- Opowiadanie: Peterek - Nieprzyzwoita bajka o skrzacie, kociołku i kozie

Nieprzyzwoita bajka o skrzacie, kociołku i kozie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nieprzyzwoita bajka o skrzacie, kociołku i kozie

 

Przedstawiam krótką bajkę, niespecjalnie przeznaczoną dla dzieci. Jest odrobinę grafomańska, uprzedzam. Mam nadzieję, że się spodoba.

 

 

 

Sto lat temu żyła sobie czarownica Mirabella o bardzo dobrym serduszku. Każdemu, kto do jej chatki na bagnach wkroczył, z chęcią pomagała czarami. A to kogoś z pryszczycy wyleczy, a to komuś da latający dywan, a to znowu innemu po prostu da. Taka była dobra dla wszystkich.

 

No, może nie dla wszystkich. Głównie dla pięknych królewiczów i mężnych rycerzy. A to dlatego, że Mirabella – choć była przecudnej urody jak na czarownicę – zazdrościła zgrabnym i delikatnym królewnom figlowania z równie zgrabnymi chłopcami. Samotność okropnie doskwierała jej na bagnach. Kiedy tylko jakiś królewicz zjawił się u niej prosząc o pomoc – hyc, do łoża! A czary później!

 

Tak, naprawdę miała dobre serduszko. W porównaniu oczywiście do innych wiedźm.

 

Tak się zdarzyło, że tego dnia była akurat w podłym humorze. Nie otwierała nikomu, choćby głośno pukał, a kolejka chętnych wojaków urosła pod chatką ogromna. Mirabella wszystkich przegoniła, machając wściekle miotłą.

 

Kiedy wracała z podwórza, załatwiwszy potrzebę – bo nawet czarownice sikają na podwórzu– spostrzegła dziwnego człowieczka, stojącego przy jej ulubionym bujanym fotelu.

 

– Witaj, wiedźmo chędożona! – zaczął skrzat kulturalnie, zamiatając podłogę szpiczastym kapelusikiem. – Zwę się Zagumił, krasnal, chochlik i żartowniś, strażnik złota. Przytuptałem do ciebie z zza siedmiu rzek, abyś swoimi czarami rzyć moją uratowała, kiedym w potrzebie.

 

– A pójdziesz, ty! – prychnęła czarownica. – Patrzcie go, krasnala zaplutego! Na czary się łasi, a dla wiedźmy nie ma nic! Bo i nawet nie sięga, choćby na zydelku stanął!

 

– Czarownico plugawa – skrzat nadal słowem etykiecie nie uchybiał – moja wdzięczność będzie wielka, ani chybi się przekonasz o mocy moich demonów, które każdą twoją chutliwą myśl spełnią!

 

– Mów więc – rzekła Mirabella bez zastanowienia – aby chyżo!

 

– Dni temu cztery – zaczął Zagumił – siedzę sobie na końcu tęczy, na garncu ze złotem i klejnotami, których pilnuję na polecenie smoka…

 

– Łżesz, gałganie! – przerwała czarownica. – Każdy to wie, że to bujda i podpucha na królewiczów i chciwców, co by na koniec świata gnać musieli i w żołądku trolla kończyć!

 

– Ano tak – wyszczerzył się skrzat – ale nie każdemu wiedza ta jest dana. Wszak tęcza okrągła jest jak moneta złota i końca jej znaleźć nie sposób. Niemniej, zawędrował do mnie rycerzyk, cnotliwy i prawy, czarny i piękny zarazem. Patrzę, a tu drepcze z daleka na koniu karym, w napierśnik błyszczący odziany, z mieczem wielkim, ciężkim i prężnym… Słuchasz mnie, wiedźmo obrzydliwa? Hej, wiedźmo!

 

– Gadajże prędko, chochliku! Czasu nie ma!

 

– Tedy mówię. Podjeżdża do mnie i mówi: „Słuchajże, knypku, co powiem! Dawaj garniec złota, albo gnaty poprzetrącam!” Odpowiadam mu łaskawie, jak obyczaj nakazuje: „Cny rycerzu, co z daleka przybywasz, odpowiedz na moją zagadkę, a garniec twój będzie!” Już byłem pewny, że nie odpowie, już go widziałem, jak go mój troll pożera, ale nie! Zanim zdążyłem ją zadać, choćby jedno słowo powiedzieć, ten odpowiada! Fasolka, mówi! Poprawna odpowiedź – fasolka! Zdziwiłem się przeogromnie, szczękę z ziemi zbierałem! A ten od razu, hyc! I znika za lasem z moim garncem! Ratuj, wiedźmo!

 

– Takiś biedny, huncwocie! – roześmiała się Mirabella szyderczo – Do klejnocików i złota tęskno!

 

– Plwam na nie! – i rzeczywiście, Zagumił splunął. – Garnek! Mój ukochany, czarniutki garniec przepadł! Odzyskaj go dla mnie, czarownico plugawa! Zobaczysz, że odwdzięczyć się potrafię.

 

Wiedźma prychnęła.

 

– Zanim mnie precz przegonisz – skrzat bezbłędnie dostrzegł zniesmaczenie czarownicy – powiem ci, Mirabello najsłodsza, że znam sekrety twoje i zamiłowania. I gotowy jestem wyczarować ci najprzedniejszego, najpiękniejszego demona do zaspokajania żądz twoich niezaspokojonych. Na każde skinienie, choćby gdy pomyślisz, mój twór magiczny będzie przy tobie i w tobie! Wystarczy tylko pstryk – i gotowe. Co powiesz, wiedźmo?

 

Hyc! I Mirabella już siedziała w miotle, już leciała szukać sprytnego rycerzyka.

 

Znalazła go przy strumyku, gdzie wojak swój tęgi, ciężki i żelazny miecz w wodzie czyścił. Przyfrunęła cichutko za krzaki, tak, aby rycerz jej nie spostrzegł. Skrzat nie kłamał. Woj był naprawdę piękny, postawny, w barkach szeroki, z kozią bródką, w rękach silny. Obok niego, na palenisku grzał się kociołek, ani chybi własność skrzata.

 

– Hej, ty rycerzu, co się w zbója bawisz! – krzyknęła wiedźma tak, że wojak aż podskoczył. – Oddawaj, co nie twoje, albo łeb urwę!

 

Rycerz odwrócił się i spojrzał na wiedźmę. Miał w oczach coś tak szlachetnego i pięknego, że aż czarownicy dech zaparło.

 

– Nie oddam, miła pani – odpowiedział niskim głosem – albowiem nie godzi się, aby plugastwa karłowate na złocie siedziały i pierdziały w nie dowoli, kiedy to na świecie głód, pomór, chłód i bieda. Obowiązek to mój, ażeby dziewuszki takie jak waćpanna od skrzatów chciwych bronić!

 

Wzruszyła się wiedźma okropnie. Wyciągnęła różdżkę zza pazuchy i szast-prast – miast łeb ukręcać, zmieniła rycerza w kozę, śnieżnobiałą i z dzwoneczkiem na szyi.

 

Nagle świsnęło, huknęło i zaszumiało. Z kłębów dymu wyłonił się Zagumił.

 

– Mój kociołek! – uradował się karzeł, obejmując garniec, nie przejmując się zupełnie tym, że w środku wrzała zupa fasolowa. – Toś mi wiedźmo przyjemność sprawiła okropną! Gdzie ten zbój, co mi garnek ukradł?

 

– Tu stoi, jako koza.

 

– Daj go mnie, a łeb mu ukręcę za to, że złoto i klejnoty ukradł.

 

– Nie dam! – pisnęła czarownica, wymachując groźnie różdżką. – Pójdź precz, karle piekielny, albo cię w żabę zamienię!

 

– Daj go mnie wiedźmo – syknął wściekle Zagumił – albo zezłoszczę się okropnie!

 

– Nie dam, mówię! A ty, skrzacie, natychmiast mi chłopca daj, co mi w chacie w zimowe wieczory służyć będzie. Umowa była taka: garnek za demona. Garniec masz.

 

– Czekaj tylko, plugawa, podstępna czarownico! – rzucił rozgniewany chochlik, rozpływając się w kłębach dymu. – Pożałujesz tego jeszcze!

 

Mirabella była zadowolona z siebie, że udało się jej przechytrzyć karła. Spojrzała jeszcze raz na rycerza, którego zamieniła w kozę, wsiadła na miotłę i hyc! Już była w swojej chacie na bagnach.

 

Gdy weszła do środka zamarła. Przy jej kominku, w jej ulubionym bujanym fotelu siedział stwór przedziwny. O głowie kozła, z rogami byka i króliczymi uszami, z pleców zaś sterczała para nietoperzych skrzydeł. Zamiast nóg dziwoląg miał dwie pary powykrzywianych kończyn zakończonych kopytami. Pomiędzy nimi zwisał okazale długi na półtora metra kutas.

 

– A ktoś ty?! – zlękła się wiedźma.

 

– Ja? – wymlaskał stwór. – Ja jestem tukub.

 

– A cóż to za diabelstwo z ciebie jest?

 

– A bo widzisz, wiedźmo. Są u nas, demonów, sukuby – te co zadowalają mężczyzn. Są i inkuby – to takie, co dopieszczają dziewki. A są i tacy jak ja – tukuby – którzy są najodpowiedniejsi dla tych, którzy wolą raczej owieczki i koniki. Zagumił pozdrawia. Chodź no tu…

 

Wiedźma nie zdążyła nawet drgnąć, kiedy hyc! I dziwoląg już był na niej.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Literatura wysokich lotów. :) I na grafomanię też się (faktycznie) nadaje. Spodobała mi się okrągła tęcza.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

     "I gotowy jestem wyczarować ci najprzedniejszego, najpiękniejszego demona do zaspokajania rządz twoich niezaspokojonych".      Klasyczny i bardzo brzydki ortograf – oczywiście do likwidacji. Żądać, żądanie, żądza…      Pozdrówko. 

Ojć, ale przeoczyłem. Już poprawione.

Wesołe. Koncepcja tukuba udana. :-)

Babska logika rządzi!

"kolejka chętnych wojaków urosła pod chatką ogromna" – to aż tak samotna nie była… ;) W pierwszym akapicie, w zdaniu trzecim powinien być czas przeszły: "wyleczyła", "dała".   A opowiadanie – takie sobie. Czytało się dobrze, styl masz niezły, ale ten siermiężny humor popsuł wszystko.   Pozdrawiam.

Cóż, taka była mniej więcej koncepcja. Zacząłem to pisać już kiedyś, przy okazji nieoficjalnego konskursu na bajkę dla dorosłych, a że się nie zmieściłem w terminie to wysłałem teraz. :)

Pieterku, bardzo przyzwoicie rozbawiłeś mnie swoją nieprzyzwoitą bajką. ;-) Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aaa, dziękuję :) Taki był zamiar. :)

Nowa Fantastyka