- Opowiadanie: Eskel - Obieżyświat

Obieżyświat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Obieżyświat

 

Witam wszystkich jestem tutaj nowy. Zwą mnie Eskel i mam takie "tyci tyci" doświadczenie z pisaniem. Postanowiłem znaleźć odpowiednich krytyków i oto jestem. Tyle wstępu bez owijania. Życzę przyjemnej lektury :)

 

 

 

Słonecznego popołudnia, końca zimy, gdy do zniknięcia śniegu zostało zaledwie kilka dni. Na kamienistym trakcie wiodącym do Kaid. Dostrzec można było młodego mężczyznę podróżującego bez znaczącego celu. Pragnął jedynie zaznać czegoś ekscytującego, tam skąd przybywa nie było nic, o czym warto by wspomnieć. Ktoś mógłby rzec, że był to nieodpowiedni czas do podróży, gdyż krążyły plotki jakoby za Górami Bolgraed zbierały się wrogie armię samozwańczego króla Dargaya, co odważniejsi z niego sobie drwili, lecz Ci mądrzejsi wiedzieli, że zbyt pochopne wnioski nie jednego zapędziły na pohybel.

Chłopak na trakcie miał to wszystko z poważaniem głęboko w rzyci. Być może był głupcem, być może ciekawość wpędzi go do grobu, ale życie na wolności pozwoli mu przeżyć wiele więcej, niż na pętach umysłu w domu nawet w przeciągu dwustu lat.

Wędrowiec nie był kimś zwracającym na siebie uwagę. Podróżujący na karej klaczy do siodła, której przypięty był łuk i kołczan. Średnio atrakcyjny mężczyzna może prezentowałby się wiele lepiej, gdyby niezaniedbany od tygodnia ciemny zarost, i długie pokręcone po ramiona czarne włosy. Brązowe oczy młodzieńca, z których łatwo można było odczytać tak popularne dla rówieśników wyciśnięcia z życia wszystkich soków. Ubrany w czarny zapinany na guziki dublet z czerwonymi zdobionymi rękawami widocznymi, spod skórzanych naramienników i rękawic. Przez tułów przechodził pas z metalową klamrą, w który włożono nóż myśliwski i zwitek papieru prawdopodobnie mapę. Spodnie z kiepskiej jakości jasnobrązowej bawełny wetknięte w skórzane buty o wysokiej cholewce.

Ervin uspokoił swoją klacz, głaszcząc grzywę, ta odpowiedziała mu parsknięciem. Odpiął przypięty do siodła bukłak wody, pociągnął kilka skromnych łyków. Niebo powoli nabierało barw pomarańczy – zmierzcha – powiedział chłopak, spoglądając w niebo – muszę znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Jak na ironię ku jego radości, gdy minął kolejne dwa zakręty w gęstym lesie doszły go okrzyki, śpiewy i dźwięk zbijających się ze sobą kufli. Trafił na karczmę, gdy był coraz bliżej zapach pieczonego udźca był coraz intensywniejszy, a w brzuchu coraz mocniej mu burczało. Karo zaprowadził do małej prowizorycznej stajni, sam otrzepał buty i wszedł do karczmy. Wszystko rozświetlało ciepłe światło świec. Była to najzwyklejsza melina, jaką często można było spotkać na traktach. Przy kominku na drewnianych ławkach siedział grupka mężczyzn grająca w kości, prawdopodobnie kupcy, nie wyglądali na biednych. Za ladą stał łysy karczmarz, który obdarzył go przyjaznym spojrzeniem nie przerywając sobie zajęcia, wycierania kufli spytał:

 

– Co podać?

 

– Kawał tego mięsa, co zapach roznosi się po całym lesie i Kufel piwa. – Zajął miejsce przy drugim stoliku obok kamiennego kominka, z którego co jakiś słychać było trzaskające drewna. Czekając na posiłek przyglądał się wesołej kompanii obok. Zasady gry w kości były bardzo proste, najpierw się stawiało pieniądze, po czym każdy z uczestników rzucał kostkami, kto wyrzucił najwięcej oczek zgarniał całą pulę. Po chwili dostał swoje zamówienie. Mięso albo naprawdę było wyśmienite, albo przyczynił się do tego pusty żołądek, za to piwo cholernie wodniste. Przyzwyczaił się do tego, żeby dostać czyste piwo trzeba by się nie licho na szukać w całym Rodrgardzie, ale to, co dostał tutaj nawet nie przypominało w smaku swojego oryginału. Posiliwszy się, oparł się wygodnie, i słuchał rozmowy, który wywiązała przy sąsiednim stole…

-Benen przecie do jaśnie chędożonej twojej starej prukwy mówię, że na południe nie ma za ni cholery sensu się wybierać, trwa tam wojna domowa między dwójką braci, oni tam potrzebują broni i pancerzy, nie twoich zasranych sukni i malowideł dla dam dworu – powiedział gruby kupiec, zalewając śliną rozmówce na przeciwko.

– Cluny nie denerwuj się tak, bo zaplułeś cały mój nowy fartuch, byłem w Finn rok temu i nieźle się tam dorobiłem, nie słyszałem by na wojny się zapowiadało – powiedział drugi kościsty i o szlachetnej postawie.

– Panowie byłem tam ostatniej jesieni spokój jak w noc poślubną książąt – z uśmiechem na twarzy wtrącił Ervin.

Gruby spojrzał na niego nie zbyt uprzejmie, mierzyli się chwilę wzrokiem w końcu Bennen poddał się i skomentował:

 

– Co ty szczylu wiesz, wybuchła tam wojna, co ci mówię, to ci gadam. Dwa bliźniacze miasta złączone ze sobą, jedno Finn, w którym panuje Gilno i drugie Binn, a urzęduje w nim Manus, podobno sprzymierzył się z Dargayem. Bracia przez środek miasta oddzielili się murem zbudowanym z trupów, póki, co panuje tam spokój, ale mówię, gdy ktoś tam, chociaż pierdnie bez ostrzeżenia rozpęta się tam piekło. Dosiądź się do nas, bo nie mam ochoty rozwierać japy na cały głos byś łaskawie wysłuchał, co ma do powiedzenia.

Ervin posłusznie przysiadł się do stolika, podając dłoń trójce osób. W między czasie podczas rozmowy do karczmy zaczęło schodzić coraz to więcej osób.

 

– Jestem Ervin, włóczęga bez celu.

Elokwentny kościec odezwał się pierwszy.

– Miło nam ja jestem Cluny, ta tu plugawa bestia to Bennen wybacz mu za jego zachowanie, taki już ten parszywiec jest, a obok mnie siedzi Peder niemowa po przykrym incydencie z lat dziecinnych. – Peder kiwnął głową, po czym zignorował otoczenie i zaczął grzebać w sakwach przypiętych do pasa. -Podróżnik powiadasz? Pozwól, że postawie ci tutejsze szczyny zwane piwem, a ty uraczysz nas opowieściami.

– Nie ma o czym mówić… Po prostu zwiedzam, poznaje nowe twarze, miejsca, a to wszystko by mieć co wspominać wnukom jeśli się takich dorobię, po drodze łapę się najróżniejszych zajęć rąbiąc drwa, roli, pomoc przy połowach… – Chłopak uśmiechnął zadowolony z historyjki jaką wymyślił.

– Cuś mi tu psia mać śmierdzi, przyznaj się, co ukrywasz gówniarzu. – Nie mógł się powstrzymać Bennen.

– Daj spokój chłopakowi nie chce to niech nie mówi, ale piwa nie dostanie! Pha-ha – zaśmiał się chudzielec.

 

Ervin wzruszył ramionami głupkowato się uśmiechając.

– Także szanowni panowie, co was tu sprowadza?

– Jak łatwo się domyślić handlujemy najróżniejszym szmelcem, tu wpadliśmy szukając wolnych pokoi niestety ten stary cap ma wygórowane ceny. Skończymy pić i rozbijemy obozowisko nieopodal – powiedział Cluny.

– A więc to tak… Wszedłem tu z podobnymi zamiarami, ale skoro tak, to najwidoczniej mam problem.

Naturalnie milczący Peder wygrzebał nareszcie coś z sakwy i zdążył już coś przygotować w swoich rękach. Ervin poczuł słodkawy zapach jakby mięty, z odrobiną pietruszki. Bennen zaśmiał się i podał niemowie żarzący się patyk z ogniska. Cluny patrzyła to wszystko bez emocji na twarzy. Z rąk Pedra wyłoniła się nietypowa drewniana fajka Między główką, ustnikiem, czyli na cybuchu była wyrzeźbiona drewniana Nimfa, uchwycony został każdy detal. Mężczyzna odpalił fajkę, zaciągnął się przytrzymał dym w płucach i podał fajkę dalej, po czym wypuścił z ust zielonkawą chmurę, uśmiechając się. Gdy przyszłą kolej na Ervina zawahał się. Widział, że inni jeszcze żyją i wyglądają na szczęśliwych.

– Co to jest?

– Spróbuj to rozszerzy twoje horyzonty – Powiedział Cluny.

Ervin uciekł żeby w końcu je poszerzać, więc oszczędził komplikowania sobie spraw i zaciągnął się zanim do głowy przyszło mu więcej myśli. Dym był słodkawy, cierpki, a przy tym orzeźwiający, chłopak zakasłał, co ewidentnie rozbawiło towarzystwo, poczuł jak jego całe ciało powoli się odpręża jak gdyby trwał w śnie, ale on nie spał. Pociągnął jeszcze razi zgłupiał, bo wydawało mu się, że drewniana Nimfa na fajce zaczęła się poruszać, przetarł oczy, ale ona już tańczyła, doskonale utrzymując równowagę chodziła sobie, to w stronę ustnika zwrot piruetem i w stronę główki, zgrabnie kręcąc wyrzeźbionymi udami. Reszta wieczoru upłynęła mu dosłownie w mgnieniu oka na śmiechu i czerpaniu radości z danej chwili.

 

Obudził się wczesnym rankiem, leżał na zwierzęcych skórach, obok ogniska. Rozejrzał się to było obozowisko handlarzy, tak jak mówili tak zrobili, oszczędzili pieniędzy i zadbali o swoje miejsce, tylko, że w tym momencie on już spał, musiał zasnąć w karczmie po tych ziołach. Po jego lewej stronie była ściana lasu, po prawej wzgórze, z tyłu słyszał szum strumyka. Bolały go całe plecy, spał w swoim pełnym rynsztunku. Podniósł sie z legowiska, koń przywiązany do drzewa zarżał. Siedzący obok Peder uśmiechnął się i podał mu upieczonego szczupaka.

-Dziękuje – Ervin odwzajemnił uśmiech. Po czym odpiął swoje naramienniki i pas przechodzący przez tułów. Ryba była wyśmienita, gdy skończył ją jeść podszedł do Bennena i Clunego siedzących przy strumyku. Przywitał się i obmył twarz lodowatą wodą prawdopodobnie spływała prosto z gór Bolgraed.

– Jestem wam coś winny, nie jeden by wykorzystał sytuacje, ograbił i zostawił w rowie z wystającą rzodkiewko z rzyci.

Zaśmiali się równocześnie. Bennen trzasnął go otwartą dłonią w plecy, Ervinowi odebrało to tchu, ale starał się sie nie dać po sobie poznać.

– Za kogo ty nas do cholery masz, pieniędzy mamy dość, nie potrza nam więcej, lecz pomysł z rzodkiewką ciekawy, rozważmy następnym razem.

Chłopak odzyskał mowę.

– Dokąd zmierzacie mniemam, że do Kaid.

 

– Bystry z ciebie chłopak, mamy tam kilka spraw do załatwienia, chcesz możesz do nas dołączyć, w mieście zdecydujemy, co dalej.

Ervin był zaskoczony uprzejmością Bennena, zrzucił to na wczorajszy trans, też czuł się odprężony. Kupcy pogrążyli się w rozmowie o planach handlu. Ervin natomiast zaczął myśleć nad swoim planem, nie miał pojęcia, co dalej. Może nie tak źle przedstawia się pomysł na trasę z handlarzami. Rozmyślał nad tym dłuższą chwile spoglądając w krystalicznie czysta wodę, odpływając coraz, to dalej.

Z transu wyrwały go wrzaski Clunego i obelgi Bennena, skoczył na nogi i obrócił się na pięcie. Peder leżał nieprzytomny obok ogniska, a z jego skroni spływała rubinowa ciecz. Podniósł wzrok wyżej i zobaczył znikającą za wzgórzem skromną, zakapturzoną postać na karej klaczy. – Kurwi syn ukradł mi Karo – Handlarze zajęli się przyjacielem, Ervin natomiast dosiadł na oklep kasztankę jednego z nich. Popędził konia do cwału, lecz ten niechętnie ruszył kopytami dopiero po chwili się rozpędził. To nie był najżywszy koń, jakiego miał okazje dosiadać. Koniokrad wybrał prawdopodobnie najlepiej jak mógł, już był ćwierć stajni przed Ervinem. Kasztanka biegła z trudem, utrzymywała dystans dzielący od uciekającego, widać było po niej, ze długo tak nie pociągnie. Jazda bez siodła na kamienistym trakcie do najłatwiejszych nie należała. Chłopak zastanawiał się czy trafiłby z łuku, ale odrzucił pomysł z prostej przyczyny, nie posiadał go, był przypięty do konia, który powoli, ale systematycznie się oddalał. Sytuacja wyglądała na beznadziejną, koniokrad znikał już na horyzoncie. Nagle jeździec złapał się za bok i runął na ziemię. Klacz zwolniła do stepu i zabrała się za skubanie trawki na łące obok. Ktokolwiek trafił złodzieja, gdyby chciał zrobiłby to samo z Ervinem, ten jednak był cały.

Koniokrad to młody chłopak wręcz dzieciak. Prawdopodobnie taki sam jak wielu, uciekł z rodzinnej wioski licząc na łut szczęścia, tacy zawsze źle kończyli. Ervin miał podobną historię, lecz on miał drobną przewagę. Zrobiła mu sie szkoda dziecka postanowił mu pomóc, nie żeby żałował uratowanego konia, chłopiec mu przypominał siebie.

 

Strzała miała charakterystyczną budowę, cztery wcięcia w drewnie, czarno-białe lotki tworzyły swoistą spirale. Zazwyczaj kończyły się cienkim, metalowym grotem, niczym igła. Ervin chwycił strzałę i prostym szarpnięciem wyciągnął strzałę, na szczęście miał rację, prosty grot. Zdarzało się, że był rozcinany na pół, by w razie, czego pękł i został w ofierze. Dziecko dławiło się piachem i łzami. Być może Ervina poniosło, ale uderzył go pięścią w twarz tak by straciło przytomność. Zerwał rękaw siwej koszuli chłopca i przewiązał nim bok. Następnie przerzucił chłopaka przez grzbiet kasztanki, sam siad na swojej Karej, gdy ruszyli w stronę obozowiska spojrzał w las opodal, albo mu się wydawało, albo widział sylwetkę szczupłej kobiety, która spoglądała na nich. Już dobrze wiedział, kto to był i niezbyt się z tego cieszył.

 

Kiedy wrócili do obozowiska, Peder spał z przekrwionym opatrunkiem na głowie. Cluny siedział na kamieniu obok i patrzył z łzami w oczach na niemowę. Widocznie to nie był tylko zwykły kompan. Bennen chodził nerwowo w kółko z ręką na buzdyganie, klnąc, co krok, gdy ujrzeli Ervina zaniemówili. Pierwszy ruszył się Bennen, bez słowa podbiegł do kasztanki i zrzucił koniokrada na ziemie, po chwili jego maczuga była nad głowa i miała runąć w brzuch leżącego. Ervin siedząc na koniu złapał buzdygan kupca dłonią.

-To tylko dziecko, już dostało strzałą, zostaw je.

– Co mnie to kurestwo obchodzi, dzieciak, chłop, baba, pies jeden dziad i tylko jeden język na nich działa.

-Zostaw go – powiedział jakby głośniej Ervin, lecz bez emocji na twarzy. Nikt nie wie jak wygląda demon, lecz z pewnością był podobny do Bennena. Zmierzyli się wzrokiem, kupiec odpuścił, rzucił buzdygan obok chłopca. Ervin zszedł konia, przeniósł chłopca do ogniska. Rozgrzał ostrze swojego noża w ogniu, i przypalił ranę na boku chłopca, obudził się, ale po chwili z bólu zemdlał ponownie. Po okolicy rozniósł się smród przypalonej skóry. Cluny podszedł do nich:

– Nie rozumiem cię. Śmierć dzisiaj czyha wszędzie, dzieciak dobrze wiedział, że tak skończy.

– Skoro tak myślisz, to szkoda mojego czasu i tak nie zrozumiesz – parsknął od niechcenia Ervin.

– Jedziemy do Kaid, nie mamy tyle czasu by go marnować. – Odwrócił się na pięcie Cluny i dołączył do Bennena, który przyszykował już konie i ekwipunek. Cluny posadził Peder przed sobą i ruszyli na trakt.

Złodziej bez talentu w swoim fachu leżał na ziemi. Ervin natomiast założył swoje naramienniki, rękawice i pas, czuł się dzięki temu bezpieczniejszy. Z sakwy przypiętej do konia wyciągnął fajkę, którą dostał wczoraj od Pedera, napełnił ja zielem i zapalił tak samo jak wczoraj niemowa, patykiem z ogniska. Nie wiedział, jakie efekty uboczne może tu u niego wywołać w przyszłości i czy w ogóle coś wywoła, ale spodobał mu się smak słodkiego dymu i efekt, jaki to coś dawało. Zaciągając się, przymknął oczy koncertując się na rozluźniających się mięśniach, odchylił głowę do tyłu i wypuścił dym, intuicyjnie podniósł powieki i zobaczył wpatrzone w niego bursztynowe oczy pięknej, czarnowłosej kobiety. Odpięła chustę, która zasłaniała cześć jej twarzy, to była uroda kobiet z południa, ciemna karnacja, zgrabny nosek. Zobaczył znajome obfite usta, uśmiech, który tak dobrze znał i za, który kiedyś oddałby pół królestwa teraz? Nie robił na nim wrażenia, nie zależało mu. Ubrana była jak zwykle w obcisłe czarne tkaniny, skóry nie krepujące jej ruchów, a przy tym rozbudzające wyobraźnie mężczyzn.

– Tak myślałem, że to ty…

Koniec

Komentarze

Matko borska! Przykro mi, ale odpadłam przy "ćwierci stajni". (Stajania! Stajnia to taki budynek. Poza tym "Za 1 stajanie zwykle uważało się odległość, którą koń przebywa między jednym odpoczynkiem, a drugim podczas jazdy w normalnym, łatwym terenie", a więc jesteś pewny, że to o taką odległość chodziło?) Przede wszystkim znajdź sobie dobrego beta-readera. Interpunkcja w tym tekście to dobry żart, źle używasz związków frazeologicznych, gdzieniegdzie urywa ci od fleksji. Zaczęłam wypisywać te błędy, ale na drugim akapicie dałam sobie spokój, bo ich tam jest przede wszystkim za dużo. Jeżeli zamierzasz pisać porządnie, czeka cię dużo, dużo pracy, bo póki co poprawność pozostawia wiele do życzenia, a to jest absolutna podstawa. Dalej, pierwszym dwóm zdanim urwało od orzeczeń. Rozumiem, że zamierzałeś przybliżyć czytelnikom miejsce i czas akcji, ale, na bora, nie w taki sposób! U mnie wywołałeś tylko konsternację, bo myślałam, że kawałek zdania się gdzieś zapodział. Dialogi strasznie sztywne i nienaturalne, ale to, jak sądzę, kwestia ogólnego braku wprawy w pisaniu. Co do fabuły – nie napisałeś niczego odkrywczego, losy głównego bohatera w żaden sposób nie były w stanie mnie zaciekawić, bo nie niosły w sobie żadnej zapowiedzi oryginalności. Szczegóły też pozostawiają wiele do życzenia, widać niespecjalnie zorientowałeś się w średniowiecznych realiach, ewentualnie niespecjalnie zastanawiałeś się nad tym, co piszesz. Bogaci kupcy przyjęli do swojej kompanii jakiegoś przybłędę niewiadomego pochodzenia? Niby z jakiej racji? Przecież mógł okazać się złodziejem i bandytą, mającym wkraść się do ich obozu. Zresztą przedstawianie się jako "włóczęga bez celu" bynajmniej nie sprawia, że człowiek jest godny zaufania. Poza tym czemu tacy bogaci kupcy obozują pod gołym niebem, skoro mają pod nosem gospodę? Przecież to sensu nie ma. Zresztą sama gospoda jest opisana jako Standardowa Gospoda (TM) z tradycyjnie słabym piwem – trochę oryginalności! (Brakowało jeszcze ciemnych kątów ze Standardowymi Zakapturzonymi Nieznajomymi z Fajkami (TM).) No i nie wiem, czy "melina" jest tutaj dobrym określeniem, wiesz? Akcja prowadzona straszliwie topornie, opis świata i jego polityki wpleciony nieudolnie (wojna jest raczej rzeczą zauważalną i sprzedawca kosztownych tkanin/biżuterii widziałby o tym, tym samym nie pchałby się tam z kramem i nikt nie musiałby go o tym pouczać). Postacie opisane schematycznie i nierealistycznie. Innymi słowy czeka cię jeszcze mnóstwo pracy. Na chwile obecną tekst jest cienki jak ogon węża, potrzebuje solidnej korekty, a i to nie wiem, czy coś z niego wyjdzie, bo pomysł nie porywa. Czytaj dużo książek, wtedy może złapiesz płynny styl pisania i wyzbędziesz się błędów w związkach frazeologicznych, które kłują po oczach. Na początek polecam może Sapkowskiego, jeśli nie czytałeś, bo to lekkie książki, a styl dość charakterystyczny i może podpatrzysz dobre opisy i dialogi. Z innych lekkich książek fantasy zerknij może na Pratchetta (styl!), Kossakowską czy Novik. Dużo, dużo czytaj i przyglądaj się zabiegom stylistcznym, jakie stosują autorzy. Poza tym zwróć uwagę na realia, bo póki co u ciebie leżą i nie wstają. Widać niestety, że nie masz wprawy, ale nic nie przychodzi samo z siebie i musisz po prostu dużo ćwiczyć.

Dzięki za kubeł zimnej wody… O tyle o ile wiedziałem, że mam problemy z interpunkcją oraz budową, to o tyle nie dostrzegałem błędów w świecie. Książek dużo przeczytałem, czytam i będę czytał. Daleko droga przede mną, a tacy jak Ty mi pomagają, za co wielkie dzięki.

Przyznam, że szybko odpadłam. Przebijanie sie przez opowiadanie, w którym zdania nie mają postawowych części składowych (np. orzeczenia…), jest niełatwe. Obawiam się, że najważniejsza jest tu praca u podstaw – zdania muszą mieć sens i być logiczne, by dało się z nich zbudować akapit, a co dopiero tekst. Już pierwsze zdanie jest zbudowane nieprawidłowo. Najpierw gramatyka, potem tworzenie fabuł. Pozdrawiam i życzę powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Cieszę się, że mogłam pomóc :) Na poprawność zdań oprócz bety dużo może pomóc wyszukiwanie wszystkiego w słownikch – choćby i internetowych. Np. tutaj masz spisane zasady interpunkcyjne w bardzo przystępny sposób: http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629734 , a na frazeologizmy można zaradzić wrzucając dane frazy w google i sprawdzając, czy takowe istnieją (np. "zapędzić na pohybel"). Widać, że sporo podchwyciłeś z książek, ale głównie słowa bez kontestu czy fraz, w jakich występują. Ale myślę, że się z tym otrzaskasz, szczególnie przy takim przyjmowaniu krytyki. A na kreację świata zostaje tylko przyglądanie się książkowym realiom i ewentualnie wyszukiwanie szczegółów w mądrych ksiązkach/na mądrych stronach. No i przydaje się planowanie wszystkiego z wyprzedzeniem z takimi szczegółami jak pora roku, pogoda, miejsce akcji (dla ambitnych jeszcze gleba, nasłonecznienie, roślinność, kultura w danym regionie i takie inne szczególiki, które uatrakcyjniają obraz świata).

 Ojej, drogi kolego, ja Cię nie chcę zniechęcać, a wręcz przeciwnie, dlatego powiem wprost: jest naprawdę źle. Brak Ci znajomości podstawowych zasad gramatyki. Udało mi się przebrnąć przez jedną stronę tekstu. Przeanalizujmy kilka zdań.   Słonecznego popołudnia, końca zimy, gdy do zniknięcia śniegu zostało zaledwie kilka dni. Na kamienistym trakcie wiodącym do Kaid. Dostrzec można było młodego mężczyznę podróżującego bez znaczącego celu.   Zupełnie nie rozumiem dlaczego rozbiłeś jedno zdanie na trzy nie-zdania. Przeczytaj każde z osobna i zastanów się czy mają sens.   Słonecznego popołudnia, końca zimy, gdy do zniknięcia śniegu zostało zaledwie kilka dni. Ale słonecznego popołudnia co? Brak tutaj orzeczenia. Ponadto – jeśli dołączymy do tego „zdania” orzeczenie z trzeciego „zdania”, uzyskamy konstrukcję: Słonecznego popołudnia na kamienistym trakcie dostrzec można było młodego mężczyznę.   Przemyśl, czy to aby na pewno powinno tak brzmieć.   Na kamienistym trakcie wiodącym do Kaid. Co na kamienistym trakcie? Brak orzeczenia. Ponadto – czytelnik nie wie co to jest Kaid, więc nie pisz mu od razu, że droga tam wiodła, bo co mu po tej informacji?   Pragnął jedynie zaznać czegoś ekscytującego, tam skąd przybywa nie było nic, o czym warto by wspomnieć. Zmieniasz czas na teraźniejszy. Błąd. W dodatku, wyżej szastałeś kropką, a tutaj jej poskąpiłeś, dając przecinek po „ekscytującego”, a przydałby się chociażby średnik.   Ktoś mógłby rzec, że był to nieodpowiedni czas do podróży, gdyż krążyły plotki jakoby za Górami Bolgraed zbierały się wrogie armię samozwańczego króla Dargaya, co odważniejsi z niego sobie drwili, lecz Ci mądrzejsi wiedzieli, że zbyt pochopne wnioski nie jednego zapędziły na pohybel.   Tutaj znowu zabrakło kropki, tym razem po Dargaya. Przecież te dwa zdania nie łączą się w jedno! A drugie zdanie (pogrubione powyżej) w ogóle nie ma sensu. Wiesz, co to jest wniosek? A zostawiając na chwilę gramatykę, pomyślmy nad logiką. Zbierały się wrogie armie (NIE: armię; te armie [liczb. mn.], w tę armię [liczb. poj.])  za górami, więc nierozsądnym pomysłem była podróż?   Chłopak na trakcie miał to wszystko z poważaniem głęboko w rzyci. Po pierwsze: chłopak miał to w rzyci na trakcie? ; ) Raczej chłopak podróżujący traktem miał to… Druga sprawa: mówi się mieć kogoś w poważaniu, albo w dupie (rzyci). Mieć kogoś z poważaniem w rzyci brzmi komediowo.     Być może był głupcem, być może ciekawość wpędzi go do grobu, ale życie na wolności pozwoli mu przeżyć wiele więcej, niż na pętach umysłu w domu nawet w przeciągu dwustu lat.   To zdanie tak bardzo nic nie mówi, jest tak bardzo bez sensu, że aż trudno mi to wyrazić : ) Nie „na pętach”, ale „w pętach”. Sprawdź co to są pęta. O, i taka drobnostka: w przeciągu to można się przeziębić : ) W ciągu. Chociaż ta pierwsza wersja jest, z tego co wiem, akceptowalna, ale wydaje mi się, że mniej estetyczna : )   Podróżujący na karej klaczy do siodła, której przypięty był łuk i kołczan.   Przecinki to ważna sprawa, bo potrafią zmienić sens zdania. Tutaj powiedziałeś nam, że chłopak podróżował na karej klaczy do siodła. Bez sensu? Ano właśnie. To ładnie, że pamiętasz, aby stawiać przecinek przed „który”, ale powinno to wyglądać tak: Podróżujący na karej klaczy, do siodła której przypięty był łuk i kołczan.   Średnio atrakcyjny mężczyzna może prezentowałby się wiele lepiej, gdyby niezaniedbany od tygodnia ciemny zarost, i długie pokręcone po ramiona czarne włosy.   O wiele lepiej, nie wiele lepiej. Gdyby nie zaniedbany, nie gdyby niezaniedbany (bo teraz przeczysz sam sobie). Poza tym, jak się dba o zarost? Następny błąd gramatyczny: długie pokręcone po ramiona czarne włosy. Włosy były pokręcone po ramiona? A co to znaczy? Chodziło Ci zapewne o to, że były długie DO ramion, nie PO ramiona.   Brązowe oczy młodzieńca, z których łatwo można było odczytać tak popularne dla rówieśników wyciśnięcia z życia wszystkich soków.   Nie dość, że to zdanie jest wstawione tutaj bez żadnego logicznego związku z poprzednim, (bo brak mu orzeczenia: „brązowe oczy młodzieńca”… co?) to w dodatku znów mamy do czynienia z bezsensem. W szczególności chodzi o to:   odczytać tak popularne dla rówieśników wyciśnięcia z życia wszystkich soków.   „Popularne dla” to błąd. Coś może być popularne u kogoś. Poza tym, sprawdź słówko popularne w słowniku – nie jest to synonim wyrażenia „często spotykane u kogoś”. Popularny może być jakiś człowiek, ale nie cecha wyglądu. Do tego „tak popularne wyciśnięcia”. Naprawdę, tragicznie.   Dalej nie chce mi się omawiać, ale jest podobnie. Kłopoty z gramatyką i interpunkcją. Naprawdę poważne kłopoty.   Mam nadzieję, że zostaniesz z nami, ale obiecaj, że będziesz więcej czytał i próbował pisać, ale nie bądź niecierpliwy. Nie upubliczniaj każdego swojego dzieła. Porównaj jak wygląda to, co w książkach, z tym co sam piszesz i zastanów się dlaczego jest inaczej. Gramatyka to naprawdę podstawy języka.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka