- Opowiadanie: Bernierdh - Spalone skrzydła

Spalone skrzydła

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Spalone skrzydła

Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam o byciu aniołem. Marzyłam, by wznieść się na białych, błyszczących skrzydłach w niebo, by odnaleźć skarb, ukryty pośród chmur, by spojrzeć w dół i uśmiechać się do ludzi, patrzących na mnie wzrokiem pełnym zachwytu nad mym delikatnym pięknem… Ale czym są marzenia?

Snem. Odejściem od rzeczywistości. A rzeczywistość… rzeczywistość może boleć zawsze, nawet gdy los spełni twoje pragnienia.

Jestem aniołem.

Cztery lata temu, w moje urodziny, zostałam przebudzona. Spadły mi klapki z oczu. Otworzyłam je i ujrzałam… niebo? Biel. Nieskończoną biel. Będącą niczym innym, tylko zwiastunem mojego wzniesienia, mojej podróży, na którą kiedyś czekałam, a teraz miałam ją na wyciągnięcie ręki. Jednak czasem nie warto chwytać swojego przeznaczenia. Czasem lepiej po prostu odejść. W siebie. W ciemność. Na zawsze.

Wtedy tego nie wiedziałam.

I chwyciłam je. I zrozumiałam swoją rolę. I odnalazłam siebie. Pozostaje pytanie, czy było warto? Czy jestem teraz szczęsliwa? Czy niebo…? Czy nie pomyliłam nieba z piekłem? Nigdy już się tego nie dowiem.

Teraz wstanę. Wstanę i wyjdę do nich, skoro tego pragną. Nazywają mnie bohaterką. Nową nadzieją. Gówno prawda. Zrobią to i zapomną, szczęśliwi, że mogą dzięki mnie normalnie żyć. Ale jak mogłabym im odmówić? Jak mogłabym skazać ich na zapomnienie? Jak mogłabym być taką egoistką? Przecież… Przecież moje marzenie zostało już spełnione.

Czy to się dzieje naprawdę? Czy ja śnię?

Nie. To nie jest sen.

Oni tam czekają. Stoją, skandują, na moją cześć. Śpiewają pieśni. Tańczą. Cieszą się. Chcą mnie zarazić podstępnie swoją radością. A niech się radują. Nie pokażę nikomu swojego bólu. Nie pokażę nikomu swojego smutku. To się dzieje naprawdę. A ja naprawdę jestem bohaterką. Nadszedł mój czas. Czas mojego najważniejszego wystąpienia.

Czy podołam?

Nie mam pojęcia. Może zwycięży strach. Może się cofnę. Mogę przecież jeszcze uciec, ale.. Co wtedy? Co z nimi? Nie mogę im tego zrobić. Po prostu nie mogę. Muszę… Musiałam nosić to brzemię przez cztery lata. Czas je wreszcie zrzucić.

Nazywam się Veronica Salerno. Tutaj znana jestem jako Nimue. Dziś są moje osiemnaste urodziny.

I za chwilę zostanę złożona w ofierze.

***

– Nimue, nie wiedziałem, że palisz.

– Nie nazywaj mnie tak, do cholery!

– Nie możesz uciec od tego kim jesteś.

– Od niczego nie uciekam! Ale rodzice nazwali mnie Veronica, i tak masz do mnie mówić, ty…

– Spokojnie, skarbie. To już jutro, prawda?

– Tak!

– Uśmiechnij się.

– Niby czemu?

– Powinniśmy się cieszyć, kiedy nasze przeznaczenie się spełnia. Wszyscy żyjemy dla jakiegoś celu, Veronico. A dzień w którym go wypełnimy, jest najszczęśliwszym dniem naszego życia.

– Odezwał się, pieprzony filozof. To nie ty jutro zdechniesz.

– Ty też nie. My nie umieramy. My wracamy do domu.

– A jaką masz pewność, że to co nazywasz domem, naprawdę tam na nas czeka?

– Żadnej. Ale właśnie na tym polega całe piękno śmierci, skarbie. Na niepewności. Nie wiesz co się z tobą stanie. Nie wiesz gdzie trafisz. Ale jeśli tylko byłaś dobrym człowiekiem, wiesz, że to miejsce będzie dobre.

– A czy ja byłam dobrym człowiekiem?

– Ja mam to wiedzieć? Sama siebie o to zapytaj. Zrób rachunek sumienia. Przelicz wszystkie swoje dobre i złe uczynki. Zapisz. Przeanalizuj. Wtedy się dowiesz. Ale ja wierzę, że na pewno nie jesteś zła.

– A co jeśli świat nie dzieli się na dobro i zło?

– Nic. Masz rację. Nie dzieli się. Bóg potrafi przebaczyć każdemu, nawet najbardziej bliskiemu piekła człowiekowi. A naprawdę złymi ludźmi są jedynie ci, którzy gardzą jego przebaczeniem. Pycha jest najgorszym, ale i najczęstszym grzechem, który trawi ludzkość.

– Nie wierzę w Boga.

– To nie ma znaczenia, skarbie. Ty możesz sobie w Niego nie wierzyć, ale nie martw się. On z pewnością wierzy w ciebie.

***

Kim jestem?

Istnieję?

Czy moje łzy coś znaczą?

Czasami sobie myślę, że On się z nami bawi. Śmieje się z naszych żałosnych prób zdobycia Jego miłości. Bo przecież ten skurwiel doskonale wie, dlaczego my to robimy. Nie dlatego, że go kochamy. Próbujemy w ten, pożałowania godny sposób, wyżebrać życie wieczne. I czy to, do cholery, nie jest pycha? Czyż nie są pyszni ci wszyscy niby-katolicy, którzy zaraz po powrocie z kościoła biją żonę, biją dzieci, piją na umór? Ci, co mówią, by żyć zgodnie z dekalogiem, ale prędzej zdechną, niż dadzą pieniądze żebrzącej kobiecie? Ci, co mówią, że wszyscy jesteśmy równi, ale robią znak krzyża, na widok dwóch całujących się mężczyzn? Ale błagają. Błagają o Jego miłość. Bo wszyscy jesteśmy Jego dziećmi.

A co mamy powiedzieć my? My, którzy według Biblii, jesteśmy jego pierworodnymi, bliższymi jego krwi niż wy? Co my mamy powiedzieć? Czy my pójdziemy do piekła? Czy my, do jasnej cholery, też musimy żebrać?!

Lecę przez chmury. Widziałam krucjaty. Widziałam, jak budowali piramidy. Widziałam spalenie Joanny d'Arc, widziałam jak dogorywa na krzyżu Syn Boży. Jako anioł widziałam wszystko. I niczego, niczego się nie nauczyłam. Dalej jestem dzieckiem. I już nigdy nie dorosnę.

Serafielu.

Nie chcę żebrać.

Nie chcę być jego zabawką.

***

Pokój do którego mnie wprowadzono, był niemal zupełnie pusty. Oprócz osoby, z którą to miałam się spotkać, znajdowały się w nim jedynie dwa krzesła oraz drewniany stolik, a na nim dwie szklanki i dzbanek, po brzegi wypełniony cieczą będącą zapewne sokiem pomarańczowym. Mówią, że poznanie Pani osobiście jest dla nas, aniołów, największym możliwym zaszczytem. To ona wykuwa nasze pancerze. To ona wręcza nam broń i wysyła na pole bitwy. To ona jest też osobą, z którą, ku mojemu niezadowoleniu, musiałam się reguralnie widywać.

Wyglądała pięknie, jak zawsze. Złotowłosa, niebieskooka, będąca uosobieniem wszelkich kanonów kobiecej urody. Jej twarz nieskalana była strachem, mimo, że dzień przed naszym spotkaniem cudem uniknęła śmierci. Taka już była. Dumna bohaterka, o zimnym spojrzeniu. Moi bracia ją uwielbiali, oddawali jej cześć. I mnie również, bo przecież jestem z nią tak blisko. A, niech się pierdolą. Pluję na to ich uwielbienie, fałszywy, wywołany strachem szacunek. Nie darzą nim mnie, a jedynie moją pozycję. Ona to co innego. Ją kochali szczerze.

Stała pod ścianą, boso, jak przy każdym naszym poprzednim spotkaniu. Widok różnił się jednak tym, że tego dnia, w przeciwieństwie do wszystkich innych, gdy dane mi było ją ujrzeć, nie była naga. Miała na sobie prostą, białą suknię, identyczną jak te, które wkładamy nowicjuszkom, gdy wyruszają do niej, by odebrać swoje przyszłe narzędzia pracy. Nie chciała zapewne dezorientować pilnujących jej, ostatnio niemal bez przerwy, strażników.

– Witaj, Nimue – powiedziała uśmiechając się. – Usiądź, proszę.

Wypełniłam jej nakaz bez słowa. Nalałam sobie soku, zwilżyłam suche od zdenerwowania usta i czekałam na jej ruch. Milczała długo, wbijając we mnie swój lodowaty wzrok. W końcu jednak się odezwała. I cholernie zaskoczyła mnie swoimi słowami.

– Powiedz, czy uważasz mnie za pasożyta?

Teraz z kolei ja milczałam, gdyż nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć. Tak. Uważałam ją. Nie wątpiłam w to. Jednak… Nie mogłam wymówić tego na głos. Nie mogłam poruszyć strun głosowych, wypuścić dźwięku przez gardło.

– Nie, Pani – powiedziałam więc zamiast tego.

– Kłamiesz, moja droga – przyłapała mnie na gorącym uczynku. – Wolę szczerość niż kłamstwo, nawet gdy łżesz ze szlachetnych pobudek.

– Skoro wiesz, to po co zadajesz mi to pytanie? – odważyłam się zapytać.

– Sama nie wiem, Nimue. Niełatwo jest być mną. Muszę żyć, bo jestem wam potrzebna. Nawet gdy w tej egzystencji nieustannie towarzyszą mi wyrzuty sumienia, nie mogę się poddać. Jestem ciekawa, czy potrafisz to zrozumieć.

– Potrafię, chociaż nie jest to żadne pocieszenie.

– Rozumiem. Dla mnie pewnie też by nie było. Boisz się?

– Zacznę się bać w moje osiemnaste urodziny.

– To już za trzy dni.

– Tak, wiem. Z niecierpliwością odliczam w kalendarzu czas do tej daty.

– Nimue, dlaczego nie uciekasz? Wiem, że nie chcesz umierać. Każdy to widzi. Wszechświatów jest nieskończona liczba, miałabyś gdzie się skryć do końca swojego życia, albo i jeszcze dłużej. Czemu tego nie zrobisz?

– Nie jestem tchórzem.

– Odwaga nie uratuje ci w tym przypadku życia.

– Miałabym więc żyć, spokojnie, ze świadomością, że uciekając skazałam na śmierć ciebie, Pani, i wszystkich moich braci? Dziękuję, w takim razie wolę już dać się rozstrzelać.

– Dobra z ciebie dziewczyna. Żałuję, że to na ciebie padło.

– Dziękuję.

– Mi też nie jest łatwo z tym, że na tobie żeruję.

– Nie chcę cię obrazić, Pani, ale niezbyt mnie to pociesza.

– Wiem. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, iż nie jestem doszczętnie wyprana z uczuć.

– Nigdy tak nie myślałam.

– Oczywiście.

Milczałyśmy, przez jakiś czas, popijając sok i patrząc sobie w oczy. Zastanawiałam się, po co tym razem mnie wezwała. Żeby mi się wyżalić? Wyspowiadać? Żeby mnie przeprosić? Tak, wyglądało to na przeprosiny. Ciekawe tylko, po co mi one. Nie pomogą mi. Nie uratują życia. Tak właściwie, to mam je gdzieś.

– Powiedz, Nimue – odezwała się w końcu, nalewając sobie kolejną szklankę napoju. – Czy ja jestem straszna?

– Słucham? – odparłam zaskoczona.

– Boisz się mnie?

– Nie, Pani.

– Dlaczego?

– Bo przecież potrafię cię zabić.

***

– Hej, Nica, wiesz, czym się różni ksiądz od złodzieja?

– Ech… Nie, Adiraelu, nie wiem czym się różni ksiądz od złodzieja.

– Złodziej nie rucha dzieci!

– Idź, ty idioto!

***

Jestem słaba.

Cholernie słaba.

Ktoś inny, będąc w mojej sytuacji, bez wahania oddałby życie za swoich braci, za słuszną sprawę, za przetrwanie wszystkiego co kocha… A ja? Płaczę. Odliczam dni. Muszę zbierać wszystkie siły, by odegnać wciąż powracające myśli o ucieczce.

Jestem egoistką.

Wiesz, w czym tkwi problem? Mogli mi nie mówić. Mogli po prostu zabić mnie w odpowiednim dniu, z zaskoczenia, zamiast robić z tego jakąś pieprzoną uroczystość. A ja… Cholera, zdradzili mi tą tajemnicę natychmiast po przebudzeniu! Wiem od czterech lat! Próbowałam żyć normalnie, pogodzić się ze swoim losem, cieszyć się każdym dniem… Ale jak mogę się cieszyć, kiedy wiem, kiedy moje dni się skończą? Nie jest łatwo żyć ze świadomością kruchości swojego życia, ulotności swojego losu…

Dramatyzuję. Wiem.

Gubię się już w tym wszystkim. Nigdy nie odnajdę siebie.

Jestem w kropce.

A został mi już tylko tydzień.

***

– No weź, Nica, chyba żartujesz. Nie ma nic bardziej obrzydliwego niż dziewczyna z papierosem.

– Serio? A ta twoja Marilyn Monroe? Czy inna Audrey Hepburn?

– One to co innego. One wszystko co robiły, robiły z klasą, nawet kiedy paliły. Ty za to wyglądasz z papierosem jak kloszard.

– Dzięki.

– Poza tym na filmach, to zawsze facet pali po wszystkim.

– Telewizja kłamie.

– Jasne.

Milczenie. Skończyłam, zgasiłam na talerzu po kanapkach, siedziałam. W ciszy. Nienawidzę ciszy. Nienawidzę ciszy, gdy ktoś jest obok i patrzy na moje milczenie. Ale on nie zamierzał dać mi spokoju. Adrian. Ten, który nazywa mnie Nicą. Cholera jasna. Niech się w końcu odezwie. Niech nie zostawia mnie samej. Nie chcę zatonąć w swoich myślach. Bądż przy mnie. Powiedz coś…

Powiedział. Nierozsądnie dobrał słowa.

– Nica?

– Hm?

– Mogę cię o coś zapytać?

– Jasne.

– Ale nie będziesz zła?

– To zależy.

– Od czego?

– Od tego co powiesz, idioto.

– Aha.

– Powiesz to w końcu?

– Nica… Czy gdybyś nie miała umrzeć za dwa tygodnie… Czy wtedy też byłabyś ze mną?

– Co?

– No… Jestem po prostu ciekaw, czy gdyby wszystko było w porządku… Czy dzisiaj i tak by się wydarzyło?

– Kurwa, nie wiem. Skąd mam wiedzieć, co by było, gdyby wszystko było w porządku?

– Oczywiście. Przepraszam.

– W dupie mam twoje przeprosiny. I przestań zachowywać się jak gówniarz. Nie jestem ze szkła, do cholery.

– No nie wiem, nie wiem…

– Czego?

– Czy nie jesteś ze szkła. Muszę się upewnić.

– Ej… Zostaw! Zostaw… Haha, zostaw ty idioto!

Fala. Zabrała mnie fala. Odpłynęłam z oceanem, który umoczył mnie, uchował i nie chciał wypuścić. Był wzburzony. Cudem się utrzymywałam, cudem nie rzucał mną o skały. Ale było mi dobrze. Ale byłam szczęśliwa. Ale sięgnęłam nieba, gdy wzbiłam się na wyżyny, ku chmurom, gdy fala rzuciła mną w górę. Byłam Ikarem. Spadłam. Powróciłam na ziemię, z uśmiechem, z uczuciem wolności. Po wzniesieniu zawsze musi nadejść upadek. A jeszcze nigdy nie wzniosłam się tak wysoko.

Czułam jego bicie serca. Czułam jak jego pierś unosi się i opada, w naturalnym, pięknym rytmie życia. Czułam jego zapach i czułam, że nie jestem sama. I cieszyłam się, że tego dnia do niego przyszłam, że mnie nie zostawił. Że będę miała za kim tęsknić.

– Ucieknij ze mną – powiedział, gdy ochłonął.

Sięgnęłam po papierosa. Złapał mnie za nadgarstek, powstrzymał.

– Ucieknij ze mną – powtórzył.

Milczałam. W moich oczach zbierały się łzy, odwróciłam głowę, nie chciałam, żeby je zobaczył. Cholernie chciałam zapalić. Dym mógł przecież rozwiać mój smutek.

– Olej ich wszystkich, Nica. Wcale nie musisz za nich umierać. Niby czemu ich życie ma być więcej warte, niż twoje?

– Adrian, ja…

– No co? Proszę, nie mów mi, że taki jest twój obowiązek. Jakie oni mają prawo, by czegokolwiek od ciebie wymagać? Co niby oni dla ciebie zrobili?

– Adrian, oni zginą bez mojej pomocy. Jestem kim jestem, więc…

– No i co z tego? Dlaczego masz umierać za to, że jesteś Veronicą Salerno? W czym Veronica Salerno jest gorsza od innych?

– Nie umieram za to, że jestem Veronicą, Adiraelu. Umieram za to, że jestem Nimue. I tak, to właśnie jest mój obowiązek. Możesz nie przyjmować tego do wiadomości, ale tak jest. Urodziłam się jako Nimue i jako Nimue byłam im potrzebna. I umrę. Jako Nimue. A teraz daj mi, do cholery, zapalić tego pierdolonego papierosa!

– Mówisz tak, żeby uciec. Nie wierzysz w to, że tak musi być. Nie wierzę, że tak po prostu to zaakceptowałaś. Cholera, Nica, ja naprawdę nie chcę cię stracić…

– A myślisz, że ja, kurwa, chcę umierać? Ale to musi się stać! I twoje pieprzenie nic w tej sprawie nie zmieni! Od początku nie zamierzałam uciekać. Ani samotnie, ani z tobą, ani z nikim innym. Od początku zamierzałam po prostu zrobić to, czego ode mnie oczekują. Bo to właśnie powinnam zrobić. Bo takie jest pieprzone prawo natury. I wiem, że takie właśnie jest moje przeznaczenie.

– Tylko udajesz taką pewną.

– Nawet jeśli, to nie licz na to, że chwycę cię za rękę i odejdziemy razem w kierunku zachodzącego słońca. To nie jest Hollywood, skarbie. Tu nie każda historia kończy się happy endem.

Teraz to on milczał. Teraz to on odwrócił głowę. Czułam się podle. Czułam, że go zraniłam i że równocześnie ranię też siebie. Ale co innego mogłam zrobić? Czasem po prostu musi nastąpić taka kłótnia, niczym w meksykańskich telenowelach. Żeby sobie coś wyjaśnić. Żeby zacząć coś nowego. I żeby coś skończyć. Tego dnia też coś skończyłam, coś uporządkowałam. Rozpoczęłam pisanie testamentu.

– Lepiej już pójdę – wyszeptałam po chwili.

– Idź – powiedział.

A ja odeszłam. I już nigdy więcej go nie zobaczyłam.

***

Czym jest kłamstwo? Doskonale wszyscy wiemy. Nieprawdą. A co, jeśli nie znamy prawdy? A co, jeśli musimy coś powiedzieć, a nie potrafimy odkryć tego, co czujemy?

Gubimy się. Popełniamy błędy. Na tym właśnie polega nasze życie. Na popełnianiu błędów, na wyciąganiu z nich wniosków, na gubieniu się w nich i lądowaniu samotnie na brzegu, bez nikogo, samotnie, stłamszona przez fale i nie mogąca złapać oddechu. I tak jest dobrze. Gdy popełnisz błąd, musi spotkać cię kara.

Pewnie zastanawiasz się, czemu to wszystko piszę?

Żebyś zrozumiała. Chociaż… O czym ja mówię? Nie zrozumiesz. Odkryją to po mojej śmierci i nigdy nie dadzą ci tego do przeczytania. Nie pozwolą na twoje przebudzenie. Nie dadzą ci szansy… Nie dadzą ci szansy, żebyś zrozumiała co mną kierowało.

A ja? Pomacham ci na pożegnanie, w scenie pełnej taniego melodramatyzmu, pełnej kiczu, który wylewa się z moich słów. A ty? Ty zapomnisz. Zapomnisz, bo tak będzie najlepiej. Najlepiej dla ciebie. Najlepiej dla mnie. Najlepiej dla nich. Rozpamiętywanie będzie przynosić tylko niepotrzebny ból. Bez niego będziesz szczęśliwsza. Bez nich wszystkich, bez tej odpowiedzialności, bez tej wiedzy… Pozostaniesz wolna.

Przepraszam cię za wszystko. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale to nie był mój wybór. Ja chciałam ci wszystko powiedzieć. Wiem, że to by cię tylko niepotrzebnie skrzywdziło, ale… Mimo to, kłamstwo pozostaje kłamstwem. Dlatego proszę cię o wybaczenie.

A teraz czas się pożegnać. Nie odpowiesz mi, ale wierzę, że gdybyś mogła… Nie. Zapomnij o tym. Dość tego użalania się nad sobą. Dość tych tanich wzruszeń. Po prostu dwa, zwyczajne, zupełnie pozbawione epickości słowa. Nie jestem poetką. Więc krótko.

Żegnaj, mamo.

***

– Cześć, mamo! – krzyknęłam od progu i uśmiechnęłam się, widząc, że nie odpowie mi, gdyż słuchawki na uszach całkowicie odcięły ją od świata.

Tak to bywa, gdy rodzicom dane jest poznać odrobinę elektroniki. Gdy nowoczesność wsiąknie w ich życie, nieraz niemal uzależniają się od niej. Odnajdują wspaniały, nieznany wcześniej świat, który zawsze mieli na wyciągnięcie ręki, a mimo to zawsze bali się po niego sięgnąć. Moja matka odkryła istnienie iPoda zaledwie dwa miesiące wcześniej, ale już zdążył on stać się nieodłączną częścią jej codziennej egzystencji. Nie wyobrażam sobie, by robiła śniadanie bez białych słuchawek i dochodzącego z nich głosu Louisa Armstronga. Szkoda tylko, że jej gust muzyczny zdecydowanie nie przeszedł ewolucji.

Poklepałam ją po ramieniu. Odwróciła się, wyciszyła muzykę.

– O! Cześć, skarbie! – krzyknęła. – Zjesz coś?

– Jasne – odparłam, siadając na krześle i patrząc jak jajka, po rozbiciu skorupki, lądują z głośnym sykiem na patelni.

Nic nie mówiłyśmy. Mam nuciła jakiś stary przebój, ja milczałam. Jej uśmiech, jej podzielna uwaga, jej radość z codzienności. Nie narzekała, że musi zrobić nam śniadanie, tylko po prostu to robiła. Szczęśliwa. Pogodna. Będąca moim kompletnym przeciwieństwem. Uwielbiałam na nią patrzeć. Uwielbiałam przy niej być i spędzać z nią spokojne, słoneczne poranki, takie jak ten. W ciągu dnia każda pójdzie w swoją stronę, a wieczorem zrobimy sobie wielką miskę popcornu i zasiądziemy do jakiegoś filmu, który moja rodzicielka zdobędzie wcześniej z wypożyczalni DVD. Pewnie będzie to komedia romantyczna z Hugh Grantem. Obie uwielbiałyśmy Hugh Granta.

Głośne pyknięcie powiadomiło nas, iż woda na herbatę właśnie się zagotowała, więc mama przerwała na chwilę smarowanie kromki chleba masłem i chwyciła czajnik, by zalać dwie filiżanki. Czajnik elektryczny. Dawniej w naszym posiadaniu był taki z gwizdkiem, na gaz. Gdy kończył pracę, alarmował swoim dźwiękiem nie tylko cały dom, ale również ulicę. Wyrzuciłyśmy go, gdy odszedł tata. Ciekawe, co stanie się z tym, gdy mnie już nie będzie.

– Trzymaj – usłyszałam głos, który wyrwał mnie z zamyślenia. Na stole, przed moimi oczami, wylądowało właśnie śniadanie. Nawet nie zauważyłam, kiedy skończyła.

– Mamo… – zaczęłam, gdy ona podawała mi herbatę.

– Tak?

– Dziękuję.

– W porządku – oznajmiła, po czym usiadła i zabrała się do jedzenia. Poszłam w jej ślady.

Dopiero teraz zauważyłam, że coś jest nie tak. Zawsze gadatliwa, nawet przy jedzeniu, tym razem milczała. Zerkała na mnie, co chwilę, jakby sprawdzała, czy wszystko ze mną w porządku. Czyżby się przebudziła? Ale w jaki sposób? Nie, musiało chodzić o coś innego. Tylko o co? Czy coś się stało?

– Kochanie, musimy porozmawiać – oznajmiła, gdy talerze były już puste.

– O czym? – zapytałam.

– Niestety, nie będziemy mogły wyprawić ci urodzin, chyba że trochę później. Lekarz mówił, że jedyny wolny termin na najbliższe pół roku ma właśnie siódmego.

No jasne. Zaczęli działać. W rzeczywistości nie było żadnego lekarza, nie było żadnej ciężkiej choroby serca, nie będzie żadnego samochodu, który potrąci mnie, gdy będę wracała z wizyty… Moje ciało nie będzie tak zmasakrowane, że dla dobra matki, oszczędzą jej tego widoku. To wszystko kłamstwo. Cholerne kłamstwo. A moja biedna rodzicielka łyka to wszystko niczym młody pelikan. Czułam się podle.

– A nie dało by się wcześniej? – spytałam, tylko po to, by zabrzmieć wiarygodnie. Nie chciałam ich wyprawiać. Ona pragnęła tego bardziej ode mnie. – Przecież to dopiero za miesiąc.

– Nie wiem, czy wcześniej uda mi się zgarnąć wolne… Ale może coś z tego będzie. Pogadam z szefem. Trzymaj kciuki.

– Dobrze, mamo.

Napiłam się herbaty.

***

Udało się. Nie wiem jak to zrobiła, ale się udało. Urządziłyśmy wspaniałe przyjęcie. Dla mnie, dla moich nielicznych przyjaciół i dla naszej jeszcze mniej licznej rodziny. No, i dla niej. By mogła zobaczyć, jak jej córeczka dorasta, jak dumnie wkracza w dorosłość. Z podniesioną głową, która wkrótce uderzy o ziemię. By mogła przeżyć moje ostatnie, supersłodkie urodziny.

A ja? Ja udawałam szczęśliwą.

***

– Co piszesz?

– Eee… Nic. Jak tu wszedłeś?

– Drzwi były otwarte.

– Można było zapukać.

– Wybacz, Nimue. Co robisz?

– Jak już mówiłam, nic, Serafielu. Czego chcesz?

– Przyszedłem zapytać jak sobie radzisz.

– Jakoś. Wszystko już gotowe?

– Naturalnie. Czekamy wyłącznie na ciebie. Przyjdziesz, gdy będziesz gotowa.

– Czyli nigdy?

– To nie jest śmieszne, Nimue. Nadszedł już czas.

– Tak… Nadszedł czas. No to chodźmy.

***

Czułam, jak moje skrzydła płoną pod ich spojrzeniem. Czy byli mi wdzięczni? Może. Niektórzy. Ale większość była jedynie wdzięczna losowi, że jestem tutaj, gotowa, by się dla nich poświęcić. Czy dziękowali mi? Nie. Ja byłam jedynie narzędziem, czymś, co trzeba wykorzystać. Co musi umrzeć, by oni mogli żyć. Takie jest prawo natury. Cholerne, błędne koło. Bo przecież… Przecież oni też umierają. W nierównej walce. W walce, w której bronią życia kompletnie nieznanych sobie ludzi. Taki już nasz los.

Ich. Ich los.

Po co był cały ten marsz? Pieprzona parada? Żeby odwlec to, co nieuniknione? Żebym poczuła się lepiej, widząc, że wszyscy cieszą się z mojej śmierci? Po co mi to? Przecież nie zmienię już decyzji. Przecież nie pozostało już mi wystarczająco sił, by z nimi walczyć, by się z kimkolwiek spierać…

Już po wszystkim. Teraz pozostało mi tylko umrzeć.

Dalej, Nica, wymuś na swojej twarzy chociażby cień uśmiechu… Niech widzą, że ty też się cieszysz. Udawaj. Tak będzie lepiej.

Serafiel patrzył na mnie jakoś dziwnie… Był zniesmaczony? Tym, że nie potrafię radować się zaszczytem jaki mnie kopnął? Niech się pierdoli. Niech wszyscy się pierdolą.

Ich wzrok palił mnie ze wszystkich stron. Ich śmiech sprawiał, że moje skronie pulsowały z bólu. Zacisnęłam powieki. Ilu ich jest? Setki? Tysiące? Wszyscy przybyli tu dla mnie. Żeby obejrzeć moje ostatnie przedstawienie. Mój ostatni, największy występ. Oscar murowany.

Nie zważając na gorąco, zwalczając tępy ból, rozejrzałam się po wiwatującym tłumie. Nie odnalazłam go tam. Dziękuję, Adrian. Przynajmniej ty wykazałeś odrobinę taktu.

A może nie przyszedł, bo bał się spojrzeć mi w oczy, po tym jak mu odmówiłam?

Nie. Nie myśl o tym, Nica. I rusz się, do cholery. Jeszcze tylko parę kroków. Parę kroków i będzie po wszystkim, po tym gorącu, po tym brzemieniu, po tych śmiechach, krzykach, po nich wszystkich, po tym całym pieprzeniu… Jeszcze chwila. Chwila i będzie po wszystkim. Jedna chwila. Chwila…

Myśl o śmierci podobała mi się coraz bardziej. Chyba się z nią oswoiłam.

***

– Nimue… Chcesz coś powiedzieć?

– Nie.

– Proszę, powiedz coś. Ludzie na to czekają.

– Nie. Pierdol się.

– Daj spokój, krzyknij coś. Cokolwiek. Niech cię kochają.

– Mam ich w dupie. Niech kochają kogoś innego.

– Nimue, do cholery, powiedz coś! Proszę cię. Oni tego pragną. Oni pragną wiedzieć, że umierasz szczęśliwa, rozumiesz? Oni muszą to wiedzieć. Wyglądasz, jakbyś szła na ścięcie głowy, ale tak nie jest. Idziesz po wieniec laurowy, jako bohaterka, jako największa z męczenników! Idziesz radując się i oni będą się radować, jeśli im to okażesz… Oni nie chcą za tobą płakać. Nie chcą by dręczyło ich sumienie. Oni są prości, Veronico. Oni nie są po to, żeby filozofować, żeby zastanawiać się, nad słusznością naszych działań. Oni są po to, żeby walczyć. A nie będą mogli walczyć, jeśli nie będą sypiać po nocy, rozpaczając za pewną dziewczynę, która ze łzami w oczach szła pod katowski topór. A jeśli zobaczą bohaterkę, złotowłosą, która z uśmiechem idzie na stos, umierając za nich, niczym królowa, dumnie, to zasną spokojnie. Proszę, Nimue. Powiedz coś. Nie dla siebie. Nie dla mnie. Dla nich. Żeby wierzyli, że wszystko jest tak wspaniałe, jakim to widzą. Proszę.

– Dasz mi wtedy spokój?

– Tak.

Odwróciłam się. Wszystkie głosy, wiwaty, śmiechy… Wszystko ucichło. A ja zadarłam głowę, spojrzałam na nich dumnie, położyłem rękę na sercu i krzyknęłam. O wiele cieńszym głosem, niż zamierzałam, ale oni i tak patrzyli na mnie, niczym na boginię.

– Przyjaciele! Moi bracia i siostry! Chcę, żebyście wiedzieli, że zaszczytem jest oddać życie za wasze zwycięstwo! Chcę, żebyście wiedzieli, że zaszczytem jest oddać życie za Panią! Chcę, byście nigdy nie zapomnieli, jakie szczęście dał mi los, że mogłam odejść z uśmiechem na ustach, widząc was, szczęśliwych, i mieć pewność, że dobrze wykorzystacie szansę, którą wam ofiarowuję! Dziękuję wam! Dziękuję wam za wszystko i do zobaczenia! Bo wierzę w to, że gdzieś i kiedyś jeszcze się spotkamy!

Rozległy się oklaski. Idioci. Jak łatwo można nimi manipulować, jak łatwo można sprawić, że pójdą za baranim pędem. Jak łatwo można wysłać ich nawet na śmierć, jeśli wcześniej strzeli im się odpowiednią, równie patetyczną, gadkę. Dobrze, że ja taka nie byłam. A może szkoda? Tak, szkoda. Bo gdybym była… Wtedy naprawdę umierałabym z uśmiechem.

– Gratulacje – powiedział Serafiel. – Są szczęśliwi. Ułatwiłaś im życie. Wiesz… Naprawdę jesteś aniołem.

***

Odprowadzili mnie do pomieszczenia, w którym jeszcze trzy dni temu spotkałam się ze wspaniałą Panią. Teraz stało tu tylko jedno krzesło, a na stole stała tylko jedna szklanka. Pełna. Wiedziałam co się w niej znajduje.

"– Nie martw się, nie będzie bolało. Proszek jest bez smaku, zmieszamy go z sokiem, wypijesz go, dwadzieścia sekund i będzie po wszystkim.

– Co poczuję?

– Pewnie nic. Zresztą nie wiem. Ale zapewniono mnie, że twoje odejście będzie całkowicie bezbolesne, więc chyba po prostu zaśniesz.

– Dziękuję, Zofielu.

– Powodzenia, Nimue. Trzymaj się."

Usiadłam na krześle i zajrzałam do szklanki. Sok pomarańczowy. Pachniał zupełnie normalnie. Muszę go tylko wypić. Chlup i bólu. Chluśniem bo uśniem.

Naprawdę, cholernie się boję.

Ale co mogę zrobić? Cholera jasna, nic innego mi nie pozostało. Muszę wlać w siebie gorycz porażki i słodycz zwycięstwa. Wleję to w siebie i…

Nie uciekniesz, Nica. Będziesz dzielna. Spełnisz swój obowiązek, nawet jeśli w niego nie wierzysz. Zrobisz to. Nie uciekniesz. Tak bedzie lepiej.

Zapomnisz o wszystkim, odpłyniesz w ocean niebytu, i będziesz szczęśliwa, nie musząc już nosić brzemienia jakie na ciebie spadło. Będę szczęśliwa? Nie. Nie będę. Nie będę szczęśliwa, nie będę smutna, będę spokojna. Spokojna. Na zawsze. Wszystko będzie dobrze.

Nie ucieknę.

Wleję to w siebie o odlecę. Wzniosę się. Na moich skrzydłach.

Bo cóż innego mi pozostało?

Szybko wypiłam całą zawartość szklanki.

Pozostałam aniołem.

 

13.12.2012

Koniec

Komentarze

Fajne wyraziste sceny. Przeczytałem twoje opowiadanie do końca, a rzadko mi się to zdarza… Jedyne co razi, to dysonans między przemyśleniami (monologiem wewnętrznym?) autorki, który jest bardzo uduchowiony i pełen niedomówień, a dialogiem z innymi postaciami, pełnym wulgaryzmów i całkiem prostackim, który jakoś nie pasuje do całej reszty.

Przeczytałam. I przyznam, że nie wiem, o co chodzi. O co chodzi z ofiarą, jaką rolę mają pełnić wstawki (np. z matką), które dla fabuły wpływu nie mają, po co to wszystko. Nie kupuję motywacji bohaterki, bo nie jest niczyhm wyjaśniona. Dlaczego ma zostać złozona w ofierze? W jaki niby sposób to ratuje Panią i tłum? Nic nie wiadomo.   Nie niebo i piekło, tylko Niebo i Piekło, odnosisz się do pewnych tradycyjnych, symbolicznych pojęć.   Brakuje trochę przeciwnków, kilka jest zbędnych, zdarzają się zbędne zaimki, ale ogólnie technicznie jest dobrze. Czyta się szybko, jasno, przejrzyście.   Wszelkie kanony urody? Wszystkie na raz? Wenus z Milo i Wenus z Willendorfu w jednym?   "Teraz z kolei ja milczałam…" – nieprawda, milczała przecież od samego początku.   Leniwe dziecko, jak nawet herbaty zalać nie umie i wszystko matka robi za nią ; /   "Chlup i bólu" – czegoś tu brakuje.   "Wleję to w siebie o odlecę" – literówka.   Tyle ode mnie.   Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

@murdrum Dzięki. Ten kontrast jest zamierzony – ważna jest różnica między prawdziwą Nimue, a Nimue którą widzą inni. Potraktowałem jej wulgarne zachowanie jako rodzaj buntu, a jednocześnie prośby o pomoc. Poza tym uznałem ten kontrast za ciekawe zagranie. Może się myliłem :) @joseheim Miło mi. Już tłumaczę o co chodzi – opowiadanie jest o poświęceniu, o godzeniu się z losem, zaakceptowaniu siebie i swojej roli i próbie odnalezienia sensu w swoim istnieniu. Jak również o strachu przed śmiercią i nastoletnim buncie przeciwko światu. Nie zdradziłem rzeczy które wymieniłaś ponieważ nie mają one żadnego znaczenia. Zawsze piszę w ten sposób – zdradzam tylko tyle, ile uznam za konieczne. Po co mam pisać w jaki sposób ofiara bohaterki ratuje Panią, skoro raz: nie ma takiej potrzeby, dwa: uczyniłoby to opowiadanie o wiele mniej uniwersalnym (co kłóciłoby się z moimi zamiarami). Motywacja bohaterki jest wyjaśniona dosyć przejrzyście – od jej śmierci zależy życie wielu bliskich jej osób. Nie wiadomo czemu, ale to nie zmienia faktu, że to dobra motywacja. Jeśli koniecznie potrzebujesz wiedzieć dlaczego, wymyśl sobie jakiś powód. Albo mogę ci go zdradzić, jeśli chcesz. W opowiadaniu nie jest on moim zdaniem potrzebny. Wstawka z matką jest bardzo ważna, tak jak wstawka z Adiraelem, itp. Dlaczego? Bez nich opowiadanie byłoby właściwie o niczym – patrz: pierwszy akapit mojego postu. Dzięki za wskazanie błędów. Wstyd mi, bo opowiadanie ma ponad pół roku, a wciąż ich tyle… "Wszelkie kanony urody" – to raczej oczywista przenośnia, nie widzę tu błędu, ale może się mylę. Oj tam leniwe, przecież mama z własnej inicjatywy zalała herbatę :) Zależało mi na pokazaniu sielanki w tej scenie, tak mi się skojarzyło. Z tym milczeniem rzeczywiście bez sensu. Znów: dzięki za wskazanie. Również pozdrawiam.

Cóż, autor ma prawo uważać, co chce, ale nie zapominaj, że nie piszesz dla siebie. A czytelnik też ma prawo uważać, co chce. Moim zdaniem zaś to opowiadanie teraz jest o niczym.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Oczywiście, że czytelnik może uważać co chce. W żadnym wypadku tego prawa nie podważam.

Nowa Fantastyka