- Opowiadanie: mateusz.hh - Niemoc (część I)

Niemoc (część I)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Niemoc (część I)

Wiatr gnał chmury na zachód tak sumiennie, jak wojna gnała ludzkość ku katastrofie. Istotnie, tak się działo – tyle, że wojna była już skończona, a ludzkość na wymarciu. Wiatr natomiast ciągle miał się dobrze i niestrudzenie wykonywał swoją pracę – można rzec, iż wręcz nigdy nie miał się lepiej. Jego słodkie i kojące podmuchy oszukańczo wskazywały na ciągłe trwanie starego porządku. Zamykając oczy można się wręcz poczuć jak za dawnych dobrych lat. Jednak przyzwyczajenie się do wewnętrznego spokoju i nagłe podniesienie powiek prowadzi tylko do jednego. Mądrzy ludzie nazwaliby to chorobą psychiczną, postradaniem zmysłów. Ja nazwę prościej – szaleństwem.

 

W stronach, do których was prowadzę, zwykło się mówić, iż zieleń to życie. Dlatego to odpowiedni moment na to, by powiedzieć, iż zieleń została zamknięta za ostatnimi, najpilniej strzeżonymi drzwiami, do których dodatkowo zgubiono klucz. Nie chcę nikogo rozczarowywać. Rozczarowania są często gorsze niż śmierć.

 

Spójrzcie więc na świat, który mamy przed sobą – wyniszczony, splądrowany, krwawiący. Spalone wioski, jedna przy drugiej, odór rozkładających się ciał i rozpacz – bijąca z każdego obróconego w perzynę kawałka ziemi. Drzewa bez liści, za to przyozdobione wisielcami – istne diabelskie świąteczne drzewka. Ostatni ludzie uciekli stąd w popłochu, paląc za sobą domostwa i zabijając własne chore dzieci – i nie było w tym nic z okrucieństwa, kapłani nazwaliby to miłosierdziem. Trudno im się dziwić.

 

Dawne pieśni o bohaterach, tak uwielbiane jeszcze kilka lat temu, zostały znienawidzone. Z prostego powodu. Zwyczajnie, nikt już o bohaterach nie chce pamiętać. Nikt nie chce łudzić samego siebie i wmawiać innym, iż istnieje na świecie odwaga, chęć poświęcenia swego życia, oddania go w ręce losu tylko po to, by mieć pewność, że ktoś na tym skorzysta. Czasy obłudy minęły, zaczęły się czasy prawdy, żalu i przeklinania przodków.

 

 

***

 

 

Wyobraźcie sobie teraz drogę – nie, nie tę z tych głównych, będących szlakami handlowymi i łączących duże miasta. Wąską polną dróżkę, bo której obu bokach roztacza swe królestwo spalona ziemia. Kilka gołych drzew (lecz nie do końca, gdzieniegdzie trafi się przecież wisielec) dopełnia krajobraz.

 

Wyobraźcie sobie także jeźdźca – strudzonego w pełnym tego słowa znaczeniu. Jest żołnierzem, który miał nieszczęście przeżyć walki lub był na tyle głupi, by uciekać i ratować swe życie. Wyblakły niebieski mundur świadczy o tym, iż walczył dla Nowej Unii, która w tej chwili ogląda swoje ostatnie dni.

 

Sierżant Archibald Lincoln Cunningham nigdy nie należał do ludzi szczególnie wierzących – teraz jednak skrycie dziękował Bogu za dar w postaci wierzchowca. Koń ów nie wyglądał na zwierzę, które poniesie żołnierza szczególnie daleko – był wychudzony, gdyby obok niego stanąć, można by policzyć wszystkie jego żebra, wskazując przy tym na nie palcem. Archibald znalazł rumaka przy rzece rankiem tego dnia – teraz powoli zbliżał się wieczór, krwistoczerwone niebo podejrzanie dobrze wyglądało z krajobrazem zniszczonego świata.

 

Na pewno masz jakieś imię. Niestety, nie poznam go. Muszę ci wymyślić inne. Głupio jest ginąć bez imienia, pomyślał Archibald.

 

Sierżant zauważył iż, droga pnie się lekko w górę w stronę małego pagórka. Jako żołnierz uczony był, by nigdy nie ufać wzniesieniom – zawsze na szczycie może kryć się wróg, przyczajony i gotowy do otwarcia ognia i dokonania masakry. Intuicja podpowiadała mu, że nic podobnego tym razem się nie wydarzy, jednak przezornie dotknął swojego sześciostrzałowego rewolweru. Strudzonego i marzącego o spokoju, zupełnie jak on.

 

Zmusił konia do jeszcze jednego wysiłku i nieco szybszej jazdy. Pokonanie wzniesienia było proste, pół minuty później byli już prawie na szczycie. Nad głową Archibalda przeleciał kruk – może należałoby to uznać za dobry omen? Któż to wie w tych czasach. Jednak przynajmniej ptak dał mu do zrozumienia jedno – na tym świecie tlą się jeszcze resztki życia. Resztki, niepewne swego losu jak strzecha wiejskiej chaty oblana benzyną, z pijakiem siedzącym na niej i trzymającym zapaloną zapałkę, ale dające nadzieję.

 

 

***

 

 

Phil Bloomer czekał na śmierć. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

 

Teraz, gdy wszyscy opuścili jego wioskę, choć właściwie nie było nawet co opuszczać, ponieważ znaczna jej część już nie istniała, pozostał sam. Z rozdartym sercem i zatraconym umysłem, a także wspomnieniami, których tak chętnie by się pozbył – nawet jeśli musiałby w zamian zaprzedać duszę diabłu.

 

Nie dbał o siebie od kilku dni, minęło ich może pięć lub nawet siedem. Nie mógł być tego pewny, w zasadzie, nie chciał być. Mało jadł, mało pił, co z jego perspektywy również nie było dobre – chciał już przejść na drugą stronę i mieć wszystko z głowy, powinien był wszystko spożyć od razu albo wyrzucić do pobliskiej zatrutej rzeki i umrzeć z głodu.

 

Jego dom jakoś się trzymał, jako jeden z nielicznych w Hamber, a to dzięki temu, iż zaliczał się do niewielu budynków zbudowanych z cegły. Brakowało mu tylko części dachu i wschodniej ściany, bez której, z małej wiejskiej drogi biegnącej przez wieś, jak na dłoni widać było wnętrze wszystkich pomieszczeń.

 

Teraz, siedząc w swoim ulubionym pokoju, jadalni, z oknem wychodzącym na północ, myślał o niej. Pani Bloomer zmarła miesiąc wcześniej na jedną z tych paskudnych chorób, które rozniosła wojna i wrogowie Nowej Unii. Zmarła w katuszach, plując krwią, tracąc włosy i paznokcie. Jej krzyki nachodziły Phila nie tylko podczas snu. Nawet za dnia nie mógł się ich pozbyć.

 

Ze śmiercią ukochanej przyszła druga śmierć – otóż wybranka Bloomera była w ciąży i w końcu miała dać mu potomka. W końcu, bo choć oboje nie mieli jeszcze skończonych trzydziestu lat, to od jakiegoś czasu starali się o dziecko. Upragniona ciąża zastała jednak złe czasy.

 

Gdy wszyscy mieszkańcy uciekali, nikt nie przejmował się losem biednego człowieka, który i tak postanowił zostać. I poczekać na swój własny koniec. A wtedy, po śmierci – kto wie? Może znów spotka swoją żonę. Bardzo by tego chciał, ale, moi drodzy, nawet mnie, a więc temu, który opowiada tę historię, brak odpowiedzi na wiele pytań o zasady rządzące tym światem.

 

 

***

 

 

Wieczór powoli pochłaniał świat, a krwistoczerwone niebo stanowiło, zdawać by się mogło, aż nazbyt dobrze zgraną parę z krajobrazem spalonej ziemi.

 

Phil Bloomer zjadł jeden z ostatnich kawałków suchego już chleba, po czym popił swoją kolację dwoma łykami wody z manierki. Ta również się kończyła. Spojrzał przez okno wychodzące na północ – widział stąd kilka drzew, na których dostojnie kołysali się wisielcy w rytm nadawany przez ich śmierciodajne sznury i wiatr.

 

Boże, daj mi siły, by zrobić to, co oni. Daj mi tylko jedną chwilę odwagi. Jedną chwilę.

 

Jeśli wcześniej zadaliście sobie pytanie (całkiem słuszne, muszę przyznać), dlaczego Bloomer, będąc w tak beznadziejnej sytuacji i czekając na śmierć, sam sobie nie ulżył w cierpieniu. Otóż, zwyczajnie bał się. Nie potrafił tego zrobić. Pewnych rzeczy się po prostu wyjaśnić nie da – w przypadku Phila nie można posiłkować się religią, jego własnymi przekonaniami, czy też nawet horoskopem, który w tym miesiącu odradzał mu samobójstwa. Phil bał się nawet pomóc samemu sobie.

 

Podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie, poprawiając czarne (już za długie) włosy zaczesane do tyłu i odsłaniając przy tym zmarszczone czoło. Jego podkrążone i uciekające od własnego spojrzenia bladoniebieskie oczy opowiadały całą historię jego obecnego życia pełnego boleści.

 

Wrócił przed okno, a jego nagły krzyk urwał się, gdy zakrył sobie usta ręką. Na wzgórzu, niecałą milę od jego domostwa, zauważył jeźdźca na koniu. Wtem, postać na rumaku ruszyła przed siebie w kierunku wioski Hamber.

 

 

Koniec

Komentarze

 Przeleciałam wzrokiem opowiadanie nie wczytując się zbyt dokładnie. Zajrzałam na koniec, by sprawdzić, czy moje wstępne wrażenia potwierdzą jakieś komentarze i ujrzałam ostatni mały akapit:

 Wrócił z powrotem przed okno, a jego nagły krzyk urwał się, gdyż podświadomie zakrył sobie usta ręką. Na wzgórzu, niecałą milę od jego domostwa, stał jeździec na koniu. Wtem, sylwetka człowieka na rumaku ruszyła przed siebie, wprost w kierunku wioski Hamber

1. wrócił już samo oznacza, że z powrotm 

2. podświadomie zakrył ręką usta sprawdź, co to podświadomość

3. stał jeździec na koniu - chyba siedział na koniu 

4. sylewtka człowieka ruszyła... - chyba człowiek ruszył

5. wprost w kierunku wioski - albo wrost do wioski albo w kierunku wioski

 A to tylko trzy linijki tekstu. I sporo literówek i innych błędów np. Wyblakły niebieski mundur świadczą o tym

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki za wskazanie błędów i (nieśmiało) proszę o więcej :)

Mateuszu, nie mam teraz tyle czasu. Sam możesz jeszcze raz przejrzeć tekst i wyłapać przynajmniej literówki. Masz możliwość edycji tekstu przez 24 godziny.

Drugi większy akapit - mówisz - odpowiednia pora na przedstawienie bohatera, przy czym właściwie podajesz tylko jego imię i nazwisko, a potem na dobrą sprawę zajmujesz się koniem. 

Wyobraźcie sobie teraz drogę – nie, nie tą - nie tę

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo słuszna uwaga, w zamierzeniu więcej informacji o bohaterze ma pojawiać się wraz z resztą tekstu. Dlatego takie sformułowanie jest faktycznie nie na miejscu. Tak czy siak, dziękuję za poświęcenie czasu. To pierwsza rzecz, jaką tu wrzuciłem w ogóle, dlatego podwójne dzięki.

     Językowo do drugiego szlufu. Dobrze byloby to spokojnie przejrzeć --- zdanie po zdaniu --- i po pewnym czasie przedstawić wersję poprawioną. Zniszczony rewolwer to chyba jednak nie strzela.

Jestem zaskoczony. Mimo mojej niechęci do przesadnie kwiecistego stylu, mimo, że nie przepadam za opowiadaniami publikowanymi w odcinkach ( dla mnie to przejaw lenistwa), mimo ogromnej ilości błędów wszelakich, przeczytałem od początku do końca i nawet mi się podobało.

Interesująco poprowadziłeś narrację, wytworzyłeś gęstą atmosferę i zaciekawiłeś mnie do tego stopnia ( co tam się do cholery stało? I kiedy?), że chętnie przeczytam kolejną część opowiadania ( oby niezbyt prędko, żebyś miał czas na korektę i zapanowanie nad chaosem).

na emeryturze

Cóż, mam podobne podejście do opowiadań w odcinkach, niestety to idzie w takiej formie, gdyż muszę chwilowo pogodzić jakoś okazjonalne pisanie dla przyjemności z innymi zajęciami. Jutro postaram się poprawić tyle błędów, ile tylko zdołam. Dzięki też za miłe słowo.

     Nie wiem, co strasznego wydarzyło się w Twojej opowieści, ale piszesz o tym w sposób mało tragiczny. Zajrzę z pewnością do dalszych części i mam nadzieję, że będę mogła poświęcić się wyłącznie lekturze, bo błędów już nie znajdę. ;-)

 

„…wskazywały na ciągłe trwanie starego porządku. Zamykając oczy można się wręcz poczuć jak za starych dobrych lat”. –– Powtórzenie. Może w drugim zdaniu: …jak za dawnych dobrych lat.

 

„…iż zieleń została zostawiona za ostatnimi najpilniej strzeżonymi drzwiami…” –– Ja napisałabym: …zieleń została zamknięta za ostatnimi, najpilniej strzeżonymi drzwiami

 

Spalone wioski, jedna przy drugiej, odór rozkładających się ciał i rozpacz – bijąca z każdego spalonego kawałka ziemi”. –– Powtórzenie. Może: …bijąca z każdego obróconego w perzynę kawałka ziemi.

 

„…paląc za sobą swoje własne domostwa, zabijając swe własne chore dzieci” –– Swoje/swe własne jest masłem maślanym.

paląc za sobą domostwa, zabijając własne chore dzieci… Albo: …paląc za sobą domostwa, zabijając swoje chore dzieci

 

„Z prostego powodu. Po prostu nikt już o bohaterach nie chciał pamiętać”. –– Powtórzenie. Może w drugim daniu: Zwyczajnie, nikt już o bohaterach nie chciał pamiętać.

 

Wąska polna dróżka, bo której obu bokach…” –– Skoro mamy sobie wyobrazić drogę, to: Wąską polną dróżkę, po której obu bokach

 

„Wyblakły niebieski mundur świadczą o tym…” –– Wyblakły niebieski mundur świadczy o tym

 

„…zawsze na szczycie może kryć się wróg, przyczajony i gotowy do otwarcia ognia i rozpoczęcia masakry”. –– Ja napisałabym:  …do otwarcia ognia i dokonania masakry.

Rozpoczęcie nie gwarantuje dokończenia.

 

„Brakowało mu tylko części dachu i wschodniej ściany, bez której jak na dłoni widać było wszystkie pomieszczenie z małej wiejskiej drogi biegnącej przez środek wsi”. –– Czy w tym domu istotnie były pomieszczenia z małej wiejskiej drogi? ;-)

Literówka. Ja napisałabym: Brakowało mu tylko części dachu i wschodniej ściany, bez której, z małej wiejskiej drogi biegnącej przez środek wsi, jak na dłoni widać było wszystkie pomieszczenia.

 

„Zmarła w katuszach, plując krwią i tracąc włosy i paznokcie”. –– Zmarła w katuszach, plując krwią, tracąc włosy i paznokcie.

 

„…moi drodzy, nawet mi, który opowiada tę historię…” –– Ja napisałabym:  …moi drodzy, nawet mnie, temu który opowiada tę historię…”

 

„Podszedł do lustra i spojrzał na siebie…” –– Ja napisałabym: Podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie

 

„…poprawiając przy tym czarne (już za długie) włosy, które nosił zarzucone do tyłu, odsłaniając przy tym zmartwione czoło”. –– Czym zmartwione było czoło? ;-)

Powtórzenie. Może: …poprawiając przy tym czarne (już za długie) włosy zaczesane do tyłu i odsłaniając zmarszczone czoło.

 

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Ci bardzo :) Poprawiłem wszystkie wskazane błędy plus te, które udało mi się jeszcze wyłapać.

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Autor, który gorliwie poprawia wskazane przez inych błędy, niebywałe! :)

Zaitrygowało mnie opowiadanie, ładnie wprowadzasz czytelnika w świat. Bohaterowie mają dobrze opisane tło, a to cenię sobie w historiach. Na scenie nie sami aktorzy są istotni, a cała sceneria. Wiele się nie wydarzyło, a jednak tekst był interesujący. Oby tak dalej :)

Nowa Fantastyka