałby się niczym specjalnym. Gdy akurat nie przerzucał gnoju albo orał pola to chlał wódkę z ojcem lub szwagrem. Kochany chłop ze wsi, do tego ze złotym sercem. Honorowa runda przytulania zajęła chwilę, bo każdy miał coś do powiedzenia dawno niewidzianemu towarzyszowi. Kiedy skończył stanął obok mnie i zagaił.

– Jak tam Marysia? – jednocześnie walnął mnie w ramię w jednoznacznym geście i uśmiechnął się głupkowato. Sam znany był z tego, że gustował w dziewczynach, które mogły spokojnie uchodzić za Nasze matki. Do tego był najromantyczniejszą osobą jaką znałem. Niektórzy akurat twierdzi, że przez to jest kiczowaty, ale ja go ubóstwiałem. Szkoda tylko, że na to pytanie nie miałem żadnej satysfakcjonującej go odpowiedzi.

– Nijak. Nie wiem o co Wam chodzi. – oczywiście słowo "Marysia" przyciągnęło uwagę paru gapiów czekających ze wścibską niecierpliwością na moją odpowiedź.

– Zaraz wpadnie Plaster, dzwonił do mnie jak do Was jechałem. – Nowina wywołała lekkie poruszenie w szeregach imprezowiczów. Plastra znałem od czwartej podstawówki, a w sumie to nawet wcześniej. Zawsze lubiliśmy się kłócić i dać sobie po mordzie nawet o jakieś duperele. Dobrze, że przed gimnazjum Nam przeszło. Zresztą to przez to, że w ogóle nie widywaliśmy się przez te trzy lata nauki. Dopiero w liceum, gdy trafiliśmy do jednej klasy odnowiliśmy porządnie kontakt. Obecnie Fredi, tak miał na imię, był jedną z niewielu osób jakie chodziły ze mną do klasy i były w miarę normalne.

Rozmowa przerzuciła się na tematy okołostudyjne – część ekipy w końcu szykowała się na studia, część już tam była, a część po prostu chciała o tym pogadać. Po parunastu minutach na drodze ukazał się Plaster. Pierwsze w oczy rzucały się jego kruczoczarne włosy, które z maniakalnym uporem dążyły do poskręcania się w najdziwniejsze mozaiki. Potem wzrok przykuwała jego cera. Był taką Naszą wersją murzyna. Niektórzy mówili nawet, że cygana, ale sam Plaster nie cierpiał tego nad życie. Również standardowo ubrane miał rozjebujące się trampki, byle jakie jeansy i wybraną na szybko bluzkę. Nie sprawiał pozytywnego wrażenia na ulicy, z drugiej strony nikt z Nas nie wyglądał najnormalniej. Plaster doniósł trochę "tematu" co utwierdziło Nas tylko w miłych nastrojach i pchnęło rozmowę na nowe, troszkę irracjonalne tory.

Z biegiem czasu zostawało Nas coraz mniej, aż dotarliśmy do smutnego momentu, kiedy to zostało ledwie parę najwytrwalszych osób. Bez zaskoczenia stwierdziłem, że byłem to ja, Bystrzak, Kornelia, Plaster i Ghost. Kotlet stwierdziła, że jej zimno i zwinęła się wcześniej, po Capre przyjechał ojciec, takie uroki mieszkania na końcu świata. Bob musiał wracać, bo jego mama niecierpliwiła się za fajkami. Cała reszta również akurat znalazła dobry powód, by uciec trochę wcześniej. Było już dobrze po dwudziestej drugiej. Stwierdziliśmy, że najwyższy czas puścić w obieg resztki alkoholu i też powoli zmykać do domu.

Wtedy też zdarzyło się coś, co potem miało wpłynąć na dalsze życie niejednego z Nas. Usłyszeliśmy jakieś rozmowy czy może bardziej śpiewy. Zaraz potem okazało się, że ktoś wszedł do parku i zdecydowanie był w podobnym stanie do Nas. Szybko zorientowaliśmy się, że nieproszonymi gośćmi są jacyś starsi kolesie. Starsi to zresztą pojęcie względne. Ci tutaj nie mieli więcej niż trzydzieści lat i jak widać dalej lubili się napić na mieście. Pech chciał, że jeden z Nich rozpoznał Plastra i okazał się jego kumplem. To oznaczało konieczność wejście z nimi w bliższą interakcje. Jakoś od zawsze nie lubiłem pijanych gości tego typu. Zawsze wszystko wiedzieli lepiej i traktowali Nas jak jakiś gówniarzy bez pojęcia o życiu i świecie.

– Chłopaki! Za mną! – zawyrokował najmniejszy z intruzów i wyraźnie zadowolony ruszył w Naszym kierunku. Popatrzyłem po twarzach przyjaciół i stwierdziłem, że czują pewnie to samo co ja. Po chwili wesoła gromadka, nie bez problemów, dotarła do Nas i poczęła się witać z niezbyt zadowolonym z sytuacji Plastrem. Jak się okazało mieliśmy przyjemność ze Staszkiem, Frankiem, Mariem, Zygim i Adim, o ile oczywiście dobrze zapamiętałem.

Na szczęście chłopaki poprosili o papierosa, a gdy okazało się, że dziwnym trafem nikt z Nas nie posiada takiego dobra przy sobie, poszli dalej wyraźnie niezadowoleni.

– Kumple brata? – zagadałem do Plastra już wyraźnie weselszy.

– Ta, ale nigdy się z nimi nie trzymałem. – jego brata nikt z Nas nie poznał. Za bardzo nie zdążył. Już dawno wyjechał do Anglii i nie dawał znaku życia. Chyba nawet sam Plaster nie wiedział co się z nim dzieje. Jedynym śladem po jakiejkolwiek obecności jego brata była właśnie szajka znajomych. No może nie tylko. Dzięki niemu Plaster znał kawałki raperów o jakich nawet nie słyszałem ale, którzy prezentowali stary, dobry hip hop.

– Czy to nie był ten gość zamieszany…no sami wiecie w co? – pierwszy z Nas ogarnął Bystrzak. Jego mina mówiła wszystko o tym, co dzieje się właśnie w jego serduszku. Po chwili to samo stało się z Nami. Nikt za bardzo nie wiedział, ani co powiedzieć ani co zrobić. Staliśmy więc jak te pizdy i wgapialiśmy się w plecy odchodzących ludzi.

– Idziemy za nimi. Tylko po cichu. – decyzja padła z ust Ghosta. Zobaczyłem też w jego oczach ten ognik. Wiedziałem już, że dzisiejsza noc nie skończy się dobrze dla nikogo. Schowałem trzymane w dłoni wino do plecaka typu kostka, który towarzyszył mi już kupę czasu i popatrzyłem po twarzach zebranych. Nikt nie miał dobrych przeczuć co do tego co Nas czeka. Ghost ruszył pierwszy, szedł pewnym krokiem i wydał mi się jeszcze groźniejszy niż zwykle. Za nim szedł Plaster, był chyba najbardziej niezadowolony z rozwoju sytuacji, ale nie zamierzał zostawić Nas samych. Trzeci w szeregu był Bystrzak, obok niego kroczyła Kornelia. Dziewczyna zbladła i nie byłem w stanie rozpoznać emocji z jej wypranej z uczuć twarzy. Zamknąłem szereg. Trzęsły mi się ręce. Dopiero teraz poczułem, że w głowie czuję ten dziwny szmer, a świat wydaje się wyraźniejszy niż zwykle. Przezwyciężyłem powoli efekt etanolu we krwi i teoretycznie pewnym krokiem ruszyłem przed siebie. Widok delikatnie rozmywał się na krańcach widoczności, a ciepło światło lamp wydawało się namacalnie ogrzewać moje ciało. Powoli, jakby z obawą napiąłem po kolei wszystkie mięśnie, jakby chcąc sprawdzić czy są na swoim miejscu. W głowie mętlik myśli został zastąpiony przez jeden wyraźny cel. Całym moim światem stał się prześwit pomiędzy czarną skórą Bystrzaka i fioletowym żakietem Kornelii. Sam nie wiem ile szedłem w takim transie, nie przejmując się otoczeniem. Z letargu wyrwała mnie ręką Bystrzaka, który zatrzymał mnie pomału.

– Daj wino. – Widać jemu w porównaniu do mnie jeszcze było mało. Z lekkim ociąganiem przeprogramowałem mózg na wydobycia wina z otchłani mojej kostki. Za drugim razem udało się wyciągnąć pełną butelkę i wszyscy byli chwilowo szczęśliwi. Dodatkowo zaczynałem odzyskiwać trzeźwość umysłu. Okazało się, że wyszliśmy z parku na plac targowy. Obecnie poza jedną pizzernią świecił pustkami. Po drugiej stronie ulicy dostrzegłem Naszych znajomych. Byli wyraźnie czymś zaaferowani i mocno gestykulowali wymieniając opinie. Upiłem dwa łyki wina, a panowie ruszyli dalej głośno się śmiejąc i zataczając. Nasza grupka była ich całkowitym przeciwieństwem. Szliśmy jak na wojnę. Cicho i pewnie. Chociaż każdy miał niezły syf w głowie, w tej chwili starał się go ogarnąć i dać z siebie wszystko. Ghost prowadził mniej uczęszczanymi drogami, ale tak byśmy cały czas mogli mieć na oku cel. Z każdym krokiem czułem się wyraźnie trzeźwiejszy. Nie byłem tylko pewien czy to plus czy minus. Minąłem pomnik. Stary betonowy kloc w środku miasta, a wiązało się z nim tyle wspomnień. Lubiłem ten relikt przeszłości przypominający starszym ludziom o komunizmie, trochę młodszym o PRL, a mi kojarzący się z nastoletnim buntem. Za nim wyłoniła się moja ukochana szkoła. To tu już niedługo miała się odbyć moja największa życiowa klapa czyli matura. Wygoniłem z głowy durne myśli o nauce i przyszłości. Moją uwagę przykuł ciągle remontowany park. Zdawało mi się, że coś się zmieniło, ale nie byłem w stanie sobie przypomnieć co takiego. Stwierdziłem, że przyjdę tu jutro, o ile będzie mi dane, i sprawdzę jak idą prace. Ghost przyspieszył. Zaraz zobaczyłem, co było tego przyczyną. Franek wraz z Adim oddzielili się od swoich kompanów i ruszyli w stronę peryferii miasta. Tym lepiej dla Nas. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie mamy przecież żadnego planu. No chyba, że tylko jak idę tak bezmyślnie i nawet nie pomyślałem nad tym wszystkim racjonalnie.

Weszliśmy w boczną uliczkę prowadzącą na małe osiedle starych domków wielorodzinnych. Była to taka mało ciekawa część miasta mimo, że bardzo blisko centrum. Trzymaliśmy dystans od celu, przez pewien czas nawet udało im się Nas zgubić. Ghost jednak wywiązywał się ze swojego zadania przewodnika wystarczająco dobrze byśmy po chwili mogli zobaczyć jak chłopaki stoją po starą, brunatną kamienicą i rozmawiają ze sobą. Przyjrzałem się bliżej tej uroczej scence rodzajowej i dotarło do mnie, że po prostu jeden z nich poczuł się gorzej. Po chwili moje spostrzeżenia potwierdziły się i chyba Adi zaczął rzygać. Kolejny uśmiech losu w Naszą stronę.

Ghost nastawił szyję jak nakazywał zwyczaj zaczerpnięty z amerykańskich filmów i ruszył wprost na przeciwników. Parę kroków i już był przy Franku. Zobaczyłem przez chwilę zdziwienie, które przebiegło przez twarz faceta zaraz przed tym jak jego głowa odskoczyła uderzona niechlujnie przez Ghosta. Skoczyłem do przodu, świat na chwilę zawirował. Wydawało mi się, że słyszę chrzęst miałkiego żwiru uciekającego spod butów kompanów. Z prawej strony minął mnie Bystrzak i runął na Adiego. Dopadłem do wstającego z klęczek Franka. Kopałem z całych sił celując w głowę. Nie myślałem o konsekwencjach ani o możliwych scenariuszach. Trafiłem w rękę, którą ofiara zasłoniła głowę. W tym momencie z drugiej strony mignął sportowy but Ghosta łamiąc nos. Zobaczyłem krople krwi, jakby zawisłe w powietrzu niczym w tandetnej grze komputerowej. Facet upadł na żwir, a krew z wolna poczęła rozlewać się na jego twarz. Obróciłem głowę. Bystrzak okładał osłaniającego resztkami sił twarz Adiego. Nagle jego rękę złapał Plaster i starał się odciągnąć kolegę. Z rozciętego łuku brwiowego sączyła się obficie krew, którą na dłoniach miał Cezary. Przyjaciel opadł z sił i Plastrowi udało się ściągnąć go z ledwie przytomnego Adiego. Staliśmy chwilę patrząc na to co zrobiliśmy. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Pierwszy raz w życiu przez ten jeden, krótki moment owładnęła mną dzika agresja. Wszystko poszło nie tak jak planowałem.

– Co teraz? – starałem się by mój głos brzmiał pewnie jednak pozostali chyba wyczuli w nim nutę rozpaczy.

– Spadamy. – Ghost wydawał się najrozsądniejszy z Nas, chociaż ja byłem przekonany, że bał się jak każdy inny tylko dobrze to maskował. W jednej chwili powietrze przeszył rozpaczliwy jęk syreny. Znałem dobrze ten nieustępliwy ryk zwiastujący kłopoty. Popatrzyłem po twarzach innych i zobaczyłem to samo zwątpienie i strach, który czułem w środku. Nie myśląc długo zerwałem biegiem przed siebie. Po lewej stronie widziałem Bystrzaka i Plastra biegnących równo obok siebie. Po prawej z tyłu została Kornelia, a delikatnie przed nią biegł Ghost. Mrok rozświetliły reflektory samochodu. W płucach poczułem przysłowiowy ogień jednak głowa kazała biec i nadal przyspieszać. Wybiegłem na ulicę. Od parku dzieliło mnie ledwie parę kroków. Bystrzak i Plaster skręcili w prawo i po chwili zniknęli za murem obskurnej kamienicy. Zwolniłem, pozwoliłem się dogonić pozostałej dwójce.

– Biegnijcie prosto! – Ghost przywolał chyba najbardziej władczy głos jaki umiał. Zresztą nie miałem zamiaru się z nim kłócić. Kornelia chwilę się zawahała, ale szarpnąłem ją za dłoń i pociągnąłem w stronę parku. W tym samym czasie przyjaciel runął jak strzała wzdłuż ulicy w stronę centrum. Kawałek za nim, wyrzucają spod kół żwir, wyszedł z zakrętu policyjny samochód. Cichy pisk palonej gumy urozmaicił jęk syreny. Kornelia odwróciła się, by zobaczyć co się dzieje. Musiałem jeszcze mocniej pociągnąć ją za dłoń. Spostrzegłem też, że ściskam jej łapkę pewnie o dużo za mocno. Ona jednak tego nie zauważyła w przypływie adrenaliny. Poczułem ból w płucach i nogach, ale zmusiłem się jeszcze do biegu. Ciągnąć za sobą płaczącą przyjaciółkę wybiegłem z parku. Panowała ciemność. Nawet księżyc nie chciał świecić, jakby wyczuwając nastroje w Naszym sercach. Stanąłem i wciągnąłem głośno powietrze. Dziewczyna wyrwała swoją dłoń z mojego uścisku i głośno łkając zaczęła okładać mnie pięściami na oślep. Chwyciłem ją za przeguby i przyciągnąłem do siebie. Przytuliłem ją mocno do siebie. Poczułem znów to co kiedyś. Nagle świat przestał istnieć. Zapomniałem o policji, o Ghoście, o problemach. Liczyło się tylko tu i teraz, jej zapach i ciche łkanie.

– Stać. – padła krótka komenda zza moich pleców. Nie chciałem się odwracać. Ciemność rozgonił promień latarki wyrywając mnie ze świata marzeń w, którym byłem bezpieczny. Wróciła straszna rzeczywistość, a moje serce ścisnął tajemniczy ból. W kieszeni zaczął brzęczeć telefon zwiastując rychle śpiew Bystrzaka. Puściłem mimowolnie ręce dziewczyny, upadłem na kolana i zacząłem wymiotować]ć. Całym moim światem stały się jej bordowe buty. Słyszałem tylko jej tłumiony płacz i kroki wojskowych butów zbliżające się zza moich pleców. Nie chciałem nigdy wstać.

Koniec

Komentarze

Milisekunda to jedna tysięczna sekundy. Zastanowiłem się chwilę i wyszło mi, że tytuł należy tłumaczyć tak : "Wino w czterdzieści sekund". 
Słaby wynik. Na sąsiednim bazarze znam bywalców tego urokliwego miejsca, ktorzy opróżniają klasyczną butelką wina jednym duszkiem w trzydzieści sekund. Ale zobaczymy, co bedzie dalej ( w opowiadaniu).
Tytuły rozdziałów bez kropek na końcu. 
Pozdro.  

Przeczytałem pierwszy rozdział, zatytułowany "Pierwsze wino". Napisany sprawnie, ale treściowo mnie wynudziło. Absolutnie nie moja półka. Nie czytam dalej.

To zdecydowanie nie jest napisane sprawnie. Babol w co drugim zdaniu. Do tego literówka na literówce, interpunkcja prawdopodobnie gdzieś jest, ale w chowanego mi się z nią nie chce bawić i blok tekstu tak niemiłosiernie zbity, że boli od samego patrzenia.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nie wiem, dlaczego w ogóle chciało mi się to czytać. Zazwyczaj nie wytykam błędów, ale tu tak wkurzało mnie "nas" z dużej litery, że nie wytrzymałam. Tak się pisze tylkow listach.

Wydaje mi się, że to "Nas" to taki specjalny zabieg artystyczny, związany z pamiętnikową formą. Dopatrzeć się nie mogę tych baboli, lecz chyba ktoś tu ma nadprzyrodzone moce i je widzi. Literówek się parę zdarzyło, to fakt. Prawdą jest też to, że interpunkcji tu nie ma. Ogólnie mi się podoba. Nawet z tymi wszystkimi błędami to się dobrze czyta.

Nowa Fantastyka