
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Zdecydowanie coś niedobrego działo się we wsi. Od strony chałupy sołtysa, jedyną drogą prowadzącą do położonego nieopodal miasteczka przetaczały się gęste kłęby żółtego pyłu, wzbudzając niezdrowe zainteresowanie kilku pochylonych ku ziemi staruszek, zapamiętale plotkujących w ogródku jednego z okolicznych domostw. To sołtys pędził swym zdezelowanym traktorem na złamanie karku. Przy leżącej na skraju wsi chałupie niejakiego Pietruchy nadepnął mocno na hamulce i pociągnął za wajchę wstecznego ciągu, wzniecając kolejne gryzące tumany kurzu.
Nieopodal chałupy zgromadziło się już sporo okolicznych mieszkańców. Po ich zaciętych minach i mielonych w ustach przekleństwach sołtys szybko zorientował się, że przybył w ostatniej chwili, aby zapobiec zbliżającemu się nieubłaganie nieszczęściu. Niektórzy ze zgromadzonych dzierżyli w dłoni odbezpieczone karabiny plazmowe, inni, uzbrojeni w rakiety średniego zasięgu nerwowo przygryzali sumiaste wąsiska. Spora grupka tradycjonalistów chowała za plecami zabrane w pośpiechu widły i cepy, nerwowo wyczekując okazji do ich użycia. Sołtys starając się zachować zimną krew powoli wygasił reaktor atomowy i miarowy stukot ciągnika zamilkł po kilku kaszlnięciach. Gospodarz wsi zeskoczył raźno na ziemię i w pośpiechu poprawił beret przekrzywiony komicznie na łysej głowie. Niezrażony wrogimi spojrzeniami gawiedzi przemówił do zebranych:
– Ludzie, jak pragnę zdrowia, czyście się szaleju objedli, na starego Pietruchę nastajecie?
– A czego on tę agroturystykę dla zielonych (tak od czasu przystąpienia Ziemi do Unii Międzygalaktycznej ludzie nazywali przybyszów z kosmosu) otwierał. Spalim go i spokój będzie – wykrzykiwał na całe gardło znany we wsi pieniacz Jędrek Makuch.
– Ludzie, jak słowo daje, a cóż Wam znowu zieloni przeszkadzają?
– A kto zeszłego lata ufoka mojej Maryśce zrobił, że wstyd na całą wieś – odrzekł zasępiony Ropa
– Ale przecie alimenta płaci!
– A juści, płacić płaci, ale w marsjańskich piniądzach i gówno można za to na ziemi kupić.
Na takie dictum nawet sołtysowi trudno było odpowiedzieć, sytuacja stawała się więc coraz bardziej nieciekawa, tym bardziej, że część licznie przybyłych zaczęła ruszać ze swoich miejsc z okrzykami:
„Spalić dziada!” „Pietruch w kosmos”
W obliczu tak zaognionej sytuacji sołtys postanowił nie zwlekać ani chwili dłużej, bezzwłocznie sięgnął więc do przytroczonej do świątecznych portek skórzanej pochwy i jednym zręcznym ruchem wydobył z niej miecz rycerzy Jedi, który odkupił ongiś od pary podróżnych za baryłkę księżycówki. Odważnie zatarasował swym wątłym ciałem dojście do Pietruchowej izby i krzyknął w niebogłosy:
– Ludziska przeklęte, to jeszcze nie powód, żeby Pietrucha z dymem puścić, jak mi Pan Bóg miły!
– Nie powód – krzyczał znowu Makuch – a to, że się zieloni po zabawach rozbijają sprowadzanymi statkami kosmicznymi, że krowy na ich widok przestały ze strachu mleko dawać, a kury znoszą kwadratowe jajka, że na polach lądują zostawiają jakieś „pantografy”, to nie powód?
Po tych słowach pieniacz wpadł w jakiś dziwny szał i uniósł się tak bardzo, że nie wiedzieć kiedy huknął z całej siły sołtysa, aż ten padł jak długi. Teraz dopiero zaczęło się na dobre. Zgromadzeni ludzie szturmem ruszyli na chylącą się ku ziemi chatkę znienawidzonego mieszkańca wioski. Walili w drzwi, strzelali w okiennice, w ruch poszły miotacze ognia. Zdesperowany Pietruch biegał od okna, do okna i krzyczał coś bez ładu i składu.
Nim jednak słomiana strzecha zdążyła na dobre zapłonąć żywym ogniem, na niebie ukazał się olbrzymi, kosmiczny statek. Agresorzy momentalnie rozpierzchli się we wszystkie strony, a latający obiekt zassał całe gospodarstwo, wraz ze zdezorientowanym Pietruchem do swego wnętrza. Zanim niezidentyfikowany obiekt latający rozpłynął się w przestworzach, jego kapitan wyszedł na mostek i pokazał przerażonym ludziom kilka obraźliwych gestów, potem zaśmiał się szyderczo i zniknął na dobre.
Hmmm. Takie dziwne. Niby nasuwa jakieś skojarzenia z "Weselem w Atomicach", ale mnie zestawienie cepów i rakiet jakoś nie rozbawiło. Końcówka wydaje się od czapy. Ale przynajmniej językowo w miarę przyzwoite.
Babska logika rządzi!
Zgadzam się z Finklą. O co właściwie chodzi?
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Trudno z Finklą sie nie zgodzić. A poza tym – duch w narodzie zginął? Marsjańskie pieniądze problemem? Kantorów nie ma? To "koniki" dadzą radę ;)
Miało być swojsko i śmiesznie, ale obawiam się, że Autor nie podołał zamierzeniu. Wyszło bowiem, delikatnie mówiąc, dość przaśnie i mało zabawnie. Miniaturka napisana nie najgorzej, co nie znaczy, że dobrze, ale mam nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej.
„Przy leżącej na skraju wsi chałupie niejakiego Pietruchy…” –– Budynki, dopóki stoją, to raczej nie leżą. ;-) Wolałabym: Przy stojącej na skraju wsi chałupie niejakiego Pietruchy… „
…wzniecając kolejne gryzące tumany kurzu”. –– …wzniecając kolejne tumany gryzącego kurzu.
„Nieopodal chałupy zgromadziło się już sporo okolicznych mieszkańców”. –– Ja napisałabym: Nieopodal chałupy zgromadziło się już sporo miejscowych. Okoliczni mieszkańcy sbowiem sugerują, że ludzie przybyli z okolicznych wsi i miejscowości.
„Ludzie, jak słowo daje, a cóż Wam znowu zieloni przeszkadzają?” –– Zwroty grzecznościowe piszemy wielką literą, tylko gdy wracamy się do kogoś listownie.
„A juści, płacić płaci, ale w marsjańskich piniądzach i gówno można za to na ziemi kupić”. –– …i gówno można za to na Ziemi kupić.
„…który odkupił ongiś od pary podróżnych za baryłkę księżycówki”. –– Mam wrażenie, że mogło to być kilka flaszek, antałek, beczułka, gąsior, kanister –– wszystko, tylko nie baryłka bimbru.
„Nim jednak słomiana strzecha zdążyła na dobre zapłonąć żywym ogniem…” –– Strzecha jest słomiana z definicji. Słomiana strzecha jest masłem maślanym.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.