
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
…w której jesteśmy świadkami śmierci głównego bohatera :(
W POPRZEDNIM ODCINKU:
– księżniczka Estelka poznaje nową ciocię.
***
Katakumby rozbrzmiewały echem kroków. Król stąpał pewnie, wzbijając w powietrze tumany pyłu, Wiewiórczy Pysk wręcz przeciwnie – sunął bezgłośnie za swoim suwerenem, nie pozostawiając na dywanie z kurzu żadnych śladów. Zwyczaj składowania zmarłych w podziemiach zamku zamieszkałego przez żywych wydawał się magowi, delikatnie mówiąc, nieodpowiedzialny. Wychowany wśród leszych, przywykł do tego, aby nieboszczyków trzymać możliwie z dala od siedzib mieszkalnych, w myśl tej samej zasady, która nakazywała budować oddzielne zagrody dla lisów, a oddzielne dla kur. Nie chcąc narobić większych szkód niż te, które już poczyniono, pospiesznie wymacał w kieszeni piórko felka-nielotka i już po chwili umilkły także i królewskie kroki.
Marek zatrzymał się przy opalizującym sarkofagu wyłożonym macicą perłową. Robota była mistrzowska, dbałość o szczegóły godna najlepszych leśnych artystów – kobieta z płaskorzeźby sprawiała wrażenie, jakby za chwilę miała podnieść się z płyty i spytać, jak długo spała. Wiewiórczy Pysk spostrzegł, że było to jedyne miejsce w podziemiach całkowicie oczyszczone z kurzu i wolne od pajęczyn. Król złożył delikatny pocałunek na rzeźbionych ustach i gładząc perłowe lico, zaczął przemawiać cichym głosem.
– To już niemal sześć lat, Pysku. Sześć lat. A mi wciąż zdaje się, jakby minął zaledwie dzień, odkąd po raz pierwszy weszła do mojej komnaty. Przyniosła śniadanie w zastępstwie starej Motli, opowiadałem ci? A kiedy odsunęła kotary, to nie wiedziałem, czy tyle słońca wpadło do komnaty, czy to jej uśmiech. Piękna z niej była kobieta. Piękna, mądra i dobra. Kombinacja jakże unikalna w tych czasach. Ech, odkąd odeszła, nie było dnia, żebym za nią nie zatęsknił.
– Mój królu?
– Już, już, Pysku. Możesz być spokojny. Twój monarcha nie przywlókł cię tutaj, by opłakiwać swoją zmarłą… no właśnie, nawet nie królową. Choć gdybym mógł cofnąć czas nie wahałbym się ani chwili.
– Rozumiem…
– Rozumiesz? Doprawdy? Przecież głowa by mi druga od ożenku nie urosła. Czyż nie tak mówiłeś jeszcze chwilę temu?
– Jeden lubi kapustę, drugi baby tłuste. Wasza Wysokość.
– Widzisz, z tobą to tak właśnie jest. Nic na serio. Czasem tak się zastanawiam, czy te wywary leszych nie narobiły w tej twojej łepetynie więcej złego niż dobrego.
– Zależy, kto jak na to patrzy.
– A ty, magu? Jak na to patrzysz?
– Bo widzi król: Bella to wspaniała kobieta. Zmysłowa, spontaniczna, może ciut szorstka w obejściu, delikatnie rzecz ujmując…
– No, już, zmierzaj do sedna. Przeczuwam, że nie przyjechałeś tu wymieniać atutów swej branki. Gadaj lepiej, czym sobie zawiniła?
– Rzecz w tym, że niczym. Tylko, że… jakby to powiedzieć, żeby dobrze się wyrazić…
– No wyduś to żeż z siebie.
– Bo ona jakoś z tym ślubem to tak bardzo na poważnie. Rozumie Wasza Wysokość?
– Niezupełnie, jeśli mam być szczery.
– No, że ja i ona to teraz jedność. I wszystko razem. Wszędzie razem. W dzień i w noc. Bez chwili wytchnienia. Wie król, dokąd popłynęliśmy na miesiąc miodowy? Na wyprawę łupieską do Karakdar. Potrafi sobie Wasza Wysokość wyobrazić mnie, uganiającego się po górach za chucherlackimi miotaczami? Bo ja, na ten przykład, już potrafię.
– Hmm, rozumiem… rozumiem, Pysku.
– Rozumie król? Naprawdę?
– Rozumiem, że obiecałeś coś tej niewieście, a teraz, kiedy ona się o to upomina, ty zwyczajnie tchórzysz.
– Ale ona się o to upomina nadzwyczaj często.
– Trzeba ci było myśleć, nim obiecałeś. Pomyślałeś sobie, jak ta biedaczka musi się teraz czuć?
– Ale to nie tak. Wasza Wysokość nie zna Mirabelli. Ona nie z tych, co kwilą w poduszkę, czy wzdychają do księżyca za ukochanym. Jak coś nie idzie po jej myśli, to naraz coś wymyśli i od razu idzie.
– A jednak stoisz tu ze mną, rozmawiasz, ba, urządzasz nawet parady i jakoś nie widzę, by ktoś ci wisiał kulą u nogi. Mało ci swobody?
– Kwestia czasu. Idę o zakład, że już tu jest, żeby, jak to król zgrabnie ujął, znów się upomnieć.
– Gdzie? W Delirii? Piratka? Niemożliwe. Straże przybrzeżne przegoniłyby jej statek, nim zdołałaby choćby zbliżyć się do linii horyzontu. Ale nie zmieniajmy tematu. Faktem jest, że składałeś przysięgę, zgadza się?
– No, niby tak. Ale, w potraktowałem ją bardziej w charakterze, jakby to powiedzieć, swego rodzaju, hiperboli.
– Co cię boli?
– Figura retoryczna, Wasza Miłość.
– Figura? Co ty znowu pleciesz? Nie odbiegaj od tematu.
– Wasza Wysokość raczy wybaczyć.
– Nie mi wybaczać, Pysku, lecz twojej nieszczęsnej wybrance. Jak widzisz, nieboraczka potraktowała przysięgę małżeńską całkiem na serio i zamierza skorzystać z przysługującego jej prawa.
– Wziąłem pod uwagę taką ewentualność i ja do króla właśnie w tej sprawie.
– Sprawie? A co to ma znowu znaczyć?
– Ano to, że będę zmuszony skorzystać z przysługującego mi prawa. O ile się nie mylę, na końcu przysięgi stało coś o śmierci, która może nas rozłączyć.
– Pysku, miejże litość. Nie mówisz poważnie.
– W rzeczy samej.
– Nie możesz! Nie pozwolę ci! Piratka, nie piratka, nie zabijesz tej biedaczki tylko dlatego, że…
– A nie, nie. Nic z tych rzeczy. Wasza Wysokość źle mnie zrozumiał. Zabiję siebie, a właściwie Wasza Wysokość mnie zabije, co w efekcie zwolni mnie z wszelkich zobowiązań wobec Mirabelli.
– Słucham?
– Król się nie niepokoi. Wszystko przygotowałem. Nawet przyniosłem sztylet. Trupi Tulich się zowie. Mam go tu. Zaraz, zaraz. O proszę, widzi król. Teraz wystarczy tylko mnie dźgnąć, najlepiej o tu, albo tu, wówczas śmierć nastąpi w miarę szybko i bez zbytniego przelewu…
– Czyś ty już bez reszty rozum postradał?
– Słucham? Nie, czemu?
– No… nie wiem od czego by tu zacząć. Jak w ogóle zrodził się ten idiotyczny plan?
– Ostatnimi czasy czytałem parę nekromanckich manuskryptów i tak sobie pomyślałem, że w ostateczności…
– I do tego wszystkiego nekromancja. Pysku, litości. Wiesz, że masz u mnie ogromny zapas zaufania, ale czy mógłbyś zeń czerpać, jakby to powiedzieć… mniejszymi garściami.
– Ale doprawdy, niech król o nic się nie martwi. Zadbałem o wszystko. Wasza wysokość weźmie tylko Tulich, a kiedy będzie już po wszystkim, wystarczy nim kogoś zasztyletować, bym wrócił do życia.
– Trzymaj ode mnie z dala to nekromanckie świństwo. Dobrze ci radzę, magu.
– Niech król zrozumie, że to dla dobra wszystkich. Byle trzymać się planu. Po tym, jak Bella zobaczy, że nie żyję, wystarczy sprezentować sztylet jakiemuś zabójcy, Wasza Wysokość na pewno ma kilku na podorędziu, a reszta będzie tylko kwestią czasu.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie, Pysku. Będę mówił wolno i wyraźnie. Wybij. Sobie. Z głowy…
– Hakura’shszih sansibr eh.
– Hmm, jak tak się dłużej zastanowić, to w sumie przepyszny plan. Pokaż mi no ten sztylet.
***
– Nie znoszę cię. Cuchniesz grogiem, a do tego wszystkiego włosy rozdwajają ci się na końcach.
– No cóż, morskie powietrze bywa surowe dla ciała. Nie to, co salony i kąpiele w mleku. Co rekinku?
– Tobie to by nawet kąpiele w mleku nie pomogły. Dokąd mnie wleczesz? Nie chcę. Aua!
– Idziemy tam, gdzie będziesz musiała bardzo uważać, żeby ci się włos jaki przypadkiem na końcu nie rozdwoił.
– Jesteś złośliwa. Taka niedobra, stara wiedźma.
– Tylko nie stara, rekinku. Tylko nie stara. Ciocia Mirabella mogłaby być z powodzeniem twoją starszą siostrą.
– Nigdy! Chyba bym prędzej umarła. I moją ciocią też nie jesteś.
– Obawiam się, rekinku, że tu się mylisz.
– A właśnie, że nie. Wujaszek Wiewiórczy Pysk nigdy by sobie nie wziął takiej wywłoki za żonę. Wujaszek Wiewiórczy Pysk ma wspaniały gust i jego żoną będzie kiedyś prawdziwa dama!
– Niewykluczone, niewykluczone. Ale póki co rekinku, musisz pogodzić się z faktem, że jego żoną jest wulgarna piratka, która z damy ma tylko… zresztą nieważne.
– Nie, nie i jeszcze raz nie. I nie jestem żadnym rekinkiem. Masz się do mnie zwracać z wszystkimi należnymi honorami
– Z wszystkimi należnymi honorami, to ci mogę co najwyżej skórę wygarbować. A uwierz, że zrobię to z rozkoszą.
– Tylko byś spróbowała… ej, ej, co ty robisz… zostaw mnie… au, to boli… au… au… auaaaaaa!
***
Król Marek siedział na słonecznym tarasie i metodycznie rozkrawał jajko na dwie, cztery, a następnie osiem równych części. Gdy kończył z jednym, brał kolejne i powtarzał czynność póki nie skroił w ten sposób pięciu kolejnych jaj, uzyskując czterdzieści jednakowych, biało-żółtych łódeczek. Widząc ten niezwykły obrazek, Mag Gaweł –przemieniony przed laty w skowronka – przerwał poranne trele i przysiadłszy na gargulczych łbach obserwował z zaciekawieniem poczynania wielmoży.
Wielmoża tymczasem wziął się za maślane bułeczki. Rozkrawał je na dwie, cztery a następnie osiem równych części. A choć te nie dawały się podzielić tak idealnie jak jajka, w niemniejszym stopniu zajmowały głowę, wypierając okropne koszmary zeszłej nocy: zagięty sztylet, krew na dłoniach, Wiewiórczy Pysk konający na posadzce kamiennej krypty. Zły sen był do tego stopnia rzeczywisty, że król doszedł do wniosku, iż w dniu dzisiejszym wskazanym będzie nie opuszczać komnaty. Okrwawiony Tulich leżący w szufladzie szafki nocnej jeszcze mocniej utwierdzał go w tym przekonaniu.
Tymczasem zza drzwi dobiegały coraz to bardziej niepokojące dźwięki. Coś trzasnęło, ktoś krzyknął, po czym krzyknął ktoś inny i znowu coś trzasnęło. Brzmiało to zupełnie jakby kolejni gwardziści przewracali się w swoich płytowych zbrojach, a następnie niczym wielkie, niezgrabne chrabąszcze próbowali z powrotem wstać. „Całe szczęście”, pomyślał sobie Król Marek, „że Deliria to takie spokojne miejsce. Przy tak słabo strzeżonym zamku, wystarczyłoby, żeby jakiemuś szaleńcowi do łba coś strzeliło, a…”.
W tej samej chwili drzwi komnaty otwarły się z trzaskiem i do środka wpadła rudowłosa piratka z garłaczem w jednej i szpadą w drugiej dłoni.
– Waszmość wybaczy to wtargnięcie. Zabiorę tylko męża i już mnie nie ma… o, smacznego życzę.
– A dziękuję, dzię-ku-ję… straażeee!
– Na próżno zdziera to królewskie gardło. Cały zamek zlatałam i żadnej straży nie uświadczyłam. Jeno jakieś zakute pały kręcą się tu i tam, ale na tych bym nie liczyła. Nawet porządnie drogi człowiekowi wskazać nie potrafią. A tak przy okazji, to pomyślałabym o jakiejś ochronie. No bo kto to widział żeby tak do królewskich komnat o samej szpadzie i garłaczu?
– Ekhm, ekhm… o ile się nie mylę, to mam przyjemność…
– A to się dopiero okaże.
– No tak, oczywiście. Panienka Mirabella jak się domyślam. Wiewiórczy Pysk…
– Do panienki Mirabelli to się wielmoża ciut spóźnił. Przepadła zaraz po tym, jak wytruła całą załogę Rudobrodego i przejęła łajbę. Ale zawsze może wielmoża porozmawiać z kapitan Mirbellą.
– A więc jak mówiłem, Wiewiórczy Pysk dużo o panience… o kapitan opowiadał… znaczy, kiedy tu był, bo teraz go tu nie ma.
– No właśnie to samo mówiły te zakute pały, kiedy pytałam o króla. I wie król co? Wystarczyło odpowiednio długo tłuc takiego kolbą w łeb i zaraz sobie przypominał.
– Ale proszę mi wierzyć na słowo. Ja…
– Niech się wielmoża nie gorączkuje. Nie będę przecież królewskiego czerepu garłaczem tłukła. Jakaś etykieta musi być. Także jak już mówiłam, przyszłam tu po męża. Wielmoża wskaże mi drogę, a najlepiej sam zaprowadzi i…
– Ale po co ten pośpiech? Zapraszam na taras. Zjemy coś, porozmawiamy. O proszę, starczy dla dwojga.
– Nie będę króla obżerać. Naprawdę mi spieszno.
– Ale nalegam. Tak miłe towarzystwo w tak piękny poranek. Żal byłoby przepuścić okazji.
– Król sprosi jakieś damy dworu. Na pewno się ucieszą.
– No ale uchodzi to tak, żeby król musiał tyle nalegać?
– Ech, niech wielmoży będzie. Co mi tam? W sumie to zamek o pustym brzuchu szturmować…
– Wyśmienicie. Zapraszam do stołu. A więc mówiła waćpanna…
– A niech mnie piorun strzeli. Co król z tymi jajkami robi?
– A nie, nic. Proszę się nie przejmować. Tak więc…
– I buły też na równiutkie części. Niektórzy to sobie dogadzają. Nie ma co.
– Tak, zgadza się, a tymczasem miałem pytać o powód tak gwałtownego najścia.
– Dwa razy już mówiłam a nie zwykłam sobie języka po próżnicy strzępić.
– Rozumiem. Obawiam się jednak, że nie będę pomocny. Bo widzi waćpanna…
– Kapitan. I niech król jednak postara się być pomocny, bo…
– Jeśli tylko waćpanna raczy zamilknąć na chwilkę, przedstawię parę faktów, które być może pozwolą waćpannie właściwie zrozumieć obecną sytuację.
– Hę?
– Wiewiórczy Pysk został dzisiejszej nocy zasztyletowany przez tu obecnego władcę Delirii, króla Marka, czyli mnie. Jego ciało, Wiewiórczego Pyska ma się rozumieć, jak mniemam, wciąż można znaleźć w krypcie, gdzie doszło do całego zdarzenia. Masełka? I tak, zgodnie z obowiązującą literą prawa, śmierć jednego z małżonków przerywa wszelkie więzi, które ich łączyły. W związku z czym, nie jest waćpanna już uroczą piratką poszukującą tu swego męża, a jedynie uroczą piratką dotrzymującą towarzystwa przy śniadaniu władcy Delirii, królowi Markowi, czyli mnie.
– Kto tak mówi?
– Dwa razy już mówiłem, a choć nie zwykłem sobie języka po próżnicy strzępić, dla tak uroczej towarzyszki śniadania mogę zrobić wyjątek. Mówi tak władca Delirii, król Marek, czyli ja. Ja tak mówię.
– Nie wierzę…
– Proszę spróbować majonezu.
– Nie wierzę, że ktoś byłby w stanie zabić Wiewióra. A już na pewno nie jakiś tam sobie król.
– Po śniadaniu zapraszam na wycieczkę do krypty.
– Nie będzie żadnej wycieczki.
– Zapraszam, choćby przez wzgląd na sentyment.
– Nie! I teraz ja coś powiem. A choć nie znam tylu słodkich słówek o gorzkich pestkach, wysłucha mnie waszmość z należytą uwagą. A gdyby naszła wielmożę ochota, coby się wtrącać, ten tutaj pan garłacz chętnie przypomni wszystkim obecnym, jak niegrzecznie jest komuś przerywać.
– Rozumiem.
– To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie, mówi pan garłacz. Także może zanim zdmuchnie tę królewską łepetynę, waszmość zamilknie i pozwoli mi mówić?
– …
– Nie będę się upierać ale wiem, co wiem. Ktoś taki jak wy, z całym szacunkiem, nigdy nie zdołałby zabić Wiewióra. Nie wiem, co ten gnijący morświn wymyślił i czego pomaga mu w tym samo paniszcze, ale tym razem mi się nie wywinie. Dziś do północy chcę widzieć Wiewióra na nabrzeżu, żywego, martwego, nic mnie to nie obchodzi. Ma być skuty, rozebrany i zakneblowany. Nie ma mieć przy sobie żadnych przedmiotów, a jego dłonie mają być otwarte tak, bym je widziała. Wszystko, słownie wszystko, co przy sobie miał, ma być dostarczone razem z nim w oprawionych srebrem kufrach. Uprzedzam, znam cały jego inwentarz. Czekam do północy, ani chwili dłużej. Zaraz potem wypływam w kierunku Wyspy Niewolników w towarzystwie słodkiej blondyneczki, córki władcy Delirii, króla Marka, czyli Estelki. Życzę miłego śniadania.
Mag Gaweł z wrażenia wzleciał pod niebo, a potem z powrotem sfrunął w tłum. Miotał się i rzucał, ćwierkał i kręcił ósemki, ale nikt go nie rozumiał; machali jeno miotłami, póki nie przepędzili natrętnego ptaszyska. Gaweł z powrotem wzleciał nad miasto, przysiadł na gargulczym łbie i zaaferowany przyglądał się z góry, jak rudowłosa piratka zmierza marynarskim krokiem w kierunku portowej dzielnicy, a król Marek bez pośpiechu rozkrawa jajka na szesnastki.
***
– Masz mnie natychmiast odstawić do domu. Tu śmierdzi. Jedzenie jest obrzydliwe. A do tego ci mężczyźni nie myją się za często. I jeszcze… i… i… ciociu Mirabello?
– Aha?
– Coś się stało?
– Nie, rekinku. Wracaj do koi.
– Ale… ale ja mówiłam, że śmierdzi i że jedzenie jest obrzydliwe.
– No cóż. Sama spróbuj upichcić coś zjadliwego w kambuzie.
– Ale… ale…
– Co znowu?
– Nie złościsz się. Co się stało?
– Nic. Wracaj do koi.
– Coś się stało z wujaszkiem?
– Nie, nic z tych rzeczy. Podobał ci się prezent?
– Jaki prezent?
– Od wujaszka. Nie zdążył ci dać?
– Nie. Zdążył, tylko ja… bo ja to… bo wtedy jak on…
– No nieistotne. Zostaw mnie już samą.
– Ale… ale… co to za prezent?
– Nie chce ci psuć niespodzianki.
– Ale ja chcę wiedzieć.
– Tu na statku twoje chcenie, rekinku, znacznie traci na wartości.
– Ja bardzo proszę. Czy mogłabyś mi powiedzieć, co wujaszek przywiózł mi w prezencie?
– Smocze jajo. Z samego Karakdar. Przyznam się nieskromnie, że to był mój pomysł.
– Prawdziwego smoka?!
– Nie wiem, rekinku. Nie czekaliśmy na powrót matki, żeby potwierdzić ojcostwo. Czasem musisz brać, co jest.
– Będę miała swojego smoka? I będę mogła go nazwać?
– Kiedyś będziesz silną kobietką. Ale czasem nawet silne kobietki nie poradzą sobie z tym światem bez smoka u swego boku.
– Dobrze. To ja już wrócę do koi, ciociu Mirabello.
– Dobrze rekinku.
C.D.N.
Nie czytałem poprzednich części, jednak czuję się do tego zachęcony. Doceniam zdrową dawkę humoru wplecioną w tekst, dobrego humoru należałoby dodać. Świetny styl, pogratulować :)
O! Znacznie bardziej mi się podoba niż druga część. Coś się zaczyna dziać...
Babska logika rządzi!
Straszliwie dużo gadają... Tak dużo, ze zaczyna sie to robić nudne.
Pozdrówko.
Mnie też się podoba. A dialogi mi nie przeszkadzają, wręcz przeciwnie.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Ano właśnie. Dobrze się czyta, naprawdę idzie jak błyskawica, ale przy tym podziale na części wychodzą niezręczności. Albo same dialogi czytamy, albo opis sytuacji. I jak na mój gust, umiejętne operowanie żywym dialogiem nie powinno wprawiać autora w złudne wrażenie, że na zmyślnym dialogu opowieść zbuduje. Umiaru trochę!
Bardzo mi się podobało.