
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Pędził ile sił w nogach. Mimo, że wysiłek zapewne i tak miał pójść na marne, wola życia i resztki nadziei kazały mu walczyć o przetrwanie. Jeśli zdąży, możliwe że zdoła opuścić kolonię. Choć znając zapędy Thorvena, najprawdopodobniej biurokrację przypłaci tym razem życiem. Zrobiło się piekielnie gorąco, a on wciąż nie dotarł do wyjścia. Przez głowę, niczym natrętne muchy, przewijały mu się wydarzenia ostatnich dni.
Gdy usłyszał o szansie na odzyskanie wolności, potraktował to jako kolejny żart tych popieprzonych strażników. Wciąż się znęcali nad więźniami, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, dając i odbierając nadzieję na lepsze żarcie, większą celę czy inne luksusy. Zawsze kończyło się tak samo – wszystko było wymysłem ich chorych umysłów, więc cokolwiek od nich słyszano, traktowano jako bujdę.
Jednak tym razem było inaczej. Słowa niosły ze sobą rzeczywiste nadzieje. Skazani, wszyscy jak jeden mąż mający w perspektywie dożywotnie tyranie w koloni karnej, początkowo niczym tonący brzytwy chwycili się szansy odzyskania wolności. Dopiero gdy na jaw wyszły wszystkie szczegóły, większość chętnych zrezygnowała. Należało bowiem odnaleźć jakiś przedmiot należący do dowódcy Grinroya. Tylko tyle. Jednak problemem było miejsce, gdzie należało się udać – opisywana licznymi miejscowymi legendami jaskinia pod wzniesieniem Forlan znajdującym się na terenie kolonii. W legendach tych nie było wesołych skrzatów i garnków złota. W opowieściach panował jedynie mrok i chłód, a z głębi wzgórza dochodziły nieraz groźne pomruki idące w parze ze wstrząsami w całej okolicy.
Gdyby tego było mało, od kilku tygodni doniesienia zwiadowców nabrały mrocznego zabarwienia. Istoty, które opisywali, wywoływały początkowo śmiech dowódcy, lecz fakt, że meldunki pochodziły od niezależnych osób, stawał się z dnia na dzień coraz bardziej niepokojący. Można to było potraktować jako zbiorową formę szaleństwa, jednak nie były znane przypadki, aby szaleństwo przechodziło z człowieka na człowieka. Dopiero, kiedy pokój Stena Grinroya został splądrowany, a nieliczni świadkowie z drżeniem opisywali kreaturę uciekającą przez okno w kierunku jaskini, poszkodowany postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Choć może należałoby powiedzieć – oddać je w ręce więźniów.
Straż liczyła niespełna pięćdziesięciu ludzi, podczas gdy należało dopilnować ponad sześciuset skazańców zarówno w celach, jak i podczas prac na rozległych polach kolonii oraz w pobliskim kamieniołomie. Co innego więźniowie – upychano ich po kilku na raz, a ich liczba wielokrotnie przekraczała zapotrzebowanie na siłę roboczą. Dlatego wobec odmowy wzmocnienia zbrojnego kolonii, dowódca wpadł na demoniczny pomysł wysłania do jaskiń kilku więźniów. Wyprosił od namiestnika Podgórza obietnicę ułaskawienia pierwszego ochotnika, który odzyska skradziony mu kryształ i wyjaśni tajemnicę zagadkowych istot. Liczył na szeroki odzew, lecz rzeczywistość okazała się zgoła inna.
– Te smrody wolą tutaj szczeznąć, niż zaryzykować życie dla wolności! – burczał Grinroy, zajadając tłustą kolację z zaufanym zwiadowcą Edwinem Harveyem.
– Nic dziwnego, że nie wierzą w nagrodę – wzruszył ramionami zwiadowca. – Większość podejrzewa, ba! jest przekonana, że ich trud i tak pójdzie na marne.
– Trzynastu! – parsknął Sten. – Z sześciu setek, tylko trzynastka miała odwagę zaryzykować.
– Odwagę, albo raczej desperację – zauważył grobowym głosem rozmówca. – Wiedzą, że traktujemy ich jako zbędny, wciąż rozrastający się motłoch, nadający się tylko do rzucenia bestiom na pożarcie.
Grinroy zarechotał głośno, plując dokoła roztopionym dziczym sadłem.
– Bestiom! Ha! Dobre sobie. Niech mnie te bestie rozerwą na strzępy, jeśli nie jest to zakitrana pod ziemią szajka bandytów czy innych szumowin!
– Widziałem…
– Gówno widziałeś – warknął dowódca. – Spojrzałeś temu w ślepia? Dojrzałeś pysk? Nie! Sam mówiłeś, że dało się zauważyć tylko zniekształconą postać, niby nie podobną do człowieka. Tylko, że jakbyś żył w ciemnych i ciasnych jaskiniach, też by cię poskręcało.
Dowódca najwyraźniej nie był przekonany co do nadzwyczajności ostatnich wydarzeń. Co więcej, wymógł na o wiele mniej sceptycznym Edwinie, by ten poprowadził ochotników.
– Dopilnuj, żeby się tam za wcześnie nie pozabijali. Przynajmniej, dopóki nie odzyskają kryształu – dodał, gdy Harvey opuszczał jego kwaterę.
Wyprawa wyruszyła o świcie następnego dnia. Wśród jej członków byli mordercy, jak choćby Coldrick Bradfort, który uśmiercił całą rodzinę chłopa mieszkającego po sąsiedzku, bo podejrzewał ich o podkradanie plonów. Byli też gwałciciele, jak Roddick Longman. Byli w końcu złodzieje, spośród których sławą cieszyli się bracia Aidan i Bertram Osvaldowie – zawsze nierozłączni, mieli na koncie niezliczone skoki i wyłudzenia. Ich kunszt był porównywalny do sztuki, a ich plany misternie dopracowane i nieprzewidywalne. Aż do momentu, kiedy im się powinęła noga, oczywiście.
Początkowo wędrówka nie sprawiała większych trudności. Ciszę przerywały jedynie pomruki Aldena Cornwooda, którego nerwowe pochrumkiwanie milkło chyba tylko nocą, na rzecz donośnego chrapania. Jednak po kilku godzinach sytuacja uległa zmianie. Powietrze zdawało się być gęste i lepkie, a temperatura przypominała bezpośrednie sąsiedztwo rozżarzonego do białości żelaznego kosza z płonącym węglem.
– Schodzimy do piekła – gderał zawsze sceptycznie nastawiony do wszystkiego Harlan Hogson. – Tylko czekać aż nas demony wezmą na widły.
Minęło jeszcze kilkadziesiąt minut i u wszystkich dawało o sobie znać zmęczenie. Harvey zarządził postój, zatknął pochodnię w upatrzoną lukę między kamieniami wyściełającymi dno jaskini i przysiadł, sięgając po swój prowiant.
– Nie wiem, jak sobie to wyobrażaliście, ale sam jestem zaskoczony – wysapał, widząc że pozostali też znacznie osłabli. Koszule lepiły im się do pleców, a kilku zrezygnowało już zupełnie z okrycia. – Nie wiem też, jak wyobrażacie sobie osiągnięcie celu ekspedycji, jednak mogę wam to w prosty sposób wytłumaczyć.
Przerwał na chwilę, wgryzając się w plaster suszonego mięsa, przy okazji mając nadzieję, że słowa jakie za chwilę wypowie, dzięki pauzie nabiorą większej mocy.
– Kiedy ktoś z was znajdzie artefakt, dopilnuję żeby to właśnie ta osoba otrzymała wolność. Wszystko poświadczy na papierze Thorven, kiedy wrócimy na powierzchnię. I nie próbujcie ze mną zadzierać, tym bardziej ze swoimi sztylecikami – dodał, mając na myśli kiepskiej jakości miecze, które im podarowano na czas wyprawy. Sam natomiast z wprawą posługiwał się swoją Żmiją Rogatą, jak nazwał smukłe ostrze z łuskopodobnym zdobieniem, którego rękojeść przypominała kształtem rogi.
Kiedy tak odpoczywali oddając się ponurym rozmowom, nagle dało się słyszeć urwany jęk siedzącego pod ścianą Alrika Weymana. Wszystkie spojrzenia podążyły w jego kierunku, lecz on wskazywał palcem coś znajdującego się po przeciwnej stronie jaskini, toteż w następnym momencie wszystkie głowy odwróciły się ponownie, podążając za obiektem uwagi Alrika. No… niezupełnie wszystkie głowy, gdyż trzech więźniów poczuło we własnych szyjach odpowiedź na przebiegające przez ich myśli pytanie „co tam się czai?”. Rozległ się szczęk wyciąganego oręża, lecz dla kolejnej trójki ochotników ich ruchy okazały się zbyt powolne. Kiedy pozostali z pochodniami doskoczyli do miejsca, gdzie spośród mroku zaatakowały nieznane siły, nie znaleźli już niczego poza wykrwawiającymi się ciałami. W ścianie natomiast widniała szczelina, przez którą nie przecisnąłby się nawet najchudszy człowiek.
– Ty! – krzyknął Edwin, zwracając się do Weymana. – Co to było? Widziałeś coś, wiem o tym – naciskał zwiadowca na przerażonego młodzieńca, który wciąż z rozchylonymi ustami i przerażeniem w oczach wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Ocknął się dopiero, kiedy Harvey nim potrząsnął.
– Ja… One… Przebiły im szyje… pazurami – wyjąkał Alrik i zasłonił usta. Widok, który dopiero co ujrzał, zapewne przypomniał mu o licznych gardłach, jakie zdążył poderżnąć na wolności.
Edwin westchnął, świszcząc uwędzoną dymem bagiennej trawy tchawicą.
– Pierwsze starcie, a straciliśmy prawie połowę ludzi. Pilnujcie się. Nie zbliżajcie się do ścian, miejcie oczy dookoła głowy. Tym tutaj już nie pomożemy – wskazał na zwłoki. – Ruszamy dalej.
Wędrowali teraz ostrożniej, przyglądając się wszystkim zakamarkom, jednocześnie spijając coraz to skromniejsze zapasy wody.
– Piekło, jak już mówiłem. Idziemy do piekła – powtarzał machinalnie Hogson. Jeden z Osvaldów już miał go uciszyć, lecz okazało się to zbędne. Pod marudzącym o piekle gwałcicielem otworzyła się przepaść, a wąski tunel, w którym się obecnie znajdowali, rozświetlony został przez ogniście czerwone światło. Jasnością tą emanowała rozgrzana, płynna skała, bulgocząca wiele metrów pod nimi, w której to skale zniknęło ciało Harlana.
– No i wykrakał – skomentował pochrumkując Cornwood.
Innym nie było w smak takie grobowe poczucie humoru. Nie dość, że zostali zaskoczeni kolejną niepotrzebną śmiercią, to na dodatek przepaść rozdzieliła Aidena Osvalda od reszty grupy. Stał teraz nad ziejącą żarem otchłanią i wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Wzdłuż ściany po jego lewej stronie pozostała wąska półka skalna, jednak przejście po niej wymagało zarówno odwagi, jak i zręczności.
– Nie dam rady – oznajmił głosem wskazującym raczej na obiektywną ocenę sytuacji niż na strach. – Tędy nie da się przejść. Bert, pozdrów rodzinę jeśli uda ci się wygrać.
Edwinowi nie uśmiechało się zostawiać go samego. Z jednej strony w pojedynkę groziło mu niebezpieczeństwo, z drugiej – potrzebowali go. Została ich tylko garstka i nieznane niebezpieczeństwa dalszej drogi. Postanowił uderzyć w czuły punkt.
– Bracia Osvald słyną ze swojej zaradności i sprytu. Dacie się rozdzielić jakiejś rozpalonej, pierdolonej dziurce? Może zrozumiałbym, gdyby to była żywa gorąca szparka, ale to tylko pieprzona martwa materia.
Rozległo się niepohamowane chrumkanie rozbawionego Aldena.
Aidan natomiast zabójczym wzrokiem zerknął na dowódcę wyprawy i ostrożnie zbliżył się do półki.
– Tu potrzeba raczej szaleństwa – rzekł i postawił jedną stopę na niepewnym oparciu. Bertram przylgnął do ściany po przeciwnej stronie przepaści i wyciągnął rękę. Po kilku chwilach grozy i wielu kroplach potu, starszy brat przyciągnął do siebie młodszego i ten dołączył do ekipy.
Wkrótce podążyli dalej, wśród nieopisanego żaru, dzierżąc w dłoniach gorące miecze. Nie wszyscy posiadali rękawice, lecz reszta radziła sobie izolując skórę rąk od stali za pomocą ubrań. – Żółtodzioby – myślał Harvey, który zaczynał wątpić, czy z taką armią ujdzie z jaskiń żywy.
Nie uszli daleko, kiedy niedaleko przed sobą ujrzeli światło, a w jego poświacie istoty, których widok wywołał jęki przerażenia.
– To one – dało się słyszeć miauknięcie Alrika. – Moje ofiary chcą się na mnie zemścić… Nie dam się… – piszczał z szaleństwem w oczach, po czym nieoczekiwanie wbił sobie ostrze w poskręcane czeluści brzucha.
– Kurwa… – rzucił niepohamowanie Alden, tym razem kwicząc jak rasowa świnia.
Tymczasem kreatury w ilości około dziesięciu już biegły w ich kierunku.
– Nie jęczeć tylko do ataku! – zawołał Harvey i rzucił się w stronę maszkar. Siekł zapamiętale i unikał ich pazurów z kocią zwinnością. Potworne głowy i kawałki kończyn spadały na ziemię, a z okaleczonych korpusów, niczym krwawy deszcz tryskała krew. Do pierwszej fali dołączyło wkrótce kilkanaście kolejnych istot, jednak również i one podzieliły los sobie podobnych. Kiedy było już po wszystkim, Harvey rozejrzał się.
– Wiedziałem! – rzucił, widząc, że nie wszystkim tak dobrze powiodło się w walce.
– Na co ja się pisałem, dadząc się tu zawlec z takimi nieokrzesańcami jak wy? Tfu! – splunął, wrzeszcząc na obu Osvaldów, podczas gdy pozostali wykrwawiali się, a Alden Cornwood wydawał ostatnie charczące chrumknięcia.
Bracia tylko markotnie rozglądali się dokoła, a Aiden złorzeczył przy tym całemu światu.
– Ech… chyba i tak nie mamy już wyboru. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że sam nic z tego nie mam. Włazimy.
To, co ujrzeli w obszernej pieczarze, zapierało dech w piersiach. Środek komnaty był zapadnięty, lecz na samym dnie wyrastał stożek o wysokości człowieka. Sufit, usłany różnorodnymi kryształami odbijał, załamywał i rozprowadzał po całym pomieszczeniu tęczowe światło, którym promieniował najpiękniejszy ze wszystkich, fioletowy kryształ zatknięty na czubku stożkowatego wzniesienia.
– Cholera, jakie to piękne! – stwierdził Bertram. Zbliżył się do znaleziska, lecz nie dotknął go. Pozostała dwójka dołączyła do niego. Harvey wciąż rozglądał się za kolejnymi kreaturami, jednak wydawało się, że jest tutaj bezpiecznie.
– Zamierzasz tak stać i podziwiać go, kiedy rozpływamy się tu z gorąca? – zapytał gniewnie Aidan.
Bertram dotknął kryształu i wyczuł potężne drgania, jakie generował. Coś go niepokoiło. Lawa, temperatura, drgania. Przypomniał sobie, że ziemia nie trzęsła się w kolonii, od kiedy dowódca stracił ten kryształ.
– Chyba… nie powinniśmy go ruszać – powiedział, samemu nie do końca jeszcze wiedząc dlaczego takie słowa opuściły jego wargi.
Aidan roześmiał się.
– Dowcipny dziś jesteś, braciszku. Pozwoliłbym ci go wziąć. Czemu nie? Dałbym sobie radę w kolonii. Ale jeśli go nie chcesz, to sam po niego sięgnę – oznajmił, wyciągając dłoń po artefakt.
– Nie! – rozległ się ostry jak miecz głos Bertrama. Jednocześnie ów odepchnął młodszego brata tak, że tamten przewrócił się.
Podnosząc się, młody Osvald zaklął.
– Czego ty właściwie chcesz? Postradałeś zmysły? – śmiał się i ponownie sięgnął po kryształ.
– On blokuje wulkan – odpowiedział coraz bardziej pewny tego co mówi, Bertram.
Edwin w zamyśleniu stanął tuż przy nim. Aidan natomiast nie poddawał się.
– Więc co, sam nie chcesz go wziąć i mi nie pozwalasz? – najwyraźniej sens słów brata nie dotarł do jego rozsądku. Przez jego myśli ani przez chwilę nie przebiegły żadne możliwe konsekwencje tego co mogłoby się stać, jeśli starszy brat miałby rację.
– Nie przeszedłem przez to wszystko po to, żebyśmy wyszli stąd z pustymi rękoma.
Po tych słowach Aidan skoczył w stronę kryształu i chwycił go oburącz, wyrywając z dopasowanego łożyska. Bertram wiedział co musi zrobić, lecz gdy wyciągał miecz, z odkorkowanej dyszy trysnęła lawa, bryzgając na niego i parząc mu część twarzy. Wrzasnął z bólu, ale mimo to rzucił się za bratem, który już biegł w kierunku wyjścia z kryształem schowanym za pazuchę i mieczem w dłoni. Gdy szybszy mimo wieku Bertram był tuż za nim, Aidan odwrócił się niespodziewanie z wyprostowanym ostrzem. Starszy brat wypuścił miecz, zarazem wypuszczając z płuc powietrze. Z jego pleców sterczała rozgrzana stal.
– Nie chciałem tego. Sam zdecydowałeś – stwierdził ze łzami w oczach Aidan. Wyszarpnął miecz, wysysając jednocześnie życie z brata i biegiem ruszył w drogę powrotną.
Tymczasem Harvey pozostał w grocie. Wkrótce po tym, jak młodszy z Osvaldów zabrał klejnot, lawa zaczęła płynąć coraz szybciej, a całe dno komnaty powoli uniosło się do góry. Zwiadowca rzucił się w kierunku źródła ognistej skały i wsadził w nie Żmiję Rogatą. Przez chwilę strumień został zatrzymany, lecz gdy puścił miecz, został on wystrzelony niczym strzała z łuku.
– Pierdol się! – krzyknął i złapał spadający miecz, po czym ponownie zatkał otwór. Zamierzał uchronić kolonię przed katastrofą, choć nie był pewien jak może to zrobić. Chyba, że pozostanie tutaj, a jego ciało po śmierci będzie dociskało Żmiję.
Nie musiał jednak zastanawiać się długo nad rozwiązaniem. Mimo jego starań, nabrzmiała bańka dna jaskini pękła w jednej chwili, szybko wypełniając całą komnatę i rozpoczynając swoją wędrówkę ciasnymi kanałami w stronę powierzchni.
Aiden pędził ile sił w nogach. Mimo, że wysiłek zapewne i tak miał pójść na marne, wola życia i resztki nadziei kazały mu walczyć o przetrwanie. Jeśli zdąży, możliwe że zdoła opuścić kolonię. Choć znając zapędy Thorvena, najprawdopodobniej biurokrację przypłaci tym razem życiem. Zrobiło się piekielnie gorąco, a on wciąż nie dotarł do wyjścia. Owszem, czuł wyrzuty sumienia, jednak z drugiej strony nie rozumiał początkowo o co chodziło Bertramowi. Dotarło to do niego dopiero wtedy, gdy wszystko wokół zaczęło się trząść, a on potykał się co chwilę. Na szczęście udało mu się już minąć przepaść, zanim zaczął tracić grunt pod stopami.
Czuł wiatr. Gorący, wiejący od strony kryształowej groty. Zupełnie jakby ktoś za pomocą miecha tłoczył ów śmiertelny podmuch w jego kierunku. Siły już całkiem go opuściły. Wlókł się, aż ujrzał wyjście. Nie wiedział, czy zdąży, ani czy uratuje się, nawet jeśli opuści jaskinię. Jednak wciąż szedł przed siebie. W końcu wyjrzał na zewnątrz. Nie spotkał Thorvena, ani nikogo innego. W oddali widział żwawo biegających ludzi. Niektórzy ze strażników nie zważając na nic, pędzili na złamanie karku w kierunku bram. Aidan spojrzał na trzymany w ręku przedmiot i poczuł, jak ognista pięść zabiera go ze sobą w nieznane.
Na samym opowiadanku jadę. Cóż, przynajmniej mam debiut ;) Może chociaż jakaś drobniejsza nagroda wpadnie, no chyba że zostanę zaskoczony :)
Jejuuuu, ale wy wszyscy nudzicieee... Weźcie sobie poczytajcie prozę Vactura Noxxa może, zobaczycie, nauczycie się, jak opowieść się prowadzi. Niestety, szanowny Autorze, do pięt nie dorastasz nawet najmniej utalentowanym z tego forum, nie mówiąc już o takim erudycie jak nasz Vactur <3
Dziękuję za opinię droga Evarino i czekam na możliwość przeczytania jakiegoś Twojego dzieła. Chętnie też zapoznam się z twórczością słynnego Vactura Noxxa, którego niestety nie potrafię wyszukać w internecie :(
Pozostając pokornym i wiedząc, że w moim tekście ukryły się drobne błędy (których nie chcę już teraz edytować po czasie ze względu na obawy przed wykluczeniem z konkursu KB GOT2), oczekuję na kolejne mniej lub bardziej konstruktywne opinie :) Bierzcie osełki i szlifujcie mnie ;)
ach, ja nic sama nie pisze niestety :C Moje życie podporządkowane jest rytmowi twórczości Vactura. Nie umiesz go znaleźć? Przecież nie dalej, jak przedwczoraj opublikował najnowszą część swojej wspaniałej "Ceremonii"!
Tej kobiety słuchać Ci nie radzę, drogi Diego!
#jej.filtr.jest.naszym.sztandarem#
Szału nie ma, ale tragedii też nie ;) Przydałoby sie troche dopraować ten tekst, chwilami nie do końca wiedziałem co się dzieje (ale muszę przyznać, że czytałem nieco po łebkach, więc moze to dlatego). Zwłaszcza urzekł mnie fragment:
"– Piekło, jak już mówiłem. Idziemy do piekła – powtarzał machinalnie Hogson. Jeden z Osvaldów już miał go uciszyć, lecz okazało się to zbędne. Pod marudzącym o piekle gwałcicielem otworzyła się przepaść, a wąski tunel, w którym się obecnie znajdowali, rozświetlony został przez ogniście czerwone światło. Jasnością tą emanowała rozgrzana, płynna skała, bulgocząca wiele metrów pod nimi, w której to skale zniknęło ciało Harlana."
Rozumiem, że miało być niespodziewanie i dramatycznie, ale jak dla mnie ta scena jest przekomiczna. ;D No chyba, że miało tak być, wtedy zwracam honor.
PS: Vactur? A kto to w ogóle?
"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."
Ale tu się spam szerzy :/ Nie da się z tym porządku zrobić?
Elanar: cóż, ta scena komiczna być może nie miała, ale styl jakim piszę może się wydać czasem dziwny bo lubię przedstawiać wszystko w lekki sposób, nawet groźne i smutne sytuacje. Może to groteskowe, ale tak mam bo już kiedyś coś pisałem i wychodziło podobnie :)
Przeczytałem. Językowo, co prawda, nic nie rzuca się w oczy, aczkolwiek sceny i fabuła są raczej przeciętne. Opisy walk kuleją. Brakuje im przejrzystości i dynamizmu --- co zapewne jest kwestią wprawy. Bohaterom brakuje emocji --- nie czuć tej duszności, osaczenia i niepewności, które im powinny towarzyszyć w takiej wyprawie. Fabuły nie rozumiem --- dlaczego akurat ten kryształ posłużył do zaczopowania wulkanu. Zresztą --- jak wulkan można zabezpieczyć kryształem lub mieczem...
No, ale jak piszesz, że jesteś debiutantem, to powiedzmy, że można te kwestie wybaczyć --- w pewnym zakresie. Następny tekst lepiej przemyśl, szczególnie jeżeli chodzi o technicznie rozwiązania. Wyobraź sobie to, co chcesz opisać, zastanów się, jak to będzie wyglądać i czy akurat to, co wymyślies, ma sens. Potem zastanów się, jak wygląda otwór z którego leje się lawa, jak gorąco musi być dookoła i czy ktoś w zwykłym obuwiu i z mieczykiem wsadziłby tam łapsko ; )
pozdrawiam
I po co to było?
Co do spamu --- to trafiłeś na kilka dni wyjątkowej aktywności trolli. Nie przejmuj się tym, zazwyczaj tak się nie dzieje.
pozdrawiam
I po co to było?
Dziękuję syf. za recenzję. Rzeczywiście, przydałoby się pewnie więcej wizualizacji sytuacji. Będę się starał to poprawić jeśli zabiorę się za kolejny utwór. W kwestii "dlaczego akurat ten kryształ": jest to jedno z celowo zastosowanych niedopowiedzeń - pozwalam czytelnikowi na domyślanie się, zastanowienie. Przynajmniej taki był cel.
No chyba, że coś takiego nie nadaje się do stosowania w opowiadaniach, tylko w powieściach, gdzie jest czas na wytłumaczenie wszystkiego.
Takie dwuznaczności wymagają --- powiedziałbym --- pewnej wprawy i powinny się raczej odnosić do innych kwestii. Jaskrawy przykład: kreujemy dobrego i sympatycznego bohatera, stawiamy go w trudnej sytuacji, nie ma właściwego wyjścia, on dokonuje wyboru --- dlaczego wybrał tak a nie inaczej. Jeżeli stworzymy bohatera, do którego czytelnik poczuje sympatię, to ów czytelnik zacznie się zastanawiać. Na stronie internetowej być może czytelnicy zaczną dyskutować, dlaczego tak a nie inaczej, być może nawet zaczną się między sobą kłócić ; )
W tę stronę trzeba iść z wieloznacznościami. Rekwizyty to tylko rekwizyty --- postaci się liczą.
pozdrawiam
I po co to było?