- Opowiadanie: borias - Strażnik

Strażnik

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Strażnik

 

 

Bojan otworzył oczy. Na początku jasność tak go oślepiła, że musiał je zamknąć. Głowa pękała mu z bólu, miał mdłości, a prawe przedramię i udo były sztywne i obce. Odczekał chwilę, po czym spróbował ponownie. Uchylił powoli powieki, pozwalając, aby wzrok dostosował się do panującej w pomieszczeniu jasności. Szybki rzut oka powiedział mu, że leżał na zbitym z heblowanych desek łóżku w jakiejś izbie. Drewniane ściany ozdobione były przeróżnymi myśliwskimi trofeami – porożami, wypchanymi mniejszymi zwierzętami oraz bronią. Centralne miejsce zajmowały olbrzymi oręż dzika i spreparowana głowa leśnego trolla. Wszyscy ci, którzy mieli szczęście zobaczyć tego siłacza w akcji i przeżyć, wiedzieli, że takie dekoracje to rzadkość. Wściekłe stworzenie potrafiło jednym ciosem pięści wbić człowieka w ziemię niczym gwóźdź w drewno. Łowcy trolli byli rzadkością co najmniej taką samą jak pogromcy smoków. Zaraz obok trofeów wisiała broń. Niektóre jej egzemplarze wyglądały na bardzo stare. Dwuręczne topory, pordzewiałe półtoraki, olbrzymi flamberg. Domostwo musiało należeć do kogoś, kto znał się zarówno na wojaczce jak i na łowach.

 

Bojan zebrał się w sobie, przemógł słabość i próbował poruszyć się. W tej samej chwili syknął z bólu i opadł na posłanie. Spojrzał na grubo obwiązane płótnem prawe przedramię i udo. Powoli zaczął przypominać sobie, co zaszło. Wracał właśnie wozem z Hirundum, wielkiej farmy w pobliżu Gors Velen, wyładowanym po brzegi dobrem, którego brakowało w Burdorffie: warzywami i owocami. Życie w pobliżu ogromnej puszczy miało tę zaletę, że nie brakowało dziczyzny, ale innych rzeczy, poza owocami leśnymi, nie sposób było zdobyć. Dlatego też Bojan dwa razy w tygodniu jeździł do Hirundum, które słynęło ze swoich ziemiopłodów i zaopatrywało w nie wszystkie okoliczne miejscowości, w tym Dorian i Gors Velen. Z bojanowego transportu korzystali też inni mieszkańcy Burdorffu, toteż duża część ładunku szła na handel. Z czasem Bojan porzucił zupełnie ojcowskie barcie, które przejął jego młodszy brat i zajął się tylko kupiectwem. Chętnych na świeże owoce i warzywa nie brakowało i nie zdarzyło się jeszcze, żeby coś z transportu się zmarnowało.

 

Gdy wracał do domu, kiwając się sennie na koźle i obserwując drogę, zawsze rzucał okiem w stronę puszczy, która pochylała się nad starym traktem. Coś w tych lasach budziło niepokój. Kiedy spoglądało się na wiekowe drzewa, człowiek odruchowo wstrzymywał oddech i nasłuchiwał. Miało się wrażenie, że las odwzajemniał to spojrzenie, jednak nie było ono przyjazne. W puszczy tej nie było nawet powszechnych w innych rejonach kraju kłusowników.

 

Bojan pamiętał pewien dzień, gdy jako mały chłopiec towarzyszył po raz pierwszy ojcu w drodze po miód. Mrok gęstniał coraz bardziej w miarę, jak oddalali się od skraju puszczy, olbrzymie drzewa z poskręcanymi konarami szumiały i skrzypiały, powietrze stawało się ciężkie, nieruchome i nasycone dziwnymi zapachami leśnych roślin. W pewnym momencie ojciec przystanął, wyjął z woreczka jakieś suszone zioła, sypnął dookoła i wyszeptał kilka słów. Bojan otworzył usta, aby zapytać, ale groźnie zmarszczone brwi i palec na ustach ojca powstrzymały go. Bez przeszkód dotarli potem do barci i powrócili do wioski, chociaż mały czuł na sobie jakby spojrzenia, od których cierpła na grzbiecie skóra.

 

W kniei było coś dziwnego, każdy z mieszkańców Burdorffu to przyznawał, ale jednocześnie nikt nie potrafił ująć tego w słowa. Bojan, z wysokości kozła, w milczeniu obserwował puszczę, a ona obserwowała jego.

 

Kiedy dorósł, ojciec zapoznał go dokładnie z rytuałem – w woreczku powinny znajdować się własnoręcznie zebrane i ususzone listki krwiściągu. Następnie, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo od Złego, należało sypnąć nimi przed siebie i wypowiedzieć słowo: „Neh’tereh”. Co oznaczało to zaklęcie, nikt nie wiedział, ale na pewno w jakiś sposób zapewniało ochronę.

 

Wóz podskoczył na wyboju i zakolebał się, co rozbudziło trochę Bojana. Przetarł zaspane oczy, łowiąc jednocześnie jakiś ruch na skraju puszczy. W następnej chwili konie zarżały i z miejsca ruszyły galopem. Zaprzęg trzeszczał, skrzypiał i kołysał się niebezpiecznie. Obudzony już zupełnie Bojan próbował ściągać lejce i jednocześnie myślał gorączkowo. „Wilk? Wataha? Może coś znacznie gorszego?” Konie, zamiast się powoli uspokajać, galopowały dalej, a jeden wydał przeraźliwy kwik. Wóz zatrzasnął się bardziej i Bojan już wiedział, że zaraz nastąpi katastrofa. W tej samej chwili pojazd przechylił się mocno i zaraz potem grzmotnął o ziemię.

 

Teraz, kiedy obudził się połatany i obwiązany bandażami, zdał sobie sprawę, że musiał stracić przytomność, a ktoś znalazł go i w ten sposób trafił z obwiązanymi ranami do łóżka w tajemniczej chacie. Bardzo chciało mu się pić, ale w pobliżu nie widział niczego, czym mógłby zwilżyć wyschnięte na wiór gardło. Znów spróbował podnieść się, ale ból był tak silny, że oszołomił go zupełnie. Po chwili poprzez tętnienie krwi w skroniach usłyszał ujadanie psa i tętent kopyt końskich. Jeździec zawołał psy, a jego kroki zadudniły na ganku przed drzwiami. Drzwi otworzyły się i wszedł wysoki mężczyzna flankowany przez dwa potężne ogary. Bojan przyjrzał się osobnikowi, który niewątpliwie był właścicielem chaty i najprawdopodobniej jego wybawicielem. Wyglądał na ponad czterdzieści lat, ale jego sprężyste ruchy, potężna sylwetka i szerokie ramiona przeczyły temu. Odziany był w skórzany kaftan, spodnie i wysokie buty. Przy pasie miał krótki myśliwski topór, a na skos przez plecy przewieszony był miecz, którego rękojeść przedziwnej roboty wystawała ponad prawym barkiem. Gospodarz miał długie, poprzetykane już nićmi siwizny włosy luźno opadające na ramiona, zaś oczy… Bojan po raz pierwszy widział coś takiego. Przypominały oczy wilka – żółte, groźne, obiecujące wiele nieprzyjemnych rzeczy każdemu, kto naraziłby się ich właścicielowi. Rannemu dreszcz przerażenia przebiegł po plecach.

 

– Spokojnie. – Gospodarz prawdopodobnie zauważył, co działo się w duszy Bojana i chyba go to bawiło – Znalazłem cię nieprzytomnego, wyciągnąłem spod wozu, opatrzyłem i przywiozłem do mego domu. To, co udało mi się uratować z towaru również jest tutaj. Kiedy poczujesz się lepiej, odstawię cię bezpiecznie, dokąd będziesz chciał.

 

– Dziękuję za pomoc, panie…

 

– Nie jestem żadnym panem.

 

Właściciel chaty zakończył w tym momencie rozmowę i zaczął krzątać się, przygotowując posiłek, na który składać się miały przywiezione przez niego zające. Psy położyły się w niewielkiej odległości od łóżka Bojana. Czujnie obserwowały gościa ślepiami bardzo podobnymi do oczu ich pana. Wkrótce w kominku wesoło trzaskał ogień, a niedługo potem rozszedł się smakowity zapach. Ranny głośno przełknął ślinę, uświadamiając sobie właśnie, że jest wprost niewiarygodnie głodny. Zaburczało mu w brzuchu. Gospodarz usłyszał to, spojrzał w kierunku łóżka i uśmiechnął się.

 

– Wytrzymaj jeszcze chwilę, zaraz będzie gotowe.

 

Bojan otrzymał posiłek, a jego wybawca przysiadł obok na zydlu, przypatrując się z zadowoleniem szybkości, z jaką znikały kolejne kawałki mięsa. Potem przyszła kolej na zmianę opatrunku. Ranny zaciskał zęby, ale żółtooki myśliwy znał się na rzeczy. Odwinął bandaże, sprawdził kilka szwów, które musiał wcześniej założyć, przemył czymś zaognione miejsca i ponownie obwiązał rany.

 

– Na razie nie jesteś w stanie nigdzie się ruszyć, ale możesz być moim gościem, do kiedy tylko zechcesz. Mogę przekazać twoim bliskim, ze jesteś bezpieczny. Dokąd się udać?

 

– Do Burdorffu.

 

– Pojadę jutro rano.

 

Popołudnie i wieczór Bojan spędził na rozmowie ze swoim gospodarzem. Obcy okazał się człekiem obytym i wykształconym. Opowiadał o dawnych czasach, o tym, co się zmieniło, kilka razy wspominał także o legendach krążących na temat okolicznych lasów.

 

– Mówią starzy ludzie, że to pozostałość pierwotnej puszczy, która była tu, zanim pierwsze statki przybyły do Delty Pontaru. Ten szlak handlowy, na którym spotkała cię nieszczęśliwa przygoda jest starszy, niż ci się wydaje. Kiedyś… Kiedyś był jak linia życia… Gdyby ją przecięto, wielu spotkałaby śmierć.

 

Myśliwy zadumał się, a Bojan nie chciał przerywać.

 

– Ludzie wtedy byli inni – gospodarz podjął wątek. – Wszystko wyglądało inaczej. Liczyło się tylko to, że jesteś człowiekiem. Towarzysze u twojego boku, którzy gotowi byli oddać za ciebie życie… I ty za nich też…

 

Nastała chwila ciszy, myśliwy wpatrywał w jakiś nieokreślony punkt na ścianie, a ranny bał się odezwać. Wydawało mu się, że na twarzy gospodarza widać ból, który dotyczył jakichś bardzo odległych wspomnień. Po chwili właściciel chaty wstał z zydla, bez słowa skierował się w stronę drzwi, a psy podążyły za nim.

 

Bojan został sam ze swoimi myślami, a krążyły one dookoła tajemniczej postaci jego wybawcy. Kim tak naprawdę był? Co robił na tym odludziu? W promieniu dobrego dnia drogi konno nie było ludzkich osiedli, a dookoła szumiała prastara knieja. Las… Bojan pamiętał doskonale swoją babcię i jej opowieści o puszczy dookoła Burdorffu. Mówiono we wsi, że staruszka zna się na czarach – potrafiła uzdrawiać, ale potrafiła również rzucać klątwy. Jako jedna z nielicznych we wsi mogła sama pójść do lasu, nigdy nie spotkała jej zła przygoda. Niektórzy mieszkańcy ją szanowali, inni obawiali się, jeszcze inni nienawidzili, ale pomocy w najróżniejszych sprawach szukał u niej każdy. Kiedy Bojan był małym chłopcem, bardzo lubił opowieści o puszczy, o wszystkich dziwach, jakie tam można znaleźć, które przed snem opowiadała mu babcia. Leżał wtedy z rozdziawioną buzią, szeroko otwartymi oczyma, chłonąc każde słowo, a w jego wyobraźni rysowały się niesamowite obrazy snute przez staruszkę. Wszystko jednak zmieniło się pewnego wieczoru, gdy Bojan był już o wiele starszy, a historie babci zdążyły już mu się znudzić. Powiedział jej wtedy, że nie chce ich słuchać. Staruszka spojrzała wtedy na niego wzrokiem, od którego zimny strach oblepił go jak błoto i powiedziała:

 

– A o czym chcesz słuchać, hę? O pełnych przerażenia nocach, kiedy wszyscy ryglowali drzwi i drżąc ze strachu, próbowali przetrwać do świtu? O tym, jak z chat znikały całe rodziny? Czasem przepadały bez śladu, ale czasami wracali: głowy przywiązane do gałęzi drzew w pobliżu osady, rozczłonkowane ciała pod bramą, objedzone do czysta szkielety w puszczy. Chcesz słuchać o tym, jak matki płakały po dzieciach, a mężczyźni byli bezsilni? O zimach, w czasie których śnieg leżał tak wysoko, że nie można było wyjść z chaty? Kiedy ludzie musieli z głodu zjadać zwłoki najbliższych, żeby przeżyć do wiosny? O tym, jak upiory harcowały zarówno pod księżycem jak i za dnia? Takie opowieści lubisz? Kiedy mąż zabijał żonę i dzieci, bo słyszał ICH dookoła, a drzwi chaty zaczynały pękać pod naporem? O całych karawanach, które były mordowane mimo tego, że prowadziły je zastępy zbrojnych? O tym, jak zmarli wygrzebywali się spod ziemi? O miejscach w puszczy tak mrocznych i przepełnionych złowrogą magią, że samo przebywanie w pobliżu niosło szaleństwo i śmierć? O ofiarach z ludzi w chramach obcych bogów składanych przez potwory? To właśnie działo się wcześniej! Nie, młodzieńcze! Ludzie nigdy nie zgłębili tajemnic tego lasu, nawet ich małej części. Las może się skurczył, zmuszony był cofnąć się przed nami, przed człowiekiem i jego zachłannością, ale jest jak przyczajona bestia gotowa w każdej chwili uderzać i zabijać. Pamiętaj! Nigdy go nie lekceważ!

 

Bojan siedział struchlały i od tamtej pory inaczej postrzegał babcię i złowrogą puszczę, która zaczynała się tuż za ostatnimi domami Burdorffu. Teraz, gdy znajdował się w chacie żółtookiego ranny i bezbronny, przypomniał sobie tamto odległe zdarzenie i ostrzeżenie staruszki. Kim tak naprawdę był jego tajemniczy wybawiciel? Nigdy wcześniej go nie spotkał, ani o nim nie słyszał, a jakieś wieści gdzieś musiały dotrzeć – jeżeli nie do Burdorffu, to do Hirundum, Dorian, czy Gors Velen. Ranny snuł domysły jeszcze długo w noc, nasłuchując odgłosów z zewnątrz, które wyobraźnia wyposażała w kły i szpony. W końcu sen bez marzeń otulił go i Bojan spał twardo aż do rana.

 

Pierwsze, co zauważył po przebudzeniu, był jeden z psów leżący obok jego łóżka. Gospodarza nie było słychać, ale na pewno znajdował się w pobliżu. Ranny dźwignął się na łokciach i spróbował usiąść, pies podniósł głowę, postawił uszy i pokazał kły.

 

– Spokój! – Myśliwy wszedł właśnie do chaty w towarzystwie drugiego psa. – Wybacz, kazałem mu cię pilnować.

 

– Na imię mam Bojan.

 

Rannemu wydawało się, że w żółtych oczach nieznajomego dostrzegł iskierki rozbawienia.

 

– Możesz mówić mi Tabas. Łap bukłak, teraz sprawdzimy ranę, zmienimy opatrunki i bierzemy się za śniadanie. Przy okazji – byłem w Burdorffie.

 

– Dziękuję.

 

Kolejne dwa dni minęły szybko, wkrótce Bojan mógł siadać, potem chodzić. W duchu sam sobie trochę się dziwił, jego szybkość powrotu do zdrowia była zadziwiająca. Żółtooki gospodarz z zadowoleniem obserwował rosnącą sprawność swego gościa. Bojan spędzał coraz mniej czasu w łóżku, a coraz więcej przed chatą i na krótkich spacerach wokół niej. Wreszcie nadszedł dzień, w którym Tabas stwierdził, że opatrunki nie są już potrzebne.

 

– Jeszcze przez kilka dni oszczędzaj szczególnie nogę. Wygląda jednak na to, że rana zrosła się doskonale.

 

Rankiem Bojan był już w drodze do domu.

 

 

***

 

Już ponad miesiąc minął od wypadku i pobytu w chacie żółtookiego myśliwego. Życie wróciło na swoje dawne tory. Bojan zajmował się jak zwykle handlem, myślał czasem, aby odwiedzić swojego wybawcę, ale jakoś nie mógł znaleźć czasu. Rany zagoiły się doskonale, pozostały tylko małe blizny. Jednak nastąpiła niewielka przemiana. Nie wiadomo dlaczego, ale Bojanowi bardzo wyostrzył się słuch, można powiedzieć, że potrafił usłyszeć rzeczy nieosiągalne dla zwykłego człowieka. Doskonale słyszał przyciszone rozmowy farmerów z Hirundum, którzy umawiali się, aby trzymać jednakową, dość wysoką nawiasem mówiąc, cenę na kapustę. Słyszał, co na jego temat mówią sąsiedzi z Burdorffu, kiedy sądzili, że są na tyle daleko, że nikt nie może zrozumieć ich szeptów. Dowiedział się, że krowa, którą chciał sprzedać Magon, zwany Warchołem z powodu bijatyk urządzanych przez niego w karczmie, była stara i chora. Na początku był trochę przerażony, potem jednak wykorzystał ten dar, aby zdobyć przewagę w interesach, które dzięki temu szły, jak nigdy wcześniej.

 

Niedługo potem nastąpiła kolejna zmiana. Bojanowi wyostrzył się węch. Wszystko zaczęło gwałtownie śmierdzieć. Cuchnęło nieznośnie jego mieszkanie, śmierdział Burdorff, chaty, obory, chlewnie i wszyscy sąsiedzi. Smród całej wsi był tak wielki, że Bojan zmuszony był uciekać, a jakaś siła zawsze kierowała go w stronę puszczy. Uciekał do lasu. Las… To pachnące powietrze, które z przyjemnością wciągało się do płuc, swojskie odgłosy drzew, ptaków i zwierząt. Tylko w puszczy czuł się naprawdę dobrze, a perspektywa powrotu między śmierdzące zabudowania po prostu go przerażała. Z czasem coraz bardziej odsuwał się od małej wiejskiej społeczności, zaniedbał interesy, nie chciał z nikim rozmawiać, mrukliwie zbywał pełne troski o jego zdrowie pytania młodszego brata. Coraz bardziej męczył się, aż pewnej nocy nie wytrzymał. Czerwony księżyc był już wysoko na niebie, kiedy chyłkiem podążał w stronę mrocznej puszczy, która zaczynała się zaraz za ostatnimi zabudowaniami. Las wzywał go, teraz to czuł. Wyszczerzył zęby, zawarczał i nie zdziwił się. Miał dość ludzi, smrodu, zgiełku i ścisku.

 

Wpadł na środek polany, przez gałęzie widać było na niebie czerwony krąg. Bojan spojrzał na niego, opadł na czworaki i zawył. Na chwilę zatarły się ludzkie kontury, rozpoczęła się metamorfoza. Kilka uderzeń serca później ogromna hybryda człowieka i wilka odpowiedziała na zew księżyca łowców przeciągłym wyciem.

 

 

***

 

Tej samej nocy myśliwy wsłuchał się w skowyt, który niósł się echem przez mroczny las. Poklepał psy i ruchem ramion poprawił ułożenie miecza na plecach.

 

„Czas na łowy” – pomyślał.

 

 

***

 

 

 

Zbudziło go świecące prosto w twarz słońce. Powoli zaczął przypominać sobie, co zaszło. Czy to był tylko sen? Przyjrzał się swoim dłoniom, poklepał po twarzy, sprawdził dziąsła. Był znów człowiekiem… Przypomniał sobie nocne wydarzenia: upojenie wolnością, swobodą, siłą i dzikością, szaleńczą pogoń za zdobyczą – najpierw zając, potem jeleń, buzującą w żyłach krew, gorączkę polowania i tryumf, gdy w końcu zanurzał kły w ciele ofiary. Rozejrzał się wokół – knieja szumiała dostojnie, ćwierkały ptaki. Bojan z ulgą wciągnął pachnące igliwiem rozgrzane leśne powietrze. „Nigdy więcej smrodu! Nigdy więcej ludzi!” Z bezbłędnym wyczuciem kierunku dzikich bestii obrócił głowę w kierunku Burdorffu i zawarczał. Następnie skierował się w stronę serca puszczy, a instynkt wiódł go nieomylnie do celu.

 

 

***

 

 

Znaleziona w pasmie niewielkich wzgórz jaskinia była sucha i przestronna, idealna. Bojan na czworakach obszedł swoją nową posiadłość i obwąchał każdy zakamarek. Potem zwinął się w kłębek i zasnął w oczekiwaniu nocy.

 

Mijał czas, który wilkołak spędzał jak każdy z jego rodzaju – spał w dzień, a w nocy oddawał się przyjemności polowania. Nic z tym nie mogło się równać, jego siła pozwalała powalać mu największe bestie – potężne niedźwiedzie i tury. Bojan czuł się niezwyciężony, z każdą nocą zyskiwał nowe doświadczenie, był coraz bardziej skuteczny, a jego głód był coraz większy. Gorączka łowów pochłonęła go zupełnie.

 

Pewnej nocy podążał tropem zwierzyny, która zbliżyła się bardzo do znienawidzonych przez wilkołaka zabudowań ludzi. Bestia zatrzymała się, widząc w pewnej odległości nikłe światła pochodni i zaczęła węszyć. Coś w tej woni było znajomego… Burdorff! Ludzie, smród i ścisk! Nagle pojawił się nowy zapach, wilkołak również bezbłędnie go rozpoznał, a nowy rodzaj głodu i żądza mordu zaświeciły w jego ślepiach. Za chwilę pojawiła się w zasięgu widzenia, niezgrabnie i głośno przedzierając się przez chaszcze – mała dziewczynka. Co tu robiła? Zabłądziła? Nie widziała niedalekich przecież świateł osady? Dla bestii było to obojętne, położyła po sobie uszy i ruszyła w kierunku ofiary. Mała przystanęła na chwilę, podświadomie wyczuwając zagrożenie czające się w mroku. Wilkołak spiął się do skoku. Nagle obok Bojana pojawił się z rykiem potężny cień, a para włochatych mocarnych ramion pchnęła go w pierś z taką siłą, że poleciał kilka kroków w tył i walnął w pień drzewa. Dziewczynka z piskiem rzuciła się do ucieczki w stronę wioski. Bojan pozbierał się jakoś, spojrzał zamglonymi z bólu oczyma na przeciwnika. Stał przed nim olbrzymi czarny wilkołak, spoglądając groźnymi, żółtymi oczami. Bojan wyszczerzył kły z zamiarem zaatakowania obcego, ale szponiasta, potężna jak konar dębu łapa przeciwnika grzmotnęła go w bok głowy z taką siłą, że stracił jakikolwiek zapał do walki. Kiedy oszołomiony ciosem próbował się podnieść, dostrzegł, że na chwilę zatarły się kontury stojącej przed nim bestii i na jej miejscu pojawił się Tabas. Bojan zamrugał z niedowierzaniem.

 

– Uratowałem cię i leczyłem, chociaż wiedziałem, co cię pogryzło i czym się staniesz. – Żółtooki myśliwy zbliżył się do Bojana i przykucnął, a u jego boku pojawiły się dwa znajome psy. – Ale pamiętaj! Jeżeli spróbujesz nakarmić bestię ludzkim mięsem, znajdę cię!

 

Tabas wstał, psy podążyły za nim. Po kilku krokach myśliwy odwrócił się, a w jego twardym spojrzeniu nie było cienia sympatii czy litości.

 

– Znajdę i zabiję!

 

Ze strony osady nadbiegali ludzie z widłami i pochodniami, szukając małej dziewczynki, która nieostrożnie weszła nocą do lasu.

 

 

***

 

 

Następnych kilkanaście dni było dla Bojana nie lada sprawdzianem. Wciąż polował na leśną zwierzynę i radował się wilczym życiem, ale cały czas miał w pamięci ostrzeżenie, którego udzielił mu myśliwy. Żółtooka zagadka… Też był wilkołakiem, mieszkał w lasach na odludziu i dlatego nikt go nie znał, ani o nim nie słyszał. Skoro był bestią, dlaczego ostrzegał przed polowaniem na ludzi? Dlaczego groził śmiercią jednemu ze swojego plemienia? Bojan bał się go. Wiedział, że w bezpośrednim starciu nie ma najmniejszej szansy. Tamten był o wiele silniejszy. Poza tym pozostawały jeszcze psy, a instynkt mówił, że nie należy ich lekceważyć, bo na pewno nie są tym, czym wydawały się na pierwszy rzut oka. Przemykając w cieniu, dość często widywał ludzi wędrujących przez puszczę w sobie tylko wiadomych celach. Instynkt łowcy był bardzo silny, a nowy rodzaj głodu opanowywał Bojana coraz mocniej. Gdy widział człowieka, świat zdawał się czerwony, a żądza ludzkiego mięsa była tak potężna, że z trudem nad sobą panował. Pędził wówczas na oślep przez knieję, wyjąc i skowycząc, mordując napotkanie zwierzęta tylko z czystej chęci zabijania. Gdy potem chłeptał ich ciepłą jeszcze krew, nowy rodzaj głodu przygasał, lecz nie znikał całkowicie. Trwało to wiele dni.

 

Pewnego razu, gdy Bojan jak zwykle spał w swojej jaskini w oczekiwaniu na nocne łowy, obudził go hałas dobiegający z zewnątrz. Zanim w ogóle zorientował się, co go wyrwało ze snu, był już na nogach i pędem wybiegł z pieczary. Ludzie! Przed nim stało kompletnie zaskoczonych jego wyglądem dzikiego obdartusa i gwałtownym wyjściem z jaskini trzech podróżników. Obładowani byli jak juczne muły różnego rodzaju ekwipunkiem, w rękach trzymali kostury do podpierania się w czasie długich marszów. Dużą część wyposażenia stanowiły kilofy, łopaty i inny sprzęt, który mógł sugerować osobom postronnym, że mają do czynienia z górnikami – poszukiwaczami. Bojan omiótł to wszystko jednym, krótkim spojrzeniem i wściekłość zagotowała mu krew w żyłach. Śmierdziele na jego terytorium! Koło jego jaskini! Bezczeszczący plugawymi oddechami jego powietrze! Roznoszący wszędzie swój smród, brud i zepsucie! Zaryczał tak, że przybysze zasłonili rękami uszy i rozpoczął przemianę. Czerwona wściekłość i żądza mordu opanowały go całkowicie. Mgnienie oka później wilkołak rzucił się na krzyczących cienkimi głosami ludzi. Nareszcie! Tak długo tłumiona żądza została wreszcie ugaszona! Tak długo tłumiony głód został zaspokojony! Bojan powarkiwał tylko, pochrząkiwał i mlaskał zadowolony. Nie odszedł, dopóki nie objadł wszystkich do czysta. Bestia w jego duszy radowała się z ostatecznego zwycięstwa.

 

 

***

 

 

Mijały dni. Na początku Bojan obawiał się powrotu żółtookiego myśliwego i spełnienia groźby. Nic takiego jednak się nie stało. Po pewnym czasie ludożerca skończył z przemykaniem chyłkiem po lesie i przesadną ostrożnością. To był duży błąd.

 

Pewnego popołudnia, kiedy obudził się z drzemki w swojej jaskini, od razu wiedział, że coś jest nie tak. Ostrożnie wyjrzał na zewnątrz i jego obawy okazały się uzasadnione. Tabas stał przed pieczarą z obnażonym mieczem, a obok jak zwykle znajdowały się jego psy. Bojan słusznie podejrzewał, że nie są to zwykle domowe zwierzęta. Teraz wyglądały zupełnie inaczej – potężne czarne wilki z kolcami na grzbiecie, które podniosły się właśnie na widok mieszkańca jaskini, pałające żądzą mordu żółte ślepia i taki garnitur kłów, że na ich widok zimno powędrowało wzdłuż bojanowego kręgosłupa.

 

– Moją pierwszą myślą było po prostu wejść i zabić – odezwał się myśliwy po dłuższej chwili. – Zmieniłem jednak zdanie. Kara dosięgnie cię prędzej czy później, bo ludzie są bardzo pamiętliwi i mściwi. Ktoś w końcu upomni się o tych trzech biedaków. Poza tym pomyślałem, że zasługujesz na to, aby wiedzieć. Jestem o wiele starszy, niż ci się wydaje. Pamiętam czasy, kiedy wszędzie dookoła była ogromna knieja. Wydzieraliśmy jej ziemię po małym kawałeczku, walczyliśmy z bestiami, o jakich nigdy nie słyszałeś, o których nie pamiętają już najstarsi ludzie. Musisz jednak wiedzieć, ze na początku wilkołaki nie były takie jak teraz – człowiek z wilczym obłędem, który może zarażać innych. Stały się takie z czasem, po tym jak zabiłem przywódcę stada. Klątwa zaczęła się ode mnie, stałem się tym pierwszym – ani człowiek, ani wilk. Na początku nie mogłem się z tym pogodzić – byłem dokładnie tym, z czym walczyłem. Potem przyszedł głód, ale udało mi się go zwalczyć. Swoje umiejętności zacząłem wykorzystywać do ochrony tych, za których walczyłem przez całe swoje życie – ludzi, którzy sami obronić się nie mogą. Zaraziłem klątwą moje dwa najlepsze psy, bo wiedziałem, że tylko one dotrzymają mi w przyszłości towarzystwa. Poza tym byłem pewien, że staną się nieocenionymi pomocnikami, wykonają każde moje polecenie bez wahania. – Myśliwy przyjrzał się uważnie Bojanowi. – Kiedy cię wyciągałem spod wozu, widziałem tych, którzy szykowali się właśnie, aby zgotować ci los bardzo podobny do tego, który, za twoją sprawą, spotkał tych trzech ludzi. Zabiłem ich i miałem nadzieję, że po przemianie okażesz się silniejszy niż bestia w środku. Myliłem się. Zostawiam cię teraz Bojanie. Pożywiałeś się ludzkim mięsem, ale wciąż masz szansę, jeżeli będziesz wystarczająco silny. Tak przy okazji – naprawdę mam na imię Jaropełk.

 

 

***

 

 

 

Bestia zwyciężyła. Klątwa stała się tak silna, że Bojan nie wracał już do ludzkiej postaci. Straszliwy głód płonął stale w jego trzewiach, a mógł być zaspokojony tylko w jeden sposób. Potem nadszedł dzień, kiedy w okolicach Burdorffu, Małego Łęgu, na farmach Hirundum, po karczmach i zajazdach, w Dorian i Gors Velen zaczęły pojawiać się ogłoszenia, które zaczynały się od słów z trudem sylabizowanych przez tych, którzy posiedli trudną sztukę czytania: „Wiedź-min pot-rzeb-ny…”

 

 

***

 

 

Ludożerca niemal całkowicie zatracił człowieczeństwo. Jego jedynym celem było mordowanie i pożeranie ludzi. Grasował po lasach w pobliżu Burdorffu. Mieszkańcy wsi nieraz widzieli przemykający chyłkiem cień w puszczy gdzieś na granicy widoczności. Wszyscy zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa i mieli się na baczności.

 

Bojan polował, nie liczyło się nic więcej tylko głód i łowy. Pewnego dnia, gdy skradał się jak zwykle w pewnym oddaleniu od budynków Burdorffu, nagle na jego drodze pojawił się człowiek. Wilkołak sapnął zadowolony perspektywą rychłej uczty. Obcy sięgnął płynnym ruchem ponad prawy bark, syknęła wydobywana klinga. Ludożerca ryknął i ruszył do ataku. Wojownik nie cofnął się, złożył dziwnie palce, wyciągnął przed siebie ręce i potężna fala energii uderzyła szarżującego wilkołaka w pierś. Cios był tak silny, że trzasnęły żebra bestii, a ona sama została odrzucona i zaryła w ściółkę. Kiedy wilkołak z trudem podnosił się na łapy, kątem oka złowił człowieka, który właśnie mijał go z lewej strony. Zanim Bojan zdążył jakoś zareagować, klinga miecza przejechała mu po boku. Siknęła krew, a bestia zaryczała zaskoczona, bo nikt i nic do tej pory nie zadało jej takich ran. Uniosła łapy i ruszyła w stronę człowieka, który zakręcił płynnie mieczem, znów złożył osobliwie palce i w następnej chwili struga ognia uderzyła prosto w wilkołaczy pysk. Tego już było za wiele, potwór z kwikiem obrócił się i zaczął uciekać.

 

Kiedy Bojan dotarł do swojej jaskini był już ledwo żywy, wściekłym bólem promieniowały połamane żebra, piekł osmalony pysk, a rana w boku cały czas obficie krwawiła. Nie minęło wiele czasu, a w wejściu pojawiła się sylwetka człowieka z mieczem. Wilkołak spojrzał na nabijaną srebrnymi ćwiekami skórzaną kurtkę, na białe włosy i wzniesioną do ciosu broń. Nie miał już siły bronić się, uklęknął i czekał na cios. Wydawało mu się, że w dziwnych oczach białowłosego dostrzegł żal. Potem spadł miecz.

 

 

Koniec

Komentarze

Witam "Strażnik" jest tak jakby "przedłużeniem" "Bladej grozy", dlatego dla nieznających wcześniejszego opowiadania czytelników niektóre motywy/postaci/wydarzenia mogą być niejasne. Pozdrawiam i życzę miłej lektury. 

Jaropełk wykazał się brakiem konsekwencji. Dał Bojanowi szansę – OK, rozumiem – ale skoro Bojan nie potrafił przezwyciężyć się, Jaropełk powinien odpowiednio szybko i zdecydowanie zareagować. Swoje umiejętności zacząłem wykorzystywać do ochrony tych, za których walczyłem przez całe swoje życie – ludzi, którzy sami obronić się nie mogą. Czyja to deklaracja, jeśli nie jego?   N.B. Powtórzenie zbędnego zaimka.

Może sam Jaropełk w przeszłości dokarmił bestię? Może był taki pojedynczy przypadek, a potem człowiek jednak zwyciężył? Dlatego Bojan został oszczędzony, bo łowca do końca miał nadzieję? Nie wiadomo. Dziękuję za komentarz, wcześniej się głębiej nad tym nie zastanawiałem. I faktycznie – decyzja łowcy obciąża potencjalnymi ofiarami właśnie jego. Hmmm, kurcze, naprawdę sprawa do głębszej analizy…

Prawdę mówiąc, gdybyś tego nie powiedział, nie domyśliłabym się, że to opowiadanie jest kontynuacją Bladej grozy. Ponieważ obydwa teksty dzieli osiem miesięcy, musiałam przejrzeć ten starszy, by przypomnieć sobie, o czym traktował. I co zauważyłam – poza tym, że w każdym z nich las jest groźny i tajemniczy, pełen stworów i bestii, nic tych fragmentów nie łączy, chyba tylko wyznanie Tabasa, że jest Jaropełkiem. Przeszkadzały mi błędy – zła interpunkcja, trochę powtórzeń, nadużywanie zaimków oraz nie najlepiej konstruowane zdania, przez co niektóre fragmenty źle się czyta.  

 

Życie w pobliżu ogromnej puszczy miało zaletę…Życie w pobliżu ogromnej puszczy miało zaletę

 

…zapachami leśnych ziół. W pewnym momencie ojciec przystanął, wyjął z woreczka jakieś suszone zioła – Powtórzenie. Może w pierwszym zdaniu: …zapachami leśnych roślin.

 

Bojan w milczeniu obserwował z wysokości kozła puszczę, a ona obserwowała jego. – Wolałabym: Bojan, z wysokości kozła, w milczeniu obserwował puszczę, a ona obserwowała jego. Prawdę mówiąc, przeczytawszy to zdanie, zrozumiałam, że Bojan, wędrując z ojcem do barci, ni stąd ni zowąd, znalazł się na koźle. Szczególnie, że kolejny akapit, to także wspomnienia. ;-)  

 

Wehikuł trzeszczał, skrzypiał i kołysał się niebezpiecznie. – Wehikuł nie podoba mi się, jakoś nie pasuje do tego opowiadania. Wolałabym: Zaprzęg trzeszczał, skrzypiał i kołysał się niebezpiecznie. Za SJP: wehikuł  «pojazd, zwłaszcza dziwaczny lub staromodny»

 

W tej samej chwili wehikuł przechylił się mocno… – Może: W tej samej chwili pojazd przechylił się mocno

 

…usłyszał na zewnątrz ujadanie i tętent kopyt końskich. – Czy końskie kopyta ujadały i tętniły jednocześnie? ;-) Wolałabym: …usłyszał ujadanie psa i tętent kopyt końskich. Bojan był w chacie sam, więc jest zrozumiałe, że wspomniane odgłosy dobiegały z zewnątrz.

 

Drzwi otworzyły się i do środka wszedł wysoki mężczyzna… – Nie można wejść na zewnątrz. Wystarczy: Drzwi otworzyły się i wszedł wysoki mężczyzna

 

…obiecujące wiele nieprzyjemnych rzeczy temu, który naraziłby się ich właścicielowi. – …obiecujące wiele nieprzyjemnych rzeczy temu, kto naraziłby się ich właścicielowi. Lub: …obiecujące wiele nieprzyjemnych rzeczy każdemu, kto naraziłby się ich właścicielowi.

 

Jego brzuch zaburczał. – Ponieważ brzuch nie burczy, proponuję: Zaburczało mu w brzuchu.

 

Gospodarz usłyszał to, rzucił spojrzeniem w kierunku łóżka… – Spojrzeniem się nie rzuca. Proponuję: Gospodarz usłyszał to, spojrzał w kierunku łóżka

 

Nastała chwila ciszy, myśliwy milczał, wpatrzony w jakiś nieokreślony punkt na ścianie… – Skoro nastała cisza, to chyba wystarczy: Nastała chwila ciszy, myśliwy wpatrywał się w jakiś nieokreślony punkt na ścianie

 

Kim tak naprawdę był? Co robił na tym odludziu? W promieniu dobrego dnia drogi konno nie było ludzkich osiedli, a dookoła nie było nic oprócz wielkich połaci lasu. – Powtórzenia.

 

Mówiono po wsi, że staruszka…Mówiono we wsi, że staruszka

 

O tym, jak z chat znikały całe rodziny? Czasem przepadali bez śladu, ale czasami wracali…O tym, jak z chat znikały całe rodziny? Czasem przepadały bez śladu, ale czasami wracały… Mówisz o rodzinach.

 

Pierwszą rzeczą po przebudzeniu, jaką zauważył, był jeden z psów leżący obok jego łóżka. – Wolałabym: Pierwsze, co zauważył po przebudzeniu, był jeden z psów leżący obok łóżka.

 

…pozostały tylko niewielkie blizny. Jednak nastąpiła niewielka przemiana. – Powtórzenie. Może: …pozostały tylko niewielkie blizny. Jednak nastąpiła mała przemiana.

 

Bojanowi bardzo wyostrzył się słuch, można powiedzieć, że potrafił usłyszeć rzeczy nieosiągalne dla zwykłego człowieka. Słyszał doskonale przyciszone rozmowy farmerów z Hirundum, którzy umawiali się, aby trzymać jednakową, dość wysoką nawiasem mówiąc, cenę na kapustę. Słyszał, co na jego… – Powtórzenia.

 

Słyszał doskonale przyciszone rozmowy farmerów – Czy słyszał doskonale, czy też rozmowy były doskonale przyciszone? ;-) Nie wydaje mi się, by farmer było tu dobrym określeniem. Proponuję: Doskonale słyszał przyciszone rozmowy gospodarzy 

 

Beszczeszczący plugawymi oddechami jego powietrze!Bezczeszczący plugawymi oddechami jego powietrze!  

 

Zaryczał tak, ze przybysze zasłonili rękami uszy… – Literówka.

 

…szykowali się właśnie, aby zgotować ci los bardzo podobny do tego, co uczyniłeś tym trzem ludziom. – Wolałabym: …szykowali się właśnie, aby zgotować ci los bardzo podobny do tego, który, za twoja sprawą, spotkał tych trzech ludzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe, podobało mi się.

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet.

No – przeczytałem. Myślę, że przydałoby się w nagłówku dodać, że tekst stanowi wiedźminowy fanfic. Nie czytało się źle. Jak jednak zauważyła regulatorzy, miejscami trafiały się niefortunne zdania. Zastanawia mnie kwestia stylu – w sumie napisany w odmienny sposób wnosi pewną świeżość do wiedźminowskiej konwencji. Z drugiej jednak strony tego wiedźmina jest w tekście bardzo mało, więc można by stwierdzić, że w ogóle nie powinien był się pojawiać.

I po co to było?

Napisane ładnie, ale motywy raczej starawe. Też nie bardzo rozumiem decyzję tego starszego. I w ogóle mógł bohaterowi coś powiedzieć na samym początku, uprzedzić, z czym przyjdzie mu się zmagać.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka