
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
26.06.2013
Beta: Findzio
Bladym świtem okoliczności przyrody przedstawiały się następująco: las mieszany z przewagą sosny, mgła podnosząca się z lokalnego bagienka i prosty jak w mordę strzelił trakt, który mniej już się jednak zaliczał do przyrody, a bardziej niszczycielskiej działalności człowieka. Drogą ową przeleciał najpierw samotny jeździec na siwku, spiesząc się, jakby goniły go wszystkie demony, a zaraz za nim grupa rzeczonych demonów, na którą składali się podwładni jednego z lokalnych władców – nawet trudno było powiedzieć, któremu tym razem Shinrei podpadł, ponieważ w okolicy panował dysonans graniczny i nikt z nikim nie był w stanie się co do tego dogadać. Jednak w skutek gonitwy na trakcie do swojej nory pierzchła wielka, tłusta nornica, zaczajony na nornicę lis i zaczajony na lisa okuri-inu.
Jazda na oklep była naprawdę fatalną rzeczą, szczególnie kiedy ledwo co człowiek zwlókł się z ciepłego, przytulnego futonu. Jednakże jest taki osobliwy sposób, w jaki ludzie krzyczą „Tam jest Biały Demon!”, który jasno daje do zrozumienia, że trzeba wynosić się z okolicy jak najszybciej. To straszne, że oni wciąż pamiętają o jakichś nagrodach z głowę Shinreia, skoro wojna skończyła się już dawno, dawno temu. Na szczęście to przypadki coraz rzadsze, widać z czasem ludzie znajdowali sobie rozsądniejsze metody zarobku.
Wciąż jednak nie zmieniało to w żaden sposób sytuacji, w której siwek pędził na złamanie karku przed siebie, a banda wrzeszczących samurajów gnała krok w krok za nim. Któryś z jeźdźców co prawda wypadł w krzaki na niespodziewanym zakręcie, ale nie opóźniło to bynajmniej pościgu i nie zmniejszyło niekorzystnych proporcji w liczebności między goniącymi a gonionymi. Shinrei po cichu miał nadzieję, że Przeklęta Podkowa pochłonie trochę więcej ofiar, ale tutejsi chyba nauczyli się uważać na tej drodze.
Siwek przeleciał przez bród jak niesiony na skrzydłach, nie zwalniając ani odrobinę. Był to przejaw czystego fartu, ale, jak rozumował Shinrei, należało mu się go trochę po takim fatalnym pechu, jak rozpoczęcie tej nieszczęsnej pogoni. Pościg również wpadł w bród – czy może, konkretniej mówiąc, dostał się na niego – i końskie nogi rozjechały się na wszystkie strony na grubej warstwie lodu, który z idealnym wyczuciem dramatyzmu zaczął pękać.
Siwek przecwałował jeszcze kilkanaście chou, zanim Shinrei uznał, że brak odgłosów pogoni może rzeczywiście równać się brakowi rzeczonej. Pozwolił wierzchowcowi zwolnić i spojrzał za siebie – trakt był zupełnie pusty, jak to zazwyczaj bywa w tak mało zaludnionym miejscu i o tak wczesnej porze. Sztuczka z wykorzystaniem rodowych umiejętności zadziałała idealnie, tym skuteczniej od morderczego zakrętu na drodze, że nikt jej się tam nie spodziewał. Ojciec miałby prawdopodobnie coś do powiedzenia na wykorzystywanie mocy lodu do tak prymitywnych praktyk, jednakże Shinrei nie widział się ze swoim rodzicielem od lat ponad dwudziestu, tak samo długo nie miał żadnych informacji o swojej rodzinie, więc na przejmowanie się takimi sprawami naprawdę nie była dobra pora.
Po prawdzie to ojciec pewnie w pierwszej kolejności wyśmiałby mierne sukcesy wyrodnego syna w manipulowaniu rodowym dziedzictwem. Lód mógł być całkiem potężnym żywiołem, ale gorzej, kiedy nie miało się w tym kierunku nijakich predyspozycji. W takiej sytuacji nawet marne przemienienie brodu w ślizgawkę było działaniem nader wyczerpującym, więc Shinrei najpierw musiał dojść do siebie i uspokoić szalejący oddech, a dopiero potem zastanowić się co dalej. Przy takich skutkach ubocznych bardziej zaawansowane korzystanie z lodu podczas bezpośredniej walki równało się samobójstwu – na szczęście dobra, stara katana nie sprawiała takich problemów w obsłudze.
Słońce wspinało się coraz wyżej, więc Shinrei otworzył parasol i jechał w zamyśleniu przed siebie, nie za bardzo wiedząc, co teraz zrobić. Powrót do miasta nie wchodziło w grę, więc pozostało tylko liczyć na to, że Rintarô użyje tych swoich sztuczek magicznych i dowie się, gdzie szukać zagubionego kompana. Shinrei musiał więc pokręcić się po okolicy i poczekać, aż młody go jakoś znajdzie, co było tylko kwestią czasu. Na drodze eliminacji kolejnych możliwości, uciekinier postanowił zobaczyć, czy na przedłużeniu tej drogi znajduje się jakaś wioska.
W godzinie smoka niebo niespodziewanie zachmurzyło się i, co jeszcze dziwniejsze, zaczął prószyć śnieg. Co prawda na północy wyspy śnieg nie był anomalią, ale, na wszystkie bory Tsuyo!, nie o tej porze roku. Co prawda Shinrei nie miał nic przeciwko ochłodzeniu, ba, nawet powitałby je z otwartymi ramionami jako zagorzały zwolennik zimy, jednak takie niespodziewane dziwy pogodowe wywoływały zaniepokojenie. Nie zatrzymywał się więc, tylko pogonił trochę konia, z czujnością rozglądając się po okolicy. Rzeczka, którą zostawił przy brodzie, wróciła teraz do drogi i płynęła po prawej stronie, niosąc niewielkie kry i zamarzając w pozbawionych silnego nurtu zatoczkach.
Niedługo później Shinrei wjechał do wioski. Pola ryżowe stały skute lodem, a ludzie odgarniali z obejść i drogi śnieg, który tyle co przestał padać. Chociaż ledwie jedno ri dalej panowała piękna, późnowiosenna pogoda z kwitnącymi berberysami i piwoniami, to nad wioską słońce było małe, zimowe i niemal niedające ciepła. Chłopi o ponurych twarzach odrywali się od swojej roboty i rzucali przejeżdżającemu niespokojne spojrzenia, a kobiety jeszcze niżej pochylały się do ziemi i nie podnosiły wzroku.
– Co to za kataklizm, gospodarzu? – zapytał Shinrei, zatrzymując konia.
Gospodarz, chłopisko postawne, czarne i szerokie w barach jak niedźwiedź, prawie nie patrzył na pytającego, zawiesił tylko wzrok na dwóch mieczach u pasa.
– Sybko przysło, panie, to i pójdzie przecz. Przyzwyczailim, przeżyjem.
– Yuki-onna nadal na równinach w miesiącu zbożowych deszczy? To raczej osobliwe. – Shinrei obrzucił chłopa uważnym spojrzeniem, ale nie napotkał wzroku kogoś, kto byłby w stanie wymyślić nawet najprostsze oszustwo.
– Ano, osoblowa ona, panie, wielka osoblistość. Ale co nam począć, biednym?
– W takim zimnie ryż nie urośnie. Co zamierzacie z tym zrobić?
– Głodni będziem chodzić, panie. Chwalić bogów, że zesłe lato urodzajne.
– Skoro tak. – Shinrei ruszył dalej drogą, obserwując kolejne domy.
Wioska była całkiem spora i, jak wyglądało, poza ostatnią katastrofą pogodową mieszkańcom żyło się całkiem dostatnio. Przy głównym trakcie stała nawet karczma, a stoły osłaniał od padającego śniegu daszek podparty bambusowymi tykami. Nie zagrzewali tu miejsca też żadni goście – miejscowi wykorzystywali moment lepszej pogody, żeby uporządkować obejścia, a przejezdni, jak widać, dzisiaj jeszcze nie dotarli. Karczmarz zagapił się na wchodzącego całkiem otwarcie, nawet nie próbując udawać, że przygląda się mieczom.
– Coś się stało, dobry człowieku? – zapytał Shinrei, siadając zaraz przy wejściu. Nie chciał jeszcze bardziej straszyć biedaka.
– Nic takiego, panie. – Karczmarz opanował się szybko i zaraz wynalazł dzbanek sake czarami dostępnymi tylko wąskiemu gronu karczmarzy. – Jeno, nie obraźcie się, ale myślałem, że to…
Shinrei machnął ręką.
– Przyzwyczaiłem się. Grunt, że nikt nie rzuca się z pochodniami. – Wziął sake i łyknął zdrowo. – Więc macie w tej uroczej wiosce problem z yuki-onną? Jak długo już tu siedzi?
– Od zimy, panie. – Karczmarz, chyba już przekonany, że jego gość nie jest żadnym demonem, usiadł po drugiej stronie stołu. – Miała odejść najdalej po miesiącu przebudzenia owadów, ale widzicie, jak to wygląda. Czekamy wszyscy, aż coś jej się odmieni.
– A ktoś posyłał po pomoc? Zdaje się, że rządzi tutaj Yasuri Akihiro-dono. Czy to już ziemie klanu Seishi?
– Nikt nie chciałby kłopotać Yasuriego-sama dla czegoś takiego – wyjaśnił szybko karczmarz. – Mało to kłopotów w stolicy, panie? Demonica prędzej czy później pójdzie precz. Ale przed wami był inny samuraj, dzień temu poszedł nad staw z własnej woli i teraz czekamy jego powrotu.
– Nie jestem samurajem, tylko rôninem – sprostował Shinrei. – A tamten? Opowiedział się jakoś z nazwiska?
– Nie, panie. Powiedział, że niepotrzebne.
– Takich zawsze chowają w niepodpisanych grobach. Powiedz, dobry człowieku, mam może zobaczyć, co da się w tej sprawie zrobić?
– A tamten samuraj, panie? Jeśli poczuje urazę, że nie ufamy jego umiejętnościom?
– Szczerze powiedziawszy, to radziłbym rzeczywiście nie ufać. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak mówią na Kontynencie.
Karczmarz poinstruował Shinreia, jak dojść nad staw, gdzie zazwyczaj przebywała yuki-onna, i nawet nakreślił palcem na stole poglądową mapę okolicy. Jednak cały czas widać było, że chce powiedzieć coś innego.
– Poczekajcie, panie – zdecydował się wreszcie, kiedy jego gość już wychodził. – Naprawdę nie czujcie się urażeni, że was na początku wziąłem-
– Nie ma o czym mówić. – Shinrei machnął ręką. – Na Kontynencie mówią na to albinizm, ale nikt nie udowodnił, żeby stały za tym jakieś demony, a przynajmniej nie takie, które można jakoś zaobserwować. Do zobaczenia, dobry człowieku.
Na trupa bezimiennego samuraja Shinrei natknął się w bambusowym zagajniku niecałe chou od wioski. Nieszczęśnik leżał twarzą do ziemi, a w ręce wciąż kurczowo ściskał katanę. Ciało było zupełnie sztywne i nawet nienadgniłe z powodu wzmagającego się z każdym krokiem w dół zbocza mrozu. Jednak to nie zimno zabiło samuraja – chociaż niewątpliwie gdyby nie ono, wojownik byłby w stanie uniknąć ataku i nie nabawiłby się paskudnie wyglądającej dziury w czaszce, wyglądającej na zadanną czubkiem saia. Zresztą broń leżała nieopodal, widać porzucona w pośpiechu. Shinrei nie dziwił się – chłopi rzadko kiedy mordują samurajów i nie są do tego specjalnie przygotowani psychicznie, dlatego chwila paniki była jak najbardziej zrozumiała.
Schodząc niżej w stronę stawu, Shinrei westchnął w duchu. Sądząc po zimnie, jakie panowało na dole, yuki-onna była naprawdę potężna albo wyjątkowo wściekła. Chociaż może słowo „wściekła” nie pasuje do demonów, które w zupełnie inny sposób niż ludzie odczuwają emocje – prędzej „szalona”. Prawdopodobnie ktoś inny leżałby już wśród kruszącej się pod dotykiem trawy i cicho zamarzał na śmierć, ale niestety to właśnie Shinrei postanowił spenetrować dolinę. Cóż, musiał przyznać, że było całkiem chłodno, no, powiedzmy nawet, że zimno. Zgadywał to po tym, że liście bambusów poszarzały i zwinęły się, a same rośliny wyglądały na martwe, bo dla samego Shinreia pogoda była całkiem dobra. Musiało to mieć związek z tym spaczonym poczuciem temperatury, o którym mówił ciągle Rintarô.
Wspominany przez karczmarza staw okazał się dużym na kilka tsubo, okrągłym dyskiem lodu na dnie doliny. Spływał do niego długi, zamarznięty jęzor w miejscu, gdzie kiedyś zapewne znajdował się niewielki wodospad. Wiosną – to znaczy termiczną wiosną – miejsce byłoby zapewne niezwykle urocze, pełne ćwierkającej, żywej przyrody, jednak tym razem wyglądało zupełnie jak wymarłe. Chwilę zajmowało też dostrzeżenie dwóch postaci na brzegu stawu, między lodowymi szkieletami wierzbownicy i turzycy.
Shinrei zszedł na sam dół doliny i przeszedł po zamarzniętej powierzchni stawu, który nawet nie zaskrzypiał pod jego ciężarem – niewykluczone, że zamarznięty był do samego dnia, ku niezadowoleniu zamieszkujących go żyjątek. Yuki-onna kucała zupełnie nieruchomo, jej jedynym okryciem były długie pasma włosów mieniących się kolorami od granatowoczarnego do srebrzystobiałego, ale skóra demonicy nie wykazywała żadnych śladów odmrożeń czy chociażby zimna. Gdyby nie ta zmiennokolorowa grzywa, można by ją na pierwszy rzut oka wziąć za normalną, ludzką dziewczynę, może nie wieśniaczkę, ale szlachciankę, która postanowiła wykąpać się w leśnej sadzawce. Wrażenie pryskało, kiedy zajrzało się w jej oczy – może i zwyczajnie niebieskie, ale zdecydowanie nie ludzkie.
Shinrei odsunął ręce daleko od miecza czytelnym znakiem braku złych intencji, tak, żeby yuki-onna to zauważyła. Widać został dobrze zrozumiany, bo drobna twarzyczka z powrotem zwróciła się na drugą siedzącą na brzegu postać. Nie trzeba było dużej wiedzy, żeby wiedzieć, że temu już nic nie może pomóc. Chłopak wyglądał na zwyczajne wiejskie dziecko, a raczej to, co zostałoby ze zwyczajnego wiejskiego dziecka po dłuższym obcowaniu z demonami zimy. Jego skóra miała sinobiały kolor, oczy były zaszronione, a całe ciało zyskało nieprzyjemną, martwą sztywność, identyczną jak u samuraja w bambusowym gaju.
– Przyszedłeś mnie zabić? – spytała yuki-onna. Głos miała zaskakująco niski i melodyjny, a przynajmniej Shinrei spodziewał się po niej raczej piskliwego, dziewczęcego szczebiotania.
– Czemu? – wzruszył ramionami. – Za chwilę sama się zabijesz.
– Bredzisz, człowieku. Zobacz, on będzie taki sam jak ja. – Przylgnęła do zamrożonego na kość ciała chłopaka. – Możesz powiedzieć chłopom, że zaraz potem odejdę i nie będę ich niepokoić.
– Nie chcę być natrętny, ale on nie żyje – zauważył Shinrei. – Zamroziłaś go na śmierć.
– Głupoty gadasz. – Śmiech demonicy okazał się ostry, przywodzący na myśl długie, lodowe igły wbijane w uszy, ale z każdą chwilą robił się coraz bardziej wymuszony.
Shinrei miał szczęście nie widzieć zmian, jakie następowały na jej twarzy, i nie zamierzał bynajmniej zaspakajać ciekawości. Niespecjalnie lubił się przyglądać, jak na obliczach demonów lekceważenie zostaje błyskawicznie zastąpione przez paniczny strach – za bardzo wydawały się wtedy ludzkie. Zamiast tego pacnął zamrożonego chłopaka w ramię.
Ramię odpadło. Zaraz potem yuki-onna rzuciła się na Shinreia jak tygrysica i wrzasnęła. Od głosu demonicy powietrze wydawało się wynicowywać, a spory fragment lodu z jeziora z chlupotem roztopił się w kałużę i zaraz wyparował, dochodząc do postaci gazowej od przeciwnej strony. Shinrei, któremu udało się uniknąć ataku dzięki wieloletniemu treningowi refleksu na traktach, stwierdził, że wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu chyba jednak jest mu dość zimno. Jednak gdzie by teraz był, gdyby nie potrafił radzić sobie w tego typu sytuacjach? Kiedy yuki-onna odwróciła się w jego stronę, żeby wrzasnąć jeszcze raz, prosto w niebieskie oczęta poleciała garść ściółki. Trochę ziemi i mchu przymarzło Shinreiowi do ręki, ale zapobiegawczo użył lewej i teraz gładko zdanym ciosem miecza ściął czarną główkę atakującej demonicy. Po chwili zawieszenia ciało upadło na ziemię z cichym pacnięciem.
Przez kilka uderzeń serca panowała cisza, a potem z hukiem pękł lód na sadzawce i jęzor wodospadu, a woda znów popłynęła. Zaczął też odpadać piach, który przymarzł Shinreiowi do lewej ręki, a ostrze katany buchnęło kłębami pary. Jak tak dalej pójdzie, zupełnie żelastwo się rozhartuje i trzeba będzie poszukać czegoś lepszego. Yuki-onna również roztopiła się i spłynęła do odmarzającego stawu, z kolei wiejski chłopak skapcaniał i zaraz przewrócił się na wznak. Shinrei przyjrzał się twarzy nieboszczyka, uniósł brwi, a następnie pokręcił głową nad ironią losu. Cóż, prawdopodobnie jeszcze przez jakiś czas spustoszone uroczysko nie będzie uważane za romantyczne miejsce do schadzek.
Karczmarz postawił sake, kilku miejscowych poszło za tym świetlanym przykładem i już niedługo cała wioska świętowała. Wraz ze śmiercią yuki-onny śnieg stopniał i spłynął, pola ryżowe również odtajały – co prawda rychło w czas, skoro za pasem było lato, ale też lepiej późno niż wcale. Nie zapowiadało się, żeby wieśniacy mieli umrzeć z głodu, chociaż dostrzegłszy ich wybuch rozrzutności, można było w to zwątpić. Ale to nie stanowiło problemu zwykłego podróżnego, tylko tych ludzi wokół, a skoro oni dawali sake, to nietaktem byłoby odmawiać. Może zamierzali upić swojego wybawcę, żeby ten nie wpadł na żądanie innych, bardziej wymiernych objawów wdzięczności? Shinrei tak czy inaczej żądać nic nie zamierzał, więc upijać się dawał – skoro kto inny płaci?
Pomiędzy świętującymi byli ludzie, którzy definitywnie na wieśniaków nie wyglądali. Osobnicy trzymali się raczej z boku, nikt nie zwracał na nich uwagi, tylko Shinrei przypatrywał się im niby od niechcenia, obrzucając spojrzeniami karczmę pomiędzy jedną czarką a drugą. Mężczyzna, który przez jakiś czas kręcił się koło karczmarza, miał za pasem wakizashi, a blizny na odsłoniętym ramieniu na pewno nie nabawił się podczas pracy w polu. Z kolei obdartus oparty swobodnie o bambusową tykę podpierającą dach, miał za pasem katanę saki-zori, która należała chyba do jego pradziadka, sądząc po wyglądzie. W momencie, kiedy Shinreiowi gdzieś w tłumie mignęło ręcznie strugane nunchaku na końskim włosiu, zupełnie przestał się dziwić.
Karczmarz twierdził, że nie ma w wiosce innych podróżnych oprócz nieszczęsnego samuraja, którego złożono na czuwanie w izdebce na piętrze razem z yuki-onnim ukochanym, ale uzbrojone obdartusy bynajmniej nie wyglądały na wieśniaków. Shinrei nie był jeszcze na tyle upity, żeby zignorować tę wewnętrzną sprzeczność zeznań i faktów. Ale, jak zreflektował się zaraz, nie powinien w żadnym razie się mieszać i lepiej było po prostu dać w siebie wlać tyle sake, że nie będzie zauważał takich bzdur.
Obudził się pod oszronioną wiśnią i stwierdził, że obiektywnie patrząc, jest całkiem zimno. Wokół rozciągał się raczej zimowy krajobraz pełen spokojnej bieli i stonowanego błękitu, z lekkim wiaterkiem wzniecającym luźniejszy śnieg. Było swojsko, klimatycznie i melancholijnie, aż człowiek chciałby leżeć tak godzinami i kontemplować ten urokliwy widoczek. Do czasu, kiedy człowiek nie skojarzył, że pod śniegiem była wioska.
Poza tym Shinreia bolała głowa i strasznie męczyło pragnienie, a to istotniejsze problemy niż jakaś wioska. Wypił za jednym zamachem cały bukłak wody, zjadł śnieżkę, przegryzł garścią lodu i poczuł się trochę lepiej, a kac powoli odpuszczał. Poza tym rześkie powietrze dobrze wyostrzało zmysły i rozbudzało, chociaż czuł się jeszcze trochę na rauszu.
Zszedł z wiśniowego wzgórka i niemal od razu zapadł się w pośniegowej brei po kolana. Wszystko topniało niezbyt gwałtownie, wiosennie, jakby tym razem nagły przymrozek nie był wynikiem działań nadnaturalnych, ale zwyczajnym pogodowym zjawiskiem. Shinrei nie dał się nabrać, chociaż spadające z drzew czapy śniegu wyglądały nader sugestywnie i niewinnie. Koniowiąz przed karczmą był dosłownie porosły tającym już lodem – nie ośnieżony, ale właśnie zamarznięty na kość – a takie cuda nie robią się od przymrozków, bynajmniej. Ani nawet od zemsty przyniesionej przez hordę wściekłych yuki-onn.
– Czego tu?
Shinrei podniósł się i spojrzał na oberwańca z nunchaku za pasem i solidną, dębową lagą w ręce. Oberwaniec miał łapcie z łyka i wystrzępione na rękawach shitagi w barwach maskujących z trawy i kurzu.
– Prowadzę studia metodą analizy. Coś się stało?
Drabowi zajęło kilka chwil zauważenie podstawowego faktu.
– Nie jesteś od nas.
– Bynajmniej. Mam lepszy gust, jeżeli chodzi o ubrania.
– To ty, co? – Dębowa laga wymierzyła prosto w Shinreia. – Jakiś łazęga w pień wymroził naszych, patrzę, a tu jakiś łazęga się kręci. Co?
– Nie sądzę, żeby ktoś tak ubrany miał prawo nazywać mnie łazęgą – zauważył oskarżony z przekąsem.
Oberwaniec chciał dźgnąć lagą, nie trafił i z rozpędu przeleciał krok do przodu, stawiając się w nader niekorzystnej z punktu widzenia pojedynku sytuacji. Chociaż Shinrei niespecjalnie zamierzał się nawet pojedynkować. Przejście w pozycję do battoujutsu było dla niego kwestią chwili, tak samo jak obrócenie w palcach i odpowiednie ułożenie katany. Ostrze wykonało piękny łuk z dołu w górę, trochę po skosie i Shinrei obciął bandziorowi ucho. Przynajmniej tak miało być w teorii, ale widać nie do końca jeszcze wytrzeźwiał po pijaństwie, ręka mu się omsknęła i katana zabrała trochę więcej.
Potem lepiej było zabrać się jak najszybciej, ponieważ drabów we wiosce okazało się przebywać niepokojąco dużo. Na pewno nie byli zachwyceni, że ktoś wytrzebił ich kompanów, a z drogi niezadowolonych bandytów lepiej było dla czystej przezorności schodzić. Shinrei zapadł w przydrożne krzaki mokre od odwilży, a sandały natychmiast ubabrały mu się błockiem. Nie musiał wcale długo czekać, bo traktem od północy nadleciał oddział jeźdźców i już niedługo cała wioska rozbrzmiewała allegretto walki, żeby potem płynnie przejść w stacatto rzezi. Przezornie nie opuszczając kryjówki i zachwycając się własną wiedzą na temat muzyki z Kontynentu, Shinrei przeczekał największą jatkę, a potem wyjrzał na tyle, żeby zobaczyć, z kim ma przyjemność. Na sztandarze, jaki mignął między zabudowaniami, pyszniła się szkarłatna triquetra i wpisany w nią stylizowany kwiat goryczki – mon rodziny Yatsurich.
Bezszelestne przedarcie się przez krzaki jak najdalej od wioski okazało się zaskakująco łatwe, kiedy do głosu doszła determinacja. A Shinrei był zdecydowanie zdeterminowany, żeby nie pokazywać się na oczy tutejszemu władcy przez kilka najbliższych lat, a najlepiej całe życie – od obcowania z daimyo można było nabawić się różnych paskudnych przypadłości, między innymi niewinni podróżni czasami ni z tego ni z owego zostawali samurajami. Spomiędzy drzew dobiegł plusk strumienia, więc Shinrei skierował się w tamtą stronę, następnie przysiadł nad brzegiem i rozejrzał się.
– Kappa! – zawołał.
Po chwili oczekiwania rozległ się chlupot i żabowaty stwór wynurzył się do połowy nad wodę. Shinrei rzucił mu ogórka, którego demon pożarł jednym kłapnięciem dzioba. Spojrzał na człowieka spode łba, co okazało się nad wyraz wymowne w przypadku stworzenia, które natura obdarzyła potężnymi wałami brwi podtrzymującymi kościaną misę na głowie.
– Czego? – rzucił kappa niechętnie. – Jesteś od daimyo? Powiedz mu, co tu się wyrabia! Najpierw ta wariatka zamroziła staw do gleby i wszystkich wybiła co do jednego, a potem jakiś bandzior się przypałętał i wymroził w pień całą wioskę. No i kto nas teraz będzie żywił, co? Niech on coś z tym zrobi!
– Niezawodnie przekażę – zapewnił Shinrei. – Co to byli za bandyci, którzy zaczęli walkę?
– A, to – kappa wzruszył ramionami. – Partyzanci, niby że patrioci, którzy wspierali młodszego Yatsuriego w przewrocie. Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, kamienia w stawie nie potrafiliby przewrócić. Ale nie mam pojęcia, co sobie dzieciak myślał, hodując taką żmiję pod bokiem. Przekaż mu, co? Z rebelią trzeba było zrobić coś dużo wcześniej. Wziąć za gardła i wsadzić w bagno.
– Dziękuję za informacje. – Shinrei już zamierzał się podnieść, ale mokra, szorstka łapa chwyciła go za nadgarstek.
– Chwila. – Kappa spojrzał uważniej. – Gdyby pomyśleć głębiej, to niespecjalnie cię kojarzę, co? Na pewno jesteś od Yasuriego, hm? – Uścisk palców zwiększył się jeszcze.
– Jestem nowy – wyjaśnił Shinrei pogodnie. – Chyba próbują mnie zniechęcić, każąc się przedzierać przez takie uroczyska. Znaczy bardzo ładne uroczysko – zreflektował się zaraz. – I staw też bardzo ładny, kiedyś pewnie odżyje.
– Jasne, jasne. – Kappa puścił go i zanurzył w wodzie tak, że na powierzchni została tylko głowa. – Ogórka tam żadnego już nie masz?
Shinrei rzucił mu warzywo i wodny demon z pluskiem zniknął w rzeczce. Cokolwiek zabiedzony siwek znalazł się kawałek za wioską, kiedy pasł się na trawie osłoniętej od obfitych opadów śniegu rozłożystą koroną cedru. Koń parsknął na powitanie, widząc nadchodzącego właściciela, i na powrót zajął się obiadem, nie reagując nawet na przyjacielskie poklepanie po grzbiecie.
– Cuda się w tym kraju dzieją – poinformował go Shinrei tonem luźniej pogawędki. – Ciesz się, że w twoim świecie nie ma takich intryg. Jakieś oberwańce knują na boku przewrót, brat daimyo, ich jedyna nadzieja, zakochuje się w yuki-onnie i zamarza na śmierć, a daimyo pod pretekstem ratowania brata z rąk demonicy wybija buntowników. – W odruchu sympatii dla poczciwego stworzenia spojrzał w mokre, melancholijne oko. – A jakiś bandzior zamroził ci pół ogona, co?
Siwek spróbował go kopnąć, ale chybił.
– Już nigdy nie wypiję ani czarki – obiecał Shinrei ugodowo. – No, nie więcej jak trzy, ale taka ilość naprawdę nie jest w stanie mnie upić, słowo. Będę się pilnował absolutnie i już żaden bandzior nie zagrozi twojemu ogonowi, co?
Siwek po rozważeniu wszystkich możliwości pozwolił się łaskawie dosiąść i demonstracyjnie odwrócony od resztek wioski pokłusował ścieżką w dół doliny.
Z Rintarou Shinrei spotkał się dwa ri na południowy-wschód, na skrzyżowaniu Wschodniej Drogi i traktu prowadzącego ku wybrzeżu. Młody nadjechał od północy i już z daleka widać było, jak zaciska usta i nadyma się, więc przez chwilę jechali więc obok siebie w milczeniu. Z boku drogi rósł piękny, rozłożysty krzak magnolii i Shinrei zerwał pokrytą białymi kwiatami gałązkę, przechylając się w siodle.
– Magnolia, symbol miłości i nowego życia – zauważył zgryźliwie Rintarou. – Czy ja nie wiem o czymś, co w międzyczasie zaszło?
– Ten twój symbolizm… – Shinrei wywrócił oczyma. – To tylko bardzo ładny kwiatek. Zobacz, jest pod kolor moich włosów.
– Tak, doczep sobie jeszcze jeden, będziesz miał parę rogów. Wyglądasz jeszcze cudaczniej niż zwykle, to nie dziw się, jak z następnej wioski przegonią nas z pochodniami. A tak w ogóle, to gdzie teraz jedziemy?
– Przed siebie i na południe! Chcemy na południe, prawda?
– Pozwolę sobie zauważyć, że na południu mamy rozległe bagna i moczary.
– Taki wielki czarownik, a bagna się boi. Podobno w porcie Shura na Ostrodze Czterech Wiatrów znajduje się mag, który stworzył eliksir wiecznego życia. Sprawdzimy to?
– Może być. Lubię demaskować tych oszustów.
– Jesteś naprawdę straszny, Rintarou. Wiesz, zabawnie tam było – stwierdził niezobowiązująco Shinrei, wskazując głową na drogę za sobą. – Nie zgadniesz, jakie dziwy można znaleźć, gdyby zapuścić się kawałek dalej od głównego szlaku.
– Nie poznaję cię. Że ty zrobiłeś coś za darmo?
– Oj, daj spokój, ludzie się zmieniają.
– A inni mogą niedowierzać. Wiesz, jak bardzo to jest nieodpowiedzialne?
– Zmienianie się? Nie, nie wiem. – Shinrei przybrał minę niewiniątka.
– Ganianie się z samurajami po drogach, wtykanie nosa w sprawy jakichś wieśniaków, mieszanie się do porachunków między daimyo. – Młody mag spojrzał wymownie. – Ale zawsze byłeś nieodpowiedzialny, teraz tylko próbujesz udawać tego dobrego. I zginiesz z powodu jakichś głupich idei.
– Naprawdę, nie mów takich przykrych rzeczy. I tak wiem, że tylko się ze mną drażnisz.
– Nie tym razem. Widziałem.
– No cóż, każdy kiedyś zginie. – Shinrei wzruszył ramionami i udało mu się ani na moment nie zmienić beztroskiego tonu głosu.
Nie powiedział kiedy, pomyślał desperacko. Nie powiedział i niech za żadne skarby nie mówi.
***
Prosiłabym o bezlitosne wytknięcie wszystkich błędów, jakie tylko znajdziecie. Co prawda to mój debiut tutaj, ale jestem przyzwyczajona do krytyki i nie zamierzam święcie się oburzać, jak to czasami bywa. Tekst jest częścią większej całości, ale ma się do niej jak opowiadania o Wiedźminie do Sagi, a więc można go jak najbardziej traktować jako coś osobnego.
Hmm… Napisane jest całkiem ładnie. Klimat, pomysł i wykonanie, jak dla mnie bardzo dobre. Mam tylko jeden duży problem z tym tekstem. Otóż kończy się, kiedy zaczęła się rozwijać jakaś naprawdę ciekawa intryga. Rozmowa z kappą rozbudziła moją ciekawość, a tu BACH! Shinrei wsiadł na konia i odjechał. Jeśli chodzi o mniejsze problemy, a właściwie problemiki, to: Wracanie się do miasta – Powrót jest dużo lepszym słowem
nie był zupełną anomalią – może "nie był żadną anomalią" albo "nie był anomalią" po prostu
Nie zagrzewali tu miejsca też żadni goście – jakoś mi nie leży to zagrzewanie miejsca w tym kontekście
nawet nie próbując udawać, że przygląda się mieczom – znaczy nie udawał, że przygląda się mieczom i całkiem otwarcie im się nie przyglądał?
bukłak sake – no, tu nie bardzo znam się w temacie, ale ten bukłak mi nie pasuje…
Cóż, musiał przyznać, że było całkiem chłodno, no, powiedzmy nawet, że zimno. Zgadywał to po tym, że liście bambusów poszarzały i zwinęły się, a same rośliny wyglądały na martwe, bo dla samego Shinreia pogoda była całkiem dobra. – a to jest nieco zbyt skomplikowane. Może jakbyś na początku tego fragmentu zaznaczyła, że Shinrei nie odczuwał zimna tak, jak inni…
międzynarodowym znakiem – nie pasuje mi ten międzynarodowy o feudalnej Japonii
A w efekcie yuki-onna rzuciła się na Shinreia – bez tego "a w efekcie"
czarną główkę z ramion demonicy – to "z ramion" trochę dziwnie mi wygląda
kręcił się koło barmana – z barmanem to samo co z międzynarodowym znakiem
Shinrei rzucił mu warzywo – ponoć ogórek to owoc ; )
brat daimyo, ich jedyna nadzieja, zakochuje się w yuki-onnie – albo ja przegapiłem wyjaśnienie, że ukochany yuki-onny to brat feudała, albo Ty nie zaznaczyłaś tego dość wyraźnie A tak na koniec, powtórzę jeszcze, że napisane jest całkiem całkiem, tylko czemu tak zamordowałaś fabułę? ; )
@KaelGorann, bardzo dziękuję za komentarz. Trochę nie wiem, jak poprawić kwestię z zagrzewaniem miejsc (to też mi zgrzyta, ale siedziałam nad tym długi czas i nic nie wykombinowałam), przyglądaniem się mieczom (ludzie gapili sie na Shinreia i udawali, że gapią się na miecze, a karczmarz nie próbował udawać i po prostu się na niego gapił) i z tym chłodem (chodziło mi właśnie o to, żeby rzucić tą informacją znienacka, przez to bardziej ją wyeksponować). Niestety ogórek to warzywo, co nie przeszkadza mu być jednocześnie owocem. Ale sprawdziłam to dla pewności i wszystko się zgadza. Ach, zaraz zamordowałam fabułę… :) Lubię mordować, chociaż akurat tutaj nie było to moim zamiarem. Po prostu Shinrei zrobił we wiosce, na co akurat naszła go fantazja, zrobiło się niebezpiecznie (Olaboga, samuraje, uciekać!), dlatego postanowił sie wycofać. Ale dziękuję za zwrócenie uwagi na problem. W tej chwili konstrukcja fabuły jest chyba moim zajwiększym zmartwieniem, bo nie jestem wprawiona w pisaniu krótkich tekstów fabularnych. Dlatego teraz biorę się za ten aspekt twórczości. (W pierwotnej wersji, przed sugestiami bety, opowiadanie kończyło się w momencie śmierci yuki-onny. Shame on me). Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie i komentarz.
Na becie jest konkurs o Japonii. Twoje opowiadanie świetnie by się wpisywało. (…) dochodząc do postaci gazowej od przeciwnej strony – eee, to znaczy od której? Silnie zjonizowanego gazu? Zgodzę się z Kaelem, że fabuła się nagle zrywa. Poza tym, zazgrzytały mi europejskie terminy muzyczne. OK, być może bohater, podróżował po kontynencie, ale dotarł aż do nas? Ale zasadniczo ciekawe opowiadanie i dobrze się czytało.
Babska logika rządzi!
Dziękuję za opinię. Beta mi niestety nie działa i nie chce mnie logować nawet po zmianie hasła, dlatego tutaj chyba spasuję. "(…) dochodząc do postaci gazowej od przeciwnej strony – eee, to znaczy od której? Silnie zjonizowanego gazu?" – to z Pratchetta, moja ulubiona teoria ze Świata Dysku. W tym świecie geografia wygląda trochę inaczej i ogólnie rzecz biorąc Kontynent = Europa. Zastanawiałam się nad rozszerzeniem kwestii i wyjaśnieniem, co Shinrei tam robił, ale to dłuższa kwestia i praktycznie w ogóle nie związana z fabułą. Masz rację, że może wyglądać dziwnie, ale z drugiej storny chciałam zaznaczyć, że protagonista był w "Europie" i zna tamtejszą kulturę, stąd momentami pojawia się jego niejapońskość. Za fabułę trzeba mnie niestety bić po łapach. Nastepnym razem postaram się to jakoś naprawić.
Zmienianie hasła nie działa (wiem, też tego próbowałam ;-) ), trzeba kliknąć na "zapomniałem hasła", a potem sprawdzić pocztę…
Też lubię Pratchetta, ale nie pasuje mi do klasycznych japońskich demonów. Chociaż, z nim to nigdy nic nie wiadomo… Aaaa, jeśli Japonia jest na Wyspach Brytyjskich, to chyba powinnaś o tym wspomnieć w tekście.
Babska logika rządzi!
O, rzeczywiście teraz działa. Dzięki! A konkurs ciekawy, może jak znajdę czas to coś jeszcze w lipcu napiszę, tym razem bardziej przykładając się do fabuły. Z tą geografią to jest szersza kwestia i wiąże się z nią większa intyga w innej historii, dlatego wolałam już pominąć wątek, zamiast zmieszczać w tekście długie wyjaśnienia. Ale następnym razem będę się pilnować, że albo wyjasnienie całej kwestii Kontynentu, albo nie wspominanie w ogóle.
Kurczę, w bardzo niefortunnym momencie debiutowałaś – akurat tuż przed serią drabbli z cytatem z Cycerona, przez co po dwóch dniach tekst praktycznie zniknął z pierwszej listy wyników. Ale tekst zaznaczam do przeczytania. :)
Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki
A tam, dla mnie 2-3 opinie to już duży sukces :P
Witaj;-) Wschodnie światy to rzadkość tutaj, ja nie kojarzę ani jednego tekstu, prócz tego – ale nie czytałam przecież wszystkich. Nie znam się na Wschodzie, dlatego nie wiem, czy wszystkie obce słowa są zapożyczone i mają tworzyć świat wzrowany, czy to element fantastyki. Dobrze wypadło to. Choć ciężko mi wyobrazić sobie odległości i niektóre przedmioty – ale, jak mówię – może to moja niewiedza. Nie przeszkadzało mi absolutnie. Poza drobiazgami (podałam poniżej) tekst jest dobrze napisany, przyjemnie się czyta. Jest w tym jakiś polot, niebanalność i poczucie humoru. Konkretny styl. Fabuła… Właśnie myślę jak to ująć. Bohaterowie jak z przygodówki o stworo-łowcach;-) Właśnie w stylu Kaela, który już się wypowiedział. Od początku przedstawieni komediowo – podobało mi się. Ale wg mnie też temu opowiadaniu lepiej zrobiłoby zakończenie po zabiciu tej pierwszej demonicy. Jedynie jeśli to coś dłuższego, rozmowa z następnym stworem (już bardziej wprowadzająca w politykę) może mieć sens. Tak to tylko natłoczyłaś. Ale dla mnie – nie jest to znowu jakieś niesamowicie rażące. Po prostu trzeba czekać następnych przygód;-) Jeśli to jest debiut, całkiem udany. No, a teraz te potknięcia (drobne): – oni wciąż pamiętają o jakichś nagrodach z głowę Shinreia – Powrót do miasta nie wchodziło w grę, – śnieg nie był anomalią, ale, na wszystkie bory Tsuyo!, nie o tej porze roku. (dla mnie ok, ale podejrzewam, że do przecinka po wykrzykniku ktoś może mieć zastrzeżenia) – Naprawdę nie czujcie się urażeni, że was na początku wziąłem- (zdanie bez kropki, zakończone pauzą) – Nie trzeba było dużej wiedzy, żeby wiedzieć, – Przylgnęła do zamrożonego na kość ciała chłopaka. – Możesz powiedzieć chłopom, że zaraz potem odejdę i nie będę ich niepokoić. - spory fragment lodu z jeziora z chlupotem roztopił się w kałużę i zaraz wyparował, dochodząc do postaci gazowej od przeciwnej strony potem z hukiem pękł lód na sadzawce i jęzor wodospadu… (nie podoba mi się zdanie) – co prawda rychło w czas – upijać się dawał – skoro kto inny płaci? (po co znak zapytania?) – Było swojsko, klimatycznie i melancholijnie (klimatycznie – nie godne słowo na taki teskt;-) – ręka mu się omsknęła i katana zabrała trochę więcej. Potem lepiej było zabrać się jak najszybciej, – więc przez chwilę jechali więc obok siebie w milczeniu Drobnostki. Pozdrawiam!
Bardzo dziękuję za komentarz. Niestety (i dla mnie, i dla czytelników) Wschód to póki co moja działka, więc w tej tematyce będę w najbliższym czasie publikować. Ale liczę, że kiedyś mi się odmieni, bo research to katorga. Poprawki naniesione, niestety tutaj już nie poprawię, ale przynajmniej w dokumencie będę miała dobrze. "– śnieg nie był anomalią, ale, na wszystkie bory Tsuyo!, nie o tej porze roku. (dla mnie ok, ale podejrzewam, że do przecinka po wykrzykniku ktoś może mieć zastrzeżenia) " – w tej chwili głowy za to nie dam, ale spotykałam się z takim zapisem w książkach na zasadzie wtrącenia wykrzyknienia. Niestety w tej chwili gugiel o tym milczy, więc będę musiała jeszcze poszukać. "– Naprawdę nie czujcie się urażeni, że was na początku wziąłem- (zdanie bez kropki, zakończone pauzą)" – analogiczna sytuacja, też spotykałam się w książkach z dywizem jako oznaczenie urwanej/przerwanej wypowiedzi, kiedy wielokropek oznaczał zawieszony głos. Też sprawdzę. "– upijać się dawał – skoro kto inny płaci? (po co znak zapytania?)" – tutaj to kwestia intonacji, takie usprawiedliwianie się "Jak dają, to czemu nie?". Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie, mimo że to nie Twoje klimaty ^.^
Spoko, jestem bardzo liberalna jeśli chodzi o zapisy różnych takich – rób wg swojego rozumu. A klimaty wcale nie takie znowu nie moje;-) Wschód jest, ale i goście, którzy mają przygody – jest ok, ani trochę się nie męczyłam. Ja tylko nie przepadam za ufoludkami i t.p. Pozdrawiam;-)
Zaczęłam czytać ten tekst jakiś czas temu i z powodów, których sobie nie przypominam, przerwałam. Jakiś tam powód był, bo pamiętam, że podobał mi się styl, ale mimo wszystko coś mi na tyle nie grało, że nie skończyłam. Hmmm… Naprawdę nie wiem, co to było. W każdym razie wróciłam zachęcona Twoim tekstem na konkurs Japonia. Doczytałam do końca i co więcej, spodobało mi się. Stworzyłaś udanego, pełnokrwistego bohatera, język, którym operujesz, bardzo przypadł mi do gustu. Chętnie poczytałabym jeszcze o Shinreiu.
Dziękuję za komentarz ^.^ Cóz, sama nie jestem na chwilę obecną zadowolona z tego tekstu tak, jak byłam przy publikacji, więc na pewno jakieś zgrzyty się w nim znalazły (szczególnie fabularne). A Shinreika polubiłam, więc pewnie jeszcze pojawią się teksty z jego udziałem, chocaż może nie w najbliższym czasie.