- Opowiadanie: lorddomek - Uczta

Uczta

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Uczta

 

 

Dzień za dniem, ciągle ta paskudna pogoda. Mówię ci, zginiemy w tym przeklętym błocie. – warknął Herion, zabawiając się z nudów zardzewiałym mieczem. Strzecha, pod którą siedział, przeciekała. Lej wody spływał po jego barku, drażniąc go.

– Kapłani mówią, że padać będzie jeszcze przez dwa dni – oznajmił przybyły przed chwilą Leander. Przypominał zmoczony kłębek wełny. Rzadko gdzie dało się schronić przed siarczystym deszczem.

– Jak tak dalej pójdzie, to zamiast armii, będziemy mieć flotę… Bogowie tylko wiedzą ile bym dał, aby krzyżować już miecz z wrogiem!

Leander uśmiechnął się i oparł wygodnie o gruby pal podtrzymujący leciwą zasłonę przed deszczem.

– Twoja matka nazwałaby cię narwanym młodym głupcem. Zbyt śpieszno ci do śmierci, pomyśl o naszym pięknym Rindivii.

– Wioska jak wioska… dziura mniej śmierdząca od miasta.

– Och, a ja sądziłem, że masz w sobie trochę więcej sentymentu. Wielobarwne lasy, urodzajna ziemia, moja siostra? – Leander nabijał się z przyjaciela.

– Daj spokój… chcę zabijać! Stanąć do boju, jak dawniej nasi ojcowie! Z drugiej strony gnijemy tu. Zdajesz sobie sprawę ile przyjemności nas omija? Kiedy pokonamy tych… – wykrzywił się – dzikusów… Król obsypie nas złotem – Herion ucieszył się na samą myśl o wypełnionej sakiewce.

– Złe siły kładą łapska na twoim nastroju, zmieniasz humory jak baba. Nie pozostaje mi nic innego, jak cię ratować. Co powiesz na królewską ucztę? – mówił z przekąsem – krążą plotki, że kucharz nabrał wprawy i jego strawę zaczynają żreć szczury. Pozwolimy na to, aby stracić taką okazję? Przekonajmy się o tym na własnej skórze! – Leander podniósł swój zmoczony tyłek i użyczył dłoni towarzyszowi, tak jak robi to obyty rycerz, kiedy chce pomóc wstać damie.

Herion prychnął na ten widok.

– Sam sobie poradzę – włożył miecz do pochwy i razem z przyjacielem ruszyli do obozowej kuchni.

Ulewa trwała bez przerwy od tygodnia. Wielki obóz ugrzązł w błocie. Postawiony został pół mili przed iglastymi lasami i dwadzieścia mil od Gór Zapomnienia, należących do wojowniczych plemion Beanderów. Działania zbrojne nie mają teraz sensu. Decyzją władcy trzeba zaczekać na lepszą pogodę. Sztab Króla Teriasa, jak i on sam zabawia się w gigantycznym pawilonie. Odbywającym się tam ucztom nie ma końca, a wieczorne hałasy rozchodzą się wzdłuż i wszerz. Nie ma takiego, kto zdołałby przy nich zasnąć. Tysiące namiotów rozsianych było jak piasku na wybrzeżu. W centrum monarcha i możni, ci stawiali prawie że pałace, tkacze na próżności bogaczy zbili pokaźny majątek. Dalej ustawione były już namioty kapłanów, rycerstwa, zaopatrzenia i zbrojnych. Terias wezwał nawet chłopów, którzy wyrwani z gospodarstw zdychali gdzieś na obrzeżach od panującej grypy. Rzadko który z nich miał schronienie. Nieliczni posiadali podarowane przez władcę namioty, w których upychali się w ścisku. Terias był pierwszym Królem, który zawezwał chłopów pod broń.

– Spójrz na tę zbieraninę. Gadają, że ma być pierwszymi szeregami ataku, ale wiesz co ja myślę? To tchórzliwe psie syny! – wyznał Herion, obserwując przestraszone twarze ludzi.

– Daj im spokój. Jesteśmy tacy sami. Nie różnimy się niczym. Uprawiamy ziemię, naszym przeznaczeniem nie jest bycie wojownikiem – tłumaczył Leander niezadowolony ze słów przyjaciela.

– Wiem jak używać ostrza! – Herion szybkim ruchem wyciągnął miecz, wykonując cięcie z lewej i prawej strony. Machał nim do momentu, aż wylądował w błocie. Nie zauważył dziury, w którą wdepnął nogą. Przechodzący obok rozpici zbrojni, zajmujący się wojowaniem na co dzień, przerwali śpiewanie sprośnych piosenek i wybuchli śmiechem tak obezwładniającym, że długo nie mogli ustać na nogach. Jeden z nich zawołał:

– Krowy doić! Sutki winne być orężem waszym, a nie ze stalą zaczynać!

Herion w jednej chwili oblał się czerwienią, po czym uniesiony dumą krzyknął do żołnierza:

– Wyciągaj! Obetnę ci ten jęzor! – złapał wzburzony za rękojeść miecza.

Lecz mężczyźni śmiali się jeszcze głośniej.

Leander przeczuwał, że nie skończyłoby się to dobrze, dlatego podbiegł w pośpiechu do Heriona, aby go uciszyć. Problemy nie były im potrzebne.

– Uspokój się, mówię! Przestań szczekać, zanim ktoś zrobi ci dziurę w brzuchu.

– Pokonam go! – odparł rozjuszony, tarzając się w błocie i próbując niezdarnie wstać.

– Pierw dzikusy, potem załatwisz swe urazy. Dalej, zbieraj się, idziemy – poganiał go, próbując się nie ubrudzić.

Herion nieco ochłonął. Czuł głód, więc łatwo przystał na słowa przyjaciela. Przecierając umazane błotem oczy, westchnął tylko zawiedziony.

W końcu oboje ruszyli sprawdzić popisy kucharza.

 

***

 

– Zdrowie Króla! Niech żyje Król! – dało się słyszeć między odgłosami mlaskania i siorbania żołnierzy. Herion i Leander ustawili się w kolejce po racje żywnościowe. Cały czas mijali ich zbrojni. Lekceważyli oczekujących chłopów, przepychając się przez kolejkę, co wyraźnie budziło niechęć najniższego stanu do wojowników. Kuksańce, słowne przytyki były na porządku dziennym. Żołnierze czuli się bezkarnie i na każdym kroku pokazywali swoje niezadowolenie. W końcu walka ramię w ramię z chłopem była ujmą na honorze dla ludzi miecza.

– Jak oni nas mogą tak traktować? Ścierwem nie jestem – wypalił jeden z oczekujących.

– Ucisz się… – zwrócił mu dyskretnie uwagę Leander.

Kolejni zareagowali oburzeniem.

– Ciszej?! Mają nas za gówno, którym z rana świat witają!

– Racja! – zgodziła się spora część chłopów.

Rozmowy stawały się coraz bardziej hałaśliwe, w końcu przykuły uwagę rycerzy oraz pozostałych wojowników. W pewnym momencie wysoki zbrojny, dobrze zbudowany wiarus z siwymi włosami na głowie, wrzasnął zdenerwowany, przerywając swój posiłek:

– Kto to powiedział?

Zapadła cisza.

– Pytam, kto to powiedział, kto? – podszedł do wystraszonych chłopów. Przyjrzał się im dokładnie swoimi czarnymi jak noc oczami. Jednego złapał za gardło.

– To ty?

– Panie, jam niewinny – odrzekł wystraszony.

Kowal, jak nazywali mężczyznę inni, rzucił chłopem jak drobnym kamieniem. Ten buchnął na stół, gdzie posilała się grupa zbrojnych. Poderwali się w jednej chwili. Stojąc patrzyli to na siebie, to na chłopów, aż w końcu na Kowala.

Ciszę przerwał młody chłopak.

– Panie, czy godzi się byś tak traktował braci swoich?

Wiarus podszedł do niego, uśmiechnął się ironicznie i cmoknął dwa razy.

– Nie znasz swego miejsca, psie?

– Chcemy tylko równego traktowania. Na polu bitwy będziemy wszyscy równi – mówił pewnym głosem mężczyzna, którego postawa zdradzała, że wywodzi się z rodu upadłego.

Kowal popatrzył na niego czując wzrok pozostałych. Obrócił się plecami, po czym błyskawicznym ruchem wyciągnął miecz i jednym cięciem ściął głowę młodzieńca. Stojący obok niego odskakiwali i przewracali się. Umazani rozproszoną krwią panikowali, starając się uciec jak najdalej. Chłopów ogarnęło przerażenie. Zbrojni wraz z rycerzami niemal natychmiast wstali z miejsc, trzymając dłonie na rękojeściach. Niektórym puściły nerwy i dobyli mieczy.

Chłopi błagali o przebaczenie, ściśnięci jak bydło w zagrodzie. W tej chwili zjawił się lord Reynal, generał w służbie Króla, zaalarmowany napięciem między stanami. Towarzyszyli mu mężowie z gwardii królewskiej, najlepsi z najlepszych. Zdenerwowany ryknął:

– Opuśćcie miecze!

– Generale, ta zbieranina kóz miała czelność nas obrazić – wycedził Kowal, wycierając ostrze z krwi szmatą, zwisającą z jego kieszeni na udzie. Szmer wśród pozostałych był znakiem poparcia jego słów.

– Ten trup to twoja sprawka? – zmarszczył dumnie czoło Lord.

– Wasza lordowska mość, zostałem przez niego znieważony, nie godzi się…

– Zamilcz – przerwał mu Reynal, uderzając go wierzchnią stroną dłoni w policzek.

– Panie, masz chęć traktować ich wyżej niż nas? Cóż to za zwyczaje? – postawił się Kowal przecierając palcami miejsce ciosu.

– Powtarzam, schowajcie miecze! – zawołał do wszystkich. – Dopuściłeś się mordu i znieważyłeś wyżej urodzonego. Trafisz pod sąd. Zabrać go.

Kowal nie mógł się z tym pogodzić, był zdziwiony, że nie otrzymał pochwały. Odepchnął gwardzistę, lecz kolejny powalił go uderzeniem głowią miecza. Z zakrwawionym nosem, przez który jęczał z bólu, ciągnięty był za ręce do aresztu.

– To, co tu się dziś wydarzyło, macie puścić w niepamięć. Tworzymy jedność, mamy już wroga. Nie rozumiecie, że nie możecie być nieprzyjaciółmi dla siebie? Zbliża się dzień, w którym staniecie po jednej stronie w bitwie, wasze życie będzie zależne od was. Chcecie, aby plemiona Beanderów wypruły wam flaki tylko dlatego, że nie potraficie się dogadać? Zgodnie z królewskim dekretem, stan chłopów na czas wojny jest z równany z rycerzami, wojownikami i wszystkimi zbrojnymi pod względem traktowania. Mam dać wiarę, że chcecie zdradzić Króla? – zapytał zadziornie Lord, oczekując na reakcje.

Miecze po chwili zawahania zostały schowane. Ludzie ponownie zasiadali do stołów. Atmosfera się nieco uspokoiła.

– Kelt, zostaniesz z tą dziką bandą. Gdyby coś się niepokojącego wydarzyło, wsadź ich do aresztu, bądź skróć o głowę – powiedział głośno Lord, aby wszyscy usłyszeli.

– Rozkaz, Panie – odparł gwardzista.

– I usuńcie to ciało – westchnął Reynal, przyglądając się trupowi i odciętej głowie. Krew nieco jeszcze tryskała.

– Widziałeś co on miał na sobie? Szmaragdy, drogie kamienie, te tkaniny, to na pewno nie był Król? – zachwycał się Herion.

– Oszalałeś? Wiesz co się tu przed chwilą wydarzyło? Mogliśmy zginąć, a ty gadasz głupoty o wyglądzie jakiegoś Lorda. Człowieku, co się z tobą dzieję? Bierz te żarcie. Zaczekam przy stole – rzucił zażenowany Leander.

Zapanował gwar. Wszyscy komentowali całe zajście. Zgodnie z decyzją Króla, chłopi mieli być traktowani na równi z pozostałymi, oprócz najwyżej urodzonych możnych. Jednak inne stany już pierwszego dnia odgrodziły się od chłopstwa. Zepchnęli ich namioty na krańce obozu, a w stołówce wydzielili miejsca tylko dla nich. A jeżeli ktoś próbował złamać tę zasadę, srogo pouczali pięścią.

– Ile krwi – zauważył z ohydą na twarzy Herion.

– Deszcz to zmyje. Dobrze, że mamy pod czym się schować, przynajmniej nie leje nam na stół jak tamtym – pokazał palcem na mokrych chłopów, zasłaniających swoje misy płatami kor drzew – ruszcie tym płótnem, bo zaraz się to zawali, niech woda spłynie – radził Leander siedzącym przy stole towarzyszom.

– Zrobicie miejsce? Nie chce wracać ze strawą do namiotu. Zanim bym tam doszedł, moja miska byłaby pełna wody – odezwał się Daren, który zaprzyjaźnił się z Leanderem podczas tworzenia obozu. Był młodym, wysokim mężczyzną o długich jasnych włosach, bez zarostu, z nieco przekrzywionym nosem i twarzą pokrytą licznymi piegami.

– Siadaj – odparł Leander z gębą zapchaną chlebem.

– To straszne, co się stało, jak on mógł go zabić, oby ten kurwi syn wnet zdechł – powiedział po chwili ciszy Daren, przyglądając się jak chłopi wynoszą ciało.

– Pozwalają sobie na zbyt wiele. Ostatnio udawali dzikusów, strasząc warty z naszego stanu. W jednego rzucili kamieniem, w łeb dostał, ledwo z życiem uszedł – oznajmił siedzący przy stole Belor. Ciągle drapał się po brodzie. Otyłość towarzyszyła mu od urodzenia. Był krótko obcięty, prawie że łysy. Ruszał się powoli, przypominał raczej beczkę, dla której najlepszym sposobem na przebycie dystansu byłoby przeturlanie się a nie chodzenie. Policzki miał jakby napompowane, zawsze czerwono-fioletowe. Niektórzy śmiali się, że to od ciągłego targania za nie przez matkę. Ta uwaga złościła go najbardziej.

Leander dostrzegł kwaśną minę Heriona.

– A tobie co jest? – zwrócił się do niego.

Herion spojrzał na stoły pozostałych stanów i smutnym głosem podzielił się swoim marzeniem.

– Chciałbym być taki jak oni. Mają wszystko: bogactwo, luksusy, tyle kobiet ile zechcą. A my co? Ciągle ryjemy tę przeklętą ziemię i modlimy się o udane plony, które od razu musimy im oddać. Nie chcę dłużej takiego życia, pojmujesz? Nie chcę…

Jedzący wymienili się spojrzeniami. Zapadła niezręczna cisza.

– Też byś go zabił? – zapytał Daren z uniesionymi brwiami.

– Podskakiwał i się doigrał, zlekceważył pochodzenie z urodzenia. Najwyraźniej było mu to dane przez bogów.

– Przez bogów? – chrząknął Daren sądząc, że się przesłyszał. W końcu podniesionym tonem dopowiedział – to był kaprys tego wieprza, to my decydujemy co się stanie z naszym życiem. My. Rozumiesz mnie przyjacielu?

Herion rozłożył ręce i rzucił kpiąco.

– To może pójdziesz i im to powiesz, co? Śmiało, spróbuj, walcz o swoje…

Chrupot zaciśniętych zębów Darena był znakiem, że nie ma zamiaru ciągnąć rozmowy. Złapał za miskę i odszedł od stołu.

– Musiałeś z nim tak mówić? – spytał gorzko Leander.

Herion popatrzył na niego bez wyrazu i jadł dalej.

– Wystarczy mi wrażeń, wracam do namiotu, idzie kto ze mną? – powiedział ociężale Belor, zapierając się o blat stołu.

– Ja idę.

– Też pójdę.

– Czekajcie, wezmę strawę i pójdę z wami.

– Jak i ja grubasie – mówili pozostali.

– Zaczyna robić się ciemno i my powinniśmy wracać – stwierdził Leander, rozglądając się wcześniej po niebie, na którym wyraźnie było już widać gwiazdy.

Herion skinął głową.

 

***

– Hej ty, obudź się, wstawaj – usłyszał Leander. Ktoś szarpał go za ramię.

– Ssso się dzieee-eeee-je? – seplenił na w pół pogrążony we śnie.

– Zaraz idziemy na wartę. Wstań. Nazywam się Malet, dowódca powiedział, że tu cię znajdę. Podobno nigdy nie zamykasz oczu kiedy śpisz, stąd cię poznałem. Będę czekał przy ognisku, zaczekamy, aż wrócą tamci.

– Kiedy… ale… dobrze… – odrzekł Leander z grymasem na twarzy. Przetarł głowę dłonią, próbując dojść do siebie, po czym podniósł się i wyszedł z namiotu.

– Nie pada – zauważył, zarzucając na plecy czarny płaszcz i szczelnie otulając się nim.

– Zaraz zacznie, zbliż się do ognia, ta noc jest chłodna.

Obóz ogarnęła cisza, na niebie jasno świecił księżyc ułatwiając widzenie. Jedynie wycie wilków z pobliskiego lasu, łamiące się nie wiadomo od czego gałęzie i nawoływanie sów napawały przerażeniem.

– Cóż za spokój, zapewne nasz Król wypoczywa po ucztach. W końcu i jemu się przejadły – zażartował Malet.

Leander czuł zmęczenie, lecz uśmiechnął się, przysiadając.

– Skąd jesteś?

– Pochodzę z południowych krain – wyprostował nogę mężczyzna, pocierając kolano.

Leander trzymał dłonie nad ogniem, chłód dawał mu się we znaki.

– Powiadają, że na Południu są najpiękniejsze kobiety – kąciki ust mimowolnie rozjechały się mu na twarzy.

– Ci, którzy to głoszą, rację mają, Królowie zawsze biorą żony z Południa. A to najlepsze potwierdzenie tych słów – roześmiał się Malet, łapiąc za miecz wbity w ziemię.

– Rindivii – westchnął Leander, co przykuło spojrzenie jego towarzysza na tyle, by przerwał czyszczenie broni.

– Byłem tam kiedyś z ojcem, takich drzew nigdy w życiu nie widziałem, piękne miejsce, takie… boskie, te lasy, a w nich setki małych potoków, może kiedyś tam wrócę. Tęsknisz?

Leander położył dłoń na ziemi i opuścił głowę.

– Teraz najbardziej brakuje mi rodziny, ojca, sióstr, matki… Nie widziałem ich dwa miesiące, może nawet dłużej. Żadnych listów. A do tego jeszcze te przeklęte sny, ostatnio męczą mnie koszmary. Widzę jak matka umiera kiedy na świat przychodzi moja siostra. Na szczęście, zawsze się budzę… i okazuje się to nieprawdą – pokiwał głową zmartwiony.

Malet wyciągnął z kieszeni pierścień. Wpatrywał się w niego, obracając go w każdą stronę, jakby sięgał do zakamarków ukrytych wspomnień, po czym odrzekł.

– Ten pierścień należał do mojego ojca. To jedyne co mi po nim zostało.

– Wybacz, niepotrzebnie przywołałem w tobie wspomnienia – rzekł Leander.

– Chłopa rozpoznaje się po jego prostocie. Umiejętność czytania i pisania, mówienia w taki sposób jak ty, nasuwa mi tylko jeden wniosek. Z pewnością nie pasiesz krów. Skoro nie jesteś rolnikiem, to kim?

– Kiedy nim właśnie jestem. Moja rodzina, jak wiele innych, utraciła przywileje, wybrała niewłaściwą stronę w wojnie Królów. To była kara. Ojciec obecnego Króla uznał, że jest to konieczne. Część wymordował, a innych zepchnął tak, by nigdy się już nie podnieśli. Tak przynajmniej mówił ojciec – Leander dorzucił drewno do ognia.

– Dobrze ci radzę. Uważaj komu to opowiadasz. Nie chcesz stracić przecież łba, prawda? – uśmiechnął się Malet, wyciągając z worka kawałek czerstwego chleba. – Mamy ze sobą wiele wspólnego, ja również pochodzę z rodziny, którą spotkał ten sam los. Wojna królów była przekleństwem tych ziem. Lecz chłopi teraz są coraz bardziej podburzani, nigdy pośród nich nie było tylu wielkich ludzi, których mogą traktować zgodnie ze swym uznaniem. Z jednej strony zemsta starej elity, z drugiej dostrzeżenie prawdziwych problemów – z twarzy Maleta można było wyczytać rozczarowanie – naszego stanu. W końcu żyjąc tak jak ludzie, którymi się rządziło, w zupełnie innym świetle widzi się ich narzekania, zwłaszcza, kiedy stają się one i naszymi. Szlachetność przeplatana z żądzą krwi, to takie ludzkie… Ubóstwo, brak wyuczenia, zniewolenie. Jedni mówią, że zbliża się okres, kiedy chłopi zbuntują się przeciw swoim Panom, dlatego oni są dziś na wojnie, aby uniknąć podziałów, tyle, że każdy głupiec wie, że miejscem chłopa nie jest armia. Lepiej, kiedy będzie ich mniej. Łatwiej się pozbyć jednego wilka, niż całej chmary rzucającej się z każdej strony.

– Teraz to ty powinieneś uważać na to, co mówisz – uśmiechnął się Leander, popijając wodę, patrząc z zainteresowaniem na Południowca.

– Szybko się uczysz, daleko zajdziesz… jak na chłopa. Stan wojskowych sam w sobie ma więcej nierówności, pocieszają się, że jest ktoś niżej. Możni, rycerze, zbrojni, a nawet kapłani, nie mówiąc już o służbie królewskiej. Oni to dopiero skaczą sobie do gardeł, a to o sławę, o majątek, status, honor, czy miłość swych panów i bogów. Jeżeli tak dalej pójdzie, to sami się wykończą – roześmiali się oboje. – Wystarczy o tej nierówności. Spójrz, jak oni to nazywają? – wskazał palcem na swoją pierś Malet.

– Zbroja – odparł rozbawiony Leander,

– Jak dzikus trafi w to miejsce kamieniem, to od razu cię zabije, a do tego te kolory… takie… od dupy strony. Zamiast namalowanej korony, powinien być snopek siana, tak, żeby nie rozjuszyć już żadnego innego stanu.

Leander ze śmiechu zachłysnął się wodą.

 

Pochłonęła ich rozmowa na temat otrzymanego z łaski Króla wyposażenia dla chłopstwa: leciwe skórzane napierśniki osłaniające klatkę piersiową, pokryte rdzą kolczugi, proste ciasnawe hełmy, niekiedy chroniące także kark, wyszczerbione miecze, krzywe włócznie, łuki, drewniane, obdarte i pełne dziur tarcze. Większość i tak nosiła tylko przewieszoną płócienną tunikę sięgającą kolan, wiązaną skórzanym paskiem lub sznurkiem, z rozcięciem z przodu i tyłu. Za to kolorów tunik nie brakowało, były szare, kremowe, niebieskie, czarne, a nawet zielone. Na piersi widniała namalowana bądź wyszyta Korona symbolizująca władzę Króla i podporządkowanie się mu. Do tego dochodziły spodnie, zwane nogawicami, najczęściej czarne, niebieskie bądź zielone, lecz zdecydowana większość chłopów i tak ich nie miała. Buty otrzymali wszyscy, którzy ich nie mieli; krótkie bądź długie skórzane, najczęściej z twardą podeszwą. To jedyne rzeczy, które były zachwalane i pewnie jedyne, których chłop już nigdy nie odda. Niektórzy otrzymali brązowe peleryny, spinane broszką lub wiązaniem. Na głowach najczęściej zauważyć można było czapki filcowe, kaptury lub czepki.

 

– Na bogów, słychać was w całym obozie – powiedział strudzonym głosem Herion, wracający z warty.

– Dużo dzikusów? – zapytał Leander.

– Nie ma nikogo – Herion szukał wzorkiem czegoś do picia.

– Poznaj naszego nowego kompana, Południowca, zwie się Malet.

Wartownik nabrał wody w usta i wnikliwie przyjrzał się mężczyźnie.

– Jestem Herion – wyznał zaraz po splunięciu. Południowiec schylił z szacunkiem głowę w odpowiedzi. – Pójdę już spać, zaraz ktoś po was przyjdzie – mężczyzna zarzucił zasłonę wejścia do namiotu.

– Niezbyt ogarnięty – odezwał się Malet, rozciągając plecy, pchając łokcie to tyłu.

– Polubicie się, ma trochę paskudy charakter, ale gdy przyjdzie co do czego, to można na niego liczyć.

 

Wszystko wskazywało na to, że losy całej trójki połączyły się. Herion starał się odnajdywać najlepiej jak tylko umiał w otaczającej go rzeczywistości, choć zadziorny charakter wcale mu w tym nie pomagał. Ciągle rywalizował ze swym przyjacielem Leanderem, z którym dorastał w Rindivii. Łączyły ich także konsekwencje wydarzeń sprzed lat, ciągnących się do dziś. Niski wzrost Heriona był jego największym kompleksem. Próbował nadrobić to walką mieczem, lecz zawsze przegrywał z Leanderem, co sprawiało, że nie miał w swoim życiu wielu szczęśliwych dni. Nienawidził długich włosów, zwłaszcza kiedy były mokre, dlatego miał je krótkie, niezdarnie przystrzyżone przez matkę. Obcięte czarne kłaki zawsze nie wiadomo czemu zakopywał. Jego przeszywające spojrzenie było znakiem dawnego rodu. W połączeniu z gęstymi brwiami, kilkudniowym zarostem, wzgórzem na nosie i umięśnionym ciałem sprawiało, że wyglądał jak budzący grozę zapijaczony, stary najemnik z ziem wschodnich. Mimo osiemnastu wiosen wyglądał na dużo starszego. Leander z kolei był spokojnym i wyważonym młodzieńcem. Rok starszym od swego brata, jak lubił wołać na Heriona. Zawsze starał pomagać się innym. Nic mu nie zasłaniało oglądu na krzywdy tego świata, poza długimi gęstymi blond włosami opadającymi na ramiona. Mimo, że był dość wysoki i chudy jak prześwitująca żebrami szkapa, to jego zwinność i spryt predysponowały go do zawodu skrytobójcy, lecz drogą tę do tej pory nie podążył. Ze względu na swą gładkość i niebieskie królewskie oczy, siał zamęt wśród niewiast. Malet natomiast był Południowcem. Miał surowy wyraz twarzy, jakby wykuty z kamienia. Rzadko się odzywał, nie zdradzał swoich emocji, przynajmniej tak myślał. Oschłość i zimno jakie biły od niego wcale nie znaczyły, że był arogantem. Znał zwyczaje dworskie i chłopskie, wiedział jak się zachowywać. Żył już od dwudziestu trzech wiosen i jedyne co potrafił robić w życiu najlepiej, to władać mieczem, czemu sprzyjała jego ogromna siła. Krucze włosy opadały mu do policzków. Niewiele można było wyczytać z jego twarzy, przykrytej ciemnym gęstym zarostem. Nosił w sercu ogromny żal, który od lat sprawiał, że zamykał się w swoim świecie.

 

– Złap za broń, nadchodzą wartownicy. Uzupełnij wodę, a ja wezmę prowiant – Malet podniósł się błyskawicznie i wydał rozkaz niczym generał.

Leander przekręcił nieco długi czarny płaszcz, ziewając przy tym dość okazale. W końcu, lecz wolnym tempem zaczął postępować wedle słów Południowca.

Jeden z wyłaniających się cieni zawołał.

– Dowódca, wyprostować się!

Od razu poprawił go gruby głos starca.

– Spokojnie – odrzekł Agnar. Jak na swój wiek, był bardziej energiczny niż niejeden młodzian. Król powierzył mu dowództwo nad formacją chłopstwa.

Leander wyprostował się, przypominając zmarzniętą koszulę, pozostawioną na mrozie przez omyłkę.

– Oto lord Hetos, odpowiada za osobistą ochronę Króla – przedstawiał dowódca.

– Panie – odezwał się Malet stojąc na baczność.

Lord wystąpił z grupki ludzi. Nie różnił się od pozostałych pod względem ubioru. Zdjął kaptur, zmierzył spojrzeniem stojących przy ognisku, jednak nic nie powiedział.

Agnar wyraźnie zadowolony mówił dalej.

– Otrzymaliście niezwykły zaszczyt! Król w swej łaskawości, w obliczu tego co się wydarzyło, chce wykazać się dobra wolą i pokazać wszystkim stanom, a zwłaszcza chłopskiemu, że dalej traktuje wszystkich tak samo. Dlatego też otrzymałem rozkaz, aby wyznaczyć troje ludzi, którzy osobiście będą chronić naszego Pana.

Mężczyźni spojrzeli na siebie, wyraźnie zakłopotani. Leander próbował coś powiedzieć, lecz dowódca krzyknął.

– Cisza! Na piorun wpierdzielony w pień! Służby nie znasz? Ojców waszych znałem i wiem, że tylko wam mogę powierzyć takie zadanie. Jednak mam problem, brakuje jeszcze jednego…

Leander nieco nieśmiało, rzucając nerwowo wzorkiem w każdą stronę i trzymając zwarte ręce w dole, wyszeptał przez ledwo otwarte usta.

– Hee-e-e, Panie.

– Co powiedziałeś synu?

Leander zakasłał, poprawił się i powiedział tym razem głośniej.

– Panie, tym trzecim mógłby być Herion. Znam go, przyjaźnimy się, dobrze walczy.

Dowódca zmarszczył brwi, zamyślił się na chwilę, po czym odparł.

– Dobrze, przyprowadźcie go, Lord wszystko wam wytłumaczy.

– Panie… obawiam się, że jest mały kłopot…

Nim zdanie zostało dokończone, Agnar pędził, już ku swym sprawom. Jego ludzie ledwo dotrzymywali mu kroku.

– Ten trzeci… Herion… nie spał przez trzy dni… – dokończył obserwując plecy dowódcy.

Lord Hetos w końcu zabrał głos.

– Przyprowadźcie mi tu tego chłopa – rzucił od niechcenia.

Leander przytaknął głową i pobiegł po przyjaciela. Malet pozostał na miejscu nieruchomo.

***

 

– Nie śpisz jeszcze? – wszedł rozchylając zasłonę Leander.

– Gdybyś tak nie klepał jęzorem, to pewnie bym spał… a tak, usnę za chwilę – odparł złośliwie Herion.

– Obawiam się, że nie.

Słowa te rozbawiły Heriona.

– Zabronisz mi?

– Nie wygłupiaj się, będziemy chronić Króla – powiedział pełen powagi Leander.

– Piłeś? Nie mam ochoty na żarty, jestem zmęczony, nie widzisz? Teraz pozwól, ale mam zamiar położyć się. A ty zaraz idziesz na wartę, lepiej, żeby nie wyczuli, że moczyłeś gardło, bynajmniej nie miodem – odpowiedział rozgniewany Herion, zdejmując buty.

– Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale chodź ze mną, a sam się przekonasz.

– E-aa… co to za krzyki – grymasił przebudzony Belor, leżąc bokiem na kawałku skóry.

– Śpij grubasie – rzucił mu Herion, zastanawiając się co ma zrobić.

– To nie potrwa długo, sam się przekonasz – mówił Leander, zniecierpliwiony czekał na odpowiedź.

– Dobra, ale jeżeli jest to jakiś numer – pokiwał palcem – to przysięgam na bogów, marnie skończysz szujo.

Herion zaczął się ubierać, Leander podał mu miecz, pomógł zarzucić płaszcz i oboje udali się do Hetosa.

 

***

 

 

– Lord oczekujący na chłopów – gardził pod nosem Hetos – co się dzieje z tym światem. Żołnierzu podaj mi wino – z towarzyszących mu dwóch ludzi, jeden wyciągnął spod płaszcza flaszkę. Lord głębokim łykiem pozbawił jej połowy zawartości. Wytarł usta i dostrzegł zbliżającą się dwójkę, na którą czekał.

– Powinienem was ściąć, każecie czekać wyżej urodzonemu? – Nikt się nie odezwał, za to wszyscy stali na baczność.

Lord kontynuował.

– Za mną.

Mężczyźni ruszyli do królewskiej zbrojowni, która znajdowała się w jednym z namiotów, niedaleko siedziby samego Króla.

– Pamiętajcie, do Króla nigdy nie można się odzywać, chyba, że sam wam ze zezwoli, czy to jasne? Szukał potwierdzenia Hetos.

– Tak, Panie – usłyszał w odpowiedzi od całej trójki.

– Słuchajcie uważnie, będziecie go chronić od świtu do północy, potem nastąpi zmiana, zrozumiano?

– Tak, Panie.

– Nie możecie strzec Króla w takim uzbrojeniu, zatem otrzymanie uposażenie królewskiego gwardzisty, lecz po wykonaniu zdania, będziecie musieli je zwrócić. Zrozumieliście?

Po raz kolejny usłyszał:

– Tak, Panie.

Na twarzach Heriona i Maleta rysowało się rosnące zażenowanie. Leander za to czuł niezwykle podniecenie z powodu tak wielkiego wyróżnienia i nie zwracał uwagi na przymus ciągłego potwierdzania słów Lorda.

– Waszym świętym obowiązkiem jest bronienie życia Króla. Nawet jeżeli musielibyście stracić własne – zatrzymał i wpatrywał się w całą trójkę, zaznaczając wagę wypowiedzianego zdania – Będą wam towarzyszyć trzej gwardziści, ustawią was na miejscach i w takich zostaniecie do czasu, aż ktoś was zmieni. Wyrażam się jasno?

– Tak, Panie – odpowiedział tylko Leander. Pozostali skinęli głową, przewracając oczyma.

W końcu dotarli do olbrzymiego namiotu, osadzonego na dwóch wielkich palach, które podtrzymywały płótno. Niebiesko-białe chorągwie furgotały przed wejściem. Co kilka kroków stali królewscy gwardziści. Nie ruszali się, patrzyli tylko przed siebie, przynajmniej takie wrażenie sprawiali. Ich półkuliste hełmy w kształcie dzwonów były idealnie dopasowane i chroniły także kark. Żeby zapobiec różnym podstępom miały wycięte miejsca na całą twarz, tak by można było rozpoznać wartownika. Pod otulającymi ich ciała płaszczami trzeszczała kolczuga. Leander zwrócił uwagę na buty jednego z nich. Wysokie skórzane, z twardą cholewą, srebrnymi klamrami ciągnącymi się niemal do kolana.

– Feyor! – krzyknął Lord, łapiąc się za biodra.

Herion rozejrzał się dookoła, wszędzie stały białe ściany płócien, większość z nich była przemoczona. Nie spodziewał się, że obóz jest takich rozmiarów. Szli kawał czasu, a tu doszli dopiero do połowy.

Wreszcie z namiotu wyszedł gruby, łysy i sędziwy mężczyzna. Miał na sobie kamizelkę ze skóry lisa, na nadgarstkach złote szerokie bransolety, a zielone wąskie spodnie opinały jego sporych rozmiarów przyrodzenie.

– Feyor, spraw mi tu, by ci oto… mężowie – wypuścił powietrze – wyglądali jak gwardziści – zwrócił się do zarządcy zbrojowni Hetos.

Cała trójka otrzymała pozłacane kirysy, niezwykle wytrzymałe, a jednocześnie bardzo lekkie, do tego przymocowany fartuch, który chronił biodra, skórzane długie rękawicę, pozłacane nagolenniki i wysokie buty osłonięte były metalowymi elementami. Do tego złoto-biały płaszcz i niezwykle surowy w budowie hełm odsłaniający tylko oczy, jednocześnie budzący szacunek i grozę. Jego wierzch zdobiła metalowa część, która przypominała grzebień koguta. Niektórzy pieszczotliwie nazywali gwardzistów kogucikami, lecz nikt nie śmiałby tego powiedzieć w ich obecności. Resztę ciała zakrywała niezwykle lekka kolczuga. Całe uposażenie pozwalało zachować płynne ruchy, bez poczucia większego obciążenia. Miecz kuli najlepsi kowale z najlepszej stali. Był jedno, a zarazem dwuręczny, o wadze piór nie miał sobie równych pod względem perfekcyjności, był bogato wygrawerowany w kwieciste wzory. Uchwyt z szerokim jelcem, pokryty skórą niedźwiedzi, nie ślizgał się Drugi oręż to sztylet przymocowany do pasa.

– Wyglądasz jak Lord – roześmiał się Herion, patrząc na Leandera.

– Ty z kolei dalej przypominasz wieśniaka obrabiającego ziemię – Nie spodobał mu się ten żart.

Na te słowa roześmiał się nawet poważny Malet, który podziwiał otrzymany miecz.

– Jesteście gotowi – odparł Feyor. Miał dziwny chód, ze względu na uszkodzoną prawą nogę. Mimo że był łysawy z przodu, to po bokach i z tyłu głowy miał zapuszczone rude włosy, co sprawiało, że często stawał się obiektem drwin.

– Lordzie Hetos, oto strażnicy Króla.

– No! Teraz przypominacie gwardzistów! Ale nimi nie jesteście! I nigdy nie będziecie! Zapamiętajcie to! Ludzie z waszego stanu nigdy nie będą mieć takiego prawa – powiedział, wskazując palcem na całą trójkę – Zbliża się świt, zaraz nadejdzie wasz czas. Pośpieszmy się.

Szybkim krokiem udali się do namiotu króla. Kiedy minęli po drodze kilku ludzi z najwyższych stanów, poczuli, że nie są tu mile widziani ani oni, ani żadni inni chłopi.

– Czy mi się zdaje, czy oni patrzą na nas jak na trędowatych? – wywnioskował zaniepokojony Leander.

– Cisza! – ukrócił Lord.

– Niewiarygodne, że Król pozwolił na taki absurd, rolnicy strażnikami naszego Pana?

– Szaleństwo – komentowała dwójka ludzi, zakutych w ciężkie zbroje, obmywających twarz w miednicy ustawionej na drewnianym klocku.

– Patrzcie, możni idą, kłaniamy się wielkim panom! – kpili kolejni, tym razem mijający ich starcy, których kobiece stroje i niezliczona ilość sygnetów na palcach wskazywały, że byli wysokimi rangą kapłanami.

Na twarzach całej trójki pojawiło się skrępowanie, gdyż od każdego napotykanego mogli otrzymać co najmniej złośliwe spojrzenie.

Ciasnymi uliczkami, zapadającymi się w błocie, dotarli na miejsce.

– Jesteśmy, sir Gedawie. Powierzam ci tych oto strażników Króla. Pokaż im co mają robić. Ja wracam do siebie. Poślij, gdyby coś niepokojącego się wydarzyło. A wy – Lord zwrócił się do wyróżnionych chłopów – jeżeli zrobicie coś, co mogłoby być ujmą na mym honorze, każę was powiesić – założył kaptur i oddalił się.

– Zapomniał zapytać czy zrozumieliśmy – rzucił kąśliwie Malet, zastanawiając się ile prawdy jest w tej groźbie.

Z reguły namiot Króla otoczony był kordonem gwardzistów, jednak część z nich towarzyszyła teraz władcy w jego wizycie do miejsca, w którym poddawał się licznym rozrywkom.

– Zbliżcie się. Nazywam się Gedaw i jestem rycerzem, zatem zwracajcie się do mnie tytułem sir. Razem z wami będę w namiocie Króla, w którym śpi i przyjmuje gości. Oprócz mnie będzie sir Alwer i sir Roar. Króla obecnie nie ma, jednakże niedługo wróci. Wejdźmy do środka.

Przekroczyli próg. Splendor wprawił w osłupienie całą trójkę.

– Jeszcze nigdy nie widziałem takiego przepychu, a to tylko namiot – zachwycił się Herion i zaczął rzucać wszędzie spojrzenie.

Miejsca było dużo, a namiot podzielony na dwie części. W pierwszej, tuż przy wejściu, znajdował się długi dębowy stół, a wzdłuż niego rozstawione były złote stojaki na pochodnie. Meble zdobiły bogato rzeźbione ozdoby, a pod nogami znajdował się czerwony dywan z kwiatowymi wzorami. Druga część była odgrodzona przewieszonym szarym, ciężkim płótnem. Ściany zasłaniały obrazy przedstawiające zwycięskie bitwy Króla, jego polowania i dworskie życie, a na samym środku stało ogromne łóżko, pokryte jedwabiami i sporą ilością poduszek.

Sir Gedaw spojrzał rozczarowanym wzrokiem na znajdujących się w środku dwóch gwardzistów. Rozstawił nowych strażników na miejsca, na których mieli pozostać. Malet stał przy drzwiach z sir Gedawem, natomiast Herion wraz z sir Alwerem przy krześle gdzie zasiadał Król. Leanderowi i sir Roarowi zostało miejsce przy wejściu do części sypialnej.

– Pamiętajcie, macie być cały czas wyprostowani, patrzeć przed siebie, nie odzywać się i… – zawahał się – nie wolno ziewać – spojrzał na rozdziawioną gębę Heriona – A w przypadku zagrożenia życia Króla rzucić się do obrony, zrozumieliście?

Wszyscy skinęli twierdząco głową.

***

– Dalej, panienki, podnosić zady! Pokażecie ile jest warta wasza ubabrana ziemią skóra! – krzyczał dowódca Agnar, poganiając niechętną do działania grupę chłopów.

Jak co dzień w obozie miały odbywać się ćwiczenia z udziałem wszystkich wojowników podzielonych ze względu na urodzenie i status. Wydarzenie to przyjęło się nazywać małym turniejem. Dwudziestoosobowe grupy z poszczególnych stanów stawały naprzeciwko siebie i walczyły do momentu, aż któraś z nich nie była w stanie się podnieść. Do ćwiczeń używano stępionych mieczy, a jedyna obowiązująca zasada, to: nie zabijaj.

– Czy i dziś wystawiłeś najlepszy skład? – zakpił Lord Uter. Przystanął obok dowódcy chłopów i zaczął koncentrując się jednocześnie na zakładaniu metalowych rękawic. Nawet ranga generalska nie usprawiedliwiała jego bezczelności, zważywszy na fakt, że był dwa razy młodszy od Agnara. Wyglądał jak mityczny heros w bogato zdobionej zbroi z motywem byka na środku napierśnika i z wystającym, metalowym kołnierzem sięgającym niemal brody. Jego cechą charakterystyczną były nienaturalnie szpiczaste uszy, zielone oczy i przeraźliwie jasna cera – Wiesz, że ludzie ciągle mówią, żeś jest nawet pomimo upływu lat najlepszym wojownikiem? Czasy się jednak zmieniły i to ze mną tytuł ten godniej wybrzmiewa. Udowodnię to dziś, starcze.

– Lordzie, zdziwisz się, ale nadejdzie dzień, w którym twój piękny szczękościsk rozbije się o stal, a twą bladą skórę zaleje żywa krew, twoja krew – odparł dowódca. Krzaczaste siwe brwi przysłaniały mu pomarszczone starością oczy. Denerwowała go obecność możnego. Popatrzył jak jego ludzie podnoszą się z miejsc, jakby zaraz czekała ich śmierć. Te ćwiczenia były dla nich największym przekleństwem.

– Jedyne, co mnie może zdziwić, to ziemniaki wielkości namiotu Króla. Pies szczeka, to dobrze, to cnota wiernego kundla – roześmiał się Uter, wykrzywiając od blasku słońca.

Agnar spojrzał na niego poirytowany i nie dawszy się sprowokować nawoływał do swoich ludzi.

– Ustawcie się w szeregu.

Doszło do nich dwóch kapłanów, odzianych w niebieskie, długie szaty, przez środek których przebiegał biały szeroki pas pokryty wyszywanymi symbolami słońca i księżyca.

– Czcigodni kapłani – przywitał się z nimi uprzejmie Uter – wasze prognozy się potwierdziły, przestało padać.

– Bogowie wysłuchali naszych modłów. Złożyliśmy dwadzieścia owiec w ofierze – odparł jeden z nich.

– Tylko dwadzieścia? – odchrząknął drwiąco dowódca – Mogliście zabić z dwieście, przynajmniej wszyscy zdechlibyśmy z głodu.

Kapłani obruszyli się, jakby mieli zamiar nabluzgać na głos, lecz pozostali tylko przy obrzydzonych twarzach.

– Wybaczcie mu, jest dziś nie w sosie, znowu będzie patrzeć na porażkę swych ludzi. Sługa! – rzekł Lord.

– Panie? – odezwał się usługujący młodzian.

– Hełm. Pora by zacząć żniwa. Zaczniemy od siana, którym niewątpliwie są twoje świnie – dotknął palcem piersi Agnara, nie zapominając o gardzącym spojrzeniu.

– Życzymy… szczęścia dowódco – zebrali się na udawaną uprzejmość kapłani, podążywszy za Uterem.

Agnar udał, że nie usłyszał i podszedł bliżej swych ludzi.

– Bogowie, w jakich czasach przyszło mi żyć, niech mu fajfus zwiędnie – rzucał gromami pod nosem.

Usłyszał to Lord Reynal, który zwlekał z podejściem, nie chciał zaczynać rozmowy przy Uterze, za którym nie przepadał.

– Jak długo mam to jeszcze tolerować? – fuczał cały czas Agnar.

– Młodość daje dużo pewności siebie, to tylko pozbawiony rycerskiego obycia tępy łeb – Lord sprawdził ostrożnie, czy nikt nie nadstawia ucha nad nimi.

– Kiedyś miałbym prawo zabić takiego gnoja w pojedynku, skróciłbym… – zagryzł wargami ostatnie słowo, widząc jak jego chłopi niezdanie próbują ustawić się w szyku. Wściekły złapał jednego i postawił jak krzesło przy stole.

– Na Bogów! Ciesz się, że nie kazał cię stracić! – Reynal odciągnął go od jednego biedaka, na którym niemiłosiernie odreagowywał.

– Stracić? Mnie? Wygrywałem wojny dla królów, pozbawiałem życia, kiedy ten smark robił kupsko na marmurowej posadce w domu ojca. Nie zależy mi, czy zabiorą mi życie, jestem stary, został mi tylko honor i służba, a tych mam zamiar bronić do ostatniego tchu! Na bogów, nie denerwuj mnie więcej! Daren! Belor! Dawać mi tu zbroję!

– Panie, czy to znaczy, że…. – nie dokończył Daren, kiedy dowódca wrzasną pod niebiosa.

– Zbroja!!!

– Tak jest, Panie! – rozpędzili się.

– Tylko migiem, bo łby poucinam! – darł się rozwścieczony Agnar. Powieka drgała mu jak bulgocąca od wrzątku woda.

Mężczyźni dreptali nogami niczym gonieni przez rozjuszonego byka.

– To nie jest najlepszy pomysł… – Reynal próbował odwieść od zamiaru dowódcę.

– Jestem starcem, ale powtarzam ci, że mam swój honor – wyprostował się dumnie – pokażę mu co senior potrafi robić z mieczem!

– Nawet jeżeli go pokonasz, to narazisz się na gniew jego Pana, a oboje wiemy, kim on jest.

– Przecież i ty mu służysz – napełnił się żalem Agnar.

– Jestem wierny swemu Panu na Północy – uwaga ta nie spodobała się Lordowi. Jego postawa podkreślała, że nie jest dumny z czegoś, co zrobił w zamierzchłych już czasach.

– Męczy cię to, oby ci dawni przyjaciele nie mieli urazu, kiedy czas twój się skończy.

– A co miałem zrobić? Złamać rozkaz mego Pana? Wydać wyrok na rodziny możnych? – pękł Reynal wyrzucając z siebie tłumione do tej pory myśli – zresztą… szala wygranej i tak była wtedy przesądzona…

– Przesądzona? – jątrzył w sobie złość dowódca; kiedy odkopywał w sobie pamięć tamtych wydarzeń, jego twarz wydawała się jeszcze bardziej zmarszczona – czekaliśmy na was, a ty zatrzymałeś marsz armii, nie wykazując się rozsądkiem. Cóż radzić ci mógł Pan twój słaby, który życie swej rodziny nad dobrem królestwa przedłożył? Ta bitwa zdecydowała o naszym losie. Zdradziliście nas.

Ustawieni chłopi spoglądali na nich w osłupieniu.

– Mów ciszej – mruknął Reynal, czując się jak skarcone przez ojca dziecko. Przez zaszklone oczy coraz mniej widział, ale nie uronił żadnej łzy.

– Stchórzyłeś przyjacielu… stchórzyłeś, zawiodłeś ty i pozostali – mówił spokojnie Agnar, zdając sobie sprawę z rzeczywistości jaka go otacza.

Lord milczał unikając spojrzenia.

– Właśnie – pokiwał głową rozczarowany dowódca – dajcie tę przeklętą zbroję! – starzec przedarł się przez ustawiony szyk jego ludzi.

Ku dowódcy zmierzali już Daren i Belor obwieszeni elementami uposażenia.

Do Reynala dołączył wielki Lord, o którym była mowa: Perian – Protektor Północy, którą jego przodkowie od wieków rządzili. Starość niebawem miała wkroczyć w jego życie, siwe włosy mieszały się już z czarnymi. Podbródek otulony był długo nie obcinanym zarostem, połączonym z wąsami. Powieki wisiały mu niczym obwisły płat skóry na brzuchu, który zresztą Lord sporych rozmiarów posiadał. Luźna zielona tunika w gęste wzory opadała za kolano, na przodzie zdobił ją wyhaftowany złotą nicią wielki rozgałęziony dąb, znak północy. Do szerokiego, skórzanego pasa przymocowany był przepięknie wykonany miecz, w srebrnej pochwie. Rękojeść wyróżniała się spośród innych mieczy, przypominała korzeń drzewa.

– Rozpamiętywaliście? Widzę to w twych oczach, Reynalu – rzucił spojrzeniem na plecy Agnara.

Reynal wypuścił ciężko powietrze.

– Są tacy, którzy powiadają, że czas leczy rany. Dziś już wiem, że są głupcami. Nie można odwrócić tego, co już się wydarzyło. Nastały inne czasy, a my nie możemy żyć ciągle przeszłością. Staraj się uśpić swą pamięć. – Perian próbował uspokoić serce Lorda, lecz sam żył z takim samym obciążeniem, a być może nawet większym. Każda noc mu o tym przypominała.

– Gdyby to było takie proste, mój Panie… przyjacielu… – odparł Reynal, po czym udał się z protektorem na miejsce, gdzie zbierali się możni by obejrzeć zmagania.

– Nie mogę zapiąć tych klamr, co to ma znaczyć?! – ciskał wyrzutami w męczącego się Belora, ciągnącego z całych sił za rzemienia.

– Wciągnij brzuch Panie! – odezwał się Daren, dociskający z czerwoną od wysiłku gębą blachę napierśnika.

Agnar zmrużył oczy, po czym rąbnął młodzieńca pięścią. Stał jak zamurowany, lecz ze wzburzeniem tak ogromnym, że zaciśnięte zęby już niemal się kruszyły.

– Panie… błagam… wybacz – zdał sobie sprawę z tego co powiedział Daren.

– Niech to szlag!! – tupnął nogą tak mocno, że rozdarł się szew na skórzanym bucie – starość to najgorszy okres w życiu, a zarazem ostatni. Lać nie możesz, słabo widzisz, a do tego ten przeklęty brzuch! Mam wiele niewyrównanych rachunków, a nie jestem już młody. Złości mnie, że zwyczajnie nie mogę. Postarajcie się zapiąć tę zbroję, bo bez niej będzie mi znacznie trudniej, dalej chłopcy – zachęcał ich z humorem.

Daren raz jeszcze napierał rękoma na napierśnik, wykrzesał z siebie tyle siły, że aż dowódca musiał zaprzeć się nogami, by nie przewrócić. W końcu Belor zdołał zapiąć klamry. Ze zmęczenia runął tyłkiem na ziemię.

Agnar radował się wielce, mimo że nie mógł nabrać w pełni powietrza. Miał poczucie, że zaraz rozsadzi stal od środka. Poklepał po barku Darena na znak dobrze wykonanej roboty.

– Wcale nie jest źle – popatrzył w dół na siebie z rozstawionymi szeroko nogami, których zazwyczaj nie mógł dokładnie obejrzeć, bo przysłaniało je ogromne brzuszysko, nawet kiedy było dość mocno ubite. – Pora dokopać paniczykom – rzucił przekonany, że słowa te okażą się prorocze – Wojownicy! – drużyna popatrzyła na dowódcę ze zdziwieniem, nigdy jeszcze nie użył tego określenia względem nich. – Dziś do was dołączę. Razem postaramy się pokonać te lśniące puszki. Jesteście ze mną?! – zawołał czując się jak za starych dobrych lat.

Chłopi nie zrozumieli przesłania, z ogłupionym wyrazem twarzy zerkali na kolegów stojących obok.

Daren wystąpił przed Agnara i krzyknął.

– Wasz dowódca pyta, czy jesteście z nim! Odpowiadajcie! – ostatnim słowem tak przeciążył krtań, aż kasłanie go złapało.

Chłopi szeptali między sobą szukając wyjaśnienia.

Kiedy Daren próbował raz jeszcze coś powiedzieć, kasłanie dało mu się na tyle we znaki, że oczy wytrzeszczył tylko bardziej, jakby mu ość w gardle stanęła. Niespodziewanie klasnął w dłonie. Na dźwięk ten chłopi w jeden moment wyprostowali się i chórem zawołali.

– Jesteśmy, agrhh !! – darli się niesieni falą obawy przed wybatożeniem. Dźwięk klaskania skojarzył się im z obrazem pana, wydającego batem polecenia, kiedy chłop w polu sadzi ziarna.

Daren, nieco nie dowierzając, dumnie uśmiechnął się obserwując skutek swojego działania. Sam Agnar rozszerzył kąciki ust.

– Nadajesz się na dowódcę, będę musiał pomyśleć nad stanowiskiem dla ciebie – powiedział szczerze.

Chłopi wykazywali się większym zaangażowaniem, słuchali z uwagą.

Słabo uzbrojeni nie mieli szans praktycznie z nikim, ich elementy ochronne nie zdołały by zatrzymać drewnianej pałki, a co dopiero stępionego miecza. Jedynie mała część z nich posiadała hełmy, lecz dziurawe i zżerane przez rdzę, niedopasowane goniły po łbach luźno i zasłaniały widok. Cienkie blaszki napierśników wyginały się od samego upadku, dlatego też w większość wyglądały jak pomarszczone twarze starców.

– Bracia! Dziś przyjdzie nam toczyć bitwę z możnymi! Najważniejszymi ludźmi w tym królestwie! – Agnar wskazał ręką na szykujących się przeciwników, przy których pałętało się całe stado sług.

– Wyciągać miecze! – nakazał przyzwyczajony do bojowej rutyny.

Na twarzach chłopów zarysowało się przerażenie, kiedy dostrzegli zbitych w metal ludzi, bez żadnej widocznej części ciała. Rzadko, który z nich trzymał tarczę, długie miecze wyglądały prędzej na włócznie. Chłopi w ciszy odprawiali modlitwy do bogów, by ostrza były naprawdę stępione, a ich serca waliły tak mocno, że chrapanie Belora wydawało się łagodnym pomrukiem.

Zebrani gapie byli wyjątkowo zaciekawieni. Krążyły legendy o zdolnościach władania mieczem przez Agnara, ponoć w jednej bitwie ubił setkę rycerzy. Dawno nie był widziany z orężem, więc wieść szybko rozniosła się po obozie. Tłum z każdą chwilą gęstniał, a wszyscy mieli na językach tylko pojedynek pomiędzy Agnarem i Uterem, do którego obecnie należała opinia pierwszego miecza królestwa.

Ziemia, na której odbywał się mały turniej, jako jedyna nie była błotnym placem, dlatego też każdego dnia na niej trenowano. Ku niezadowoleniu opasłej elity, nie było miejsc do siedzenia, z wygód musiało wystarczyć im, że stali na samym przodzie i mieli najlepszy widok. Skupienie uwagi na zwadzie Agnara i Utera sprawiło, że nikt nie patrzył obok kogo stoi, tak więc wszystkie stany się wymieszały. Gdyby nie tak wielkie zamieszanie, skończyłoby się konfliktem.

Trębacze dali znać, by usunąć się z miejsca starcia.

Obie drużyny zajęły pozycje naprzeciwko siebie, dzieliły ich z dwa tuziny kroków. Oddzielał ich tylko flagowy. Zgodnie ze zwyczajem musiał zapytał każdego dowódcę, czy zgłasza gotowość.

Pierw zapytany został Lord Uter.

– Panie, czy wyrażasz gotowość do ćwiczeń?

– Zaczynajmy – odparł stłumionym od zamkniętego szczelnie hełmu głosem, podpierając się o miecz, kolejny raz wykazał się pogardą i brakiem obycia w przyjętych zwyczajach. Otwory na oczy oraz małe dziurki pod spodem ułatwiające oddychanie, to wszystko co można było zobaczyć. Za nim wierciła się gotująca grupa możnych, niczym psy na łańcuchach, które zaraz zostaną spuszczone.

– Panie – zwrócił się do Agnara – zgłaszasz gotowość?

Zdjął hełm jak nakazał zwyczaj, lecz położył go na ziemi. Tylko w taki sposób mógł wyrazić swój sprzeciw wobec niegodnego zachowania.

– Zgłaszam – rzucił pełne grozy spojrzenie na Utera.

Dowódcy drużyn powrócili do swoich.

Flagowy zszedł z pola walki, aby z boku machnąć kawałkiem szmaty przymocowanej do proporca, dając tym samym znak do rozpoczęcia zmagań.

Uter nie bacząc na zwyczaj wydał rozkaz ludziom.

– Ataaaaaak!!!

Szczęk stali rozniósł się wśród drących gardeł napierających możnych.

– Zaaaaabić! Śmierć wieśniakooooom!

Już na samym początku jeden w z zakutych w ciężki pancerz runął plackiem na glebę, przytłoczony ciężarem nie był wstanie się podnieść, wierzgał do momentu, aż dobiegli do niego słudzy, z trudem go podnosząc w trzech chłopa.

Agnar dzierżąc uniesiony w górze miecz, zawył:

– Ruuuuuuszaaaaaaać!

Razem z nim chłopi popędzili na możnych, pokrzykując co ślina przyniosła na jęzory. Odgłosy tłamsiły się w jeden wspólny krzyk, lecz w ich głowach biła jak dzwon myśl, aby rzucić się do ucieczki. Chwilę później drużyny wpadły pełnym impetem na siebie. Chłopskie przody odbiły się jak od ściany, a roztrzaskane tarcze uniosły się niczym pióra z rozprutej poduchy. Jedynie Belor zdołał powalić jednego, siła zderzenia była tak wielka, że możny nie był w stanie się podnieść. Schowani w zbrojach mężowie gromili chłopski napór, nie dając im najmniejszych szans, lecz po chwili dyszeli wypruci z sił. Nie byli przyzwyczajeni do noszenia takiego ciężaru na co dzień, z każdym ruchem byli coraz bardziej powolni, kroki stawali jak mucha w smole, a trafienie w skaczącego w każdą stronę chłopa nie było najłatwiejsze. Pewien możny otrzymał cios w okolice brzucha, iskry uwolniły się, by od razu zniknąć, jedynie drobna rysa pozostała. Wziął wtedy zamach i trafił ostrzem miecza w nogę chłopa, rozrywając na kawałki drewniany nagolennik, miejsce to zaraz zalało się krwią. Walnął jeszcze pięścią pokrytą metalowymi częściami twarz przeciwnika, po czym ten grzmotnął bez życia na ziemie.

Uter powalił już trzech. Następnego, który się nawinął, trafił atakiem z boku w hełm, zgniatając go tak, że zasłaniał pole widzenia. Chłopski wojownik upadł próbując go zdjąć, bez skutku. Kolejni padali od pojedynczych ataków Lorda, wydawało się, że nikt nie jest wstanie go zatrzymać. Jeden z możnych wytrącił miecz z rąk chłopa, który stał jak kłoda sparaliżowany strachem oczekując na wykończenie, jednak wojownika powstrzymał Daren, wpadając na niego i powalając go wołał do swojego:

– Podnieść miecz! – mężczyzna potrząsnął głową i zrobił jak słyszał. Rzucił się na pierwszego ujrzanego przeciwnika.

Możny z wielkim trudem się podniósł. Tułów unosił mu się w górę i w dół jak fala na morzu, sapał tak potwornie, aż chrząkał szykując się do odpłacenia Darenowi. Ni stąd, ni zowąd na jego hełmie runęła głownia miecza, kiedy hełm spadł, odsłonił białe gały woja, a ten legł nieprzytomny. Chłop stojący za nim zamarł w bez ruchu, nie wierząc w to, co uczynił. Salwa radości rozniosła się wśród najniższego stanu, podziwiającego wokoło walkę.

W akcie zemsty na Darena rzucił się wielki jak dąb przeciwnik, w wyróżniający się hełmem o kształcie byczej mordy. Ciskał ciosy to z lewej, to z prawej. Ich obrona przyszła Darenowi z ogromnym wysiłkiem, a jego ataki nie mogły się przebić przez gruby pancerz możnego. Kiedy ten był już tak zmęczony, że machał orężem jak cepem, chłopak zamyślił go przewrócić licząc na to, że nie będzie w stanie się podnieść. Wyczekiwał więc na właściwy moment. W końcu resztką sił wojownik podniósł miecz i zamachnął się, lecz ostrze wypadało mu z rąk, przeleciało tuż nad głową uchylonego Darena i niczym strzała dosięgło boku jednego z możnych. Jego wycie było przeraźliwe. Daren błyskawicznie zaklinował miecz między nogami przeciwnika, ten nerwowym ruchem próbował odskoczyć, jednak zwalił się na plecy. Ciężar zbroi był już dla niego za duży, by się podnieść samemu.

Nie tracąc czasu krzyżował już miecz z kolejnym przeciwnikiem.

– Nieźle ci idzie! – zawołał Daren wciągnięty w wir walki.

– Nie tak dobrze jak tobie! – Belor dusił łokciem możnego, zrywając wcześniej z niego złotawy hełm.

– Puść mnie psie! Każę cię ściąć! – warczał przez zęby chwycony od tyłu starszy mężczyzna, schowany za rozczochranymi włosami, fruwającymi na czas wypowiadanych słów. Wierzgał panicznie rękoma, próbując się uwolnić, ale nic nie mógł zrobić.

– Wyga-dany teeen t-wój przyjaciel! – mówił z przerwami Daren, blokując kolejne uderzenia.

Belor w końcu puścił czerwonego na twarzy możnego. Z gębą zaplutą od kasłania leżał na wznak, ani myśląc by wstać.

– A jak ma dzieci? Nie chce ich pozbawiać ojca – przetarł czoło tłumacząc zdziwionemu Darenowi.

– Dzieci? Jesteś szalony! Kocham cię, ale synów z tego nie będzie! Rusz się, pomóż mi z tym upierdliwcem!

Belor nie bacząc na niebezpieczeństwo, nieuzbrojony stanął przed możnym, który szykował się do ataku z góry. Miecz już wisiał gotowy nad głową, kiedy chłop rąbnął go pięścią w twarz, wykorzystując okazję, że klapa hełmu była otwarta. Możny z wyciągniętymi kopytami osunął się z wiatrem do tyłu. Siła uderzenia była tak mocna, że aż pękła linka podtrzymująca leciwy napierśnik Belora, a fałda tłuszczu rozlała się pod jego prawym barkiem jak kamień uderzony o wodę.

– Masz talent grubasie – skwitował to zdumiony Daren, patrząc na niego z lekką obawą. Zastanawiał się co by się stało z jego buźką, gdyby tak mu gwizdnął.

Belor rżał ze śmiechu, kiedy niespodziewanie zza pleców otrzymał cios w głowę, biedak nie miał hełmu, gdyż żaden na niego nie pasował.

Strumienie krwi spływały po czole, chwilę później leżał nieruchomy twarzą ku ziemi.

– Nieeeeeee! – wrzeszczał wściekły Daren. Pognał na rywala ze lśniącym w słońcu lwem na środku pancerza. Możny wyprowadził uprzedzający atak, lecz Daren zdołał go odbić. Szybkim ruchem złapał za miecz obiema dłońmi i uderzył nim z całych sił w kolano właściciela lwiej zbroi, ten upadł. Daren znowu się przymierzył i położył cięcie tym razem na szyję mężczyzny. Zdołał jeszcze tylko zawołać z bólem na ustach.

– Zapłacisz za to łachudro! – jedynie gruby kołnierz ochronił go przed utratą głowy. Cios położył możnego bez ruchu na boku.

Młodzieniec przypomniał sobie o rannym przyjacielu, błagając bogów w myślach by żył. Doskoczył wnet do niego i naciskał miejsce krwawienia, rzucił jeszcze spojrzeniem, by odnaleźć medyków. W tej chwili Belor zaczął mamrotać niezrozumiale pod nosem.

– Dzięki bogom, ty żyjesz! Grubasie ty mój, nie umieraj, słyszysz mnie? – nachylił się nad nim – nie umieraj! Herion upiłby się z żalu, gdyby nie mógł na ciebie więcej wołać: „ty beczko tłuszczu!” Wytrzymaj druhu!

Nie zasypiaj! Bogowie! Pomocy! – krzyczał, kiedy Belor zamknął oczy. Podbiegło do nich trzech chłopów z widowni. Pochwycili rannego i ciągnęli, z wypisanym trudem na twarzy, w bezpieczniejsze miejsce na uboczu, waga Belora dorównywała dwóm rosłym mężom.

Drużyna Agnara była już niemal rozbita. Część możnych goniła za chłopami jak wygłodniały żołnierz za kurą. Ich oddech był tak ciężki, iż zdawało się, że padną martwi z wycieczenia. Inni, pochyleni, zaparci na kolanach odpoczywali, bo żadnego kroku już nie mogli zrobić.

– Spokojnie przyjacielu, spokojnie, jestem przy tobie – Daren rozerwał swoją zabrudzoną koszulę i obwiązał nią głowę Belora – idźcie po wodę – jeden z chłopów szybko się zerwał – przeżyjesz, masz moje słowo.

Ranny ględził pod nosem coś o matce.

Agnar rozgromił do tej pory siedmiu możnych, dobrze wiedział, że najlepszym sposobem na ciężkie zbroje są uderzenia w spoiwa łączonych elementów pancerza. Jedno takie trafienie, choćby w łokieć, sprawiało, że możny legną na ziemi, skowycząc i mając przed oczami fioletowe zsinienie na gładkiej skórze. Wreszcie dowódca pospólstwa natrafił na tego kogo chciał. Trzymając gardę obserwował Utera, kroczącego wolno wokół niego.

– Opuść ten szczerbiec, to koniec. Lepiej, by zapamiętali cię w świetle dawnych lat, lepszych lat. Mam rację? – przekonywał Lord ciągnąc za sobą luźno miecz.

– Miałbyś ją, gdybym stał przed tobą zmorzony chorobą. Śmiem twierdzić, że pamiętam jeszcze co nieco z tego, jak dzierżyć oręż – odparł pozostając ostrożnym Agnar.

Uter rozejrzał się po twarzach ludzi. Wpatrywali się w niego. Nawet możni nie mogli sobie darować obejrzenia tego wiszącego w powietrzu pojedynku mistrzów.

– Nie pozostawiasz mi wyboru, starcze… – mruknął z obrzydzeniem na twarzy Lord. Niespodziewanie porwał się z potężnym ciosem, który Agnar bez trudu odbił. Uter zrobił kilka kroków za mieczem, nad którym stracił panowanie. Zawarczał i ponownie zaatakował, cięciem z prawej, potem z góry i lewej, lecz każdy z tych ciosów został zablokowany. Wściekłość Lorda mieszała się z zaskoczeniem, z drobnych dziurek jego hełmu wydobywały się jęki niezadowolenia. Dowódca rozpoznał w nim zachowanie, którego doświadczał wiele razy w pojedynkach: obawa i niepewność przyległy do możnego, dając większą pewność Aganarowi. Jego dwuręczny miecz w końcu przeszedł do ataku, wykonał serie ciosów z trudem zatrzymanych przez Lorda, który teraz się cofał. Dowódca napierał coraz śmielej, czyniąc tę walkę jednostronną. Uter zdołał zadać pchnięcie, lecz zwinny unik Agnara zachował go od nadziania się na ostrze. Wykorzystując brak gardy przeciwnika szybko palnął go głownią miecza w łeb. Widząc przed oczami białą poświatę Lord rozłożył się na ziemi, a hełm poturlał się daleko od niego.

Cherlawym ruchem z ogłuszonym spojrzeniem zebrał się i na glinianych nogach wolno ruszył w kierunku Agnara, na co ten cicho rzekł.

– Teraz nastąpił koniec, przyjmij porażkę z godnością – powiedział tonem, jakim mówi się do królewskim dzieci w towarzystwie niżej urodzonych, kiedy uczynią coś niegodnego, a nie można ich skarcić przykładnie – nie ośmieszaj się – dorzucił.

Uter ledwie uniósł nad ziemią ostrze, które wędrowało ospałym ruchem ku Agnarowi. Wykonawszy wolny krok w tył uniknął trafienia, które i tak nie wyrządziłoby mu żadnej krzywdy.

Zebrany tłum zawrzał śmiechem, bez względu na to, kto z jakiego stanu wywodził się. Opinia pierwszego miecza wróciła do najwłaściwszej osoby.

Półprzytomny lord osunął się po rękach Agnara i uklęknął wyssany z sił. Ten nie bacząc na swą urazę do możnego, objął go rękoma i jak ojciec syna pocieszał.

W tym momencie nagle Uter wywrócił starca i przyległ do niego, wyciągając za pasa sztylet, którego ostrze na gardle Agnara umieścił.

– Ty psie! Wieśniaku! Jesteś skończony! Będziesz wisiał skurwysynu! Zabiję cię! – pluł drąc się na całe gardło.

Wśród tłumu wybuchło poruszenie, jednak jego uwaga skupiła się na czymś w górze. Takie zachowanie zdziwiło Utera, którego impuls dzielił od poderżnięcia gardła dowódcy. Ludzie wskazywali palcami na niebo, gdzie zauważyli nieznane im zjawisko. Lord zobaczywszy to, co inni zszedł z Agnara.

– Bogowie, co to jest? – pytali przerażeni.

Niebo spowiła czerwona mgła, przypominająca fale na morzu. Zaraz po tym przebiły się przez nią trzy kule. Spadając bardzo szybko w kierunku ziemi ciągnęły za sobą ogon ognia i czarnego jak smoła dymu. Widok ten wywołał panikę.

– Bogowie – powiedział Daren do siebie.

Kule w jednej chwili rozpadły się na mniejsze, przelatując tuż nad obozem. Ludzie padali na ziemię i zasłaniali z lęku twarze.

Powstały hałas przypominał piętrzenie się wody. Głazy spadały setki metrów dalej, na terenach należących do Beanderów, po czym nastąpiły serie huków jak uderzenia piorunów. Niespokojni ludzie zaczęli rozmawiać ze sobą jak przekupki na targu, ciągle zadając sobie nawzajem pytania. Uter spojrzał złowrogo na Agnara i razem z innymi możnymi udał się do ich namiotów, gdzie liczyli, że dowiedzą się czegoś więcej od wielkich kapłanów.

W końcu ktoś zawołał.

– To znak od bogów! Zwiastuje rychłe zwycięstwo naszego Pana!

Słowa te uspokoiły atmosferę na tyle, że pojawiły się okrzyki radości.

– Gdzie… ja… ja jestem… – szeptał Belor zapierając się na rękach by przysiąść – moja głowa! – złapał za nią.

– Jak bogów kocham, szczędzić miedziaka z żołdu nie będę i w ofierze w kapliczce w szczerym polu złożę – cieszył się Daren, pomagając mu wstać.

– Wyyyygraaaaliśmyyy? – mruczał spaślak.

– Powiedzmy, że był remis – odparł Daren, obserwując zbliżającego się dowódcę.

– Co to u licha było? – zapytał ich Agnar

– Mówią, że bogowie radują się z naszego przyszłego zwycięstwa – Daren podtrzymywał towarzysza na barku.

– Wracamy, zabierzcie go do mojego namiotu, opatrzy go medyk – oznajmił dowódca, dotykając głowy rannego.

***

Koniec

Komentarze

Niestety, opowiadanie nie podoba mi się. Jest nudne i strasznie przegadane. W dodatki napisane fatalnie. Mam wrażenie, że Autor nie zawsze rozumie znaczenie słów, których używa, skutkiem czego powstało wiele śmiesznych zdań, a chyba nie o rozbawienie czytającego chodziło. Nie chciałabym Autora urazić, ale prawdę mówiąc, chwilami miałam wrażenie, że czytam tekst przeznaczony na Grafomanię 2014. Jakkolwiek dałabym wiarę, że w sytuacji kryzysowej powołano pod broń chłopów, to już uzbrojenie ich w wyszczerbione miecze, ubranie w pordzewiałe kolczugi i ledwo trzymające się kupy elementy zbroi, budzi moje wątpliwości. Jak Autor wyobraża sobie ich przydatność na polu walki, skoro nie są wyszkoleni i mają raczej dość nikłe pojęcie o wojowaniu. Przez trzy czwarte opowiadania byłam raczona opisem podtopionego obozu i trudnej doli chłopów, na każdym kroku prześladowanych przez rycerstwo i lordów. Niebawem ma dojść do walki z wrogiem, a król beztrosko oddaje się rozrywkom i ucztom. Nie wiem w jakim celu jest organizowany wyniszczający turniej – możni przeciw chłopstwu, bo nie zauważyłam, by chodziło o jakieś walory szkoleniowe; raczej zaspokojenie ambicji i pokazanie gdzie jest czyje miejsce. Przykro mi, to nie była satysfakcjonująca lektura     Lej wody spływał po jego barku, drażniąc go”. – Raczej: Strumień wody spływał po jego barku, drażniąc go.   Rzadko gdzie dało się schronić przed siarczystym deszczem”. – Wolałabym: Mało gdzie dało się schronić przed rzęsistym/ ulewnym deszczem.   „Machał nim do momentu, aż wylądował w błocie”. – Czy w błocie wylądował ten, który machał, czy to, czym machano? ;-)   „Przechodzący obok rozpici zbrojni…”Przechodzący obok pijani zbrojni…   „…przerwali śpiewanie sprośnych piosenek i wybuchli śmiechem…” – …przerwali śpiewanie sprośnej piosenki i wybuchnęli śmiechem… Śpiewali chyba jedną piosenkę, nie kilka.   „W końcu oboje ruszyli sprawdzić popisy kucharza”.W końcu obaj ruszyli sprawdzić popisy kucharza. Oboje to kobieta i mężczyzna. Oboje to także drewniane instrumenty dęte.   „…dało się słyszeć między odgłosami mlaskania i siorbania żołnierzy”. – Kto mlaskał i siorbał żołnierzy? ;-)   „Żołnierze czuli się bezkarnie…”  – Żołnierze czuli się bezkarni…   „Przyjrzał się im dokładnie swoimi czarnymi jak noc oczami…” – Czy mógł przyglądać się im cudzymi oczami? ;-)

„…którego postawa zdradzała, że wywodzi się z rodu upadłego”. – W jaki sposób postawa zdradza czyjeś pochodzenie? ;-)   „…lecz kolejny powalił go uderzeniem głowią miecza”. – Chyba literówka.   „Rozkaz, Panie – odparł gwardzista”.Rozkaz, panie – odparł gwardzista. Błąd powtarza się wielokrotnie w dalszej części opowiadania.   „Bierz te żarcie”.Bierz to żarcie.   „…a w stołówce wydzielili miejsca tylko dla nich”. – Nie wydaje mi się, by stołówka była właściwym określeniem.   „Ile krwi – zauważył z ohydą na twarzy Herion”. – Wolałabym: Ile krwi – zauważył Herion z odrazą.   „…zasłaniających swoje misy płatami kor drzew…” – …zasłaniających swoje misy płatami kory  „Niektórzy śmiali się, że to od ciągłego targania za nie przez matkę”. – Wolałabym: Niektórzy śmiali się, że to od ciągłego tarmoszenia ich przez matkę.   Chrupot zaciśniętych zębów Darena był znakiem…” – Raczej: Zgrzyt zaciskanych zębów Darena był znakiem…   „Złapał za miskę i odszedł od stołu”.Złapał miskę i odszedł od stołu.   „…rozglądając się wcześniej po niebie, na którym wyraźnie było już widać gwiazdy”. – Skoro cały czas pada deszcz, niebo jest zachmurzone i gwiazdy nie mogą być widoczne.   „Jeżeli tak dalej pójdzie, to sami się wykończą – roześmiali się oboje”.Jeżeli tak dalej pójdzie, to sami się wykończą – roześmiali się obaj.   „…powinien być snopek siana…” – Siano nie bywa w snopkach.   „…leciwe skórzane napierśniki osłaniające klatkę piersiową…” – Wolałabym: …stare, skórzane napierśniki… Jest oczywiste, jaką część ciała osłania napierśnik.   „Większość i tak nosiła tylko przewieszoną płócienną tunikę…” – Jak się nosi przewieszoną tunikę? ;-)   „…wiązaną skórzanym paskiem lub sznurkiem, z rozcięciem z przodu i tyłu”. – Właśnie się dowiedziałam, że paski i sznurki mogą mieć rozcięcie z przodu i z tyłu.   „Nie ma nikogo – Herion szukał wzorkiem czegoś do picia”. – Czy mogę prosić o dokładniejsze opisanie wzorku do szukania napoju? ;-)   „…odezwał się Malet, rozciągając plecy, pchając łokcie to tyłu”. – W jaki sposób, pchając łokcie do tyłu, można rozciągnąć plecy? ;-)   „Łączyły ich także konsekwencje wydarzeń sprzed lat, ciągnących się do dziś”.Łączyły ich także konsekwencje wydarzeń sprzed lat, ciągnące się do dziś.

Bo nie wydaje mi się, by wydarzenia sprzed lat ciągnęły się do dziś. ;-)   „Zawsze starał pomagać się innym”. – Rozumiem, że na staraniach zawsze się kończyło, albowiem nie umiem wyobrazić sobie, że można pomagać się. ;-) Zdanie winno brzmieć: Zawsze starał się pomagać innym.   „Mimo, że był dość wysoki i chudy jak prześwitująca żebrami szkapa…” – W jaki sposób wysoka i chuda szkapa prześwituje żebrami? ;-)   „…lecz drogą do tej pory nie podążył”. – …lecz drogą do tej pory nie podążył.   „…ziewając przy tym dość okazale”. – Na czym polega okazałość ziewania? ;-)    Otrzymaliście niezwykły zaszczyt!”Dostąpiliście niezwykłego zaszczytu! Lub: Spotkał was niezwykły zaszczyt!   „…otrzymałem rozkaz, aby wyznaczyć troje ludzi…” – …otrzymałem rozkaz, aby wyznaczyć trzech ludziTroje, to dwóch mężczyzn i kobieta, lub dwie kobiety i jeden mężczyzna.   „Leander nieco nieśmiało, rzucając nerwowo wzorkiem w każdą stronę i trzymając zwarte ręce w dole…” – Coraz bardziej zaintrygowana, wręcz domagam się, aby Autor dokładnie opisał czynność nerwowego rzucania wzorkiem w każda stronę. Ciekawi mnie także, skąd się wziął dół i dlaczego Leander trzyma w nim zwarte ręce?   „…pomógł zarzucić płaszcz i oboje udali się do Hetosa”. – …pomógł zarzucić płaszcz i obaj udali się do Hetosa.   „Lord oczekujący na chłopów – gardził pod nosem Hetos…” – Na czym polega gardzenie pod nosem? ;-)

„…chyba, że sam wam ze zezwoli…” – …chyba, że sam wam zezwoli…   „Nie możecie strzec Króla w takim uzbrojeniu, zatem otrzymanie uposażenie królewskiego gwardzisty, lecz po wykonaniu zdania, będziecie musieli je zwrócić”. – Wypłacimy wam teraz uposażenie, ale nie radzę wydawać ani grosza, bo potem będziecie musieli wszystko zwrócić. ;-)  Podejrzewam, że zdanie winno brzmieć: Nie możecie strzec Króla w takim uzbrojeniu, zatem otrzymanie rynsztunek królewskiego gwardzisty, lecz po wykonaniu zadania, będziecie musieli go zwrócić. Uposażenie, to pensja, stałe wynagrodzenie za pracę.   „…ustawią was na miejscach i w takich zostaniecie do czasu, aż ktoś was zmieni”. – W jakich zostaną? ;-)   „Niebiesko-białe chorągwie furgotały przed wejściem”. – Skoro od kilku dni leje, chorągwie są mokre i raczej sflaczałe, smętnie zwisają, nie furkoczą.   „Miecz kuli najlepsi kowale z najlepszej stali”. – Nie tylko miecze były stalowe, kowale też byli z najlepszej stali. ;-)

Proponuję: Miecz, z najlepszej stali, kuli najlepsi kowale.   „Ciasnymi uliczkami, zapadającymi się w błocie, dotarli na miejsce”. – W błocie zapadali się idący, uliczki mogły tonąć w błocie.   „…jednak część z nich towarzyszyła teraz władcy w jego wizycie do miejsca, w którym poddawał się licznym rozrywkom”. –…jednak część z nich towarzyszyła teraz władcy w jego wizycie do miejsca, w którym oddawał się licznym rozrywkom.   „Oprócz mnie będzie sir Alwer i sir Roar”.Oprócz mnie będą sir Alwer i sir Roar.   „Meble zdobiły bogato rzeźbione ozdoby…” – Wolałabym: Meble były bogato zdobione

  „Przystanął obok dowódcy chłopów i zaczął koncentrując się jednocześnie na zakładaniu metalowych rękawic”. – Co zaczął? ;-)   „Czasy się jednak zmieniły i to ze mną tytuł ten godniej wybrzmiewa”. – W jaki sposób tytuł może wybrzmiewać z kimś? ;-)   „…nadejdzie dzień, w którym twój piękny szczękościsk rozbije się o stal, a twą bladą skórę zaleje żywa krew…” – Co pięknego było w szczękościsku Utera? Za SJP: szczękościsk – «mocne zwarcie szczęk i niemożność ich rozwarcia wskutek skurczu mięśni żwaczy»   „Krzaczaste siwe brwi przysłaniały mu pomarszczone starością oczy”. – Czy oczy wyszły mu z orbit i umiejscowiły się tak, że, zdominowawszy oblicze, były w stanie zasłonić nawet krzaczaste brwi? ;-)   „Pies szczeka, to dobrze, to cnota wiernego kundla – roześmiał się Uter, wykrzywiając od blasku słońca”. – Czy blask był tego rodzaju, że od niego Uter wykrzywiał słońca? ;-)   „Kapłani obruszyli się, jakby mieli zamiar nabluzgać na głos, lecz pozostali tylko przy obrzydzonych twarzach”. – To dobrze, że kapłani powstrzymali się od bluzgów, jako że stanowi duchownemu nie przystoi takie zachowanie, ale mocno mnie dziwi, nie odwrócili się od obrzydzonych twarzy, że pozostali przy nich. ;-) Bluzganie nie miało prawa pojawić się w tym opowiadaniu.   „…dotknął palcem piersi Agnara, nie zapominając o gardzącym spojrzeniu”. – Czy dotknął również piersi gardzącego spojrzenia? ;-)   „…zagryzł wargami ostatnie słowo…” – Wargom wyrosły ząbki? ;-)

„…widząc jak jego chłopi niezdanie próbują ustawić się w szyku”. – Literówka.   „Powieka drgała mu jak bulgocąca od wrzątku woda”. – Woda nie bulgoce od wrzątku. Woda bulgoce, gdy wrze. Bulgocąca woda, to wrzątek. ;-)   „Mężczyźni dreptali nogami niczym gonieni przez rozjuszonego byka”. – Autorze, gdyby gonił Cię rozjuszony byk, wierz mi, nie dreptałbyś, a gnał i to najszybciej jak potrafisz. ;-)   „…narazisz się na gniew jego Pana, a oboje wiemy…” – …narazisz się na gniew jego pana, a obaj wiemy…   „Ku dowódcy zmierzali już Daren i Belor obwieszeni elementami uposażenia”. – Rozumiem, że byli obwieszeni sakiewkami. ;-)   „Powieki wisiały mu niczym obwisły płat skóry na brzuchu, który zresztą Lord sporych rozmiarów posiadał”. – Domyślam się, że lord pokaźnych rozmiarów, posiadający zresztą brzuch, górował nad wszystkimi. ;-)

 

„Widzę to w twych oczach, Reynalu – rzucił spojrzeniem na plecy Agnara”. – Czy oczy Reynala mieściły się na plecach Agnara? ;-)   „Reynal wypuścił ciężko powietrze”. – Zachował się, niestety, wyjątkowo nieobyczajnie, chyba że takie grubiański sposób bycia uchodzi wśród żołnierzy. ;-)   „Nie mogę zapiąć tych klamr, co to ma znaczyć?!”Nie mogę zapiąć tych klamer, co to ma znaczyć?! Może przytył i nie zauważył. ;-)   „…kiedy chłop w polu sadzi ziarna”. – Ziaren się nie sadzi, ziarna się sieje.   „Na twarzach chłopów zarysowało się przerażenie, kiedy dostrzegli zbitych w metal ludzi…” – Czy widok człowieka zbitego w metal, rzeczywiście wywołuje przerażenie u innych? ;-)   „…podpierając się o miecz…” – …podpierając się mieczem… Lub: …opierając się na mieczu… Albo: …wsparty o miecz…   „Chłop stojący za nim zamarł w bez ruchu…”Chłop stojący za nim zamarł w bezruchu…    „…w wyróżniający się hełmem o kształcie byczej mordy”. – Pewnie miało być: …w wyróżniającym się hełmie o kształcie byczej mordy.   „…warczał przez zęby chwycony od tyłu starszy mężczyzna, schowany za rozczochranymi włosami, fruwającymi na czas wypowiadanych słów”. – Czy rozczochrane włosy, dające schronienie starszemu mężczyźnie, były uskrzydlone, dlatego mogły fruwać, kiedy mówił? ;-)

„Wierzgał panicznie rękoma, próbując się uwolnić…” – Wierzga się nogami. Ręce nie wierzgają.   „Miecz już wisiał gotowy nad głową, kiedy chłop rąbnął go pięścią w twarz, wykorzystując okazję, że klapa hełmu była otwarta”. – Miecz, chyba trochę nonszalancko podszedł do sprawy, otwierając klapę hełmu, a na to tylko czekał chłop, skutkiem czego miecz niespodziewanie dostał pięścią w twarz. ;-)   „Możny z wyciągniętymi kopytami osunął się z wiatrem do tyłu”. – Cóż, przeminęło mu się z wiatrem… ;-)   „Cherlawym ruchem z ogłuszonym spojrzeniem zebrał się i na glinianych nogach wolno ruszył w kierunku Agnara…” – Chciałabym kiedyś zobaczyć ogłuszone spojrzenie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się z regulatorzy: to jest … przegadane (i w przenośni i dosłownie). ;)

Niestety nie doczytałem do końca. Zmęczyło mnie ciągłe gadanie o tym samym. Atmosfera w wojsku jest absurdalna. Takie wojsko nic nie wygra. Stołówka w obozie średniowiecznej armii? I to wspólna dla chłopów i szlachty – jakoś tego nie widzę. Niedoświadczenie chłopi do obrony króla? Straż przyboczna powinna być elitą i to nie z urodzenia, ale z umiejętności i doświadczenia. Dalej nie czytałem.

@regulatorzy 

 

Bardzo dziękuję za tak "mocne" podejście do sprawy. Wyciągnę z tego wnioski.  

 

Wyjasniając kwestię chłopów. Zostali oni powołani specjalnym królewskim dekretem. Nigdy wcześnij nie było takiej sytuacji. Stronictwo króla, przekonało go, że chłopstwo podburzane przez dawne, obalone elity gotowe jest wzniecić bunt. Formacje rzecz jasna składające się z chłopstwa zostały zrównane z ziemią podczas bitwy. Winą za to, miano obarczyć właśnie dawnych Panów, którzy na skutek podpisanego pokoju, zachowali życie i mogli ośiedlić się na "północy". A tam władzę sprawują lordowie sprzyjający dawnemu porządkowi, aczkolwiek wierni majestatowi królestwa. Odarci z dawnej potęgi, Panowie stali się chłopami. Tym samym, bohaterowie, Herion, Leander i Malet zostali wcieleni w zastępstwa chłopstwa. Inną kwestią jest wychowanie, gdzie ojcowie wychowywali ich tak, jak ich ojcowie – na przyszłych Panów.       

 

@ Homar

 

Amosfera w wojsku jest wynikiem tego, że regularne wojsko, na czele z rycerstwem zwyczajnie nie życzy sobie u boku chłopa z mieczem. A królewski dekret nakazał wojskowym dostosować się. Stołówka nie tyle w średniowiecznej armii, co w obozie. Miejsce, gdzie wydawano racje żołnierzom były już w poprzedniej epoce. Król zważywszy na różne inceydenty, postanowił uspokić chłopstwo. Związku z tym ogłosił publicznie, dając przykład innym "nie chłopm", że na czas trwania dekretu trzeba się z nimi bratać. Dowódca jego straży, w oparciu o radę dowodzącego oddziałami chłopów, wybrał tych, których mu podsunięto. Roar, dowódca chłopów, brał udział w dawnej walce o koronę. Tyle, że wspierał obalonego Króla. Na mocy podpisanego pokoju, został objęty "amnestią", a resztę stronników obalonego władcy wymordowano, bądź objęto prawem żelaznego listu. Roar znał ojców głównych bohaterów. Wybrał ich, bo wiedział, że przyłożyli rękę do ich umiejętności władania bronią. Zresztą, chłopi mieli zostać gwardzistami przez chwilę, a nie na zawsze. Dalej jest to wszystko tłumaczone. 

 

Przyznam się, że jest to przegadane, zapewne, bo… ma to dalszą kilkakronie dłużą część. Jednak czułem, że początek nie poszedł mi najlepiej, pod względem warsztatu. 

 

Wróciłem po długiej przerwie i ponownie skapitulowałem. Za długie to i za nudne, przegadane nawet dla mnie, przeciwnika podnoszenia takiego zarzutu. Przepraszam Autora, ale to, a przede wszystkim  t a k, to nie dla mnie bajka…

Nowa Fantastyka