
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Trzask. Łamie się gałązka, niczym pod naciskiem stopy. Stopy? Nic tu nie ma. Jedynie gałązka na mchu leżąca. Kolejne: trzask, trzask, trzask, rytmicznie, niby bębny. Drżenie serca, adrenalina popycha bijący organ wprost do gardła. Zaciska żołądek. Podnosi ciśnienie. Bębny. Szybciej. Werble. Trzask, trzask, trzask! Wyją przerażające, wychudzone wilki ze środka ciemnego, dusznego boru. Hałas przed burzą. Z nieba spływa oślepiający, ogłuszający blask, a w nim wrzaski potępionych. Stare konary trzeszczą, gałęzie szaleją unisono, w rytm trzasków, w rytm grzmotów, w rytm bicia serca; wilcze arie przybierają na sile. Muzyka. Muzyka w środku lasu. Wiatr dmie mocniej i mocniej, poruszając liśćmi gęsto pokrywającymi korony drzew. Świszcze, dmucha, wyje potępieńczo. Muzyka. Czarodziejska, niewidzialna, niesłyszalna. Gra.
Trzask. Trzask. Trzask. Rytmicznie: bum, bum, bum, rytm koszmarnego flamenco. Krzyk. Jęk. Wycie. Wycie potępionych. Muzyka umarłych. Oni to słyszą. To ich, ich muzyka, ich melodia. Dysonanse, konsonanse – trzask, trzask, wycie. Grają unisono. Śmierć jak z nut.
– Świętujmy, oto nadchodzi kolejny do naszego chóru!
Tańczą, poruszając koronami drzew. Świszczą pomiędzy nagimi gałęziami. Jednogłośnie, jednocześnie, niejednostajnie. Grom, grzmot, przerażająco piękne ostinato. Dreszcze, strach.
– Tak! Tak! Nadchodzi, czujecie bracia?
Odpowiadają z szyderstwem w głosie, z wiecznym uśmiechem, z radością. Głośno, przerażająco wesoło. Martwy, złowieszczy śmiech, martwa muzyka. Szybko, szybciej, rytmiczne staccato. Trzask, trzask, salwa potępieńczego śmiechu. Pod dębem przycupnął karłowaty jegomość o ogromnej głowie, pokrytej włosami twarzy, żółtych oczach i zębach, szponiastych rękach.
– Tak! Tak! Szybciej! Niech posłyszy, niech podejdzie, niech odpowie! Wszyscy tutaj jesteśmy równi, wszyscy tutaj tańczymy w obłąkańczym pląsie! – krzyczy i podbiega.
W krzakach leszczyny chowa się czarna, włochata kulka na czterech pajęczych nogach. Oczy świecą się niby latarenki. Rusza w tan, wraz z powstałymi z grobów. Jeszcze szybciej, okrutnie, nieobliczalnie, szalenie jak diabli; wichura dmie nieustannie, łamie gałęzie, strąca liście z drzew. To oni. Kości, kostki, kosteczki, mary nocne. Nic więcej. A poruszają wszystkim. Czyjś świat się wali, a oni tańczą, wyją, śmieją się – okrutnicy. Muzyka. Wilcze wycie. Piękna muzyka.
– Wsłuchaj się tylko!
Szybko! Deszcz. Spada. Łomocze. Głośno, głośniej. Piekielna muzyka. Przyszli, przybyli, odejdą kiedyś, ale najpierw… najpierw muszą wypełnić przeznaczenie. Bój się, zwyczajny człowieku. Może to po ciebie biją grzmoty. Może to twoje imię wołają upiory. Może to twój czują zapach.
– A może twój strach! – wykrzykuje ze śmiechem pokraczna karykatura kota. Uszy za duże, oczy za małe, łapy za długie, a ogon za krótki. I uśmiech – uśmiech zbyt szyderczy.
Z pewnością twój. Serce bije niespokojnie, oddech zamiera w płucach. Szybko. Szybciej. Tańczą. Śpiewają. Strasznie.
I nagle jest cicho. Zamierają. Już słyszą twój lot. Wiatr niesie cię do nich. W ich łapy. Udało się, niedługo będziecie śpiewać unisono. Złowieszcza muzyka zagości w tobie. Na zawsze, potępieńcze. Coś mówisz, z gardła wydobywa się przerażone tremolo. Nie słuchają, odwróciwszy twarze w stronę wschodu.
I znów! Piekielny tan czas wznowić! Chwytają cię za ręce, zaciągają w tragiczny korowód, w plątaninę kości, futra, zębów, liści. Czujesz? Tak, z pewnością! Jak w domu, jak na swoim miejscu, w odpowiednim momencie. Już nie szkoda, już nie żal! Bal, niech będzie bal!
Ziemia otwiera się. Wychodzi On. Pan Światła i Ciemności – piekielny anioł. Milczy, oni tańczą, podskakują, dźwięczą niczym kastaniety. Oczekuje ciebie. Złowieszcze upiory zachodzą do piekła, śpiewając. Włochate potworki czmychają w noc. Śpiewają, wszyscy śpiewają, upiorna muzyka rozbrzmiewa. Pomieszana z płaczem twoich najbliższych. Nie obchodzi cię to, podążasz wraz z nimi, w ziemię, w gorąco, w wieczny tan potępionych.
Muzyka cichnie w oddali, deszcz ustaje. Spokój i cisza. Nie ma muzyki. Nie ma. Tylko las. Cisza.
Trzask. Trzask. Trzask… Kolejny idzie w ich szpony. W wasze szpony. Muzyka potępionych. Wasza muzyka.
Nie wiem o co tu chodzi. Jakaś scenka z tańca upiorów. Nie lubię takiej prozy, nie dostrzegam w tym tekście prawie nic atrakcyjnego.
Jedyne co mi się podoba, to fajnie oddany dynamizm.
Ale to kwestia gustu oczywiście :) Zobaczymy, co napiszą inni.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
To jako pierwsza z "tych innych" też za bardzo nie wiem o co chodzi. Dużo dźwiękonaśladownictwa i chyba włoskich nazw związanych z muzyką. Ot, tyle.
Nie wiem jak to jest, że w ciągu ostatnich kilku dni na tej stronie pojawiają się teksty albo bez fabuły, albo tak napisane, że żal czytać. Co to za dziwaczny tręd?
Wiesz, Jiddo, każdy musi stworzyć chociaż jeden przesiąknięty wizjonerstwem albo wzlatujący na wyżyny filozoficznych rozważań tekst. Ale nie każdy potrafi powstrzymać się przed próbą zadziwienia świata...
Przeczytałem ten tekst dwa razy. Stwierdzam jednoznacznie: przykro mi, ale nic z tego nie zrozumiałem. O co tutaj chodzi. Jakiś dziwny styl, niby dynamizm, niby poezja. Brak fabuły, brak bohatera i tego wszystkiego co ma w sobie każde opowiadanie.Tak samo jak Fas, nie lubię tego typu prozy. I mam identyczne odczucia co Jidda, co wejde na portal, to czytam jakiś wynalazek w świecie prozy. Może jakaś nowa fala nadchodzi.
Autorko, jak na razie nie urzekła mnie Twoja proza. Może następnym tekst mi podejdzie, i będzię zrozumiały.
Słabo, ale niekatastrofalnie
Pozdrawiam
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Och, Adamie, jestem tego w pełni świadoma. Świadoma aż do bólu, rzekłabym. Sama przerabiałam podobny etap. Bogu dziękuję, że trwał on krótko i prowadził do spłodzenia zaledwie kilku tekstów. Co gorsza, nadal lubię pobawić się psychodelą i metaforami, tudzież symbolami, ale jednak staram się pomiędzy te oświecone i natchnione alegorię wpleść chociaż namiastkę sensu ;) No i posługiwać się zdaniami dłuższymi niż 3 słowa.
Jeżeli mkmorgoth ma rację i jest to jakaś nowa fala (neodadaizm? o zgrozo!), to drżę przed nią ;)
Czytałem z zaciekawieniem. Mi się podobało cokolwiek to jest. Czytając czułem takie narastające podniecenie, a nie doczekałem się szczytu. Czuję pewien niedosyt. Uważam, że to nawet udany twór, ale brak mi jakiejś pointy. Może autorka powie co chciała wyrazić tym tekstem, bo zastanawiam się już dłuższą chwilę i nie wiem.
Jak napisał Fasoletti- świetnie skonstruowana dynamika. Szkoda, że nie ma żadnej akcji. Mogłoby to być niezłe zakończenie opowiadania o wyczynach jakiegoś paskudnego osobnika, który w rezultacie trafia do piekła. Ale samo w sobie, to tylko pokaz umiejętności pisarskich.
Przy terminologii muzycznej, odezwały się we mnie kompleksy, bo nie znam się na tym i tylko mogłem się domyślać dzwięków, które opisujesz. Dla mnie, szarego czytelnika, mógłbyś to trochę ograniczyć, pisząc wprost o odgłosach, wyciach itp. Ja nie skończyłem szkoły muzycznej.
Słowo "jegomość" kojarzy mi się z poczciwym, sympatycznym panem z brzuszkiem. Raczej nie masuje do twojego opisu.
Pająk ma osiem kończyn, na których chodzi, nie cztery.
Nie oceniam, poczekam na normalne, klasyczne opowiadanie.