- Opowiadanie: apostata - Miłość

Miłość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Miłość

Słońce skryło się za widnokręgiem, mróz dawał się coraz bardziej we znaki. Dyliżans stanął przy karczmie, konie parowały bokami, a z ich pysków wychodziły białe obłoki. Z wnętrza gospody wybiegł chłopak, który miał pomóc podróżnym w rozgoszczeniu się. Dookoła karczmy stacjonowali rosyjscy żołnierze, chwilę beznamiętnie przyglądali się przyjezdnym. W końcu jeden z nich kazał woźnicy pójść ze sobą, inny podszedł do wychodzących z dyliżansu.Gdzie jedziecie?

– Gdzie jedziecie?

– Trochę grzeczniej sierżancie, to hrabina Anna… – upomniała go starsza dama, która opiekowała się młodą kobietą.

– Dla mnie możesz być pani nawet księżną – uśmiechnął się krzywo żołnierz – ale jak pytam to i od księżny żądam odpowiedzi.

– Jedziemy do Pińczowa, tu jednak musimy stanąć bo już noc, chociaż cel blisko. – odpowiedziała starsza.

– Po co tam jedziecie?

– Ojciec panienki umiera, ranny.

– Jak to się stało, nie musicie odpowiadać – żołnierz machnął ręką–pewnie na polowaniu. Jeśli wielmożne damy chcą jechać dalej to przebiorą te żałobne ubiory w coś weselszego. Ojciec żyje jeszcze prawda? – nie czekając na odpowiedz zawołał do swoich ludzi.

– Jurij, Wasyl pomożecie wielmożnym damom z ich walizami. Otworzyć i sprawdzić, ale tu przy mnie żebyście czegoś nie ukradli. A wy moje panie ściągać futra, muszę zobaczyć czy czegoś nie ukrywacie.

– Nie, ja protestuję… – zaczęła cicho młodsza

– Gdyby panie nie były szlachciankami to Wasyl już by was sprawdzał osobiście, możecie iść do środka, za chwilę przyniosę futra. No, a pan też jakiś hrabia? – zwrócił się to trzeciego podróżnego.

Wewnątrz budynku panował półmrok, brudne okna nie przepuszczały wiele światła, a niskie zadymione wnętrze mogło przyprawić o klaustrofobię. Przy stolikach siedziało parę osób, większość jednak była pusta. Dwóch oficerów piło wino przy jednym końcu sali, a paru okolicznych chłopów wódkę przy drugim. Kobiety usiadły z dala od wszystkich. Po chwili dosiadł się do nich trzeci podróżny, poczekali aż podejdzie do nich gospodyni. Kazali sobie podać jakąś zupę, chleb i zapewnili sobie pokoje. Gdy jedli, do karczmy wszedł starszy mężczyzna. Ubrany był po chłopsku, rozejrzał się po karczmie, po czym podszedł do podróżnych.

– Czy wspomogą wielmożni starego żołnierza? – zapytał cicho

– Zamknij się i odejdź, natychmiast! – warknął mężczyzna

– Wielmożne panie pytam, a nie was.

– Wynoś się chamie stąd!

– Zostawcie panie Łukaszu, pewno jest głodny, prawda?

– Dziękuje ci pani, żeś poratowała starego żołnierza – rzekł z wdzięcznością przyjmując chleb – mogę w zamian opowiedzieć wam niejedną historię o naszej polskiej ziemi, a osobliwie o kieleckiej stronie.

– Widzicie panie Łukaszu, wieczór minie znośniej, a i nam o przykrościach na chwilę przyjdzie zapomnieć. Opowiadaj dobry człowieku, zaraz więcej dostaniesz.

 

Nim przybyły zdążył zacząć do stołu podeszli żołnierze siedzący w karczmie.

– Co to za konszachty? – zapytał jeden z nich po polsku

– Żadne, panowie oficerowie, ci szlachetni ludzie za dziadowskie bajdy raczyli się mną zaopiekować.

– Zaopiekować? – z niedowierzaniem sparafrazował żołdak – Dobrze więc my też posłuchamy.

– Zdarzyło się to krótko po ostatniej zawierusze z Moskwą – spojrzał ukradkiem na żołnierzy, ale ci tylko lekko się uśmiechnęli – W górach, między lasami, są tu wsie nieduże i zapomniane. Biedne one są, byle susza, która gdzie indziej szkody wielkiej nie wyrządzi tu śmierć ludziom zwiastuje. Mówią, że nieszczęścia parami chodzą, tako było i tym razem. Najprzód oddziałek carski we wsi parę dni zabawił…, potem deszcze plony popsowały. Strach padł na chłopów. Modlić się o ocalenie poczęli. Do lasu na zwierzynę chadzali, zresztą co tylko mogli z lasu brali. Do zimy musieli się przygotować jak tylko potrafili. Choć lęk coraz większy przed knieją czuć poczęli. W połowie sierpnia chłody przyszły takie jakby to listopad był. Mgły unosiły się nad ziemią i do października stały nieprzerwanie. Strach we wsi się wzmagał, ludziska gadali że to Zły się czai. Przez te mgły ludzie w las zaprzestali chodzić, aby przy drodze i najdalej do krzyża. Jeśli komu dalej wypadło iść to jeno w kupie, sąsiadów wprzódy o towarzystwo prosił. Taka podróż to i tak na wozie z krzyżem i wodą święconą w ręce.

 

 

 

Jednego dnia, już gdzieś w październiku chłop, co go Kiszka zwali, strach postanowił na bok odłożyć i w las wyjść, żonie nic nie mówiąc. Nie zaraz daleko, dookoła wsi, do krzyża i cmentarza najdalej, aby grzybów parę nazbierać. Mgły od paru dni były rzadsze to i on trochę pewniejszy. W las wlazł, duma nad losem swoim, żony Hanki, która szczęściem po goszczeniu wojaków ani brzucha nie ma, ani choroby nie złapała. A przeca nie każda baba takie szczęście miała! Myślał o głodzie, który już puka do chaty, o dzieciach -co z nimi będzie. Nawet nie spostrzegł jak w głębszy las wszedł. Mgła zgęstniałą tak, że nie wiedział już gdzie iść. Gdy tak łaził we mgle, prosił Matkę Boską o pomoc, wydało mu się że coś zobaczył, cień kogoś czy coś takiego. Po chwili znowu, przyjrzał się i ujrzał postać ludzką. Pan to jakiś był, ubrany elegancko. Taki, sam nie mógł w taki las wejść, strach chłopa ogarnął. Najgorsza była twarz nieznajomego jakaś wysuszona, żółta i przeraźliwie chuda, tylko skóra naciągnięta na czachę. Kiszce kosz z grzybami na ziemię upadł. „Nie bój się człowieku!” – nieznajomy odezwał się, a chłopa strach jak bagnet przeszedł. Rzucił się do ucieczki ale nawet pięciu metrów nie przebiegł, gdy poczuł że coś go łapie i do ziemi przyciska.

 

 

– Nie widzieliście mojego?

 

Od paru godzin to było jej podstawowe pytanie. Zmierzch już nadciągał, a chłopa swojego ostatni raz rano widziała. Ludzie przeczyli, czasem ktoś się zaśmiał cicho, a za plecami gadali.

– Pewno u Agnieszki. Wiesz, że on do niej łazi.

– Wiem, wiem. Hanka całkiem mu obmierzła jak ją Moskale obracali. Nawet tę dziewkę ukrył przed żołnierzami, a swoją babę zostawił. Ha! – dodał kum

– Łżesz, nie wiesz co mówisz. – odpowiedziała krzykiem – Przecież od śmierci rodziców jej pomagamy. Przecież to córka jego siostry, kto ma jej pomagać może ty?

– To czemu cię zostawił gdy wojsko szło?

– Sama mu poradziłam by ją ukrył. Ona młoda, niech męża zakosztuje, a nie podłego wojaka, ja… musiałam być przy dzieciach, w chałupie. Tylko raz gdy go nie było, potem więcej nie pozwolił, choć bronią mu grozili. – spojrzała mu w oczy – A tyś gdzie był gdy twoją żonę i córki jebali, co? Przez cały tydzień wchodzili do twojej chałupy kiedy chcieli, a tyś im jeszcze bimber dla dobrej zabawy przynosił.

– Milicz, bo cię…

– A co, nieprawda? Martynka brzuch miała i nie ma, a twoja to może twoje dziecię nosi? Ciekawe ile pożyje po porodzie, pewnoś u Starej coś kupił, a może nie? Wystarczy szmatą buzię przytrzymać.

– Zabiję cię, Bóg mi świadkiem!

– Spokój! – wójt, który przysłuchiwał się rozmowie, zakończył spór – Boga na kumcze spory nie wzywaj, a ty Kiszkowa swego Jędrzeja gdzie indziej szukaj, tu go nie ma… może istotnie jest u Agnieszki?

– Nie ma, już dwa razy tam byłam, od rana nigdzie go nie ma.

 

Kiedy noc zapadła Hanka do chałupy wróciła. Najstarszy, Michał oraz drugi Bartek chciali by coś zjadła ale nie mogła. Najmłodszy, pięcioletni Krzyś, wciąż pytał o ojca, więc dostał lanie. Emilka, jego o cztery lata starsza siostra, zaopiekowała się nim, a mały tylko cichutko płakał. Hanka wiedziała, że źle uczyniła, on przecież nie jest winny temu że ojca nie ma ale nie miała siły by ciągle powtarzać, że nie wie. Dzieci zasnęły, tylko ona nie mogła spać. Bała się o Jędrusia, czuła że on strasznie cierpi i czuła strach, jego strach, który stawał się jej lękiem. Tak okropnym, że paraliżował jej ciało. Chciało jej się sikać ale bała się wyjść z łóżka. Za oknem, teraz zamkniętym okiennicą, słyszała skowyt wiatru i jeszcze czegoś. Lekki deszczyk czasem zamieniał się w ulewę. Słyszała spokojny sen dzieci z drugiego posłania, tylko Krzyś spał niespokojnie. On też to czuje, myślała.

– Wpuść mnie – krzyk i pukanie do drzwi wrócił jej świadomość – Hanka obudź się, wpuść mnie.

– A tam kto?

– Agnieszka, wpuść mnie ten deszcz znowu mocniej leje.

 

Kobiety usiadły za stołem w kuchni. Hanka dała Agnieszce skórę baranią do okrycia i zapaliła świeczkę.

– Spać nie mogę, boję się o… wujka.

– O wujka się boisz. – przewiercała przybyłą wzrokiem – Ja też się o niego boję, spać nie mogę, ruszyć się nie mogę. Straszna noc a on tam, gdzieś leży.

– Czemu mówisz, że leży? – „od zawsze ” mówiły sobie na ty, Hanka wymogła na mężu żeby siostrzenica mówiła mu wujku, chociaż wiedziała że gdy jej nie ma to nie przestrzegają tej formy. – On żyje, musi żyć. Zła to noc, mgła straszna ledwiem tu trafiła. Czułam jakby się o mnie ocierała, rękami dotykała.

– Rękami to cię będzie Wojtaszek dotykał, tylko czekaj przyszłego lata, weselisko ci huczne urządzim, choćby córce rodzonej. Jeśli jednak Jędrzeja i ciebie razem przyuważę to jego i siebie zabiję, a tobie krew wsysam jako zmora czy inny piekielnik.

– Hanka…

– Wiesz co ja przeszłam, gdy ciebie w las chował… ja musiałam ich prosić by mnie brali, a Emilkę puścili, buty im całowałam. A i tego byłoby mało, szczęściem starszy z nich ściągnął jednego skurwysyna już prawie z mojego dziecka. Córkę mu ponoć przypominała ale mnie nie podarowali cała piątka… na oczach dzieci… zachwalali mnie przed nimi. – Agnieszka płakała, starsza spojrzała z żalem – zazdroszczę ci ja już nie potrafię, połóż się ze mną spróbujemy zasnąć.

 

 

 

 

 

Ksiądz proboszcz Samuel szybko wyczuł, że Zło zaczaiło się w okolicy. Trzeba przyznać, że dbał on o swoje owieczki. Nie opuszczał ich w potrzebie nie zamknął się u siebie w domu, ani do wód na leczenie nie pojechał. Pomagał i radził jak umiał. Modły odprawiał regularnie, pościł. Do wiosek jeździł msze celebrować, tak by każdą odwiedzić; nawet cmentarze czy kapliczki w lasie i na polach nie pomijał. Wodą święconą, modlitwą, hostią i dobrą nowiną Szatana starał się odegnać. Gdy czasami sam w lasy właził czuł się, jak w czasie szturmu Saragossy. Wiedział jednak, że tam zło czynił, a tu Złego stara się powstrzymać. W końcu jednak zachorzał, przez dwa dni gorączka wysoka do łóżka go położyła. Nie mógł na nogach ustać, a dreszcze ciągle go trapiły, mszy nie mógł odprawić. Wreszcie gdy tylko trochę wydobrzał, odprawił ją o brzasku i jeszcze tego samego dnia w parafię ruszył. Jechał teraz do wsi, mszę poprowadzić, przykryty skórami i kocami, chociaż czuł, że z każdym kilometrem jest mu coraz lepiej.

 

Woźnica przywykł już do tych podróży i nawet polubił. Dookoła mgła, wiatr wyje, deszcz siąpi, a oni z Chrystusem i księdzem jadą. Prawie widział jak Zło ucieka ale dzisiaj tak nie było, mgły ich szczelnie otaczały. Czuł lęk, te mgły jakby odprawiały zapusty. Zbliżyli się wreszcie do wioski, ksiądz podrzemywał, a opary trochę się przerzedziły. Wtem zobaczył przy drodze, że ktoś leży. Zatrzymał wóz.

– Dobrodzieju, zbudźcie się, no dobrodzieju człek tu chyba jakiś leży.

– Gdzie? Widzę!

– Co robicie nie wyłaźcie z wozu, no nie ruszajcie go.

– Choć tu pomóż, na brykę trzeba go wsadzić, on już nie żyje. Jakiś zwierz szyję mu rozszarpał.

– Jezus Maria – woźnica się przeżegnał, a ksiądz ze zdziwieniem zorientował się, że jeszcze tego nie uczynił.

 

Wjechali do wsi, zaraz pod kapliczkę i wezwali mieszkańców. Chłopi od razu kto to jest odgadli, po żonę posłali. Przybiegła za nią jeszcze jedna baba i czwórka dzieci.

– Czułam, czułam że stało się coś złego.

 

Hanka patrzyła na ciało męża, obok szlochała Agnieszka. Wniesiono trupa do kaplicy i położono na stole. Do opadłej ręki ojca przypadł Krzyś. Przez chwilę panowała cisza, chłopstwo w milczeniu gromadziło się wokół zmarłego. Dzieci i Agnieszka cicho łkały, wreszcie wójt przemówił.

– Trza bedzie go pochować, coby rychlej, tak myślę.

– Racja, ksiądz jest to pochówek godny mieć będzie. – dodał inny – Na żalnik go zaniesiem, grób wykopiem, krzyż postawim coby w pokoju leżał. W cztery pacierze ziemia go przykryje. Prawda wielebny?

– Też tak myślę, wypada mu katolicki pogrzeb sprawić. Przedtem jednak przygotować do ostatniej podróży, rodzinie dać się pożegnać. I co go zabiło sprawdzić trzeba. Wy się lepiej znacie, mi się jednak wydaje, że to wilk był. – chłopi jeden przez drugiego zaczęli uwagami rzucać, a rodzina zmarłego jeszcze głośniej płakać, tylko Hanka stała obok męża bez ruchu, w zastygłą twarz trupa, teraz maskę strachu i bólu, patrzyła. – Milczcie! Uszanujcie majestat śmierci! To nie może być tak, wójcie, każcie zwłoki do domu przenieść, dać rodzinie dwie godziny czasu. Wówczas na mszy żałobnej wszyscy się spotkamy.

 

Zwłoki odtransportowano do domu. Rodzina i parę starych bab, jako płaczki i pomocnice podreptały za zmarłym. Przed kapliczką tymczasem toczyła się burzliwa dyskusja.

– To nie był wilk, może ryś?

– Nie, niedźwiedzia też bym nie obwiniał.

– To co go mogło zabić? – chłopi w ciszy patrzyli na swoje nogi bądź dłonie.

– Ja wam powiem, wielebny, co to było. – ciszę przerwała starsza baba, którą przezywali Starą – To diabeł był, wąpierz albo jakiś podobny piekielnik, jednak myślę że wąpierz.

– Zło czai się tutaj ale nie myślę, ze w postaci wampirów, to zabobon. Szatan rzuca nam głód, choroby, opętanie, czy wojnę ale wampirów, strzyg czy podobnych demonów nie ma. – przerwał ksiądz.

– Są dobrodzieju, z dziesięć lat temu my tu utopca zatłukli! – dodał któryś z chłopów

– Jakżebyście to uczynili?

– Normalnie, w sieci zaplątali, na słoneczku dzień przypiekli. Truchło jak sczezł kołkami w serce, żołądek i głowę przebili. Potem członki odrąbali i każde osobno spalili a popiół do garnka i w suchą ziemię.

– Tak się z utopcami robi – dodała Stara – już się nie obudzi.

– Jak on wyglądał?

– Normalnie, jak utopiec. Mały nie więcej niż metr, pomarszczony na gębie i ciele obrzydliwym w wodzie żył, podarte ubranie miał.

– I wyście go z wody wywlekli?

– A gdzie tam z wody, on w wodzie zwinny jakby rybą był. Na brzegu łaził, a my zza krzewów sieć mu na głowę rzucili.

– Gratuluje zamordowania jakiegoś karła!

– To nie był karzeł tylko utopiec. Dwa dzieciaki utopił, szczęściem ciała ich znaleźliśmy bo inaczej ich dusze do Sądu Ostatecznego w wodzie by męki cierpiały.

– Ja wiem, kobieto, żeś na Syberii przygodę z Kościuszką skończyła i dopiero gdy król Aleksander nastał do Polski wróciła. Wiem żeś tam pogaństwem nasiąknęła, ale tu katolicki kraj i katolickie obyczaje. Bóg nie pozwoliłby swojego ludu przez takie demony nawiedzać. Zły może kogoś opętać, do grzechu przywieść ale krwi mu nie wypije, nie utopi go swoją dłonią.

– To właśnie jest taki rodzaj opętania. Jedyną różnicą to, że ten opętany zgodę swoją na taką przemianę dać musi. Ten utopiec to pewno jakiś nieszczęśnik, którego inny utopiec utopił i demonem zrobił…

– Bzdury i herezje wygadujecie…

– Kiszce trzeba głowę uciąć między nogi włożyć, serce kołem osinowym przebić a ręce i nogi związać. Trumnę kamieniami przywalić.

– Oszalałaś babo, jakem ja tu proboszcz, bezcześcić zwłok nie pozwolę. Wy lepiej idźcie do chałupy, bo was każę związać, na brykę wrzucić i ze sobą zbiorę.

 

Rozmowa na tym się zakończyła chłopi rozeszli się do domów, a ksiądz wszedł do kaplicy.

 

 

 

 

W czasie gdy pod kaplicą odbywała się debata co zabiło Kiszkę, jego ciało było myte i przygotowywane do grobu. Stare baby śpiewały jakieś posępne religijne pieśni. Jedna mówiła do zwłok, a te w podzięce za ostatnie słowa, bez oporu dawały się ubierać. Dzieci w ciszy przyglądały się co też robią z ciałem ich ojca. Hanka i Agnieszka modliły się obok, na dwóch grubych świecach paliły się płomyki.

-Więc jednak odszedłeś, nie miałeś kiedy. Tuż przed zimą, która mnie i dzieci twoje pewnie zabije. A jak nie to do ostatniej nędzy rzuci. Emilka za pierwszego lepszego starucha wyjdzie, byle z głodu nie zdechnąć. Bo tobie w las się chciało, chłopcy w świat pewno pójdą tułaczego życia zaznać, a ja… co tam ja. Twoja Agnieszka, teraz pewna jestem, twoja kochanica dla której mnie żołdakom wydałeś, tylko ona na normalne życie ma szanse. Ten Wojtaszek ją nie zostawi, ona swój kawałek ziemi ma, urodziwa jest, to będzie ją chciał. Tyś też ją chciał, a mnie żołnierze przez tą twoją chęć obłapiali na dzieci oczach. Och jak ja cię nienawidzę, trupie jeden… Nie, przepraszam, kocham cię, Jędrzejku, z żalu nie wiem co wygaduję. Tak mi ciężko z rozpaczy rozum mnie odejmuje. Już nie umiem znieść tych zawodzeń, tej dziwki, tych przeklętych bab, mierzi mnie nawet widok dzieci. Ach jakbym chciała iść za tobą mężu. Tyś już wolny, już od naszych ziemskich spraw odgrodzony. Tobie już głód, ból, czy strach obcy. Co cię zabiło, zwierz pono jakiś? Poszukam go obiecuje, znajdę i flaki mu wyrwę, patrzeć będę jak zdycha… Nie, nie pójdę do lasu, przy dzieciach zostanę, sąsiady pójdą, bo o siebie będą drżeli. Oni go zabiją, a ja przy dzieciach zostanę. Baby przeca muszą domu pilnować, nie po lasach i polach się włóczyć…

– Już cię nie ma Jędrzejku, opiekunie mój, luby mój. Co z tobą się stało, co cię zabiło, coś wycierpiał? Po twarzy twej widać jakżeś cierpiał. Tyś dobry był, pewnieś już jest u Boga. Bóg widzi wszystko, grzechy wybaczy. Serce czyste odczyta, nie to co ludzie. Ci tylko gadać mogą, opluć, kamieniem rzucić. Jakże cię kocham i już nigdy więcej nie zobaczę, w proch się rozsypiesz, mnie Wojtaszek miast ciebie obejmie. Wiem, że inaczej być nie mogło…, żal mnie jednak tłamsi. Ciebie jednego miłowałam, a tyś już martwy. To takie niesprawiedliwe, tylu tu złych, takich co życia niewarci. Czemu to ich śmierć nie dosięgnęła, tylko ciebie mój ty jedyny? Hanka myśli żeśmy kochankami byli, nawet nie wie jakimi, ona nic nie rozumie. Wiem że cię bardzo kochała, mnie jednak gotowa zabić. To mi jednak nie straszne, to dobrze bo ciebie szybciej zobaczę…

 

Rozmyślania kobiet przerwało wejście Starej i dwóch innych chłopów. Stanęli oni koło zmarłego, a baba zaczęła obmacywać twarz, piersi i ręce zmarłego.

– Tak jakem myślała – rzekła w końcu – to wąpierz go ubił, a raczej opętał. Trza go zabić. Gdzie masz pilę? – zapytała gospodynię – słyszysz gdzie masz pilę?

– Po co ci piła? – nie ruszając się z miejsca odpowiedziała

-Głowę trza mu uciąć, wiem że tego nie rozumiesz ale on nie umarł do końca…

-Nie umarł do końca?

– Tak, jest teraz między życiem a śmiercią. Dusza jego w ciele jest uwięziona i tak długo cierpieć będzie dopóki ciało się nie rozpadnie. On już nie będzie ruszać kończynami, teraz to tylko już zwierzę będzie, byle jeść…, a jeść będzie krew. Przeklęty on teraz, ale jeśli zabijemy ciało to dusza uwolniona będzie. Gdzie masz piłę?

– Czy przysłał cię ksiądz?

– Gdzie tam ksiądz, on głupi jakiś, nic nie rozumie. Chce go pochować, tak jednak nie można trza mu głowę odciąć, serce przebić…

-Skąd wiesz, że on żyje?

-Dawniej takie potwory żyły na naszych ziemiach ale wiara święta je wygoniła. Tera jednak gdy Moskali coraz więcej, przywędrowały z nimi. U nas ludzie zapomnieli o nich, one jednak nie zapomniały jak nam szkodzić, bo przeca tylko tak mogą chodzić.

– Więc gdy on krew będzie pił to żyć będzie?

– To nie będzie prawdziwe życie, takie udawane życie. Nocą będzie łaził, najpierw do ciebie Hanka zapuka. Musi być żywą ręką pochowany, żeby nie zgnić. W noc po pochówku się wygrzebie i do ciebie przylezie, do tej którą najbardziej kocha. Bo żeby istnieć mógł, pierwsza wyssana krew musi być z tej osoby, co ją kocha. Ta osoba, do której zapuka musi sama go do chałupy wpuścić, inaczej nie będzie mieć siły na czynienie złego. I umrze na trzeci dzień…

– Pójdzie do tej którą kocha najbardziej, tak?

– Tak, Hanka, nie czas już na gadanie, ksiądz zaraz po niego przyśle.

– Idź stąd podła wiedźmo. – zasyczała Hanka – Idź stąd, bo zabiję i twoja krew będzie jego odkupieniem.

– Wiedziałam, że nie posłuchasz. Przytrzymać ją. – rozkazała chłopom

– Hanka, on już nie żyje, a jeśli Stara gada prawdę to w demona może się zamienić, chcesz by cierpiał? – próbowała przekonywać Agnieszka

– Ach ty zdrajco, on może żyć, dzieci nie pozwólcie ruszyć ojca. Emilka leć do księdza.

– Nie, trzymajcie ją! – wrzasnęła Stara

 

W izbie zapanował harmider, chłopi skupili się na Hance a jej bracia na Starej. Emilka pobiegła po księdza. Gdy ten przybył w towarzystwie innych chłopów, bójka była zakończona. Chłopcy płakali pod ścianą, Hanka leżała na łóżku przytrzymywana przez Agnieszkę i jednego chłopa. Drugi wraz ze Starą brali się za odrzynanie głowy trupowi.

– Stójcie, powiedziałem że nie pozwolę na bezczeszczenie zwłok.

 

Podszedł do Starej i wymierzył jaj silny policzek.

– Związać to zajadłe babsko i wrzucić na moją brykę, gdy trochę na chłodzie poleży to jej przejdzie. A was – powiedział do jej pomocników i Agnieszki – nie chcę już tu widzieć i nie ważcie pokazywać mi się na pogrzebie. Idziemy na mszę żałobną.

 

 

 

 

Pogoda zaczęła się zmieniać jeszcze podczas mszy. Zamiast mgieł pojawił się deszcz, który cały czas się natężał. Ksiądz szybko zakończył nabożeństwo. Pokropił zwłoki i własnoręcznie związał skrzyżowane dłonie zmarłego różańcem. Bruzga, udający we wsi stolarza, zamknął skleconą, przez siebie, byle jaką skrzynię, służącą za trumnę. W zamkniętą trumnę począł wbijać gwoździe. Przy każdym uderzeniu, Hanka czuła jakby kolce wbijały się w jej ciało. Trumnę położono na furze i pociągnięto w stronę cmentarza.

 

Deszcz wzmagał siłę, zerwał się wiatr. Jego podmuchy rozerwały ostatnie opary mgły. Pierwszy raz od miesięcy, nie królowała ona nad lasami. Zamiast lęku, powodowanego przez opary, dusze chłopskie opanował inny, wywołany przez burzę. Grzmoty uderzały gęsto, przez co część chłopstwa wróciła do wsi, bojąc się o swe zabudowania. Ci co zostali szli drogą zmienioną w bajoro. Ludzie brnęli w mulistej mazi, wreszcie stanęli nad grobem. Trumnę pospiesznie spuszczono do zalanego już dołu. Ksiądz odprawił modlitwę, nie bacząc na pioruny, które teraz biły w okolicy żalnika. Poczekał aż opuszczono i zasypano trumnę, po czym pokropił ustawiony na grobie krzyż.

– Nie ma siły, która mogłaby sprostać mocy Boga. Bóg nasz obdarzył mnie cząstką swej potęgi. Teraz ja mówię wam, żaden potwór nie wyjdzie z tego grobu. Dusza tego nieszczęśnika jest już w rękach Boga. Modlić się tylko możemy aby Jezus Chrystus wybaczył mu winy i przyjął do swojego Królestwa. Bliscy tu pozostawieni, winni otrzymać od was wsparcie. Pamiętajcie bowiem, że nikt nie zna dnia ani godziny. Amen.

 

Żałobnicy wrócili do wsi, gromy przestały bić, deszcz ustąpił zrobiło się nawet przejrzyście. Chmury rozeszły się i na niebie pojawił się błękit, a Samuel pomyślał: „Boże czyżby to koniec, jaki był Twój zamysł? Czy ten Kiszka był ofiarą? Czy może był sprawcą Twego gniewu? A może zabił on jakiegoś potwora, który wywoływał Twój gniew? A może… nie, nie sposób odgadnąć Twych zamierzeń. Nie mi je odcyfrowywać, moja rola to służba Tobie!”.

– Nie przyjdziesz Ty do mnie, teraz to wiem. Dobrze, że tak się stało, dobrze, bo to byłyby piekielne sztuczki, sprzeczne z Bożą wolą. Ta wiedźma dała mi taką podłą nadzieję, tak bardzo chciałam cię mieć żywego. Teraz już lepiej, teraz mogę płakać, Ty już u Boga. Zrobię wszystko by ocalić dzieci, wiem ciężka to będzie zima, ale je ocalę. Pomogę, zwłaszcza Krzysiowi on najbardziej bezbronny. dumała Hanka

 

We wsi wszyscy szybko rozeszli się do swoich domów. Ksiądz Samuel kazał uwolnić Starą, która przemoczona i zmarznięta podreptała do chałupy. Wszedł do bryczki i odjechał.

 

 

 

 

– No, mój ty wiarusie, nie najgorsza twa bajda. Teraz jednak odpocznij na moment. Wina się napij. – przerwał pan Łukasz – Daj nam chwilę na rozprostowanie kości. Muszę wyjść na chwilę, a sądzę że i innym pauza się przyda.

– Idź, idź pan. – potwierdziła starsza pani – wszystkim przyda się przerwa.

– Dobrze, jednak pod warunkiem, że za parę minut opowieść będzie kontynuowana. – przyzwoliła hrabianka

-Jako by nie mogła być panienko, oczywista to rzecz.– dodał bajarz wpatrując się w rosyjskiego oficera – Wielmożny pan ma rację, przerwa wszystkim się przyda by na stronę pójść i pęcherzowi, za przeproszeniem, ulżyć.

 

Szlachcic uśmiechnął się do starego żołnierza. Wstał i dopiero teraz spostrzegł, że karczemni goście wraz z gospodynią obsiedli ich stół dookoła.

– Nalejcie wszystkim wina. – rzucił w kierunku karczmarki.

 

Towarzystwo radośnie skwitowało jego dar i też zaczęło wychodzić na zewnątrz. Wyszedł też opowiadający, poszedł na bok budynku i poczekał na oficera.

– No i jest to ten sabaczy wysłannik? – zapytał oficer

– Nie wielmożny, to nie on.

– Pewnyś?

– Pewnym, tamten znamię koło lewego oka ma.

– Już trzy tygodnie tu siedzimy. Może się dowiedzieli i inną drogą pojechał albo tyś go ostrzegł, co?

– Co też panie.

– Na ruble to tyś łasy, diabli cię tam wiedzą, zdrada dla ciebie to chleb powszechny. No nie rób takich min. Wiem, że ty prawowitej władzy służysz a nie buntownikom. Skąd znasz takie opowieści, ciągle różnymi nas raczysz.

– One stąd pochodzą, z tej ziemi. Prawdę samą opowiadam.

– Jeśli dla ciebie to prawda, to boję się, że długo tu będziemy jeszcze siedzieć. A ja chcę na koń skoczyć w bój iść, nie zasadzać się na jedną osobę.

 

Żołnierz odszedł, stary podumał trochę i poszedł do karczmy.

 

*

 

Noc popogrzebowa w końcu nadeszła. Mgły wróciły, wiatr ustał, a niebo zasnuły chmury. Chłód się zrobił taki, że nawet wodę lód ściął. Wszystko ucichło, że jakby ktoś na dworze stał, nietoperza by usłyszał. Nie było jednak śmiałka, we wsi, który wysunąłby głowę za drzwi. Psy pochowały się do bud, koty wlazły do spichlerzy. W swej chacie, baba, którą zwali Stara, paliła jakieś zioła i płakała. Usłyszała pukanie do okna, skoczyła na nogi. Stał w nim elegancki pan, ten sam który wcześniej spotkał Kiszkę. Teraz wyglądał jednak jak mężczyzna w pełni sił życiowych, a nie jak stary człowiek. Pchnął okno, które otwarło się z lekkim oporem.

– Mogę wejść? – zapytał

– Nie. – usłyszał odpowiedź

– Jeśli wyjdziesz z tej rudery to będziesz moim niewolnikiem. Wiesz, że nie mogę wejść do tego twojego chlewu. Jeśli jednak jutro staniesz na drodze moich zamysłów, spalę twoją chałupę i będziesz musiała wyjść. Nauczę cię wtedy bólu. Nie stoję o ciebie, wiedź swój nędzny żywot, a potem zdechnij i rozpadnij się w pył. Nie próbuj mi jednak przeszkadzać.

 

Mężczyzna uśmiechnął się, ukazując wilcze kły. Baba wrzasnęła, a on roztopił się w mgle.

 

 

Hankę obudziło dobijanie się do okiennic. Dzieci już nie spały, siedziały przytulone i przestraszone na swoim posłaniu.

– Może to Agnieszka? – zapytała Emilka, widząc wstającą mamę.

– Pewnie! – gniew zagotował się w niej – Po tym co zrobiła ma czelność znowu tu przyłazić. Czego chcesz?

 

Odpowiedziało jej jakieś niewyraźne charczenie

– Co ci jest?

– Wpuść mnie!

 

To nie Agnieszka – zakotłowało w jej głowie. Kto to może być? Jeśli myśli, że odemknę okna to chyba oszalał.

– To ja, twój Jędruś!

– Święci Pańscy! – przeżegnała się – Odejdź, mój chłop nie żyje.

-Pochowaliście mnie żywcem, ledwom się wygrzebał.

 

Emilka zaczęła płakać, co widząc Krzyś ochoczo się przyłączył. Starsi bracia z niepokojem patrzyli na matkę.

– Łżesz, ociec całą szyję miał rozszarpaną, nie mógł przeżyć. – krzyknął do okna Michał

– Ojcu kłamstwo zarzucasz? – wykrzyknął głos zza okna, który z pewnością należał do Kiszki – Pasem oberwiesz. Wilk mnie pokąsał. Zabiłem go, ale też i mnie poharatał.

– Ciszej dzieci, weselić się trzeba, to wasz ojciec. – Hanka podbiegła do okna i je otworzyła

– Matka stój, co robisz? – Michał krzyknął i wyskoczył z łóżka, ale przyuczona uległość nie pozwoliła mu odepchnąć matki od okna.

– Milcz to Jędruś!

 

Za oknem stała postać ubrana w pogrzebowe szaty Kiszki, tylko na głowie miała zarzucony kaptur, skądś wytrzaśnięty. Była mokra i brudna. Na jej widok Michał z przerażenia usiadł na łóżku. Strach sparaliżował go zupełnie, tylko gdzieś na dnie umysłu kołatała się myśl, ze właśnie przegrał życie.

– Mogę wejść? Umyć się muszę cały gliną oblepiony jestem.

– Wejdź.

 

Przelazł przez okno i rozkazał dzieciom.

– Do łóżka i spać! Umyję się i do was przyjdę. Jeśli któreś wylezie to mnie popamięta. – Zamknął szczelnie okno i poszedł za żoną do kuchni – Wody potrzebuję. Zimna może być.

– Przyszedłeś więc do mnie, miły mój. Nie do tej wywłoki ale do mnie… Ja wiem, żeś ty teraz już inny. Zdejm kaptur.

– Jak woda będzie.

– Dobrze. – poszła do studni, po czym kontynuowała po powrocie– Ja już wątpiłam, myślałam że ty Agnieszkę miłujesz. Tyś jednak mnie wybrał.

– Podłe było nasze życie, teraz będzie jednak inne. Pamiętaj, ufać mi musisz we wszystkim , być posłuszna i nie zadawać pytań.

 

Kiszka zrzucił ubranie, żona jęknęła przerażona. Ciało jego było żółte z brunatnymi plamami rozkładu, do tego wyglądało jak szkielet powleczony skórą.

– Nie wyglądam ładnie, to się zmieni już wkrótce. Zostaliśmy sługami potężnej istoty, której winniśmy uwielbienie. Dzięki niej i my będziemy potężni. Nie będziesz musiała dłużej wieść tego parszywego żywota, wolna będziesz. – skończył się myć – Każ dzieciom się ubrać, idziemy!

-Gdzie?

– W las.

– W las? Teraz? Dlaczego?

– Miałaś nie zadawać pytań!

 

Gdy weszli w głębszy las, Kiszka kazał starszym synom kopać dół. Dzieciom szło powoli to kopanie, stary się denerwował, popędzał ale nie pomógł. Skończyli wreszcie, wówczas ojciec kazał całej czwórce odejść za drzewa. Dzieci pokornie usłuchały i skryły się za zaroślami.

– Chciałbym by mogli widzieć co będzie za chwilę, ale nie zrozumieją. Nawet ty, chociaż wiesz, że mówię prawdę i domyślasz się co zrobię, drżysz z przerażenia. Zdejmij chustę.

 

Hanka zrzuciła okrycie i rozpięła suknię. Stała teraz obnażona do pasa, dygocąc nie tylko ze strachu, ale też zimna. Mąż zdjął kaptur i objął ją ramieniem. Poczuła smród rozkładu, starała się nie patrzeć w jego oblicze. Ten złapał ją za włosy i zmusił do obserwowania twarzy, która trochę się wydłużyła, jak u wilka po czym z ust wysunęły się istnie wilcze zęby. Krzyknęła, a po chwili tylko już charczała gdy Kiszka wypijał jej krew tryskającą z rozszarpanego gardła.

 

Krótki krzyk matki, otrząsnął Michała, chciał pobiec jej na pomoc. Został jednak złapany przez modnie ubranego mężczyznę, który nie wiadomo skąd się wziął.

– Dokąd to? Czekaj, aż ojciec wezwie.

 

Po chwili nadszedł Kiszka. Twarz, ręce i koszulę miał powalane krwią. Nie miał kaptura, wyglądał dużo młodziej niż przed chwilą.

– Panie. – przywitał się z nieznajomym – Skończone teraz trzeba zakopać, idziemy.

 

Przerażone dzieci posłusznie poszły za ojcem i po chwili stanęły nad trupem matki.

– Zakopać! – padła sucha komenda ojca

– Nie! – sprzeciwił się najstarszy syn

 

Ojciec uderzył go w twarz, dziecko upadło, z rozbitego nosa i ust pociekła krew. Rodzeństwo odruchowo skupiło się razem. Groza sytuacji odebrała im jakąkolwiek chęć ucieczki i buntu. Michał pogodził się z losem i zaczął płakać.

– Zrzućcie to ścierwo do dziury i zakopcie. – polecił nieznajomy, a dzieci wepchnęły matkę do grobu, a starsi bracia zakopali.

– Wasza matka jutro wróci. Jędrzej weź je do chałupy, ale pierworodny zostaje. Nic z niego nie będzie, poza tym to świeża krew. – uśmiechnął się

 

Ojciec z dziećmi poszedł do chałupy. Następnego dnia Kiszka kazał Emilce i Krzysiowi pokazać się w drzwiach domu, tak by sąsiedzi nie chcieli sprawdzić co z Hanką. Pogoda zresztą była fatalna, nawet w południe mgła poważnie ograniczała widoczność. W nocy przyszła matka, wpuszczona przez Emilkę.

– Miałeś rację Jędruś, wreszcie czuję się wolna. Teraz mogę robić co zechcę – pocałowała go – Nie wystarczysz mi już.

– Ani ty mi.

 

Ojciec nocą wziął średnie dzieci do lasu.

– Musimy Emilka uciekać, to nie jest nasz ociec.

– Jak to nie jest? Widzę, że jest, nasz rodzic. On nam nic złego nie zrobi.

– A gdzie Michał? Dał go tamtemu potworowi, ojciec teraz wąpierz jako mama.

– Nie gadaj tak! – krzyknęła dziewczynka – To mój ojciec!

 

Siostra, pobiegła do ojca i przytuliła dłoń do zimnej ręki, zawiniętej wokół trzonka łopaty.

 

Ten spojrzał na syna i syknął.

– Marsz do przodu bękarcie i nie waż mi się więcej odzywać. Nie zajdziemy za daleko, chłopy boją się wyjść z chałupy, nikt tu węszyć nie będzie. Dziurę wykopać musicie głęboką, coby wilcy abo psy ścierwa, nim nie wstanie nie zeżarły.

 

Stanęli, ojciec dał dzieciom łopaty i kazał kopać. Wprzódy, pobił syna by ten pracował szybciej. Rodzeństwo, pracowało długo, ich płacz z powodu zmęczenia i zranionych dłoni, Kiszka kwitował uderzeniem, które jednak boleśniej i częściej dosięgało brata niż siostry. Wreszcie uznał, że dół jest odpowiednio głęboki. Wyciągnął z niego dzieci, a te zobaczyły że obok niego stoi nieznajomy

– Dokonałeś właściwego wyboru sługo. – rzekł do chłopa – Twoja Emilka będzie prawdziwą ucztą. Podejdź dziewko do mnie, cały świat będzie twój!

– Nie rób tego. – cicho szepnął brat

 

Dziewczynka jednak powoli podeszła do mężczyzny, patrząc mu cały czas w oczy.

– Widzisz dziecko to ścierwo pełne lęku? – wskazał na brata – Już jutro będzie tylko gnijącym odpadkiem, za to my będziemy żyć!

 

Błyskawicznie, rozerwał jej starą bluzę, odziedziczoną po matce, którą miała na sobie i wbił zęby w szyję. Krzyknęła krótko, by po chwili jeszcze raz cicho zacharczeć. Brat stał drżący i skamieniały. Doczekał się w końcu, tryumfalnego wilczego wycia upiora. Podniósł on sflaczałe ciało siostry i z całej siły cisnął na ziemię.

– Wrzuć to do grobu i zakop!

 

Ojciec pchnął syna do ciała córki, a gdy ten dalej się opierał z mocą uderzył w klatkę piersiową. Dziecko straciło oddech i przez chwilę bezradnie wierzgało na ziemi.

– Sprzeciw się jeszcze raz to ci wszystkie palce pourywam.

– Już nie będę… ociec.

Syn wychrypiał słowa i na czworakach podszedł do siostry, wrzucił jej ciało do dziury i zaczął zakopywać, płacząc przy tym.

– Przestań się mazać bękarcie!

-Zostaw go, niech robi swoje i tak nic nam po nim, prócz krwi oczywiście. – dzieckiem wstrząsnął dreszcz – Twoja córka za to, sługo, będzie dobrym niewolnikiem.

 

 

 

Po wyjściu Kiszki Hanka, wpatrywała się długo w najmłodszego. Wstała, w końcu, i uderzyła go w twarz. Przez chwilę z satysfakcją słuchała jego płaczu.

– Nie przydasz ty się nam na nic, uparta wszo. Tak cię cieszy to mizerne życie? Jako chcesz.

 

 

Pochyliła się nad płaczącym synem, wbiła zęby w szyje, a palce w oczy. Gdy skończyła, w oczodołach dziecka były dwie krwawe dziury. Złapała ciało za nogę i powlokła do gnojowicy.

 

– Nie przydasz ty się nam na nic. – powtórzyła patrząc na topiące się zwłoki

 

Ojciec wrócił tylko z synem. Związanego i zakneblowanego chłopca rzucili pod ścianę. Przez resztę nocy był świadkiem miłosnych zabaw rodziców i nieznajomego.

– Szkoda, że we wsi nie ma już tych moich Moskalów. – skomentowała matka nad ranem

 

Stara, jak i inni chłopi, od dwóch dni bała się wyjść z domu. Cieszyła się, że jej zwierzęta mieszkają z nią w chałupie, oddzielone tylko ściana. Wszędzie porozkładała święte obrazki, a w ręce trzymała różaniec. Modliła się, paliła jakieś zioła, ale wiedziała, że zła we wsi tym nie zatrzyma. Nieczystości wylewała przez okno, rozumując że tylko w chałupie jest bezpieczna. Rankiem trzeciego dnia, postanowiła rzucić wyzwanie złu i wezwać chłopów. Była pewna, że tylko zabicie wampirów może uchronić wieś. Przebiegła do pierwszej chałupy i długo waliła w drzwi nim jej otworzyli.

– Co się tak zamykacie, to ja. – rzuciła wchodząc do chałupy

– Ano widzę, że wy kumie, ale jako tu się nie bać, gdy taka pogoda?

– Nie pogody się boicie i dobrze o tym wiecie, jeno wąpierzy. Kiszki i jego rodziny.

– Dobrodziej prawił, że nic z jego grobu nie wylezie.

– Jakby kto poszedł na cmentarz, toby pewnie rozgrzebany grób zastał. Nie zna on się, choć dobry to człek.

– Ja na cmentarz teraz nie pójdę!

– Samotrzeć to pewna śmierć. Trza chłopów wezwać, chałupę Kiszków otoczyć i ich zabić.

– Jako to wszystkich, Hankę i dzieci też?

– Kto tam będzie to pewniakiem upiór!

 

Chłop smutno pokiwał głową

– To co teraz zrobimy.

– Trza nam się w kupie trzymać. Nikogo do chałup nie wpuszczać. – gospodarz zaczął się jej przypatrywać z uwagą – Nie patrz tak na mnie, ja nie wąpierz! One nie wejdą gdy sami ich nie wpuścicie, najlepiej z sąsiadami trzeba będzie zamieszkać. Nawet do studni z krzyżem łazić. One bardzo srebra się boją.

– A bo to my tu srebro mamy.

– Ja mam, srebrny nożyk w ręce i medalik na szyi. Pójdę do innych, a ty przygotuj miejsce dla kumów, chałupę masz większą. Pobiegnę po innych pogadać musim, jak zło wypędzić. Przyślę tu chłopów ino się już tak nie zamykaj, jak się boisz przed progiem każ pokazać szyję, kto odmówi nie wpuszczaj, sam nie wlezie jeno krzycz wtedy, aby całka wieś usłyszała kto piekielnik. Na spotkaniu wszystko wam powiem.

 

Wyszła i pobiegła do kolejnej chałupy. Wieś skrzykiwała, a Agnieszkę, siostrzenicę Kiszki o której sądziłą, że będzie pierwszą ofiarą demonów, zaprosiła do siebie. Zostały jej jeszcze dwie chałupy do zawiadomienia. Dzień był pochmurny, jak to ostatnio, ale jej wesoło było w duszy. Pokona te upiory, wyzwoli Kiszkowe dusze. Ktoś jednak zarazę musiał tu sprowadzić i tego się bała. Jutro, jak tylko ludziska zamieszkają bezpiecznie ruszą na wąpierzy. Nagle spostrzegła Hankę. Ta podeszła do niej, a Stara uczyniła znak krzyża.

– Miałaś siedzieć w chałupie, a nie chłopów podburzać! – syknęła, złapała kobietę za rękę i pociągnęła za sobą

– Jesteś przeklęta. – zamamrotała starucha, nie próbowała się jednak wyrywać

 

Strach, którego myślała, że się pozbyła sparaliżował wolę. Wąmpirzyca zaprowadziła ją za budynek, gdzie były niewidoczne. Rzuciła się na Starą, ta jednak opamiętała się i szybko wyjęła srebrny nożyk, którym przecięła rękę. Ból zatrząsnął wampirem.

– A tak piekielnico – ruszyła w jej kierunku z bronią – zabiję ciebie i inne wąpierze!

 

Były to jednak jej ostatnie słowa. Cios konarem w głowę ogłuszył ją, ciało upadło na ziemię.

– Pij krew!

– Tak panie.

 

Hanka rozerwała jej chustę. Znowu jednak została odrzucona przez srebro, na szyi umierającej wisiał krzyżyk.

– Może nie będziemy mogli wypić ci krwi z gardła. Możemy jednak zawsze zabić jak szczura. – wampir rozbił głowę leżącej gałęzią – Pij tą krew z ziemi, za dużo tego srebra, dla mnie. Jak skończysz wracaj do chałupy.

– Tak władco.

 

Nocą do swojej chałupy przyszła Emilka. Ojciec rozwiązał syna, który leżał tak cały dzień. Chłopiec od długich godzin nie czuł już kończyn. Zmarznięty, głodny i we własnych odchodach przypominał skatowane zwierzę. Kiszka, chwilę popatrzył na dziecko po czym rozkazał.

– Otwórz drzwi! Ruszaj psi chwoście. – kopnął go na zachętę

 

Chłopak, pokonując ból poczołgał się do drzwi i je otworzył. W progu stała siostra, jej twarz była zielonazółta, pod oczami miała czarne kręgi. Oczy świeciły zaś dziwnym blaskiem. Wyglądała na starszą. Spojrzała z obrzydzeniem na brata i swój dom, jakby nie mogła uwierzyć, ze tu mieszkała.

– Wykończ tego szczura. – szepnęła postać stojąca za nią

– Tak panie

Dziewczyna powoli podeszłą do brata, który cofał się aż oparł się o ścinę. Płakał i powtarzał:

– Emilka, proszę nie. Emilka.

– Jak takie coś mogło być moim bratem.

 

Z całej siły kopnęła go w twarz, łamiąc mu nos. Chłopak krzyknął z bólu, a Emilka poczuła jak zadawanie bólu może być przyjemne. Obróciła go na plecy, usiadła na nim i unieruchomiła ręce. Głęboko westchnęła po czym zaczęła bić i rozszarpywać mu twarz, zmieniając ją w krwawą miazgę. Katowane dziecko krzyczało, aż krzyk zmienił się w charkot. Patrzący na to wampir uśmiechał się z zadowoleniem, w końcu przerwał zabawę. – Zabijesz go, a teraz potrzebujesz jego żywej krwi.

 

Posłusznie wypiła krew brata, kończąc jego męki. Po posiłku wstała, uśmiechnęła się do upiora. Patrzyła mu w oczy i zmieniła się w młodą kobietę.

– Jesteś cudowna, tylko wybrani mogą zmieniać swój wiek, potrzebujesz do tego jednak wiele krwi i doświadczenia. Pójdziemy dzisiaj do tej twojej Agnieszki, Kiszka.– pociągnął ją do izby i nie znoszącym sprzeciwu głosem rzucił – Rozbieraj się niewolnico!

 

Po skończonym stosunku, na który patrzyli rodzice, wampir oznajmił.

– Wasza córka ma niezwykły dar, będzie potężnym wampirem, nie tylko sługą jak wy. Krew tej Agnieszki jest jej.

– Panie proszę, pozwól mi też ją wypić, obiecałam to jej.

– Dobrze. – roześmiał się – możesz ją też possać.

 

Po tym wampiry skierowały się do Agnieszki. Czekała ona na Starą długie godziny, zasnęła w końcu nie doczekawszy się jej. Gdy już zapadła noc do jej drzwi zaczęła się dobijać Emilka. -Wpuść mnie proszą, gonią mnie, proszę.

 

Agnieszka, wpuściła dziewczynkę do środka, a gdy tylko to zrobiła, demony rzuciły się na nią. Próbowała się bronić, nie miała jednak żadnych szans, wkrótce leżała na ziemi – Mówiłam ci, ze wyssam ci krew. – Hanka polizała ją po twarzy, a leżąca poczuła smród rozkładu – Zaznasz tego co ja z żołdakami, jednak możesz mi wierzyć, że ci zazdroszczę.

 

Do chałupy wszedł jakiś mężczyzna.

– Zawsze marzyłaś o Jędrzeju, będziesz musiała jeszcze trochę poczekać, bo pierwszy będę ja.

 

Po paru godzinach tortur, na podłodze leżały już tylko zwłoki Agnieszki. Wampiry przekonane, że jej dusza zwalczy diabelską zarazę wrzuciły jej ciało obok zwłok Krzysia i Bartka. Potwory jeszcze przez jakiś czas grasowały we wsi, nie zdołały już jednak nikogo zarazić. Chłopi zabitym ucinali głowy i przebijali serca kołkami, a ksiądz z egzorcystą przegonili demony. Te jednak przeniosły się do innych osad i miasteczek.

 

*

– Teraz to już czas do łóżka – po skończonej opowieści zawyrokowała starsza pani

– Tylko, że ja chyba będę spała przy świecy. – nerwowo zaśmiała się jej podopieczna

– Niech się panna nie boi to tylko bajda. – z uśmiechem odpowiedział oficer – Ja mogę przy pani łożu wartę trzymać.

– Dziękujemy wielce, – wtrącił podróżujący z paniami szlachcic – nie skorzystamy jednak.

– To nie bajda! – zaprotestował wiarus – To prawda.

– Masz tu rubla i przestań straszyć.

 

Goście wstawali, żołnierze wyszli przed karczmę, a gospodyni wskazała szlachcie pokoje. Stary żołnierz podszedł do Łukasza.

– Jedźcie spokojnie dalej, jednak stają się nieufni. Musicie przysłać mi tego waszego zdrajcę, bo przestają mi wierzyć.

– Nie martw się w następną środę będzie ten którego masz wydać. Pracuje dla Moskali w Warszawie, ci tu go nie znają. Nim się połapią będzie wisiał, Judasz. Tu masz instrukcje i potwierdzenia. – przekazał jakieś papiery wcześniej wszyte w suknie kobiet.

 

Usłyszeli, że jakiś wóz wjeżdża na podwórze karczmy. Rozmawiali jeszcze przez chwilę, po czym pan Łukasz wrócił do karczmy. Spotkał pomocnika karczmarki.

– Kto przyjechał? – zapytał szlachcic

– Ojciec młodszej pani. Ranny, prosił by panienka pomogła mu wejść.

 

 

 

Koniec

Komentarze

     Bardzo, niestety, takie sobie opowiadanie. O wampirach było już tyle razy, że dość trudno czymś zaskoczyć w tej materii. Jestem wdzięczna, że Kiszkowie mieli tylko czworo dzieci, bo gdyby przyszło mi czytać o wysysaniu krwi z kolejnych pacholąt, pewnie bym tego nie zdzierżyła.

     Dość drażniąca i bezsensowna jest nieudana próba stylizacji wypowiedzi, skutkiem czego wyszło nie wiadomo co. Klaustrofobię i parafrazowanie można znaleźć obok pojawiającego się najprzód oddziałku i popsowanych plonów. W pewnym miejscu, w opowieści miejscowego bajarza, pojawia się także komunikat meteorologiczny: Pogoda zresztą była fatalna, nawet w południe mgła poważnie ograniczała widoczność.

     I jeszcze proszę o wyjaśnienie tytułu –– o jakiej miłości jest to opowiadanie?

 

„Dyliżans stanął przy karczmie, konie parowały bokami, a z ich pysków wychodziły białe obłoki”. –– Ja napisałabym: Dyliżans stanął przy karczmie, boki koni parowały, z  pysków dobywały się białe obłoki.

 

„Z wnętrza gospody wybiegł chłopak…” –– Wystarczy: Z gospody wybiegł chłopak

Skoro wybiegł z gospody, to oczywiste jest, że z jej wnętrza.

 

„…inny podszedł do wychodzących z dyliżansu.Gdzie jedziecie? –– Jeśli tym pytaniem zaczyna się dialog, to musi to być należycie zapisane!

 

 „Trochę grzeczniej sierżancie, to hrabina Anna...” –– Anna jest córką hrabiego, więc nie hrabiną, tylko hrabianką. Hrabina to żona hrabiego

 

„Jeśli wielmożne damy chcą jechać dalej to przebiorą te żałobne ubiory w coś weselszego”. –– Jeden ubiór najlepiej przebrać w strój błazna i czapeczkę z dzwoneczkami a drugi w strój pirata i przepaskę na oko. Z pewnością będzie weselej. ;-)

Ubioru, stroju, ubrania nie ubiera się, a tym bardziej nie przebiera! Ubiór/ubranie można  włożyć, założyć, przywdziać, można się w nie ubrać, ale odzieży nie można ubrać ani przebrać!

 

„Przy stolikach siedziało parę osób, większość jednak była pusta”. –– Rozumiem, że większość osób była pusta, bo jeszcze nic nie zjedli i nic nie wypili. ;-)

 

„Dwóch oficerów piło wino przy jednym końcu sali, a paru okolicznych chłopów wódkę przy drugim. Kobiety usiadły z dala od wszystkich”. –– Wychodzi na to, że kobiety usiadły na środku sali. ;-)

 

„Kazali sobie podać jakąś zupę, chleb i zapewnili sobie pokoje”. –– Powtórzenie.

 

Mgła zgęstniałą tak…” –– Literówka.

 

Taki, sam nie mógł w taki las wejść, strach chłopa ogarnął”. –– Powtórzenie.

 

„Podszedł do Starej i wymierzył jaj silny policzek”. –– Ksiądz, osoba duchowna, z pewnością miał jaja poświęcone, to i bez grzechu Starą po policzku wychlastał. ;-)

 

„Deszcz wzmagał siłę, zerwał się wiatr”. –– Czyją siłę wzmagał deszcz?

 

„Jego podmuchy rozerwały ostatnie opary mgły”. –– Mgła i opar to synonimy. Opary mgły są masłem maślanym.

 

„Chłód się zrobił taki, że nawet wodę lód ściął”. –– To nie lód ścina wodę. Wodę ścina mróz i czyni z niej lód.


Ja na cmentarz teraz nie pójdę! Samotrzeć to pewna śmierć”. –– Samotrzeć, to trzy osoby, nie jedna.

 

„…siostrzenicę Kiszki o której sądziłą…” –– Literówka.

 

„…jakby nie mogła uwierzyć, ze tu mieszkała”. –– Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Byłem przeczytałem i w dalszym ciągu nie przepadam za opowieściami o wampirach. 

Po co stawiać pytanie, jeżeli nie ma odpowiedzi: "No, a pan też jakiś hrabia? – zwrócił się to trzeciego podróżnego. Wewnątrz budynku panował półmrok...."

Ledwie muśnięty wątek o zdradzie i pracy dla moskali trochę niezrozumiały - jeżeli mają przysłać zdrajcę to Rosjanie nie będą wiedzieć kogo złapią?

Strasznie nierówny tekst. Niektóre fragmenty przykuwają uwagę --- np. rozmowa o pobycie ruskich żołdaków, inne wręcz przeciwnie: scena w karczmie. Rażą niechlujstwa (braki kropek, słówka pozostałe po edycji). Przejścia między scenami są chaotyczne. Gdyby popracować na opowiadaniem, uwypuklić to, co niezłe, a resztę wywalić.

I jeszcze jedna uwaga --- skoro tekst ma być o wampirach, to najlepiej by było, aby słowo "wampir" w ogóle w nim nie padło ; )

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka