- Opowiadanie: Egia - Mieszaniec

Mieszaniec

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Mieszaniec

 

– Łapcie gówniarza! – krzyczało kilku rosłych mężczyzn, biegnących zabłoconymi drogami wioski. – Mieszaniec jest złodziejem!

 

 

Przed nimi biegł kilku-letni chłopiec. Co jakiś czas zaglądał przez ramię, mając nadzieję, że zgubił podążających za nim mężczyzn. Zwinnie przeskakiwał nad płotami i przeciskał się przez dziury w drewnianych sztachetach. Jego oddech robił się coraz płytszy. Mógł ich już dawno zgubić, jednak wolał nie ryzykować utraty trzech bochenków chleba, które przytulał do klatki piersiowej. Wiatr targający jego brązową czupryną odsłonił długie, szpiczaste uszy.

 

 

Tego dnia słońce świeciło nielitościwie. Było południe, a cała wioska już pogrążyła się w żałobie z powodu śmierci kilku chłopów, którzy osłabli podczas pracy w polu. Uciekający chłopiec, niefortunnie tego dnia postanowił zakraść się do wioski i ukraść coś do jedzenia. Biegł ile sił w nogach. Mimo tak młodego wieku, dobrze wiedział, że ścigający go mężczyźni wymierzą mu karę śmierci. W miejscach, gdzie panuje głód i bieda, kradzież czyjejś ciężkiej pracy, szczególnie pożywienia, jest czymś niedopuszczalnym. Nagle zaczął słabnąć i mężczyźni powoli go doganiali. Przebiegał akurat koło niskiego, drewnianego domu. Skręcił tuż za rogiem, znikając im na moment z oczu. Nagle drewniane drzwi domu otworzyły się i jakieś ręce wciągnęły chłopaka do środka chałupy. Wypuścił bochenki z rąk, panicznie próbując wyrwać się z silnego uścisku. Było ciemno.

 

 

– Cicho… – ktoś szepnął mu do ucha.

 

 

Chłopak uspokoił się. W milczeniu przysłuchiwał się rozmowie zdezorientowanych mężczyzn, którzy szukali go po drugiej stronie drzwi. Po chwili słyszał jak odchodzą, a uścisk poluzował się całkowicie. Małolat odwrócił się w popłochu. Kiedy ujrzał siedzącego na ziemi starca, otworzył szeroko oczy.

 

 

– Już poszli – odparł starzec, uśmiechając się subtelnie.

 

 

Chłopiec odruchowo chwycił za głowę, próbując zasłonić szpiczaste uszy.

 

 

– Kto cię tego nauczył? – spytał drwiąco mężczyzna i podpierając się na rękach, z trudem podniósł się z ziemi. – Chodź.

 

 

Mały nic nie mówił, krzywiąc się jękliwie na zapraszający gest starca. Stał pod drzwiami, rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu. Tyle rzeczy przykuło jego uwagę. Zdobione, drewniane łyżki wisiały na ścianie razem z bajecznie kolorowymi talerzami. Oj, czego tam nie było. Zielone oczy chłopca robiły się coraz większe.

 

 

– Milderet! – słyszał krzyk w głębi domu. – Milderet! Gościa mamy, idź po wodę.

 

 

Chłopiec zaglądał z ciekawością w głąb domu. Po chwili zawahania, niepewnie ruszył przed siebie, podążając za głosem starca. Po kilku krokach znalazł się w ciemnej sypialni. Wszędzie unosił się zapach stęchłego drewna. Starzec właśnie siadał na wysokim, podwójnym łóżku, przygniatając ciałem puchatą pierzynę. Stęknął z wysiłku i spojrzał na chłopca. Ten, widząc to, znów zasłonił uszy.

 

 

– A przestań! – jęknął starzec. – Widziałem, że jesteś mieszańcem… Milderet! Gdzie ty jesteś, kobieto! Siadaj, chłopcze.

 

 

Mężczyzna pokazał mu małe, drewniane krzesło, stojące koło łóżka. Chłopak powoli odsłonił szpiczaste, długie uszy i równie niepewnie usiadł naprzeciw starca. Mężczyzna stęknął głośno, marszcząc przy tym brwi.

 

 

– Łupie mnie w krzyżu… Wiesz czemu? – nachylił się do chłopaka. – Ciąży na mnie głupota mojej baby.

Maluch uśmiechnął się pod nosem.

 

 

– Nie śmiej się – pogroził mu krzywym, pomarszczonym paluchem. – Bo cię Delrand tak samo głupią babą pokarze…

 

 

Mężczyzna pogładził swoją długą, siwą brodę i mrużąc oczy, wlepił wzrok w speszonego gościa. Po chwili podrapał się w ucho.

 

 

– Czy ty jesteś niemową? – spytał.

 

 

– Nie, panie – odparł chłopiec.

 

 

– „Panie”… – zaśmiał się. – Maniery masz lepsze, niż ludzkie dzieci, ha!

 

 

Mały skrzywił się.

 

 

– Powiedz… – zaczął starzec. – Jak się nazywasz?

 

 

Jego gość spuścił wzrok. Milczał. Mężczyzna zmrużył oczy, cierpliwie czekając na odpowiedź.

 

 

– Imię mieszańca nic nie znaczy…

 

 

Mężczyzna zaśmiał się, wpatrując w zmieszaną chłopięcą twarz.

 

 

– Dobrze. Nie mów. Powiedz tylko dlaczego kradłeś?

 

 

– Z głodu – odparł.

 

 

– „Z głodu”! Wiadomo, że jedzenia nie kradnie się dla pieniędzy! Łatwiej zwędzić pieniądze… Kradłeś dla siebie?

 

 

Chłopiec milczał. Starzec ze zrozumieniem skinął głową.

 

 

– Tak się składa… Że mój syn jest miejscowym piekarzem.

 

 

Przerażony chłopak uniósł wzrok.

 

 

– Jemu ukradłeś te bochenki. Nie obawiaj się – powiedział mężczyzna uśmiechając się do malucha. – Możesz na nie zapracować.

 

 

– Jak, panie?

 

 

Starzec zaśmiał się pod nosem.

 

 

– Nie mam z kim sensownie pogawędzić… Usiądź wygodnie i posłuchaj…

 

 

Chwilę później starzec zaczął opowiadać. Mówił rzeczy, o których chłopakowi nawet się nie śniło. Opisywał doliny, rzeki, góry i jeziora Błękitnego Archipelagu. Mówił o podróżach i bogatych królach. Malec słuchał z zapartym tchem. Choć na chwilę zapomniał, że jest synem elfa i ludzkiej kobiety, mieszańcem, który był na samym dnie społecznej hierarchii. Niespodziewanie monolog starca przerwał piskliwy, kobiecy głos:

 

 

– Zanudzisz biedaka, stary durniu.

 

 

Chłopiec obrócił się w stronę drzwi. W progu stała niska, pulchna, starsza kobiecina. Na głowie miała zawiązaną kolorową chustę, spod której wystawały kręcone siwe strąki włosów. Ubrana była w poplamiony fartuch.

 

 

– Mój mąż był kiedyś wojownikiem, prawym i szlachetnym – powiedziała podchodząc do chłopca. – Teraz jest jedynie skapcaniałym leniem – podała mu szklankę z wodą, kątem oka patrząc na swojego męża.

 

 

– Wojownikiem? – powtórzył chłopak.

 

 

– Tak – przytaknął starzec. – Nosiłem zbroję i walczyłem mieczem… To były czasy…

 

 

Chłopak pogrążył się w myślach.

 

 

– Też kiedyś chciałbym być wojownikiem… – odparł.

 

 

– Chcesz. To dlaczego nie możesz? – spytał mężczyzna.

 

 

– Jestem mieszańcem.

 

 

– Pfff – wypuścił drwiąco powietrze. – Widzę! Nie zmienisz się nagle w człowieka, albo elfa! Jesteś mieszańcem i nie próbuj tego ukrywać, bo się nie da.

 

 

Milderet uśmiechnęła się do męża, który odwzajemnił uśmiech.

 

 

– Wiesz co czyni wojownika dobrym? – spytał. – Szlachetne serce i prawdziwość. Musisz być sobą i musisz lubić walczyć. Nie tylko dla siebie, ale także dla innych.

 

 

– Ale mieszańcy są traktowani jak…

 

 

– Zrób tak, aby inni cię szanowali. Mają też wiedzieć, że jesteś mieszańcem, a co!

 

 

Starzec znowu zaczął opowiadać młodemu półelfowi o młodzieńczym życiu. Bogactwo, litość, szczęście i miłość, to rzeczy, o których mówił. Chłopak słuchał z uśmiechem na ustach. Zapomniał, że jest mieszańcem, a nawet zaczął wierzyć, że będzie w przyszłości wojownikiem.

 

 

Pod wieczór opuścił dom starca, jednak przez trzy następne tygodnie odwiedzał go codziennie. Skoro świt pojawiał się pod drzwiami, gdzie Milderet witała go jajecznicą i szklanką świeżej wody ze studni. Co wieczór wychodził, trzymając w dłoni średni bochen chleba. Biegł poza granice wioski, gdzie wchodził do rozpadającego się, ciemnego domu. Na palcach szedł do łóżka. Nie chciał obudzić matki. Zostawiał jej jedynie chleb na stoliku. Zasypiał i śnił o życiu mężnego wojownika. „Będę nim”, powtarzał przez sen.

 

 

Pewnego dnia, jak co dzień, obudził się zanim słońce wstało i wybiegł z domu. Z uśmiechem na twarzy przemierzył pola i łąki, wkrótce docierając do wioski, na której widok jego twarz poweselała jeszcze bardziej. Przyszedł do znajomego drewnianego domu i stanął pod drzwiami. Otworzyły się, jednak w progu nie stała już ta sama szczęśliwa Milderet. Uśmiech szybko zszedł z twarzy chłopca. Starsza kobieta łkała, z trudem powstrzymując się od łez. Nerwowo przecisnął się przez szczelinę między nią, a ościeżnicą i pobiegł prosto do sypialni. Niepewnie podszedł do łóżka, gdzie pod pierzyną leżał jego przyjaciel.

 

 

– Odszedł dziś rano… – zaskamlała Milderet, wycierając chustką zapłakaną twarz.

 

 

Chłopak zbliżył się do starca. Jego przyjaciel miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał, ale wdechy i wydechy nie poruszały już jego ciałem. Nagle z oczu chłopca polały się łzy. Wpadł w histerię. Objął dłońmi ramię starca i potrząsając, krzyczał:

 

 

– NERTILLION, MAM NA IMIĘ NERTILLION!

 

Koniec

Komentarze

Coś a la prolog, Egio? W planach dłuższe opowiadanie z rodzaju "od zera do bohatera"?     Byłoby leoiej, gdybyś nie zastosowała wielkiego skrótu – trzeci i czwarty akapit, licząc od końca. Biegł, dostawał sniadanie, wracał z bochenkiem chleba – a co pomiędzy rankiem a wieczorem? Teoretycznie wiadomo, wszystko mówią dwa ostatnie wiersze, ale wrażenie "dziury narracyjnej" pozostaje. I osłabia efekt…

Tak, właśnie "proplog" jest bardzo dobrym określeniem. Szczególnie, że w moich planach jest powieść, w której głównym bohaterem jest Nertillion, w późniejszym okresie znany na całym kontynencie. Zgadzam się ze skrótami, bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi. Czasem, kiedy poprawiam teksty zapominam myśleć jak czytelnik i wszystko wydaje się dla mnie przejrzyste.

Całkiem przyjemnie napisane. Nie zachwyciło, zdecydowanie nie jest też złe. Po prostu OK.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Chyba powinno być: "kilkuletni" a nie: "kilku-letni". A oddech zamiast robić się coraz płytszy, stawał się coraz płytszy? Trochę niedociągnięć, ale czytało się nieźle.

Wydaje mi się, że gdy goni się złodzieja, krzyczy się raczej coś w stylu "złodziej!" czy "łapać złodzieja!" niż "mieszaniec jest złodziejem!". Dobrze się czytało, szkoda, że tylko taki fragment.

Przynoszę radość :)

Zastanawia mnie, czemu ścigający nie weszli do chaty, gdy mieszaniec im zniknął. Jak na osobną całość to nic specjalnego, a jeżeli to wstęp do czegoś większego to trudno coś napisać po tym małym w sumie fragmencie.

Skoro to zaledwie prolog, to poczekam na kontynuację opowieści o Nertillionie.

Jest trochę usterek, ale mam nadzieję, że dalszy ciąg, jeśli się pojawi, będzie napisany staranniej. 

 

Przed nimi biegł kilku-letni chłopiec.Przed nimi biegł kilkuletni chłopiec.

 

Co jakiś czas zaglądał przez ramię, mając nadzieję, że zgubił podążających za nim mężczyzn.Co jakiś czas spoglądał przez ramię, mając nadzieję, że zgubił podążających za nim mężczyzn.

 

Zwinnie przeskakiwał nad płotami i przeciskał się przez dziury w drewnianych sztachetach.

Zwinnie przeskakiwał nad płotami, albo przeciskał się przez dziury w nich.

Sztacheta jest dość wąską deską. Wiele takich sztachet tworzy płot. Jestem przekonana, że chłopiec, szczególnie kilkuletni, żadną miarą nie mógłby przecisnąć się przez największą dziurę, w najszerszej nawet sztachecie. ;-)

 

Jego oddech robił się coraz płytszy. (…) Wiatr targający jego brązową czupryną odsłonił długie, szpiczaste uszy. – Wiemy, że opisujesz ucieczkę chłopca. Zaimki są zbędne.

 

W miejscach, gdzie panuje głód i bieda, kradzież czyjejś ciężkiej pracy, szczególnie pożywienia, jest czymś niedopuszczalnym. – Wolałabym: W miejscach, gdzie panują głód i bieda, kradzież owoców czyjejś ciężkiej pracy, szczególnie pożywienia, jest czynem niedopuszczalnym.

 

…i podpierając się na rękach, z trudem podniósł się z ziemi. – Podpieramy się czymś. Opieramy się na czymś.

Wolałabym: …i podpierając się rękami, z trudem wstał z ziemi. Lub: …i opierając się na rękach, z trudem wstał z ziemi.

 

Mały nic nie mówił, krzywiąc się jękliwie na zapraszający gest starca.Mały nic nie mówił, krzywiąc się lękliwie na zapraszający gest starca.

 

Milderet! – słyszał krzyk w głębi domu. – Milderet! Gościa mamy, idź po wodę. Chłopiec zaglądał z ciekawością w głąb domu. – Może: Milderet! – słyszał krzyk starca. – Milderet! Gościa mamy, idź po wodę. Chłopiec zaglądał z ciekawością w głąb domu.

 

Mężczyzna pogładził swoją długą, siwą brodę… – Czy mężczyzna mógł pogładzić cudzą brodę? ;-)

 

…chustę, spod której wystawały kręcone siwe strąki włosów. – O niechlujnych, kręconych włosach wystających spod chustki, powiedziałabym że są skołtunione. Jeśli spod chustki wystają strąki, będą to brudne, zaniedbane włosy, ale raczej proste.

 

Pewnego dnia, jak co dzień, obudził się zanim słońce wstało…Pewnego dnia, jak zwykle, obudził się zanim słońce wstało

 

Z uśmiechem na twarzy przemierzył pola i łąki, wkrótce docierając do wioski, na której widok jego twarz poweselała jeszcze bardziej. – Wolałabym: Z uśmiechem na twarzy przemierzył pola i łąki, wkrótce docierając do wioski, na widok której poweselał jeszcze bardziej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ładnie to tak wstawić prolog i nie zaznaczyć, że to fragment?

Trudno się wypowiadać o fabule.

Po co Ci te odstępiska między akapitami?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka