
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
1.1 Maszyna
1
Stała w ostatnim pomieszczeniu na końcu korytarza. Zepsuta i samotna. Nikt o niej nie pamiętał, ani nikt do niej nie zaglądał. Pozostawiona samej sobie, zakurzona i nie sprawna, lata swej świetności miała już dawno za sobą. Kiedyś, gdy jeszcze pracowała na hali produkcyjnej doglądał jej starzec imieniem Darek. Darek przeszedł na emeryturę, a metalowa skorupa odeszła wraz z nim w zapomnienie. Cała w kurzu, zamknięta w swej samotni na trzy spusty; czekała na dzień w którym to wróci znów do łask.
2
Filip – pracownik biurowy – siedział na obrotowym krześle przy biurku. Oczy wlepione w monitor, proste plecy, okulary na czubku nosa – tak właśnie wyglądał tamtego feralnego dnia. Błądził po Internecie wyszukując interesujących ofert, pragnął jeszcze w tym miesiącu zmienić samochód na lepszy, zawsze o tym marzył i gdy tylko na jego osobistym koncie pojawiła się pięciocyfrowa suma postanowił, że naszedł odpowiedni dzień na zmiany.
Na dworze wiał silny listopadowy wiatr, za jakiś czas z pewnością spadnie pierwszy śnieg i co jak co, lecz pora na kupno nowego auta do najlepszych nie należała. Tuż za oknem stał jego dwunastoletni Saab, prezentował się nienajgorzej i zerkając raz po raz na niego nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że popełnia błąd. Saab zwłaszcza zimą sprawiał mu najwięcej kłopotów: akumulator i ogrzewanie, te ostatnie co drugi dzień wysiadało, lecz Saab miał to coś w sobie, posiadał tak zwaną duszę.
Tak to jest ze starymi przedmiotami, pomyślał, czasem bardzo trudno jest się z nimi rozstać.
Wycelował myszką na ikonkę „Stań do licytacji", kliknął, następnie odczekał chwilę aż załaduje się nowa strona w przeglądarce. Widział ją często, przeważnie wyświetlała się informacja z gratulacjami od serwisu aukcyjnego, że dziękują, że jest im bardzo miło, że „bla bla bla". Tym razem jednak zamiast znajomej strony wyświetlił mu się ekran błędu, a do biura wkroczył sztywnym krokiem szef, stanął nad jego biurkiem i spojrzał posępnie w monitor.
– Co robimy ? – dokładniej się przyglądnął – znów się nudzimy ? Mam dla was zajęcie.
– Zajęcie… – Filip oderwał wzrok od monitora, ekran błędu wygasł, a przeglądarka wróciła do poprzedniej strony.
– Aukcje internetowe – skwitował to w dwóch słowach – jesteś potrzebny. Mam dla ciebie zadanie, przyjdź do mojego biura za jakieś piętnaście minut i przestań się bawić, lepiej zajmij się pracą.
Filip kiwnął głową i posłuszne wyłączył explorera. Nici z zakupów, pomyślał. Szef zniknął w drzwiach, a on wyjrzał jeszcze raz przez okno. Saab stał dalej na swoim miejscu. Krople słabego deszczu spływały po przedniej szybie, Filip zwrócił na nie uwagę, zerknął w górę; na niebie zbierały się ciemne chmury.
Pracował w Metalboxie trzy cholernie długie lata. Nie chciał spędzić w ten sposób reszty swojego życia: przy biurku, osiem godzin dziennie, od poniedziałku do piątku. Nuda. Zajmował się wystawianiem faktur, zamawiał materiały potrzebne do produkcji, a w wolnych chwilach surfował na Internecie. Przeszukując zasoby sieci czasem natrafiał na interesujące go artykuły, oczywiście niezwiązane w żaden sposób z pracą jaką miał wykonywać. Zbierał informacje do swojej nowej książki, wchodził na strony wydawnictw, a wszystko robił w ukryciu, tak by ktoś piastujący wyższe stanowisko jakimś cudem nie dowiedział się o jego małym hobby.
Dziś mało by nie wpadł, zakupy przez Internet podczas pracy ? mogą polecieć po premii, bądź co bądź uskładał niezłą sumkę, wystarczy na nowy wóz… Poprawił się w myślach: nowy używany. Uśmiechnął się. Popatrzył na stojący elektroniczny zegarek, już wiedział, że zostało mu zaledwie dziesięć minut. Dziesięć minut do rozmowy z przełożonym. Czy chce mnie upomnieć ? Może dać naganę, a nawet zwolnić z pracy ? wszystko jest możliwe.
Podczas tych trzech lat często zmieniały się buzie z jakimi obcował, siedząc biurko w biurko z innymi pracownikami nie miał okazji na dłuższą metę się z kimś zaprzyjaźnić. Obrót jak w warzywniaku, kadra się zmieniała, on jednak trwał przy biurku na swoim stanowisku i ostatnie czego by chciał to ujrzeć wypowiedzenie, w dodatku tuż przed świętami Bożego Narodzenia.
Zamknął pokrywę laptopa. Rozprostował nogi, strzeliło mu w kręgosłupie, jęknął. Spuścił głowę i zerknął na zdjęcie; jedyną osobistą rzecz jaką postanowił udekorować swoje miejsce pracy. Ładna buzia uśmiechała się do niego jak zawsze, poprawił mu się humor, dziewczyna miała czarne proste włosy sięgające aż do ramion i była narzeczoną Filipa. No i te oczy, niebieskie… podobały mu się jak cholera.
– Idziesz pod kosę ? – zapytała siedząca po drugiej stronie biura kobieta. Kończyła przeżuwać pączka, na imię jej było Adriana, czy Adela, Filip zawsze zapominał.
– Taaa – odpowiedział i nie chcąc kontynuować rozmowy po prostu wyszedł.
Kobieta uśmiechnęła się, wgryzła zęby w pączka, oblizując usta wciągnęła resztki marmolady i wróciła do swojej pracy.
Stanął w korytarzu prowadzącym do reszty biur zastanawiając się przez moment. Wyciągnął rękę i spojrzał odruchowo na tarczę zegarka, zostało mu jeszcze trochę czasu postanowił więc wyjść z biurowca się przewietrzyć. Zaatakowało go chłodne powietrze, a także krople rzęsistego deszczu, ten w przeciągu krótkiej chwili zdążył nabrać na sile. Tak jak większość ludzi nie lubił deszczu, wolał jak świeci słońce, te niestety ukryło się głęboko za chmurami i miało minąć sporo czasu zanim znów się pojawi. Podążył wzdłuż żółtego muru, to właśnie za nim kryły się biurowe pomieszczenia, w jakich spędził ostatnie trzy lata, skręcił na rogu i zatrzymał się dopiero przy swoim aucie. Powoli obszedł je, dotykał przy tym pieszczotliwie karoserii, bądź co bądź spędził w nim tyle uroczych chwil: wspólne wypady nad morze, pierwszy pocałunek z Anką, no i staruszek woził jego pupę, wszędzie gdzie tylko chciał wysłużony Saab go tam wiózł. I pomyśleć, że gdyby nie jego przełożony z pewnością stałby się posiadaczem innego wozu…
Przypomniał sobie o zeszłorocznych przygodach z ogrzewaniem oraz akumulatorem i mina mu zrzedła. Zielony kolor kojarzył mu się z wolnością, gdy go kupował – jakieś siedem lat temu – cieszył się jak oszalały i nie przeszkadzały mu rysy, czy wgniecenia na przedzie maski. Tak to już jest, na wszystko kiedyś przyjdzie swój czas, wszystko się kiedyś wyczerpie, zakończy, nic nie jest trwałe. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Kurcze ! – zaklął widząc jak kierownik się mu przygląda z okna swego gabinetu.
Druga wpadka, pomyślał, wszedł do biurowca i zapukał w drzwi.
– Wejść ! – usłyszał tęgi głos.
Ruchem ręki poprawił włosy, wziął głębszy oddech i nacisnął klamkę. Znalazł się w środku. Za prostokątnym drewnianym ciężkim meblem siedział wąsaty mężczyzna, zarysy dokładnie przyciętej bródki dodawały mu osobliwego uroku. Gestem ręki nakazał by Filip zasiadł w fotelu. Nie odrywając się od pracy przekładał papiery z mniejszego stosu na większy. Zmieniały mu się co chwila rysy twarzy, jakby coś odkrył, coś co go jeszcze bardziej zainteresowało. Filip obserwując zachowanie przełożonego zrozumiał, że zajęcie jakiemu się oddaje, najwidoczniej sprawia mu niesamowitą satysfakcję. Szkoda, że papierkowa robota nie jest w stanie mnie pochłonąć w podobnym stopniu, pomyślał.
Na wystrój pomieszczenia oprócz ciężkiego biurka składały się dwa wysokie regały, a także mniejszy okrągły stolik i trzy wygodne obite brązową skórą fotele. Filip widział jak „gburowaty bóbr", bo tak zwykł nazywać szefa zasiada w nich, gdy tylko nadarza się ku temu odpowiednia okazja; ważne rozmowy z ważnymi kontrahentami. Wiedział jedno: jemu nigdy nie będzie dane zasiąść przy tym stoliku i nawet się z tego cieszył, bo nigdy w życiu nie chciał zostać biznesmenem, czy kierownikiem. Sądził, iż nie potrafi do końca pokierować swoimi losami, a co dopiero mieć pod sobą kilkunastu pracowników, z których większość odpala z samego rana swoje komputery po to aby odbębnić osiem godzin pracy i z czystym sumieniem wrócić do domu. Oczywiście nie każdy przychodził z takim podejściem jak on, lecz znaczna większość wychodziła z podobnego założenia, przez co nikt na siebie nie donosił, każdy wykonywał powierzone mu zadania i wszystko na pierwszy rzut oka wyglądało jak najbardziej w porządku. Zdarzało się, że „pani od pączków" czasem powiedziała trzy słowa za dużo dla „gburowatego bobra", lecz jak już kablowała to najwidoczniej oszczędzając Filipa, inaczej dawno dołączyłby do dość pokaźnej grupy zwolnionych i tym samym straciłby „pracę swojego życia" – uwielbiał mieć na wszystkich i wszystko wokół własne określenia, a że był dobrym obserwatorem potrafił zwać rzeczy po imieniu.
Regały gięły się od masy różnokolorowych segregatorów, drukowane napisy świadczyły o niebywałej ilości kontrahentów z jakimi Metalbox współpracował. Większości z nich nie znał, do kilku firm od czasu do czasu pisał maile z zapytaniami i ofertami. Widział na własne oczy paru właścicieli tychże firm, widział także ich samochody i jednego był pewien, że nigdy w życiu nie będzie go stać na równie drogie garnitury, koszule, nesesery i podobne świecące błyskotki. Niechciał też ciężkiego biurka, ani drogich perfum – duszący zapach tych ostatnich unosił się w pomieszczeniu i za żadne skarby nie chciał zelżeć. Kierownik z pewnością dla „wzmocnienia" pryskał się nimi co jakiś czas, przynajmniej dla Filipa tak się wydawało. Oczyma wyobraźni widział jak równo co godzinę wyciąga z szafki fikuśny flakonik i kilkoma naciśnięciami rozpyla smród po całym swoim gabinecie.
Uśmiechnął się. Pryncypał spojrzał na niego pytającym wzrokiem, jakby dokładnie wiedział o czym myśli. Uśmiech znikł z twarzy Filipa, zamiast niego zagościło skupienie i powaga. Wyprostował się, milczał. Matka za młodych lat nauczyła go, że w pewnych sytuacjach lepiej się nie odzywać niepytanym, a także tego, iż milczenie jest złotem.
– Powiedz Matyszko, co mam z tobą zrobić ?
– Jestem do pana dyspozycji.
– Dyspozycji powiadasz ? – szef schylił się, fotel wydał przedziwny odgłos, coś gruchnęło, szuflada się otworzyła i zaraz po tym nastąpiło głuche trzaśnięcie. Na blacie biurka wylądował klucz.
Filip nie ukrywając zdziwienia wlepił wzrok w srebrny breloczek. Z odległości w jakiej siedział nie potrafił przeczytać napisu wypalonego na jednej ze stron metalowego przedmiotu.
– Archiwum – widząc jak usilnie wytęża wzrok, podpowiedział mu. Zupełnie od niechcenia odepchnął klucz w stronę Filipa i wrócił do przeglądania dokumentów.
Więc nie chcesz mnie zwolnić. Druga myśl: maszyna.
Przełożony nadal nic nie mówił, więc Filip wziął klucz w ręce i nie pytając wstał z fotela.
– Siadaj ! nie pozwoliłem ci odejść ! – stanowczy głos bobra wypełnił pomieszczenie.
Pamiętał ten dzień jak dziś, gdy pierwszy raz nazwał pracodawcę gburowatym bobrem, oczywiście uczynił tak wyłącznie we własnej głowie. Zmienił wtedy nawet nazwę kontaktu i od tamtego momentu dzwonił zamiast do „szefa" do bobra. Narzeczona gdy o tym usłyszała, mało się nie posikała w majtki.
Szef, przełożony, pryncypał – zwał jak zwał – był sześćdziesięciu-dwu letnim podstarzałym playboyem, o ładnie przystrzyżonych wąsach i bródce, z dużą nadwagą, a także wypchanym do granic możliwości portfelem. Rzeczywiście przypominał obleśne zwierzątko mieszkające gdzieś w lesie, te zęby, ta krępa budowa ciała… w dodatku bez przerwy coś przeżuwał: słonecznik, gumę i tym podobne. Przeżuwał nawet teraz siedząc i przekładając z kupki na kupkę te swoje papierzyska.
– Mam cię w garści, jedno kłamstwo, a wyrzucę na zbity pysk. Zbity pysk Matyszko, rozumiesz o czym mówię ?
Rozumiał, kiwnął głową.
Oprócz krzywych zębów, nadwagi oraz twardego spojrzenia na świat matka natura obdarzyła właściciela Metalboxu strasznie parszywym charakterem. Każdy kto pracował w firmie dłużej niż miesiąc w końcu się o tym przekonał. „Oliwa zawsze na wierzch wypływa" i mimo, że właściciel próbował trzymać nerwy na wodzy nie zawsze udawało mu się zachować spokój. W najmniej oczekiwanym momencie był w stanie przeistoczyć się w prawdziwego wampira-krwiopijcę i jak już się do kogoś doczepił, tak łatwo nie schodził z niego. Tłamsił do końca, ostatecznie zwalniał z pracy. Filip obawiał się, że borsuk wśród pracowników upatrzył sobie teraz jego; ot choćby te klucze na stole.
– Klucze do kantorka – odezwał się w końcu.
– Archiwum – poprawił go, przegryzł cukierek zębami i połknął. Mały włos, a by się nim zadławił.
– Tak, archiwum – zgodził się Filip.
Nie miał innego wyboru jak przejść się długim korytarzem i na samym jego końcu, korzystając z klucza otworzyć drzwi. Niech się dzieje co chce, pomyślał.
3
Firma w jakiej pracował istniała na rynku od zgoła piętnastu lat, zajmowała się głównie produkcją balustrad, łyżek do koparek, a także innymi drobniejszymi zamówieniami, te napływały bardzo często i były zróżnicowane. Na przykład, ostatnio mistrz produkcji dostał zlecenie na wykonanie konstrukcji garażu. Na całość składało się kilkanaście mniejszych części, trzeba było je umiejętnie złożyć do kupy, pokryć na koniec blachą falistą (zamówił ją Filip) i zleceniodawca mógł bezpiecznie przezimować swoje auto pod domem nie obawiając się, że złe warunki atmosferyczne zniszczą karoserie.
Metalbox czerpał największe dochody z łyżek do koparek, to właśnie przy nich pracowało najwięcej ludzi. Tydzień w tydzień wyjeżdżał co najmniej jeden tir wypełniony gotowym produktem, czyli zapakowany po brzegi „kupą cholerstwa". Filip często brał udział w samej wysyłce, sprawdzał czy wszystko znalazło się na swoim miejscu, czy podczas jazdy przypadkiem coś się nie obluzuje, w konsekwencji czego dojdzie do nie planowanego postoju. Zdarzało się, że kierowca nie dopilnował aby pracownicy pospinali wszystkie pasy bezpieczeństwa trzymające łyżki. Kiedyś jedna cudem wyleciała z naczepy, szukając winnego szef obciążył za ten fakt Filipa, biedak gotów na najgorsze miło się rozczarował; nie zwolnił go, nie wyrzucił, dostał wyłącznie srogą naganę z czego się bardzo cieszył.
Tak więc maszyna do gięcia arkuszy metalu stała zapomniana w archiwum, znalazła się tam po tym jak Darek – starzec pracujący na niej – przeszedł na emeryturę. Na temat emerytury Darka krążyło całe mnóstwo firmowych plotek i ploteczek, niejeden by stwierdził, że tamto wydarzenie obrosło w legendę. Legenda jak wiadomo nie zawsze jest szczerą prawdą, często z biegiem czasu się przekształca w luźną, odbiegającą od prawdy historię. Historia staruszka – usłyszał ją chyba każdy pracownik zakładu – budziła lęk i zgrozę. Po jej wysłuchaniu niejednemu przeszły po plecach ciarki, niejeden gorzko się uśmiechnął, a kobiety z niedowierzaniem otwierały buzie i kręciły głowami.
Pracodawca bazował raczej na płci brzydkiej, tak więc kobiety stanowiły miłe tło w zakładzie; na produkcji stali przy obrabiarkach sami mężczyźni, większość po pięćdziesiątce, ale to i tak zbyt mało by dorównać siedemdziesięcioletniemu Darkowi. Darek mimo swego sędziwego wieku pracował za dwóch i nie szczędził pomocnych rad dla młodszych podopiecznych, wielu dzisiejszych zatrudnionych wyszło spod jego ręki. Darek jako jeden z nielicznych zaczynał od samego początku istnienia firmy, dlatego też właściciel nie potrafił tak prędko odesłać go na emeryturę. Mimo, że pobierał pieniążki z ZUS-u, nie przeszkadzało mu to w pracy na czarno. Nikt o zdrowym rozsądku nie trzymałby na hali mężczyzny w tak zawansowanym wieku, nikt prócz „gburowatego bobra". On traktował staruszka z przymrużeniem oka, gdyby nie ten fakt, z pewnością nie doszło by do tak przerażającego w skutkach finału.
Dla Filipa obiło się o uszy, że rzekoma emerytura starca rozpoczęła się w dniu kiedy maszyna wkręciła go w swoją mroczną czeluść. Nad legendą wyczuwalne było widmo śmierci. Nikt nie słyszał co się później z nim stało. Śmierć nadal krążyła gdzieś po zakładowych korytarzach, śmierć zaglądała czasem w serca pracujących na hali mężczyzn. Śmierć – o tym Filip był w stu procentach przekonany – gnieździła się w metalowej skorupie maszyny. Ciało staruszka nagle znikło, w identyczny sposób rozpłynęły się krwawe plamy. Być może sprzątaczka prędko się z nimi uporała ? wielu zadawało sobie to pytanie. Nikt natomiast nie znalazł na nie sensownej odpowiedzi. Czasem ktoś napomknął o tym niepewnie, jednak bojąc się reakcji szefa oraz tego, że może w ten sposób obudzić upiory przeszłości milczał, bo przecież milczenie jest złotem…
4
– Co tak tępo patrzysz ?
Stał w przejściu, obserwował swego przełożonego i nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że ten chce go srogo ukarać, karząc mu zrobić porządek w archiwum. Legenda przeważnie posiada jakąś drobną część prawdy, dlaczego ? choćby dlatego, że sprzątaczka pracująca w Metalboxie od zgoła kilkunastu lat omijała miejsce w którym stała maszyna. Czyżby się bała ? pomyślał.
– Pójdziesz tam i pogrzebiesz w dokumentach.
Oczy Filipa rozbłysły i powiększyły się.
– Nie patrz tak ! – chrząknął. – Potrzebny mi podobny dokument.
Widząc jak podstarzały playboy sięga pulchną dłonią po plik żółtych karteczek samoprzylepnych, a potem odrywa jedną i bazgrze coś na niej niechlujnym pismem, Filip poczuł silne ukłucie w płucach. Domyślił się, że zanotował instrukcje dotyczące dokumentu jakiego przyjdzie mu szukać i że tym samym nie ma zamiaru tłumaczyć o co dokładnie chodzi. Zrobiło mu się zimno, na skórze pojawiła się gęsia skórka.
– Wszystko znajdziesz TU ! – postukał palcem w karteczkę i jednym ruchem przylepił ją do większej kartki. Głupi buc, pomyślał.
Czasem miał dość użerania się z podopiecznymi, czasem chciał wsiąść w swojego mercedesa klasy S i odjechać jak najdalej, zostawiając los firmy w rękach opatrzności. Jakaś opatrzność bacznie czuwała nad jego interesem, skoro prowadził go od kilkunastu lat. Raz pod górkę, raz z górki, jak to w życiu. Z większości spraw był zadowolony, uważał siebie za dobrego pracodawcę, nawet więcej, dlatego że w porównaniu do podobnych firm na rynku dawał swoim pracownikom większe premie uznaniowe, sowite -według niego – wypłaty, no i dostawali jeszcze co roku „karpiowe". Podczas gdy inne firmy ledwo wiązały koniec z końcem, on woził się najnowszym modelem mercedesa, posiadał wypchane konto w banku, a także co rusz dostawał nowe zlecenia od swych niemieckich kolegów z branży. Żyć nie umierać.
– Tak jest – Filip kiwnął głową. Wiedząc że człowiek siedzący za biurkiem wprost uwielbia zwięzłe odpowiedzi dodał: – szefie.
– Matyszko, nie zapominaj, mam coś na ciebie – używając dwóch palców zrobił znak victory, gestem wskazał swoje oczy, by potem wycelować pulchnymi paluchami mu w twarz. Oznaczało to, że ma go na oku. – I lepiej żebyś wziął się do roboty, bo tak prędko nie kupisz sobie nowego wozu – z uśmiechem dokończył.
Wie, pomyślał, skurczybyk wie, że planuje kupić nowe auto.
Nikogo nie powinno to dziwić, ponieważ jego Saab przypominał bardziej jeżdżącą kupę złomu niż samochód jakim można się bezpiecznie poruszać po polskich drogach. Oglądał też film z Robertem de Niro, nie pamiętał tytułu tej komedii, lecz gest jaki przed chwilą widział od razu skojarzył mu się z jedną scenką z filmu; de Niro siedzi przy stole, obok jego córka, a naprzeciw przyszły zięć walczący o względy przyszłego ojca. De Niro wypowiada kwestię „będę miał cię na oku" i wykonuje dokładnie ten sam gest. Szczerze wątpił aby bóbr kiedykolwiek oglądał tą komedię romantyczną, wątpił też czy w ogóle ogląda tego typu filmy. Szef nie posiadał w sobie za chrzty romantyzmu, no chyba, że ten kretyńsko przystrzyżony wąsik… Kto wie ? Filip uśmiechnął się w myślach.
– Przejdziesz się teraz korytarzem i wykonasz to o co cię prosiłem, zgoda ?
Kiwnął głową.
– Nie wracaj bez dokumentu, masz godzinę.
Kiwnął głową.
– I nie kiwaj tym cholernym łbem, zmiataj ! ale już !
Zamknął za sobą drzwi, serce biło mu jak dzwon kościelny zapowiadający niedzielną mszę. Poprawił okulary, podczas rozmowy mało nie spadły na podłogę. Trzymając w prawej ręce kartkę z doklejoną żółtą karteczką podążył wolnym krokiem do przeszklonych drzwi oddzielających pomieszczenia biurowe od części dla pracowników fizycznych i zatrzymał się gdzieś w połowie korytarza. Doszły do niego odgłosy starej ludowej piosenki, a wydobywały się prosto z toalet, jakby kobieta nucąca pieśń wsadziła swą głowę prosto do jednej z pożółkłych muszli. Upiorne wrażenie spotęgował strach. Nie było mu do śmiechu. Zapewne w innej sytuacji roześmiał by się, ale nie teraz, nie teraz, gdy szef wytyczył mu z pozoru proste zadanie, nie w tej chwili. Za jakiś czas wejdzie do archiwum, bał się jak jasna cholera.
Kobieta rzeczywiście schylała się nad muszlą, lecz głową wcale nie zanurkowała w jej środek; starannie czyściła i szorowała. W skupieniu, precyzyjnie, podśpiewując sobie przy tym dla poprawienia humoru. W pewnym momencie chrząknęła i splunęła śmierdzącą flegmą, wytarła twarz o rękaw swej bluzki i na powrót oddała się pracy. Kobieta miała na imię Genowefa, każdy kto choć trochę ją poznał zwykł do niej mówić Gienia. Genowefa ze swoim ogromnym sterczącym zadem i krępą budową ciała, z pewnością w marnym życiu miała mało mężczyzn, bo któż by ją chciał ? owszem niektórzy lubią pulchne, ale pulchne i starsze ? raczej nie.
Filip przystanął w pobliżu umywalek i czekał aż Gienia skończy to co zaczęła, nie chciał jej przerywać. Cztery brudne umywalki także wymagały solidnego czyszczenia, wielkie zaschnięte plamy nie spodobałyby się dla właściciela firmy. W rogu zostały przymocowane dwa prysznice, z których chłopaki korzystali bardzo rzadko. Filip wyobraził sobie pod jednym z nich ciało starca, wzdrygnął się. Zerknął w lustro i poprawił włosy. Patrząc myślał o co dokładnie wypytać sprzątaczkę i jak to uczynić, ażeby ta nie poleciała z tym przypadkiem do szefa, wtedy miałby przysłowiowo pozamiatane.
W sąsiadującym pomieszczeniu stało kilkanaście szafek, długie ławki, a także wieszaki, tych ostatnich nikt jednak nie używał, każdy wolał zamykać swoje rzeczy pod kluczem. Przeważnie o godzinie 14:55 pracownicy schodzili się i zapełniali szatnie, niektórzy szli od razu do ubikacji by nadać paczkę, jeszcze inni myli ręce śmiejąc się ze sprośnych dowcipów. Teraz jednak pomieszczenia tonęły w ciężkiej ciszy, nawet kobieta zaprzestała nucić swoją piosenkę, za to z zamkniętej toalety doleciało głośne pierdnięcie.
– Chyba już skończyła… – zasłonił na moment nos.
Obracał nerwowo breloczek z podpiętym kluczem w ręce. Spojrzał jeszcze raz w lustro, zobaczył tę samą lekko wystraszoną twarz. Usłyszał jak sprzątaczka wychodzi i się przywitał.
– Dzień dobry pani Gieniu.
– Dobry ? – spojrzała na niego, nadęła policzki i wypuściła powietrze – uff, może być i dobry.
Miała na sobie czarne obcisłe getry, sweterek z brudnym rękawem od flegmy, no i oczywiście pstrokaty fartuszek, zakupiony na rynku u jakiegoś rumuńskiego handlarza. Była okropnie gruba, ażeby nie powiedzieć tęga. Uśmiechnęła się pokazując ubytki w żółtawym uzębieniu i puściła oko.
– Co tak stoi, jakby ducha zobaczył ? co ? – zbliżyła się do jednej z umywalek i cisnęła w jej środek brązową od fekaliów szczotę. Odkręciła ciepłą wodę, z rur wydobył się pisk i dławiący bulgot; szczota z przyjemnością zanurzyła się.
Filip zrobił krok w bok, pociągnął nosem i stwierdził w duchu, że określenie „śmierdząca robota" jak najbardziej jest adekwatne do zajęcia jakim musiała się trudzić sprzątaczka przez większość swego życia. Czekał w milczeniu, aż skończy, gdy to nastąpiło cierpliwie się przyglądał jak myje ręce. Nagle odwróciła się i wycelowała w niego palcem.
– Masz do mnie jakiś interes, że tak sterczysz ? – zapytała.
– Interes to za dużo powiedziane, raczej jedno pytanie – niepewnie odparł. Po chwili sprostował: – dokładniej dwa pytania.
– Mam mnóstwo roboty, wy tam w biurze siedzicie na zadach i klepiecie w te swoje pudła. Jak chcesz coś spytać, to pytaj, nie mam czasu, muszę jeszcze wytrzeć lustra i pozamiatać.
Pozamiatać, pomyślał. Z chęcią zamieniłby się z nią rolami, oddałby jej klucze do archiwum, a sam zanurkowałby z uśmiechem na ustach czyszcząc wszystkie brudne sedesy w firmie. Ba, był gotów zrobić o wiele więcej, lecz tak naprawdę Gienia nie znała się w ogóle na papierkowej robocie, wątpił, czy aby umie czytać, nie mówiąc już o analizie zamkniętych w archiwum dokumentów. Walnął więc prosto z mostu:
– Czy znała pani Darka ?
Kobieta pociągnęła nosem, rozdziawiła usta i się przygarbiła.
– Znam wielu Darków, mój stary ma tak na imię.
– Nie, nie. Mam na myśli tego staruszka, pracował tu kiedyś. Darek, ten od maszyny… – chciał powiedzieć: „zamkniętej na trzy spusty w ostatnim pomieszczeniu", lecz się powstrzymał.
– Tego Darka ! – w podnieceniu krzyknęła, jej obwisłe piersi nagle się zatrzęsły.
– Tak – odparł przyciszonym głosem.
Ściany mają uszy, przeszło mu przez myśl. Gdyby szef się dowiedział, że traci czas na bezowocną rozmowę, wściekłby się. Ostatnim czego chciał to doprowadzić bobra do furii, bóbr śledził jego poczynania w Internecie, bóbr mógł teraz stać na korytarzu i z zaciekawieniem przysłuchiwać się ich dziwacznej rozmowie. Na ostanie imieniny narzeczona dała mu oprócz prawdziwego prezentu książeczkę, napis na okładce brzmiał: „Jak rozmawiać z szefem ? – malutki przewodnik". Nauczył się kilku pożytecznych rzeczy, miedzy innymi, że najlepiej odpowiadać dla swego pryncypała zwięźle: „tak szefie", „zrobi się szefie", wtedy najszybciej zyska się jego przychylność. Pieprzę cię szefie ! zrobił dziwną minę.
– Pracował tu, przeszedł na emeryturę – zbyła go machnięciem ręki.
– Na emeryturę – przypatrywał się jej twarzy.
– Tak, co się tak dziwisz ? – odburknęła.
Szczota stała się prawie czysta, lecz „prawie" robi wielką różnicę. Sprzątaczka ominęła Flipa i postawiła narzędzie pracy w toalecie, potem z hukiem zatrzasnęła drzwi i ruszyła po miotłę. Co rusz podciągała nosem, przyzwyczajona do jesiennego kataru nie przejmowała się wcale, iż czyni to w towarzystwie mężczyzny. Całe swoje życie mieszkała na wsi, dokładniej w Myszęcinie i odkąd zaczęła prace w Metalboxie musiała przejść zaledwie kilkadziesiąt kroków, aby się w niej znaleźć. Stara chatka na obrzeżach wioski ledwo trzymała się kupy, mieszkała w niej wraz z mężem oraz piątką dzieci. Chyba każda kobieta na świecie po piątym porodzie ma równie obwisły brzuch jak ona, podobną budowę ciała, a także lekko zwichrowaną i wypatrzoną psychikę.
Nie lubiła swej pracy, przychodziła do niej, ponieważ musiała jakoś zarobić na przysłowiowy chleb. Nie lubiła również jak jej się przeszkadzało w trakcie roboty, Filip właśnie odczuł niechęć w stosunku do własnej osoby.
– Co się z nim naprawdę stało ? – wystrzelił pytaniem jak z procy.
Wzięła miotłę i jak gdyby nigdy nic zajęła się zamiataniem. Robiła to dokładnie; raz przy razie włosie muskało podłogę, gdy uzbierała się większa kupka brudu, schylona nabrała ją na szufelkę i wyrzuciła do okrągłego plastikowego śmietnika.
– Kiedy byłaś ostatni raz w archiwum ? – zwrócił się do niej pomijając formę grzecznościową, skoro kobieta zachowywała się swobodnie, on też mógł sobie na to pozwolić.
– Nie zaglądam tam – wzruszyła ramionami.
– Nie zaglądasz ?
Zatrzymała się w połowie ruchu i splunęła na ziemię.
– Poszedł stąd ! Robota mnie czeka, a ty mi tu trujesz !
Jej reakcja oznaczała jedno: za jakąś chwilę wyprowadzi ją z równowagi, wtedy miotła zostanie użyta w innym celu, niż ten do jakiego została zrobiona. Ugryzł się w język. Nic od niej nie wyciągnę, pomyślał, temat jest bardzo drażliwy.
– Wiesz coś i nie chcesz mi o tym powiedzieć – ostatnia bezowocna próba, po której nastąpiło dłuższe milczenie.
Do pomieszczeń dochodziły stłumione odgłosy pracujących na hali maszyn. Może powinien się popytać gdzieindziej ? zamiast tego zostawił kobietę w pstrokatym fartuszku i wyszedł na korytarz. Wychodząc spojrzał jeszcze raz w lustro, rozbolała go głowa.
5
Zastanawiał się czy nie wrócić ażeby wyjąć z biurka aspirynę. W środkowej szufladzie, pod stertą papierzysk trzymał nie rozpieczętowane opakowanie tabletek. Zdarzało się, że podczas jednego dnia pracy pożerał do pięciu takich tabletek, bywały dni, że zapominał kompletnie o migrenach, wtedy czuł się znakomicie i nawet szef nie był w stanie popsuć mu humoru. Bóle rozpoczęły się jakoś przed rokiem, spowodowane – lekarz tak dał mu do zrozumienia – częstym przesiadywaniem przed ekranem komputera, co jakiś czas powracały, oczywiście ze zdwojoną siłą.
Miotała nim obawa, że kolejny atak zbliża się nie uchronnie. Powali go z nóg i zamiast wypełnić wolę szefa będzie się zwijał z bólu patrząc na tamtą ohydną maszynę. Ostatnim czego chciał to męczące promieniowanie w okolicach skroni, wtedy ręce mu zaczynały drżeć, a skóra twarzy napinała, wydzielając lepki i nieprzyjemny w dotyku pot. „Tabletki przeciwbólowe uzależniają…" – tak mawiał lekarz, podczas częstych wizyt. Zapisywał mu wtedy mocniejsze wynalazki, dostępne wyłącznie na receptę, jakiś czas później odstawił je i przeszedł na najzwyklejsze piguły dostępne w każdym supermarkecie, nie wspominając już o aptekach.
Gdy siedział w domu przy swoim prywatnym laptopie i pisał opowiadania, często zamykał pokrywę komputera w pobliżu północy. Starał się z całych sił rozpocząć pracę nad nową trzystu stronnicową, pełnowartościową książką, lecz brakowało mu odwagi. Narzeczona dodawała mu jej podczas wspólnych ekscesów łóżkowych, ciśnienie jednak opadało i po odbytym stosunku czuł się na tyle wypompowany, że ostatnią rzeczą o jakiej myślał było pisanie. Dziwił się samemu sobie, że „w trakcie" pomysły same mu wpadają do głowy. Tak prędko jak się w niej znalazły, tak też prędko wylatywały, pozostawała po nich szara nie przyjemna pustka, no i oczywiście uśmiech na twarzy, który niestety też po jakimś czasie blaknął.
Ściskając kurczowo klucz wepchnął go do środka; zamek zagruchotał. Przekręcił go jeszcze raz, myśląc: niech się dzieje wola niebios. Rzadko kiedy brał udział w niedzielnych mszach, należał do osób, które wierzą na swój sposób.
– Uff – przetarł rękawem spocone czoło. Kropelki potu jednak nie dawały za wygraną, pojawiły się po zaledwie kilku sekundach.
Zamek ledwo co działał i nie opuszczała go nadzieja, że jest popsuty. Jednak nadzieja jest matką głupców, rety, jak on pragnął być głupcem, wręcz skończonym kretynem. Zrobiłby wszystko aby drzwi się zacięły po wszystkie czasy, tak się jednak nie stało; z zamka wydobył się ostatni zgrzyt, a klucz swobodnie natrafił na odpowiednie miejsce uruchamiając odpowiednie trybiki. Wystarczyło pchnąć i z podniesioną głową wejść do środka. Tak też uczynił.
Jego nozdrza zaatakował smród stęchlizny, przedarł się błyskawicznie do płuc, w konsekwencji czego gromko kichnął. Szare ściany kwadratowego pomieszczenia kojarzyły mu się z pustymi piwnicznymi korytarzami. Miejsca było tam jak na lekarstwo, wszędzie stały jakieś pudła i kartony. Na wprost wejścia dostrzegł metalowe podrdzewiałe półki, a na nich całe mnóstwo zakurzonych segregatorów. Poukładane rząd za rzędem, a on musiał w całym tym bałaganie znaleźć ten właściwy segregator, wypiąć z niego odpowiedni dokument i pomaszerować z nim do gabinetu właściciela firmy. Wtedy po raz kolejny zadanie wydało mu się niewykonalne.
– Jak przekopać tą gęstwinę ? – pytanie postało bez odpowiedzi.
Wybadał delikatnie palcami stary przełącznik, pstryk, lampa jarzeniowa zabłysła po to by za chwilę zgasnąć. Z plastikowej obudowy przytwierdzonej do sufitu wydobył się jadowity syk i nastała jasność. Gdyby wiedział, że wspomniana jasność wyłowi tyle mrocznych i nieciekawych kształtów, zastanowiłby się kilka razy zanim położyłby palce na przełączniku. Ujrzał między innymi pękniętą butlę od wina, sterczała z niej jakaś rurka o szarym odcieniu. Nie chciał myśleć, co też ten z pozoru uszkodzony przedmiot robi wśród urządzeń biurowych. Urządzenia, czyli: zepsuta kserokopiarka, faks z pękniętą obudową (najwidoczniej ostatnie chwile swego żywota spędził w rękach jakiegoś szaleńca), tuzin zużytych długopisów i mocno obgryzionych ołówków, wystających z otwartego kartonika. Były tam też drukarki atramentowe i inne przedmioty, o których świat już zapomniał, które nadawały się do wyrzucenia, lecz zamiast do śmietnika trafiły do archiwum.
Postawił pierwszy krok, czując pod podeszwą buta jakąś lepką nie zidentyfikowaną substancję, zalał go strach, że wlazł w szczurze odchody. Gryzonie zapewne powciskały się między stosy kartonów jakie za chwilę będzie musiał stąd powynosić, ażeby przedostać na drugą stronę pomieszczenia. Uniósł buta, na całe szczęście lepka maź była najzwyklejszym olejem. Zaczął wynosić kartony.
Gdy skończył, oparł plecami o ścianę i odsapnął chwilę. Maszyna stała samotnie przy ścianie, w głębi po lewej stronie od wejścia. Słabe światło lampy rzucało na nią lekką poświatę, tak że spora jej część nadal tonęła w mroku.
– Nie jest aż tak źle – ocenił.
W gruncie rzeczy myślał, iż będzie o wiele gorzej. Nasłuchał się głupot, a wyobraźnia dołożyła swoje trzy grosze. Krążąca po hali legenda wydała mu się przez moment zupełnie nie prawdziwa, bo przecież takie historie mają co do siebie, że znaczna ich większość, okazuję się przy konfrontacji z rzeczywistością nieprawdą. Wziął dokument, wcześniej go odłożył na jedną z półek, teraz mógł ze spokojem poświęcić czas na przeszukiwanie zakurzonych segregatorów.
– Czym jesteś tak zajęty ? – nagle usłyszał głos zza pleców.
Mało co, a nie narobił w majtki.
Sabina z szerokim uśmiechem patrzyła na Filipa. Wyciągnęła papierosa z ust i strzepnęła popiół na podłogę. Jej kręcone blond włosy oraz piękna delikatna buzia niejednemu się podobała, niejeden patrząc na jej usta, chciał je całować. Sabina jako sekretarka gburowatego bobra odbierała firmowe telefony, pisała e-maile, a także umawiała go na spotkania i pilnowała terminów, tak aby odciążyć szefa. Była bardzo inteligentną oraz bystrą kobietą i większość się dziwiła, że z wykształceniem jakie posiadała – ekonomistka – pracuje jako sekretarka w Metalboxie. No cóż, najwidoczniej tego typu zajęcie jej odpowiadało, poza tym jej zarobki z pewnością nie były małe.
– Ech, muszę znaleźć jeden dokument.
Pracowała półtora roku dłużej od Filipa i z pewnością słyszała nie raz opowieści na temat emerytury starca, najwidoczniej nie zrobiły na niej żadnego wrażenia; pewnym krokiem weszła do archiwum i wyrwała mu z ręki kartkę papieru.
– Niech no popatrzę… zaraz, zaraz – ściszyła głos do słodkiego szeptu – sądzę, że chodzi o rok 2005, tak. Musimy poszukać na dolnych półkach.
Filip nie ukrywał zdziwienia, gdy sekretarka schyliła się wypinając jędrną pupę. Pośladki Sabiny hipnotyzowały. Ubrana w skrojony na miarę żakiecik, przypominała mu Marlin Monroe.
– Proszę – wyciągnęła segregator i postukała delikatnie palcem w boczną etykietę.
Uwielbiał zadbane ręce u kobiet, jej paznokcie były koloru czarnego. Bezwiednie zagryzł wargi. Naszła go maksymalna ochota, ażeby w podzięce dać jej ogromnego buziaka, lecz ostatkiem sił się powstrzymał. Wziął segregator i głupio uśmiechnął.
– W ten sposób mi dziękujesz ? – mrugnęła okiem.
Nie wiedział co ma odpowiedzieć, zawstydził się. Idąc do archiwum nawet nie myślał, że w tym miejscu może się przydarzyć taka sytuacja.
Ominęła go i wyszła na korytarz pozostawiając po sobie miłe wspomnienie. Otworzył segregator starając na nowo skoncentrować, doszedł prędko do tego, że trzyma to po co tu przyszedł. Bystra z niej sztuka, pomyślał i pochylony z twarzą wbitą w zawartość segregatora rozpoczął go przeglądać.
6
Bijący od maszyny chłód w końcu stał się wyczuwalny. Jakby duch mieszkający w jej wnętrzu ukradkiem wypłynął i rozlał po pomieszczeniu. Czuł coś na plecach. Ból głowy należał już do przeszłości i jedynie zimno kłębiące się w murach pomieszczenia, za zamkniętymi drzwiami, dawało się coraz to bardziej we znaki. Drzwi, czy je zamykał ? nie przypominał sobie. Od jakiego czasu ślęczy nad papierzyskami ? nie wiedział, jedynie po ilości luźno porozrzucanych na podłodze kartek mógł się domyślić.
Rozprostował nogi, strzeliło mu w kolanach. Podszedł bliżej do metalowej skorupy, chcąc przyłożyć do niej rękę ostatecznie zrezygnował, powód ? palce mu skostniały i musiał je rozetrzeć. Maszyna na jakiej pracował starzec, uderzająco podobna do tych na hali, podobna aczkolwiek całkiem inna. Czarny smar na poszczególnych jej częściach skamieniał, z biegiem lat stwardniał i zmarszczył. Wielkie płaty farby miejscami odchodziły od metalu, wyglądały tak, jakby chciały zaraz spaść na podłogę. Kilka różnokolorowych guzików na przedzie panelu sterującego oplatała cienka nić pajęczyny, Filip zdarł ją i dotknął jednego z nich. Mimo że próbował, nie dał rady go wcisnąć, z pewnością i tak nic by to mu nie dało; wtyczka leżała na ziemi.
– Dziwna i zarazem bardzo tajemnicza…
Im bardziej jej się przyglądał, tym bardziej przypominała mu jakiś twór z odległej planety. Napisał kiedyś opowiadanie, wysłał je do czasopisma „Ozon", te dopiero rozpoczynało swą działalność na rynku i być może właśnie dlatego zamieściło je w środku lipcowego numeru. Miła wakacyjna niespodzianka, co prawda nie zarobił na nim choćby złamanego grosza, lecz nie to się liczyło; najważniejsze, że ktoś zdecydował postawić na tamtą krótką historię. Liczyła zaledwie trzy strony sformatowanego tekstu, ponad dwa tysiące znaków, a opowiadała o stworach z innej planety.
Teraz patrząc na maszynę, czuł się jak bohater własnego opowiadania, nazwał je roboczo „Trzech", lecz redaktor naczelny zdecydował, by zmienić nazwę na inną, bardziej pasującą do historii. Obserwując metalową skorupę, nazwa ta wyleciała mu kompletnie z głowy, tak po prostu i jakby ktoś go zapytał jak ma na imię, z pewnością też by się zawahał nad odpowiedzią.
Zapragnął położyć dłoń na wielkim okrągłym, ciężkim tłoku, służył on do przyciśnięcia arkusza blachy, potem naciskało się któryś z przycisków na panelu kontrolnym i po kłopocie. Blacha zagięta pod odpowiednim kontem, gotowa do dalszej obróbki trafiała w inne ręce. Uczynił to; wpierw wolno i nie pewnie, ostatecznie pokonał lęk, by poczuć zimną fakturę starego, zużytego od częstej pracy metalu. Impuls, jaki pokonał w zastraszającym tempie odległość od opuszków palców wprost do kręgosłupa, wiercił mu ciało. Niebawem poczuł mrowienie w stopach oraz na policzkach. Znów kropelki potu wstąpiły na skroń, chciał je wytrzeć, lecz nie był w stanie oderwać ręki od tłoka.
– Co jest… – nie dokończył.
Na szyi i wokół ust wyrosły mu malutkie siwe włoski. Szkiełka w okularach nagle pękły i wypadły z oprawek. Olbrzymi huk wypełnił pomieszczenie, jakby ktoś zrzucił piekielnie wielką bombę. Wiedział już, że znalazł się w tarapatach, a maszyna nagle zaczęła go wciągać. Wszystko wokół straciło kolor, stało się szare i połączyło ze ścianami. Piorunujący efekt przeraził go jeszcze bardziej, wytrzeszczył oczy, fala bólu zalała wnętrzności, a po palcach ręki nie było już śladu.
7
Stał i obserwował swoje miejsce pracy. Hale produkcyjną wypełniał głośny gwar, robotnicy nie zwracali na niego uwagi. Czuł się zmęczony i przygnębiony. Wokół wszystko wyglądało inaczej, nieznane mu twarze uśmiechały się do niego, niektórzy kiwali też ręką. Gruby facet przeszedł tuż obok niego, mówiąc:
– Darek, poczekaj jeszcze moment, już niosę ci ten detal.
Jaki detal, o co chodzi ? pomyślał. Nie znał grubego kurdupla, pierwszy raz widział go na oczy.
Zauważył, że jest ubrany w poplamione smarem stare ciuchy robocze. Na nogach miał czarne trepy, o wiele cięższe od tych jakie zwykł nosić. Uniósł rękę w górę, po to by zobaczyć godzinę, niestety zamiast zegarka ujrzał kręcone, czarne kłaki wystające z pod rękawa. Przeraził się.
– Gdzie ja jestem ? – jak przez mgłę widział siebie ślęczącego nad otwartym segregatorem. Z pamięci wyłowił sylwetkę blondynki schylającej się, wypinała przy tym swą pupę. Potem przypomniał sobie rozmowę ze sprzątaczką i ostatnie: zakurzona maszyna w archiwum.
Identyczną, tylko o wiele nowszą miał przed oczyma na wyciągnięcie ręki. Nie dotknął jej jednak, obrócił się i wspięty pomaszerował na jej tyły. Skądś wiedział, że tuż za nią będzie lustro.
Głupi, przecież sam je zawiesiłeś.
Okrągłe lustro wisiało przytwierdzone do brudnej ściany za pomocą czerwonej nitki i gwoździka. Obok stała szafka, a w niej szlifierka kontowa, plastikowe ochronne okulary, tuzin szmat, woda w pogniecionej od częstego używania butelce, nawet znał napis na odklejającej nalepce „Kropla Beskidu".
Kupiłeś ją w sklepiku u Hanki, nie pamiętasz ? stary bęcwał. Usłyszał ten sam głos. Głos miał czelność kląć na niego, głos był obcym głosem i wydobywał się gdzieś z wnętrza. Skąd dokładnie ? nie wiedział, tak samo nie wiedział jak się znalazł na hali produkcyjnej.
Spojrzał w lustro, przerażony rozdziawił gębę i wystawił język. Patrzył na zupełnie inną twarz, o wiele starszą, ciemne bruzdy na policzkach i gęsta szczecina przeraziły go. Opuchnięte oczy i wory oznaczały zmęczenie, a zapadłe policzki budziły zgrozę. Naciągnął sflaczałą skórę i dojrzał coś, co go obrzydziło, mianowicie brudne, długie paznokcie. Mógł nimi bez przeszkód wygrzebać zaschnięte smarki z nosa, no właśnie nos ! Jakiś kartoflowaty, wystawały z niego kręcone włosy, jakże podobne do tych na rękach !
– Boże jedyny ! – co prawda rzadko chadzał do kościoła, lecz teraz miał ochotę upaść na kolana i błagać najwyższego, żeby ten koszmar dobiegł końca.
Otworzył szafkę i wyciągnął z niej kluczyk do kłódki w szatni, musiał natychmiast pobiec się przebrać. Wsiąść do Saaba i odjechać stąd jak najdalej. Liczył na to, że sen nie długo się skończy, że koszmar urwie się, a on zziajany otworzy oczy i wlepi w biały sufit sypialni. Za pojemniczkiem z pastą, w foliowym woreczku był klucz. Uradowany trzymał go w rękach, gdy usłyszał pytanie.
– Wybierasz się gdzieś Darku ?
Właściciel Metalboxu z uśmiechem wyciągnął do niego rękę i przywitał.
– Tak, miałem zamiar dziś wcześniej skończyć.
Gburowaty bóbr, mile spojrzał na niego i poklepał go w plecy.
– Słuchaj, czy byś mógł zostać jeszcze chwilkę. Mam dla ciebie małą fuchę, zgoda ?
Szef nigdy w ten sposób się nie zwracał. Miły i towarzyski. Młodszy; bez wąsika oraz dokładnie podstrzyżonej bródki, wyglądał na zadowolonego z życia. Nawet brzuch miał jakiś mniejszy.
– Tak jest – odpowiedział.
– Coś ty taki spięty ? może walniemy sobie po jednym dla zdrowia…
Osłupiał. Wyglądał inaczej, w inny sposób się do niego zwracał, no i ten bęcwał w dodatku chciał się napić wódki, pełen odlot. W życiu coś takiego mu się nie przytrafiło, miał wrażenie, iż śni na jawie. Jakimś dziwnym sposobem przedarł się w czasie, mało tego wlazł do innej skóry… Pamięcią wrócił do archiwum. Przecież straciłem rękę, te cholerne draństwo wciągnęło mnie w sam środek, przypomniał sobie.
– Źle się dziś czuję – mówił szczerą prawdę.
– Jeden malutki ci nie zaszkodzi – wyjął zza pazuchy marynarki malutką piersiówkę, wpierw sam wziął łyka, a potem oddał buteleczkę – trzymaj !
Luksusowa paliła w gardło, po żołądku rozeszło się ciepło i – co dziwne – chwilę potem odezwała się zgaga. W innym życiu w ogóle jej nie odczuwał, lecz teraz skoro ma tyle zmarszczek na twarzy, więc i jego wnętrzności muszą także być o wiele starsze niż sądził. Krząknął, co też mu się nigdy nie zdarzało, a potem splunął. Najwidoczniej siedemdziesięciu latek miał taki zwyczaj.
– To jak ?
Się robi towarzyszu !
– Się robi towarzyszu – nie poznał swego głosu.
– To mi się podoba ! Poczekaj, zaraz wracam !
Widział jak pryncypał się oddala. Przeklinał w myślach dzień w którym to złożył podanie z prośbą o przyjęcie do pracy. Przeklinał dzień w którym się narodził. Nagle wpadł na pomysł. Zaczepił idącego pracownika, a że nie znał jego imienia od razu zapytał.
– Jaki dziś mamy dzień ?
– Środę.
– Jaki rok ?
– Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty… – nie dokończył, wyszczerzył zęby – rany, nie chlej już więcej – oddalił się i zostawił go samego
Szósty ? dokończył w myślach. Wszystko by się zgadzało. Oglądał kiedyś na Discovery pewien program, nosił tytuł „Podróże w czasie". Prowadzący z bardzo poważną miną fantazjował o przyszłości, o tym , że naszym przodkom uda się przekroczyć bariery i ograniczenia. Że przyszłość będzie należeć do „transformatorów przestrzennych", tak nazwał urządzenia dzięki którym człowiek będzie teleportował się z punktu „A" do punktu „B". Zwijał się ze śmiechu patrząc w ekran swojego plazmowego telewizora. Z całą pewnością jakby powiedzieć komuś w 1870 roku, że za jakieś kilkadziesiąt lat będą zupełnie płaskie odbiorniki telewizyjne, zapytałby się wtedy: „A co to takiego jest telewizja ?" Tak więc wszystko jest możliwe; on pokonał wszelkie bariery i cofnął się o te kilkanaście lat wstecz, zmienił nie tylko czas, zmienił także ciało. Z jędrnego młodzika, przeistoczył się w sflaczałego starca, który niebawem przejdzie na emeryturę.
– Już jestem ! – ni stąd, ni zowąd pojawił się właściciel firmy.
– Co mam z tym zrobić ? – widząc kawałek blachy wykrzywił usta w dziwnym grymasie.
– To co zawsze, wkładaj małą do maszyny i zagnij ją – ryknął śmiechem.
Wypolerowana blacha o szerokości metr na metr – ku jego zdziwieniu – okazała się lekka. Widząc, że szef go obserwuje włożył ją w odpowiednie miejsce i skupił wzrok na panelu kontrolnym. Trzy identyczne guziki, tylko, że teraz kabel z pewnością jest włożony w gniazdko i jak naciśnie nieodpowiedni, maszyna wykona polecenie. Głowił się co ma począć, podczas gdy szef zostawił go na chwilę i zajął się rozmową z innym pracownikiem. Zaryzykował: nacisnął środkowy. Dlaczego ? dlatego, że zielony kolor zazwyczaj służy do włączania. Pchnął blachę, ta weszła między naoliwiony tłok, turkot pracującego silnika wydobył się z wnętrza urządzenia. Coś mu kazało przesunąć blachę o milimetr, dłoń sama powędrowała w odpowiednie miejsce, a on bezwiednie poruszył palcami.
Właściciel widząc jak wciąga starca doskoczył do niego, próbując chwycić go za plecy. Pojawiła się krew, mnóstwo krwi. Pracownicy zerkali na to co się działo i z niedowierzaniem kręcili głowami.
Starzec krzyczał z bólu, darł się w niebogłosy. Jego szef ostatkiem sił próbował mu pomóc, lecz zmiażdżone palce tkwiły już w mechanicznej czeluści. Głuchy odgłos łamanych kości, trzask kruszących się malutkich chrząsteczek i przegubów. Obrzydliwe łupnięcie w klatce piersiowej, zawroty głowy, brak tchu; to wszystko z czym musiał się zmierzyć w ostatnich chwilach swojego życia.
8
Filip wrócił do swojego ciała.
Otworzył oczy, chwycił się od razu za klatkę piersiową; obrzydliwy ból ustał. Wyciągnął ręce, spojrzał na nie i uświadomił sobie, że są całe. Palce dotknęły szyi, przejechały po brodzie zatrzymując się przy skroni. Nic, żadnego zarostu, mało tego, miał swoje okulary !
– Żyje ! – z tymi słowami spróbował wstać.
Rozprostował nogi i spojrzał na maszynę. Stała tam gdzie zawsze, czyli pod ścianą; martwa, zepsuta i nieczynna. Na bladej twarzy pojawił się uśmiech. Segregator wraz z kupą papierzysk leżał na podłodze. Bez namysłu stanął przy półkach i zaczął zwalać pozostałe segregatory, gdy dołączyły do swojego kolegi, chwycił za jedną z półek i grzmotnął nią o ziemię. Zrobił tak z następnymi, w końcu metalowy szkielet stał się nagi.
Chwycił za róg i zaparł o ścianę, następnie rwąc z całej siły do tyłu, odciągnął pozostałości regału. Nie zdziwił się, gdy ujrzał zamknięte drzwi. Ten sam klucz, którym otworzył archiwum trafił w dziurkę, przekręcił go i zamek ustąpił. Krew w jego żyłach przyśpieszyła, adrenalina dodała mu sił i odwagi; wszedł do ukrytego pomieszczenia.
Nieprzenikniony mrok uderzył go po oczach. Smród stęchlizny oraz niecodzienny smak goryczy wbił się w nozdrza i ruszył, by zaatakować przełyk. W ostateczności trafił w czuły punkt żołądka, zebrało go na wymioty, zachłysnął się opierając o ścianę. Stał tak w bezruchu, po nodze przebiegł mu wielki szczur, pisk jaki wydał obudził w Flipie uśpione upiory dzieciństwa.
Od młodych lat bał się otwartych szaf i ciemnych zakamarków swego pokoju. Matka, często zostawiała mu na noc zapaloną lampkę. Stojący na nocnym stoliku Garfield, tępo zerkał na niego swymi świecącymi ślepiami, lampka była ulubioną rzeczą z dzieciństwa i jakby dobrze poszukał, to z pewnością znalazłby ją gdzieś u rodziców na strychu.
Teraz, gdy stał w ciemnej wnęce, powrócił myślami do dni młodości, wiedząc, że Garfield by mu się przydał. Podłączyłby go do prądu, a z jego wielkich ślepi znów popłynęła by podobna delikatna strużka światła. Niestety, zakurzona lampka, zapomniana, leżała gdzieś między klamotami, samotna i niepotrzebna. Maszyna w podobny sposób zakończyła swój byt.
– Mam cię ty stary skurwielu – przeklął.
Był blisko rozwiązania zagadki gnieżdżącej się za murami firmy. Kilkanaście długich lat, kilkanaście, pomyślał i z kieszeni spodni wyciągnął zapalniczkę. Kciukiem odpalił ją, to co zobaczył sprawiło, że zakręciło mu się w głowie. Na brudnej podłodze znajdowały się kości. Zbliżył się, wiedząc iż należą do człowieka, pociągnął nosem, a z ust poleciała mu flegma. Odruch bezwarunkowy, po jakim ścisnęło go w brzuchu, trwał zaledwie kilkanaście sekund, wystarczyło; zwymiotował pierwsze śniadanie.
– Jakim cudem natrafiłeś na to pomieszczenie ?! – usłyszał głos właściciela Metalboxu.
Stał tuż za jego plecami i celował w niego z pistoletu. Na końcówce lufy lśnił srebrny tłumik. Oczy podstarzałego playboya, malutkie jak szpilki, wlepione były w Filipa. Latarka Philipsa w drugiej ręce wysyłała promień jasnego światła wprost w miejsce, gdzie leżały pozostałości po staruszku.
– Powiedz, dlaczego ? – Filip zapytał.
– Co, dlaczego ?
– Dlaczego zabiłeś najlepszego pracownika z którym piłeś wódkę ?
Skąd on do jasnej cholery wie o wódce ? Najwidoczniej któryś z tych bęcwałów na hali mu o tym wspomniał, gburowaty bóbr pomyślał.
– Jak odkryłeś tą klitkę ?
– Czemu go zabiłeś ? – Filip powtórzył pytanie.
– Nie zabiłem, schowałem tutaj wyłącznie jego ciało. Dostał wtedy zawału, a że oficjalnie nie był zatrudniony musiałem jakoś to ukryć.
– To ?! – patrzył na kompletny szkielet staruszka.
Kości, poobgryzane przez szczury, przeleżały w tym miejscu zgoła piętnaście lat.
– Nikt go nie szukał ? rodzina ? jak możesz z tym żyć ? prowadzić firmę ? świętować te twoje obrzydliwe sukcesy ?
Pytanie jednak pozostało bez odpowiedzi. Szef celując z broni, naciskał powoli spust.
– Wypuść mnie nikomu nie powiem.
Padł strzał. Filip oberwał prosto w rękę, obrócił się gwałtownie, wywinął wokół własnej osi, a potem upadł, dołączając tym samy do starca. Drugi strzał precyzyjnie przebił mu skroń. Trzeci trafił w serce.
9
Obudził się.
Zerwał na równe nogi. Pierwsze sekundy, a wraz z nimi piorunujące wrażenie obłędnej, nieludzkiej, nierzeczywistości; półki zapchane segregatorami, stały nieruszone na swoim dawnym miejscu. Maszyna także. Serce tłukło się w klatce piersiowej. Krew podchodziła do mózgu, powodując silny ucisk na potylicy. Ręce drgały jak szalone. Znów się pocił, znów był sobą. Wrócił do swojego życia, własnego kochanego życia.
– Jezu najsłodszy ! – użył powiedzonka swojej babci.
Pociągnął nosem i wyleciał biegiem z archiwum, pozostawiając za plecami wszystko co się tam wydarzyło. W pewnym momencie drogę na korytarzu zastąpił mu szef, odepchnął go, w konsekwencji czego ten grzmotnął swym cielskiem o podłogę.
Wpadł na moment do biura po osobiste rzeczy; zabrał z blatu zdjęcie narzeczonej, chwycił też kurtkę. W pędzie wyjął kluczyki do Saaba i opuścił biurowiec Metalboxu. Wskoczył do auta i odpalił silnik. Staruszek go nie zwiódł.
A ja głupi, chciałem go sprzedać, pomyślał. Na telefonie komórkowym wybił numer 112 i połączył się z policją…
Łukasz Piotr Kotwicki 20.11.2011
hmm, jeśli miałbym być szczery to o ile twój pomysł przypadł mi do gustu, o tyle jego realizacja już nie. pierwsza i druga część część tekstu mają trochę błędów, ale w gruncie rzeczy są nawet solidne i do poczytania. problem polega na tym, że im dalej czytam, tym bardziej czuję, że wszystko się sypie. być może to tylko moja opinia, ale proponowałbym przejrzenie tekstu autorowi i poprawienie niedociągnięć, których co by nie mówić jest sporo. zauważyłem również, że autor ma tendencję do wstawiania nadmiernie rozbudowanych zdań miejscami - niby nic, ale jakoś tak wydaje mi się, że ze zdaniami krótszymi radzi pan sobie całkiem dobrze, a w tych niepotrzebnie długich trochę się pan gubi. no i osobiście radziłbym też wyszukać i poprawić perełki w stulu: "te słońce".
to tyle ode mnie. tekst naprawdę nie jest zły, ale wymaga jeszcze wyszlifowania. autorowi zalecam zatem ćwiczyć i pisać ile się da. trening czyni mistrza wszakże.
pozdrawiam
Kiepsko z warsztatem pisarskim. Przebijam się przez to, jak przez zarośnięty ogródek. Jutro skończę i napiszę komentarz.
Proponuje Autorowi jeszcze raz przemyslenie tego tekstu i jego gruntowne poprawienie. Mnóstwo, cała masa różnych błędów - głownie stylistycznych i składniowych, bardzo utrudnia czytanie.
Przykłady:
1) Na dworze wiał silny listopadowy wiatr - DWA razy powtórznie słowa WIATR!
2) Dziś mało by nie wpadł, zakupy przez Internet podczas pracy ? mogą polecieć po premii, bądź co bądź uskładał niezłą sumkę, wystarczy na nowy wóz... - posypało Ci sie tu dosłownie WSZYSTKO, od logiki przez interpukcję po styl!!!
Ogólnie - jest kiepsko, ale widziałem gorsze teskty tutaj, więc tragedii nie ma! Moja rada - odstaw tekst na miesiąc. Wróć i popraw błędy.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Dużo za dużo przegadane. Po co tyle szczegółów na temat firmy, sprzątaczki, samochodu itd.? Informacji napakowanych w ten tekst wystarczyłoby na kilka opowiadań.
Co do treści- ginie w potoku słów i opisów. Sama w sobie, jest ... krótka i prosta.
Wykonałeś ogrom pracy (pisania), z którego niewiele wynika.