
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Mojżesz Joshua siedział w swoim gabinecie, mieszczącym się na trzydziestym czwartym piętrze budynku należącego do Europejskiej Agencji Kosmicznej. Poprawka, kiedyś do niej należącego. Po połączeniu z NASA, rosyjskim FKA, japońskim JAXA i chińskim CNSA należał do globalnej sieci – Globalnej Agencji Kosmicznej – GAK. Tutaj znajdowała się administracyjna część na rejon Europy i Afryki. Placówka przyjęła na siebie zorganizowanie pierwszej w dziejach ludzkości kolonizacji.
Na teczce leżącej przed nim na biurku, wykonanym z szarego tworzywa sztucznego i szkła, widniał duży, wypisany drukowanymi literami jeden wyraz, "MARS".
Projekt rozpoczął się dwadzieścia lat temu. Rok po reorganizacji wszystkich agencji, celem skupienia wszelkich środków na jednym zamiarze. W ten sposób zgromadzono większą pulę pieniędzy, a z organizacyjnego punktu widzenia można było uniknąć powtarzania tych samych posunięć przez naukowców różnych agencji. W biznesie nazywa się to racjonalizacją kosztów. Z perspektywy pracowników brzmiało to niedobrze. Naukowcy byli jednak potrzebni wszyscy. W tym technicy. Zaoszczędzono na ludziach takich jak Mojżesz – administratorach. Z pięciu aparatów zarządzania zostało półtora, w tym on, wytypowany przez ironię losu, na odpowiedzialnego za projekt MARS.
Ironię losu, albo ludzi z kiepskim poczuciem humoru. Przed Mojżeszem Joshuą, posługującym się mocą nadaną przez ludzi, miało otworzyć się morze czerni, zwane kosmosem. To on miał teraz przeprowadzić naród wybrany przez próżnię dzielącą ich od ziemi obiecanej, czerwonej planety.
Mars, bóg wojny, czwarta planeta od słońca, pokryta piaskiem niczym pustynia, z bogactwem wody zmrożonym pod suchą, pozbawioną życia skorupą. Niewielka odległość, znany system, krótki czas podróży, możliwość zaopatrywania i komunikacja radiowa.
Najważniejsza jednak była woda. Już istniała, a więc możliwości było sporo. Wybrano jedną, by z ludzką pomocą, planeta mogła wytworzyć własną atmosferę i nadawać się do kolonizacji. Po niewypale jakim była misja „mars one”, zmieniono podejście. Przez moment zdawało się, że to zahamuje dążenia kolonizacyjne. Śmierć dwudziestu ludzi na oddalonej o tysiące kilometrów planecie, w nieprzyjaznym środowisku, bez zapasów i powietrza nie poszła na marne. Postanowiono nie bawić się w mikro kolonizację, tylko stworzyć atmosferę i w ten sposób zapewnić przynajmniej wodę, tlen i ochronę przed szkodliwymi skutkami promieniowania słonecznego.
Mojżesz został przydzielony do projektu, gdy etap tworzenia atmosfery miał się ku końcowi. Teraz siedział w swoim szklanym gabinecie niczym rybka w akwarium. Dwadzieścia lat ciężkiej pracy i dzisiaj projekt został wreszcie ukończony. Zostało podpisać ostatni raport, który leżał teraz w tej szarej teczce z czerwonym wielkim napisem. To była tylko teczka raportów z ostatniego roku. Cała dokumentacja zajmowała jedno piętro, tworząc wielkie archiwum, dając pracę kolejnym ludziom z administracji. Wszystko wprawdzie było dostępne w wersji zdigitalizowanej, a papier odszedł do lamusa, jednak po tym jak Londyńską bazę danych, pomimo wielu kopii zapasowych, trafił szlag, poświęcano nadal drzewa w celu zapisywania danych. Zwłaszcza tych oficjalnych kwestii, które ktoś mógł kiedyś skontrolować. Przypadek londyński zachwiał gospodarką, wielu ludzi straciło fortuny. Czarny Czwartek i kryzys z 2008 to było nic. Część światowych danych, pieniędzy i informacji po prostu przepadły.
Teraz łatwiej było o domorosłego hakera, który mógł pobawić się
danymi lub jak to mówią, uwalić cały serwer, niż o włamywacza lub dobrego fałszerza. Ostatnim przedstawicielom tych wymierających zawodów ręce trzęsły się zbyt mocno ze starości, by byli w stanie cokolwiek jeszcze w sposób skuteczny zrobić. Dlatego obok elektronicznych, stosowano zwykłe zamki.
Zagrożeń dla projektu było wiele, ale niósł on ze sobą znaczne korzyści w wielu sferach życia Ziemian. Już tak można było mówić, Ziemianie i Marsjanie. Projekt życia Mojżesza Joshui, drugi exodus. Gdyby wierzył w Jahwe, to pewnie miałby nadzieję, że zostanie za to doceniony, tam w niebie. Jednak nie wierzył i teraz trochę go to bolało. Sam nie widział dlaczego. Może przez to, że większość wysyłanych ludzi była głęboko religijna.
– Dobry wieczór Mojżeszu – to Marek Gorzki, Starszy Nadinspektor stał w drzwiach, oparty o framugę z grubego szkła. Mojżesz nie potrafił sobie przypomnieć kiedy zrezygnowano z tych stylizowanych drewnianych lub plastikowych.
– Najmocniej przepraszam pana dyrektora, on … – przepraszająco odezwała się sekretarka. Wysoka, szczupła blondynka. Jak na złość kadrowa przydzielała mu co rok reprezentatywną sekretarkę i każdego roku musiał je wszystkiego uczyć od nowa. Zwykle strasznie go to irytowało dzisiaj jednak mógł sobie odpuścić.
– Tak wiem, Nadinspektor wprosił się siłą, nie mogła go pani zatrzymać – Mojżesz uciął jej przeprosiny. – Nic się nie stało, Mario, jego nawet sam biskup nie jest w stanie zatrzymać – chciał tutaj zrobić kropkę, ale szybko zmienił zamysł, wziął oddech i dodał – a poza tym jest moim przyjacielem.
Gdy sekretarka zamknęła drzwi z drugiej strony, Joshua otworzył akta, pochylił się nad ostatnim raportem, sprawdzał liczby. Wszystko się zgadzało. Wyciągnął swoje ulubione pióro, dostał je w prezencie, gdy wyznaczono mu tą funkcję. Pozłacana stalówka, reszta zaś chromowana. Przez ten chrom właśnie nie pogryzł końcówki, jak to miał niedobry zwyczaj robić z długopisami. Tusz trochę zasechł, więc musiał przycisnąć delikatnie na kartce swojego notesu, aż nie pojawiła się mała czarna plamka. Mojżesz gdzieś w swojej świadomości stwierdził, że jest staroświecki, a to wszystko przez takie proste rzeczy jak notes i pióro. Pasowały bardziej do jego dziadka, to przez niego miał takie dziwne upodobania.
Złożył zamaszysty podpis „Mojżesz Joshua”. Duże, kształtne litery, nigdzie indziej nie stawiał takich. W ogóle teraz nie mógł sobie przypomnieć czy pisał coś ręcznie poza własnym imieniem i nazwiskiem. Te dwa wyrazy opanował niemal do perfekcji, chińscy kaligrafowie mogliby się od niego uczyć.
– Witam Nadinspektorze. – Teraz mógł już spojrzeć na swojego gościa. Zadanie wykonane. Został już tylko raport końcowy, którego projekt już miał w tej teczce. – Wcześnie dzisiaj przyszedłeś mój przyjacielu.
– Wcześnie – zdziwił się – coś wspominałeś, że dzisiaj ważny dzień. Patrz, co przyniosłem – Gorzki uśmiechnął się łobuzersko i pokiwał zawieszoną w palcach butelką wina.
– Żona cię zabije, jak znowu wrócisz późno – i po chwili dodał – z pracy.
Nadinspektor i Dyrektor projektu MARS znali się od przeszło piętnastu lat. To był upalny czerwiec 2045 roku. W to konkretne lato Mojżesz pociłby się nawet gdyby nie było gorąco.
Co to było za tchórzliwe gówno? Tak, Al-kaida i inne religijne bojówki. Skurwysyny zgadały się wtedy z neonazistami i o mało co nie trafiłby szlag całego promu, z jego milionem pasażerów żydowskiego pochodzenia. Gorzki, wtedy jeszcze zwykły inspektor, jako jedyny wykazał odrobinę rozsądku i woli działania. Władze wahały się czy w ogóle posyłać siły na pomoc dzieciom Izraela, gdy cała okolica mogła pójść z dymem. Joshua chodził tylko do Gorzkiego, znaczy się od chwili, gdy spostrzegł, że wizyty u innych wyżej postawionych nic mu nie dadzą. Gorzki nie miał wtedy doświadczenia w sytuacjach zagrożenia terrorystycznego, ale to jego delegowano do tej roboty.
Sytuacja była nieprzyjemna, dwa miesiące wcześniej pojawiły się pogłoski i groźby. Wzmożono ochronę i sprawdzano wszystko dwa razy. Jednak Mojżesz ciągle dostrzegał luki, a to jakiś mechanik przechodził bez wpisania na listę, a to kogoś nie skontrolowano, a to kręciły się różne osoby. Siedząc tutaj w Europie, sam nic nie mógł zrobić, poza kierowaniem próśb do władz o zapewnie dodatkowej ochrony. Przekierowywał też środki na opłacanie kolejnych agencji ochrony.
Inspektor z pomocą Mossadu, Amanu i specjalnej jednostki z Republiki Australii albo jak niektórzy dowcipnie lub złośliwie mówili, Republiki Bezbożników, unieszkodliwili dwudziestu dziewięciu terrorystów, zanim ci zbliżyli się na odległość dziesięciu kilometrów od windy orbitalnej. Ponadto współpracujące agencje ujęły trzech, zanim dotknęli piasków Sahary. Ujęci żywcem…, ale to już inna historią, z którą jego przyjaciel nie miał i nie chciał mieć nic wspólnego.
Władze postarały się o wyciszenie szybko całej sprawy. Nikt nie pytał, co się stało z pochwyconymi osobnikami. Poinformowano prasę o pewnych niegroźnych zamieszkach w pobliżu windy, spowodowanych przez osoby, u których wykryto poważne zaburzenia psychiczne. Prasa wiedziała gdzie nie grzebać, by nie narażać swojej względnej niezależności. Dyrektor i Inspektor otrzymali gotówkę i nakaz milczenia, bez żadnych gróźb i straszenia. Nie było to potrzebne, to rozumiało się samo przez się.
Ostatecznie wszystko dobrze skończyło się dla Mojżesza i całego projektu. Co innego jeśli chodzi o tych biednych idiotów, którym niewiele brakowało by dopiąć swego. To byłby najtragiczniejszy w skutkach atak terrorystyczny od drugiego jedenastego września w New Yorku. Na skutek eksplozji bomby walizkowej, wtedy już każdy mógł sobie taką zrobić, problemem był tylko materiał rozszczepialny. Wyparowało trzydzieści pięć milionów istnień, a kolejne dziesięć zmarło na skutek czy to promieniowania, czy też obrażeń pośrednio odniesionych lub z innych przyczyn powiązanych z eksplozją.
Mojżesz podejrzewał, że dojdzie do ataku na jego projekt. Tak, to był jego projekt, traktował go jak własne dziecko, zajmował się nim od samych narodzin przez kolejne lata, aż sam stanął na nogi i nie potrzebował już prowadzenia. Wiedział, że wcześniej, czy później będzie musiał zmierzyć się z atakiem mającym tło religijno-rasowe. Gdyby wtedy nie był już siwy, to z pewnością osiwiałby ponownie.
Pierwszy raz jego głowa pokryła się całkowicie kolorem tak szacownym, gdy przyszło mu podpisać dokumenty, dotyczące startu pierwszego transportu. Pierwszego transportu, tak widniało w dokumentach. Przez półtora roku miał poważne problemy ze snem, schudł, ze swojej dziewięćdziesiątki z niewielkim brzuszkiem do pięćdziesięciu pięciu. W jednym momencie z solidnie zbudowanego wysokiego mężczyzny, stał się wychudzonym przygarbionym cieniem. Wszystko przez nagłówki, które cały czas migały mu przed oczami, choć nigdy przecież nie zostały wydrukowane.
Kładł się i nie mógł spać, pomimo zażywanych leków. Przypominały mu się wszystkie materiały o obozach koncentracyjnych i ostatecznym rozwiązaniu. Teraz on, rosyjski Żyd, pakował do puszki po trzy miliony Żydów i wypuszczał ich w kosmos, w kierunku czerwonej planety. Jeden błąd i pewnie znalazłby się w tej samej linijce co Hitler, Himmler i innymi naziści. Najgorsze, że to nie musiał być jego błąd, ale to on odpowiadał za całość. To on czuł się odpowiedzialny i dlatego zawsze dbał o zatrudnianie najlepszych specjalistów. Niestety do jego dyspozycji została oddana tylko część Agencji, więc w wielu przypadkach mógł tylko nękać kolegów o zapewnienie odpowiednich standardów. Tam w przestrzeni czasem liczyła się zwykłą śrubka. Dlatego od podpisania poleceń, do otrzymania raportu o bezpiecznym wylądowaniu na czerwonej planecie postarzał się o dziesięć lat, podczas gdy sam lot trwał niecały rok. Z każdym pozytywnym raportem z radości dziękował Jahwe, choć w niego nie wierzył. Radość jego była tak wielka, że mógłby wyściskać cały świat.
– Starszy Nadinspektor już od ponad roku – udał oburzenie Marek Gorzki. Tak naprawdę mu to wisiało, bo od lat zwracali się do siebie po imieniu.
– Tak, tak, a do mnie proszę, zwracaj się Dyrektorze specjalny do realizacji projektu kolonizacji pierwszej planety pod kryptonimem „Mars” – powiedział sucho. Potem obaj się roześmiali.
Gorzki przeszedł za biurko i stanął przy fotelu Dyrektora Joshui. Spojrzał na projekt ostatecznego raportu.
– Tylko i aż pięćdziesiąt milionów Żydów? – Gorzki postawił butelkę na biurku.
– Nie tylko Żydów, ale głównie. Dla mnie ważna jest ta liczba tutaj – wskazał palcem – to liczba ofiar śmiertelnych w trakcie realizacji projektu. Głównie to nasi pracownicy. Na dwadzieścia lat pracy w niebezpiecznych warunkach, sto dwadzieścia siedem ofiar śmiertelnych na pięćdziesiąt milionów kolonizatorów.
– Dobra proporcja, choć mogłaby być niższa. W końcu twój naród ma swoją ziemię obiecaną, co? – Gorzki wziął piłeczkę tenisową z blatu i zaczął się nią bawić.
– Można tak powiedzieć. Bezludna i odległa ta planeta od Ziemi Świętej.
– Ale cała planeta jest wasza – zauważył Gorzki.
– Prawie, faktycznie moi rodacy szybko wykupili działki na Marsie i wsadzili kupę pieniędzy w rozwój tego projektu. Miał to być dobry interes. – Westchnął.
– Chyba był. Własna planeta, a nie kawałek ziemi między młotem muzułmanów i kowadłem chrześcijan.
– Nadal wielu postanowiło jednak zostać – Mojżesz odchylił się na oparciu. – Walczyć o kawałek niby świętej ziemi. Ziemi, która wchłonęła tyle krwi, że wstęp na nią powinien być zabroniony. Obszar powinien być ogrodzony i oznaczony trupią czaszką z piszczelami i kurewsko wielkimi napisami „Wejście grozi śmiercią”.
– Wątpię, by to wystarczyło – Gorzki odbił piłeczkę od wielkiego okna.
– Chyba masz rację – obrócił się z fotelem w kierunku miasta. – Część została, bo byli zbyt przywiązani do tego co mieli.
– Znaczy się, ze Hollewood nadal będzie działać?
– Taakkk – Mojżesz odpowiedział przeciągle i uśmiechnął się. Dawno nie oglądał filmów amerykańskich. Po tym jak ograniczono brutalność i produkcję filmów akcji, nastąpił chwilowy kryzys, potem jednak kino stało się lepsze niż było. Wymagało jakiejś inwencji, a nie prostej łupanki.
– Trochę mi was szkoda.
– Co masz na myśli? – Mojżesz spojrzał na przyjaciela.
– Tyle lat bez własnej ziemi – głuchy dźwięk pochwyconej piłki – tyle lat gnębienia – piłka złapana – tyle zapiekłości i nienawiści – głuche pyknięcie – a wszystko z powodu – pyk – starej książki, która w Republice Bezbożników – pyk – sprzedawana jest w dziale fantastyki. – Tym razem Nadinspektorowi nie udało się złapać, piłeczka potoczyła się po szaro-zielonej wykładzinie pod same drzwi gabinetu.
– Starzeje się – rzucił przez ramię Gorzki, podchodząc niespiesznie po piłeczkę.
– Jak my wszyscy – zmęczonym tonem dodał Mojżesz, nie odwracając spojrzenia od miasta.
Dyrektor wstał i podszedł do szklanej ściany budynku. Miasto wydawało się być spokojne. Oczywiście z tego piętra nie widział zbyt wiele w dole. Panoramę z lewej strony przysłaniał niedawno wzniesiony biurowiec. Na prawo za to mógł podziwiać widok starego miasta. To było okropne, że szklano stalowe monstra rzucały cień na te zabytki. Stare zostało odsunięte w cień. Teraz oni byli starzy.
– Dobrze, że nie wszyscy wyjechaliście, od kogo byśmy wtedy mieli uczyć się kapitalizmu. – Mojżesz roześmiał się szczerze, Gorzki kontynuował niezrażony, a może nawet zachęcony. – Jakoś tak się złożyło, że macie jedno z największych doświadczeń w zakresie obrotu instrumentami płatniczymi.
– Taa, jakoś nie bardzo to widzę. Ci co zostali, będą mieli przechlapane. – Dyrektor obrócił się w stronę przyjaciela, który podrzucał beztrosko piłeczkę. – Znajomych albo wysłałem w kosmos, albo znienawidzili mnie za tą eksmisję, bo uważają, że dzieci Izraela powinny zostać tutaj.
– Jest coś w tym, co mówisz. – Gorzki odłożył zabawkę na swoje miejsce. – Słyszałem, że Agencja już podjęła się realizacji innych projektów.
– Tak, jakieś trzy lata temu zdecydowano się posłać muzułmanów i Chińczyków.
– Muzułmanie i Chińczycy w jednym, a to ciekawy dobór – Gorzki uśmiechnął się.
– Bardzo zabawne, dwa projekty. Muzułmanów z różnych krajów, chcą posłać, by uprawiali dżihad na obcych planetach.
– I słusznie, powinni wysłać ich wszystkich, może zejdzie z nich trochę tego ekspansjonistycznego nastroju – Nadinspektor przerwał Mojżeszowi.
– Tak, tak, a Chińczycy nadal są przyzwyczajeni nie liczyć się z pojedynczymi obywatelami.
Po Wielkiej Wojnie Azjatyckiej, w której ponoć maczała palce Federacja Europejska, z sięgającej niemal dwa miliardy populacji Chińczyków, zostało około czterystu milionów. To samo dotyczyło populacji Indii. Wojna totalna, na wyniszczenie. Historycy często mówią o niej – Trzecia Światowa, bo pochłonęła więcej ofiar niż dwie poprzednie. Dla Europejczyków jednak był to konflikt regionalny, choć nawet skutki ekonomiczne miał globalnie katastrofalne.
– Czemu się nie napijemy w jakimś lokalu? – spytał Mojżesz podnosząc do oczu butelkę. – Wiesz, co dobre.
– Tak wiem, a ty wiesz dlaczego – Gorzki spojrzał na niego spode łba, sprawdzając reakcję przyjaciela.
– A więc to już. – Głęboko westchnął – Chyba spodziewałem się tego.
– Chyba miałeś rację z tym, że ci, co zostaną będą mieli ciężko. Widać, że „plecy” też straciłeś. – Gorzki zamyślił się. – Przynajmniej pozwolono ci zakończyć przedsięwzięcie.
– Przynajmniej. – Mojżesz uśmiechnął się do siebie. – Nie mieli dużego wyboru. Z tego co wiem, niewielu było chętnych na tę posadę. Żaden z moich nie chciał wysyłać rodaków w przestrzeń. Duże ryzyko, mała opłacalność i do tego paskudna łatka.
– Nie przeczę. – Gorzki wyjął z barku dwie szklanki z rżniętego kryształu. – Szkoda, że nie masz kieliszków – Gorzki zamknął barek i skierował się ku przyjacielowi.
– Za dużo stresów, potrzebowałem czegoś mocniejszego niż wino.
Gorzki odebrał butelkę, odkorkował i rozlał hojnie. Przesunął jedną szklankę w stronę przyjaciela.
– Usiądźmy. – zaproponował Nadinspektor rozsiadając się w fotelu dla petentów.
– Dobrze, że Magdalena nie dożyła tego dnia – powiedział Dyrektor opadając na fotel.
Magdalena przez prawie cztery dekady musiała znosić współżycie z Mojżeszem. Zmarła parę lat temu. Dopadła ją nowa mutacja grypy, odporna na wszelkie dotychczasowe medykamenty. Mimo zapewnienia najlepszej opieki, znalazła się niestety pośród dziewięćset trzydziestu jeden ofiar. Śmiertelne żniwo zebrane zanim człowiek dogonił ewolucję. Ewolucja ludzkości uległa znacznemu spowolnieniu, więc wielu nie miało wystarczającej odporności. Im bardziej polegano na zapewnieniu ochrony przez sztuczne czynniki zewnętrzne, tym częściej zdarzały się okresy uległości wobec organizmów szybko się dostosowujących.
– Myślę, że mimo wszystko byłaby z Ciebie dumna – Gorzki skosztował wina. – Dobre.
– Przestań cmokać i udawać znawcę. Nie rozróżniłbyś wina od winiarza, a za taniego sikacza gotów byłbyś zapłacić fortunę – twarz Mojżesza skrzywiła się w grymasie, który przy odrobinie dobrej woli można było uznać za uśmiech.
– Nie przesadzaj – teraz to Gorzki wykrzywił się komicznie.
– Naprawdę uważasz, że byłaby? – Mojżesz nie krył prośby w swoim głosie. Potrzebował jej akceptacji, potrzebował wiedzieć, że jego żona doceniłaby to, że dopilnował, by jego dziecko dojrzało, dziecko, którego ona nie mogła mu dać, a które praktycznie wyjęło Mojżesza z życia Magdaleny.
– Tak, jestem o tym w zupełności przekonany. – Potwierdził poważnie Gorzki.
– Wiesz, pamiętam jak to się wszystko zaczęło, jakby to było wczoraj, a nie dwadzieścia… co ja mówię, czterdzieści lat temu. Pamiętasz? – pytanie było retoryczne, Nadinspektor pamiętał, te wydarzenia zmieniły świat. – Ten jeden człowiek z tak prostą receptą.
– Kto by wtedy pomyślał – Gorzki zatopił się we wspomnieniach – pamiętam jak rodzice śmiali się, gdy większość kpiła. Ten jednak uparł się i dowiódł, że miał rację.
– Tak – przytaknął Dyrektor, biorąc kolejny niewielki łyczek – kto by wtedy pomyślał – powtórzył za Gorzkim. Recepta na bezrobocie, wojny religijne i o terytorium, problemy społeczne i przestrzeń życiową. Zamiast się wymordowywać jak w Wielkiej Wojnie Azjatyckiej, skupiono się na jednym celu. Zamiast tworzyć fikcyjne stanowiska pracy, rozbudowywać administrację i kolejne socjalne dodatki. Już wtedy jako gówniarz, byłem przekonany, że lepiej nie pracować, a jak już to na czarno. W pierwszej kolejności siadł system emerytalny.
– Gdyby nie ten projekt kolonizacyjny, to doszłoby do katastrofy. Choć niechętnie, ale zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że wspomniana wojna też odwlekła tę czarną godzinę.
– Teraz też tylko ją odłożyliśmy.
– Myślisz, że kiedyś zapełnimy wszystkie planety?
– I nie tylko planety. – Mojżesz postanowił wrócić do tematu. – Śmiać mi się chce, gdy myślę o tym, że próbowano zachęcać do rozmnażania się poprzez płacenie za urodzenie i różne dodatki, potem był ten zakaz środków antykoncepcyjnych…
– Chwila – wtrącił się Gorzki, który właśnie opróżnił szklankę i nalewał sobie znowu do pełna. – Wcześniej był zakaz aborcji.
– Tak, chyba tak – potwierdził po chwili namysłu Mojżesz. – Najdziwniejszy w takich okolicznościach był zakaz in vitro.
– Nigdy nie rozumiałem, co za burdel w głowach mają politycy. – Gorzki prychnął zniesmaczony. Nienawidził polityki i polityków. Wolał mieć do czynienia z przestępcami niż politykami.
– Jak się taplasz w gównie, mój przyjacielu, to się burdel w głowie ma prawo zrobić, a i przecież, żeby wskakiwać w szambo też trzeba mieć coś z głową nie tak.
– Tak jak ty na to stanowisko? – Mojżesz uniósł brwi.
– Tak jak ja na to stanowisko – powtórzył powoli za Gorzkim. – Nie myślano wtedy na tyle lat do przodu. Nie planowano. Ale faktycznie zrobiło się zbyt dużo ludzi, a do procesów produkcji potrzeba było coraz mniej. Sposoby produkcji żarcia wystarczyły, by nakarmić także tych, którzy nic nie robili. Byliśmy o włos od pęknięcia systemu. Prawie 90% dochodów państwa szło na socjal, a podatki były nakładane coraz wyższe i tak w koło Macieju.
– Wszyscy milczeli na ten temat. Każdy myślał, że jak to się ruszy, to pęknie jak balon przepełniony gównem.
– Jak zwykle masz bardzo obrazowe porównania.
– Staram się, jestem tylko zwykłym gliniarzem. Opisuję rzeczy prosto, tak jak je widzę – żachnął się Gorzki.
-Widzisz więcej niż większość chce dostrzegać. – Mojżesz dał do zrozumienia, że traktuje to jako cechę pozytywną.
– W końcu za to mi płacą – odrzekł gorzko Gorzki.
– Z moich podatków zapomniałeś dodać.
– Tak z twoich podatków, coś jeszcze? Jestem po służbie więc mogę pić.
Roześmiali się obaj. Potem wspominali dalej jak to pomysł misji okazał się być cudownym lekarstwem. Dla zwiększenia dzietności trzeba było zapewnić pracę, nie sztucznie stworzoną, ale najprawdziwszą. Specjaliści znaleźli robotę w fabrykach i laboratoriach, które pracowały dla Agencji. Ze zmniejszającą się ludnością Ziemi pracy miało w pierwszym okresie być więcej. Trzeba było produkować na eksport, w końcu kolonizatorzy mieli zaczynać od zera, więc potrzebowali wszystkiego. Ci, co odlecieli, robili miejsce nowym i w ten sposób zmniejszało się bezrobocie, poprzez exodus siły roboczej, a nie przez jej eksterminację. Oczywiście dla sukcesu planu, trzeba było więcej wysyłać kolonizatorów, niż rodziło się dzieci, by utrzymać równowagę, a potem tendencję spadkową. Ludzie po prostu nie mieli tylu potrzeb, by każdy musiał pracować.
Teraz ten ogromny plan, którego Mojżesz wykonał tylko fragment, wejdzie w fazę, gdy będą widoczne skutki, bo będą wysyłać więcej ludzi. Idea była jedna i skupiła większość ludzi, co zmniejszyło ich zapędy do wytępiania się wzajemnie. Kosmos był duży. Można się było nim podzielić, tylko trzeba było pchnąć technologię. Technologia już tu była. Mojżesz opowiadał Nadinspektorowi o nanotechnologii, która pozwalała na szybsze przystosowanie Wenus i dwóch księżyców Jowisza do zamieszkania. Zanim dotrą pierwsi kolonizatorzy, technicy i nanoroboty, przygotują wszystko. Gdy Mojżesz zabierał się za projekt, takich możliwości jeszcze nie było.
Wspominali Magdalenę, wspólne kolacje, kłótnie, oglądanie nagrań, stanowiących dowody rzeczowe, z którymi Gorzki musiał się zapoznać, a które często stanowiły filmy zakazane, amatorskie porno i inne takie smaczki. Prawie godzinę poświęcili rozmowie o zdarzeniach przy windzie i ich spotkaniu. Obaj nie wierzyli, że to już tyle czasu minęło. Tymczasem słońce dawno zaszło za horyzontem, a oni siedzieli w ciemnym gabinecie, oświetlonym tylko przez światło miasta.
– Mam jeszcze jedno pytanie, chodzi o te pogłoski – zagadnął na koniec Gorzki.
– Dotyczące? Mój drogi jest tyle pogłosek w tym dziale, że można by na ich podstawie napisać kilkutomową powieść – zirytował się lekko.
– Dotyczące Republiki Rozsądnych – Nadinspektor posłużył się tym razem pozytywną nazwą, nieoficjalną, ale chodziło o coś niezwykłego. – Chodzą słuchy, że kombinują coś w przestrzeni. Ponoć parę parseków stąd – Gorzki spoglądał wyczekująco na Dyrektora projektu Mars. – Specjalnie sprawdzałem w Wikipedii, co to ten parsek.
– To odległość, coś koło trzech lat świetlnych. Tak, też słyszałem te pogłoski. Odkąd wyłamali się z projektu Globalnej Agencji Kosmicznej i postawili na pustyniach Australii własną windę, nie mamy bezpośrednio wglądu w to, co kombinują.
– Wyłamali? – Gorzki opróżnił kolejną szklaneczkę. Pił stanowczo za szybko. Wprawdzie jego służba się skończyła, ale pozwolono mu tu przyjść z grzeczności. Nie chciał się upić, więc wstrzymywał się z nalaniem kolejnej. Oszukiwał się, chciał się upić i to nawet bardzo, ale wiedział, że jedną butelką wina nie da rady, wiec nie ma co próbować.
– Tak, nie podobało im się, że to głównie ich praca, wykorzystywana jest do chwalenia i poszukiwania boga. – Mojżesz też opróżnił szklaneczkę, zanim przyjaciel zdążył zadać pytanie. To była dopiero druga i niestety nie pomagała. Potrzebował teraz odwagi, choć sam nie wiedział dla realizacji której decyzji.
– Którego? – zadał oczywiste pytanie Nadinspektor.
– Każdego, którego ludzkość zna. Dlatego zwinęli swoje manatki jakieś pięć lat temu. Zapewniają jednak dostęp do technologii i wsparcie techniczne.
– To miło z ich strony. Z tym wsparciem – dodał pospiesznie – mogliby się wypiąć.
– Mogliby, ale w końcu za darmo tego nie robią.
– I wcale im się nie dziwie, to ich podstawowy produkt. Przecież z jakiegoś powodu nazywają to Republiką Rozsądnych, prawda? – Gorzki uniósł się z siedzenia, by nalać gospodarzowi i sobie.
Księżyc już był wysoko. Łuna miasta zasłaniała kompletnie gwiazdy. Gabinet Dyrektora Projektu oświetlała niewielka biurkowa lampka, chrom i złoto. Surowość urzędniczego pomieszczenia wyzierała jednak z każdego ciemnego kąta.
– Więc? – Marek pogonił przyjaciela.
– A tak – skonsternowany Mojżesz potrzebował chwili, by przypomnieć sobie wątek. – Pośrednio wiemy, że zamierzają się pobawić w boga. Ponoć na miejsce eksperymentu od paru lat zmierza cała flota. Flota wyposażona we wszelki przyrządy, jakie nauka ma na stanie i dużo materiału rozczepianego.
– Jak się terytorium byłej Australii zacznie wyludniać, to będziemy wiedzieć, że chodzi o efektowne pożegnanie planety matki. – Mojżesz skrzywił się zniesmaczony.
– Wiesz, dzisiaj masz jakieś beznadziejne poczucie humoru.
– Wiem – przyznał Gorzki. – Taki dzień, taka sytuacja. Choć szczerze mówiąc nie przypominam sobie, żeby kiedyś było lepsze. – Szczery uśmiech rozjaśnił posępne twarze, dwóch ludzi mających swoje najlepsze lata za sobą.
– Pozwolę się nie zgodzić, Magdalena ceniła sobie twój dowcip.
– Bo to inteligentna kobieta była, a nie jak ty…
– Zaraz dostaniesz tą piłeczką, którą tak lubisz. – Nadinspektor przywdział szeroki uśmiech i znów zaczął popijać. Mojżesz kontynuował. – Mają w planie dwa eksperymenty, jeden ponoć wymaga dużej ilości energii. Znacznie przewyższającej tą z reakcji rozszczepienia.
– Myślisz, że dysponują taką mocą? – pytanie Nadinspektora było z tych retorycznych. Nie wysyłano by ludzi w kosmos na parę lat, jeżeliby nie mieli. Dyrektor postanowił mimo to odpowiedzieć.
– Tak. I obawiam się, że mają znaczne szanse otworzyć przejście do innych światów. – Zamyślił się na chwilę. Gorzki widział, że przyjaciel nie skończył wątku, ale myśli nad czymś intensywnie.
– A co z drugim? – postanowił ściągnąć Dyrektora do gabinetu.
– Ano wywołanie drugiego wielkiego wybuchu. – Gorzki głośno przełknął ślinę. – Teoretycznie nie potrzebują do tego energii, bo łączna energia naszego świata wynosi zero. Mam poważne wątpliwości, co do możliwych konsekwencji, gdyby eksperyment się powiódł.
– Sądzisz, że im się uda? – zapytał zainteresowany Gorzki.
– Nie wiem, mam nadzieje, że nie. Pytałem ekspertów, których miałem pod sobą. Twierdzili, że teoretycznie jest to możliwe, ale praktycznie nie ma na to większych szans. Sama myśl jednak, że mogłoby się im udać mnie przeraża – spojrzał na dno szklanki i mruknął pod nosem – Profanacja.
– Konsekwencje? – O profanację nie pytał, wiedział, że dotyczy wina w szklance i tworzenia świata. Dziwne, bo bliżej było mu do niewierzących. Magdalena gorliwie wierzyła, nie uchroniło jej to przed śmiertelną grypą. Wiara Mojżesza jednak zachwiała się już dużo wcześniej. Gorzkiego bawiło powiązanie "niewierzący Żyd", coś w nim się kłóciło. Niewierzący Izraelita, ale Żyd?
– Szczerze mówiąc, fifty fifty. Tak twierdzą nasi. I nie są to macierewiczowi eksperci. Nic się w tym świecie nie stanie, albo świat jaki znamy ulegnie reorganizacji albo nawet zniszczeniu.
– Skąd w ogóle wzięło się to określenie?
– Z tego co pamiętam pojawiło się, gdy byłem młody, gdzieś w drugiej dekadzie tego już wieku. O co dokładnie chodzi, nie wiem. Ukuło się jednak jako określenie wypowiadającego się w nie swojej dziedzinie, zza parawanu, chcącego zrobić karierę polityczną, szukającego taniego poklasku, opierającego się na niepełnych danych, wychodzącego od wyników…
– Dobra starczy już – przerwał wyliczankę Gorzki, uderzając pustą szklanką o blat. – Wszystko, co negatywne, znam znaczenie.
– Więcej nie dam rady ci powiedzieć. Widziałeś, co mają?! – Mojżesz zmienił temat.
– Część, sporo tego – Gorzki spochmurniał. – Nie wierzę, byś zagarnął to dla siebie.
– Ach tak, doczekałem się tego, że Nadinspektor Marek Gorzki zadeklarował swoja wiarę w coś tak chwiejnego jak ludzka uczciwość – zakpił z przyjaciela.
– Ja to wiem, ty popaprany Żydzie – zirytował się Nadinspektor. – Nie zmienia to faktu, że mają sporo materiału dowodowego. Sprawa może długo się ciągnąć.
– Spodziewałem się tego, przecież mówiłem – zauważył Mojżesz. – Wiem, dlaczego Ty tu jesteś.
– Bo mnie prosili, bym przyszedł, by sprawę załatwić cicho, bez skandalu.
– Źle by to wyglądało, ale poradziliby sobie. Dobrze, że się zgodziłeś przyjacielu. Dziękuję. – Mojżesz był szczerze wdzięczny, że to właśnie Gorzki teraz tu jest, a nie kto inny.
– Myślę, że dasz radę z tego się wykaraskać. Tylko to potrwa.
– Dam, może, zobaczymy. Może świeżutkiej macy Nadinspektorze? Z krwi trzech dopiero co ochrzczonych dzieci. Palce lizać. – Dyrektor znowu przeskoczył na inny temat.
– Wy Żydzi macie poczucie humoru, potraficie żartować z samych siebie. Niewiele narodów to potrafi – rzekł z uznaniem, a potem zapytał ni z tego ni z owego – Masz broń?
– Nie! – odpowiedział bez wahania.
– To dobrze, czekam na korytarzu, spakuj co trzeba. Masz pięć minut od teraz. – Gorzki uruchomił tajmer w komórce, który już pokazywał cztery minuty i pięćdziesiąt osiem sekund. Spojrzał jeszcze na przyjaciela, zanim powoli i cicho zamknął drzwi. Mojżesz siedział za biurkiem, z zapaloną lampką, trzymając do połowy pełną szklankę. Nie pił, bawił się nią i wpatrywał w wino.
Gorzki stanął pod drzwiami. Nie przypuszczał, by przyjaciel mu nawiał, czuł, że dał za dużo czasu na spakowanie. Rozejrzał się po korytarzu, był taki zwykły, biurowy, bez wyrazu i cienia indywidualizmu. No może poza tą paprotką w doniczce, stojącą obok. Ściany tworzyły szklane granice i drzwi innych pomieszczeń.
– Cholerne akwarium – burknął pod nosem. Spojrzał na lewo, potem na prawo. Na końcu korytarza raził wielki znak, przekreślony papieros. – W dupie to mam – Gorzki wysupłał paczuszkę papierosów. Wyłuskał z niej ostatniego papierosa. Przyjrzał mu się, wsadził do ust i odpalił. Nikogo nie było w pobliżu, jeśli ktokolwiek będzie się rzucał, machnie szmatą i każe mu spierdalać. Nie był w humorze. W momencie gdy zamknął drzwi, stał się drażliwy. Fajka go uspokajała. Jeszcze cztery minuty.
Nadinspektor oparł się o szklaną ścianę, spojrzał na sufit, strzepnął popiół z końcówki na szarą wykładzinę. Nikt nawet tego nie zauważy. W tym świetle szary nie różnił się od popielatego. Nerwowo zaczął potupywać nogą. Pocił się obficie, rozluźnił niebieską koszulę pod szyją. Dusił się. Dusił się w sobie. Gdzieś w środku Gorzkiego odbywała się walka. Przecież Mojżesz nie był jeszcze taki stary, by przesunąć się w cień.
Nadinspektor wiedział, że przyjaciel go okłamał. Sprawdzał, Mojżesz zakupił broń dwa dni temu, na legalnym rynku, więc pojawił się w rejestrze. Część jego chciała pozwolić przyjacielowi na wybór, zachować godność podjęcia decyzji. Chciał go poprzeć w tej decyzji, nieważne jaka będzie. Część jednak krzyczała, że nie powinien zostawiać przyjaciela samego. Kolejna drżała, że zrobi najgorsze na jego oczach, zaraz gdy otworzy drzwi, wypalając obraz, który będzie prześladował go do końca życia.
Podsumowując, Gorzki wiedział, że Mojżesz ma broń, że po śmierci żony to co go pchało do przodu to był Mars. Mars właśnie się skończył. Czy miał po co dalej żyć? Jeszcze ta cholerna sprawa z pieniędzmi. Jeśli nawet przywłaszczył je, to w dobrym celu. Jego przyjaciel znał metody przesłuchań, nie ukryje tego, co zrobił z kasą. Nie miał dzieci. Ale to wszystko już wiedział, dlatego dał mu te pięć minut.
Do tego wszystkiego jego jedynym przyjacielem był Marek Gorzki.
– Też sobie kurwa przyjaciela znalazł – warknął Nadinspektor pomiędzy kolejnymi nerwowymi buchami.
Jeszcze dwie minuty, ze środka nie dobywał się żaden dźwięk. Czy to dobrze, czy źle? Nigdy nie zastanawiał się do tej pory, czy pomieszczenia są dźwiękoszczelne. Gwałtownym ruchem zgasił papierosa na brzegu doniczki i wrzucił go do środka pod paprotkę. Gorzki pomyślał poniewczasie, że nie powinien pić, dostanie mu się, za to, że był pijany i jarał sobie zamiast pilnować zatrzymanego.
– Kurwa – rozbrzmiało cicho i bezradnie w pustym korytarzu.
Trzęsło nim , zastanawiał się, ciągle miał wątpliwości. Lewa, poparzona dłoń drżała sama z siebie. Dał jednak przyjacielowi czas i dotrzyma słowa. Musi wytrzymać. Oświetlenie w korytarzu zamigotało. Położył dłoń na klamce, która momentalnie zrobiła się obleśnie śliska. Nie chciał jednak stracić ani sekundy. Nawet się nie pożegnał, nie chciał, bał się, że popchnie w niewłaściwą stronę, nie pocieszył, nie przytulił, nie położył ręki na ramieniu, czy udzielił jakiegokolwiek wsparcia. Miał łzy w oczach.
Pozostała jeszcze minuta, gdy nerwową ciszę przerwał brutalnie huk wystrzału. Gorzki puścił klamkę, a po jego suchych i pomarszczonych policzkach pociekły łzy.
Całkiem niezłe.
Prosiłbym tylko o mniej enigmatyczne didaskalia. Jeśli zarysowujesz jakieś wątki, których suma jest kluczowa dla dénouement, to staraj się je bardziej rozwinąć. Czasem wystarczą dwa dodatkowe słowa w dialogach lub prosta retrospekcja.
Infundybuła chronosynklastyczna
Zgadzam się ze Stefanem, że niezłe i że można więcej wyjaśnić.
Zastanowiło mnie jeszcze parę rzeczy:
łączna energia naszego świata wynosi zero. Świata czy wszechświata? I dlaczego zero? Za życia jednego człowieka takie zmiany w fizyce?
Jakim cudem Chińczycy się tak szybko rozmnożyli? Oni tam jeszcze mają lekkiego kaca po polityce 2+1...
Ale ogólnie, tekst bardzo ciekawy.
Babska logika rządzi!
<p>Stek bzdur i nic niewnoszÄ cych do fabuĹy dygresji -- tak okreĹliĹbym czÄĹÄ, która udaĹo mi siÄ przeczytaÄ, zanim tekst mnie zanudziĹ.</p>
<p>Atmosfera Marsa -- po co robiÄ coĹ, co juz istnieje? Problem z Marsem nie polega na tym, Ĺźe planeta nie ma atmosfery, tylko na tym, Ĺźe przez sĹabe pole magnetyczne nie jest w stanie jej utrzymaÄ.</p>
<p>Odwzorowywanie Wielkiego Wybuchu -- na wszystkich bogów Persji, to chyba najwiÄkszy idiotyzm pseudonaukowy, o jakim w Ĺźyciu sĹyszaĹem. WW nie da siÄ odwzorowaÄ, bo to nie byĹ wybuch, tylko sytuacja, w której nastÄ piĹa ekspansja caĹej energii i materii, wczeĹniej skupionych w jednym, nieskoĹczenie maĹym punkcie.</p>
<p>WĹasna winda orbitalna -- po co ona komu? To siÄ przydaje tylko, kiedy posiada siÄ wĹasnÄ stacjÄ orbitalnÄ . Poza tym koszta, koszta, koszta -- to przedsiÄwziÄcie tak zasobochĹonne, Ĺźe nawet Stany nie mogÄ sobie na takie cacko pozwoliÄ. No i pozostaje kwestia wykonalnoĹci -- co prawda NASA stoi na stanowisku, Ĺźe jest to projekt wykonalny, jednak ja kierowalbym siÄ tutaj raczej poglÄ dami naukowców niemainstreamowych, którzy takie przedsiÄwziÄcie obĹmiewajÄ , argumentujÄ c niewykonalnoĹÄ zbyt duĹźÄ róĹźnicÄ potencjaĹów elektrycznych miÄdzy poziomami atmosfery oraz przestrzeniÄ kosmicznÄ .</p>
<p>Co do Ĺťydów i wiary -- wiÄkszoĹÄ wspóĹczesnych Ĺťydów jest niewierzÄ ca. Nawet spora czÄĹÄ ortodoksów. To, co ich wyróĹźnia, to przestrzeganie Prawa, a nie wiara. </p>
<p> </p>
Hm, postaram się przetłumaczyć ten komentarz na ludzki język jak tylko usiądę do komputera.
Stek bzdur i nic niewnoszą cych do fabuły dygresji -- tak określiłbym część, którą udało mi się przeczytać, zanim tekst mnie zanudził.
Atmosfera Marsa -- po co robić coś, co już istnieje? Problem z Marsem nie polega na tym, że planeta nie ma atmosfery, tylko na tym, że przez słabe pole magnetyczne nie jest w stanie jej utrzymać.
Odwzorowywanie Wielkiego Wybuchu -- na wszystkich bogów Persji, to chyba największy idiotyzm pseudonaukowy o jakim w życiu słyszałem. WW nie da się odwzorować, bo to nie był wybuch, tylko sytuacja, w której nastąpiła ekspansja całej energii i materii, wcześniej skupionych w jednym, nieskończenie małym punkcie.
Własna winda orbitalna -- po co ona komu? To się przydaje tylko, kiedy posiada się własną
stację orbitalną. Poza tym koszta, koszta, koszta -- to przedsięwzięcie tak zasobochłonne, źe nawet Stany nie mogą
sobie na takie cacko pozwolić. No i pozostaje kwestia wykonalności -- co prawda NASA stoi na stanowisku, że jest to projekt wykonalny, jednak ja kierowalbym się tutaj raczej poglą
dami naukowców niemainstreamowych, którzy takie przedsięwzięcie obśmiewają
, argumentując niewykonalność zbyt dużą różnicą potencjałów elektrycznych między poziomami atmosfery oraz przestrzenią
kosmiczną
.
Co do Żydów i wiary -- większość współczesnych Żydów jest niewierzą
ca. Nawet spora część ortodoksów. To, co ich wyróżnia to przestrzeganie Prawa, a nie wiara.
Wyjaśniłbym wszystko, ale w tydzień książki napisać się niestety nie da. Z tymi Chinami to problem jest taktycznie rozwiązany. To jednak gdzie indziej.
https://www.youtube.com/watch?v=D6XAkVA7RmY Na część pytań odpowiedzieć może Michio Kaku, po szczegóły trzeba sięgnąć do Hawkinga i innych. Swoją drogą Kaku ma sporo materiałów odnośnie przewidywanej przyszłości i zastosowania już istniejących teorii i technologii do osiągania tego, co było w sci-fi.
Zgadza się, atmosfera Marsa powstaje sama z siebie. Też subskrybuję minuteearth https://www.youtube.com/watch?v=e7ZqMTBwFVs
Stworzenie atmosfery obejmuje pomysły na jej utworzenie sztuczne, w tym jej ustabilizowanie, by „podmuch słońca” jej nie usunął – co wynika z kontekstu. Próbować można wszystkiego, w końcu to tylko eksperyment, bohater wypowiadający się jest tylko urzędnikiem. Ci, co polecieli, się nie wypowiadają. Teoretycznie jest szansa, że człowiek zasiądzie na tronie boga i będzie tworzyć światy.
Co do windy. Koszty, jak widać, wymagały połączenia się kilku agencji i przekierowania środków. Na razie zbudowano dwie, oczywiście pochłonęło to też wydatki zbrojeniówki. Jeśli chodzi o możliwość wykonania, to teoretycznie można. Nie wszystkie pomysły z sci-fi stają się rzeczywistością. Na dźwięk laserów w kosmosie nie mamy pewnie co liczyć.
Może być Żyd niewierzący, Polak niewierzący itd. Czasami pewne wyrazy niosą ze sobą więcej treści niż powinny. Przecież nie wszyscy muzułmanie biegają z kamizelkami wypełnionymi plastikiem i gwoździami.
Nie da się rozwiązać wszystkich problemów świata w jednym opowiadaniu. Przykro mi.:)
Przeczytałem, nawet dwukrotnie.
Gdyby wyrzucić w tekstu wszystkie dziwne rzeczy w rodzaju zamiaru powtórzenia Big Bangu i ekspediowania na Marsa ludzi w milionowych grupach, wzbogacania atmosfery, która z racji braku magnetosfery nie utrzyma się długo, pozostałby interesujący (chociaż za słabiutko przedstawiony) wątek malwersacji i konfliktów sumień dwojga przyjaciół. W tej natomiast postaci... Cóż, nie wyszło. Nie widomo, co do czego przyklejone na siłę: SF do kryminału, czy kryminał do SF.
Kaku opiera się na gigantycznych uproszczeniach i założeniach, co do których nie może mieć pewności -- to po pierwsze. Po drugie odwołuje się do teorii strun, której nie uznaję. W myśl brzytwy Ockhama -- jestem fanem elektrycznego wszechświata. Dzięki temu wszystko staje się proste.
Co do przewidywania przyszłości przez naukowców -- przywoływany przez Ciebie Hawking niecałe trzydzieści lat temu był pewien, że przed rokiem 2000 zostanie opracowana działająca teoria wszystkiego. Dziesięć lat po terminie sam się z tego wycofał twierdząc, że taka teoria nie może zostać w ogóle opracowana -- to dobry przykład na to, że takie przewidywania to tylko wróżenie z fusów. O latających samochodach, jetpackach i jedzeniu w pigułkach dla każdego chyba nie ma sensu wspominać, nie?
Z tego też powodu (wycowania się przez Hawkinga z teorii wszystkiego) przywoływanie Kaku i Hawkinga razem nie ma większego sensu; panowie w wielu kwestiach się nie zgadzają.
Poza tym: Kaku to taki naukwy celebryta, więc w ogóle nie bardzo do mnie przemawia.
Co do tego Żyda -- Twój bohater dziwi się "niewierzącemu Żydowi". A ja się tylko dziwię, że się dziwi, skoro już dzisiaj znaczna część Żydów jest niewierząca, a jedynie przywiązana do Prawa. Tora ponad Pięcioksięgiem.
Wprowadzanie szczegółów raczej nie podniosłoby atrakcyjności opowiadania. Stanowczo jestem za zapoznawaniem się z różnymi teoriami, jeśli tylko są na nie jakieś dowody i argumenty. Nie można trwać w wierze tylko w jedną. W końcu naukowcy też się mylą.
Zawsze można zagrać kartą autora, świnie mogą poruszać się dzięki napędowi grawitacyjnemu, a Ziemia przestać istnieć za 10 lat, bo coś nas brutalnie przywita wylatując zza Słońca. Na potrzeby opowiadania, można przyjąć, że wszyscy ludzie to ateiści.
Chodzi o pomysł skupienia się na ewakuacji z tej planety. To może rozwiązać wiele problemów, a jak widać już niektórym na tej planecie za ciasno.
To dopiero drugie opowiadanie dotyczące Gorzkiego.
Zgadzam się w 100% co do wyboru teorii. Plusem współczesnej nauki jest możliwość wyboru. Nie trzeba trwać w jednej, jedynie słusznej i narzuconej odgórnie teorii. :)
Nauka nauką, ale przydałoby się nieco popracować nad stylem.
Zagrożeń dla projektu było wiele, ale niósł on ze sobą znaczne korzyści w wielu sferach życia Ziemian. --- zdania tego typu lepiej przebudować, by pozbyć się tego zaimka,
Ponadto wydaje mi się, że na początek sprzedajesz zbyt dużo informacji o charakterze dygersyjnym, które tylko spowalaniają narrację. Archiwum, wzmianka o złodziejach i zamkach... Trudno się wczuć w opowieść.
pozdrawiam
I po co to było?