- Opowiadanie: Mofas - Impresja kryminalna

Impresja kryminalna

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Impresja kryminalna

 

Konstancjusz Pacocha obudził się i spojrzał na drobną, nagą dziewczynkę leżącą obok niego. Ile mogła mieć lat? Jedenaście? Dwanaście? Z wczorajszej nocy pamiętał tylko, że zaczepiła go pod bramą oferując swoje wdzięki w nadzwyczaj przystępnej cenie. Potem pili… i dziura we łbie. Nic. Nothing. Null. Rozejrzał się wokół siebie. Puste butelki po piwie i trzy zużyte prezerwatywy. Następnie skierował wzrok na swojego penisa. Miał silną erekcję. Trącił dziewczynkę łokciem i powiedział do niej:

 

– Zrób mi loda, laleczko.

 

***

 

Komisarz Andrzej Zieliński pochylił się nad ciałem młodej kobiety. Obok niej leżały parasol i kapelusz. Sama niewiasta była bardzo urodziwa. Nosiła krótką czarną sukienkę, a jej włosy tego samego koloru pozostawały w nieładzie, spowodowanym upadkiem. Komisarz popatrzył w górę. Schody zamykały się nad nim kręgiem, czuł się jakby był w studni. Nienawidził tego typu klatek schodowych w tczewskich kamienicach. Zawsze miał wrażenie, że wkracza do przedsionka piekła. Nie mylił się też zbytnio w tym określeniu, w starych kamienicach gnieździła się najczęściej biedota o zachowaniach dawno już wykraczających poza te nazywane patologicznymi.

 

Ta kobieta jednak nie pasowała mu do tego miejsca. Czego ona tutaj szukała?

 

– Cóż, ona na pewno nie żyje – rzekł do policyjnego koronera.

 

– Śmierć spowodowana została upadkiem. To mogę ci powiedzieć na sto procent – odparł koroner, Mirosław Labandt, starszy już pan z olbrzymim doświadczeniem w pracy ze zwłokami. W środowisku policyjnym nosił on pseudonim Nekrofil, a to dlatego, że na początku kariery, jeszcze za czasów starego systemu socjalistycznego, badając sprawę seryjnego mordercy, który porzucał nagie kobiety, drenując je wcześniej z narządów intymnych, poślizgnął się nad taką delikwentką w błocie i niefortunnie wylądował na niej. Próbując się podnieść, wykonał kilka rozpaczliwych ruchów, które jego kolegom przypominały frykcyjne. I stąd otrzymał ten zaszczytny tytuł. – Czegoś więcej może dowiemy się w laboratorium. Tymczasem zabieram ją do siebie.

 

– Piękna była – mruknął w zadumie Zieliński.

 

– Dalej jest – stwierdził Labandt. – I przy odpowiednim przechowywaniu jeszcze długo pobędzie.

 

– Niewątpliwie wiesz wszystko na ten temat – uprzejmie zauważył komisarz.

 

– Znasz moje zdanie na temat kobiet. Po tych wszystkich zawodach miłosnych, które przeżyłem doszedłem do wniosku, że najlepszymi kobietami są te umarłe. Przede wszystkim milczą. I są zawsze chętne i gotowe, trzeba tylko umieć je, hmm, zakonserwować.

 

– Kiedy tak mówisz, mam wrażenie, że naprawdę od czasu do czasu współżyjesz z denatkami.

 

– Człowiek jest zagadką – rzekł tajemniczo Mirosław i odszedł za swoimi dwoma pomocnikami, którzy wynosili w czarnym worku zwłoki.

 

Z mroku wyłonił się nagle podkomisarz Wojciech Gajewski, partner Zielińskiego, z wyrazem niesmaku na swojej przystojnej, pół-arabskiej twarzy.

 

– Nie znoszę towarzystwa tego starego zboczeńca – powiedział.

 

– Każdy jest jaki jest – filozoficznie stwierdził Zieliński, zapalając papierosa marki L&M. – Kobieta, którą przed chwilą zabrał, została zrzucona – zaciągnął się głęboko, wypuszczając dym wprost w twarz Gajewskiego. Ten odsunął się i zakaszlał. – Więcej nawet, na pewno wyleciała z ostatniego piętra. Albo sama wypadła.

 

– Popełniła samobójstwo tak ubrana i z parasolem, mimo że od miesiąca nie padało w tym cholernym mieście? Na pewno nie leży tu trzydzieści dni.

 

– Może przeprowadzała eksperyment – rzekł Zieliński, strzepując na brudną podłogę popiół. – Wyskoczyła z zamiarem bezpiecznego lądowania. Parasol miał zadziałać jak spadochron, jednakże nie otworzył się, bo jak widzisz, jest złożony. Mogła też nie zdążyć go rozłożyć, bo już leżała na dole. Co ty na to?

 

– Nie wydaje mi się to prawdopodobne. Lecz taką wersję również będziemy musieli rozważyć.

 

– Niechybnie, niechybnie – Zieliński rzucił niedopałek i zgniótł go obcasem buta. – Teraz jednak musimy przesłuchać mieszkańców tej kamienicy. I nie będzie to łatwa i miła robota.

 

***

 

Dziewczynka o imieniu Aneta po wykonaniu roboty poszła do łazienki się umyć. Zapewniła go o swojej miłości i wdzięczności, obiecując, że jeszcze parę razy rozłoży przed nim swoje wątłe nóżki, jeżeli on będzie miał na to ochotę, no i oczywiście fundusze. Konstancjusz leżał odprężony i zadowolony, wsłuchując się w uspokajający szum wody. Jednak myśl o tym, że nie pamięta ostatniej nocy nie dawała mu spokoju. Aneta coś kręciła, mówiła, że kochali się trzy razy, co zgadzałoby się z ilością prezerwatyw przy łóżku. Ukrywała jednak coś przed nim. Podrapał się po gęsto owłosionych jądrach. W sumie fajna była ta Anetka. Ćwiczone usta miała. Strzelił palcami. Jak na tczewskie warunki, nie był jakimś ohydnym degeneratem. Nie zgwałcił nigdy nikogo, za seks zawsze płacił, a że lubił dziewczynki poniżej piętnastego roku życia, to jego sprawa. Nie krzywdził żadnej. Nie brał co nie jego. Zawsze pytał o zgodę i o cenę. Czasem nie musiał płacić, niektóre były tak napalone. No, ale w tym mieście ciężko było znaleźć kogoś o normalnych preferencjach seksualnych. Przynajmniej normalnych w znaczeniu ogólnie pojętego interesu społecznego.

 

W Tczewie mieszkali zboczeńcy, zwyrodnialcy, alkoholicy, ćpuni, uzależnieni onaniści oraz inni przerażający ludzie, którzy w innych wielkich miastach trwożnie się ukrywali.

 

Konstancjuszowi stanął też przed oczami obraz jego rodzonego brata, Henryka. Otóż ten zakochał się, chyba nawet ze wzajemnością, w kozie. Kiedy pili alkohol wraz ze wspomnianą kozą, którą ochrzcili imieniem Mirabel, odwiedził ich ksiądz. Urżnęli się pięknie, a następnie przekonali księdza, by ten zawarł związek małżeński między Mirabel a Henrykiem. Ksiądz ochoczo na to przystał, żądając wszak prawa pierwszej nocy. Henryk oburzył się na taką bezczelność, więc do małżeństwa nie doszło. Następnego dnia obrażona koza oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku. Henryk rozpacza do dzisiaj. I nie pomogła mu pozbierać się nawet krowa Helenka.

 

Konstancjusz nie miał takich problemów. Nie zakochiwał się, a gdy chciał, oprócz seksu, też trochę czułości i delikatności, po prostu dziewczynce dopłacał. I wszytko działało, tak jak dzisiaj. Tyle, że zazwyczaj pamiętał co robił.

 

Aneta wyszła z łazienki, owinięta w ręcznik. Usiadła na skraju łóżka i zaczęła rozczesywać włosy, rzucając w jego stroną nerwowe spojrzenia, odwracając oczy, gdy tylko on patrzył na nią.

 

Co ty ukrywasz, słoneczko?

 

***

 

Zostały im dwa ostatnie mieszkania na czwartym, najwyższym piętrze. Zapukał do bliższego. Otworzyła mu drzwi staruszka. Kiedy usłyszała, że przyszła do niej policja, o mało nie dostała zawału. Zaprosiła ich jednak, przygotowała herbatkę, podała ciasteczka i usiadła, drżąc na całym ciele. Gajewski mruknął kilka frazesów mających rozładować napięcie, a potem odezwał się Zieliński.

 

– Znaleziono ciało – pokazał staruszce twarz kobiety na ekranie smartfona. – Tutaj na dole. Znała pani tę denatkę?

 

– Kochanieńki, gdzieżby! Pierwszy raz bodaj ją widzę!

 

– Rozumiem. A nie słyszała pani czegoś podejrzanego między… – zerknął na smartfona, gdzie pojawił się sms ze wstępnymi wynikami sekcji od Labandta – …między dwudziestą trzecią a drugą rano?

 

– Och tak, koło północy krótki wrzask i huk, ale, kochanieńki, ja się bała wychylić chociażby czubek nosa, żeby i mnie co złego nie spotkało. W tej kamienicy nie przepuszczą nawet staruszce jak się napiją. Wszystko co się rusza… biorą…

 

– Tak myślałem. Cóż. Dziękujemy, może w tym ostatnim mieszkaniu będą coś więcej wiedzieć.

 

– Och wątpię, kochanieńki – złośliwie uśmiechnęła się staruszka. – Mieszka tam taki kryptopedofil, Konstancjusz Pacocha. Wczoraj sobie nową małolatę sprowadził. Jęczeli całą noc, że spać nie można było.

 

– Dziękujemy – rzekł wyraźnie zażenowany Gajewski. Od razu widać, że niedawno przyjechał z cywilizacji, pomyślał komisarz Zieliński. W dwa tysiące pięćdziesiątym roku niewiele już było na świecie miejsc tak złych jak miasto Tczew. A jeśli wziąć pod uwagę, że znajdowali się w najgorszej z najgorszych dzielnic, to nie było co się dziwić jego partnerowi.

 

Kiedy stanęli przed obdrapanymi drzwiami z krzywą plakietką Pacocha nad judaszem, Zieliński poklepał nieco bladego Gajewskiego po plecach.

 

– Przyzwyczaisz się – uśmiechnął się szeroko, swoim wyćwiczonym aktorskim uśmiechem, po czym dość wściekle załomotał w drzwi. Nie żeby miał jakieś uprzedzenia po tym, co powiedziała mu staruszka, lecz nerwy już go zżerały. Sam nie był święty przecież – nigdy nie pytał dziwek o wiek, a niektóre to wręcz wyglądały na mniej niż szesnaście.

 

Co zrobić. Gliniarze mieli w burdelach specjalne ulgi i bonusy, więc nikt takimi głupotami jak wiek sobie głowy nie zawracał.

 

***

 

Aneta leżała obok niego, pieszcząc jego tors. Na jej twarzy malowała się to radość, pewna ulga, to znów przerażenie i zagubienie. Konstancjusz nie wiedział co o tym myśleć. Na pewno nie było tylko seksu tej nocy. Musieli zrobić coś jeszcze. Tylko co? Na chwilę przysnął. Śniła mu się kobieta, młoda, o włosach kruczoczarnych, tak cudownie piękna, że gotów byłby dla niej zrezygnować nawet ze swoich dziewczynek. W tym śnie krzyczała i ciągnęła go za sobą w jakąś przepaść, coraz niżej i niżej… Obudził się szybko. Aneta nic nie zauważyła, wciąż powtarzała te same ruchy. Za chwilę powie jej, żeby zajęła się jego penisem.

 

Ta kobieta jednak nie zniknęła mu z umysłu. Widział ją wyraźnie… Bardzo wyraźnie… Czy ona miała coś wspólnego z nim? Z Anetą? Z obojgiem?

 

Czy popełnili jakąś zbrodnię, jakich wiele w Tczewie?

 

Nie, to niemożliwe.

 

Chociaż, człowiek z natury jest zły. Na pewno pod wpływem alkoholu stać by go było na morderstwo, gdyby zaszły odpowiednie czynniki.

 

Że też Bóg jeszcze nie zniszczył człowieka. Świata. A najsampierw tego obrzydliwego Tczewa! Jaki Bóg zresztą? Przyjaciel Mojżesza, niejaki Jahwe, był okrutny i mściwy. A co się działo potem, lepiej pominąć milczeniem…

 

Jego rozważania przerwało łomotanie w drzwi. Towarzyszył temu okrzyk: Policja! Konstancjusz założył bokserki ze śladami zaschniętej spermy, jakąś brudną koszulę, kazał ubrać się Anecie i poszedł otworzyć.

 

Otworzył drzwi. Stali przed nim dwaj wysocy policjanci. Jeden był wyraźnie starszy, prawie łysy, ale nosił długą brodę, drugi był młody, wyglądał jak Arab. Golił się pewnie codziennie, a jego głowę pokrywały gęste, czarne loki. Czego oni od niego chcą?

 

***

 

Konstancjusz Pacocha cuchnął potem. Był ubrany byle jak, a ciasne bokserki z plamami raczej wiadomego pochodzenia ukazywały pod tkaniną dość pokaźną męskość. Zieliński z zazdrością popatrzył na to jak tego faceta natura hojnie obdarzyła. On musiał zadowalać się ledwie dwunastoma centymetrami w erekcji. Niektórzy to mają szczęście.

 

– Dzień dobry. Komisarz Zieliński, podkomisarz Gajewski. Czy możemy? – rzekł, machając legitymacją. Miał cholerne przeczucie, że coś się tu wydarzy, nie wiedział jeszcze co.

 

– Oczywiście – odrzekł tamten i odsunął się, by przepuścić policjantów.

 

Jego pokój był całkiem schludny, jeśli nie licząc śladów ostatniej popijawy. Na dużym, małżeńskim łóżku siedziała dziewczynka o ładnej buzi, którą wydała mu się znajoma. W jej zachowaniu było coś wyzywającego. Zieliński skinął jej głową. Ona podniosła się, dygnęła i powiedziała:

 

– Dzień dobry, nazywam się Aneta Pacocha, jestem jego córką.

 

Na twarzy Pacochy Zieliński kątem oka dostrzegł wyraz ulgi. Coś się tu nie zgadza. Usiadł na krześle, które wskazał mu Konstancjusz. Wyjął smartfona, włączając dyktafon. Przesłuchanie czas zacząć.

 

***

 

Drżały mu ręce. Dlaczego, skoro niczego nie zrobił, a przynajmniej nie wie, że zrobił? Zieliński patrzył na niego, a Gajewski rozglądał się po pokoju.

 

– Panie Pacocha, dokonano w nocy morderstwa – po raz wtóry pokazał zdjęcie kobiety. Konstancjusz zamarł w bezruchu. Kobieta ze snu. Ożeż kurwa! – Czy zna pan tą kobietę?

 

Brak odpowiedzi. Zieliński powtórzył raz, drugi, aż potem wydarł się, tak że Gajewski podskoczył zaskoczony. Pacochę to otrzeźwiło. Czy opowiedzieć im o śnie? Uznał, że najlepiej jest mówić tylko prawdę.

 

– Tak. Z widzenia, można powiedzieć.

 

– To ciekawe – Zieliński wyraźnie się ożywił. – A gdzie ją pan widział, panie Pacocha?

 

– Przed chwilą. We śnie. Śniła mi się.

 

– Ach, śniła się panu. I co w tym śnie robiliście?

 

– Lecieliśmy w dół. Mogę wiedzieć kim była? Jak zginęła? Co to ma wspólnego ze mną?

 

– To zabawne, co pan powiedział – uśmiechnął się Zieliński. – Bo widzi pan, zginęła, spadając. To bardzo symptomatyczne, to co pan powiedział. We śnie lecieliśmy. Cóż, chyba będzie pan musiał udać się z nami na komendę na pewne badania. I dokładniejsze przesłuchanie. Proszę się ubierać. Pana, hmm, córka, może chyba zostać sama?

 

– Oczywiście! – krzyknęła Aneta, po czym spuściła wzrok.

 

– Ale… ale… jak to? Za co? Dlaczego? Tak… Nie można. – Pacocha w zdenerwowaniu zaczynał się jąkać.

 

– Proszę z nami. – z błyskiem oku oświadczył nagle Gajewski, który rozchylając poły marynarki ukazał pistolet magnetyczny. Pacocha momentalnie umilkł.

 

***

 

Pacocha do niczego się nie przyznał, mimo to zamknęli go w areszcie na trzy miesiące. Pod jego paznokciami znaleziono skórę denatki, ale on niczego nie zrobił! Chyba… że stało się to tej nocy, której nie pamiętał. Tylko dlaczego miał zabijać kobietę, której nie znał?

 

Czy miało to coś wspólnego z Anetą? Zdaje się, że zamieszkała na dobre w jego lokum w kamienicy.

 

Policjanci mu nie wierzyli, kiedy mówił że nic nie wie. Uważali, że jest twardym bandziorem, typowym tczewskim zabijaką.

 

Cztery ściany leczą.

 

A codzienne przesłuchania o różnych godzinach, nawet nocą, czasem z użyciem pałek, męczą i powodują, że niedługo sam się przyzna. Miał już to gdzieś, mógł iść do pierdla, byle tylko dowiedział się, co działo się tamtej nocy, kiedy ponoć bardzo namiętnie kochał się z Anetą.

 

 

 

***

 

Miła pani z wydziału kryminalistyki tczewskiej komendy uśmiechnęła się do Gajewskiego, gdy ten odbierał wyniki badań krwi. Ma chłop powodzenie, pomyślał Zieliński i zerknął w kartkę, którą ten trzymał.

 

– Po tygodniu ma normalne wyniki – rzekł wolno Gajewski, patrząc w wydruk. – Jak go zatrzymaliśmy miał we krwi alkohol i SGTN.

 

– Slowly goes the night, tak mówiłeś już mi o tym narkotyku. – przyznał Zieliński. – No i co z tego? Pewnie sobie doprawił piwko, żeby mieć wizje.

 

– On nie tylko powoduje wizje. W dużych dawkach słabe psychicznie jednostki mogą być podatne na sugestie z zewnątrz, na przykład namawiające do morderstwa.

 

– Nie jest taki słaby. Nie przyznał się jeszcze, a tłuczemy go równo. Niedługo przyzna się do zabójstwa pani Małgorzaty Kolasińskiej.

 

– Może i tak. Może i nie. Jeśli nie, to co wtedy?

 

***

 

Po dwóch tygodniach odwiedziła go Aneta. Uśmiechnęła się słodko i powiedziała:

 

– Cześć tatusiu. Tak bardzo za tobą tęsknię – umilkła, czekając aż strażnik wyjdzie. – Przepłaciłam strażnika, żeby nie rejestrował tego, co będzie się tu działo.

 

– A co ma się dziać? – zapytał prawie już złamany Konstancjusz.

 

– Możesz mnie zerżnąć. Mogę zrobić ci loda. Ile razy chcesz, ale mamy tylko godzinę. Jakoś muszę ci podziękować za mieszkanie, tym bardziej, że masz czynsz opłacony na rok.

 

– Nie chcę seksu. Chcę prawdy.

 

– Dobra, i tak byś się dowiedział – zaśmiała się złowieszczo, tak jakby z samych czeluści piekła diabeł drwił z Konstancjusza.

 

Czy też każdy człowiek, a szczególnie tu, w Tczewie, nie ma przypadkiem swojego diabła? Czy ma też anioła? Czy toczą ze sobą wieczną walkę? Czy też już wszystkie anioły przegrały?

 

– Miałam siostrę. Nazywała się Małgorzata – zaczęła.

 

– I to ją znaleziono tam, na dole, zabitą? – wpadł jej w słowo Pacocha.

 

– Tak, to ty ją zabiłeś.

 

– Jak? Dlaczego?

 

– Podałam ci narkotyk, SGTN, slowly goes the night, pozwala on na pewną kontrolę nad człowiekiem, a w połączeniu z piwem stałeś się moją marionetką. Zaaranżowałam to wszystko – pociągnęła nosem. – Małgorzata mnie ograniczała. Chciała mnie tylko dla siebie, ciągle musiałam się z nią kochać. Było to nudne, a ja zawsze wolałam penisy. Szczególnie te duże – spojrzała na niego z podziwem. – Tak więc uciekłam od siostry, z którą mieszkałam po śmierci rodziców. Wiedziałam, że mnie śledzi. Wybrałam więc ciebie na swoje narzędzie. Nagrzałeś się, a ona wpadła do nas i zrobiła karczemną awanturę. Kazałam ci ją wyrzucić, chciałam, żeby wyleciała. Potraktowałeś to bardzo dosłownie, a efekt mamy tutaj.

 

– O ja pierdolę! Wrobiłaś mnie! – miał ręce skute elektronicznym łańcuchem, inaczej dawno już by zadusił tę małą kurwę.

 

– Tak. Jest też coś jeszcze.

 

– Co takiego?

 

– Dowody, które znaleźli na tobie i mojej świętej pamięci siostrze nie są aż tak mocne. Wiedziałam, że tak będzie i zostawiłam włączoną kamerę. Po odpowiedniej obróbce mam dowód, który za chwilę przekażę policji. Ty pójdziesz siedzieć, a ja mam twoje mieszkanie i spokój z siostrą.

 

– Dziwko! – krzyczał Pacocha. – Dziwko! Pizdo jebana! Szmato! Dziwko!

 

– Nawet nie wiesz jak rozchwytywana ze mnie czternastoletnia kurewka. Pa, tatusiu. Do niezobaczenia.

 

Wstała i wyszła. Konstancjusz miał wrażenie, jakby kostki jej nóg lizały płomienie, a gdzieś wokół niej wydobywał się potępieńczy chichot wszystkich ludzi, którzy wybrali złą drogę, a teraz śmieją się z niego wraz z diabłami. Anioły, jeżeli istnieją, na pewno przegrały.

 

***

 

– Wojciechu, i oto pierwsza twoja sprawa została zamknięta – z zadowoleniem powiedział Zieliński.

 

– Coś mi tu nie pasuje. Zbyt łatwo to wszystko się ułożyło. I ten narkotyk.

 

– Pewnie masz rację. Jednak musisz się do tego przyzwyczaić. Wina Pacochy jest niezaprzeczalna. A w Tczewie… W Tczewie już tak będzie. Tu nie ma prostych spraw. Nic, tylko degeneracja, patologie, chaos i zniszczenie. Jesteśmy przedsionkiem piekła, jesteśmy świadectwem tego, co czeka nieprawych po dniu Sądu – Gajewski zerknął na partnera zdziwiony. – Jesteśmy świadectwem zła, by ci co grzeszą, jeszcze mieli okazję się nawrócić, widząc to całe zło.

 

– Ciekawy punkt widzenia. Ale powinniśmy to zmienić!

 

– Nie! To miasto takie już jest. Kiedyś też, kiedy mnie tu przenieśli, tak myślałem. Potem stwierdziłem, że mnie się tu podoba. Tczew wciąga. Musisz się przystosować, musisz stać się tym co zwalczasz, by tu przetrwać. My i ta cała banda po drugiej stronie niczym się nie różnimy. Też to pojmiesz. A w ogóle to dlaczego cię tu przysłali? Nie mówiłeś nic wcześniej.

 

Gajewski popatrzył w sufit. W kącikach oczu pojawiły mu się łzy.

 

– Zastrzeliłem matkę z dwójką dzieci. Po prostu weszli mi na linię ognia, kiedy strzelałem do bandyty, którego tropiłem od trzech miesięcy. Ale to tylko czasowe zesłanie. Za jakiś czas wrócę do Gdańska.

 

– Też tak myślałem. To nie jest czasowe zesłanie. Zostaniesz tu do końca życia – gardłowy rechot Zielińskiego wypełnił pomieszczenie.

 

Gajewski miał wrażenie, że gdzieś indziej, gdzieś daleko, tam gdzie żywi nie mają na razie wstępu, też ktoś tak się śmieje. Otrząsnął się i zapytał:

 

– A ty dlaczego tu jesteś?

 

– Gwałciłem podejrzane… i podejrzanych też. Tu można to robić i nikt ci za to jaj nie utnie – znowu rechot.

 

– Czy jest tu w ogóle ktoś normalny?

 

– Nie w twoim rozumieniu. Nie martw się, przystosujesz się. Jak każdy. Człowiek nawet do obozu koncentracyjnego się przyzwyczaja. A teraz dość rozmów o pracy. Pojedziemy sobie do burdelu, gdzie, jako stróże prawa, mamy darmowe usługi. Od wyboru do koloru, chłopcy, dziewczynki, zwierzątka, nawet trupy. Właścicielem jest Mirek Labandt, ten którego tak nie lubisz. Zapewniam cię jednak, że po zapoznaniu się z ofertą jego domu rozkoszy, zapałasz do niego olbrzymią miłością.

 

Zieliński chwycił kluczyki do auta i wyszedł z gabinetu w ciemną, duszną noc, z jakich słynie Tczew.

 

Za nim w mrok poszedł Gajewski.

 

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Zapytam w ten sposób, czy Tczew to Twoje rodzinne miasto?

tak, i jeszcze przez parę lat będę zmuszony w nim żyć :(

nie wiem czemu, ale czytając Twoje opowiadanie przypomniała mi się komedia "Ciotka Julia i skryba" z Falkiem i Reevesem. Może dlatego, że Falk w tym filmie ma pewien rodzaj obsesji na punkcie Albańczyków

obejrzę :D a na poważnie, to zapraszam do Tczewa, to miasto naprawdę jest dołujące i straszne – coś jak Włocławek, zagłębia górnicze na Śląsku czy popegeerowskie wioski…

no, może przesadziłem, ale patologii tu znacznie więcej niż w innych miastach III RP. znacznie więcej i znacznie gorszej.

kurde, no to macie nas. tak to jest na jednym kompie z narzeczoną teksty publikować. a to się nie wyloguje i walnę koment z jej konta :D dobra, koniec udawania że się z Artstalth nie znamy :P

Czy koroner jest jasnowidzem? Jeszcze przed ruszeniem zwłok jest na sto procent pewien, że kobiecie nie skręcono karku przed zrzuceniem ze schodów?

Babska logika rządzi!

Nie powiem, mocne, przekonywające, czyta się płynnie – ale gdzie, w czym tu fantastyka?   Wchodzi się na linię ognia, nie w cel. Drobnych błędów jest zresztą więcej.

dziękować Adamie. poprawiłem ten błąd – rzeczywiście brzmiało źle. tczew roku 2050 – to jest fantastyka i parę mniejszych rzeczy =)

Autorze drogi, przesunięcie w czasie to jednak za mało. Realia, świat przez Ciebie przedstawiany, są czysto dzisiejsze…

    Ale w policji polskiej to chyba nie ma koronerów… A w tekście mamy, że na miejscu pracowal policyjny koroner. I w ogóle: koroner wszędzie pozostaje poza strukturami policyjnymi.        Pozdrówko. 

Okropne. Dlatego udane. Czasem przejeżdżam koło Tczewa. Ale chyba nie zajrzę ;) 

Bardzo przyzwoicie napisane, nieco nieprzyzwoite opowiadanie. Dobre wrażenie psuły mi jednak różne błędy i nie najlepiej zbudowane zdania. Na kilku się potknęłam i musiałam poświęcić chwilę, by zrozumieć, co Autor chciał powiedzieć. Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą bardziej fantastyczne i coraz lepsze.  

 

Nosiła krótką czarną sukienkę…” –– Wolałabym: Miała na sobie krótką czarną sukienkę

 

„…drenując je wcześniej z narządów intymnych…” –– Drenować można coś, nie z czegoś. Może: …pozbawiając je wcześniej narządów intymnych

 

„No, ale w tym mieście ciężko było znaleźć kogoś…” –– No, ale w tym mieście trudno było znaleźć kogoś… Ciężkie jest coś, co dużo waży.

 

„W Tczewie mieszkali zboczeńcy, zwyrodnialcy, alkoholicy, ćpuni, uzależnieni onaniści…” –– W Tczewie mieszkali zboczeńcy, zwyrodnialcy, alkoholicy, ćpuny, uzależnieni onaniści

 

„…przekonali księdza, by ten zawarł związek małżeński między Mirabel a Henrykiem”. –– Pewnie chciałeś napisać: …przekonali księdza, by ten pobłogosławił związek małżeński Mirabel z Henrykiem. Lub: …przekonali księdza, by ten udzielił ślubu Mirabel i Henrykowi.

 

„Znała pani denatkę?” –– Nie było innych denatek, winien zapytać: Znała pani denatkę?  

 

„Przyzwyczaisz się – uśmiechnął się szeroko…” –– Powtórzenie.

 

„Aneta leżała obok niego, pieszcząc jego tors”. –– Nadmiar zaimków. Wystarczy: Aneta leżała obok, pieszcząc jego tors.

 

„Na pewno pod wpływem alkoholu stać by go było na morderstwo, gdyby zaszły odpowiednie czynniki”. –– Wolałabym: Na pewno pod wpływem alkoholu stać by go było na morderstwo, gdyby zaszły odpowiednie okoliczności.

 

„Zieliński z zazdrością popatrzył na to jak tego faceta natura hojnie obdarzyła”. –– Wolałabym: Zieliński z zazdrością popatrzył na to, czym tego faceta tak hojnie obdarzyła natura.

 

„To bardzo symptomatyczne, to co pan powiedział”. –– To bardzo symptomatyczne, co pan powiedział.

 

Zastrzeliłem matkę z dwójką dzieci. Po prostu weszli mi na linię ognia, kiedy strzelałem do bandyty…” –– Powtórzenie. Może: Zabiłem matkę z dwójką dzieci. Po prostu weszli mi na linię ognia, kiedy strzelałem do bandyty

 

„Ale to tylko czasowe zesłanie. Za jakiś czas wrócę do Gdańska”. –– Powtórzenie. Może: Ale to tylko czasowe zesłanie. Niebawem wrócę do Gdańska.

Od wyboru do koloru…” –– Do wyboru do koloru… Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka