
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Rozdział 2
– Nie przywitasz się?
– Przecie…przecie…przecie…przecież ty nie żyjesz – powiedziałem, a raczej starałem się powiedzieć.
– Czy wyglądam ci na martwą?
– Widziałem artykuł w gazecie.
– No cóż. Faktycznie może i umarłam, ale to był tylko stan przejściowy. Nie można mnie zabić – zbliżyła się do mnie – więc nawet, gdybyś bardzo tego chciał to się mnie teraz nie pozbędziesz.
– To groźba? – spojrzałem jej w oczy.
– Czy wyglądam ci na szantażystkę?
– Więc czego ode mnie chcesz? To ma związek z tym? – wskazałem na pentakl zaczepiony na moim nadgarstku.
– Poniekąd. Ale nie zamierzam rozmawiać tutaj o tym. Chodźmy do Ciebie.
– Chyba żartujesz? Myślisz, że zaproszę zombiaka do domu?
– Nie bądź nie mądry. Gdzie jest twoje mieszkanie.
Minął tydzień od wizyty Ady. Nie miałem wyjścia, musiałem przystać na jej warunki czy tego chciałem czy nie. Staram się żyć tak jak to robiłem do tej pory, ale ta pinda mnie obserwuje. Muszę zacząć działać. Tylko jak mam tam wrócić nie wzbudzając podejrzeń? A nawet jeżeli tam wrócę to będę musiał być ostrożny, by się nie wydać. Cholera do czego to doszło? Do tej pory jedynym moim zmartwieniem były niezapowiedziane kolokwia. A teraz? Phi, szkoda gadać.
– Wiccaninie?
Dzisiaj mam jeden egzamin, zaliczę go i będę miał na razie jeden problem mniej. Może pójdę dziś do ich kryjówki?
– Wiccaninie!
Tylko co ja im powiem? Że się namyśliłem i jednak pomogę im w tym szalonym planie? Przecież na dobrą sprawę nie mam pojęcia czym oni w ogóle się zajmują.
-Alan!
Ktoś mnie zawołał? Odwróciłem się w stronę, z której dobiegł krzyk. Śpiesznym krokiem zbliżał się do mnie młody chłopak. Skąd on mnie zna? Czyżby ktoś go wysłał… by mnie załatwił? Nie możliwe, przecież widać że to jeszcze gówniarz. A może to jakaś magiczna sztuczka?
– Kim jesteś? – zapytałem, gdy chłopak w końcu zziajany stanął przede mną.
– Mam na imię Albert – wydusił z siebie w przerwie między łapaniem kolejnych oddechów – ty jesteś tym nowym wiccaninem?
– Kim? Chyba mnie z kimś pomyliłeś kolego.
– Jesteś bratankiem Bogdana.
– Skąd to wiesz?
– Jestem członkiem bractwa. Tak jak Tau.
– Kto to jest Tau?
– Poważnie? Tau to ten olbrzym, który przyprowadził cię do naszej siedziby.
– Aaa…czego więc ode mnie chcesz?
– Otóż mam taki drobny problem natury magicznej, w którym mógłbyś mi pomóc skoro już jesteśmy po tej samej stronie…w końcu jesteś wiccaninem więc to dla ciebie nie będzie żadne wyzwanie.
– Nie wiem czy sobie zdajesz z tego sprawę, że nie mam zielonego pojęcia o magii?
– Spokojnie. To nic trudnego.
– Więc czemu sam sobie z tym nie poradzisz?
– Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto zna się na magii?
Na chwilę zatrzymałem się przed drzwiami. Przez całą drogę po schodach nie odezwała się ani słowem. Chciałem jak najdłużej odciągnąć moment, w którym znajdziemy się sami w moim mieszkaniu.
– Otwierasz te drzwi czy nie? – zapytała.
– No już, moment – powiedziałem i przekręciłem klucz.
Wszedłem do środka zostawiając drzwi otwarte.
– A mnie to już nie zaprosisz? – figlarnie wyszeptała Ada przechylając się w moją stronę.
– A powinienem?
– Wydaje mi się, że wymaga tego kultura osobista.
– No dobra, wchodź.
– Niezbyt uprzejmie…
– Oh, przepraszam. Zapraszam cię, bądź moim gościem szanowna pani…lepiej?
– Znacznie – gdy przeszła przez próg zatrzymała się na moment tak by jej twarz niemal stykała się z moją – a teraz przynieś mi coś do picia.
– Nie mam nic.
– Szkoda.
Ada usiadła na kanapie. Ja zająłem miejsce na krześle stojącym naprzeciwko niej. Wolałem się zanadto do niej nie zbliżać. Zapanowała krótka cisza, podczas której dziewczyna rozglądała się po salonie. Patrzyłem na nią w pełni skupiony czekając na to co powie.
– No więc nie zapytasz jak to się stało, że mimo iż nie żyłam teraz rozmawiam z tobą tutaj? – mówiąc to założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce. Przez moment spod jej krótkiej spódniczki mogłem zobaczyć bieliznę.
– Domyślam się, że ma to coś wspólnego z siłami nieczystymi, czarną magią i tak dalej.
– Tak ci powiedzieli w bractwie? No cóż, zapewne pominęli część, w której powinni cię poinformować że poza yin jest też yang. Biel i Czerń. Dobro i zło. Nie myśl sobie, że tylko zło panuje na tym świecie. Jaki byłby w tym sens? Poza czarną magią jest też biała magia. Jak już mówiłam yin i yang. Nie powiedzieli ci o tym?
– Nie…
– Pewnie dlatego, żeby było cię łatwiej kontrolować.
– Jak to kontrolować?
– Zapewne nie wiesz, że twój wujek był ich agentem?
– Tak, wiem że podobno im pomagał.
– Pomagał? To wielkie nie dopowiedzenie. Otóż twój wujek…Bogdan był tajnym agentem ich sił. Pracował pod przykrywką. Zdobywał dla nich informacje. A tak w ogóle…powiedzieli ci czym się zajmują?
– Walczą ze złem…Babilonem.
– Tak…Babilon musi upaść. Zniszczymy zło i zepsucie tego świata dzięki najlepszej metodzie jaką kiedykolwiek wymyślono. Przemoc. Chyba nie muszę mówić, że ich bractwo bardziej przypomina organizację terrorystyczną?
– Może. Mi nic do tego, nie zamierzam więcej mieć z nimi do czynienia.
– I tu się mylisz…ale wróćmy do pytania. Wiesz jak wróciłam do życia?
– Magia?
– Coś więcej…jestem Mocą.
Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Jeszcze miesiąc temu bym pomyślał, że rozmawiam z czubkiem albo dobrze zjaraną dziewczyną. Teraz to już nie jest takie oczywiste.
Razem z Albertem poszliśmy do pobliskiego baru. Siedziałem i patrzyłem jak ten grubas niezdarnie niesie dwa piwa. Pomyśleć, że jest on członkiem bractwa…
– Proszę.
– Dzięki – odpowiedziałem – teraz możesz mi powiedzieć w czym problem?
– Otóż…widzisz jak wyglądam? Do Pattisona mi daleko.
– Takiego ziemniaka?
– Pattison? Aktor? Edward? Zmierzch?
– Nie mam pojęcia o czym mówisz?
– Nie masz w domu internetu? Nie ważne, otóż chodzi o to, że do najprzystojniejszych nie należę. Ciężko powiedzieć, bym był nawet w grupie przeciętnych. Może, gdybym schudł…
– Do rzeczy – pociągnąłem dwa łyki zimnego piwa, by łatwiej było mi przetrwać to spotkanie.
– Otóż, ekhm…podoba mi się taka jedna dziewczyna. Normalnie mówię ci 10/10. Ma wszystko to co trzeba. Czarne długie włosy, sporej objętości biust, sylwetkę jak klepsydrę no i pupkę jak dwie cebule. Ahh…jakaż ona jest piękna.
– Rozumiem, że w tym leży problem. Jesteś dla niej za brzydki?
– Mógłbyś wykazać nieco zrozumienia.
– To nie zmieni faktu, że jesteś dla niej za brzydki.
– Taa…
– No już nie bocz się, mów w czym mam ci pomóc – zanim się obejrzałem, opróżniłem niemal całą szklankę.
– Otóż jak już mówiłem…i sam zauważyłeś nie mam szans u niej. Byłem zrozpaczony…
-… i topiłeś smutki w jedzeniu?
– Ej, nie czepiaj się. Każdy sobie radzi na swój sposób z problemami. Słuchaj, jeżeli masz się na mnie tak patrzeć to lepiej od razu się pożegnajmy. Nie zamierzam być obiektem twoich drwin.
– Nie no mów w czym problem leży. Zabiłeś ją? – powiedziałem całkowicie poważnie.
– Żartujesz? Nie zabiłbym swojej bogini. Otóż widząc moją rozpacz kolega dał mi namiar na pewną wróżkę…
To nie brzmi dobrze.
-…która za drobną opłatą sporządziła mi eliksir miłosny.
– I co? Wypiła i nie podziałało? Mam pomóc ci teraz odnaleźć tą wróżkę?
– Nie, nie. Podziałało jak najbardziej – powiedział Albert – problem w tym, że nie na tą osobę co trzeba.
– Mówisz poważnie?
– Tak. Otóż wszystko wcześniej zaplanowałem. Umówiłem się z moją boginią u niej w domu, by pomogła mi w pracy nad projektem.
– Czekaj, czekaj znasz ją?
– No tak, chodzimy razem na zajecia…
– To nie mogłeś jej kupić kwiatów i czekoladek?
– Nie? Z moją twarzą kwiaty i czekoladki to nieco za mało, by zachwycić dziewczynę.
– Daj mi dokończyć…
– Ok.
– … więc przyszedłem do niej do domu. Gdy upewniłem się, że jesteśmy sami wyciągnąłem flakonik i podpaliłem lont.
– Co? Chcesz mi powiedzieć, że zrobiłeś bombę i zaatakowałeś dziewczynę, która ci się podoba?
– NIE!
– Przecież…
– Eliksir miłosny to nazwa ogólna. Taka mikstura może mieć rożną formę…w tym przypadku był to olejek zapachowy? Kurde balans, nie wiem jak to się nazywa. Chciałem ją załatwić aromaterapią!
W tym momencie, ludzie siedzący przy stolikach obok spojrzeli na Alberta jak na osobę, która powinna wracać powoli do domu.
– I w tym samym momencie przyszła moja bogini…a wraz z nią nasza wspólna koleżanka. Beata, która miała mi dotrzymać towarzystwa w momencie, gdy moja miłość pójdzie po brata.
– HAHAHA…poważnie?
– Niestety. Już było za późno, żeby gasić flakonik. Mojej bogini się śpieszyło i nie miałem jak jej zatrzymać. Zostałem sam z Beatą. Co było dalej chyba nie muszę ci mówić.
– Zakochała się?
– Mało tego. Ten flakonik działa jak afrodyzjak. Uprawialiśmy miłość – Albert ostatnie zdanie powiedział zniżonym głosem, by przypadkiem nikt go nie usłyszał.
– I co w tym złego?
– Na dywanie mojej bogini. Rozumiesz to? Jak mam teraz ją wielbić skoro zbezcześciłem jej świątynie?
– Normalnie?
– To nie jest takie proste…ten eliksir jest bardzo mocny. Teraz Beata nie daje mi spokoju…ale to nie największy problem.
– Co masz na myśli?
– Otóż jeszcze raz skontaktowałem się z tą wróżką…
– Chyba nie chcesz powiedzieć mi tego co myślę?
– Dokładnie. Powiedziałem jej, że rozbiłem tamten flakonik i potrzebny jest mi kolejny.
– Ty idioto. Nawet ja wiem, że z tego nie wyszłoby nic dobrego a mam o wiele mniej doświadczenia w tych sprawach niż ty.
– Niestety…wtedy o tym nie myślałem.
– I co? Tym razem podziałało?
– Tak. I tutaj jest mój problem. Teraz obydwie o mnie walczą.
– Marzenie każdego faceta.
– Do momentu, w którym od jednej i drugiej zaczynasz dostawać śmiertelne groźby.
Siedziałem i patrzyłem w Adę. Czy faktycznie mogła być aniołem? A może to jest wiedźma? A może jej tu tak naprawdę nie ma. Rozmawiam z kimś innym. Kimś kto chce mi zrobić krzywdę…gdyby jednak tak było to nie siedzielibyśmy teraz tak spokojnie. Muszę dowiedzieć się więcej.
– Jesteś Mocą?
– Tak.
– Coś jak rycerze jedi?
– Poważnie? Moce są to anioły…a dokładniej stoimy ponad nimi. Ale to najprostsza definicja. Walczymy ze złem w imieniu Boga.
– Jakbym gdzieś to już słyszał wcześniej. Udowodnij mi, że jesteś aniołem.
– Mogę ci to udowodnić. Ale, gdybyś zobaczył moją prawdziwą postać straciłbyś wzrok.
– Taka brzydka jesteś?
Najwidoczniej ten żart nie przypadł jej do gustu.
Po trzech piwach Albert sprawiał wrażenie kolesia, który nie jest taki zły jakby się mogło wydawać na początku. Siedzieliśmy już dobre dwie godziny zastanawiając się jak rozwiązać jego problem. Najprościej byłoby skontaktować się z tą wróżką, by mogła dać nam jakąś odtrutkę. Problem w tym, że kontakt się urwał. Albert nie może się z nią skontaktować. Jego kumpel też nie jest w stanie jej namierzyć. Najbardziej martwi mnie to, że jego próby przerwania zaklęcia do tej pory kończyły się fiaskiem. Czyżby nie dało się już nic zrobić? W sumie to nie mój problem, ale dzięki temu łatwiej będzie mi wdrożyć się w szeregi bractwa.
– A nie znasz jakiejś innej czarownicy albo kogoś kto mógłby to jakoś odkręcić?
– Znam…problem w tym, że nie traktują tego poważnie i nie chcą mi pomóc.
– Jak to?
– Wiccanie są zbyt dumni i wywyższają się ponad taki jak ja. Ostatnio usłyszałem, że skoro sam sobie taki los zgotowałem to sam sobie muszę poradzić. Z resztą większość z nich powoływała się na prawo trójpowrotu.
– To znaczy co?
– Cokolwiek zrobisz z pomocą magii nie zależnie od intencji wróci do ciebie po trzykroć.
– Ale przecież nie zrobiłeś nic złego na dobrą sprawę.
– Wiccanie sądzą inaczej.
Rozmowę przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości z telefonu dochodzący z kieszeni Alberta.
Chłopak sięgnął po niego i odczytał sms. Po chwili wstał jakby rażony przez piorun. Gdy chciał odejść od stolika zaczepił się o krzesło i potknął. Jego twarz doznała bliskiego kontaktu z podłogą.
– Wszystko w porządku? –zapytałem.
– To Beata. Jest w szpitalu – powiedział Albert wstając z podłogi.
Dopijałem piwo patrząc jak Albert neizgrabnie kieruje się w stronę wyjścia. Przed samymi drzwiami odwrócił się i spojrzał w moim kierunku.
– Nie idziesz ze mną?
– Jestem tuż za tobą – odpowiedziałem.
To co mi powiedziała Ada było dla mnie kolejnym szokiem, jak gdyby było dla mnie mało emocji tego dnia. Jako anioł…ta cała moc…władza…jakkolwiek to się nazywa nie może umrzeć. To jej naczynie zostało zabite…po czym zostało ożywione przez Boga, by ona dalej mogła wykonywać swoją misję. Jej zadaniem jest pozbycie się fałszywego dobra, czyli bractwa. Konflikt między rastafarianami a aniołami – nawet dla mnie jest to za wiele. Żeby tego było mało muszę stać się jego uczestnikiem mimo, że nie mam najmniejszych chęci ku temu.
– Więc jak będzie? – zapytała.
– Sorry, ale nie mogę się w to mieszać. To dla mnie zbyt wiele. Nie jestem takim typem człowieka, który lubi poczuć adrenalinę. Bracia od razu się na mnie poznają kiepski ze mnie aktor.
– Chyba nie wyraziłam się jasno – powiedziała Ada, a w jej głosie znikła cała uprzejmość.
– Pamiętaj, że jesteś aniołem…mocą…aniołem nie możesz zrobić mi krzywdy.
– Tutaj się mylisz. Mam pełne prawo zrobić ci krzywdę wiccaninie.
– Mam na imię Alan.
– Posłuchaj mnie chłopaczku. Przez ciebie moje naczynie zostało uszkodzone, a ja bardzo je lubię i nie chciałabym go zmieniać. Byłam dla ciebie miła, ale to się może zmienić. Powiedzmy, że jestem agentem z licencja na zabijanie. Rozumiesz mnie?
– I zabijesz mnie z zimną krwią?
– To byłoby zbyt proste. Najpierw zabiję twoją rodzinę, a dopiero wtedy ciebie.
– Tak nie powinien mówić anioł…na pewno nie powinien. Jesteś zła, bardzo zła. Bóg na pewno nie jest zadowolony z twojego postępowania.
– Myślę, że nawet by się tym nie przejął.
– A może pójdziemy na układ?
– To znaczy?
– Zabijesz moją rodzinę i skażesz mnie na życie, w którym będę musiał sam sobie poradzić. Sam jeden z dala od ciebie, z dala od nich z dala od tego wszystkiego.
– Wiesz, że jesteś parszywą gnidą?
-Wiesz, że życie u nas w kraju bez stałego źródła dochody i pomocy bliskich jest równoznaczne z katorgą? To będzie prawdziwa kara dla mnie. Czyste piekło na ziemi.
– Dowcipny jesteś. Jak już mówiłem. Będziesz na bieżąco informował mnie o poczynaniach bractwa a tobie i twojej rodzinie nic się nie stanie…ciii, nie mów nic więcej zanim całkowicie stracę do ciebie resztki szacunku karaluchu.
Szedłem i patrzyłem jak Albert idzie slalomem przez szpitalny korytarz co jakiś czas wpadając na biednych pacjentów… a także krzesła, ściany i wszystko co stanęło na jego drodze.
W końcu! Ktoś z personelu wpadł na pomysł, by go zatrzymać i dowiedzieć się czego szuka.
To nawet całkiem śmiesznie wygląda jak ten grubasek próbuje wytłumaczyć starej pielęgniarce kogo szuka. Beata! Beata! Moja miłość… czy on powiedział moja miłość? Czyżby za dużo wypił? A co z jego boginią?
– Witam, przepraszam za mojego kolegę ale nieco się rozgorączkował przez tą całą sytuację – postanowiłem wkroczyć do akcji.
– Właśnie widzę – szorstko odpowiedziała staruszka kręcąc głową.
– Otóż może mogłaby pani nam powiedzieć, gdzie leży Beata…Albert jak ona w ogóle ma na nazwisko? Albert? Albert na miłość boską skoncentruj się i nie błąkaj się bo tylko zamieszanie robisz. Jak Beata ma na nazwisko.
– Na nazwisko ma…
Haha kto by się spodziewał, że jest w ogóle takie nazwisko. Pielęgniarka powiedziała, że faktycznie taka dziewczyna została przywieziona lecz nie była pewna czy Albert w swoim stanie może ją odwiedzić. Poręczyłem za niego. Szliśmy teraz za pielęgniarką, której chyba niezbyt się śpieszyło by powrócić do swoich obowiązków. W końcu doszliśmy do windy, którą przyjechaliśmy na szóste piętro.
– Sala numer pięć. Tylko, żeby nie było skarg – pogroziła nam na odchodne.
– Dziękujemy – odpowiedziałem.
– Dzięęęęękujeeeemy – powtórzył za mną Albert.
– Chodź i najlepiej nie odzywaj się dopóki nie dojdziemy na miejsce.
Chwilę później znaleźliśmy się w Sali numer pięć. Typowa sala szpitalna. Białe ściany, cztery łózka, jedno wielkie okno. Dwa miejsca były zajęte. Jedno przez młodego chłopaka, drugie przez dziewczynę. A więc to to jest ta słynna Beata. Trzeba przyznać, że ma chłopak gust. Całkiem ładna z niej dziewczyna. Rude włosy i dziwny typ urody, który nie jest uznawany za klasyczną definicję piękna. Coś jednak jest w tej buzi takiego, że się ona podoba.
-Albert… jesteś. Wiedziałam, że przyjdziesz. Kochasz mnie? Powiedz to…tak długo mi tego nie mówiłeś – powiedziała patrząc na swojego oblubieńca.
-Co? Albert chcesz mi coś powiedzieć? – poczułem lekką irytację po słowach Beaty.
-Cóż…może zapomniałem ci powiedzieć o takim drobnym szczególe…no więc wiesz…pomyślałem sobie, że skoro mam taką okazję to czemu by nie skorzystać i nie pograć przez chwilę na dwa fronty. Tym bardziej, że pewnie to był pierwszy i ostatni raz w moim życiu – jego nabrzmiała twarz nagle poczerwieniała a wzrok spoczął na podłodze.
– To chyba jakiś żart?! Mówisz poważnie? Robisz coś takiego i jeszcze później śmiesz przychodzić do mnie i prosić o pomoc? To jakaś kpina.
– Uspokój się nieco. Agresja nie jest wskazana…szczególnie tutaj.
– No właśnie…a tak w ogóle to kim jesteś? Albercie kim on jest? Po co go tutaj przyprowadziłeś? – zaczęła dopytywać się Beata.
– To mój przyjaciel Alan. Opowiadałem mu o tobie.
– Mam nadzieję, że same dobre rzeczy – dziewczyna nagle się uspokoiła.
– Oczywiście – odpowiedziałem.
– Powiedz Beatko co się stało? – Albert usiadł na boku łóżka i chwycił dziewczynę za dłoń.
– Poważnie? – zapytałem patrząc na niego z dezaprobatą.
Po tym pytaniu Albert przesiadł się na krzesło stojące obok łózka i zrobił minę w stylu niewiniątka. Powinienem wyjść i zostawić tego grubasa żeby sam sobie rozwiązał swój problem. W końcu to jego wina. Mało tego nie widać, by chciał go rozwiązać. Z tego co zrozumiałem Beata spadła ze schodów. Ciekawe czy sama czy też ktoś jej pomógł? Może bogini? Bogini…jak ona w ogóle ma na imię? Przecież bogini brzmi głupio. Muszę go zapytać, gdy stąd wyjdziemy. Najlepiej jak od razu się do niej udamy.
Interlinie szaleją. Interpunkcja leży, kwiczy i dogorywa. Sporo dziwnych zdań. Chaosik… Przykro mi, czytanie tego to ciężka praca, nie przyjemność.
Nie mam cierpliwości do rodziałów, części i odcinków. Szczególnie bez tytułu.
@Prokris ja tak samo dlatego, szczególnie odpuściłem sobie "Gra o Tron III w odcinkach – wrażenia część II" – tasiemiec na miarę mody na sukces