
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
I
Obudziła się o świcie. Pierwszy promień słońca przedarł się przez wąskie, brudne okno, i wywalczywszy sobie rację bytu w gęstwinie kurzu i stęchlizny padł na jej twarz. Całował i pieścił delikatnie jej zszarzałe oblicze, tchnące tym samym pięknem, co brzozy jesienią.
Pocałunek słońca zbudził ją. Zerwała się gwałtownie. Oddychała ciężko, astmatycznie, całe jej ciało drżało niespokojnie. To był ten dzień. To dzisiaj, wiedziała to. Zawsze wiedziała. Promień słońca jej o tym powiedział.
Wstała i boso wybiegła z izby. Nie mogła się spóźnić. Ziemia o poranku była zimna i wilgotna od rosy, chłód przenikał do szpiku kości, lecz nie był to już lodowaty chłód zimy: ten chłód należał do wiosny. W powietrzu wisiało życie, nienarodzone i nawet jeszcze nie poczęte, ale wyraźne, jasne, czyste i pewne.
Stała na podwórzu obok starej, rosochatej lipy. Słońce dopiero co wzeszło, długie cienie strzelały na zachód, niebo na wschodzie przechodziło z purpury w złoto. Reszta nieba była lazurowa, czysta, bez jednej chmurki.
– To już, Zwiastunko? – zatrzeszczała Lipa, budząc się ze snu.
– Tak – stwierdziła Zwiastunka jasnym, wiosennym głosem.
– Konary mi się zastały, a korzenie przemarzły. Z roku na rok coraz słabiej czuję wiosnę. Starzeję się. Jesteś pewna, że już czas?
– Jestem. Czuję ją – odparła Zwiastunka. Nie myliła się nigdy. – Nie przyjdzie do nas bez zaproszenia. Trzeba ją przywołać.
– Zaśpiewaj pieśń – rzekła Lipa i z westchnięciem rozluźniła stare gałęzie. Skrzypiały.
Zwiastunka przymknęła oczy i uniosła ręce w górę. I nagle z jej ust popłynęła dziwna pieśń, dzika pieśń, raz słoneczna, raz pochmurna, jak niebo w marcu. Były w niej zioła i chwasty, skowronki, zachodni wiatr, pierwsze pąki, harmonia przeplatana dysonansami i fałszywymi dźwiękami – wszystko, co w wiośnie potrzebne i zbędne. Choć z początku jej głos był sztywny i jakby zdrętwiały po zimie, z każdą chwilą nabierał mocy. Świat przysłuchiwał się jej pieśni z uwagą i podziwem, budząc się z czteromiesięcznego otępienia. Zwiastunka nie czuła już własnego ciała. Wydawało jej się, że unosi się, że płynie w morzu życia, że tak naprawdę nie ma już jej, a jest tylko doskonała harmonia, idealna jedność ze światem.
I wtedy powiał wiatr z zachodu, pierwszy taki wiatr tego roku, niosąc ze sobą ziemisty zapach życia. Pierwszy skowronek wzbił się w powietrze niczym dźwięcząca grudka gliny, a jego pieśń wypełniła radością wszystko dookoła. Pod ziemią ocknęły się nasiona roslin zielnych, i choć na powierzchni nie było jeszcze ani jednego źdźbła trawy, to pod spodem budził się nowy świat.
Zwiastunka zakończyła swoją pieśń.
– Przyszła – rzekła i wróciła do domu uspokojona. Bała się, że zaspała i spóźniła się: aż strach pomyśleć, co stałoby się, gdyby Zwiastunka nie zdążyła przyzwać wiosny na czas.
II
– Babciu, a kto to śpiewał dziś rano? – zapytał Kacperek siedząc nad miską z płatkami kukurydzianymi. Kuchnia tonęła w powodzi światła porannego słońca. Ćwierkanie wróbli wpadało do środka wraz z chłodnym powietrzem przez uchylone okno.
– Co mówisz, Kacperku? Nikt nie śpiewał – odparła Babcia grzebiąc w szafce i nie odwracając się nawet w stronę chłopca.
– A właśnie, że śpiewał – zacietrzewił się Kacperek i uderzył łyżką w stół.
– Kacperku, zachowuj się! To nieładnie bić w stół. Co by sobie pomyślał ktoś, kto by cię teraz zobaczył? Przeproś babcię i zjedz śniadanko.
– Przepraszam – bąknął chłopiec. – Ale bo kiedy naprawdę ktoś śpiewał. Jakaś pani. O, tam, za oknem. Jakby lalilala– la– la– lala.
– Aaa, to. To była ta stara wariatka, co mieszka pod lasem. Co roku tak wyje. Fałszuje, jakby myślała, że przegoni tym zimę, hehehehehe – zarechotała Babcia, ubawiona własnym dowcipem, trzęsąc się ze śmiechu jak wielka galareta. – Looliii– loo!… – ostry, trzeszczący alt Babci rozlał się po całym domu i podwórku. Wróble poderwały się przerażone z krzywej żerdzi pod oknem, a Rogal w kojcu zaczął wyć w zupełnie innej tonacji. Kacperek cierpliwie czekał, aż Babci przejdzie chęć popisywania się własnymi zdolnościami wokalnymi. Dorównywały one jej talentom kulinarnym. Jednymi i drugimi Babcia uwielbiała się popisywać.
– A może ona nie chciała przeganiać zimy, tylko przywołać wiosnę? – zapytał Kacperek, gdy starsza kobieta skończyła zawodzić.
– Huu, gdybym to ja była wiosną, uciekłabym gdzie pieprz rośnie słysząc jej jazgoty. No, ale skoro już zjadłeś śniadanie, to ubierz się dobrze, pójdziemy do pani Heli.
– No… dobrze, Babciu – powiedział Kacperek bez entuzjazmu. – Ale potem będę mógł wziąć Rogala na smycz i przejść się gdzieś?
– Tylko uważaj, żeby się nie wyrwał i nie uciekł gdzieś. To silne psisko. I nie idź w stronę lasu, gdzie mieszka ta stara dziwaczka. – Babcia namyśliła się przez chwilę i dorzuciła dość głupio:
– To czarownica.
Kacperek tylko przytaknął, wiedząc doskonale, że Babcia zmyśla. Miał w końcu pięć lat i trzy miesiące i był już za stary, aby dać się nabrać na „złą czarownicę". Co nie zmieniało faktu, że tajemnicza pani z domku pod lasem wzbudzała jego ciekawość. I wcale nie fałszowała aż tak bardzo. Wstał od stołu, poszedł do sieni, założył buty i wdział kurtkę.
– Ubierz czapkę – rzekła Babcia tonem dyktatora.
– Jest ciepło – odparł Kacperek z miną buntownika.
– Jest marzec.
Chłopiec westchnął i zdecydował ubrać czapkę. Nie lubił, gdy rodzice wysyłali go do Babci – między innymi dlatego, że kazała mu ubierać się nie według pogody, a według kalendarza. Są ludzie patrzący na świat przez pryzmat liczb zamiast przez pryzmat życia. Kiedy ubierał się, Babcia zdążyła umyć naczynia i założyć płaszcz. Obwiązała szyję chłopca trzy razy szalikiem, mało go przy tym nie dusząc, i oboje wyszli na zewnątrz.
Wieś Babci podobna była do stu tysięcy innych wsi. Domy, stare i nowe, leżały rozrzucone chaotycznie wszędzie po łagodnych wzgórzach i w zacienionych dolinach, tu i tam rosło jakieś pojedyncze drzewo. Brudnobiałe płaty śniegu zalegały jeszcze w osłoniętych zaciszach, a wiatr niósł ze sobą pianie kogutów, gdakanie kur i psie szczekanie. Gdzieś w oddali trzasnęły jakieś drzwi.
Babcia poprowadziła wnuczka błotnista drogą ku szosie, przy której stał sklep pani Heli. Gdy dotarli do sklepu, Kacperek bez zainteresowania obrzucił spojrzeniem mały betonowy budynek z kołyszącą się smętnie na wietrze wyblakłą chorągiewką, reklamującą lody. Na zewnątrz stał plastikowy stół, a obok, jedno na drugim, cztery brudne ogrodowe krzesła. Jedno było z innego kompletu. Weszli do środka.
– Dzień dobry, Helu – powiedziała Babcia.
– O, dzień dobry pani, pani Krysiu – odparła szczerbata kobieta, właścicielka sklepu. – To panin wnuś? Jaki śliczny, a jaki podobny do babci! Jak masz na imię? Ile masz latek? Chodzisz już do szkoły?
– To Kacperek, duży chłopczyk, ma już pięć lat – odezwała się Babcia, zanim chłopiec zdążył otworzyć usta. – Jeszcze nie chodzi do szkoły, ale jest taki duży i taki zdolny, że gdyby go rodzice chcieli zapisać, na pewno by go przyjęli. I już nawet literek trochę zna, i liczyć do stu umie – Babcia z dumą pchnęła chłopca do przodu, jakby był koniem wystawionym na sprzedaż. Cud, że nie uniosła mu warg, żeby się pochwalić, że ma już dwa stałe zęby.
– A misie– żelki lubisz? – zapytała pani Hela.
– Nie lubi przed drugim śniadaniem – odpowiedziała szybko Babcia.
– Lubię – oburzył się chłopiec, szarpiąc Babcię za rękaw.
– Babcia nie ma dziś pieniążków.
– No co ty, Kryśka, żelków chłopokowi bronisz? Masz tu dziesięć deko, a rozliczymy się z Babcią kiedyś tam.
– Ale nie zjedz wszystkich naraz – upomniała Babcia. Kacperek wziął od pani Heli garść przeterminowanych żelek i zjadł je ze smakiem jedna po drugiej, podczas gdy Babcia i sprzedawczyni zatopiły się w wiejskich plotkach. Chłopiec rozejrzał się po ciasnym sklepiku i z rozczarowaniem stwierdził, że nie ma tu nic ciekawego. Szarpnął Babcię za skrawek płaszcza.
– Babciu, chodźmy już!…
– …A słyszała pani, pani Helu, jak ta stara głupia spod lasu dziś rano wyła? Aż uszy puchły, a mój biedny Rogal to się w budzie ze strachu chował.
– Babciu, kiedy idziemy?…
– A, ta staro panno, Jałowcówna, hy? Ja tam to nie wiem jak pani, pani Krysiu, ale ja to bym ją zamkła w jakim domu dla głupich ludzi – stwierdziła pani Hela filozoficznie. Kacperek nastawił uszu. „Ta głupia" , co śpiewała o świcie i mieszkała pod lasem zaczęła go coraz bardziej intrygować. – Bo to nigdy, pani Krysiu, nie wiadomo, co tako głupio wytnie. I jeszcze nam dzieci i wnuki demoralizuji. No bo dzieci tyż durne, że wolą takich małpować, a nie brać przykład z przyzwoitych, porządnych ludzi, jak my. Ale wnuś panin to widać grzeczny chłopok, on ta się z głupkami zadawoł nie bedzie…
W tej chwili Kacperek podjął niezachwiany zamiar udania się do domu „tej głupiej" jeszcze tego samego popołudnia, korzystając z zezwolenia na spacer z Rogalem. Tymczasem Babcia i pani Hela znalazły sobie kilka nowych tematów, głównie o tym, kto we wsi z kim „siedzi", kogo zdradza, z kim się rozwiódł, kto nie był w niedzielę w kościele, kto podorywa miedzę i komu, kto rok temu pasł krowy na cudzym pastwisku, a Kacperek w tym czasie liczył sęczki we framudze drzwi. Gdy policzył wszystkie, zaczął deptać kwadraciki na pokrytej linoleum podłodze, i nim zdążył podeptać wszystkie, Babcia razem z panią Helą wysłały połowę wsi do więzienia, drugą na odwyk, a całą do wszystkich diabłów, sześc razy zapewniły się nawzajem o własnej uczciwości i praworządności, i w końcu Babcia z Kacperkiem poszła do domu.
– Ale z tej Heleny jest stara plotkara – stwierdziła Babcia, gdy tylko wyszli ze sklepu. – Fałsz i obłuda, a drugiego to by żywcem zjadła. Nawet do sklepu nie może człowiek pójść, bo jak już wciągnie w rozmowę, to gorzej niż jakby cię ośmiornica oplątywała mackami. Ja to się, Kacperku, brzydzę plotami i na nikogo złego słowa bym nie powiedziała, ale ta Helena to jest może nawet gorsza od tej Jałowcówny spod lasu.
Kacperek słuchał wywodów Babci piąte przez dziesiąte, i tylko od czasu do czasu potakiwał, bo to sprawiało Babci przyjemność. Głównie jednak przyglądał się zabłoconej, zachlapanej wiosce, i brudnym kałużom, w których odbijało się niebo. Przedpołudniowe słońce przygrzewało przyjemnie, tu i tam rozlegały się pojedyncze ćwierknięcia wróbli.
I wtedy z jakiejś samotnej miedzy zerwała się jakby grudka gliny, dźwięcząc srebrzyście niczym mały dzwoneczek, śpiewając pieśń słodką, radosną i szczerą jak pierwszy dzień wiosny. Grudka unosiła się i opadała, a gdy Kacperek podszedł bliżej, zorientował się, że to mały, brązowy ptaszek. Śpiewał wesoło i chaotycznie, jakby chciał oznajmić całemu światu, że oto przyszła wiosna i rodzi się nowe życie. Ziemia pachniała i miało się wrażenie, jakby już nigdy nie miało być zimy.
– Babciu, co to ? – zapytał chłopiec.
– To? To skowronek.
– Ale on ładnie śpiewa, co nie, Babciu?
– Oj, ładnie, ładnie. Tylko szkoda, że jest taki szkaradny i szary.
Kacperek podrapał się po nosie.
– Ale wiesz, co ja myślę, Babciu? Że gdyby on był ładny i kolorowy, to już nie byłby takim skowronkiem jak teraz. Bo byśmy na niego tylko patrzyli i myśleli tylko, że jest śliczny. I nawet byśmy nie usłyszeli, że on tak śpiewa.
– A zraziki lubisz, Kacperku? Bo Babcia chyba zrobi dziś zraziki na obiad. No, chodź, nie ociągaj się. Na co tak patrzysz?
– Bo tam jest skowronek! – opierał się Kacperek.
– No, chodź, chodź, po południu jeszcze wyjdziesz z Rogalem.
Babcia zaciągnęła Kacperka do domu, gdzie usadziła go przed telewizorem, a sama zajęła się przyrządzaniem obiadu. Na dwie godziny chłopczyk zapomniał o wiośnie, skowronkach i pani spod lasu, ale gdy tylko skończył oglądać telewizję, poczuł się dziwnie poirytowany i zły, jakby zapomniał o czymś ważnym. Zasiadł do stołu nas talerzem zupy i tylko odliczał chwile do czasu, gdy będzie mógł wyjść na dwór.
III
Zwiastunka siedziała na starej ławeczce przed domem. Ciepły wiatr lekko rozwiewał jej przeplatane siwizną włosy. Z całej okolicy przylatywały tu skowronki, bo było to jedno z niewielu miejsc, w których ktoś słuchał tego, co mają do wyśpiewania. Każdy lubi, kiedy się go słucha, a skowronki w szczególności.
Kątem oka kobieta dostrzegła ruch po prawej stronie. Na płocie o krzywych sztachetach siedział czarno– biały ptak, przyglądając się jej ciekawie. Jego skrzydła lśniły lekko zielonkawo. Ptak zaskrzeczał i podskoczył kilka razy.
– Witaj, sroko – rzekła Zwiastunka zdziwiona. – Dużo czasu upłynęło, odkąd byłaś tu ostatnio. Na pewno nie pomyliłaś adresu?
Sroka pochyliła się do przodu i poruszyła kilka razy długim, lśniącym ogonem.
– Od dawna nie zaglądał tu nikt oprócz słońca i wiatru – zamyśliła się Zwiastunka. – Czyżbym miała spodziewać się gości? – pokręciła głową ze zdumieniem.
Sroka zaskrzeczała raz jeszcze i odleciała w stronę wsi.
– Coś się zmieni. Czuję to w ziemi i w powietrzu – szepnęła Lipa omszałym głosem. – Coś tak nieistotnego, że aż niezmiernie ważnego.
– Wszystko się zmienia. Zawsze – zauważyła Zwiastunka.
– Wszystko. I nic – stwierdziło drzewo tajemniczo. – Najdrobniejsze zmiany bywają najbardziej znaczącymi.
IV
Po obiedzie Kacperek wiercił się niespokojnie i wodził za Babcią wzrokiem.
– Babciu, mogę już wyjść? – zapytał w końcu.
– A gdzie znowu chcesz iść?
– No mówiłaś, że po obiedzie będę mógł się przejść z Rogalem!
– Oj, Kacperku, jak ty mówisz to Babci?! Babci jest przykro.
– Przepraszam – bąknął chłopiec. – To jak, Babciu, mogę iść?
– Tylko ubierz się ciepło! Wiesz, jakie jest teraz zdradliwe powietrze! I wróć zaraz, nie bądź długo.
– Dobrze, Babciu.
Kacperek ubrał się szybko, wybiegł na podwórko, zapiął Rogalowi obrożę i smycz i ruszył polną drogą. Kiedy tylko skręcił w dróżkę za innym domem, gdzie Babcia nie mogła go już zauważyć, ściągnął z głowy czapkę gniewnym ruchem. Też pomysł, żeby kazac mu nosić czapkę, kiedy na zewnątrz jest już zupełnie ciepło!
Kacperek biegł za Rogalem od jednego skraju drogi na drugi. Potężne, kudłate psisko, wyglądające jak skrzyżowanie owczarka niemieckiego z niedźwiedziem, zaznało smaku wolności i teraz wlokło chłopca za sobą prawie jak worek ziemniaków.
Nie, tak nie będzie – pomyślał Kacperek.
– Masz mnie słuchać! Do nogi! – krzyknął. Rogal szczeknął radośnie i szarpnął się jeszcze mocniej, wyrwał smycz z rąk chłopca i pobiegł w pole.
– Wracaj tutaj! Wracaj, głupku, matole, cycku, debilu, gnoju! – zaczął nazywać psa słowami, których dorośli zabraniali mu używać. Nie zwracając na Kacperka najmniejszej uwagi, Rogal znikł w jakimś rowie na drugim krańcu pola.
Chłopiec machnął ręką na psa. Kiedyś przecież wróci do domu. Kacperek popatrzył przed siebie. Droga biegła prosto jak strzelił w stronę lasu – i małego drewnianego domku przycupniętego na jego skraju. Kacperek ruszył odważnie w tamtą stronę. W końcu będzie miał okazję zobaczyć wariatkę.
Droga wspinała się pod łagodne wzgórze. Wokół chaty nie było pól, jedynie brudnozielone ugory i samotne brzozy. Dom z krzywym płotem i omszałym dachem stał na szczycie skarpy, poniżej w małej dolince płynął strumień, obok domu zaś rosła pradawna lipa. Kacperek skręcił w lewo i trochę niepewnie zaczął wchodzić po nierównych schodkach z uklepanej ziemi. W pewnej chwili zobaczył kobietę siedzącą na ławce przed domem.
Była brzydka, ani młoda, ani stara, ale nie miała wielkiej kurzajki na nosie, jak przystało na wiedźmę. Wiatr targał jej długie, trochę posiwiałe włosy, młode słońce rozświetlało jej oblicze, a ubrana była skromnie i w kolorach ziemi. Trochę przypominała przedwiośnie albo skowronka. Kiedy odwróciła się w stronę chłopca, Kacperek cofnął się, ale zaraz postąpił krok do przodu i odważnie powiedział:
– Dzień dobry!
Nie miał się czego bać, w końcu była to tylko wariatka.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się kobieta. Miała uśmiech ciepły i pomarszczony, jak słońce o tej porze roku. – Kim jesteś?
– Jestem Kacperek i wiem, kim pani jest – chłopiec uśmiechnął się tajemniczo.
– Tak?
– Pani jest wariatką. Babcia mi o tym mówiła – rzekł z dumą w głosie.
– Usiądź. Wiedziałam, że przyjdziesz – kobieta wskazała chłopcu mały stołeczek. Nie wyglądała na zaskoczoną tym, że nazwano ją wariatką. – Sroka mi o tobie powiedziała.
– Naprawdę? – zdziwił się Kacperek, siadając na skrzypiącym stołku. – Ale sroki nie mówią.
– Wszystko, co żyje, przemawia w pewien sposób, ale zazwyczaj nie rozumiemy tej mowy. Gdyby podszedł do ciebie Chińczyk i zaczął mówić po chińsku, nie zrozumiałbyś, ale nie miałbyś wątpliwości, że o czymś mówi, prawda? A w dodatku od dawien dawna sroki uważane są za zwiastunów gości.
– No ale Chińczyk to co innego. Chińczyk to człowiek, a sroka to ptak. Ptaki nie mówią.
W tym momencie gdzieś niedaleko rozległ się srebrny, perlisty śpiew skowronka, a w chwilę potem Kacperek ujrzał go, jak to wznosząc się, to opadając, stał się tylko ciemną plamką na niebie, a po chwili znikł całkowicie i tylko jego radosne trele wciąż było słychać.
– Wszystko mówi – powtórzyła kobieta spokojnie – ale nie każdy potrafi i chce słyszeć. Wiesz, co to za ptaszek?
– Skowronek – Kacperek wypiął pierś, dumny, że mógł pochwalić się swoją wiedzą. – Babcia mówi, że jest szkaradny, ale nie może być tak naprawdę paskudny, skoro tak pięknie śpiewa, prawda? Nie widziałem go z bliska, tylko z daleka, ale wiem, że jest brązowy. Jak grudka ziemi.
Kobieta roześmiała się, cicho i bez wyraźnej przyczyny, lekko jak młody strumień. Jej usta poruszyły się kilkakrotnie, jakby cos szepnęła, a jej spojrzenie przez moment błądziło po jasnobłękitnym niebie. Po chwili brązowy, rozśpiewany punkcik spadł w ciemnozieloną kępę zeszłorocznej trawy tuż obok płotu i umilkł nagle. Po chwili wyskoczył stamtąd mały, delikatny, brązowy ptak z niewielkim czubkiem na głowie i jaśniejszym, nakrapianym brzuszkiem. Podskoczył kilka razy, przekręcił w bok łebek i uważnie przyjrzał się dwojgu dziwnym, naziemnym istotom, dziobnął coś w ziemi i ponownie zerwał się pionowo do lotu. Gdy tylko wzniósł się na kilka metrów, eksplodował na nowo ćwierkotem i pogwizdywaniem.
– Jak pani to zrobiła? – zdziwił się Kacperek.
– Co? Skowronek przyleciał nie dlatego, że mu kazałam, ale dlatego, że sam chciał. One latają tam, gdzie chcą. Akurat chciał nas zobaczyć, więc przyleciał.
Kacperek zamyślił się na chwilę.
– Wie pani co? Pani wcale nie przypomina wariatki.
– A kim powinien być człowiek, aby móc nazwać go wariatem? – cienisty uśmiech przebiegł po twarzy kobiety.
– No… jak się czasem głośno śmieję i wszędzie skacze i biegam, to mi rodzice mówią, że wariuję. Ale to chyba nie dlatego, że jestem wariatem. A pani to jest bardziej jak skowronek, bo pani jest szara i ładnie śpiewa.
Zwiastunka roześmiała się ponownie, prawie bezgłośnie, śmiechem rozkwitających zawilców.
– Wiesz, nikt mi czegoś takiego jeszcze nie powiedział – odezwała się po chwili nie patrząc na chłopca. – Zwłaszcza, że skowronki to takie niesamowite stworzenia! Ludzie widzą skowronka i nie zwracają na niego uwagi, bo jest brzydki, szarobury i zabłocony. Ale w pewnym momencie on zaczyna śpiewać i wszyscy myślą : „Jak pięknie!" Trzeba naprawdę umieć patrzeć, aby pośród brązowego błota wyszukać pierwszego tej wiosny skowronka. Nie dlatego, że on się ukrywa ; on po prostu jest zawsze taki szary i niepozorny, że nikt nie potrafi go zauważyć. Gdyby skowronek był wielki jak hipopotam i kolorowy jak papuga, ludzie dostrzegliby go i podziwialiby przez cały czas. I wtedy nie musiałby nawet umieć śpiewać – rajskie ptaki nie śpiewają, tylko skrzeczą. A skowronek przypomina o sobie tylko, kiedy się odezwie, i nawet wtedy ogromnie ciężko jest go zauważyć. I dlatego jest tym piękniejszy, im bardziej wydaje nam się mały, szary i brzydki.
– To samo powiedziałem dziś Babci. Ale nie wiem, czy mnie zrozumiała. Ale to fajnie, że pani myśli jak ja.
Kobieta uśmiechnęła się ponownie.
– Świat jest pełen skowronków – powiedziała.
Kacperek wstał i otrzepał spodnie.
– Muszę już iść. Babcia będzie się martwić. Do widzenia.
– Do widzenia. Jeśli będziesz miał kiedyś ochotę, przyjdź znowu.
– Przyjdę. Obiecuję – Kacperek odwrócił się i poszedł do domu.
V
Następnego dnia nie poszedł do Zwiastunki. Rogal nie wrócił jeszcze i Kacperek nie miał pretekstu do wyjścia, więc spędził dzień oglądając telewizję. Kiedy kładł się spać wieczorem, był wściekły na psa, ze jeszcze nie wrócił. Bardzo chciał znowu odwiedzić tamtą panią od skowronków, którą zdążył już polubić. I na pewno nie była ani trochę wariatka, po prostu była… inna.
Rogal wrócił dopiero rankiem drugiego dnia, cały brudny i śmierdzący obornikiem. Nim Kacperek mógł pójść z nim na spacer, musiał najpierw długo prosić Babcię, która twierdziła, ze Rogal naspacerował się za wszystkie czasy, a kiedy już Babcia dała się ubłagać, trzeba było czekać, aż pies wyschnie po kąpieli, którą Babcia zgotowała mu zaraz po powrocie. Godziny wlokły się i wlokły, aż w końcu nadeszło wczesne popołudnie i Kacperek wyszedł z domu na przechadzkę z psem.
– Tylko wróć zaraz! – nakazała Babcia.
– Dobrze, Babciu. To ja już pójdę.
– I pilnuj Rogala, żeby ci znowu nie uciekł!
– Dobrze, Babciu. To ja już…
– A ubrałeś się ciepło?
– Tak, Babciu. To ja…
– I żebyś mi przypadkiem czapki nie zdejmował! Będziesz miał zatoki chore jak nic.
– Dobrze, Bab…
– No. Ba ja słyszałam, że niektóre dzieci to tak robią. Jak tylko skręcą gdzieś za dom albo płot, to już czapka buch z głowy. A potem chorują i smarkają w nieskończoność, a potem to trzeba operację robić, żeby śpika wyciągnąć.
Kacperek przytaknął grzecznie i wyszedł przez otwartą bramę, a gdy tylko Babcia weszła do domu, ściągnął czapkę i wepchnął ja do kieszeni. Ruszył w stronę lasu, a wewnątrz czuł dziwne podekscytowanie, jakby coś podskakiwało mu między sercem a żołądkiem. Nie uszedł ani połowy drogi, gdy Rogal szczeknął, wyrwał się i rzucił na stadko kuropatw, które z przerażeniem zerwały się do lotu i z furkotem odfrunęły w pobliskie zarośla. Rogal skakał w polu tam, gdzie przez chwilą ptaki dziobały w ziemi, szczekał i kręcił się w kółko.
– Wracaj! – jęknął chłopiec. Rogal w odpowiedzi pomerdał ogonem i znikł w krzakach. Kacperek spuścił ramiona i powlókł się w stronę domu dziwnej kobiety. Jeśli Rogal będzie za każdym razem uciekał, babcia nie pozwoli mu chodzić na spacery i nie będzie miał jak spotkać się z dziwna panią, którą zdążył już polubić.
Kobiety nie było na ławeczce przed domem. Kacperek zastukał w stare, trochę odrapane drzwi. Zwiastunka otworzyła je od razu i uśmiechnęła się promiennie.
– Dzień dobry – powiedział.
– Witaj! Od rana wiedziałam, że dzisiaj przyjdziesz. Jest czasem takie coś w powietrzu, gdy ktoś ma cię zaraz odwiedzić. Wejdź, proszę.
Kacperek przekroczył próg i przeszedł przez sień do pokoju. Był ciemny i tylko wąski snop dziennego światła wpadał do środka przez małe okno. Drobinki kurzu tańczyły wesoło w tym świetlistym strumieniu. W rogu stało skromne łóżko nakryte białą pościelą, pod ścianami stały szafki z książkami, pośrodku niewielki drewniany stół, wysiedziany fotel z przetartym obiciem, a wszystko pachniało stęchlizną, drewnem i starymi książkami. Zegara nie było nigdzie. Zewsząd dochodziło ciche, spokojne chrobotanie korników – Kacperek nigdy przedtem nie słyszał takiego dźwięku. Na drewnianych ścianach wisiał krzyż i tylko jeden święty obrazek. Przedstawiał mężczyznę o bardzo brzydkiej i bardzo dobrej twarzy, ubranego na brązowo. Siedział pośród brązowych pól w otoczeniu brązowych ptaków. Kacperkowi wydawało się, że to skowronki. Cały pokój wypełniony był takim spokojem, jakby już nic nigdy nie miało się wydarzyć.
– Usiądź, proszę – rzekła Zwiastunka i odsunęła troche fotel.
Chłopiec usiadł, a fotel był tak wysiedziany, że uszy miał prawie między kolanami. Milczał przez dłuższa chwilę. Był niemożliwie zły na Rogala.
– Martwisz się czymś? – zapytała Zwiastunka, kładąc delikatnie rękę na lewym ramieniu Kacperka. Chłopak nie cierpiał, gdy się go dotykało, ściskało albo całowało, ale to był zupełnie inny dotyk, naturalny i ciepły jak promień słońca.
– Pies mi uciekł. Znowu. Dupek skończony – burknął markotnie.
– Jak się wabi twój pies?
– Rogal. Ale on nie jest mój. Mój byłby mądry, a ten jest głupi. Rodzice nie pozwalają mi trzymać psa. Mówią, że mam Rogala u Babci, ale to ejst tak, jakbym wcale nie miał.
Zwiastunka nie odpowiedziała nic, tylko wyszła z domu i zaczęła nawoływać Rogala. Kacperek poszedł za nią.
– To nic nie da, proszę pani. On nawet do swoich nie przyjdzie, a do obcych to już w ogóle, chyba, żeby ktoś trzymał w ręce kiełbasę.
U stóp wzgórza rozległo się radosne szczekanie i po chwili na górę wbiegł Rogal, zaczął skakać wokół Zwiastunki i obiegać ją dookoła raz w tę, raz w druga stronę, potem gonił własny ogon, a koniec końców wpadł do izby i wskoczył na łóżko, ziając i uderzając ogonem w poduszkę, wyraźnie będąc bardzo z siebie zadowolonym.
– Złaź!!! – zaczerwienił się chłopiec.
Zwiastunka roześmiała się cicho.
– Niech leży. Wiesz, on wcale nie jest głupi. Jest bardzo mądry w psi sposób. Wszystko co żyje na świecie jest mądre i dobre… Gdyby tak nie było, nie istniałby świat… prawda?
– Nie wiem. Na pewno nie byłoby skowronków – stwierdził Kacperek i popatrzył na Zwiastunkę. – Ale pani jest…inna. Babcia i pani Hela ze sklepu mówią, że pani jest głupia, ale pani jest mądra. To tak, jak z mądrością Rogala, czy inaczej?
– No, chodź do środka. Napijesz się herbaty? – zapytała kobieta z uśmiechem, jakby nie słyszała pytania chłopca.
– Dziękuje.
I siedzieli sobie przez chwile w milczeniu, Kacperek w fotelu, Zwiastunka na krześle, a Rogal na łóżku. Herbata była dobra, bo chłopiec mógł sobie posłodzić, ile chciał. Wsypał sześć łyżeczek cukru.
– Kto to jest? – zapytał Kacperek wskazując palcem na obrazek świętego z ptakami.
– On? To nikt ważny. Wariat, chyba tak.
– A wie pani, bo ja myślę, że to by fajnie było być wariatem. Jeśli pani jest wariatką, to moglibyśmy czasem wariować razem. I już by było wtedy całkiem fajnie.
Roześmiali się oboje, nie za bardzo wiedząc z czego. Rogal pomerdał ogonem i przewrócił się na grzbiet, brzuchem do góry.
– Proszę pani? – zapytał Kacperek poważnie. – A mogę mówić do pani „ciociu"?
– Jasne – Zwiastunka uśmiechnęła się szeroko. Uśmiech miała naprawdę ładny, jak wszyscy trochę smutni ludzie, kiedy się uśmiechają.
– Bo ja nigdy nie miałem fajnej cioci. To znaczy mam kilka, ale takie dziwne są. I zawsze mi mówią, jak mnie widzą, że urosłem. A ja wiem, że nie urosłem, bo gdybym rósł za każdym razem jak spotykam jakąś ciotkę, to miałbym pięć metrów wzrostu.
– Obiecuję, że nigdy nie powiem ci, ze urosłeś. W porządku? – rzekła Zwiastunka.
– W porządku, ciociu – Kacperek wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ale pewnie będę już musiał iść, bo Babcia się będzie martwić. Ale jeszcze przyjdę.
– Przyjdź. Bardzo się ucieszę – promienny uśmiech nie gasł na twarzy cioci Zwiastunki. Kacperek wstał, zapiął Rogalowi smycz i szarpnął psa w stronę wyjścia. Rogal w odpowiedzi machnął ogonem i sapnął zadowolony, wcale a wcale nie mając zamiaru schodzić z łóżka.
– No rusz się, spaślaku! – Kacperek szarpał smycz raz po raz. Zwiastunka wstała, położyła dłoń na kudłatym łbie psa i szepnęła mu cos do ucha. Rogal zastrzygł uszami, podniósł łeb i polizał twarz Zwiastunki językiem długim jak u żaby, zeskoczył z łóżka, otrzepał się od łba po ogon i łypnął na Kacperka na współ zawadiacko, a na wpół bezmyślnie.
– Jak to zrobiłaś, ciociu? To i tamto przedtem… Rogal nikogo nie słucha, tylko Babci, jak krzyknie. Znasz mowę zwierząt? – zdziwił się chłopiec.
– Nie, ja po prostu… po prostu słucham wszystkiego, co żyje. Nie próbuj niczego zrozumieć, bo nikt nie da rady tego pojąć… To nie jest droga. Po prostu otwórz się na to, co świat chce ci powiedzieć, wyszeptać, wyśpiewać, wykrzyczeć… Kiedy wsłuchasz się w pieśń świata, zaczniesz rozumieć wiele rzeczy, ale jeśli na siłę będziesz chciał wydrzeć światu jego tajemnice, nie dowiesz się niczego. Wszechświat będzie wiedział, kiedy będziesz gotowy, nie musisz się obawiać, że o tobie zapomni. Nim zaczniesz mówić, musisz dużo słuchać… To wszystko, tak myślę.
– Aha – zamyślił się chłopiec. – Pomyśle nad tym. Fajnie się z tobą gada, ciociu. Ale już muszę iść, seryjnie. Cześć, ciociu.
– Cześć – odrzekła Zwiastunka po chwili wahania. Wiele lat minęło, odkąd ostatnio wypowiadała to słowo.
Tekst napisany sprawnie i na pierwszy rzut oka bez rażących błędów (nie przyglądałam się dokładnie), ale udało mi się przebrnąć jedynie przez pierwszą część, bo szczerze powierdziawszy znudził mnie trochę. Sądzę, że jest przeciążony przymiotnikami, chociaż jeżeli potraktować go bardziej jako grę słowem i obrazem, niż coś fabularnego, to muszę przyznać, że ciekawa rzecz Ci wyszła. Bądź, co bądź, fabuła kuleje jak dla mnie, chociaż nie poznałam całej.
Czytałem powoli, więc parę literówek wpadło mi w oko.
Jest spokojne, leniwe, poetyckie, rozmarzone. Gdybym miał dużo wolnego czasu, a to opowiadanie w formie książki, zrobiłbym sobie ciepłą malinową herbatę, usiadł w fotelu przy oknie i zanurzył się w twój świat. Nie wiem, czy spodoba się ludziom na tym portalu; tutaj królują głównie pogonie, wojny, miecze, klątwy i tajne zadania; ale mi się podobało.
Ocenę dam na koniec.
"- Nie lubi przed drugim śniadaniem - odpowiedziała szybko Babcia.
- Lubię - oburzył się chłopiec, szarpiąc Babcię za rękaw." - pamiętam jak w podobny sposób zaprzeczałem mamie, gdy byłem mały. Tak się stało na pewno kilka razy... :-)
Dwóch pierwszych rozdziałów muszę Ci pogratulować. Zauważyłem w nich tylko kilka literówek, a jeśli były jakieś inne błędy, to napewno magia wstępu do Twojego opowiadania zaślepiła mnie ;-)
"Kacperek ubrał się szybko, wybiegł na podwórko, zapiął Rogalowi obrożę i smycz i ruszył polną drogą. Kiedy tylko skręcił w dróżkę za innym domem, gdzie Babcia nie mogła go już zauważyć, ściągnął z głowy czapkę gniewnym ruchem. Też pomysł, żeby kazac mu nosić czapkę, kiedy na zewnątrz jest już zupełnie ciepło"
Przed "Też pomysł" wstawiłbym raczej myślnik, niż pisał kolejne osobne zdanie. Przecież ostatnie z przytoczonych powyżej zdań jest uwagą do poprzednich dwóch.
"Do widzenia. Jeśli będziesz miał kiedyś ochotę, przyjdź znowu."
Logicznie powinno być: Jeśli będziesz kiedyś miał na to ochotę, przyjdź znowu.
I jeszcze: gdzieś w pierwszych rozdziałach opisałeś rozmowę Zwiastunki z drzewem, w którym to opisie stwierdziłeś, że drzewo miało "omszały" głos, tak? Nie potrafię wyobrazić sobie takiego głosu...
A teraz zabieram się do lektury drugiej części :-)
Wracam do części pierwszej. To co mnie uwierało:
1. Notorycznie porównywałeś skowronka do gródki ziemi vel gliny. Trochę za często i monotonne; może ciut więcej urozmaicenia, lub pominąć coniektóre porównania.
2. Jak dla mnie, trochę zbyt nachalne i łopatologiczne przedstawianie babci jako obłudnej, tępej i zarozumiałej plotkary. Czy naprawdę nie miała żadnych pozytywnych cech?
Widzę jeden, bardzo poważny zgrzyt. Otóż: ja też jestem z takiej wsi, też mam taką babcię, nasz rodzinny pies to mieszanka owczarka niemieckiego i podhalańskiego, więc pod małego niedźwiedzia podchodzi, Kacperków mam obecnie w rodzinie trzech: w wieku 2-8 lat i nigdy, ale to nigdy, żadna babcia, nawet temu najstarszemu Kacperkowi nie pozwoliłaby iść z naszą Nelcią na spacer na smyczy i to bez opieki osoby dorosłej! Także tu masz strasznego zonka. Nie wiem, czy ma to znaczenie w drugiej części, ale albo pies musi być mały, albo musisz wymyslić jakąś inną wymówkę do spacerów.
Ogólnie nie jest źle. Rzeczywiście wpadka ze skowronkiem, jak napisał Tomasz. Mi się tekst podobał, bo przypomniał mi dzieciństwo. Ta babcia jest po prostu jak żywa :| Z nadzieją, że w końcu pojawi się jakaś akcja, zmierzam do części drugiej :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
Kto cię nauczył stawiać przecinki przed i?
"Babcia poprowadziła wnuczka błotnista drogą ku szosie" Błotnistą miało być prawda?
"chłopokowi" chłopakowi rozumiem... chyba, że to ma być gwara...
"Zasiadł do stołu nas talerzem zupy? nad talerzem?
Jego skrzydła lśniły lekko zielonkawo? lekko zielonkawo? to nie brzmi.
Nie dotrwałem do końca bo wieje nudą, ale muszę przyznać ci pochwały za fajne opisy, nie mniej jednak nuda.
Suzuki, nie wiem, czy dobrze pojąłem myśl autora, ale czytając, przyjąłem, że to jest taka współczesna baśń. W bajkach pewne reguły się nagina, więc przełknąłem kilkuletnie dziecko wychodzące samotnie na spacer. A może nie mam racji? Autor, byłbym wdzięczny, gdybyś się do tego odniósł :-)
W obronie autora użyję argumentu, którym broni się tekstów na tym forum - "PRZECIEŻ TO FANTASTYKA!" :-)
Ja bym powiedziała, że raczej "realizm magiczny" :) Doczytałam dalej i tak właściwie wielkość psa nie ma znaczenia, a mały może się zerwać ze smyczy równie skutecznie, co duży, dlatego uważam, że jednak mam rację :)
www.portal.herbatkauheleny.pl