- Opowiadanie: April - Nad brzegiem sinej Świtezi wody

Nad brzegiem sinej Świtezi wody

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nad brzegiem sinej Świtezi wody

Nad brzegiem sinej Świtezi wody

 

Opowiadanie zainspirowane utworem A. Mickiewicza „Świtezianka". Nie jest to w żadnym razie ciąg dalszy czy ścisła interpretacja, a jedynie wariacja zbudowana na motywach ballady.

 

Już dawno przestał być człowiekiem.

Na początku miotał się w środku swojej skorupy. Wieczny żar? Tak. Wieczny żar, bezczasowy ogień buzował w nim, spalając przerażeniem i wściekłością. Jednak z czasem… Kiedy godziny przerodziły się w dni, a dni w lata, wszechogarniający bezruch zastąpił nie tylko ciało, ale też usidlił płomień duszy. I Strzelec stał się drzewem.

Jego duch został spleciony z rośliną. Drzewo zapuściło w nim korzenie, zabierało go kawałek po kawałku, aż stali się jednością. Strzelec był gałęziami, korą, korzeniami, pniem, a jednocześnie nimi nie był. Gdy jego umysł zasnął gdzieś we wnętrzu, to nikłe strzępy samoświadomości wciąż istniały. Odczuwał delikatne pieszczoty mgły, szarpnięcia wiatru, życie płynące z ziemi do jego organizmu. Ptaki łaskotały i koiły śpiewem, słońce grzało, a mróz obezwładniał – świat dookoła działał na resztki zmysłów. Strzelec mógł go usłyszeć. Mógł zobaczyć. Jednak utracił swoje człowieczeństwo. Jego dusza rozlała się, straciła formę, zjednoczyła z drzewem i naturą. Bez woli. Bez emocji. Pustka to błogosławieństwo, jeśli jedyną inną możliwością jest bezsilność i żal.

Tak, Strzelec był chyba nawet szczęśliwy. O ile człowiek zaklęty w drzewo może takim być.

 

*

 

Drzewo nie czuło się dobrze, gdy ich widziało.

A oni często przychodzili nad jezioro na plażę. Czy do tego zakątka nad Świtezią przyciągała ich tajemnica, kryjąca się w borze? Buk, wierzba, dąb, jesion, jarzębina i on, modrzew. Wielu ich było… Czy odczuwało się tutaj obecność przeklętych?

Ludzie przechodzili i odchodzili. Niektórzy mężczyźni zostawali tu na zawsze, by doczekać końca świata. A kto wie, czy nie będą tu stali jeszcze dłużej.

Czasami ktoś siadał pod pniem modrzewia, opierał się o niego. Strzelcowi wydawało się wtedy, że czuje ciepło przez korę. Jego świadomość zaczynała wtedy się uwalniać. Czy było to wyobrażenie? Złudzenie? Drzewo broniło się przed tymi odczuciami. Chciało być sparaliżowane, puste, bezmyślne. Wtedy nie cierpiało. Nie miało świadomości wszystkiego tego, co utraciło i czego już nie odzyska.

Niestety, nie zawsze udawało mu się ignorować świat i tylko trwać. Nie wtedy, gdy pojawiała się ona.

Nękała go regularnie, raz na kilka lat. Czasem wyczuwał jej obecność gdzieś niedaleko, ale dopóki nie zwracała na niego uwagi, był bezpieczny.

Co robiła w międzyczasie? Czy bawiła się beztrosko? Czy pływała w odmętach Świtezi, pieściła się ze zniewolonymi wodnikami, uwodziła mężczyzn? A może tam, w wodach jeziora, była królową, władczynią, groźną szamanką zapomnianego kultu? Piękną, straszną. Ukochaną i znienawidzoną. Niesprawiedliwą dla swoich poddanych, faworyzującą i nienawidzącą. Dopóki się nie pojawiała, wszystko było dobrze.

Tym razem przyszła do niego w pełni lata, o brzasku. Najpierw na jeziorze pojawiły się delikatne zmarszczki, a mgła poranka zaczęła zwijać się na tafli w fantastyczne kłęby. Zapadła absolutna cisza, cała natura zamarła, aby spojrzeć na piękno wynurzającej się Świtezianki. Opary gęstniały, drgania zmieniły się w fale. Przebudzające się słońce padło na największy zwój przerażająco żywej mgły, z którego wyłoniła się Ona.

Kiedy szła, jej łydki były ledwo zanurzone w wodzie, jak gdyby pod sobą nie miała głębokich odmętów, tylko stały grunt. Mgła wirowała wokół jej ciała, wiatr rozwiewał srebrzyste włosy, a one lśniły w blasku poranka. Była naga. Idealne ciało – piersi, brzuch, nogi – smukłe, gładkie, zdrowe i przepełnione srebrnym światłem. Wszystko, co było w stanie pokonać przerażenie i onieśmielenie, próbowało się do niej zbliżyć. Owady, pająki wodne, ogromne ważki latały wokół boginki, potęgując wrażenie żywej mgły. Ptaki w absolutnej ciszy zlatywały się i przysiadały na drzewach, żeby choć przez chwilę poprzebywać z nią. Rośliny nieświadomie wyciągały ku niej pędy i liście. Wszystko chciało zdobyć przychylność bogini ich świata.

Modrzew pozostał nieruchomy.

Świtezianka wyszła na brzeg. Część jeziornej wody i porannej rosy została przez nią przyciągnięta. Jedna z kropel z pałki wodnej spadła na jej stopę i wspięła się po ciele, zmysłowo, aż do szyi, gdzie zaperliła się jasno. Boginka przyozdobiona strzępami mgły i kryształami wody rozglądała się dookoła, a z jej szarych, głębokich oczu strzelały gromy.

Ruszyła w stronę jarzębiny. Czy modrzewiowi wydawało się tylko, czy faktycznie odczuł, jak drzewo zadrżało gwałtownie, chociaż nie było wiatru?

Strzelec wiedział, ze za chwilę przyjdzie do niego. Za wszelką cenę zatrzymywał swoje myśli, uciszał je. Nie. Nie! Nie chciał obudzenia! Nie chciał świadomości! Jednak było za późno. Sama jej obecność wzbudzała strach. A strach to przecież ludzkie uczucie.

W końcu podeszła do niego.

Jej piękno aż bolało. Potęga przerażała. Była jak bóg, jak siła natury. Mordercza, kapryśna. Co można by jej przeciwstawić? Jak z nią wygrać?

Dotknęła kory i delikatnie ją pogłaskała. Rozpaczliwa ignorancja nic nie pomagała. Strzelec odczuł ten dotyk tak, jak gdyby pieściła jego skórę, ludzką skórę.

– Witaj, piękny – zamruczała.

A wtedy z krzykiem obudził się w nim człowiek.

 

*

 

Tego dnia modrzew nie był w stanie poddać się ponownie bezruchowi. Wszystko wróciło – złość, bezradność, strach… Świtezianka zanurkowała w drewnianej skorupie i wyłowiła człowieczeństwo. A wraz z nim – nadzieję.

Zaproponowała mu coś. Coś, w co nie mógł uwierzyć i czego jednocześnie tak straszliwie pragnął. Tylko czy nie pogrywała z nim? Była piękna, okrutna i wszechmocna. Mogła się nim bawić – cóż mógł jej zrobić? Ale może dopadła ją nuda… Jeśli tak, to nie wszystko było stracone.

– Masz tego dość, prawda? – zapytała tego ranka, jakby chodziło o coś nieistotnego, o drobną niedogodność. Strzelec nie mógł jej odpowiedzieć – drzewa nie potrafią mówić. A nawet gdyby były do tego zdolne, to czy byłby w stanie wyrazić słowami wszystko to, co czuł bądź chciałby czuć?

– Dziś znów kogoś poddam próbie – powiedziała, a jej palce pieściły korę. Modrzew szarpał się w swojej skorupie, ale Świtezianka tylko się zaśmiała.

– Pewien chłopiec przychodzi tu ze swoją ukochaną. Przysiągł, tak jak zresztą wy wszyscy, że zawsze będzie jej wierny. Czas poznać wagę jego słów…

Wydawało się, że za chwilę odejdzie – że właśnie tak skończy się jej wizyta. Na rozbudzeniu złości i pozostawieniu w niemocy. Jednak ona nie odeszła – zatańczyła wokół modrzewia lekko, dziewczęco. Jego serce pękało – bo wyglądała dokładnie tak, jak wtedy, gdy niczym największy głupiec uległ jej urokowi.

– Powiedź mi, Strzelcze… Czy mój taniec go zwiedzie? – zaśmiała się, a jej śmiech był jak trele ptaka. – Módl się, aby tak było. Bo jeśli mi się uda, on zajmie twoje miejsce, a ty zostaniesz uwolniony.

Po tych słowach zniknęła – rozpadła się na tysiące kropel i strzępy mgły. Świat wrócił do normy, ale serce człowieka uwięzionego w drzewie nie zasnęło powtórnie.

A więc czekał – bycie zakładnikiem nauczyło go cierpliwości. Kiedy pojawi się chłopiec? Czy Świtezianka go usidli? A jeśli tak, to czy uwolni modrzewia, jak mówiła? Tysiące myśli kłębiło się w umyśle Strzelca, a w sercu rosła nadzieja. Czyż nie dość wycierpiał? Czyż jego dusza nie dość długo tkwiła w tym uwięzieniu, w tych torturach umysłu i woli? Tak, teraz nadszedł czas, by ktoś inny zaczął pokutować zamiast niego.

Słońce wzniosło się powoli i w końcu ogarnęło swoim ciepłem brzeg jeziora. Modrzew wypatrywał ruchu na ścieżce, ale nikt się nie pojawiał. Nie tracił jednak nadziei, że chłopiec nadejdzie. I nie zawiódł się.

Strzelec znał tego młodzieńca. Był on jeszcze chłopcem, ale za chwilę powinien stać się mężczyzną. Lubił siadać na brzegu jeziora, często przychodził z ukochaną. Czy Modrzew był świadkiem jego przysięgi? Nie miał pewności– o ile wyczuwał znajomą obecność, o tyle słowa, które kiedyś pewnie młodzieniec wypowiadał, były zbyt odległe – zbyt głęboko Strzelec zagrzebał swoją ludzką świadomość, by móc je zrozumieć.

Teraz jednak przysłuchiwał się wszystkiemu dookoła z wytężoną uwagą.

Młodzieniec usiadł na trawie. Przyniósł książkę i zaczął czytać. Nie wyglądał na złego człowieka – ale czy Strzelec miał oblicze nikczemnika, gdy Świtezianka skazywała go na wieczne cierpienie? Modrzew patrzył na chłopca i zazdrościł mu. Od dawna nie był człowiekiem, ale tęsknota wciąż nie pozwalała zapomnieć o tym, co utracił.

Teraz twoja kolej, pomyślał. Obyś nie przeszedł próby.

 

*

 

Piotrek wpatrywał się w litery, ale niewiele z nich rozumiał. Nie miał głowy do czytania – chociaż usilnie próbował zająć czymś umysł, to przed oczami wciąż pojawiał mu się obraz wściekłej Ani.

Pokłócili się dzisiaj, jak zawsze o drobnostkę. W złości wykrzyczała mu, że nie chce go znać. Wściekły wyszedł z jej domu i trzasnął drzwiami. Nie zawołała za nim, gdy wybiegł z bramy. Nie zadzwoniła później, gdy siedział przybity u siebie i zastanawiał się, co ma ze sobą zrobić. On też tylko patrzył na telefon, z każdą chwilą coraz mocniej nienawidząc tej ciszy w eterze.

W końcu poszedł nad jezioro. Miał nadzieję, że czytanie i natura odciążą i uspokoją jego myśli. Pierwsze nie zadziałało, odrzucił więc książkę i wstał, z zamiarem rozprostowania kości.

– Cześć – usłyszał nagle od strony wody. Wzdrygnął się – myślał, że był tu sam.

– Cześć – odpowiedział niepewnie.

Dziewczyna stała po kolana w wodzie. Miała na sobie szorty i stanik kostiumu kąpielowego. Włosy wiły się na jej ramionach w fantastycznych lokach, a spod kręconej grzywki patrzyły na niego najbardziej niebieskie oczy, jakie tylko mógł sobie wyobrazić. Skóra nieznajomej skrzyła się w słońcu, a na ustach błądził figlarny uśmiech. Nigdy nie widział piękniejszej dziewczyny.

Musiał wyglądać niezbyt mądrze, kiedy wpatrywał się w nią oczarowany, bo zaśmiała się cicho. Przeszył go dziwny dreszcz. Dziwny, ale przyjemny.

– Co tu robisz, tak sam? – zapytała, świdrując go spojrzeniem. – Czemu jesteś taki smutny?

Piotrek po chwili odzyskał rezon i już miał odpowiedzieć, że nic się nie stało, że wcale nie jest smutny i samotny, ale nie potrafił. Dziewczyna patrzyła na niego z taką uwagą, że czuł się jakby potrafiła czytać mu w myślach.

– Trochę się pokłóciłem z ważną dla mnie osobą – powiedział w końcu, sam nie wiedząc po co to robi. Gdzieś tam była Ania, pamietał o tym. Napewno nie byłaby zadowolona z jego rozmowy ze śliczną nieznajomą. Ale czy Anka właściwie miała coś jeszcze do powiedzenia na temat tego, co on powinien lub czego nie powinien robić?

– Pokóciłeś się z dziewczyną? – zapytała nieznajoma, a on kiwnął głową. – Ach, te kobiety, nigdy nie wiedzą, czego chcą! Ja bym się z takim fajnym chłopakiem nie kłóciła. Nie jestem zbyt konfliktowa.

Patrzyła na niego uwodzicielsko, a na jej ustach błąkał się uśmiech. Piotrkowi zrobiło się gorąco. Nie wiedział, co ma myśleć. Taka okazja nie trafia się często – niespodziewanie spotakł śliczną dziewczynę i do tego zainteresowaną! Ale by Ani pokazał, gdyby zaczął spotykać się z tą nieznajomą… Ależ byłaby zazdrosna! I może doceniłaby to, co straciła.

I nagle do niego to dotarło. Tak, nieznajoma była śliczna. I zainteresowana. Ale to nie na niej mu zależało – dziewczyna, której chciał, siedziała teraz pewnie w domu, zapłakana i zła, zbyt dumna by wyciągnąć pierwsza rękę. Ile razy tak było, że to on musiał pierwszy przepraszać? Tyle, że nie było to wcale takie straszne – kiedy się nie kłócili, Ania była naprawdę wspaniała. Poza tym, chociaż inni mogliby powiedzieć, że nastolatek niewiele o miłości wie, Piotrek był po prostu zakochany.

– Tak sobie teraz myślę, że chyba muszę iść. Miło było cię poznać – rzucił frazes i odwrócił się, aby odejść.

– Proszę, zostań! – usłyszał, jak nieznajoma krzyknęła i spojrzał jeszcze raz w jej kierunku.

I to był błąd.

 

*

 

Modrzew patrzył na Świteziankę i chłopca, zastanawiając się, kiedy będzie po wszystkim. Czy było to tylko wrażenie, czy naprawdę czuł w gałązkach dziwne drżenie podekscytowania? Tak jakby jego powłoka już zatracała swoją najważniejsza właściwość, jaką był bezruch.

Świtezianka pojawiła się pod postacią współczesnej dziewczyny. Mówiła coś do chłopca, ten jej odpowiadał. Strzelec wyczuwał jego podekscytowanie – ale nagle stało się coś dziwnego. Coś się zmieniło, a młodzieniec odwrócił się, jakby zamierzał odejść.

Wtedy ona się przeobraziła.

Nie wyglądała już zwyczajnie. Ukazała się w pełnej krasie, niczym Wenus wyłaniająca się z morskiej piany. Wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy uwodziła strzelca. Gdy uwodziła ich wszystkich. Drzewa szumiały przeraźliwie, gdy zbliżała się do chłopca. Była piękna. Z jej oczu nie można było wyczytać nic innego, jak tylko miłość i obietnicę.

Co zobaczył w tych oczach chłopiec? Upojenie? Rozkosz? Tajemnicę? Modrzew nie wiedział. I nie obchodziło go to – przed oczami stanęła mu bowiem inna scena kuszenia, które odbyło się kiedyś, dawno… Kuszenia, które tak zmieniło jego życie.

Świtezianka coś mówiła. Nie trzeba było uszu, by wiedzieć co. Wystarczyła pamięć. Boginka kreśliła przed młodzieńcem tajemnicę. Przekonywała, jak niedoskonałe jest jego obecne uczucie, jak niedoskonałe życie prowadzi. Nęciła – bo wiele też mogła dać. Sekrety, niezwykłość, wszystko to, o czym zwykły śmiertelnik może pomarzyć. Czy chłopiec zauważy, że obietnice są puste? Że czeka go nicość i bezruch, że wszystko to, co nakreślone feerią baśniowych barw, nie jest dla niego?

Chłopiec zrobił krok do przodu. W oczach Świtezianki pojawił się błysk, straszny, nieludzki błysk. Jak to możliwie, że on tego błysku nie dostrzegł?

Modrzew patrzył na rozgrywającą się scenę i nie mógł tego znieść. Wszystko zaczęło się zlewać i rozmywać – wspomnienia powróciły z mocą i nie wiedział już, czy to, co widzi, to jawa czy przeszłość. Czy to on patrzy na Świteziankę czy ktoś inny jest wodzony na pokuszenie. Wszystko się splątało, pogubiło.

Był zafascynowany, ale jednocześnie wiedział, jak się to skończy. Wściekłość na siebie przeplatała się z nienawiścią do bogini. Nagle dotarł do niego ogrom krzywdy, jaka na niego spadła – i nie tylko na niego. Buk, wierzba, dąb, jesion, jarzębina. I ten chłopiec, który jeszcze walczył.

Musiał coś zrobić. Musiał jej przeszkodzić. Tylko jak? Był przecież tylko drzewem.

 

*

 

Piotrek stał oniemiały. Widział przed sobą kogoś, coś… Coś pięknego, tajemniczego i zniewalającego. Coś, czemu nie mógł się oprzeć i o czym całe życie marzył. Nie miał pojęcia, skąd ona się tutaj wzięła. Ale pragnął jej.

Nagle jednak drzewa zaszumiały, a świat i sposób jego postrzegania zmienił się. Raptem Piotrek zdał sobie sprawę, że widzi dziewczynę z innej perspektywy – jakby stał z boku, skąd można dostrzec więcej szczegółów. Ten drugi obraz nie był wcale wspaniały.

Usta nieznajomej piękności wykrzywiały się w złośliwym, nieludzko zadowolonym z siebie uśmiechu. Spojrzenie zamiast gorące, było zimniejsze od lodu. Mięśnie ramion napięły się pod delikatną skórą, jakby miała zamiar go złapać i już nigdy nie wypuścić, aż do wydania ostatniego tchnienia.

– Chodź, mój miły – powiedziała cicho dziewczyna, a w jej głosie słychać było tylko słodycz. Piotrek rozluźnił się. Ten drugi obraz nie mógł być prawdziwy. Nie wtedy, gdy ktoś mówi do ciebie tak pieszczotliwie. Pozbył się go więc ze swojej świadomości i zadowolony, zahipnotyzowany spojrzeniem, zrobił krok w stronę kuszącej nieznajomej.

– NIE!

W jego głowie rozległ się nagle krzyk. Nie wiedział, kto do niego krzyczał i jak. Ważne, że wrzask przebił się do otumanionego umysłu. Boże, co ja najlepszego wyprawiam, pomyślał i zdezorientowany rozejrzał się dookoła.

Dziewczyna stała tam, gdzie wcześniej. Ale teraz nie wyglądała uwodzicielsko. Wciąż była piękna, ale było to piękno straszne, nie takie, z jakim chciałaby obcować człowiek. Jakie człowiek mógłby znieść. Wpatrywała się w niego z nienawiścią tak czystą, że Piotrek cofnął się pod tym spojrzeniem.

– UCIEKAJ!

Głos w głowie nie musiał go ponaglać. Przerażony odwrócił się i wbiegł miedzy drzewa, byle dalej od jeziora. Byle dalej od tego wszystkiego, byle dalej od tej dziwnej dziewczyny, byle do bezpiecznego miejsca. Ania. Ania. Ania. Chciał ją objąć i już nigdy nie myśleć o tym, co go spotkało.

Jedyne wspomnienie dotyczące jeziora, którego nie wyparł, to woń modrzewia. Zapach bezpieczeństwa i słusznych decyzji.

 

*

 

Świtezianka wpadła w furię, gdy chłopiec uciekł. Nie mogła go gonić – jej boskie wpływy rozciągały się jedynie w ciemnych odmętach jeziora i przybrzeżnych chaszczach.

Miała na kim wyładować złość.

– Modrzewiu, mój piękny, pożałujesz tego! – krzyczała w furii, jednocześnie słodka i straszna.

Jednak nikt jej już nie słuchał, ani przed nią nie drżał. Dusza Strzelca uwolniła się, zabierając ze sobą z drewnianych czyśćców pozostałych skuszonych, a modrzew na powrót stał się tylko drzewem.

 

_____

Tekst znacząco odbiega stylem od wszystkiego, co do tej pory napisałam. Wciąż nie wiem, w jakim chciałabym pójść kierunku, dlatego eksperymentuje. Starałam się zmierzyć z bardziej poetycką formą, czy mi się to udało, oceńcie.

Koniec

Komentarze

Szła po wodzie, jej łydki były ledwo zanurzone, (...). > Chwila, moment. Jeśli po wodzie, jak na przykład po chodniku, to nie ma mowy o zanurzaniu się, i to powyżej kostek.
ciało-, nogi- > spacja.
(...) zapaść się ponownie w bezruch. > Hm, coś nie tak z tym zapadaniem...
Miała na sobie szorty i kostium kąpielowy. > Jeśli szorty, to górę kostiumu. Tak mi się wydaje.
Musiał wyglądać idiotycznie, wpatrując się w nią tak z otwartą gębą, (...). > Wypadłaś ze stylu.
(...) się jakby (...) > przecinek.
(...) Ania, wściekła jak osa. Rozmowa z seksowną nieznajomą pewnie by jej nie ucieszyła.> Ponownie wypadłaś ze stylu. Poza tym napisałaś, że rozmawiałaby z nieznajomą Ania.
(...) co on powinien lub nie powinien robić? > lub czego nie powinien.
Chrzanić Ankę! > styl.
Poza tym, kurczę, może był gówniarzem. > O co Ci chodziło w tym zdaniu? Nie jest ładne, nie siedzi w stylu, nie precyzuje powodów --- nie pasuje.
Miło było cię poznać- rzucił jakiś frazes (...) > spacja i rzucenie jakimś frazesem. Dlaczego jakimś? To konkretny frazes.
(...) wtedy gdy (...) > przecinek.
Boginka kreśliła przed młodzieńcem tajemnicę. > kreśliła??
(...) a z jego wzrokiem zrobiło się coś dziwnego. > zrobiło się. Samo? Taki kolokwializm w takim opowiadaniu...
(...) nie takie, z jakim chciałaby obcować człowiek. Jakie człowiek mógłby znieść. > Znieść piękno? Rozumiem, o co Ci chodzi, ale proponuję, byś napisała to samo, ale inaczej. Mniej mętnie.
W Jedyne (...) > wykasuj "W"!
=============
Uporządkuj pisownię nazw własnych, bo raz strzelec, raz Strzelec; nie bardzo wiadomo, dlaczego. Powrzucaj brakujące spacje --- nie ma ich prawie przy każdym dywizie.
Urządziłem Ci łapankę, bo tekst wart jest wypolerowania. Chyba nie muszę niczego dodawać?

Dziękuję z głębi serca za tę łapankę:) przede wszystkim dlatego, że pomogła mi ona zdecydować o jednolitym stylu opowiadania, bez wyjątków dla narracji z perspektywy Piotrka. Co do tego miałam największe wątpliwości i w konsekwencji te fragmenty mogły odstawać od reszty. Jednak pozmieniałam kilka zdań, żeby całość ostatecznie była bardziej spójna. Wytknięte niezręczności poprawiłam- mam nadzieję, że na lepsze. Mam nadzieję, że tych wielkich/małych liter czy zapomnianych spacji już nie ma. Ciężko jest jednak robić korektę na stronie, więc kilka błędów tego typu mogło ocaleć. 

Przeraża mnie godzina, o której to piszę:) Ale jak cię wciągnie ciekawa lektura, to nie znasz dnia ani godziny, kiedy cię ze swoich szponów wypuści:)

 

NMZC, PSNP.
No to tekst zaczyna mieć połysk, ale została jeszcze na pewno jedna spacja przed dywizem oraz dwukrotnie strzelec małą literą. Czy na pewno chodzi o nazwę pospolitą?

I został jeszcze ciężkostrawny młodopolski tytuł, niestety, mocno odstręczający ...  

Rzeczywiście, tekst jest warty wypolerowania.
Tytuł straszy upiorami lektór szkolnych, ale to nie wina "Świtezianki", że nam w szkołach wdrukowano wstręt do niej i mamy taki odruch obronny. :-). Autor wprost pisze, skąd zaczerpnął pomysł, a "Świtezianka" sama w sobie jest ok.
W ogóle podoba mi się pomysł sięgania do klasyki polskiej. Polacy nie gęsi i swoje perełki literatury też mają. :-)
Jestem za. Dam ci 4.

Acha, w oryginalne produkcji polskiego wieszcza, Strzelec ślubował miłość samej Świteziance udającej wiejską dziewoję, a nie innej, normalnej kobiecie. Później, gdy mu się ukazała jako królowa jeziora, chciała sprawdzić, czy będzie wierny jej jako wiejskiej dziewczynie.
Ale twoja konwencja też mi pasuje. 

TomaszMaj: Dziękuję za ocenę. Zdaję sobie sprawę z tego, że moja wersja znacząco odbiega od oryginału, ale tak jak napisałam we wstępie, jest to opowiadanie wykorzystujące tylko pewne elementy:) Osobiście bardzo lubię literaturę romantyczną, chociaż sposobu, w jaki została mi przedstawiona w szkole, nie mogę nazwać zachecającym. Zdaję też sobie sprawę z tego, że tutuł jest bezpośrednim i w pewnym sensie niebezpiecznym (bo budzącym silne skojarzenia) nawiązaniem - ale z drugiej strony sygnalizuje, czego dotyczy opowiadanie i jakim style może być napisane. Dzięki temu ci, którzy wolą historie śmieszne lub z mnóstwem krwi, jesli zaczną czytać, nie poczują się oszukani:)

Dziękuję za wszystkie komentarze:) 

Dwa razy się zastanawiałem, co właściwie oznacza tytuł "Nad brzegiem sinej Świtezi wody"?.
Zgrzytal mi strasznie. I nadal zgrzyta, jeżeli idzie o skladnię użytych wyrazów.
Teraz znowu  się przec chwilę nad tym zastanowiłem. Nadal zgrzyta.
Moim zdaniem, ten tytul we wspólszczesnej polszczyzżnie w żaden sposób logicznie i frazeologocznie nie trzyma się kupy. Nawet jako odniesienie do epoki romantyzmu i twórczości Słowackiego też jest trudny do przyjęcia. Ciężko go się przyswaja, a przyswoić do końca się nie da. 
Już nieco bardziej uporządkowany tytul " Nad brzegiem sinej wody Świtezi" / " Nad brzegiem sinych wód Świtezi" byłby chyba lepszy - i logicznie, i frazeologocznie. 
Ale to tylko sugestia. Inni mogą mieć inne odczucia, a dla nich ten tytuł, tak jak dla Autorki, może byc fnatastycznie poetycką frazą. 

Co do liczby gotów jestem się zgodzić --- nie "wody", lecz "wód". A szyk nie jest zły. Dzięki niemu drugi akcent pada na "wody", a jakie i czyje, przeskakuje się gładko.

Tutuł to cytat z ballady:) dlatego szyk jest taki dziwny:) 

No może nie dokładnie cytat, bo w balladzie jest "Brzegami sinej Świtezi wody / Idą przy świetle księżyca

Coście się tak do tytułu przykleili? Czy to jest najważniejsze w opku?
A dla mnie taki, a nie inny tytuł pasuje idealnie do romantyzmu. Nie pasuje stylistycznie do treści opowiadania, bo to napisane jest we współczesnej polszczyźnie, ale to inna sprawa.

Mój dziadek mieszkał niedaleko Świtezi, więc mam niejako "rodzinny" sentyment :)

Opowiadanie ładne, ale takie pensjonarskie :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Mnie ten tytuł pasuje.
Co do samego tekstu, to kiedy widzę podobny styl, przychodzi mi na myśl pewien autor, którego uwielbiam czytać i mimochodem zaczynam porównywać. W takim wypadku trudno o sprawiedliwą ocenę:)

Selena, Suzuki, dzięki za komentarze:) 

Nowa Fantastyka