- Opowiadanie: ostrowski - Polski Ilion

Polski Ilion

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Polski Ilion

Z góry dzięki za wypisanie błędów!

 

(…)

Kiedy Ignacy z Lwem wrócili i mieli zamiar odsunąć swoje krzesła, aby ponownie usiąść przy stoliku, Vox wycelował palcem w drzwi toalety. Obaj zatrzymali się w połowie ruchu.

– Co wy tam tak długo robiliście?! Asekurowaliście się nawzajem?

Futro machnął ręką i usiadł. Zapadło długie milczenie, przerywane jedynie beknięciami któregoś z przyjaciół.

– Czuje się, jakbym miał głowę z ołowiu! – zakrzyknął Bródka.

– A, Idzi się spił!

– Piątek jak piątek, Ostro – mruknął Arktur i nachylił się do swojego piwa, bo siły nie miał, aby podnieść szklankę.

– Jakiś metyfizyczny… metafizyczny nam się tra… trafił – bąknął Lew.

– Jak w Weselu! Ho ho! – Arktur szturchnął łokciem Ostrowskiego.

– Mam pomysł!

– O matko…

– Nachylcie się! – zawołał Ostrowski i ściszył głos. – Ilion czas nam odbić. Jego mury z ziemią zrównać. Panowie, do naw nam trzeba biec, czyście gotowi, aby wesprzeć Achajów plemię?!

Zamilkli i spróbowali skoncentrować wzrok na Lwie.

– Myślę, że tak – uśmiechnął się Ignacy.

– Więc do naw!

Ostrowski wstał i chwiejnym krokiem podszedł do drzwi. Parę razy ręka ześlizgnęła mu się z klamki albo w ogóle w nią nie trafiła i rozdrapywała powietrze. W końcu Vox podszedł i naparł na drzwi z taką siłą, że same odskoczyły. Przyjaciele wyszli na świeże powietrze, które od razu zakręciło im w głowach. Zatoczyli się ku przeciwległej ścianie, a Bródka o mało nie wylądował twarzą w kałuży – w ostatniej chwili chwycił lampę uliczną.

 

–Feb nas morzy, niedługo siły, aby Ilionu bramy dobyć, mieć nie będziemy – krzyczy Ostrowski, wspierając się o biały samochód.

– Lepiej swoją włócznię gotuj, nacierają wrogi. Już widzę, czarny piach spod ich nogi się wznosi. – Futro przybiera bojową postawę i wskazuje ręką wyjście z uliczki. – Czuję w mej piersi ciepło i odwagę, to modrooka we mnie swe siły wlewa!

– Do broni bracia, tam Trojany przebrzydłe. – Lew chwyta Voxa za rękaw. – Ksenofoncie, szybko. Już słyszę kroki hektorowe. Tam, zza załomu Ilionu nadejdzie.

Kieruje palec w tę samą stronę co Ignacy i pcha drugą ręką Arktura w tamtym kierunku. Ten udaje, że w ręce dzierży wielki miecz i wywija nim w powietrzu, jakby go mocno prąd poraził. Biegnie. Za nim rzuca się reszta kompani w pasji i szaleństwie.

– Nie bój się Artemidzie, odbierzemy Helenę Trojanom! A kiedy wrócim na Achajów ziemię, razem hekatomby złożym dla Pallady! – wrzeszczy Ostrowski do Idziego. Ten podnieca się myślą o udziale w obrzędzie składania ofiary, chociaż nigdy nie był osobą wierzącą – spina się niczym gepard i z jeszcze wścieklejszą miną naciera.

Biegną szybko, lecz zygzakami wielkimi, bo alkoholem upici i już przy załomie pierwszy jest Vox, Ksenofontem zwany.

– Nikczemny Enejaszu, swą tarczą zasłaniasz Trojany i pięknej Heleny łono! – woła Arktur na barczystego mężczyznę, w którego wpadł. Za nim, zza rogu, wychodzą jemu podobni panowie. Wielcy i szerocy niczym byki. Ignacy zatrzymuje się.

– Artemidzie, Odysie, ratunku! Brońcie mnie, Nikodema, jedynego syna Teofila, sam przeciw Ilionu wojskom stanąłem dla obrony sprawy! – W przypływie złości jeden z mężczyzn trafia Ignacego prawym sierpowym w twarz. – Szyszak zniszczony! Ilionu bram już moje oczu więcej nie zobaczą… śmiertelny mi zdała cios Parys! Nie dajcie im mego ciała na ziemi rozciągnionego, na psów oddać pożarcie!

Zatacza się w stronę muru, a opierając rękoma o zimną cegłę, osuwa na ziemię. Nos mu krwawi obficie, więc próbuje go ściskać i zatamować wyciek posoki, niedoszły heros grecki. W tym czasie Vox odsuwa się przestraszony parę kroków do tyłu i zrównuje z przyjaciółmi, którzy dobiegają do wroga.

– Ustąpcie Ilionu syny, a życia wasze zachowacie w achajskiej niewoli! – krzyczy Idzi.

Nagle zrywa się mocny wiatr i wojownikom krople deszczu rzuca w oczy. Osłaniają wszyscy rękami oczy wrażliwe. Arktur z Bródką patrzą po sobie, a ich miny smutek szpeci.

– Zły to znak, kiedy nam wiatr wodą chłosta oczy!

– To Euros, dźwięk kajdan przeraźliwy niesie. To pieśń jego, dla nas requiem. Nad historią naszego plemienia łzy wylewa rzewne i zapomnieć nie może, choć my na pamięć ślepi, kiedy pobici, jak dzisiaj, tak przed wieloma laty, gwałt cierpieć musieliśmy, biedne Achiwy, orła posłańcy. Słyszę zawodzenie, kajdan szczękają zajadłe ogniwa i broni zgrzyt, i płacze dziewic, a ojców jęki, bo syny nie wróciły z wielkiej z Troją wojny. My, ginąć będziemy, choć nam tego Moira nie przykazała, dla Heleny pięknej, bo błaha, lecz Achajska to sprawa – mówi patetycznie Lew, a za nim Vox podejmuje.

– My głupcy, od Kronida i Feba uciskani, a ramienia Ilionu bogi używają. Biedne nasze plemię, marne, ciemne i zacofane, dla nas kobieta jedna od życia mężczyzn tysięcy ważniejsza, a giniem przez upór jednego rycerza, co siebie nad Achiwy wynosi, bogi uprosi o klęskę dla własnego gniazda, za złe uczynki wobec niego. O my głupie Achiwy, nic nam się z Ilionem równać, lepiej byśmy Helenę w ich ręce oddali, niż potomkowie orła zginęli po próżnicy w oddali.

– Sprawa nam przyświeca nie tylko heleńska. O honor i dumę walczym, którą nam syny Ilionu wydarły! – krzyczy Bródka i dopada go mocny kaszel.

– Głupie pisklęta w orlim gnieździe, wojaczka i sielanka w głowie Achiw zapalczywych. Nie o Helenę i nie o honor, bój toczy się o inne zmory. Na cóż kobieta piękna, gdy męża dla niej mamy tylko gnuśnego, winem poranek zapijającego?! Na nic honory Achiw, skoro ich już nie ma. Z synami Ilionu o same walczymy trojańskie mury. Tam leży Nikodem na ziemi rozciągany. – Lew wskazuje na Ignacego. – On już ducha z siebie wyrzuca, nas podobny los będzie czekać, a my, skorom się poddamy, Achajskie plemię pod Ilionu władzę oddamy i bogi nasze. Pallada modrooka i Kronidowa żona wepchną nas w niełaski niebios i na zawsze imiona nam po ojcach odbiorą!

– Ostrzem trojańskiego psa pogonim! – Krzyczy zapalony Idzi. – Choć nas mało, lepiej doznać chwalebnej śmierci i być dla plemienia męczennikiem, niż patrzeć i tylko nadzieję żywić. Obudźmy achajskie serca i nowy wzbudźmy w nich żar!

Krok robi Bródka w stronę przeciwnika. Butem w kałużę wdeptuje i wodę pomieszaną z piaskiem na wszystkie strony rozbryzguje. Chce uderzyć, lecz potężny cios olbrzyma trafia go prosto w prawy policzek i wargi – bohater zataczając się, zajmuje miejsce pod murem obok swojego kolegi. Ostrowski wydaje z siebie okrzyk przerażenia i odsuwa na parę kroków. Chce uniknąć walki, jednocześnie gotuje się do skoku.

– Nie uciekajmy, a jedynie odsuńmy się, Odysie! Tamci polegli, my jeszcze mamy możliwość obmyć ręce z naszej własnej krwi! – mówi Vox.

– Nie poddawać się, ale słońce zachodzi. To znak, aby do obozów rozejść się i zakończyć na dziś krwawe boje. Ziemia i tak już nasiąknęła czarną krwią – rzecze spokojnie Lew i odsuwa się na bok, ciągnąc za sobą Arktura.

– Nie mamy czasu na takie błazeństwa. – Barczysty mężczyzna bardzo się irytuje.

Idzie obok przyjaciół, poszturchując ich łokciem bardzo boleśnie. Jego koledzy, kroczący za nim, po kolei taranują niedoszłych bohaterów, spychając coraz bardziej na ścianę. Udają się do baru, z którego Achiwy właśnie wychodzili.

– Oni są cegłą mocną w Ilionu murze. Okalają swój lud wierny i zlękniony chropowatym ramieniem. Jeszcze im Kronid sprzyja, ale niedługo, bo kiedy błędy nasze poznamy, zwycięstwo osiągniemy – mówi Futro, strzepując błoto ze spodni. – Twarde jest ich plemię, lecz mocniejsze są orle szpony.

– Bogi nam sprzyjać będą. Modrooka od nieszczęść egidą obroni – krzyczy Bródka. – My róbmy, co sił w piersiach, ile serce pozwoli, ogień w dumnym plemieniu wzbudźmy i do walki gnajmy na Ilionu mury.

– Nie polegałbym Artemidzie na zwodniczej woli bogów. Raz dają, raz zabierają, a włóczki już utkanej ręką Kloto żaden z nieśmiertelnych nie zniszczy, jeśli tego nie zażyczy sobie Atropos. – Vox kładzie dłoń na ramieniu przyjaciela. – Nie oddawajmy też losu w nieznane ręce, co postanowione, nie może być odwrócone, ale czego na wiecznych nie ma kartach, tego my jesteśmy panami.

Wszyscy zgadzają się z mądrą mową Arktura, choć ich serca ni mózgi nie płoną tą myślą. Otrzepują się z błota, tamują krwotoki z nosa Ignacego i wychodzą, już teraz ostrożniej, na główną aleję. Noc jest spokojna, jakby kto z nieba piasek senny sypał.

– Panowie, po krótkim odpoczynku, czas nam znowu nacierać iliońskie mury. Choć Kiprys po ich stronie my mamy serca waleczne i nie damy trojańskim grotom dotknąć naw naszych, bo choć wróg blisko, my się nie lękamy – mówi Ignacy.

– Słuszna mowa Nikodemie bystrooki. Tam widzę, nacierają niczym lawina błota. – Wskazuje Lew na grupę punków powoli idących w ich kierunku.

Zazwyczaj ludzie z alternatywnej sceny muzycznej byli mało agresywni, a nawet jeżeli, to Vox z Ostrowskim szybko przypominali sobie o swojej przeszłości i zagadywali o anarchii, pogo i muzyce. Ponieważ znali dużo starych zespołów, zdarzało się, że takie punki zapraszały ich na piwo.

Na biegnących czterech pijanych, młodych mężczyzn patrzą bardzo dziwnie. Są rozbawieni i nie szukają zaczepki, więc ustępują drogi, ale przyjaciele zatrzymują się przy nich.

– Syny Ilionu, zgubę waszą czuję! Za porwanie Heleny i gwałt nad achajskim gniazdem, głowami zapłacicie – warczy Ignacy.

– O co wam kurwa chodzi?! – pyta jeden, trzymając butelkę z tanim winem o smaku siarki i malin.

– Odebraliście nam piękną cząstkę nas samych, takoż czujemy ten gwałt wasz! – krzyczy Ostrowski.

– Herosi, czuje Zefiru na licu pocałunek. Śmiech niesie naszym uszom – Vox chwyta się za uszy. – Straszne, przekrzykują się nawzajem, wyceniają życie Achiw… Nic dla nich nie warte. Czemu niesiesz nam zdradliwe mowy? Prowokujesz? Ty, co miałeś nas nieść dmiąc w żagle do ojczyzny ukochanej, na skały ukryte nieubłaganie prowadzisz nieświadomych i oddanych w twój los marynarzy!

– Zerwijmy orły żagle, aby spokojny nurt niósł. Zostawmy zwinięte, wciągniemy, kiedy zacznie przyjaźniejszy wiać nam wiatr. Wtedy jednak sternik wprawny potrzebny będzie, co na niebie każdą gwiazdę dojrzy i w głębi wody skałę rozkruszy. Do tego czasu zaufajmy siłom naszych wioseł i ramion.

– Broni chwycim i co nasze wyrwiem, a trupy braci odbijmy z Ilionu paszczęk, bo się poniewierają i psom na pożarcie są rzucane! – wrzeszczy Idzi.

– Już pożartych przez psy nie odbierzemy, bo gardeł ni bebechów zwierzętom rozcinać nie będziesz, ale nowe woje płodzić nam trzeba i uczcić pamięć poległych Achajów! – mówi Futro podekscytowany.

– Ach, mur Ilionu wznosi się zbyt wysoko. Ich strzały nas cofają pod statki. Ostatki nasze uratowane!

– Nie myśl o nawach, zbudujem nowe, lepsze – krzyczy Idzi i rzuca się na jednego punka.

Łapie za klapy skórzanej kurki i mocno potrząsa. Ten próbuje go chwycić za nadgarstki, ale zręcznie wywija się Bródka i z całej siły uderza w podbródek. Chłopak rozkołysany ciosem, się chwieje na jednej nodze. W porę łapią go przyjaciele. Punk, który trzymał butelkę z winem, rzuca nią z całej siły w głowę herosa. Flaszka wiruje, a na szlaku wędrówki zostawia jakby smugę różowo-czerwonego obłoku z kropel czerwono-różowego płynu – ogon lisi. Trafiła w głowę Idziego i chociaż się nie rozbija, to powala na ziemię.

– Nasz najwaleczniejszy heros na ziemi leży rozciągniony. Brońcie naw dziatwo Pallady, przebudować i naprawić nam je trzeba, ale budować na nowo już bezsensem się wydaje. Stare znane burty i wyrobione wioseł uchwyty, nigdy to nie będzie to samo, kiedy nowe zbudujemy. A czasu za mało, bo ratować się trzeba bystro – krzyczy Ostrowski.

– Gwałtem bronić. Bogi nas już do krytycznego momentu zepchnęli. Odysie, Ksenofoncie, jeżeli teraz nas nie wspomożecie, jesteśmy martwi. – Futro naciera na punka, wcześniej rzucającego butelką i zaczyna go tłuc pięściami po twarzy. – Mój miecz siecze lico. Wielkie bruzdy wycinam, pamięć po sobie. Bierzcie bracia broń i dalej na Ilionu syny – wrzeszczy.

– Orle słyszę wezwanie, ojczyzna wzywa słabo. Musimy ruszać, Ksenofoncie!

Ostrowski skacze na gotującego się do pomocy koledze punka. Z rozpędu na niego wpada i kolano wbija pod żebra. Przewracają się oboje na parapet i witrynę zagranicznego sklepu odzieżowego. Bierze mocny zamach i trafia w nos, który od razu puszcza krew. Chce trafić drugi raz, ale przeciwnik odwraca głowę i mocna pieść uderza w szybę, która zaraz pokrywa się białą pajęczyną.

– Rozdarty między tym, co czuję w sercu, a co niewypowiedziane i mnie ciągnie do przyjaciół, a między zdrowym rozsądkiem, który do ciepłego domu przed telewizor każe mi iść – przebiega wzrokiem po bójce. – Czy może to ja jestem kolejną cegłą w Ilionu murze? To przeze mnie bogi mszczą się zapamiętale, bo póki ja nie wspomogę braci Achajów, wieczne kajdany i razy będą na nas spadać! – Zaciska mocno pięści. – Jam już nie Ksenofont, jam od teraz Dyzma!

Vox rzuca się w wir walki. Chwyta najbliższego punka i mocno nim zakręciwszy, ciska o ścianę. Przerażeni ogromem ran, jakie ponieśli, przeciwnicy zbierają swoich przyjaciół i zaczynają uciekać w stronę baru, z którego wcześniej wyszli herosi.

– Droga pod Ilionu mury otwarta dla nas, bracia – mówi Ostrowski podniosłym tonem. – Dalej, ku bramom, aby cegły kruszyć!

Podnoszą trochę obolałego Idziego. Nagle z jego kieszeni zaczyna się wydobywać przeraźliwy wrzask.

– To boska posłannica, złotym piórem przyozdobiona. Wieść niesie dla mnie od bogów! – Odbiera komórkę. – Słucham Cię Irys szanowna. Jakie niesiesz nam posłanie?

Milczy przez chwilę, wsłuchując się w niewyraźny głos swojego rozmówcy. Kiedy mowa w telefonie milknie, rozłącza się i pada na kolana.

– Iść muszę, nie ma dla mnie miejsca w pierwszym szeregu. Chociaż zapiszę się w annałach tej wyprawy. Moje rany zbyt ciężkie, a co najważniejsze, wojska wyczerpane przez błędy. Nie ma już tu dla mnie miejsca z woli bogów odejść muszę, ale nie smućcie się moi przyjaciele. Cząstka mnie na zawsze pozostanie w waszych sercach.

– Artemidzie, oddaj mi, proszę, swoje wojsko pod opiekę – mówi Ignacy kładąc mu rękę na ramieniu. – Szkoda tych chłopów po próżnicy zostawiać, a dzięki nim, pod wodzą Odyseusza, wygramy.

– Nie schlebiaj mi Nikodemie, wszak ty jesteś moją prawicą – rzecze Ostrowski uroczyście.

– Niech cię dalej Kronid prowadzi, a Pallas miała nad tobą pieczę. – Vox ściska go bardzo mocno w ramionach.

– Lepiej, aby z wami pozostała modrooka.

Idzi odwraca się na pięcie i odchodzi. Zanurza w ciemną uliczkę i znika.

– Odszedł ostatni wojownik sercem walczący. Człowiek dla sprawy oddany. Włos jego długi, do tyłu zaczesany, lekko na czoło opada; mgła i cień go pożerają, ale ciągle słyszę jeszcze, jak recytuje wieść proroczą o wojowniku, który mianować się będzie liczbami i takoż liczny będzie – mówi podniosłym tonem Arktur.

– To w naszych sercach ten głos rozbrzmiewa – dodaje Futro.

– Teraz już tylko echo… – Vox przebiega po nich wzrokiem. – Wystąpmy z podziemia!

Ruszają we trójkę w dół ulicy, aż dochodzą do zaułka ciemnego. Ostrowski zatrzymuje ich przy załomie i nakazuje bezwzględne milczenie. Wychla się. Dziesięć metrów od nich stała grupa łysych mięśniaków. Mieli na sobie ciężkie wojskowe buty ze skóry, podwinięte jeansy, aby eksponować monumentalność swojego obuwia oraz czarne kurty z krzyżami celtyckimi.

– Siłą nigdy ich nie przemożemy. Ostatniego bronią do muru dostępu. Te jednak to najprzedniejsze ilionowe wojska – mówi Lew.

– Podstępem ich weźmiemy, jeżeli Pallada da szczęście. Dzielnym Achiwą nic nie stanie na drodze, czego by pokonać nie mogli – szepcze z zapałem Futro. – Wy tu czekajcie, a ja ich odgonię. Nie czekajcie na mnie, ja wiem, że radę sobie dam. Nieraz z Troi wojskiem walczyłem.

– Nikodemie niedźwiedziosercy, przecież to pomysł szalony. Twoje armie, osłabione głodem i ranami, nigdy iliońskich szyków nie przemogą. Lepiej pójdźmy razem. Zwrócimy uwagę na siebie, aby Odys niepostarzenie mógł zakraść się pod mur i go zniszczyć, a my, kiedy już wszystko będzie gotowe, rozdzielimy się na dwoje i z pomocą boskiej Pallady zwyciężymy!

– Więc na koń, mężny Nikodemie! Zostaniemy zapamiętani jako ci, co podeszli trojańskie wojska konnym podstępem!

Vox ugina nogi, aby Ignacy mógł go dosiąść. Futro obejmuje swojego rumaka za szyję i mówi.

– Pędźmy! A ty Odysie na nasz znak czekaj!

Wybiegają zza załomu i stają kilkanaście metrów od grupki mężczyzn.

– Panowie! Pozdrawiamy was i wasze plemię! Jesteśmy z Achiwów, orle gniazda nam posłaniem! – krzyczy Ignacy.

– Co to za błazny? – pyta jeden niepewnie.

– Pewnie się napierdolili…

– My niesiemy wam odrodzenie. My, nowe pokolenie! Odbieramy wam wasze mienie, a szlachectwo i idee wasze, i cele piękne, które do zguby Ilion zaprowadziły, teraz są tylko pustymi słowami! Do ataku!

Vox zaczyna biec w stronę zdziwionej grupy. Dosiadający Arktura Futro wymachuje niewidzialnym mieczem i krzyczy przeraźliwie. Wbijają się w nich niczym kula w kręgle. Wszyscy upadli na ziemię. Ostrowski traci orientacje w sytuacji. Dopiero po chwili widzi wstających przyjaciół, którzy z zadziwiającą precyzją ruszyli w tę samą stronę… Lew zachowując trzeźwość umysłu, chowa się za lekko wystającym murkiem i z boku obserwuje ucieczkę przyjaciół, którzy dopiero po trzydziestu metrach rozdzielają się i pierzchną w boczne uliczki.

Kiedy wszystko się uspokoiło i zagrożenie zniknęło z pola widzenia, Ostrowski wyszedł zza załomu i ruszył wąską uliczką.

– Pod murem Ilionu każdą jego cegłę dotknąć mogę. Każda z nich to mimo wszystko my sami. Tacy sami, chropowaci, ceglastoczerwoni. Czuje ból i cierpienie pod palcami. – Lew maca ścianę bardzo ostrożnie, jakby zaraz miała się rozpaść. – Muszę zagłębić się, poczuć, a potem zniszczyć od środka.

Doszedł do drzwi baru. Były wielkie i drewniane. Czerwona farba, prawdopodobnie dwudziestoletnia, odpadała całymi płatkami. Ostrowski przytrzymał rękę na zimnych deskach, westchnął i w końcu nacisnął ostrożnie klamkę – jego głowa eksplodowała wspomnieniami.

(…)

Koniec

Komentarze

     Czyżby jeden z wielce sympatycznych bohaterów tej opowieści, Arktur Vox, to włąsnie ten --- zaimek wskazujący: ten, wlaśnie ten, ten, a nie kto inny ---  Arctur Vox, od niedawna sam przez siebie nazywany dośc fatalnie --- tak to odbieram ---  noxxem? Chyba jednakze gdzieś tam, na początku, Hektorowe krok, a nie hektorowe kroki --- bo wyraźnie rozmówca wskazuje na osobę, jednego z bohaterów Troi, nieomal ją w pijackim widzie przywolując...  

     Noxxem, oczywiście... Nie  pamiętałem pisowni artystycznego pseudonimu tego autora. Kajam się.

To oczywiście przypadek. Znalazłem jego imię buszując w internecie i tak mi się spodoało. Prosze, jaka sieć jest mała :D

     Może tak, a może nie... Akurat doczytałem. Ożywczy tekst, ale fantastyki w nim nie uświadczysz. Coś tak zdaje mi się, ze jest nadmiar dialogu nad opisem. Ale --- sprawnie to jest napisane i czytałem  z przyjemnoscią, a kilka razy wybuchnąłem szczerym śmiechem. Zalożenie jest bardzo interesujące, ocierające się o purnonsens. Część większej calości, jak mniemam?

      Pozdrawiam.

Fakt, zabawne, choć momentami meczące. Gdyby tekst był dłuższy, to nie wiem, czy zdzierżyłbym. Z fantastyką słabo.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Część całej opowieści, ale trzymanej w innym klimacie - oczywiście, że to nie fantastyka; wrzuciłem raczej dla sprawdzenia siebie.

A wiesz Autorze, że niedawno miałam bliskie spotkania z podobną fantazją narodu polskiego. Tylko tym, których widziałam, bliżej było do Sienkiewicza. Opinia jak Bohdana.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Po przeczytaniu wyobraziłam sobie, jakby to wyglądało, gdyby na co dzień takie wariacje językowe występowały zamiast zaczepek z cyklu "co się k*** gapisz". Ach, język ubożeje, co prawda, to prawda ;) Niezły pomysł, działa na mą wyobraźnię i zmusza do uśmiechu.

Nowa Fantastyka