- Opowiadanie: czeski - Szatany cz. 1

Szatany cz. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szatany cz. 1

Witam, zamieszczony poniżej tekst to parę pierwszych stron płodzonego przeze mnie tekstu. Postanowiłem zamieścić i zobaczyć jak się przyjmie. Jeśli się spodoba – doszlifuję też resztę i będe powoli wrzucał. Jeśli nie – nie będę śmiecił. Pozdrawiam wszystkich fanów fantasy!

 

***

 

Utarty w powszechnej świadomości stereotyp rogatego demona nijak ma się do prawdziwego wyglądu sług piekielnych czeluści, którzy nie dość że nie mają rogów, nie zieją ogniem i nie ciągną za sobą odoru siarki i palonego tłuszczu to w sumie wyglądają zupełnie jak ludzie, z paroma tylko drobnymi wyjątkami. Ich humanoidalnej postawie daleko jest do przygarbionych sylwetek o kozich nogach i beczkowatym torsie, tak chętnie przedstawianych na średniowiecznych malowidłach. Nie kroczą też po ziemi, jak ich sobie natura upodobała – preferują raczej najnowsze kreacje, zawsze w ciemnych, gustownych kolorach. W końcu nic tak doskonale nie kontrastuje z rubinową czerwienią połyskującej skóry, jak szałowa czerń prosto od Armaniego. Są eleganccy, są przystojni, są wysportowani. Tyle jeśli chodzi o płeć męską – niestety tutaj wszelka wiedza Adama na temat tych fascynujących istot się kończyła. Pomimo tego, że od czasu kiedy otarł się o śmierć, jego oczy otworzyły się na Przybyszów (bo tak lubił ich nazywać), to znalezienie jakiegokolwiek wcale nie było tak łatwe jak by się to mogło wydawać. Choć nie byli widoczni dla przeciętnego zjadacza ziemskiego chleba, najwidoczniej woleli zachować pełną dyskrecję i momentami aż przesadną przezorność. No ale w końcu – strzeżonego… sam Lucyfer strzeże. I to w dodatku skutecznie, bo po dwóch latach poszukiwań udało mu się podążyć tropem tylko pięciu Przybyszów, z żadnym nie wszedł w bezpośredni kontakt, zaś cała wiedza którą pieczołowicie gromadził była tak naprawdę tylko stertą domysłów, opartych na zachowaniu Pierwszego, który oparty o ścianę, ciężko dysząc, przyglądał się jak przybyły w ostatniej chwili zespół ratownictwa medycznego, przywraca Adama do życia. Ten obrazek wyrył się głęboko w pamięci Adama i widok smolistoczarnych oczu, wpatrujących się w niego z mieszaniną irytacji i zrezygnowania wywarł nań wpływ tak silny, że gdy tylko wrócił do zdrowia i był już w stanie normalnie funkcjonować wziął bezpłatny urlop na czas nie określony, celem ratowania swojej poczytalności i równowagi psychicznej. Będąc absolutnie przekonanym o tym, iż było to niecodzienne przywidzenie, postanowił wyeliminować owo wadliwe połączenie synaps w zwojach mózgowych, które odpowiadało za czerwonoskórą zjawę. Jednak kiedy kilkukrotnie w tłumie na ulicy, czy centrum handlowym, uchwycił kątem oka blask prześwitującej przez połę płaszcza lub dziurę w jeansach krwistej czerwieni, zaniepokoił się nie na żarty i na wszelki wypadek postanowił potraktować sprawę niekonwencjonalnymi i zupełnie nienaukowymi metodami.

Zaczęło się od nieudanych, prowadzonych na własną ręką seansów spirytystycznych. No.. może nie do końca były takie nieudane, bo po opium odlot miał iście pierwszorzędny, ale wysiłek jaki musiał włożyć w zdobycie jego, oraz całej masy innych, niedostępnych na polskim rynku składników, nie był raczej wart paru godzin dobrego samopoczucia. Podobnie zakończyły się jego doświadczenia z sektą domorosłych satanistów, po której spotkaniach ledwo udało mu się odstawić metadon i przypadkowi tylko zawdzięczał fakt, że zachował analne dziewictwo. Po tych, oraz serii innych nieciekawych doświadczeń postanowił szukać pomocy u profesjonalistów w tej materii.

 

 

Rozdział pierwszy

MISTRZ

 

– Co ja tu w ogóle, do cholery robię? – Adam po raz kolejny zadał sobie to samo pytanie i jak za każdym poprzednim razem nie mógł znaleźć na nie dobrej odpowiedzi. Nic zresztą dziwnego, każdy kto po nieudanej próbie samobójczej zaczyna widywać na około demony, miewa czasem chwile zwątpienia. Na samą myśl, że oto udaje się do profesjonalnego spirytualisty ogarniał go pusty śmiech.

– „Profesjonalny" – mamrotał do siebie, wyciągając z kieszeni marynarki paczkę czerwonych Spike'ów – jak to brzmi, doktoryzował się pewnie, skurczybyk jeden… Niech go diabli poniosą… No, dalej, kurwa! – wątły płomień zapalniczki chybotliwie tańczył na wietrze i co rusz gasł, musnąwszy ledwie koniec wymiętej fajki.

– Pieprzona ironia losu – przemknęło Adamowi przez myśl – dręczą mnie zrodzone z ognia kreatury, ale szluga to nie dadzą odpalić. – Po kolejnych nieudanych próbach cisnął papierosa na ziemię i odruchowo przydeptał go obcasem.

– Wypadało by się w końcu zebrać – pomyślał, obrzucając niechętnym wzorkiem swój kieszonkowy zegarek – ależ ten czas szybko leci…

Jednak to nie strata poczucia czasu sprawiła, że siedział na ławce już drugą godzinę. Choć nie chciał tego przed sobą przyznać, przyczyną był pierwotny strach przed nieznanym, który przykuł go do miejsca żelaznymi okowami i za nic nie chciał odpuścić. Adam nie wierzył w duchy i swoich poszukiwań nigdy nie traktował do końca poważnie – zawsze myślał, że po zmarnowaniu wystarczającej ilości czasu wróci mu wiara we własną poczytalność a cała ta farsa z demonami okaże się przejściowym kryzysem osobowości. Niestety – krucjata trwała dalej, nie przynosząc upragnionych efektów i nie zbliżając go ani o krok do rozwiązania. Trwał więc zawieszony pomiędzy swoimi urojeniami a rzeczywistością, nie wiedząc co gorsze – pogodzić się z własną ułomnością i uznając demony za halucynacje próbować wrócić do normalnego życia, czy uparcie dążyć do odkrycia prawdy, ślepo zawierzając temu, co widział. Jak każdy, przeświadczony o swojej normalności, dorosły człowiek chciał na przekór okolicznościom dowieść prawdy, pokazać wszystkim, że oto ten, którego nazywali wariatem okazał się być ofiarą pozaziemskiego spisku. Jednak lata młodości pozostawił daleko w tyle i wiedział, że całe życie nie stoi przed nim otworem. Wkrótce miała mu stuknąć czterdziestka, a tymczasem on rozbijał się po świecie, w wyimaginowanej pogoni za… No właśnie – za czym? Wobec tak przytłaczających faktów postanowił, że będzie to ostatnia próba. Kiedy i ta spełznie na niczym wtedy wróci do rodzinnego miasta – Łodzi – i ułoży sobie życie od nowa. Mimo wszystko kiedy znalazł się już pod właściwym adresem i ujrzał brudne, przesłonięte czarnymi kurtynami okna wiedział, że coś tu nie gra. Zza nieprzeniknionej wzrokiem zasłony ciężkiego aksamitu przebijała aura strachu i niepokoju. Nawet tępe gołębie omijały to miejsce, szukając sobie innych parapetów do obsrania. Adam podświadomie czuł pod skórą, że tym razem niebezpiecznie zbliżył się do odkrycia tajemnicy. Ciarki przechodziły go na samą myśl o tym, co czeka za drzwiami, na których tylko oszczędny napis „Wróżbita" zdradzał charakter lokalu. Irracjonalny, nieopisany niepokój czaił się w za szybko bijącym sercu, które wraz z kolejnymi litrami krwi pompowało mu do żył obezwładniające uczucie beznadziei. Ręce, których drżenia do tej pory nie mógł opanować, zacisnęły się teraz w rozpaczliwym uścisku, kurczowo trzymając się ławki na której siedział. Nóg praktycznie już nie czuł. A chłód sięgał coraz wyżej i wyżej – klatki piersiowej, ramion, zaraz dojdzie do głowy…

– Dosyć – krzyknął Adam, zrywając się z siedziska. Paru przechodniów odwróciło głowy na ten dziwny wybuch, ale zaraz znów ruszyli przed siebie, wracając myślami do swoich własnych problemów. – O czym ja w ogóle myślę, do reszty popieprzyło mi się w głowie. Idę do tego cholernego czarodzieja, będę miał to wreszcie za sobą.

Poluzował krawat pod szyją, wziął perę głębokich wdechów i ruszył w kierunku wejścia. Pośrodku starych, dębowych drzwi, z których czarna farba odłaziła płatami, zamocowana została kołatka, uformowana na kształt głowy gryfa, który rozwierał dziób w potępieńczym krzyku.

– A jak… – pomyślał – zupełnie jak w starych filmach. Jeszcze powinny otworzyć się z okropnym zgrzytem, zanim zdążę zapukać.

Jednak nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, kiedy potężnie w nie załomotał. Odpowiedziała mu tylko martwa cisza. Spróbował jeszcze raz. I kolejny. Kiedy już miał odchodzić, ktoś krzyknął w środku.

– No idę, idę! Kto się tam rozbija? Nie dadzą staremu człowiekowi nawet chwili spokoju.

Po chwili usłyszał szczęk otwieranych zamków, zdejmowanych blokad i po kolejnej, zdecydowanie dłuższej, drzwi uchyliły się na tyle, na ile pozwalał im przymocowany doń łańcuch. W szczelinie pojawiła się stara, pomarszczona twarz i obrzuciła Adama niechętnym wspomnieniem.

-Garniak, marynarka. Pewnie ze skarbówki przylazłeś! Powtórzę po raz ostatni – uregulowałem wszystkie należności i nic wam nie jestem winien, a jeżeli jeszcze raz jakiś pajac będzie mnie napastował…

– Tylko spokojnie, proszę pana. Nie jestem z urzędu – przyszedłem prywatnie, prosić o pomoc.

Starszy człowiek nieznacznie uniósł prawą brew.

– Po pomoc powiadasz – eee, to inne gadanie. Wejdź proszę, usiądź sobie wygodnie na którymś foteliku, a ja zrobię nam coś do picia – powiedział już nieco przyjaźniejszym tonem, otwierając drzwi na oścież – a, i zamknij za sobą . Nie chcę, żeby mi się tutaj te szkodniki pałętały. Istni krwiopijcy, mówię Ci… Ale zaraz – co to ja miałem..? Ah! – Palnął się w czoło z przesadną manierą – siadaj, siadaj przyniosę herbaty.

Adam ostrożnie wszedł do środka i zgodnie z prośbą gospodarza założył z powrotem wszystkie kłódki i zatrzaski, którymi obwieszone były całe drzwi. Kiedy już uporał się z ostatnim, pozwolił sobie rozejrzeć się po wnętrzu. Drzwi wejściowe prowadziły bezpośrednio do sporego pomieszczenia o regularnym, prostokątnym kształcie. Po jego lewej stronie cała powierzchnia ścian obstawiona była aż po sufit regałami, na których zalegały książki. Pośrodku tej biblioteczki stało wielkie, dębowe, ręcznie ciosane biurko, również ginące pod stertą wolumenów i papierów wszelakiej maści. Była to ewidentnie część, która w zamyśle gospodarza miała pełnić rolę gabinetu. Zaś po drugiej stronie urządzono coś na kształt małego salonu. Naprzeciwko pięknie wykończonego w piaskowcu kominka stały dwa skórzane fotele i stolik do gry w szachy, na którym ktoś pozostawił do połowy rozegraną partię. Ciemne klepki wysłużonego parkietu zostały tu przykryte bordowym, puchatym dywanem, zaś na ścianach wsiały sceny z polowań, doskonale uchwycone delikatnymi pociągnięciami pędzla. Brakowało jeszcze tylko ognia, wesoło buzującego w kominku na dębowych polanach. Adam losowo wybrał książkę z najbliższego regału i usiadł na jednym z foteli, rozkoszując się chwilą spokoju. Rzucił okiem na publikację, którą trzymał w ręku, ale okazała się być napisana po francusku.

– O, widzę że się rozgościłeś – zawołał wesoło gospodarz, wyłaniając się zza znajdujących się naprzeciwko wejścia drzwi, których Adam początkowo nie zauważył – „Złota Gałąź", doskonała rzecz – rzucił rozmarzonym tonem – nikt inny tak jak Frazer nie potrafił opisywać rytuałów i nie wykazywał się tak głębokim zrozumieniem ich symboliki, ale niestety po polsku jego dzieła ukazywały się tylko w okrojonych wersjach, więc cóż – wzruszył ramionami – okoliczności zmusiły mnie do nauki francuskiego. Ale, ale… Nie o tym mieliśmy gadać – skończyliśmy na tym, że nie jesteś urzędnikiem…?

Teraz, kiedy staruszek usiadł naprzeciwko i wpatrywał się w niego pytającym wzrokiem, Adam po raz pierwszy miał okazję dokładnie mu się przyjrzeć. Z pozoru przypominał zwykłego, dobiegającego wieku emerytalnego poczciwca. Reprezentował sobą ten 'stary model' mężczyzny, eleganckiego niezależnie od okoliczności, koniecznie w koszuli i spodniach w kancik. Pamięć podsunęła mu wspomnienie dziadka – on to zawsze trzymał fason. Garnitur, kapelusz i nieodłączna laseczka. Tak, ten człowiek zdecydowanie zaliczał się do tego typu. Aktualnie miał na sobie 'golfowy zestaw' – ładnie zaprasowane spodnie, koszula a na to sweterek bez rękawów. Wszystko w jasnych, kremowych barwach. Po przygarbionej sylwetce znać było bagaż lat, które dźwigała, jednak w oczach czaił się ogień, zaś energiczne ruchy zdradzały, że nie taki z niego emeryt na jakiego wygląda. „ Dziwny z jego wróżbita" – skonkludował – „powinien mieć tłuste włosy i długą pelerynę. Ale co zrobisz, prawdziwych czarodziejów już nie ma".

– Zdecydowanie preferował bym jakiś werbalny przekaz – mruknął starzec, a Adam zorientował się, że od paru minut bez słowa przygląda się swojemu rozmówcy.

– Przepraszam najmocniej – odparł zmieszany – a więc przychodzę do pana, ponieważ… Ponieważ… Problemem jest to, że… Mianowicie, ostatnimi czasy…– zaczerpnął powietrza – prześladują mnie demony, no!

Kiedy wreszcie wyrzucił to z siebie, czym prędzej spuścił oczy w podłogę, oczekując typowej reakcji, na którą zazwyczaj napotykał po tym wyznaniu.

– Huhu, przyjacielu – rzucił starzec tonem, któremu daleko było do rozbawienia – prześladują, mówisz? Co konkretnie robią – straszą, przypalają żywym ogniem, podsuwają mroczne wizje..?

– Znaczy… W sumie to nie robią nic konkretnego, po prostu je widzę – odparł zmieszany – Ale niemniej jest to trochę deprymująca sytuacja – dodał pospiesznie.

– A jakiego rodzaju są to stworzenia?

– 'Rodzaju', co ma pan na myśli? Nie znam się na tego typu sprawach…

– …. I wcale nie oczekuję od Ciebie takiej wiedzy. Jak taki głupiec jak Ty, może wiedzieć cokolwiek o siłach, które wykraczają poza jego ograniczone pojmowanie? – Adam zamrugał, zadziwiony tą nagłą niechęcią – Po prostu powiedz mi, jak wyglądają: są duże, małe; zielone, fioletowe; mają rogi albo łuski; unoszą się nad ziemią, czy zwyczajnie chodzą? – dorzucił starzec zrezygnowany

– Ja… Znaczy… W mordę! Aż tyle ich jest? I czy to w ogóle ważne, dręczą mnie pieprzone urojenia, chcę się ich w końcu pozbyć a nie zaprzyjaźnić! – krzyknął zdezorientowany – pomoże mi pan, czy nie?!

– Po pierwsze, synu, nie podnoś na mnie głosu w moim własnym domu – huknął w odpowiedzi i ze złości aż uniósł się w fotelu – czasy może i się zmieniają, ale starszych od siebie należy traktować z szacunkiem na jaki zasługują! Po drugie, owszem – jest to bardzo ważne. Rzekłbym nawet, że bez ustalenia z jakimi siłami mamy do czynienia, nie będę w stanie zrobić dla Ciebie nic. Rozumiesz? NIC! Więc teraz usiądź proszę, odpręż się, łyknij sobie herbatki i jak na spowiedzi mów wszystko, co Ci się przytrafiło.

– Od czego mam zacząć?

– Jak mówi stara ludowa mądrość, najlepiej zaczyna się od początku.

– Bardzo zabawne – mruknął Adam, upijając łyk z ofiarowanego mu kubka herbaty – No ale dobrze. Zaczęło się to niecałe dwa lata temu. Byłem wtedy w emocjonalnym dołku, zupełnie straciłem chęć do życia. Ja… Nie wiem dlaczego tak się stało, ale przestałem widzieć sens w dalszej egzystencji – wzdrygnął się na wspomnienie tamtych dni – Ten stan się przeciągał aż w końcu – bum! Nie wytrzymałem już dłużej i postanowiłem popełnić samobójstwo. Kiedyś, w jakieś książce, przeczytałem, że kiedy szlachcic został skazany na śmierć, pozostawiano mu wybór – możliwość uniknięcia hańbiącego katowskiego topora. Dostawał wtedy balię z gorącą kąpielą, butelkę przedniego wina i ostry sztylet. Kiedy otumaniony alkoholem i ciepłą wodą podcinał sobie żyły, nie czuł już nic. Uznałem, że to najlepsze wyjście z sytuacji, na inną formę bym się chyba nie zdobył – przyznał – ciarki mnie przechodzą jak sobie pomyślę, że miałbym się rozwalić na chodniku, albo palnąć w sobie w łeb. Jeszcze coś poszło by nie tak. „Cierpienia młodego Wertera" pan czytał? No właśnie – kontynuował zaraz, widząc przytakujący ruch głowy – zresztą nie potrzeba mi było pistoletu, żeby coś spieprzyć. Jak ostatni amator ciąłem w poprzek ręki, zamiast przeorać żyły po długości. No i stało się – straciłem przytomność, trąciłem kurek i woda zaczęła zalewać mieszkanie. Dużo czasu nie trzeba było, żeby zainteresowali się tym sąsiedzi i wezwali pogotowie. Kiedy lekarze wywlekli mnie z wanny, położyli na zimnych kafelkach i zaczęli resuscytację wtedy wpadł on. Zdyszany, z poluzowanym krawatem i rozpiętą koszulą. Pot perlił się na jego czole, połyskując srebrnymi kroplami na tle krwistej czerwieni…

– O kurwa!

– Słucham? – zapytał Adam, zmieszany tym zachowaniem i zupełnie zbity z tropu

– Przepraszam Cię najmocniej – rzucił starzec uspokajająco – ale niestety wdepnąłeś w niezłe gówno, synu.

– Gówno? A to dlaczego, bo był czerwony?

– Ano – tamten niespokojnie rozejrzał się dookoła – wygląda na to, że zadarłeś z Firmą.

Koniec

Komentarze

I to w dodatku skutecznie, bo po dwóch latach poszukiwań udało mu się podążyć tropem tylko pięciu Przybyszów, z żadnym nie wszedł w bezpośredni kontakt, zaś cała wiedza którą pieczołowicie gromadził była tak naprawdę tylko stertą domysłów, opartych na zachowaniu Pierwszego, który oparty o ścianę, ciężko dysząc, przyglądał się jak przybyły w ostatniej chwili zespół ratownictwa medycznego, przywraca Adama do życia.

I to tylko jeden przykład z wielu piekielnie długich zdań, które czyta się ciężko. Lepiej to jakoś pociąć na mniejsze zdanka.

nie taki z niego emeryt na jakiego wygląda 

Nie zrozumiałem tego zdania.

Pot perlił się na jego czole, połyskując srebrnymi kroplami na tle krwistej czerwieni... 

Niby wszystko w porządku, ale bohater mówiący prostym językiem nagle wpada w poetyckie opisy...

Jeszcze jedno -  więcej akapitów! Na przykład pierwsza część tekstu wygląda jak ściana!

Narzekam, narzekam, a opowiadanie ładne i całkiem mi się podobało. Zachęcam autora do płodzenia dalszego ciągu! 

Witaj.
>joke mode on< A opłata licencyjna za użycie mojego imienia uiszczona? >joke mode off<
Nie jest źle. Tak ogólnie. Lecz garść szczegółów nieco psuje efekt.
(...) parę pierwszych stron płodzonego przeze mnie tekstu. (...) Jeśli się spodoba - doszlifuję też resztę i będe powoli wrzucał. Jeśli nie - nie będę śmiecił.
Z powyższego wynika, że tekst nie jest jeszcze napisany w całości. Jeśli masz spisany konspekt, nie ma wielkiej biedy, ale jeżeli piszesz "z głowy", grozi Ci błądzenie pod wpływem zmiennych pomysłów. To taka ogólna przestroga.
Utarty w powszechnej świadomości stereotyp (...) --- utrwalony stereotyp, pokutujący stereotyp... Wizerunek zamiast stereotypu? Sprawdź w dobrym, papierowym słowniku, znaczenia wchodzących w grę słów i przepracuj zdanie. W świadomości, indywidualnej bądź zbiorowej, nic się nie uciera.
Ich humanoidalnej postawie daleko jest do przygarbionych sylwetek o kozich nogach i beczkowatym torsie, (...).
Przekombinowane z tą humanoidalną postawą. Nie przypominają przygarbionych sylwetek (a dlaczego sylwetek? Sprawdź znaczenie. Figur raczej. Postaci. Stworów. Wybór jest...) i po balu, jasno, prosto.
Nie kroczą też po ziemi, jak ich sobie natura upodobała - preferują raczej najnowsze kreacje, zawsze w ciemnych, gustownych kolorach.
Ponowne przekombinowanie. Miało być chyba śmiesznie, wyszło dziwacznie. Jakie upodobanie ze strony natury? Diabły nie są tworami natury. Kroczą. Ach, jak dumnie to brzmi --- i komicznie, bo po ziemi... Do przebudowy cała ta plątanina, bo działa jak hamulec podczas czytania.
 W końcu nic tak doskonale nie kontrastuje z rubinową czerwienią połyskującej skóry, jak szałowa czerń prosto od Armaniego. Są eleganccy, są przystojni, są wysportowani.
No, właśnie, to jest główny powód pastwienia się nad poprzednimi zdaniami. Bo całość można ująć mniej więcej tak: wbrew starym, utrwalonym w jeszcze średniowiecznej sztuce stereotypom nie mają rogów, kopyt i ogonów, nie garbią się i nie prezentują niczym nie okrytej swojej szpetoty, lecz przeciwnie, świetnie wyglądają w garniturach od Armaniego, zawsze eleganccy, przystojni jak nomem omen diabli...
-----------
Dalej popróbuj zrewidować tekst samodzielnie. Po tej próbce chyba dasz radę wyłapać podobne niezręczności, biorące się i z nadmiaru dobrych chęci, i pomyleń znaczeń użytych słów. Uważaj na kulejącą interpunkcję.
Co do całości: pisz dalej, ale spokojnie, z rozmysłem i namysłem, bo chociaż sam centralny motyw nie jest nowy, zawsze można przedstawić go w interesujący sposób. Spróbuj, szanse ma każdy...


Mam podobne uwagi jak nEverright. Niektóre zdania są masakrycznie długie. Lepiej podzielic, bo czyta się je bardzo ciężko.
Co do fabuły, to początek interesujący.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki wszystkim za komentarze!

Nigdy nie podejmowałem się pisania dłuższych tekstów, stąd też moje grafomańskie opisy. Teraz, kiedy zwróciliście mi na to uwagę postaram się eliminować takie rzeczy z tekstu. Co się zaś tyczy akapitów i ogólnej organizacji tekstu - przyznam, że po prostu nie miałem pojęcia jak to zgrabnie podzielić, więc wolałem wstawić tekst jako surową całość.

Jeśli zaś chodzi o najważniejszą, moim zdaniem uwagę, to w zdaniu napisałem "doszlifuję". Ponieważ w lwiej części tekst powstał, ale wymaga 'generalnego remontu', z racji że pisany był raczej dla przyjemności własnej i odprężenia. Przed wystawieniem go trzeba wyłapać sporo nieścisłości i byków - w poczet których dołączam teraz za długie zdania i niepasujące wyrazy :)

Dzięki wszystkim za komentarze i przede wszystkim za to, że chciało wam się przeczytać całość!

Mnie natomiast bardzo podobają się długie, ładne zdania. Jest to dobra odmiana, zmuszająca do większej koncentracji na tekście! Zatem - jeśli chodzi o mnie - mogę przeczytać następną część nawet jeśli będzie takie zdania zawierała..

Pomysł - Niezły.
Styl - Dobry.
Interpunkcja - Zauważyłem parę, albo nawet kilka literówek.
Całość - Cóż... Jako że nie jest to całość tekstu, napiszę tylko: twórz dalej :-)

Pozdrawiam. 

Krwisto-czerwona skóra? Moze zobaczył Hellboy'a? :-)
Na razie jeszcze nie zadziało się nic szczególego, co można by komentować (poza drobnymi wpadkami językowymi- ale już ci to napisali). Nie wiem, czy chcesz żeby dać Ci ocenkę teraz, czy poczekać, jak będzie tego więcej.
Ogólnie czyta się dobrze. Mogę dać 3, czyli średnio na jeża.

A mi się bardzo Twój język podoba, choć faktycznie momentami jest przekombinowany. Uwagę mam inną, odnośnie wstępu. Mnie osobiście zniechęcił do czytania. Jest na siłę, a do tego informację o próbie samobójczej po chwili powtarzasz w tekście. Trochę mnie rozśmieszyło, jak piszesz o tym stereotypowym postrzeganiu demonów i że niby tak nie jest, a zaraz potem podajesz stereotypowy opis demona z opowiadania pierwszej lepszej nastolatki :)

Ja bym to rozegrała inaczej: na wstęp walnęła soczyście i dynamicznie opisaną próbę samobójczą z wejściem demona (takie trzęsienie ziemi na przynętę), a potem najważniejsze rzeczy, o których we wstępie piszesz (ale te naprawdę ważne, reszta niech se w diabły...) wplotła gdzieś po zdaniu - dwa w tekst główny. Ta cześć jest bardzo statyczna, wiec dobrze by jej zrobiło, gdybyś na poczatek zademonstrował czytelnikowi, że akcję też poprowadzic potrafisz :)  

I jeszcze malutki szczególik:
Pot perlił się na jego czole, połyskując srebrnymi kroplami na tle krwistej czerwieni 
Gdyby mi tak ktoś w rozmowie powiedział, to, jakby nie był poważny, parsknęłabym śmiechem :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

No. Widzę, że czeka mnie kapitalny remont tekstu ;)
Dzięki za te uwagi, szczególnie jeśli chodzi o propozycję dynamizacji początku. Sam chyba nigdy nie wpadł bym to, że tak można rozegrać wstęp. Dużo jeszcze przede mną nauki.
Co do tego zdania, które mi wytykacie, to już się nie mogłem powstrzymać pisząć ten kawałek, mój błąd (jak wszystkie z resztą);p
Jeśli zaś chodzi o 'opis demona z opowiadania pierwszej lepszej nastolatki', to muszę przyznać że trochę mnie zaskoczyłaś. Z koncepcją 'demona pięknego' miałem styczność dopiero przy okazji poznawania twórczości Michaiła Wrubla i wydała mi się ona oryginalna, bo wcześniej się na podobną nie natknąłem. Może to kwestia czytanej literatury? :)
Niemniej, dzięki raz jeszcze.

Jak poczytasz trochę opowiadań z tego portalu, to takie demony to chleb powszedni ;) One zawsze muszą być piękne, szarmanckie i dobrze ubrane. Innymi by się nastolatki nie zainteresowały :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

To przepraszam za ignorancję, jestem tu nowy :) Na przyszłość zostanę przy starych, dobrych brudasach.

No przeciez ja nie napisałam, że to źle :) Tylko, że to nic odkrywczego :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

a to znaczy, że źle! nic tak nie buduje opowiadania jak świeża koncepcja, czyż nie? :)

Dobrze wykorzystany schemat też nie jest zły :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

No to w moim przypadku uratować mnie może tylko innowacyjność :D

Nowa Fantastyka