- Opowiadanie: Lazarides - Anielska krew - Iturahiel cz.2

Anielska krew - Iturahiel cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anielska krew - Iturahiel cz.2

 

Ciemność była wszystkim, a wszystko było ciemnością i poza nią była tylko Ashleen. Beznadziejnie bezradna i znikoma we wszechobecnej nicości. Nie była teraz pewna czy wyrwała się z konającego świata, czy też konanie stało się jej udziałem. Chciała ruszyć ręką, ale szybko uświadomiła sobie, że nie ma ręki… przestała być cielesna w ludzkim rozumieniu tego słowa. Była raczej zbieraniną atomów, które zachowały świadomość swego jestestwa. Chwilami miała wrażenie ruchu, chwilami totalnego bezwładu, nie wiedziała też czy owe chwile to sekundy czy raczej eony. Nic tu nie miało początku ani końca. Była po za czasem i po za przestrzenią. Miała przedziwne uczucie wirowania, choć trudno było wiedzieć to na pewno, nie mając żadnego punktu odniesienia. Ciemność była wszystkim. Nie, uznała po chwili, nie ciemność, raczej brak światła. Tu nie było ciemności ani światła! Była tylko jej świadomość. Przyszedł wreszcie moment, kiedy zaczęła wyczuwać inne atomoświadomości. Z razu słabo, niemal niezauważalnie, ale stopniowo nabrała pewności, że nie jest sama.

 

Na urodzajnych polach w dolinie świętej rzeki nadeszła pora siewu. Rolnicza społeczność niewielkiej wioski wyległa na swoje spłachetki ziemi, by zgodnie z odwiecznym zwyczajem posiać ziarno, które było podstawą jej egzystencji. Praca nie była lekka i ludzie zatracali się w niej popadając w rodzaj otępienia. Plecy niemiłosiernie piekło słońce i umęczeni ludzie myśleli tylko o tym, by dotrwać do zmierzchu.

 

Bezwładną ciszę upału przerwały wrzaski ludzi biegnących z pól położonych dalej w górę rzeki. Wkrótce na polach nie został nikt, kto chciałby spojrzeć w oczy demonom. Przedziwnym istotom, które pojawiły się nagle, poprzedzane rozbłyskiem światła.

 

 

 

Na rozmiękczonej nawadnianiem ziemi leżała bezładna zbieranina ludzi i sprzętu, który w przeciwieństwie do ludzi zachował postawę pionową. Mocno oszołomieni rozbitkowie, rozglądali się w około z nieco ogłupiałymi minami. Wyraz twarzy wielu z nich wskazywał na to, że dopiero teraz uwierzyli, iż to co zrobili w ogóle jest możliwe. Jak gdyby do tej chwili brali udział w przedstawieniu, które niespodziewanie przerodziło się w rzeczywistość.

 

Ashleen nie czuła się wiele mądrzej od pozostałych. Miała wrażenie, że jej mózg przypomina błotnistą maź, w której leżała z uczuciem, że powrót do pozycji pionowej jest chwilowo ponad jej siły. Patrzyła na otaczający ją świat z pozycji nędznej istoty taplającej się w błocie. Ale nie owo położenie zaprzątało jej umysł, patrzyła z niemą fascynacją na półnagich ludzi uciekających w popłochu.

 

Powoli docierało do niej, że coś poszło nie tak. Ci ludzie… Gdzieś już widziała ludzi w podobnie prymitywnej odzieży i z całą pewnością nie w realnym świecie.

 

„To wygląda jak ilustracje z książki o historii starożytnej…„– pomyślała.

 

Powoli odzyskiwała jasność umysłu, świat w koło niej stawał się coraz bardziej cielesny. Błoto coraz bardziej mokre i lepkie. Cuchnące gnijącą roślinnością. Słońce palące skórę. Ptaki pokrzykujące, latające nad nimi i żerujące na świeżo przeoranej, błotnistej ziemi. Trudno było przyjąć do świadomości to, co podsuwała rzeczywistość, ale ta ostatnia była nieubłagana. Byli w Egipcie! I jeśli tylko nie był to jakiś cholerny skansen, to byli w Egipcie faraonów.

 

 

 

Ludzie doktora Corry’ego znaleźli się w tym świecie dwa lata temu.

 

Początki nie były łatwe. Wylądowali w miejscu przeznaczenia, ale szybko się zorientowali, że wprawdzie są w miejscu, w którym spodziewali się znaleźć, ale stanowczo nie w tym czasie. Doktor Corry stwierdził, że pomyłka mogła wynosić nawet ponad tysiąc lat. Mimo to z punktu widzenia misji, której się podjęli, nie było to ważne na tyle, żeby ryzykować następny skok. Generator hiperprzestrzenny był jeszcze niedopracowany i gdyby nie fakt, że była to podróż ostatniej szansy z pewnością nie podjęliby ryzyka. Teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Ich świat przestał istnieć… lub raczej przestanie… Reasumując, mieli do dyspozycji masę sprzętu i prymitywną społeczność, która na skutek prostych manipulacji uznała ich za bogów. Było to bardzo wygodne – bogowie mogą wszystko! Seth i Phil byli członkami kadry naukowej Corry’ego. Pracowali w laboratorium położonym w pobliżu centralnego placu osiedla badawczego. Byli współpracownikami jeszcze w „starym świecie”, jak coraz częściej nazywali wymiar, który przymusowo opuścili. Wyglądali trochę jak dwa gnomy ze starych bajek z ich umarłego świata. Obaj niewysocy i lekko przygarbieni od ciągłego pochylania się nad przyrządami badawczymi. Obaj nosili staromodne okulary, choć kiedy opuszczali swój konający świat były one traktowane, jako przejaw ekstrawagancji i trąciły upodobaniem do staroci. Seth nawet często żartował, że jego kompan zoperował sobie oczy i jego szkła nie maja nic wspólnego z korekcja wzroku. To, co różniło ich najbardziej to włosy. Phil szczycił się bujną, marchewkową burzą mocno skręconych włosów, podczas gdy Seth był mocno już wyłysiałym blondynem. Sprawiało to, że wyglądał znacznie starzej od swojego współpracownika. Mimo, że w rzeczywistości to Phil był starszy o rok i kilka miesięcy.

 

Dzień zaczął się jak zwykle. Po śniadaniu w kantynie poszli do laboratorium, gdzie przeprowadzali testy implantowania chipów mających wydobyć nowe, lub może jedynie ukryte możliwości mózgu. Pracowali nad stworzeniem żywych maszyn, absolutnie posłusznych i… inteligentnych. Ostatnio ich praca nabrała rozmachu. Stworzone przez zespół genetyków skrajnie prymitywne i agresywne gatunki, które oni zaopatrzyli w nową generacje implantów, były doskonale posłuszne. Co więcej, można było wydawać im polecenia telepatycznie. Pozwalało to na rezygnację z zawodnych urządzeń sterujących. Ta pozornie bezcelowa hodowla, była jednak efektem przemyślanego programu. Jego celem było stworzenie istot, które byłyby zdolne pełnić role niezawodnych strażników osady, już samym swym wyglądem odstraszających potencjalnych intruzów. Pozwoliłoby to skierować część obecnych ochroniarzy do innych, ważnych zadań. Corry miał do dyspozycji głównie naukowców i techników zatrudnionych w laboratorium, w którym pracowali w „starym świecie”. Druga kategorią mieszkańców osady byli pracownicy ochrony laboratoriów, no i oczywiście rodziny, które zdołali ze sobą zabrać uciekinierzy. Powodowało to, że brakowało rąk do pracy. Oczywiście nie do prostych prac fizycznych, bo do tych zatrudniali tubylców. Jednak ci ostatni nie nadawali się zbytnio do niczego więcej, a przecież osada musiała funkcjonować na poziomie szeroko pojętego gospodarowania. No i oczywiście były też takie, całkowicie obce Corry’emu płaszczyzny, jak opieka zdrowotna, czy choćby wychowanie młodego pokolenia, częściowo przybyłego ze „starego świata”, a częściowo urodzonego już tu w osadzie.

 

Sprawdzenie posłuszeństwa tych zdalnie sterowanych strażników wymagało czasu i wielu testów. Było też niebezpieczeństwo odrzucenia implantowanych chipów, nie wspominając o możliwości hmm… pogryzienia naukowców przez badane okazy. Oczywiście obaj zdawali sobie doskonale sprawę, że takie „pogryzienie”, byłoby zapewne ostateczne w swoich skutkach.

 

Tak czy inaczej, według Seta i Phila, nadszedł czas by spróbować z tubylcami. Nawet wbrew sprzeciwom Corry’ego i reszty zespołu. Strażnicy z ich wielkimi paszczami i pazurami to jedno, ale zastępy zdatnych do kontrolowania robotników, stworzonych z tubylców to byłoby coś. „Stary głupiec” – jak zwykli nazywać po cichu Corry’ego – zawsze będzie chciał odwlec sprawę jak najdłużej. Tyle, że oni nie chcieli czekać, to były ich badania. To będzie ich upragniony sukces!

 

Dostali właśnie nowego osobnika do badań. Tym razem nie był to efekt pracy genetyków. Mieli przed sobą zwyczajnego szympansa, rodzaj, który w ich świecie był już tylko wspomnieniem. Wyginął, jak wiele innych, które zniknęły z biosfery w dwudziestym pierwszym wieku nieistniejącego już świata. Jedne na skutek degradacji ich naturalnego środowiska, inne wytępione przez ludzi.

 

Były wprawdzie holofilmy, ale to był pierwszy żywy egzemplarz, który widzieli.

 

– Pewnie to ma być ten etap przejściowy, którym uszczęśliwił nas Corry – domyślił się Phil, którego twarz wyrażała rodzaj odrazy, jak gdyby nie miał przed sobą szympansa, tylko wijącego się robaka – Jasna cholera, to strata czasu.

 

– Chrzanić to, sami znajdziemy sobie obiekt – Set najwyraźniej się zdecydował – Zanim te sztywniaki coś zwąchają, będziemy już mieli wyniki. Będą musieli się z tym pogodzić!

 

– Staruszek gotów wykopać nam yeti – twarz Phila porzuciła obrzydzenie na rzecz sarkazmu – byle nie ryzykować doświadczeń na tych dzikusach „To przecież ludzie!”– Cholerny moralista. Jeszcze trochę, a założy nam tu misję i…

 

Z zewnątrz dobiegał narastający hałas, jakieś potępieńcze wrzaski, które przerwały tyradę Phila. Mężczyźni zerwali się z miejsc i pobiegli w stronę stalowych drzwi. Przebiegli krótką uliczkę, dzielącą ich od placu i przystanęli, patrząc ze zdziwieniem na rozgrywające się tu dantejskie sceny. Niewolnicy biegali pozornie bez sensu. Naukowcy dopiero po chwili ujrzeli dwa paskudnie zmasakrowane ciała i ich ostatniego podopiecznego, który zaspokoiwszy potrzebę zabijania, w spokoju delektował się trzecim ciałem, którego początkowo nie dostrzegli.

 

Obawiając się rewolty robotników, na wieść o tym, co się tu stało, postanowili za wszelką cenę wyeliminować świadków, którzy mogli zarazić swoim strachem pozostałych.

 

Kiedy nieco ochłonęli, okazało się, że ocalał tylko jeden, który chwilowo trzymał nos przy bruku i albo udawał trupa, albo zemdlał, w każdym razie się nie ruszał i naukowcy skierowali swoja uwagę na rozleniwionego stwora.

 

– Cóż… – wyraz twarzy Phila zdradzał jedynie rodzaj zadumy – nasz pieszczoszek nieźle się zabawił, a profesorek pacyfista każe wypuszczać je na wolność.

 

– Jedno jest pewne, muszą stanowić ważny czynnik ograniczający wielkość miejscowej populacji dzikusów. Przywołaj go!

 

Phil skupił swoją uwagę na bestii, która właśnie postanowiła wytarzać się w rozlanych wnętrznościach swojej ofiary i kiedy wniknął w jej umysł, niemal poczuł pierwotną radość zwierza.

 

Przez moment dał się porwać uczuciu dzikiego upojenia, lecz trwało to ułamki sekund, po których wysłał silny nakaz „Podejdź!!!”. Poczuł żal zwierzęcia, ale uwarunkowanie zadziałało bezbłędnie i stwór posłusznie przywarował u jego nóg.

 

Teraz ich uwagę przyciągnął udający dotąd martwego niewolnik, który niespodziewanie postanowił powrócić do świata żywych i zwiewał ile sił w nogach. Seth już miał go zatrzymać na zawsze, ale zmienił decyzję. Zamiast zabić, tym razem przełączył swoją broń na promieniowanie zaburzające niektóre sygnały przesyłane z mózgu, powodując między innymi tymczasowy paraliż.

 

Efekt był piorunujący i pod uciekinierem ugięły się nogi, a ich właściciel potoczył się do przodu i znieruchomiał.

 

– Masz swój obiekt – powiedział Phil uśmiechając się krzywo – W tym bajzlu nikt się nie połapie, że pożyczyliśmy sobie tego przystojniaczka.

 

– Zbierajmy go zanim ktoś się pojawi. – Set już ruszył z miejsca.

 

Podbiegli do leżącego nieruchomo Amosa i ciągnąc bezwładne ciało dotarli do laboratorium.

 

 

 

Amos czuł jak życie wraca do jego ciała. Z każdym oddechem wracało mu czucie w kończynach poprzedzone trudnym do zniesienia mrowieniem, które odbierał jak tysiące maleńkich kolców nakłuwających jego skórę. Uchylił ostrożnie oczy i z pod przymkniętych powiek obserwował jak jeden z bogów zamyka drzwi klatki. Właściwie stracił świadomość tylko na chwilę, ale utrata władzy w kończynach tak go przeraziła, że popadł w rodzaj odrętwienia. Czuł jak dwaj bogowie z niejakim wysiłkiem wleką jego pokaźnej budowy ciało w czeluści swojej potwornej siedziby. Było to jedno z miejsc zakazanych. Gdyby wtargnął tu nieproszony z pewnością byłby to ostatni nierozważny uczynek w jego młodym życiu. Mrowienie zelżało nieco pozwalając mu zebrać myśli. Bóg uporawszy się ze swoim dziełem, odwrócił się plecami i wyszedł pozostawiając go samego z jego nowymi lękami. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym go zamknięto. Jego oczy przyciągały solidne połyskujące pręty klatki, które wyznaczały granice jego nowego świata. Po za swoją klatką, widział jeszcze kilka innych, podobnych. Większość tych miniaturowych więzień była pusta, jedynie w najbardziej oddalonej dostrzegał włochate zwierzę, przypominające człowieka w dziwny, karykaturalny sposób. Zwierzę, choć zupełnie mu nieznane, było przynajmniej żywą istotą jak wiele innych, które widział wcześniej. Wszystko inne przekraczało jego sposób pojmowania i stanowiło zbiorowisko niepojętych kształtów, migających świateł i zmieniających się obrazów. Obce otoczenie ponownie przywołało czający się na granicy świadomości lęk przed nieznanym. Zacisnął powieki nasłuchując bojaźliwie otaczających go dźwięków starał się uspokoić łomoczące jak po biegu serce. Odgłos zbliżających się kroków, spowodował, że ciało Amosa skamieniało wpasowując się o ile było to możliwe w kąt klatki. Atawistyczny lęk powodowany przez dziwaczne kształty i dźwięki, które napierały na niego ze wszystkich stron, powoli ustępował. W jego miejsce narastał budzący się w nim gniew osaczonego zwierzęcia. Omiótł nienawistnym wzrokiem pręty klatki uniemożliwiające mu ucieczkę przed tymi fałszywymi bogami. Kiedy stanęli przy jego więzieniu spojrzał na nich spode łba, odruchowo odsłaniając zęby.

 

– I jak ci się podoba nasz nowy okaz? – Phil niemal zachichotał z uciechy zadając to pytanie.

 

Seth spojrzał na niego unosząc brwi w grymasie zdziwienia.

 

– Chyba jest Ok.. – dopowiedział po chwili namysłu – Będziemy musieli uważać, żeby profesorek go nie odkrył… – skrzywiła się z niesmakiem na tą myśl.

 

– Nie przejmuj się tak Seth – Phil wyglądał na odrobine urażonego tym brakiem entuzjazmu ze strony współpracownika – Kiedy nasz apodyktyczny wódz ostatnio zaszczycił nasze progi? – pytanie zawisło bez odpowiedzi – Właśnie! On tu nie przychodzi!.. Wystarczy, że spłodzimy parę lipnych raportów na temat prac z tym szympansem, którego nam podesłał.

 

– Myślę, że raporty nie wystarczą… – ostrożny z natury Seth, patrzył z zamyśleniem na Amosa, który obserwował ich zdezorientowany – powinniśmy równocześnie poeksperymentować trochę z małpą. Teraz, kiedy wreszcie możemy rozwinąć skrzydła, nie zostawiałbym nic przypadkowi…

 

Amos był pewien, że ci dwaj mówią o nim. Niestety treść tej rozmowy była dla niego całkowicie niezrozumiała. Spoglądał z obawą na dyskutujących osobników, ale nie wyczuwał w ich gestach, ani w tonie głosu objawów agresji. Wiedział, że może to być złudne wrażenie. Jedno, co wiedział na pewno to, że w ich przypadku nie można być pewnym niczego. Dawało mu to jednak rodzaj nadziei, że nie umrze już teraz, że może będzie jeszcze jakieś potem… W tej sytuacji postanowienie ucieczki było oczywiste. Jeszcze nie dziś, ale może okazja nadarzy się później…

 

– Jak sądzisz na ile to stworzenie potrafi logicznie myśleć? – zainteresował się Seth, patrząc na zmieniający się wyraz twarzy Amosa, na której zdawały się odciskać jakieś myśli i emocje. – To znaczy, jestem pewien, że potrafi! – poprawił się po chwili – Powinienem zapytać jak bardzo jest sprytny i czy może nam sprawić jakieś problemy?

 

– Hmm, może dowiemy się więcej jutro, jak już posprzątają ten bajzel na placu i będziemy mogli się nim zająć – Phil spojrzał z niepokojem w stronę okna – nie wiadomo, kogo może tu przynieść… Mogą chcieć zapytać o to, co tam się stało… Proponuje wyjść im naprzeciw i trzymać gości z dala od laboratorium.

 

 

 

 

Ashleen szła przez zalany słońcem dziedziniec. Wokoło wciąż unosił się słodkawy odór rzezi, która rozegrała się tu wczoraj. Mimo iż ciała dawno zniknęły z placu, to stada much pasły się w najlepsze w szczelinach miedzy kamieniami utwardzającymi drogę. Krew, która tam wsiąkła nie dała się tak łatwo usunąć i teraz stanowiła potężny wabik dla owadów. Dziewczyna nie widziała tego, co się tu stało. Słyszała tylko relacje i widziała z daleka jak wynoszono ciała… Wiedziała, że Seth i Phil byli głównymi sprawcami tej jatki. Oni i jeden z tych koszmarnych stworów, które hodowali w swoim laboratorium. Przeklinała w duchu ojca, że pozwalał na te eksperymenty. Ba, nawet twierdził, że są one ważne dla kolonii. Szaleństwo! Jedyne, co jeszcze ratowało wizerunek ojca w jej oczach, to jego sprzeciw w sprawie eksperymentów z ludźmi.

– „Głupcy! Głupcy i zwierzęta” – myślała – „jeden świat zginął przez takich jak oni, a teraz zaczynamy od nowa…”

 

Zatopiona w myślach, prawie zderzyła się z Sethem idącym w stronę laboratorium. Nagłe pojawienie się osobnika, którego właśnie rugała w duchu tak ją zaskoczył, że niemal straciła równowagę. Powstrzymała wyraz niesmaku wypływający na twarz i zatuszowała go zaskoczonym uśmiechem. Odzyskawszy równowagę fizyczna i duchową wykrzesała z siebie bardziej przyjazny uśmiech i spojrzała na niego z dobrze udawaną sympatią.

 

– „Muszę jakoś wybadać, co oni właściwie kombinują w tym swoim odosobnieniu” – pomyślała w nagłym postanowieniu.

 

– Cześć Seth! – powiedziała na głos nieco nienaturalnym głosem – Zamyśliłam się i trochę mnie wystraszyłeś… – dorzuciła by rozwiać jego wątpliwości w razie gdyby zauważył jej pierwszą reakcję – Co tam słychać?

 

– Witaj, witaj Ash! – twarz Setha rozjaśniła się w nieszczerym uśmiechu – To zależy, co chciałabyś usłyszeć – odpowiedział przyjaźnie – …jakoś leci… A jak tam u ciebie? Wróciłaś już do praktyki?

 

– Chwilowo nie… Sam wiesz… Niewiele tu pracy dla psychoterapeutki… – uśmiechnęła się – Rozumiesz… Mało nieszczęśliwych gospodyń domowych i takie tam… Co innego Ty! Nowy świat… nowe wyzwania! – spojrzała na niego z udawanym podziwem – Jak tam badania? Nad czym teraz pracujecie?

 

– A takie tam … tak to już jest z biocybernetyką… Czasem krok do przodu, potem dwa wstecz, a obiecujący finał zawsze jest w zasięgu ręki – uśmiechnął się już całkiem swobodnie, połechtany jej niespodziewanym zainteresowaniem – tyle tylko, że ręka zawsze wydaje się minimalnie za krótka.

 

– Przerażają mnie trochę te wasze prace… – wypaliła bez namysłu – właściwie to jesteście pośrednio odpowiedzialni za to, co się tu stało – już kończąc zdanie żałowała, że niepotrzebnie wzbudza jego czujność.

 

Seth stropił się wyraźnie i wyraz zadowolenia odpłynął z jego oblicza.

 

– Nie przesadzaj Ash!… – przybrał minę chłopca przyłapanego na kradzieży ciastek ze spiżarki – to tylko kilku dzikusów, a nasz zwierzak i tak był tylko nieudanym prototypem. – powiedział przyjmując postawę niewiniątka – Właściwie to teraz zajmujemy się szympansami, a one raczej nikogo nie zmasakrują.

 

Widząc jego całkowity brak poczucia winy, Ashleen poczuła jeszcze większą niechęć do tego osobnika.

 

– „Poczekaj” – obiecała sobie w duchu – „kiedyś się dowiem, w co ty właściwie grasz!”

 

Pożegnała go zdawkowym skinieniem głowy i poszła niespiesznie w stronę swojej kwatery.

 

Seth patrzył chwile za odchodząca dziewczyną. Odwrócił się i pomaszerował szybkim krokiem do laboratorium. Głupawy uśmiech już całkowicie zniknął z jego twarzy. Otworzył drzwi dość gwałtownym ruchem i wszedł do środka. Phil spojrzał pytająco widząc wzburzenie na jego twarzy.

 

– Co jest? – zapytał w końcu, wracając do przerwanego zajęcia – Coś się stało?

 

Seth milczał przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. Usiadł ciężko i obojętnie obserwował poczynania współpracownika.

 

– Spotkałem córeczkę szefa…

 

– I? – Phil nawet nie podniósł głowy z nad mikroskopu – No i co z tego?! – zapytał ponownie zniecierpliwiony brakiem odpowiedzi.

 

Seth skrzywił się zniesmaczony i wydął usta jak mały chłopiec.

 

– Ta mała jest zdecydowanie zbyt wścibska! – powiedział ze złością – jeszcze narobi nam jakiegoś kłopotu… Mam wrażenie ze ona przyszła tu na przeszpiegi…

 

– Nie przesadzaj stary – uspokajał Phil – może taki ma charakter, że wszystko ją interesuje…

 

– Nie podoba mi się sposób, w jaki ona na mnie patrzyła… Mówię ci, że ona coś podejrzewa. Trzeba na nią uważać, jeszcze napuści na nas tatusia. Wiesz, jakie stary ma podejście do badań z udziałem ludzi… A ona… Z tego, co wiem jest jeszcze bardziej świątobliwa niż jej tatuś…

 

– Ten stary pierdoła jest zbyt zajęty swoimi własnymi badaniami, żeby się do nas wtrącać … Daj już spokój!

 

Seth spojrzał na niego z dezaprobatą, ale nie mając nic więcej niż garść podejrzeń zamilkł na chwilę. Uznawszy, że może zareagował przesadnie oparł się swobodniej i postanowił zmienić temat.

 

– Jak transmiter? – zapytał już całkowicie spokojnie – Sądzę, że powinniśmy go wszczepić jak najszybciej… Zanim ten brudas zbzikuje pod wpływem strachu, bo wtedy może być trudno zweryfikować efekty eksperymentów…

 

– Spoko, spoko stary! Jestem prawie gotowy. – Phil wyszczerzył się radośnie – Właśnie go sprawdzam. Ma naprawdę wspaniałe parametry. Jest lepszy niż wszystkie, jakie udało mi się zbudować. Mam nadzieję, że nie zagotuje mózgownicy naszemu chłopaczkowi – zarechotał – a przepustowość jest nieziemska, zobaczysz zrobimy z niego encyklopedię.

 

Entuzjazm współpracownika udzielił się Sethowi. Całkowicie już uspokojony zerknął z satysfakcją na Amosa obserwującego ich niepewnie przez kraty.

 

 

 

Amos siedział nieruchomo w rogu klatki, nie zwracając uwagi na pręty odciskające szkarłatne pręgi na jego plecach. Ktoś patrzący z boku mógłby uznać, że zapadł w sen. Przeczyły temu otwarte, nieruchome oczy, tępo wpatrzone w zamknięte teraz drzwi pomieszczenia. Sprawiał wrażenie człowieka odartego z nadziei, bezwolnego i obojętnego na swój los, ale było to skrajnie mylne wrażenie. W jego umyśle, aż kipiało od myśli szaleńczo przebiegających przez ekran świadomości. Otoczenie całkowicie dla niego niezrozumiałe… te klatki wokół, odgłosy więzionych zwierząt… to niekończące się dreptanie, szuranie. To dziwaczne postękiwanie zaniepokojonego szympansa, który teraz siedział oszołomiony z owiniętą czymś głową. To wszystko powodowało jeszcze większe wrażenie odrealnienia. Pierwiastek szaleństwa wkradał się w jego gorączkowe poszukiwania sposobu ucieczki. Myśli o wolności mieszały się z podszeptywanymi przez strach wizjami strasznego losu, jaki mógł go tu spotkać.

 

Strach… strach odbierał nadzieję. Amos wiedział, że nie może z nim przegrać, bo wtedy nie będzie już dla niego nadziei. Strach sprawiał, że człowiek pogrążał się w coraz czarniejszych wizjach, odbierających czujność i zdolność działania. Amos zdawał sobie sprawę z tego wszystkiego, ale i tak czuł oddech paniki na swoich plecach, czuł zimny pot na czole, drżenie serca na każdy głośniejszy dźwięk za drzwiami.

 

Nie potrafił jak dotąd wymyślić choćby po części realnego planu ucieczki. Nic!

 

– „Bogowie” – myślał – „jak mogę walczyć z tymi demonami”.

 

Skurcze głodowe odczuwane od wielu dni nie sprzyjały jasnemu myśleniu. Spoglądał coraz chciwiej na jedzenie pozostawione przez jego prześladowców. Bał się, że zechcą go otruć. W jego wiosce mieszkał człowiek, który w młodości uczył się by zostać kapłanem. Z przyczyn, o których nie chciał z nikim rozmawiać, został oddalony ze świątyni. Człowiek ten lubił Amosa i pozwalał mu, jako chłopakowi patrzeć, jak przygotowuje swoje lecznicze mieszanki z ziół. Początkowo Amos traktował go z mieszaniną strachu i nieufności. Później w miarę jak obserwował poczynania tego człowieka zrozumiał, że wbrew temu, co sądzili prości ludzie z wioski, wiedza tego człowieka nie ma nic wspólnego ze złymi mocami. Czarownik jak go nazywali, opowiadał mu o życiu na dworze, który to często korzystał z usług i rad kapłanów. Szczególnie w kwestiach związanych z kultem Boga Żywego Re. Pewnego dnia przyrządzając jakieś lekarstwo dla kobiety leżącej w połogu, zaczął opowiadać o ziołach, które odpowiednio spreparowane zabijały zamiast leczyć. Twierdził, iż na dworze często pozbywano się w ten sposób niewygodnych ludzi. Amos zapamiętał tą lekcję i początkowo postanowił nie tknąć niczego, co dadzą mu jego dwaj dręczyciele. Teraz jednak, coraz częściej przekonywał sam siebie, iż ci dwaj nie musieliby się uciekać do tak podstępnych metod zabijania, jak trucizna. Wystarczyło użyć tej dziwacznej broni, którą nosili…

 

Przez okno znajdujące się wysoko pod sufitem wpadało wystarczająco dużo światła, by mógł ocenić upływ czasu. Przez cały dzień słyszał odgłos ludzkich kroków wybijających swoje odmienne rytmy na kamiennym bruku. Raz pośpieszne kroki bogów, śpieszących w swoich niezrozumiałych sprawach, to znowu ciężkie kroki niewolników dźwigających ciężary. Śpiewne rozmowy w niezrozumiałym języku, czasem przerywane wybuchami śmiechu. Innym razem ktoś pokrzykiwał na ociągającego się niewolnika i tak godzina za godziną. Amos miał wrażenie, że ten dzień nigdy nie dobiegnie końca. Jedynie światło zmieniające natężenie, zadawało kłam temu złudzeniu. Wreszcie o zmroku rozsądek i strach ustąpiły przed męką głodu i udręczony podczołgał się w stronę leżącej na podłodze miski z jedzeniem. Jadło pachniało obco, ale Amos uznał, że nigdy nic nie smakowało mu lepiej niż to całkiem już zimne, pieczone mięso. Teraz, kiedy spróbował tego dziwnego, cudownego jadła, żadna z wizji straszliwej śmierci roztaczanej przez jego nauczyciela z dzieciństwa, nie była w stanie go powstrzymać, od pochłonięcia strawy do końca. Jedynie woda wydawała się smakować tak jak zawsze, ale i tą wypił chciwie. Zaspokoiwszy głód pierwszy raz od wielu dni, oparł się ciężko o kraty. Wciśnięty w kąt, byle dalej od drzwi. Odgłosy za oknem milkły po woli, a światło stawało się coraz słabsze. Przez dłuższą chwilę walczył ze wszechogarniającym zmęczeniem, ale na koniec przegrał tą nierówną walkę i zapadł w niespokojny sen.

 

We śnie był znowu wolny. Płynął Świętą Rzeką w niewielkiej łupinie należącej do ojca. Jego starszy brat Teti, wiosłował pewnie, kierując łódź w poprzek leniwego nurtu. Amos obserwował w roztargnieniu trzciny, uginające się łagodnie pod pieszczotą ciepłego wiatru. Wiedział, że płyną do domu, do ich niewielkiej chatki z glinianych cegieł. Do matki czekającej z wieczerzą i dobrym słowem. Nurt znosił łódkę, ale Teti pewnie kierował się do pozbawionego trzcin odcinka brzegu. Błotnistego, zdeptanego przez rybaków wyciągających na brzeg swoje łodzie. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ale wszystko wskazywało na to, iż zdążą przed zmrokiem przejść przez wąskie pasmo pól, prawie już gotowych do zbioru…

 

Nagle coś trzasnęło i błysnęło światło. Amos wyrwany ze snu, ogłupiałym wzrokiem próbował ogarnąć otoczenie. Oślepiające światło płynące z małego słońca przyczepionego do sklepienia, powodowało, że chwilowo nie widział nic. Słyszał za to głosy tych dwóch, którzy go tu uwięzili. Jeden z nich zarechotał na jego widok. Amos podświadomie wyczuwając, że to z niego się śmieją skrzywił się gniewnie i odzyskawszy już ostrość widzenia spojrzał wyzywająco na obserwujących go osobników.

 

CDN…

 

 

Koniec

Komentarze

No i znowu zostaję z tym samym: co będzie dalej?

Przynoszę radość :)

Anet! Jak miło, że choć jedna osoba to czyta:>

Myślę, że więcej czyta ;) Kiedy możemy się spodziewać trzeciej części?

Przynoszę radość :)

Nadal będę śledzić losy Amosa i Ash, bo coś czuję, że wymyśliłeś dla nich jakąś misję. ;-)   Bardzo dziwi mnie postępowanie „naukowców”, nie tylko Phila i Setha, ale wszystkich ocalałych cywilizowanych, którzy potrafią odbyć podróż w czasie a nie umieją przyjąć do wiadomości faktu, że trafili do czasów starożytnych i ówczesnych ludzi traktują jak robactwo. Ten wątek, tak przedstawiony, wydaje mi się bardzo mało wiarygodny.   Nieprawdopodobne wydaje mi się także, że profesor Corry kompletnie nie interesuje się poczynaniami swoich podwładnych, że mogą oni prowadzić dowolne badania, zupełnie niekontrolowani. Przecież ci wszyscy ludzie znaleźli się sytuacji, w której wymagana jest współpraca i wzajemne zaufanie, a tu każdy sobie rzepkę skrobie. Ta sytuacja trwa już dwa lata, a wszyscy poruszają się jak dzieci we mgle.   Nie podoba mi się także, że przedstawiłeś tekst w stanie, delikatnie mówiąc, surowym, podczas gdy wymaga on trochę pracy. Liczne błędy, literówki, powtórzenia, zlekceważona interpunkcja, czasem fatalnie skonstruowane zdania, to wszystko znakomicie utrudnia lekturę. To, co wczoraj wypisałam pod pierwszym fragmentem oraz dzisiejsza łapanka, to zaledwie mała część niedoróbek, ale nie jestem w stanie poprawić Ci więcej. To jest Twoje opowiadanie, nie moje. Proponuję, byś na razie wstrzymał się z dodaniem kolejnej części i wykorzystał czas na ponowne przeczytanie tekstu, zrobienie korekty a przynajmniej wyłapanie literówek i błędów, zlikwidowanie powtórzeń, które zdarzają się w obu dotychczasowych fragmentach, dlatego podejrzewam, że podobne usterki mogą szpecić resztę opowiadania. Może znajdziesz kogoś, kto wszystko przeczyta i zauważy błędy, które Tobie, we własnym tekście, trudniej dostrzec.   Gdy uznasz, że zrobiłeś wszystko, by tekst prezentował się lepiej, chętnie przeczytam ciag dalszy.     W pierwszym akapicie jedenaście razy napisałeś była, było, być. Z pewnością nie są to celowe powtórzenia.   „Była po za czasem i po za przestrzenią”. –– Była poza czasem i poza przestrzenią.   „Plecy niemiłosiernie piekło słońce…” –– Słońce niemiłosiernie piekło plecy…   „…rozglądali się w około z nieco ogłupiałymi minami”. ––…rozglądali się wokoło z nieco ogłupiałymi minami.   „To wygląda jak ilustracje z książki o historii starożytnej…„- pomyślała”. –– Brak spacji po zamknięciu cudzysłowu.   „…świat w koło niej stawał się coraz bardziej cielesny”. –– …świat wkoło niej stawał się coraz bardziej cielesny.   „Trudno było przyjąć do świadomości to, co podsuwała rzeczywistość, ale ta ostatnia była nieubłagana. Byli w Egipcie! I jeśli tylko nie był to jakiś cholerny skansen, to byli w Egipcie faraonów”. –– Powtórzenia!   „Wylądowali w miejscu przeznaczenia, ale szybko się zorientowali, że wprawdzie są w miejscu, w którym…” –– Powtórzenie.   „…jego szkła nie maja nic wspólnego z korekcja wzroku”. –– Literówki.   Pracowali nad stworzeniem żywych maszyn, absolutnie posłusznych i… inteligentnych. Ostatnio ich praca nabrała rozmachu”. –– Powtórzenie.   Zbierajmy go zanim ktoś się pojawi”. ––  Zabierajmy go zanim ktoś się pojawi.   „Uchylił ostrożnie oczy i z pod przymkniętych powiek obserwował jak jeden z bogów zamyka drzwi klatki”. –– Oczy to nie drzwi, nie można ich uchylić. ;-) Może: Uchylił ostrożnie powieki i, spod przymkniętych, obserwował jak jeden z bogów zamyka drzwi klatki.   Jego oczy przyciągały solidne połyskujące pręty klatki, które wyznaczały granice jego nowego świata”. –– Zbędne zaimki, wiadomo o kim piszesz. Może: Solidne, połyskujące pręty klatki, przyciągały wzrok, wyznaczając granicę nowego świata.   Po za swoją klatką, widział jeszcze kilka innych, podobnych”. –– Poza swoją klatką, widział jeszcze kilka innych, podobnych.   „Będziemy musieli uważać, żeby profesorek go nie odkrył… – skrzywiła się z niesmakiem na myśl”. –– Będziemy musieli uważać, żeby profesorek go nie odkrył… – skrzywił się z niesmakiem na myśl.   „Phil wyglądał na odrobine urażonego…” –– Literówka.   „On tu nie przychodzi!.. –– Dwie zupełnie zbędnie kropki po wykrzykniku.   „…ostrożny z natury Seth, patrzył z zamyśleniem na Amosa…” –– …ostrożny z natury Seth, patrzył w zamyśleniu na Amosa… Lub: …ostrożny z natury Seth, zamyślony, patrzył na Amosa…   „Jak sądzisz na ile to stworzenie potrafi logicznie myśleć?” –– Jak sądzisz, na ile logicznie potrafi myśleć to stworzenie?   „Hmm, może dowiemy się więcej jutro, jak już posprzątają ten bajzel…” –– Hmm, może jutro dowiemy się więcej, kiedy już posprzątają ten bajzel…   Proponuje wyjść im naprzeciw…” –– Literówka.   „Cześć Seth! – powiedziała na głos nieco nienaturalnym głosem…” –– Paskudne powtórzenie. Proponuję: Cześć Seth! – powiedziała głośno, nieco nienaturalnie.   „…domowych i takie tam… Co innego Ty!” –– Czy Ash zwraca się do Setha listownie?   „Seth patrzył chwile za odchodząca dziewczyną”. –– Literówka.   „Phil nawet nie podniósł głowy z nad mikroskopu…” –– Phil nawet nie podniósł głowy znad mikroskopu…   „Zanim ten brudas zbzikuje pod wpływem strachu…” –– Może wystarczy: Zanim ten brudas zbzikuje ze strachu…   „Jest lepszy niż wszystkie, jakie udało mi się zbudować”. –– Jest lepszy niż wszystkie, które udało mi się zbudować.   „Amos zapamiętał lekcję…” –– Amos zapamiętał lekcję…   „Raz pośpieszne kroki bogów, śpieszących w swoich niezrozumiałych sprawach…” –– Znów brzydkie powtórzenie. Może: Raz szybkie kroki bogów, śpieszących w swoich niezrozumiałych sprawach…   „…to znowu ciężkie kroki niewolników dźwigających ciężary”. –– I jeszcze raz ten grzech. Może: …to znowu ciężkie kroki niewolników obładowanych towarami.   „Jedynie woda wydawała się smakować tak jak zawsze, ale i wypił chciwie”. –– …ale i wypił chciwie.   „…ale na koniec przegrał nierówną walkę…” –– …ale na koniec przegrał nierówną walkę…   Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam obie części i bardzo mi się podobało, czekam na więcej.Naprawdę przydałoby się popoprawiać błędy wskazane przez Regulatorzy. Tytuł opowiadania zaczyna mi trochę nie pasować, ale na pewno wszystko się wyjaśni w dalszej części.  

Nowa Fantastyka