Niepokojące wieści dochodziły Wojciecha już od kilku tygodni, jednak dopóki mógł, starał się wypychać je ze świadomości. Nie w smak był mu tak rychły powrót do domu, więc uparcie ignorował pogłoski i dalej zajmował się swoimi sprawami. Przyjechał w odwiedziny do dawnego druha, który stracił całą rodzinę i potrzebował towarzystwa. Dni mijały im na rozmowach, a kiedy zmęczony Piotr opadał na poduszki i zasypiał, zwykle bardzo wcześnie, Wojciech miał jeszcze czas dla siebie. Wypuszczał się wtedy na wieczorne przejażdżki i hulanki – wypoczywał, korzystając z rozłąki z małżonką. Szczerze kochał swoją Marysię, ale który mężczyzna wytrzyma bez przerwy wiele miesięcy pod czujnym kobiecym okiem? Będąc w domu, cały czas starał się zachowywać tak, żeby nie rozgniewać i nie zasmucić swojej towarzyszki, a wymagało to nieustannej czujności i dyscypliny.
W końcu wiadomości nie można było już dłużej ignorować. Chociaż nie chciał się jeszcze żegnać z druhem, jego myśli wciąż kierowały się ku rodzinnym stronom i miłej Marysi czekającej w domu. Trzeba było wracać.
***
Dwór Piotra opuściło lekkim kłusem dwóch jeźdźców. Odziani byli podobnie, w beżowe pikowane przeszywanice, skórzane nogawice i wysokie jeździeckie buty. Starszemu w pochwie przy lewym boku podskakiwał tasak, młodszemu krótki puginał. Jechali w milczeniu, nie bardzo szybko, żeby nie zajechać koni – czekało ich jeszcze kilka dni podróży.
Pierwszego wieczora trafili w gospodzie na wędrownego bajarza, który bawił gawiedź nowinami z szerokiego świata. Jedząc potrawkę przysłuchiwali się, jak ze swadą roztacza barwne wizje, niemal hipnotyzując słuchaczy swoim głosem. Jedna z jego opowieści potwierdzała to co docierało do Wojciecha już wcześniej – na Mazowszu pojawił się smok. Niestety, nawet złota moneta nie pomogła wydobyć z gawędziarza szczegółów. Swoją opowieść oparł tylko na strzępkach zasłyszanych w podróży informacji.
Mimo że zżerała ich ciekawość, do snu układali się uspokojeni – smoki, chociaż groźne, były czymś znanym. Docierające uprzednio pogłoski, przygotowywały ich na zło o niespotkanej dotąd, okrutnej naturze.
Następnego dnia, kiedy ruszyli bladym świtem, przyszedł jednak czas na refleksję. Ranek był mglisty i trudno było im z siebie wykrzesać energię. Giermek raz po raz ziewał i tarł klejące się jeszcze oczy. Jechali więc powoli, dając sobie czas na ostateczne otrząśnięcie się z senności, i rozmawiali.
– Ciekawe jak wygląda smok, panie. Nigdy żadnego nie widziałem.
– Są bardzo różne – odpowiedział rycerz i zmarszczył brew, jakby przyszło mu cośdo głowy. – Ten musi chyba być wyjątkowo groźny, skoro nikt go jeszcze nie zabił. Wszędzie pełno szukających chwały, młodych śmiałków. Dziwne, że stwór wciąż dycha.
Pierwsze odpowiedzi dostali trzeciego dnia podróży. Droga przez rozległą nizinę biegła wśród wysuszonych łąk. Żółtozielona, wysoka trawa była pocętkowana licznymi skupiskami kwiatów – mnogo rosły stokrotki i pięciorniki, pomiędzy źdźbłami czerwieniły się maki i gdzieniegdzie fioletem błyskały chabry i kąkole. Od dawna nie padał deszcz, dlatego już z daleka dostrzegli wzbijające się w powietrze tumany kurzu. Upłynęło jeszcze kilka godzin i minęli pierwsze wozy kupieckie. Było ich pięć, pod eskortą kilku zbrojnych, i jak się okazało, przejeżdżały wcześniej przez Mazowsze. Zagadnięci o smoka konni chętnie o nim opowiadali. Widzieli go wszyscy, bo też, jak zgodnie twierdzili, niespecjalnie się ukrywał. Każdy chciał dodać od siebie jakiś szczegół, więc dowódca uciszył ich zdecydowanym gestem i sam opisał stwora.
– Bestia chodzi na dwóch nogach i nie jest zbyt wielka – zaczął i zamyślił się. – Nie przewyższa wzrostem rosłego mężczyzny – dodał po chwili. – Przy tym czerwone cielsko ma wyjątkowo pokraczne. Dolne łapy krzywe, górne podobne do ludzkich rąk, ale każda innej długości, a skarlałe skrzydła zwisają bezwładnie. Kiedy mówi, a mówi wiele, ślina ścieka z kącików paszczy i płynie po szyi. No i ten wzrok. –Mężczyzna wzdrygnął się. – Pełen okrucieństwa i nienawiści.
– Czy…
– Darujcie, karawana nie może się zatrzymywać, skoro jedziecie w tamtą stronę, to wszystkiego się dowiecie.
Wojciech zwalczył ochotę przyłączenia się na chwilę do kawalkady i kontynuowania rozmowy, spieszno było mu w drogę. Skinął zbrojnemu i spiął konia. Siwek zarżał i ruszył z kopyta.
– Czyli bestia nie jest wielka i bardzo silna, panie – zagadnął giermek, kiedy trochę zwolnili, żeby dać odpocząć wierzchowcom. – Niesłusznie się obawialiśmy.
– Nie jest. Tym dziwniejsze, że nikt go jeszcze nie utłukł. Skoro mały, to ryzyko nieduże, a smoka można sobie policzyć.
Po nocy spędzonej pod gołym niebem i męczącym poranku w siodłach, dowiedzieli się w końcu dlaczego smok wciąż żyje. Napotkani na drodze młodziutcy jeźdźcy aż palili się, żeby komuś opowiedzieć o tym, co słyszeli.
– Podobno smok, choć pokraczny, jest niezwykle szybki. Wyobraźcie sobie panie, że konnym nie udało się go nigdy dogonić.
– Na początku trzymał się otwartych przestrzeni, więc nie szło też zastawić pułapki i ustrzelić go z kuszy. Zresztą nie mordował ani nie kradł trzody, głównie gadał, więc nie było pośpiechu.
– Żeby się czegoś więcej o zwierzu dowiedzieć, sprowadzono włoskiego przyrodnika, który akurat bawił w Krakowie.
Dwaj chłopcy przekrzykiwali się podekscytowani.
– Uczony ze spotkania z bestią wrócił bardzo zafrasowany. Stwierdził, że nigdy czegoś takiego nie widział, a stwór jest groźny, bo niezwykle jadowity.
– Dopytywany o szczegóły dodał, że do dokładnych badań będzie trzeba specjalisty od retoryki, bo smok truciznę sączy do ucha.
– No i prędko wszystko się potwierdziło. Pokraka zaczęła bałamucić kobiety.
– Jak to bałamucić kobiety?! – Przerwał im krzyk rycerza.
– Zrazu nikt się nie zorientował na co się zanosi. Później okazało się, że kiedy tylko smokowi udało się zdybać bezbronną niewiastę, zaczynał z nią rozmawiać i zatruwał jadem.
– Nie wiadomo do końca co im mówił, ale wkrótce same zaczęły do niego przychodzić. A smok panoszył się coraz bardziej, nawiedzał kolejne ziemie.
– No i stało się, chłopkom zachciało się nosić męskie stroje i kwestionować władzę pana domu.
– Kiedy kowal postanowił ze swoją zrobić porządek, smok dopadł go i pozbawił przyrodzenia. Podobno rzemieślnik prawie się wykrwawił.
Rycerz i giermek skrzywili się mimowolnie.
– I jak to jest, że go po tym ataku w końcu nie zabili? – wyrwało się chłopcu.
– Atak na kowala tylko zwiększył szacunek kobiet do bestii.
– Panowie z Pęcic i Sokołów planowali się na niego zasadzić. Wszystkie niewiasty, z rycerskimi małżonkami na czele, stanęły w obronie smoka. Będzie ze cztery dni, jak złożyły śluby, że jeśli zostanie zabity, to żadna nie urodzi więcej dziecka.
– Od tego czasu trwa cisza. Bezpiecznej podróży, panie.
– Mieszko i Dobrociech mają córeczki, trudno im się dziwić. A i sytuacja całej okolicznej ziemi wyglądałaby nieciekawie, gdyby przestały się rodzić dzieci – powiedział, jakby do siebie, rycerz.
Później jechali w milczeniu, próbując zrozumieć to, co usłyszeli. Tej nocy Wojciech nie mógł zasnąć. Patrzył w gwiazdy, bezmyślnie grzebiąc przy tym patykiem w suchej ziemi polanki, na której rozpalili ognisko. Duchem był już w domu. Marysiu, mam nadzieję, że nie poddałaś się temu szaleństwu – mówił w myślach. Ciekawe, czy wyglądasz mojego powrotu. Już jutro się zobaczymy. Obiecuję.
Słowa nie udało mu się dotrzymać. Na miejsce dotarli dopiero po zmierzchu. Po wjechaniu do dworu rycerz zeskoczył z konia, rzucił służącemu cugle i szybko ruszył do domostwa, w nadziei, że żona jeszcze nie śpi. Po cichu otworzył drzwi i skierował się ku alkowie. Szedł powoli, żeby w ciemności nie wpaść na żaden przedmiot stojący w dużej sieni. Odchyliwszy kotarę, z rozczarowaniem zobaczył, że pierś Marysi podnosi się i opada bardzo rytmicznie. Spała na plecach, wykopana z lnianej pościeli. Z rozczuleniem spojrzał na jej spocone od parnego powietrza czoło. Poczuł, że bardzo chce się do niej przytulić, więc puścił materiał zasłony i poszedł przygotować się do snu.
Obudził go delikatny dotyk na piersi. Kiedy otworzył oczy, zobaczył śmiejącą się twarz, z malutkimi dołeczkami w policzkach. Marysia leżała oparta na jednej ręce, a drugą głaskała męża. Ciemne, trochę potargane włosy, opadały w nieładzie na łóżko. Patrzyła na niego kpiącym wzrokiem.
– Mój rycerz przybył, żeby uratować mnie przed smokiem. – Zaśmiała się radośnie.
– Wcale nie, przyjechałem tylko na chwilę, żeby móc spojrzeć w twoje niebieskie oczy, zaraz muszę wracać do Piotra. No, ale skoro zalęgł się tu smok, to nic nie poradzę, chyba się spóźnię.
Objął ją i przez chwilę, ze śmiechem, szamotali się w pościeli.
– Cieszę się, że nie dałaś się przekonać do tych bredni.
Delikatnie wyswobodziła się z uścisku
– To nie są żadne brednie, to koniec niesprawiedliwości. – Wstała i ruszyła ku kotarze. Zanim wyszła obróciła się jeszcze. – Zaraz wychodzę do gospody.
– Jak to do gospody?! Ty sama? Przecież to nie wypada. – Wojciech też poderwał się z łoża – To chociaż pójdę z tobą.
– Teraz już wypada. I nie pójdziesz – ucięła – Mieszko przysłał po ciebie chłopaka, czeka już godzinę. I, kiedy tam będziesz, pamiętaj, ja też ślubowałam.
Mieszko siedział przy stole, stojącym na trawie przed drewnianym domostwem. Na widok Wojciecha wstał, pozdrowił go lekkim uśmiechem i wskazał jedno z trzech wolnych krzeseł. Służący od razu nalał wina do rogu i postawił przed rycerzem. Przez chwilę siedzieli rozkoszując się cieniem rzucanym przez rozłożystą jabłoń.
– Cieszę się, że wróciłeś. Rozumiem, że już słyszałeś?
– Za dużo, nie wiem w jaką część mam wierzyć.
– Wierz we wszystko. Odkąd zobaczyłem moją żonę w gospodzie, szczypiącą w pośladek przechodzącego pomocnika karczmarza, nic mnie już nie dziwi. Wyobraź sobie, powiedziała mi, że kiedy ja się tak zachowuję, to nie widzę w tym nic niestosownego. – Zrezygnowany pokręcił głową. – Zdawała się nie widzieć żadnej różnicy.
Rozmowę przerwało pojawienie się trzeciego mężczyzny. Spocony biegł, mimo sporej tuszy.
– Panowie, rozmawiałem właśnie z kupcem zza Odry. Oni już od dłuższego czasu mają takie dziwadło. Bestia nie lęka się żadnej broni, nie poddaje się argumentom, nie cofa się przed zabijaniem dzieci. Świat stawia zupełnie na głowie. – Zwalił się ciężko na krzesło. – Przepadliśmy. A nazywa się bydlę Gendżer.