- Opowiadanie: Jaskółcze Ziele - Kolor krwi

Kolor krwi

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kolor krwi

Haldar wziął głęboki oddech i otworzył drzwi prowadzące do karczmy. Napis na szyldzie głosił, że była to oberża „Pod smoczym ogonem”.

Chłopak wszedł do środka i rozejrzał się ciekawie, podszedł do szynkwasu, za którym uwijał się karczmarz – niewysoki, drobny człowieczek, siwy jak gołąbek, ale zaskakująco żwawy.

– Co podać, kochasiu? – zapytał młodzieńca przyjaźnie, wykonując czynność widocznie ukochaną przez oberżystów wszystkich zakątków świata – niezbyt czystą ścierką wycierał blat drewnianej lady.

Haldar uznał, że coś mu się należy po tym długim, ciężkim dniu.

– Piwa – rzekł, starając się, by jego głos zabrzmiał mężnie i dorośle.

Gdy staruszek zajął się nalewaniem trunku, chłopak nie bez zdziwienia zauważył, że jedyną osobą siedzącą wraz z nim przy kontuarze, była niestara kobieta, jak ocenił, około trzydziestoletnia. Miała bladą cerę, trochę za długi nos i ostre rysy twarzy, a w jej ciemnych oczach o bliżej nieokreślonym kolorze czaiło się coś drapieżnego, błysk, którego można się było przestraszyć. Barwę jej włosów skrywał zielony, aksamitny beret, do którego przyczepione było drgające nerwowo bażancie piórko. Poza tym ekstrawaganckim nakryciem głowy, kobieta ubrana była raczej zwyczajnie, nosiła bowiem wysokie, jeździeckie buty, ciemne nogawice i skórzaną kurtę. U pasa wisiała jej dziwna pochwa, skrywająca klingę w kształcie, jakiego Haldar nigdy przedtem nie widział.

Kobieta musiała poczuć, że jest obserwowana, bo podniosła oczy i spojrzała prosto na wścibskiego młodzieńca, który poczuł, że się rumieni i szybko odwrócił wzrok. Z powodu tego właściwie mało znaczącego incydentu, palce plątały mu się i długo nie mógł rozsupłać węzełka przy sakiewce, a gdy w końcu położył na kontuarze brązowawą monetę, czuł, że twarz ma czerwoną aż po cebulki włosów.

Staruszek uśmiechnął się do chłopaka, stawiając przed nim gliniany kufel. Karczmarzowi brakowało dwóch przednich zębów.

Haldar wziął naczynie w obie dłonie i upił duży łyk, choć nigdy nie przepadał szczególnie za piwem. Ze wszystkich sił starał się zachowywać naturalnie.

– Przepraszam – usłyszał po chwili i odwrócił głowę. – Czy ja ciebie przypadkiem już kiedyś nie spotkałam? – Pytanie to, wypowiedziane uprzejmym, a jednak niepokojąco podobnym do zaczepki tonem zadała mu kobieta w aksamitnym berecie.

– Raczej nie, pani – odpowiedział młodzieniec ostrożnie.

– Jak ci na imię?

– Haldar, pani. Syn Hoba.

Niewiasta zmarszczyła ciemne brwi.

– Czy to nie ty jesteś chłopcem z wioski Catwalden – zaczęła – który cztery lata temu tak nieudolnie ostrzył kosę, że rozciął sobie wnętrze dłoni aż do ścięgien? – spytała z przekąsem.

Młodzieniec wybałuszył błękitne oczęta.

– Zgadza się, pani. Skąd…

– Byłam tą, która się tobą zajęła – szepnęła kobieta. – Pewnie nie poznałeś mnie bez burzy czerwonych włosów i czarnego płaszcza.

Gdy skończyła mówić, zdołał sobie przypomnieć oblicze medyczki, która opatrzyła tamtą paskudną ranę. Wtedy wyglądała trochę inaczej, i rzeczywiście – najlepiej zapamiętał jej włosy w kolorze krwi.

– Przestań się tak na mnie gapić – rzekła kobieta cicho. – Jestem tu nieoficjalnie.

– Nieoficjalnie, pani? – Haldar nie do końca rozumiał, o co jej chodzi.

Przewróciła oczami i znudzonym tonem wytłumaczyła:

– Nie chcę, by ktokolwiek tutaj wiedział, że jestem zakonniczką. Liczę więc na to, że nikomu nie powiesz.

Uśmiechnęła się do niego dziwne, z zaciśniętymi ustami. I znów, wyczuł groźbę ukrytą pod prośbą.

– Oczywiście, pani – Chłopak kiwnął głową.

– Co w takim razie pchnęło na Szlak takiego fajtłapę jak ty, hm? – spytała z ironią w głosie i upiła łyk ze swojego kielicha.

– Wojna – odparł cicho Haldar. – Chcę się zaciągnąć do ochotniczej armii.

Mniszka prychnęła głośno.

– Życie ci niemiłe? Nie wygramy tej wojny, chłopcze. Nie mamy szans.

Młodzieniec nachmurzył się, nie znalazł na to odpowiedzi. Jak każdy, nie lubił, gdy z niego drwiono, szczególnie zaś wtedy, gdy naśmiewano się ze spraw tak wielkiej wagi.

– Patrzcie go – powiedziała medyczka lekko rozbawionym tonem – obraził się niczym dzieweczka. Nie bocz się, chłopcze – rzekła pojednawczo. – Nie miałam zamiaru cię urazić.

Haldar milczał, wciąż nie do końca udobruchany. Ale gdy niewiasta westchnęła i odsunęła się, postanowił jednak zadać jej pytanie:

– Pani… czy twój zakon nie służy naszemu władcy? Czy i wy nie będziecie brać udziału w tej wojnie?

Mniszka skrzywiła się.

– Będziemy – odpowiedziała z mocą. – Nie mamy wyboru – musimy służyć, czy tego chcemy, czy nie. Co nie znaczy – podkreśliła – że wszystkie zgadzamy się z królewską polityką.

Haldar nie znał znaczenia ostatniego słowa, ale nie spytał o nie, by nie wyjść na głupka.

Ich rozmowa urwała się, gdy jeden z wieśniaków, potężny człowiek o czerwonej, zalanej twarzy, małych, świńskich, podejrzanych oczkach i z łysiną na czubku głowy, chwiejąc się, wszedł na stół i zaczął iście płomienną mowę:

– Chłopy! – wrzasnął, opluwając najbliżej stojących. – Nasz miłościwy król wojować wraz bedzie z przebrzydłymi nieludźmi, i dobrze się dzieje, szkoda jeno, że tak późno! Pomóżmy mu, kumotrzy! Oczyśćmy naszo ojcowizne z tego robactwa! – krzyknął chrapliwie, zachwiał się.

Ktoś włożył mu w rękę kufel pełen piwa, grubas wypił trunek duszkiem i w przypływie entuzjazmu roztrzaskał naczynie o podłogę.

Chłopi zaczęli wiwatować.

– Patrz na nich – rzekła do Haldara zakonniczka. – Pijani idioci – warknęła.

– Za mną, kumotrzy! – zawołał grubas, niezgrabnie schodząc ze stołu. – Bierta kosy, bierta widły! Wypędzimy elfiaka ze wsi! Nie będzie nam się ścierwo pod nogami plątało!

Wieśniacy jak burza wypadli z karczmy, rozbiegli się chaotycznie i przez chwilę w oberży panowały niezręczna cisza i spokój.

Karczmarz westchnął i zaczął sprzątać szczątki glinowego kufla.

Medyczka wstała, rzuciła na ladę srebrną monetę, poprawiła pas i także ruszyła do wyjścia.

– Idziesz? – rzuciła mu przez ramię, więc podążył za nią.

Wioska ta była naprawdę niewielka – składały się na nią okrągły, centralny placyk i trzy kręgi budynków, wśród których wyróżniały się odrobinę większa i wystawniejsza od innych chata wójta, karczma, skromny kościół oraz, co było zaskakujące, apteka. W takich miejscach jak to, w zabitych dechami dziurach, zwykle nie było aptek.

Podchmieleni, zagniewani chłopi zebrali się na "rynku”, dzierżąc swój prowizoryczny oręż na równi z zapalonymi pochodniami, strzelającymi w ciemne niebo złotymi płomieniami.

Haldar poszedł za zakonniczką, która zatrzymała się kilkadziesiąt metrów od zbiegowiska, stanęła z rękami skrzyżowanymi na piersi i ze zmarszczonymi brwiami przypatrywała się rozwojowi wydarzeń.

– Pójdą do apteki – powiedziała kobieta jak gdyby do siebie. – Prowadzi ją pewien półelf. Zamęczą go.

– Zamęczą? – spytał ze strachem młodzieniec, nie bacząc już na to, że prezentuje się z nienajlepszej strony.

Mniszka spojrzała na niego ostro.

– Dziwisz im się? – warknęła. – Gdy wojna obejmie te tereny, jak myślisz, po czyjej stronie stanie ten półelf? W kraju długouchych nie toleruje się mieszańców – syknęła – niemniej jednak, tacy jak on zrobią wszystko, by się tam dostać, by być choć w części zaakceptowanymi. Wydaje im się, że wolą, by pomiatali nimi elfy, a nie ludzie.

Haldar nie zrozumiał tej przemowy w pełni, pojął jednak rzecz najważniejszą: aptekarz jest dla chłopów zagrożeniem. Jeśli wojsko długouchych znajdzie się w pobliżu, półelf bez wątpienia chwyci za broń i pierwszy wymorduje swoich sąsiadów.

Wieśniacy raz jeszcze krzyknęli zgodnie by dodać sobie animuszu i odwagi, po czym ruszyli w stronę budynku apteki. Trochę za nimi podążali medyczka i młodzieniec.

Wszyscy zatrzymali się przed chatą, która była domem i pracownią półelfa, stanęli półkolem naprzeciwko drzwi.

Podżegacz przemawiający w karczmie i dwóch innych chłopów wdarło się do śodka i po chwili wywlekli stamtąd wrzeszczącego, wyrywającego się aptekarza.

Dlaczego ona chce na to patrzeć? – pomyślał Haldar, patrząc, jak mężczyzna o trójkątnej twarzy i dużych, zielonych oczach zostaje obalony na kolana, jak grubas policzkuje go tak mocno, że z rozciętej wargi tryska krew, jak głowa półelfa zwisa bezwładnie, a z całej jego sylwetki promieniuje wściekłość wymieszana ze wstydem.

– Nie bedziesz – wysapał grubas – nas tu więcej truł, ciżmopsuju. Nie bedziesz, powiadam! – krzyknął i zadał kolejny cios.

Bity zajęczał cicho.

– Patrz na nich – powiedziała Haldarowi kobieta o włosach koloru krwi. – Patrz na nich, i na mnie. – Mówiąc to, zerwała z głowy aksamitny beret, wepchnęła go w dłonie zdumionego chłopaka, rozrzuciła ciemnoczerwone, idealnie proste kosmyki. Dobyła broni, a młodzieniec zaklął w myślach, widząc, że klinga o fantazyjnym kształcie ma barwę identyczną jak włosy zakonniczki.

Haldar przyglądał się, jak mniszka przepycha się przez grupę dokazujących wieśniaków, milknących na widok jej krwistoczerwonych loków.

Wchodząc w krąg światła, samą swoją postacią powstrzymała grubego wieśniaka od uderzenia półelfa prosto w brzuch. Zielonooki podniósł na nią wzrok, na jego obliczu odmalowało się momentalnie zrozumienie i nadzieja.

– Co… – zaczął grubas, ale medyczka nie dała mu dokończyć.

– Nie mogę się tak bezczynnie przyglądać – rzekła obojętnie, po czym zadała cios tak szybki, że prawie umykający ludzkiemu oku. Głowa podżegacza zatoczyła w powietrzu zgrabny, opisany bordową linią łuk, po czym z głuchym tąpnięciem upadła prosto pod nogi Haldara. Chłopak wrzasnął, wrzasnęło kilku chłopów i zbiegowisko rozpierzchło się w mgnieniu oka. Nie podtrzymywany dłużej przez nikogo mieszaniec upadł.

Kobieta uklękła przy nim.

– Dziękuję – wycharczał mężczyzna. – Dzięku–

I znów, młodzieniec nie dostrzegł, kiedy w dłoni zakonniczki pojawił się sztylet o czerwonej klindze, który sekundę potem wbiła prosto w serce półelfa.

Zielone oczy zgasły natychmaist.

Mniszka podniosła się wolno, schowała broń do pochwy, ukryła sztylet w cholewie buta.

– Chodźmy – powiedziała cicho, odbierając mu aksamitny beret z bażancim piórkiem. Haldar, wstrząśnięty, nie mógł ruszyć się z miejsca.

– Będziesz rzygał? – spytała go, wyraźnie zniecierpliwiona.

– Dlaczego? – Nie rozumiał.

Wróciła się, pokręciła głową nad jego niedomyślnością i klepnęła go w policzek.

– Myśl – syknęła, patrząc mu ze złością w oczy. – Zbliża się wojna. Czy nie słuchałeś, co do ciebie mówiłam?

Musiała dostrzec w jego jasnych tęczówkach błysk zrozumienia, bo uśmiechnęła się krzywo i już bez słowa poszła w stronę karczmy. Haldar nie widział innego wyjścia, jak tylko ruszyć za nią.

– Chcesz coś powiedzieć, chłopcze?

– Tak – przyznał otwarcie. – Nie musiałaś zabijać tego człowieka, pani – rzekł niepewnie. – Ci wieśniacy i tak byli przerażeni, mogłaś…

– Mogłam – przerwała mu i uśmiechnęła się diabolicznie. Na widok tego uśmiechu zmiękły mu kolana, także dlatego, że kły w uzębieniu zakonniczki bardziej przypominały kocie niż ludzkie. – Ale zabicie tamtego skurwysyna sprawiło mi ogromną przyjemność.

Młodzieniec nie zadał kolejnego pytania.

Nie wrócili do oberży. Wyjechali ze wsi od razu, pędząc na złamanie karku. Noc spędzili w lesie, a rankiem rozstali się bez żalu.

Siedem miesięcy i dwanaście dni później, gdy Haldar leżał w błocie na polu bitwy, próbując powstrzymać wylewanie się flaków ze swojego rozprutego brzucha, nie słyszał jęków rannych, ani krakania wron, zawczasu przybyłych na ucztę. W głowie dźwięczały mu na okrągło słowa czerwonowłosej mniszki: Zycie ci niemiłe? Nie wygramy tej wojny, chłopcze. Nie mamy szans.

Koniec

Komentarze

Dobre.

Z uwag, to coś tam poszwankowały myślniki.

Infundybuła chronosynklastyczna

Myślniki oddzielamy od słów z spacjami. To mi się mocno rzuciło w oczy. Bo ze tego zrobiła się taka nieczytelna sklejka. Popraw to, proszę.

Za często pada słowo zakonniczka - można zastąpić mniszką

zapraszającej atmosfery - napisałabym zachęcającej 

Jeśli wojska długouchych znajdą się w pobliżu, - znajdzie się

dzierżąc swoje prowizoryczne bronie - napisałabym raczej prowiziryczny oręż 

myślniki - brak spacji 

Nawet ciekawe i nieźle napisane. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Błędny zapis dialogów.

Nie stylizujesz na XVII wiek, więc skąd w ogóle słowo "zakonniczka"? We współczesnej polszczyźnie takie słowo nie istnieje.

Liczne powtórzenia w tekście.

>> Haldar wziął głęboki oddech i niezdecydowanym, wciąż pełnym młodzieńczego wahania ruchem otworzył drewniane drzwi prowadzące do karczmy. <<--- A nie lepiej napisać, że młodzieniec otworzył drzwi do karczmy ?? Po co taki długi i bez sensowny opis ?!

 

>> Napis na szyldzie głosił jasno, że była to oberża „Pod smoczym ogonem”, <<--- "głosić jasno"? A mozna głosić coś ciemno?

>> a owy nieudolnie namalowany, jadowicie zielony ogon wił się wokół koślawych liter i zakończony był czymś, co prawdopodobnie miało przypominać grot. << ---- zdanie-smietnik, masa błędów !!!


>> Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie, ale w karczmie panował taki gwar, że nikt nie zwrócił uwagi na wchodzącego do środka dwudziestoletniego chłopaka. Doświadczenie Haldara nie obejmowało zbyt wielu oberży, jednak gdy młodzieniec rozejrzał się z ciekawością, która przyćmiła nieco jego zdenerwowanie, pomyślał, że właśnie tak powinna wyglądać klasyczna, wiejska karczma.
Pomieszczenie, niewątpliwie będące główną izbą, było dość obszerne, prostokątne. Drewniane ściany i pokryta słomą podłoga wyglądały swojsko, a panujący w środku rozgardiasz, mimo że trochę onieśmielający, dodawał miejscu radosnej, zapraszającej atmosfery. Umeblowanie sali, jak zadecydował Haldar, nie wyróżniało się niczym i pasowało do wnętrza porządnej, podmiejskiej oberży.
Był wczesny wieczór, nic więc dziwnego, że w karczmie było mnóstwo ludzi. Przeważnie byli to chłopi, przybyli tu by rozerwać się po ciężkiej pracy w polu, posiedzieć nad kuflem ciemnego piwa, uciec od narzekającej żony i rozwrzeszczanych latorośli. Haldar mógł bez problemu odróżnić wieśniaków od nielicznych podróżnych, wyraźnie unikających kontaktów z miejscowymi–skupieni byli oni w jednej grupce i szeptali między sobą o polityce, jak gdyby rzeczywiście cokolwiek o niej wiedzieli.<<

 

Ogólnie w tym fragmencie, niczego więcej się czytelnik nie dowiedział, oprócz tego że bohater wszedł i rozglądał się po karczmie. A do tego: zaimki, powtórzenia, problemy ze składnią, problemy z interpunkcją.

 

Tekst do gruntownej poprawki/remontu. Bardzo duzo błedów i to podstawowych.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Już o tym pisano - ale skąd ta zakonniczka? Dziwne słowo. I - też pisano - myślniki.

Właściwie spodobał mi się koncept i - jakkolwiek to zabrzmi - cieszę się, że biedny Haldar marnie skończył. Jak rozumiem, chciałaś przekazać, że całe to bohaterstwo jest często o kant pupy rozbić, a niedoszli bohaterowie zazwyczaj kończą rozpaczliwie wpychając w siebie własne wnętrzności. To - dla mnie - na plus.

Na minus niestety dużo niezręczności, drobnych nielogiczności, błędów. Ostatnie zdanie zabrzmiało groteskowo.

Ale - coś tam w tym tekście jednak jest. Dużo teraz zależy od Ciebie - czy będzie Ci się chciało doskonalić:).

Pozdrawiam

stefan.kawalec - Dzięki!

bemik - Już poprawiam.

exturio - Jeśli moja bohaterka należy do zakonu, to jak inaczej mam ją nazywać?

mkmorgoth - Zajęłam się błędami, które wytłuszczyłeś, ale jeśli tekst jest aż tak beznadziejny, to czy jest sens nad nim pracować? Proszę o szczerą odpowiedź.

ocha - Nareszcie ktoś pisze o treści! Miło mi, że się spodobało. Jestem początkującym pisarzem, stąd ten cały śmietnik, błędy i nielogiczność.
A co do zakonniczki, to naprawdę nie wiem co z tym zrobić. 

Zakonnica.

Zakonniczka może brzmi dziwnie, ale w tym wypadku jest trafniejszym określeniem funkcji/zawodu/stylu życia postaci. To słowo jest lepiej skorelowane z desygnatem wynikającym z kontekstu opowiadania. Zakonnica w języku polskim będzie zbyt nacechowana skojarzeniami z Kościołem. Jednoznacznie odnosi się do funkcjonariuszki kultu.

Jednym słowem - zostawiłbym.

Infundybuła chronosynklastyczna

Nie było tak źle, jak mogłem podejrzewać po tytule. Przynajmniej to nie jest "Fragment rozdziału pierwszedo sagi (mam na razie 94 strony tego rozdziału, ale mogę dopisać, jak się spodoba)".

 

Ale mam jedno pytanie: Autorze, czy Ty umyślnie nazwałeś oberżę "Dupa", czy Ci wyszło niechcąco?

Wyszło  niechcąco i na dodatek nie mogę tego znaleźć, coby poprawić.

No nie wiem, mnie ta zakonniczka nie pasuje. Rozumiem, dlaczego została użyta, ale brzmi dziwnie, jakby Autorka chciała podkreślić, że to taka mała lub bardzo młoda zakonnica. Zakonnica zresztą też brzmiałaby w tym kontekście nieco niezgrabnie. Nawet zastanawiałam się wczoraj, czy istnieje jakieś jedno słowo, które określałoby członków zakonów rycerskich. I nic nie wymyśliłam. Gdyby to był mój tekst, pewnie użyłabym określenia mniszka, jak sugerowała bemik, w dalszej części tekstu wymiennie z wojowniczka. Ale oczywiście nie wiem, czy wówczas również nie byłoby uwag.

Przy okazji - moment, w którym "zakonniczka" ujawnia swoją tożsamość. Nie chce, żeby ktokolwiek znał jej tożsamość, a w następnym zdaniu zdradza ją chłopakowi, którego widziała raz w życiu cztery lata wcześniej? To właśnie jedna z takich nielogiczności, o których wcześniej pisałam :).

A co do tej Dupy: a co ma smok pod ogonem? ;). Myślę, że o to tintinowi chodziło.

Przepraszam: Autorko:)

No właśnie... Gospoda "Pod Rozbrykanym Kucykiem" jest w porządku, ale trzeba uważać z nazwami, które brzmią dwuznacznie: "Pod Starą Ladacznicą", "Pod Królewskim Łóżkiem", czy "Pod Językiem Nieboszczyka". Pozdrawiam:)

Słowo "zakonniczka", Stefanie, wywołuje u mnie salwy śmiechu. Zresztą pozwoliłem sobie sprawdzić i okazało się, że nie tylko u mnie -- również u ludzi z mojego otoczenia. Brzmi po prostu głupio.

Chciałbym również zwrócić uwagę, że "zakonniczka" wcale nie zmienia desygnatu względem "zakonnicy". Część czytelników uzna to za zdrobnienie, a część za określenie pogardliwe (co brzmi jeszcze bardziej kuriozalnie, kiedy bohaterka sama siebie tym mianem nazywa). A rezygnacja z "zakonnicy" nic nie da, kiedy akcja dzieje się w wiosce z kościołem pośrodku.

 

Pozwolę sobie odnieść się jeszcze do treści.

Zakonnica jest incognito i nie chce być rozpoznana, a zdradza się pierwszemu napotkanemu młodzianowi -- logika aż piszczy z radości.

Sama piszesz, że wioska była mała, a tu się okazuje, że nawet aptekę miała -- logika teraz już tarza się po ziemi i wyje. Jakie zapotrzebowanie na leki i mydła -- cholernie drogie -- jest w niewielkiej, a za to pewnie pełnej zabobonów wiosce? Nie lepiej by było zrobić z półelfa biedaczyny jakiegoś znachora albo szamana? To by wtedy miało sens.

Dalej -- ciołki rzucają się bez większego powodu na Bogu ducha winnego półelfa, który od niewiadomo jak dawna pomaga im dochcodzić do zdrowia. Zabijanie go jest nielogiczne, a przynajmniej nie przedstawiasz ku temu wiarygodnych powodów. Takiemu chłopu wszystko jedno, kto nim rządzi i kogo rządzący nie lubi, niezależnie od tego, czy chłop jest pańszczyźniany, czy wolny. Byleby tylko Pan Feudał za dużych podatków nie nakładał i nie męczył za bardzo. Dlatego chłop, co logiczne, na polityce się nie zna i się w niej kompletnie nie orientuje. Wojny nie lubi, bo wtedy mu jedzenie i tę Mućkę, co się jako ostatnia ostała, zabierają.

Wracając do nieszczęsnego półelfa -- on nas leczy, on jest "swój". Ten mechanizm dobrze ilustruje pewna anegdotka, jeśli dobrze pamiętam o Polonii Warszawa i Olisadebe. Kiedyś w nocy w chłopcy z Polonii chcieli czarnoskóremu zawodnikowi spuścić, przepraszam, wpierdol, bo się znalazł w nieodpowiednim miejscu, a jest "czarnuchem" i "asfaltem" no i w ogóle "Polska dla Polaków". Ale zanim doszło do rękoczynów jeden z kiboli Polonii zorientował się, że mają do czynienia ze słynnym wtedy zawodnikiem ich własnej drużyny, więc skończyło się na zrobieniu z nim zdjęć i zabraniu autografów. Na tej samej zasadzie półelf jest "nasz", więc nie jest zły. To też tłumaczy, dlaczego półelf, który -- skoro nawet chłopi wiedzą -- musiał być poinformowany o wojnie, wciąż jeszcze się nie wyniósł.

Jeśli już koniecznie musisz go zabić, bo jest to niezbędne dla opowiadania, zrób z niego przykładowo znachora, takiego od ludzi i zwierząt. To daje Ci olbrzymie pole do popisu przy tworzeniu chłopa-rewolucjonisty, który tylko skorzysta z okazji, że stosunki polityczne z nieludźmi są napięte. Gdzieś tam usłyszał, że jakaś wojna z długouchymi będzie, więc postanowił na tym skorzystać i wyeliminować nielubianego znachora, który kiedyś mu żony/córki/syna/brata/ojca nie wyleczył. I nagle w przemówieniu okaże się, że nie tyle nie wyleczył, co wręcz otruł. Innemu chłopu może się nagle przypomnieć, że mu Krasula przy cieleniu zdechła, a przypadkiem właśnie ten sam elf przyjmował poród. I to już prosta droga do oskarżenia znachora o całe zło tego świata i do zabójstwa w afekcie.

Z dalszych głupot: skąd "ciżmopsuj", skoro to określenie szewca?

Dlaczego włosy mniszki raz składają się z idealnie prostych kosmyków, a raz są lokami?

Dlaczego budynki we wsi są ustawione wkoło czegośtam? To potężna nielogiczność. Taki układ sprawdza się w miastach, gdzie kupuje się działki pod budynki. Wsie działają inaczej: chłop ma pole, które stanowi jego główne źródło utrzymania (znaczy się -- ma z niego jedzenie). Dodatkiem do pola są zwierzęta gospodarskie, ale to pomińmy. Gospodarstwo, jakiekolwiek by nie było, potrzebuje miejsca -- na spichlerz, na urządzenia gospodarskie, na stodołę i tak dalej. Z tego też wględu zabudowa będzie dość luźna. Dodatkowo, skoro masz pole, nieważne czy z przydziału od pana, czy własne, logicznym jest postawienie chaty na własnej ziemi, zamiast wykupywać dodatkowy kawałek przy kościele. Bo w imię czego? Prestiżu? Dzięki temu nie tylko nie dorzucasz sobie podatku, ale jeszcze masz blisko do miejsca pracy. 

Pozostawiam to do przemyślenia.

W istocie mnie też uderzyła ta apteka w wiosce - bez sensu. Poza tym, w tamtych czasach [w średniowieczu] apteki inaczej nazywano, jeśli się nie mylę, tylko za nic nie mogę sobie przypomnieć, jak.

"Chłopak wszedł do środka i rozejrzał się ciekawie(...)" - Jeśli już, to rozejrzał się z ciekawością. 

Za dużo opisów stosujesz. Opis kobiety siedzącej przy kontuarze jest tak obfity, że już w drugim zdaniu mózg przestaje rejestrować sztucznie nadmuchaną treść. PRZESADA. Ta cała charakterystyka nie jest przecież do nieczego potrzebna. Jeśli chcesz być tak pedantycznie dokładna, to zrób to w zaskakujący i ciekawy sposób. Ponieżej przykład naprawdę niezłej charakterystyki:

„Oczy Szarleja, zielone jak szkło butelki, były bardzo dziwne. Gdy się w nie spojrzało, dłoń machinalnie sprawdzała, czy sakiewka jest na miejscu, a pierścień na palcu. Myśl z niepokojem biegła ku pozostawionym w domu żonie i córkach, a wiara w cnotę niewieścią obnażała całą swą naiwność. Nagle traciło się wszelkie nadzieje na zwrot pożyczonych pieniędzy, pięć asów w talii do pikiety przestawało dziwić, autentyczna pieczęć pod dokumentem zaczynała wyglądać cholernie nieautentycznie, a drogo kupionemu koniowi zaczynało dziwnie rzęzić w płucach. To właśnie się czuło, gdy patrzyło się w butelkowo zielone oczy Szarleja. Na jego oblicze, w którym zdecydowanie więcej było z Hermesa niźli z Apollina.” (A. Sapkowski "Narrenturm")


"Kobieta musiała poczuć, że jest obserwowana, bo podniosła oczy(...)" - Podniosła wzrok zdecydowanie lepiej działa na wyobraźnię.


"Kobieta musiała poczuć, że jest obserwowana, bo podniosła oczy i spojrzała prosto na wścibskiego młodzieńca, który poczuł, że się rumieni i szybko odwrócił wzrok." - Można to sprytnie ominąć, i w drugiej części zdania napisać: który zarumienił się i szybko odwrócił spojrzenie.

"Z powodu tego właściwie mało znaczącego incydentu, palce plątały mu się i długo nie mógł rozsupłać węzełka przy sakiewce, a gdy w końcu położył na kontuarze brązowawą monetę, czuł, że twarz ma czerwoną aż po cebulki włosów." - Nieporadnie zabrał się za rozsupłanie sakiewki, płonąc na twarzy ze wstydu. Ta dam i nie można tak krócej, prościej i zwyczajniej? Po cebulki włosów na twarzy to chyba niebardzo? Włosy raczej rosną na głowie, a tam się nie czerwienimy jak się wstydzimy.


" – Pytanie to, wypowiedziane uprzejmym, a jednak niepokojąco podobnym do zaczepki tonem zadała mu kobieta w aksamitnym berecie." - Zapytała zaczepnie, ale uprzejmie kobieta w aksamitnym berecie. 


Jak dla mnie to przerost formy nad treścią. Pierwszą scenę, w karczmie, można opisać w dwóch, trzech zdaniach. Nie trzeba po raz setny wspominać, że karczmarz nie ma zębów, i że wyciera kufel brudną ścierą. To już było milion razy. Rozumiem, że na początku (tak mi się wydaje, że to Twój początek) każdy chce spróbwać po swojemu, ale naprawdę nie rób tego więcej, bo to ani innowacyjne ani ciekawe ani do niczego potrzebne. 

 

Generalnie to w Twoim tekście widzę siebie przy pisaniu pierwszego "poważnego" opowiadania. Absolutnie nie traktuj komentarza negatywnie, po prostu wyłapuję wszystko to z czym sama miałam problem i co mi kiedyś tam powiedziano. Każdy chce wzorować się na najlepszych, ale trzeba uważać, żeby się w tym nie zatracić, bo później powstają nudna i oczywiście gorsze kopie. 

 

Powodzenia  w przyszłych tekstach (Z pewnością się pojawią)!

Dobre.

Cóż. Buble wypisano już wcześniej. Tekst jest dość nieporadny, ale jak na debiut --- nie tak źle. Pisz dalej.

pozdrawiam

I po co to było?

Heh, mam wrażenie że porównanie do Sapkowskiego to zbyt wysoka poprzeczka.

Dzięki za podniesienie na duchu!

Nikt tu do Sapkowskiego nie porównuje. Prokris podał Ci tylko przykład ciekawej i dobrze napisanej charakterystyki. :)

     Tekst, moim zdaniem, bardzo taki sobie. Nie wywołał żadnych emocji. Przeczytałam, ale najprawdopodobniej natychmiast zapomnę o czym traktował.

 

„Barwę jej włosów skrywał zielony, aksamitny beret…” –– Rozumiem, że włosy owszem, były widoczne, jeno ich barwa, skryta beretem, pozostawała tajemnicą. ;-)

 

„…potężny człowiek o czerwonej, zalanej twarzy…” –– Czym zalana była czerwona twarz potężnego człowieka –– krwią, winem czy czerwonym barszczykiem? ;-)

Pewnie miało być: …potężny człowiek o czerwonej, nalanej twarzy

 

„Karczmarz westchnął i zaczął sprzątać szczątki glinowego kufla”. –– Jakimże to sposobem, gliniany kufel, rozbiwszy się, zostawił po sobie aluminiowe szczątki? ;-)

 

„…dwóch innych chłopów wdarło się do śodka…” –– Literówka.

 

„Dlaczego ona chce na to patrzeć? – pomyślał Haldar, patrząc…” –– Powtórzenie.

 

„…rozrzuciła ciemnoczerwone, idealnie proste kosmyki. Dobyła broni, a młodzieniec zaklął w myślach, widząc, że klinga o fantazyjnym kształcie ma barwę identyczną jak włosy zakonniczki. Haldar przyglądał się, jak mniszka przepycha się przez grupę dokazujących wieśniaków, milknących na widok jej krwistoczerwonych loków”. –– A kiedyż to niewiasta owa zdążyła zaondulować sobie i utrefić pióra, iż w jedno mgnienie oka, z idealnie prostych, w loki się pozwijały? ;-)

 

„…słowa czerwonowłosej mniszki: Zycie ci niemiłe?” –– Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanko takie sobie.

Pod smoczym ogonem mogą znajdować się różne rzeczy i raczej żadna z nich nie powinna być nazwą oberży - tak mi się wydaje. Apteka też nie pasuje. Brakuje mi przyczyn tego podwójnego morderstwa, nie zabija się tylko dla tego, ze nie podoba się czyjaś gęba.

Nowa Fantastyka