- Opowiadanie: Nieduża Bajka - Na opak

Na opak

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na opak

 

Pewnego dnia trup, leżący na ulicy – zaraz po tym jak kręgosłup wbił mu się w czaszkę, a ręce i nogi połamały – pomyślał, że właściwie to nie chciał. Czuł, że rozmyśla się w ułamek sekundy po wielkim kroku naprzód.

 

Po kilku miesiącach medytacji nad egzystencją okazało się, że dał sobie o ułamek sekundy za mało na podjęcie nieodwracalnej już decyzji. A jednak. Gdyby jeszcze mógł, westchnąłby z rezygnacją. Choć do tej pory nigdy z niczego nie potrafił rezygnować, decyzję uznał za głupią i nie wartą uporu, jaki na co dzień wykazywał w realizacji planów. Z drugiej strony, był to chyba jedyny plan, który zrealizował punkt po punkcie, do samego końca i zwieńczył powodzeniem. Na swój sposób był usatysfakcjonowany, może nawet dumny. Nie zmieniało to jednak faktu – sytuacja była patowa.

Gdy tak leżał i powoli opuszczał dotychczas zamieszkiwane ciało, otworzyła się otchłań, a z otchłani wyłonił się Ten Który Przeprowadza. Widok pod jezdnią i aparycja przybysza nie wróżyły nic dobrego, a na pewno nic estetycznego. Trup podziękował w duchu, bo już nie w ciele, za modę na głębokie kaptury i powłóczyste płaszcze. Grzmiącym głosem Ten Który Przeprowadza rzekł:

 

-Rafale, wiesz zapewne, dokąd pójdziesz?

Mimo podziemnych widoków raczej w ciepłych barwach powiało chłodem. Nie znał numeru kręgu,w którym miał już rezerwację. Wiedział jednak, że czekały tam na niego większe i bardziej upierdliwe męki niż za życia. "Raz w życiu" (to może, w zaistniałych okolicznościach, nie najtrafniejsze określenie), ale tym razem powziął postanowienie, że będzie asertywny.

– Nie – powiedział.

– Nie? – zapytał Ten…

– Chcę wrócić do życia.

Przybysz namyślał się chwilę, zaskoczony nie tyle życzeniem, co wyrażeniem go akurat przez Rafała. Całkowicie pozbawiony wiary w chłopca, jak z resztą wszyscy, postawił warunek.

– Wykonaj czynność odwrotną, a wrócisz. Póki co, nadal możesz używać leżącego tu ciała. Masz dwadzieścia cztery godziny.

Wypowiedziawszy te słowa, zstąpił do czeluści, a ta zamknęła się za nim zostawiając niewielką bliznę na stygnącym asfalcie.

Rafał otworzył oczy i zobaczył ciemność. Trudno byłoby mu określić, jak długo trwała rozmowa, ale chyba nie tyle, by nastała noc?

Policjant pilnujący niedomkniętego worka, leżącego na ulicy za parawanem, krzyknął przeraźliwie, gdy ten się poruszył. Nieboszczyk wstał.

 

Rafał, ujrzawszy gawiedź, mocno zaszokowaną jego widokiem, wydał z siebie przeraźliwy skrzek. Kilka kobiet straciło przytomność. We wrzasku, wydanym przez zmartwychwstałego Rafała, można było rozpoznać rozpaczliwe pytanie, jak ma wskoczyć na wieżowiec? Może ktoś z państwa ma pomysł?

 

Nie zważając na zamieszanie, co wcześniej było dla niego nietypowe, bo zwykle paraliżowała go trema, począł człapać przed siebie bez wyraźnego celu czy planu. Stanął pod ścianą budynku, oparł o nią potrzaskane czoło i próbował skupić się na myśleniu. Miał przesrane.

Rozdziobią go kruki i wrony, i wzniosą w dziobach jego szczątki na dach – pomyślał. Zawsze się zastanawiał, po co czytać Żeromskiego i teraz cieszył się tym jakże trafnym skojarzeniem.

 

Ruszył w stronę parku, zegar wiszący na Pałacu Kultury pokazywał godzinę dwunastą.

 

Dobrze, że nie w szczycie. – przebiegło mu przez głowę.

 

W Saskim wypatrzył staruszkę.

 

Początkowo nie widziała, z kim ma do czynienia, a raczej w jakim stanie ten ktoś jest, dodatkowo odgłosy syren policyjnych rozpraszały ją. Sypała machinalnie pokruszony chleb ptakom wszelkiej maści, z przewagą kaczek i gołębi. Na szczęście była nieco ślepa, rozzłościła się tylko, gdy wszedł w sam środek pierzastej gromadki. Kaczki, gołębie i kilka wróbli odleciały, lecz wrednie skrzeczące wrony, czujące krew i mięso, zaczęły szarpać Rafała, wykłuwać oczy i kaleczyć palce.

 

W sam środek rwetesu wpadł pies i rozgonił najedzone ptaki. Niestety, ciało nie nadawało się już do niczego, więc zostawił je na trawniku, dokąd dotarła już policja i ratownicy. Jako dusza podążył za wroną, która wzbiła się z ze zdobycznym okiem w dziobie i po krótkim, szybkim locie wylądowała na dachu wieżowca. Tego samego, od którego zaczął dzisiejszą przygodę.

 

Pofruwał wiejąc chłodem wokół wrony aż ta wypuściła zdobycz.

 

No dobrze, wykonał czynność odwrotną i co dalej?

 

Jakoś nie czuł, by wracał do życia. Może powinno znaleźć się tutaj całe jego ciało? Lecz to nie było już możliwe, nie odzyska wszystkich części na czas. I na pewno nie w pierwotnej postaci. Leżał w słońcu, będąc teraz tylkoszarozielonym okiem. Nie wiedział co robić ani jak zrobić, w zasadzie nie miał niczego, czym mógłby wykonać jakąś czynność. Czuł się totalnie rozbity i zdruzgotany, był niczym i nikim.

 

Jak ma wykonać czynność odwrotną? Czym jest czynność? Ruchem? Aktem woli? Co ma zrobić mając tak mało siebie dawnego?

 

Przeleżał dobre cztery godziny,powoli nastawał zimowy wieczór, a źrenica nie rozszerzała się w mroku. Ciemniejące niebo nastrajało go melancholijnie. Pływał we mgłach swoich chorych, zagmatwanych myśli, oderwany od ciała, nawet od oka zachowanego na dachu. Dopiero skrzek wrony wyrwał go z zadumy, do której zawsze był skory i przypomniał słowa Tego tam z dołu "możesz używać leżącego tu ciała".

Mogę, ale nie muszę! Może to się okaże dobrym tropem?

 

Opuścił zatem swoje dawne oko i pojawił się jako duch. Zawisł w powietrzu za krawędzią wieżowca raz jeszcze i cofnął się o krok.

 

I nic.

 

Stanął ponownie i tym razem cofnął się lewą nogą. Znowu nic się nie zadziało. Następnie sfrunął na jezdnię, położył się, odtwarzając cały upadek, a potem lot wstecz, aż wylądował z powrotem na dachu. Bez efektu. Klapnął na plazmatyczny tyłek.

Zrobił odwrotnie wszystko, o czym tylko pomyślał, że warto i dalej nie wiedział, o co mogło chodzić. A czas leciał, podświetlony na blady fiolet Pałac Kultury pokazywał godzinę dziewiętnastą sześć. Ponownie próbował sobie przypomnieć, co robił, w jakiej kolejności i w jaki sposób mógłby wykonać czynność odwrotną. Miał dwadzieścia cztery godziny. Tylko czy aż? A może dokładnie tyle ile trzeba i nie ma co się spieszyć?

Nagle Marszałkowska spruła się wzdłuż ściegu pasów i ponownie rozwarła się otchłań. Czerwony blask absolutnie nie komponował się z fioletem Pałacu Kultury, nie tyle wzmagało to grozę, co budziło estetyczny niesmak.

– Ilość zadeklarowanych dusz musi nam się zgadzać, jeśli ci to coś pomoże.

Tym razem czeluść wystygła, zostawiając wyrwę, dziś krzyżują się w tym miejscu linie metra.

Zdanie wygłoszone z podziemi skomplikowało sytuację i tak już nieprostą. Czyżby miał być świnią i wrobić kogoś zamiast siebie? Czas leciał, a on tylko siedział.

 

Wybiła północ.

 

Nie mając nic lepszego do roboty pofrunął nad dachami, snując się jak sen podlotka pełnego czarnych wizji. I znalazł takiego. Biernego nieudacznika, miotającego się chaotycznie w ostatnich zrywach desperacji, dla którego życie nie miało już sensu, który nie spełniał niczyich oczekiwań. Rafał poczuł się jak w Opowieści Wigilijnej, widząc w nim siebie sprzed kilkunastu godzin. Widział, jak chłopak drżącą ręką pisze list, kończąc pożegnanie słowami: Wszystko robię na opak. Rafałowi myśli zakłębiły się.

– Grunt, że działasz po swojemu. Ale najpierw pomyśl…

Chłopak drgnął, osnuty chłodem. W głowie huczały mu te słowa. Ale tak jak wcześniej Rafał, postanowił być konsekwentny w działaniu.

 

Wstawał nowy dzień. Gdy rodzice wyszli do pracy, na kilka minut przed południem wyciągnął z biurka garść tabletek, położył na blacie list i popijając wodą, łykał po kilka piguł na raz. Grzęzły mu w gardle, lecz nocna myśl drążyła czaszkę. Minuty uciekały. Rafał furkotał niespokojnie dookoła, zapomniał o sobie, przejęty chłopakiem. Ten zaś w końcu nie wytrzymał i gwałtownie zwymiotował farmaceutyczne śniadanie, po czym rozpłakał się. Wył tak i wył, aż wybiła dwunasta w południe.

Nici dywanu pozrywały się, klepka rozsypała niczym puzzle. Czeluść zagrzmiała głucho i ozwał się głos:

– Wszystko zrobiłeś na opak.

– Jak zwykle starałem się i mi nie wyszło.

W gwałtownym przebłysku zobaczył swoje stopy, celujące w jezdnię – naście pięter niżej. Zatoczył się w tył i upadł prawie bez tchu. Dyszał płytko i ciężko, przywierając plecami do twardego podłoża. Gdy się nieco uspokoił, a krew przestała dudnić w skroniach, wybąkał:

– A co z liczbą dusz?!

Obok ucha plasnęła cicho ptasia kupa.

– Myślisz, że twój pomysł był oryginalny? Wiesz, że nie…

Koniec

Komentarze

Wydaje mi się, że może być ciekawe, ale ze zdaniami jest jakiś problem. Zbijasz je w dziwne wywody, niezrozumiałe dla czytelnika, co skutecznie uniemożliwia dalszą lekturę.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

A Twój pomysł był oryginalny. Nie rzuca na kolana, ale przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za uwagi, edytowałam, mam nadzieję, że teraz jest bardziej strawnie?

Dużo chaosu…  Jak napisał Russ, niektóre zdania sklecone. Ale nie przejmuj się, ja też mam z tym problem. Trzymam kciuki – za ciebie i siebie;) Aha, mimo wszystko pomysł.  mi się podobał

Nie porwało mnie, niestety. Pomysł jakiś jest, owszem, ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Mam nadzieję, że kolejne opowiadania będą prezentować się lepiej.   „-Rafale, wiesz zapewne, dokąd pójdziesz?” – Brak spacji po dywizie.   „Mimo podziemnych widoków raczej w ciepłych barwach powiało chłodem”. – Dlaczego w ciepłych barwach powiało chłodem? ;-)   „Nie znał numeru kręgu,w którym miał już rezerwację”. – Brak spacji po przecinku.   „…wydał z siebie przeraźliwy skrzek. Kilka kobiet straciło przytomność. We wrzasku, wydanym przez zmartwychwstałego Rafała…” – Powtórzenie. Może w ostatnim zdaniu: We wrzasku zmartwychwstałego Rafała…   „Niestety, ciało nie nadawało się już do niczego, więc zostawił je na trawniku, dokąd dotarła już policja i ratownicy”. – Powtórzenie.   „Leżał w słońcu, będąc teraz tylkoszarozielonym okiem”. – Brak spacji po tylko.   „Przeleżał dobre cztery godziny,powoli nastawał zimowy wieczór…” – Brak spacji po przecinku.   „…podświetlony na blady fiolet Pałac Kultury pokazywał godzinę dziewiętnastą sześć”. – Cały Pałac pokazywał? ;-)   „…popijając wodą, łykał po kilka piguł na raz”. – …popijając wodą, łykał po kilka piguł naraz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O matulu. Pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, gdzie autor ma pomysł na opowiadanie, widać, że ma jakąś tam wiedzę o pisaniu, a mimo to buduje zdania w sposób tak zawiły i niezrozumiały, że aż trzeba dwa razy zastanowić się nad każym z nich. Mnie osobiście tekst zmęczył, czy raczej nie sam tekst, ale sposób, w jaki upierasz się, żeby przekazywać informację. Rozumiem niedomówienia, aurę tajemniczości i tak dalej, ale wszytsko powinno mieć jakieś sensowne granice.

A ja nie mam takich zastrzeżeń. Tekst przeczytał mi się gładko i bez trudności w zrozumieniu. Całkiem mi się spodobało.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka