
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Klucz do Litarii.
Słońce wyłoniło się zza chmur, oświetlając stare, zamkowe mury. Alante skręciła w prawo, omijając je łukiem. Poranek był chłodny, a wiatr targał jej kasztanowe włosy. Włożyła dłonie w kieszenie czarnego płaszcza i ruszyła w stronę przydrożnej karczmy. Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do środka. Maleńki dzwoneczek przy futrynie oznajmij jej przybycie.
– Długo cię nie było – przywitała ją gruba kobieta, wychodząc za lady. W dłoni trzymała brudną szmatę, którą wycierała kufle do piwa – były jakieś problemy?
– Żadnych – odpowiedziała Alante.
Rzuciła na stół niedomkniętą torbę. Na blat wypadły czarne ubrania i zakrwawiony sztylet. Gospodyni spojrzała na broń, wykrzywiając usta. Wyciągnęła z kieszeni fajkę i podeszła do trójnóżka. Szczypczykami wyciągnęła węgielek i zapaliła nim tytoń. Zaciągnęła się i zapytała:
– Masz ten miecz, po który was wysłali?
– Gerny zabrał go do bractwa – odpowiedziała, nalewając sobie żółty trunek. Pociągnęła porządny łyk i odstawiła dzban z piwem na miejsce – po co im taka błyskotka? Bracia nigdy nie byli rządni bogactwa. To do nich niepodobne.
– Mnie nie pytaj – odpowiedziała kobieta, wracając do wycierania szkła – ja tylko przekazuje wam zlecenia, nie obchodzą mnie motywy działania zabójców.
– Bracia wolą, jak mówi się na nas dzieci nocy.
– Gówno mnie obchodzi, co wolisz ty i twoi bracia, jak również czy posiadacie te wasze magiczne zdolności. Dla mnie zabójcy, to zabójcy – rzuciła szmatę i zniknęła pod ladą – wczoraj znów przyszedł ten młodzieniec – powiedziała, kładąc na blacie kopertę, zaklejoną czerwoną pieczęcią – powinnaś uważać na ludzi z zamku, kręci się tam dużo łowców. Po bitwie pod czerwoną twierdzą namnożyło się ich, jak grzybów po deszczu. Chodzą tylko po ulicach i łypią na każdego mieszkańca, szukając „magicznych". Pomaganie wam zrobiło się ostatnimi czasy niebezpiecznym zajęciem.
– Skoro boisz się łowców, to dlaczego pomagasz Bractwu? – zapytała odbierając list. Pieczęć na nim przedstawiała wyjącego wilka. Już gdzieś widziała ten herb, jednak w tym momencie pamięć płatała jej figle.
– Łowcy służą królowi, a nasz młody władca zapomniał o obowiązkach protektora królestwa. Każdy ma już serdecznie dość jego zarozumiałości i wyłudzania podatków. Nie wspomnę już o egzekucjach Bogu ducha winnych mieszkańców. Nasze państwo krwawi, a król zabawia się z dziewkami – splunęła na podłogę – fakt, że bractwo przyjmuje w swoje szeregi tylko osoby obdarzone magicznym talentem, a wszyscy „magiczni" od czasów Alistara to wrogowie królestwa. Po stu latach od śmierci czarnoksiężnika, matki straszą nim niegrzeczne dzieci, a tacy jak wy nadal sieją przerażenie. Pytasz mnie dlaczego wam pomagam? Gdyby nie fakt, że „magiczny" uratował mi życie, już dawno wydałabym cię strażnikom króla. Idź już do siebie i zabierz tą broń, zanim klienci ją zobaczą.
Alante wepchnęła rzeczy do torby. Dopiła piwo do końca i udała się na piętro. Przeżarte przez korniki schody skrzypiały pod jej stopami, a smród wilgoci drażnił nozdrza. Dziewczyna przeszła przez korytarz, zatrzymując się przy ostatnich drzwiach po lewej. Przekręciła klucz i nacisnęła klamkę. Zawiasy zaskrzypiały i drzwi otworzyły się szeroko.
Pokój był mały. Wąskie okno wychodziło na południe. Na wyposażenie składało się łóżko, mała komoda pod ścianą i stojące obok krzesło. Alante rzuciła swoje rzeczy na posłanie i odsunęła szafkę na bok. Ze skrytki w ścianie wyciągnęła szkatułkę. Przez chwilę spoglądała na ornament przedstawiający tańczące pośród chmur smoki. Przejechała palcem po jednym z nich i westchnęła.
– Tęsknisz za domem? – usłyszała pytanie.
Poczuła znajomy korzenny zapach. Odłożyła szkatułkę na miejsce i odwróciła się w stronę okna. Na parapecie siedział srebrno-niebieski kocur. Obrzuciła go obojętnym spojrzeniem i wróciła do maskowania skrytki. Gdy odwróciła się ponownie, kot znikł, a na jego miejscu siedział młody mężczyzna. Jego długie włosy w tym samym kolorze, co kocia sierść, opadały mu do ramion. Nienaturalne żółte oczy, obserwowały uważnie każdy jej ruch.
– Mijałem właśnie kolejną grupę łowców – oznajmił, spoglądając na leżący na łóżku list. Znikł jej z oczu, aby po chwili pojawić się na łóżku, z kopertą w ręku – idę o zakład, że nasz młody król coś kombinuje.
– Niby dlaczego nagle miałby się interesować sprawami królestwa? – zapytała, wyrywając mu list z ręki.
– Może z powodu tych ataków na arystokrację? – zapytał, uśmiechając się do niej – Twoje bractwo nic o tym nie wie?
– Po pierwsze, to nie moje bractwo, o czym dobrze wiesz…
– Tak, tak wiem, przyłączyłaś się do niego tylko dlatego, żeby mieć wzgląd na sprawy królestwa – przerwał jej.
– … po drugie – mówiła dalej, nie zwracając uwagi na jego wtrącenie – ja tylko wypełniam misję, w dupie mam ich motywy.
– Może jednak powinnaś się nimi zainteresować? – odpowiedział – Jeśli te morderstwa na „niemagicznych" będą trwały, to król pójdzie za przykładem swojego przodka i powtórzy się historia spod czerwonej twierdzy.
– Nie powtórzy się – odpowiedziała mu, łamiąc pieczęć na kopercie – nie mam zamiaru mieszać się w sprawy ludzi – umilkła na chwilę, aby przeczytać list. Przez moment na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Myślę, że pomyłki mojego ojca, a później Seneda, w szczególności Seneda wystarczająco pokazały, że Vezerusi powinni trzymać się z dala od ludzi, zarówno tych obdarzonych magicznymi zdolnościami, jak i tych „niemagicznych".
– Oj pokazały – powiedział z ironią w głosie – zwłaszcza na przykładzie Alistara. Kiedy Ottan przebił jego pierś, przynajmniej dowiedzieliśmy się, że człowiek potrafi zabić Vezerusa. Co do Seneda, to wcale nie żałuje jego śmierci. Chłopak miał lekką wadę na umyśle, z resztą trudno się dziwić, w końcu był w połowie człowiekiem.
Alante obdarzyła go morderczym spojrzeniem, ale nic nie odpowiedziała na jego uwagę. Podeszła do komody i zaczęła w niej grzebać. Po chwili rzuciła na łóżko dwie sukienki. Spojrzała na nie z zamyśloną miną, lekko marszcząc nos. Zawsze tak robiła, gdy się nad czymś zastanawiała.
– Weź tę zieloną, bardziej podkreśli kolor twoich włosów – powiedział Vetel.
– Masz rację – odpowiedziała, rzucając fioletową sukienkę na komodę – a teraz spadaj, chce się przebrać.
– Znowu idziesz się z nim spotkać? – zapytał, zmieniając się w kota i z powrotem wskakując na parapet – nie chcesz się mieszać w ludzkie sprawy, a zmierzasz w stronę tego samego błędu, jaki popełnił twój ojciec. Czy ten chłopak aż tak przypomina ci Kalisto, że serce wygrywa z rozumem?
Spojrzała na niego rozdrażniona, po czym machnęła ręką zatrzaskując okno i zrzucając zwierzę z parapetu. Ubrała się, odgarnęła z czoła loki, związując je z boku kokardką i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Skowronek rozśpiewał się na pobliskim drzewie, dając upust swojej radości. Alante zboczyła z dróżki prowadzącej do tartaku i zaczęła przedzierać się przez las. Drzewa rosły w tej części zacznie gęściej. Niedaleko niej przechadzały się sarny, a dzięcioły, jak szalone uderzały w pnie. Raz nawet przed Alante pojawił się wilk, jednak po słabej dawce elektryczności, stracił chęć do ataku. Dziewczyna skierowała swoją dłoń na tarasujący jej drogę ostrokrzew. Liście uschły, po czym cała roślina zmieniła się w popiół. Co parę kroków musiała ponownie korzystać ze swoich umiejętności, aby utorować sobie przejście.
Po kilku minutach marszu, przed jej oczami ukazała się płacząca wierzba, samotnie stojąca na polance. Alante stanęła pod nią i wyciągnęła list. Na górze naskrobane było kilka słów, a resztę papieru zajmował szkic lasu. Zerknęła na niego w poszukiwaniu drzewa, jednak nie było go na mapie. Z listem w ręku ruszyła przed siebie, próbując dopasować elementy krajobrazu, do tych na szkicu, nadaremnie. Zrezygnowana zgniotła papier w kulkę i rzuciła za siebie. Stanęła w miejscu i westchnęła.
Zamknęła oczy i wyzwoliła niewielką część swojej energii. Kiedy jej powieki się podniosły, tęczówki świeciły czystym srebrem. Kolorem, który odziedziczyła po swoim ojcu, władcy Vezerusów. Dzięki niemu była w stanie przeniknąć do najmniejszych zakamarków lasu, nie ruszając się z miejsca.
– Znalazłam cię – powiedziała po chwili, uśmiechając się do siebie. Zamaskowała z powrotem swoje nieludzkie oczy. Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę ruin.
Na miejscu ostrożnie przeskoczyła przez niewielki murek, pozostałość niegdyś wielkiej budowli. Ominęła stary kominek, z którego zostało tylko palenisko i wyszła na dziedziniec. Na samym jego środku rósł wiekowy dąb. Przeszła pod jego rozłożystymi konarami i wyszła za grubego pnia, stając za odwróconym do niej plecami młodym mężczyzną. Oparła się o drzewo i przez moment się mu przyjrzała. Nie cierpiała, kiedy Vetel miał rację. Dastian rzeczywiście przypominał Kalisto. Był wysoki i dobrze zbudowany, do tego również był leworęczny, o czym świadczył przypięty przy prawym biodrze miecz.
– Dosyć dziwne miejsce na spotkanie – przywitała go.
Odwrócił się w jej stronę. Zielone oczy zalśniły na jej widok. Uśmiechnął się, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. Nawet z twarzy jest do niego podobny – pomyślała. Wydatne kości policzkowe i ten bystry wzrok.
Poznała go przypadkiem, jakieś pół roku temu. Przystojny nieznajomy. Dopiero Vetel uzmysłowił jej, co ją przyciągało do Dastiana. Widziała w nim lustrzane odbicie Kalisto, mężczyzny, który był jej przeznaczony na męża. Ta ślepa fascynacja sprawiła, że Alante praktycznie nic o nim nie wiedziała. Kiedy wyjeżdżał zostawiał jej wiadomości w karczmie, a ona nawet nie pytała, czym się zajmuje. Teraz gdy w końcu to sobie uświadomiła, spoglądając na niego, w głowie miała same pytania, bez odpowiedzi.
– To miejsce ma bogatą historię – powiedział, podchodząc bliżej. Pochylił się w jej stronę i przylgnął wargami do ust dziewczyny. Odwzajemniła pocałunek. Odsunął się, gładząc ją po policzku – Ponad wiek temu rzemiosło w tym miejscu było na najwyższym poziomie, kuźnie pracowały dniem i nocą, a na tamtym placu – wskazał w stronę z której przyszła – ćwiczyli najlepsi szermierze w królestwie. Wszyscy tutaj pracowali w pocie czoła, aby pokonać Alistara. Mój dziadek był młodzieńcem, kiedy przyjęto go na służbę, jako łowce. Zwykły wieśniak, a znalazł się pomiędzy arystokracją – złapał ją za rękę i zaprowadził przed główne wejście. Znad kamiennej kolumny spoglądał na nich odlany z brązu młody wojownik. Wbijał miecz w ciało, leżącego przed nim mężczyzny. Napis pod rzeźbą głosił „Ottan, pogromca magii, zabójca Alistara" – Dziadek przyprowadził tutaj mojego ojca i powiedział mu „pamiętaj synu, nieważne kim się urodziłeś, tylko kim chcesz zostać". Następnego dnia wyjechał na czele łowców na swoją ostatnią kampanię, zapamiętaną przez historię, jako bitwa pod czerwoną twierdzą. Niestety już z niej nie wrócił.
Wiele osób nie wróciło – pomyślała. Magiczni pamiętają ją raczej jako „rzeź pod czerwoną twierdzą" i to nie za sprawą łowców, ale Seneda, który w ataku szału, wybił nie tylko ludzi króla, ale również zaprzysiężonych z Vezerusami magicznych.
Alante nie spuszczała wzroku z przedstawienia zabijanego mężczyzny. Postać trzymała w lewej dłoni berło, którego koniec ozdabiał kryształ. Rzeźbiarz przedstawił go trochę niezgrabnie, zmieniając kształt z podłużnego na okrągły. Dziewczyna znała ten czarny klejnot. Swego czasu widywała go codziennie. Klucz do Litarii. Poznała również samą postać. Gdy spojrzała na jej twarz, w oku zakręciła się łza.
– Ottan, zabił Alistana w bitwie pod Kemeth – mówił dalej Dastian.
– Zranił – poprawiła go – ale śmiertelnie, więc można powiedzieć, że w Kemeth Alistan był już jedną nogą w grobie.
– Zabił – naciskał chłopak – Ottan przebił mu serce.
– A ty niby skąd możesz to wiedzieć? Nie było cię tam.
– Mój ojciec mi powiedział.
– Kolejna z historii, w których ludzie wychwalają czyny, będące jedynie kłamstwem – powiedziała, spoglądając ze wstrętem na postać Ottana – On nie był żadnym bohaterem tylko zabójcą.
– To mój dziadek! – powiedział nagle Dastian – i to Alistan i jego rodzina byli potworami, którzy mordowali mężów i osierocali dzieci!
Alante całkowicie zmroziło. Stała obok wpatrując się ślepo w chłopaka. Ottan jego dziadkiem? – zapytała sama siebie. Nie, to niemożliwe, nie mogłam zakochać się w potomku zabójcy mojego ojca…nagle poczuła się słabo. Teraz dopiero przypomniała sobie skąd zna wyjącego wilka z pieczęci. To ten herb widziała podczas ucieczki spod czerwonej twierdzy.
– Tylko mój dziadek wiedział, czym tak naprawdę był Alistar – mówił dalej Dastian, nie wracając uwagi na Alante – Wracając z Kemeth powiedział swojej żonie, że nie walczył z człowiekiem, nazwał go „demonem w ludzkiej skórze", a jego dzieci „potomkami diabła"…
– Wystarczy! – przerwała mu. Tym razem to Dastian spojrzał na nią zdezorientowany. Miała już dosyć tych kłamstw. Szok znikł, ustępując miejsca wściekłości – To Ottan jest winny rzezi pod czerwoną twierdzą, to on doprowadził do rozpadu mojej rodziny i to przez niego musiałam zabić Seneda!! – Wykrzyczała to chłopakowi prosto w twarz. Przeszłość ciążyła jej na sercu, jak ołów. Po tym, jak spłonął zamek, a łowcy zaczęli polowanie na "magicznych", Alante musiała uciekać. Nigdzie nie zagrzała długo miejsca. Kiedy przyjechała do Negradu i spotkała Dastiana, miała nadzieję, że wszystko się ułoży i w końcu znalazła „dom". Myliła się jednak.
Ręce zaczęły jej się trząść, traciła nad sobą panowanie. Wiedziała, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, to odsłoni przed Dastianem swój prawdziwy wygląd. Zacisnęła dłonie w pięści, zrobiła parę kroków w tył, oddalając się od chłopaka.
– Co miało znaczyć „musiałam zabić Seneda" ? – zapytał, marszcząc brew – On zginął z ręki swojej siostry – jego dłoń powędrowała w kierunku miecza – Alante, kim ty jesteś?
Na ręce dziewczyny pojawił się szary znak. – Nie zmuszaj mnie do tego Dastian – powiedziała, kumulując energię na znaku – nie mam zamiaru z tobą walczyć, jednak jeśli mnie zaatakujesz, odpowiem tym samym. Twój ojciec musiał ci powiedzieć do czego zdolni są „potomkowie diabła".
Chłopak przez moment się zawahał, ta chwila wystarczyła Alante. W sekundę później pojawiła się za nim. Dastian chwycił za rękojeść, ale dziewczyna była szybsza. Unieruchomiła mu dłoń i przyciągnęła go do siebie.
– Kim ty jesteś? – zapytał ponownie.
– Przecież już wiesz – odpowiedziała mu.
– Nie możesz być córką Alistara, ona żyła ponad sto lat temu.
– Sam powiedziałeś, że mój ojciec nie był człowiekiem. Cóż masz rację.
Chłopak odchylił głowę do tyłu i wtedy zobaczył jej srebrne tęczówki. Ku zdziwieniu Alante, w jego oczach nie było przerażenia. Nie zareagował na jej odmienność, jak inni ludzie. Dziewczyna rozluźniła uścisk, pozwalając Dastianowi się odwrócić. Tym razem to on zwiększył dystans pomiędzy nimi.
– Nie puścisz mnie tak po prostu, co nie? – zapytała.
– Jestem łowcą, Alante – odpowiedział jej.
– A ja magiczną – dodała.
Dastian wyciągnął miecz w tym samym momencie, kiedy Alante ruszyła na niego. Po chwili stanęli twarzą w twarz. Dziewczyna poczuła piekący ból w boku. Spojrzała w dół. Na jej zielonej sukience pojawiła się bordowa plama, a srebrna głowica zalśniła czerwienią. Chwilę później po dłoni dzierżącej ostrze popłynął strumień krwi. Zaklęcie, którego użyła, trafiło prosto w ramię chłopaka. Bezwładna dłoń puściła rękojeść. Obydwoje podnieśli wzrok, spoglądając sobie prosto w oczy.
Alante wyczuła zbliżającą się w jej stronę energię. Odwróciła głowę i resztkami sił, odsunęła się na bok, upadając na kolana. Jasna kula uderzyła w Dastiana, odrzucając go na trzy metry do tyłu. Uderzył głową w kolumnę i stracił przytomność.
Przed Alante pojawił się wysoki mężczyzna. Stanął do niej tyłem, w dłoni formując kolejną kulę. Długie, srebrne włosy, spięte u dołu, opadały mu za biodra. Rozejrzał się dookoła i po chwili, nie widząc żadnego wroga, dezaktywował zaklęcie. Dziewczyna podniosła wzrok, w tej samej chwili, odwrócił się i ukucnął obok niej.
– Nett, co ty tutaj robisz? – zapytała mężczyznę.
– Vetal kazał mi cię poszukać – odpowiedział i jednym, szybkim ruchem wyciągnął znajdujące się w ranie ostrze. Alante krzyknęła z bólu i oparła się o jego ramię. Rozdarł materiał dookoła rany i się jej przyjrzał -wygląda nieciekawie – stwierdził.
Posadził ją na najbliższym murku, jedną ręką przytrzymując, żeby nie spadła. Drugą rozpinał koszulę. Alante czuła, jak traci siły, z każdą sekundą plama na sukni stawała się coraz większa. Nett usiadł obok niej, przybliżając jej głowę, do swojej szyi. Spojrzała na jego bladą skórę i rozchyliła wargi. Jej kły wydłużyły się, by po chwili zatopić się w tętnicy. Piła łapczywie jego krew, pochłaniając z nią również energię chłopaka.
Przed oczyma zaczęły przemykać obrazy, wspomnienia Netta. Pałac w Litarii, krainy Vezerusów, ćwiczenia Netta z Kalisto, ucieczka do świata ludzi, jej ukochany zostający po drugiej stronie bramy, czerwona twierdza – ich nowy dom, wesele jej ojca z ludzką kobietą, narodziny Seneda, wszystko to napływało do jej głowy. Widziała jego daremne poszukiwania Sansarytu – Klucza do Litarii. Nagle przed jej oczyma pojawił się obraz ostatnich godzin, Nett w płonącej wiosce bractwa, Gerny cały we krwi. Mężczyzna nie pozwolił jej obejrzeć wszystkiego, siłą odsunął ją od szyi.
– Co to było? – zapytała, łapiąc się za bok. Poczuła bijące od ciała ciepło i po chwili rana się zasklepiła – Dlaczego bractwo płonęło? Co się stało Gernemu? Co ty w ogóle tam robiłeś? – zaczęła zarzucać go pytaniami. To, co zobaczyła nie podobało się jej.
– Spokojnie Pani – odpowiedział wstając – Gernemu nic nie będzie, Vetel się właśnie nim zajmuje. Jednak osoba, która go zaatakowała nie posiadała zwykłych, magicznych umiejętności. Poza tym, to co stało się w wiosce… – umilkł na chwilę, po czym spojrzał na Alante. Jego oczy stały się poważne – …jakbym widział powtórkę z nocy pod czerwoną twierdzą. Z ciał ludzi został tylko popiół, a ich głowy były wbite na pale.
– A Gerny? Mówił coś? – zapytała przerażona.
– Zanim stracił przytomność, wspominał coś o mieczach i sansarycie oraz…
– Tak? – naciskała.
– Wymówił imię… Sened.
– Mogłeś źle dosłyszeć – powiedziała po chwili ciszy.
– Pani, Gerny miał ślady po kłach na szyi. Jeśli nie zrobił tego nikt z nas, to zostaje tylko jedna osoba. Wiem, że to niemożliwe, ale Sened był w końcu w połowie Vezerusem, mógł przeżyć tamtej nocy.
Alante pobladła. Gdyby nie siedziała, pewnie zsunęłaby się na ziemię. To niemożliwe, przecież widziałam, jak spada z klifu. Jeśli Nett ma rację i to był Sened…
– Wracamy do karczmy – powiedziała, wstając.
– Tak jest – odpowiedział, wyjmując miecz i kierując się w stronę Dastiana.
– Co masz zamiar zrobić? – zapytała.
– To łowca – powiedział, podnosząc ostrze.
Oczy Alante zabłysły i broń zmieniła się w żelazne wióry. Nett trzymał w dłoniach samą rękojeść.
– Nie jestem moim bratem Nett, nie mam zamiaru go zabijać – powiedziała podnosząc głos.
– Jak rozkażesz Pani – odpowiedział, wyrzucając to co zostało z miecza.
Alante podniosła srebrne ostrze Dastiana i ruszyła w stronę lasu. Zanim jednak znikła za drzewami, spojrzała ostatni raz na nieprzytomnego chłopaka. Po jej policzku pociekła łza.
Na zewnątrz zapadał zmrok. Ptaki umilkły, a drapieżniki wyszły na nocne łowy. W gospodzie za miastem panował tłok. Każdy pił, jadł i tańczył. Na piętrze natomiast trójka Vezerusów stała przy łóżku, na którym leżał nieprzytomny Gerny. Vetel podał mu wcześniej rozcieńczoną krew i jego rany powoli zaczynały się zabliźniać. Jedyne, co im teraz zostało, to modlić się, żeby ciało chłopaka się nie poddało.
Alante zamyślona, wpatrywała się w srebrny miecz, który zabrała Dastianowi. Mam nadzieję, że nic mu nie jest – pomyślała. Chociaż dowiedziała, że jest łowcą i potomkiem osoby, która zabiła jej ojca, to jednak przyłapała się na tym, że w głębi duszy coś do niego czuła. A może Vetel miał rację? Może to za Kalisto tęskniła, a Dastiana traktowała jako jego odpowiednik?
– Co teraz zrobimy? – zapytał Vetel – znowu będziemy uciekać?
– Alante, Pani ? – zapytał Nett.
– Eeeee tak? – ocknęła się.
– Pytaliśmy, co teraz zrobimy – powiedział Vetel, siadając na parapecie – skoro ten skurczybyk żyje, to będzie domagał się tronu po Alistarze.
– Sened nigdy nie zostanie królem, żaden Vezerus nie zgodzi się, żeby półczłowiek zasiadał na tronie Litarii – oburzył się Nett – poza tym to Kalisto jest prawowitym dziedzicem Alistara i to on obejmie władze.
– Jeśli nadal żyje – odgryzł się – wątpię, że Zefer zostawiłby dziedzica tronu przy życiu, po tym jak dopuścił się zamachu stanu. Każdy Vezerus przy zdrowych zmysłach w takiej sytuacji pozbyłby się stojącej mu na drodze przeszkody.
– Kalisto żyje! – upierał się Nett – wiem to.
Vetel odwrócił twarz i prychnął. Nett wstał. W jego dłoni zaczęła formować się kula.
– Przestańcie ! – rozkazała Alante – bójka nie pomoże nam w rozwiązaniu problemu – powiedziała podchodząc do skrytki za szafką. Wyciągnęła z niej szkatułkę i usiadła w nogach łóżka. Pogładziła wieko i westchnęła – tylko czysto krwisty może zostać władcą. Jednak w naszej sytuacji i tak nie ma to większego znaczenia. Bez sansarytu Sened nie dostanie się do Litarii. A nawet jeśli jakimś cudem by tego dokonał, to ludzie Zefera zabiliby go na miejscu.
Zapadła cisza.
Gerny poruszył się nagle, odzyskując przytomność. Przechylił się na bok, wypluwając ślinę zmieszaną z krwią. Vetel od razu do niego podszedł, pomagając mu usiąść. Chłopak spojrzał na towarzyszy, po czym jego wzrok zatrzymał się na Alante.
– Pani – wyksztusił.
– Daj mu coś do picia – poleciła mężczyźnie.
Gerny przełknął parę łyków, po czym powiedział – przepraszam, nawaliłem.
– To nie twoja wina, nie mogłeś przewidzieć, że w tym czasie, bractwo zostanie zaatakowane.
– Nie – wyksztusił i wypluł krew – w wiosce już od dawna nie było życia. On już tam był, gdy przyszedłem z mieczem – Gerny dostał ataku kaszlu, gdy odzyskał oddech mówił dalej – To Sened, on ich wszystkich zabił.
– Więc to prawda, że przeżył – powiedziała smętnie.
– On wie… – mówił dalej Gerny – … ,wie o kluczu do Litarii.
– No i co z tego? – zapytał Vetel – przecież sansaryt zaginął. Sama wiedza nic mu nie da.
Chłopak pokiwał przecząco głową, po czym złapał się za klatkę, dostając kolejnego ataku kaszlu. Po chwili podniósł wzrok, zauważając srebrny miecz, leżący obok Alante. Wskazał go palcem.
– Miecz … – powiedział próbując złapać powietrze – Sened… je…szukał…
– Spokojnie – powiedział Vetel – oszczędzaj siły, twoje ciało nie doszło jeszcze do siebie.
Alante spojrzała na miecz, po czym wzięła go do ręki. Dopiero teraz wyczuła bijącą od niego energię. Przecież niosłam go przez całą drogę. Zmarszczyła nos, gorączkowo się nad czymś zastanawiając. W końcu położyła broń na stoliku i wyciągnęła w jej kierunku otwartą dłoń. Ostrze zalśniło, po czym roztopiło się, tworząc na stoliku srebrną kałuże. Spomiędzy płynnego srebra, dziewczyna wyciągnęła czarny odłamek. Gdy tylko kamień dotknął jej skóry, zalśnił, zmieniając kolor na biały.
– Sansaryt? – zapytali jednocześnie zdziwieni Nett i Vetel.
– Tylko jego odłamek – powiedziała Alante – potrzebny jest cały kryształ, żeby otworzyć bramę – umilkła na chwilę, po czym zwróciła się do Gernego – Sened ma resztę kawałków, prawda? – chłopak kiwnął głową potwierdzająco – Ma zamiar otworzyć przejście – dodała.
– Półczłowiek może to zrobić? – zapytał zdziwiony Vetel.
– Sened ma w sobie krew Vezerusów, jeśli będzie miał taką okazję, to otworzy te wrota – powiedziała podchodząc do drzwi – jednak pod żadnym pozorem nie możemy mu dać owej szansy – nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi.
Odwróciła się w stronę korytarza i stanęła twarzą w twarz z młodym mężczyzną. Jego krótkie, srebrne włosy, sterczały we wszystkie strony. Obrócił głowę w bok, ukazując bliznę przebiegającą od czoła, przez lewe oko, aż po brodę – pamiątkę po cięciu Alante.
– Witaj siostrzyczko – przywitał się z nią. W jego niebieskie, ludzkie oczy przepełnione były nienawiścią – Stęskniłaś się za mną?
– Sened … – powiedziała, ukradkiem chowając szkatułkę i kryształ pod spódnicę.
Nett i Vetel w sekundę znaleźli się obok Alante, z bronią w ręku. Sened się tym nie przejął. Znikł na chwilę za ścianą, po czym wyciągnął przed siebie półżywego Dastiana. Chłopak miał na ciele liczne rany cięte, a po szyi ciekła mu krew.
– Coś ty mu zrobił ?! – krzyknęła Alante.
– Ja? Skończyłem tylko to, co ty rozpoczęłaś, siostrzyczko – odpowiedział z wrednym uśmieszkiem – Zastanawia mnie jedna rzecz, dlaczego życie zwykłego człowieka, jest dla ciebie ważniejsze, od rodziny?
– Nie jesteś moją rodziną Sened – odpowiedziała – jesteś bękartem i pomyłką, za którą mój ojciec zapłacił życiem.
Uśmiech znikł z jego twarzy. Złapał chłopaka za szyję, wbijając mu w nią długie paznokcie. Dastian krzyknął z bólu. Alante zacisnęła pięści, poruszając się nerwowo.
– Zostaw go w spokoju – odezwała się do Seneda – To sprawa pomiędzy mną a tobą, on nie ma z tym nic wspólnego.
– Może i nie, ale wolę mieć jakieś zabezpieczenie, w razie gdyby poniosło twoich goryli – powiedział wskazując na mężczyzn obok niej.
– Myślisz, że przejmiemy się jednym marnym łowcą? – zapytał Vetel, wyciągając przed siebie sztylet.
– Nie! – powiedziała do niego Alante, kładąc mu dłoń na piersi.
– Jeden i to półżywy łowca – powiedział potrząsając Dastianem – to dla prawdziwych Vezerusów żaden problem. Co jednak powiecie na dwustu łowców i to uzbrojonym po zęby? – znowu pokazał swój wredny uśmieszek.
Nagle usłyszeli zbliżających się w ich kierunku jeźdźców. Odgłosy stawały się coraz wyraźniejsze. Zdecydowanie zmierzali w stronę karczmy. Vetel nie spuszczając wzroku z Seneda podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz, zauważając grupę ponad stu łowców. Przytaknął w stronę Alante.
– Coś ty zrobił? – zapytała Seneda.
– Nic szczególnego. Wspomniałem strażnikom o trójce magicznych, odpowiedzialnych za śmierć arystokracji, którzy zatrzymali się w karczmie za miastem.
Alante spiorunowała go wzrokiem, robiąc krok w jego stronę, ale zatrzymała się, kiedy Sened podniósł Dastiana nad ziemią, jeszcze głębiej wbijając się mu w szyję.
– Porozmawiajmy na osobności siostrzyczko – powiedział mężczyzna – każ swoim ochroniarzom znaleźć sobie inne zajęcie.
Gerny próbował wstać z łóżka, ale jego ciało było za słabe i spadł na podłogę. Sened spojrzał na niego ze wstrętem, po czym odwrócił wzrok na Alante, czekając na odpowiedź.
– Pani, nie powinnaś … – zaczął Nett.
– Zatrzymajcie łowców. – przerwała mu – O mnie się nie martwcie, nie dam się zabić byle komu. – Mężczyźni spojrzeli na nią i na Seneda, po czym obydwoje zniknęli, zeskakując z okna na dół.
– Od razu lepiej – powiedział mężczyzna – porozmawiajmy na dole.
Skierował się w stronę schodów, po czym zszedł do głównej sali. Alante podeszła do Gernego, aby pomóc mu położyć się na łóżku. Kiedy Sened znikł jej z oczu, wciągnęła z kieszeni szkatułkę, wręczając ją Gernemu. Kryształ natomiast schowała w kieszeni pod sukienką.
– Pilnuj tego, jak oka w głowie, od tego zależą losy Litarii – powiedziała, wychodząc.
Sened czekał na nią na dole, wygodnie usadowiony przy kominku. Dastian, leżał pod jego nogami, raz po raz próbując złapać powietrze. Alante przeszła nad ciałem gospodyni i stanęła przed mężczyzną zakładając ręce. Oberża wyglądała, jak po przejściu huraganu. Stoły i ławy walały się pod ścianą, a dookoła leżeli martwi klienci. Dziewczyna zmarszczyła brwi, spoglądając na Seneda.
– Porozmawiajmy o mojej koronacji – powiedział, nalewając sobie piwa.
– Nie mamy o czym rozmawiać – odpowiedziała mu – nie masz żadnych praw do tronu.
– Jestem synem Alistara! – oburzył się – Mam takie samo prawo do tronu, jak ty.
Dziewczyna nie przejęła się jego wybuchem. Nie miała zamiaru dać mu sobą kontrolować. Wiedziała, że musi zdobyć trochę czasu, zanim Nett i Vetel uporają się z łowcami.
– Najstarszym synem jest Kalisto i to on miał zostać władcą Litarii – odpowiedziała mu – poza tym nawet jeśli jakimś cudem chcieliby tobie dać tron, to musiałbyś ożenić się z czysto krwistą Vezeruską.
– Wiem o tym, Alante – przerwał jej – moja matka wycisnęła z ojca wszystkie informacje na temat Vezerusów i ich praw. Nasz ojczulek był strasznym gadułą, szczególnie w łóżku. Wiem również, że to ty jesteś jedyną pozostającą przy życiu czysto krwistą. Dlatego też wrócisz razem ze mną do Litarii – powiedział uśmiechając się do niej – A teraz oddaj mi ostatni z odłamków sansarytu – wyciągnął w jej kierunku dłoń.
Alante zaczęła się śmiać. Zdziwiony jej reakcją cofnął rękę. – Jesteś kompletnym głupcem Sened, jeśli myślisz, że pozwolę ci otworzyć bramę do Litarii – powiedziała przybliżając się do niego. – W państwie Vezerusów, nie ma miejsca na takie ścierwa, jak ty!
Mężczyzna zerwał się z miejsca. Złapał za kufel z piwem i cisnął nim o przeciwległą ścianę. Alante spojrzała ze strachem na Dastiana. Wiedziała, co Sened potrafił robić, kiedy tracił nad sobą kontrolę. Muszę go jakoś odciągnąć od chłopaka – pomyślała.
– Dosyć mam już twojego ględzenia Alante – powiedział wyjmując podłużny kryształ. Nagle znalazł się obok niej, przykładając jej kamień do policzka. Sansaryt zalśnił i zmienił odcień jej skóry na mlecznobiały. Przejechał nim wzdłuż jej głowy. Loki wyprostowały się, a rudy kolor ustąpił czerni. Sened odsunął się na parę kroków w tył, spoglądając na jej ciało, pokryte szarymi znakami.
– Jedno muszę ci przyznać, Alante. Jako Vezerus jesteś cholernie piękna – powiedział uśmiechając się – nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zezwalacie na związki pomiędzy rodzeństwem.
– Prędzej umrę, niż za ciebie wyjdę! – odpowiedziała mu. Znaki na prawym przedramieniu zalśniły i zmaterializowały się w biały miecz. – Wypuść chłopaka – rozkazała.
– Wypuścić? – zapytał, spoglądając na Dastiana – nie ma problemu.
Złapał go za kark i rzucił nim na naprzeciwległe okno. Chłopak przeleciał przez szybę z taką szybkością, że odłamki szkła wyleciały za nim na zewnątrz. Alante znikła Senedowi z oczu, ruszając za Dastianem. Złapała go w ramiona, zanim uderzył w stojącą na ganku studnię.
– Trzymaj się – powiedziała do niego, pomagając mu usiąść.
Nie wyglądał dobrze. Miał na ciele wiele ran ciętych, a na prawym ramieniu poparzenia od zaklęcia Seneda. Do tego co chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. Alante podwinęła sobie rękaw i przegryzła skórę w okolicach nadgarstka, po czym podsunęła rękę do ust chłopaka. Dastian spojrzał na nią, tracąc przytomność.
– Cholera – przeklęła odsuwając dłoń i przykładając sobie do warg.
Wessała się w rękę i pochyliła się w stronę chłopaka, przylegając wargami do jego ust. Siłą wlała mu do gardła swoją krew. Dastian ocknął się i przełknął płyn, krztusząc się. Po chwili jego ciało wygięło się w łuk i chłopak krzyknął z bólu. Alante przytrzymała go. Rany na jego ciele zagoiły się w okamgnieniu. Kiedy atak przeszedł, wycieńczony oparł się o drzewo.
– Czy Vezerusi nie mają czasem zakazu dzielenia się swoją krwią? – zapytał Sened wychodząc na zewnątrz.
Dziewczyna wstała, podnosząc miecz. Nim Sened zdążył mrugnąć rzuciła się w jego stronę. Odchylił się do tyłu i białe ostrze świsnęło mu przed oczami. Alante obróciła miecz w dłoni i zaatakowała ponownie. Tym razem zrobił krok do przodu, blokując jej cios, jednocześnie wyprowadzając atak pięścią. Dziewczyna zatrzymała ją wolną dłonią i odsunęła się do tyłu. Sened wyciągnął w tym czasie swój miecz. Zaczął się taniec śmierci. Obydwoje uderzali zawzięcie, próbując przebić się przez obronę przeciwnika. Z każdym kolejnym natarciem, Alante spychała brata w stronę lasu.
Po chwili stanęli naprzeciwko siebie, oddychając ciężko. Sened uwolnił swoją energię i jego oczy zapłonęły czerwienią. Chwilę później znajdujące się za dziewczyną drzewa stanęły w ogniu. Srebrne tęczówki zalśniły w ciemności, a na ostrzu Alante pojawiły się błękitne masy powietrza. Wystarczyło jedno machnięcie, aby ogień wraz z płonącymi drzewami obrócił się w nicość.
Sened uśmiechnął się do niej, po czym ich ostrza znowu się skrzyżowały. Alante zaatakowała, próbując przebić się dołem, jednak mężczyzna odczytał jej ruch i odsunął zrobił unik. Jego ostrze pomknęło w stronę dziewczyny, przecinając jej sukienkę wzdłuż boku. Z kieszonki ukrytej pod spodem, wypadł czarny kryształ. Obydwoje rzucili się w jego kierunku, jednak to Sened był szybszy. Złapał sansaryt, po czym wyprowadził kolejny cios, raniąc Alante w ramię. Dziewczyna opuściła miecz.
– Jednak miałaś go przy sobie – powiedział, wyjmując kryształ i przykładając do niego brakujący odłamek. Klejnot scalił się w jedną masę. – Czas wracać do domu siostrzyczko – oznajmił, podnosząc sansaryt do góry.
– Sened, nie rób tego – powiedziała, trzymając się za ramię – nie masz zielonego pojęcia, co czeka cię po drugiej stronie.
– W Litarii czeka na mnie tron po ojcu – odpowiedział, kumulując swoją energię w krysztale.
Sansaryt rozbłysnął w tym samym momencie, kiedy Alante zerwała się z miejsca. Powietrze przed nimi zgęstniało, a na tle czarnego lasu, zaczęła pojawiać się brama. Dziewczyna przystanęła i z przerażeniem w oczach przyglądała się, jak tworzące portal kamienie zajmowały swoje miejsca. Gdy wszystkie połączyły się ze sobą, zawiasy zaskrzypiały i drewniane wrota otworzyły się na oścież.
Mężczyzna roześmiał się na całe gardło – Nareszcie! Po tylu latach przygotowań, w końcu ujrzę Litarię.
Siostra jednak go nie słuchała. Nie spuszczała wzroku z bramy. Z białej okalającej ją mgły, wyłoniły się postaci. Każda o srebrnych włosach – znaku rozpoznawczym Vezerusów – uzbrojona po zęby. Idący na ich czele mężczyzna, rozejrzał się z niesmakiem. Alante na jego widok nawiedziły mieszane uczucia. Z jednej strony była to nienawiść, z drugiej zaś strach, który ostatecznie wygrał. Próbowała się wycofać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Stała więc w miejscu, obserwując, jak Sened zbliża się do Vezerusa.
– Miło z waszej strony, że wyszliście mi na powitanie – powiedział w stronę nieznajomego – Teraz zaprowadźcie swojego władcę do pałacu.
Mężczyzna w ogóle nie zwrócił na niego uwagi. Jego wzrok skupiony był na stojącej za Senedem dziewczynie. Uśmiechnął się, a Alante przeszły ciarki.
– Nie olewaj mojej osoby – oburzył się jej brat – Jestem twoim królem!
Vezerus spojrzał na niego lodowatym wzrokiem. – Uciekaj! – krzyknęła Alante, ale było już za późno. Czarne ostrze rozcięło powietrze. Głowa Seneda poszybowała do góry, po czym spadła pod nogi dziewczyny. W jego oczach ujrzała zaskoczenie.
– Ile to już będzie lat, Alante? – zapytał wojownik, strzepując krew z miecza – ostatni raz widziałem ciebie, kiedy znikałaś po drugiej stronie bramy – pochylił się i podniósł upuszczony przez Seneda kryształ. Zaczął zbliżać się do dziewczyny, podrzucając go w powietrzu.– Taka mała rzecz, a taka kłopotliwa – stwierdził przyglądając się klejnotowi – Klucz otwierający wrota do wszystkich wymiarów. Gdybym miał go wcześniej, nie musiałbym czekać tak długo, na otwarcie tej piekielnej bramy. Alistar chodź raz wykazał się inteligencją i uciekając wziął go ze sobą. – przystanął na chwilę, nasłuchując dochodzących za nimi odgłosów walki. Skinął na swoich ludzi, którzy zbliżyli się do niego – idźcie pomóc Vezerusom i przyprowadźcie ochroniarzy księżniczki – rozkazał, po czym zniknęli.
– Po co żeś tu przychodził, Zefer? – zapytała, odzyskując panowanie nad sobą – nie wystarczy ci władza nad Litarią?
– Teoretycznie jestem jej królem – powiedział, spoglądając jej prosto w oczy – jednak Rada bezustannie powtarza mi, że uzna mnie oficjalnie za władcę Vezerusów, kiedy się z tobą ożenię. To nasze prawo jest bezkompromisowe. Dlatego też czekałem cierpliwie, aż użyjecie sansarytu, aby zjawić się tutaj i zabrać cię do domu.
– To on chciał wracać nie ja – powiedziała wskazując na ciało Seneda.
– Ależ ja cię nie pytam, czy masz ochotę wracać. Zabiorę cię stąd nawet siłą – powiedział kierując dłoń w stronę karczmy. Jego piwne oczy, stały się jeszcze ciemniejsze i gospoda, wraz ze znajdującymi się w niej osobami, rozsypała się w drobny mak.
– Nie! – krzyknęła Alante – Tam był Gerny – spojrzała na Zefera wzrokiem przepełnionym nienawiścią – ty potworze!
Podniosła do góry miecz. Zefer pstryknął w palce i broń rozpadła się na kawałki – Alante dobrze wiesz, że nie masz ze mną żadnych szans. Nie zapominaj, że za panowania twojego ojca, byłem w Litarii generałem armii. No, a teraz chodź! – powiedział, wyciągając w jej stronę dłoń.
Spojrzała na nią ze wstrętem. Po chwili zapadła głucha cisza, umilkły nawet odgłosy walki sprzed gospody. Zefer zerknął w tamtą stronę, po czym podszedł bliżej, zatrzymując się przed Alante. Wyprowadziła w jego stronę cios, ale zatrzymał go, łapiąc ją za nadgarstek.
– Czemu się opierasz? – zapytał, przyciągając ją do siebie – razem stworzylibyśmy najpotężniejsze królestwo ze wszystkich wymiarów.
– Przepełnione nienawiścią, bólem i śmiercią? Nie, dziękuje Zefer, wolę już zginąć!
– Ach, ci czysto krwiści – westchnął – po mojej oficjalnej koronacji dopilnuję, żeby każdy, kto sprzeciwia się władcy, zawisnął na stryczku.
Alante zamachnęła się wolną ręką, uderzając go prosto w twarz. Zefer zamknął oczy, kiedy je otworzył stały się całe czarne. Złapał dziewczynę za szyję, przyciskając do pobliskiego drzewa. Jego palce zacisnęły się na jej tętnicy, dusząc ją. Próbowała się uwolnić, ale mężczyzna był za silny. W końcu poddała się i poczuła, jak zaczyna tracić przytomność.
– Zostaw ją ! – usłyszała znajomy głos.
Zefer rozluźnił uścisk. Upadła na ziemię, łapczywie łapiąc powietrze. Vezerus zmarszczył brwi, przyglądając się stojącemu z boku Dastianowi. Krew Alante uleczyła jego rany, jednak stojąc podpierał się o pień. – Odsuń się od niej! – rozkazał.
Mężczyzna spojrzał na dziewczynę, po czym zwrócił się do Dastiana – Zdajesz sobie sprawę chłopcze, że jesteś podobny do mojego starego rywala o rękę Alante?
– Nie obchodzi mnie to – odpowiedział, ledwo trzymając się na nogach.
– A powinno – stwierdził Zefer – no bo widzisz, ja z całego serca nienawidzę Kalisto, a ty cholernie mi go przypominasz.
Pojawił się nagle obok Dastiana. Chwycił jego głowę i uderzył nią o drzewo. Chłopak zachwiał się i osunął na ziemię.
– Nie rób mu krzywdy! – krzyknęła Alante.
Zefer zawahał się na chwilę, stając z ręką wyciągniętą w stronę chłopaka. Spojrzał na dziewczynę w tym samym momencie, kiedy obcy sztylet wbił mu się w dłoń. Syknął z bólu, łapiąc się za rękę. Zaraz przed nim wylądował Nett, zabierając Dastiana w bezpieczne miejsce. Zefer próbował ich zatrzymać, ale musiał zrobić unik przed ciosem Vetela. Pięść trafiła prosto w drzewo roztrzaskując je na wióry. Żółtooki wyprowadził kolejny atak, jednak Zefer był szybszy. Znalazł się za nim i uderzając w kark, pozbawił go przytomności. Nett w tym czasie pojawił się przed Alante, zasłaniając ją swoim ciałem.
– Zaczynacie mnie denerwować. – powiedział mężczyzna, wyjmując sztylet z dłoni. Rana błyskawicznie się zagoiła. – Nie dość, że co chwilę muszę przypominać mieszkańcom Litarii, kto teraz jest ich królem, to teraz jeszcze wy stawiacie bezsensowny opór – podniósł Vetela za włosy, mężczyzna krzyknął, próbując się uwolnić – powiem to ostatni raz Alante, chodź ze mną, albo powybijam wszystkich na których ci zależy. Zacznę od niego, a skończe na twoim bracie – Kalisto.
– On żyje?! – zapytała nagle.
Zefer posłał jej najbardziej wredny ze swoich uśmiechów – Żyje, siedzi sobie w lochach i czeka na twój powrót. Specjalnie go nie zabiłem, żeby był świadkiem naszego małżeństwa, żeby widział, jak odbieram mu wszystko, co kocha. Kiedy w końcu się załamie i będzie błagał o litość z satysfakcją wbije mu sztylet w serce.
– Nie mam zamiaru ci na to pozwolić!
– Alante nudzi mnie już przekomarzanie się z tobą, jak z dzieckiem – powiedział, wyjmując sztylet – twoja decyzja.
– Nigdy nie pozwolę, żeby ktoś taki, jak ty dłużej władał Litarią!
– Zła odpowiedź – ostrze błysnęło i Vetel zsunął się na ziemię z poderżniętym gardłem. Nett zareagował instynktownie, rzucając się na Zefera. Nie minęło parę sekund i padł pod jego nogami martwy.
Alante upadła na kolana – Nie…Nie! – krzyknęła. Po jej policzkach popłynęły obfite strumienie łez. Spojrzała na zbliżającego się do Dastiana mężczyznę. W oczach chłopaka widziała przerażenie. – Wystarczy! – krzyknęła w stronę Zefera – wystarczy już, rozumiem. Pójdę z tobą, tylko nie rób mu krzywdy – powiedziała łkając.
Zefer zatrzymał się. Spojrzał na klęczącą Alante i schował sztylet.
– Alante nie możesz! – krzyknął w jej stronę Dastian.
– Muszę to zrobić – odpowiedziała mu – przepraszam.
Vezerus podniósł ją z ziemi, stawiając na nogi. Bez słowa dała się zaprowadzić w stronę bramy. Kiedy znikała w jej wnętrzu, ostatni raz spojrzała na chłopaka. Z ruchów jej usta wyczytał „znajdź szkatułkę, wrócę po nią". Po chwili weszła we mgłę i wrota znikły.
Epilog.
Mężczyzna stanął na wzgórzu spoglądając na znajdujące się przed nim łąki. Słońce zachodziło za horyzont, żegnane przez śpiewające smętnie ptaki. Wyciągnął z kieszeni niewielką szkatułkę. Znajdujący się na niej ornament przedstawiał tańczące w chmurach smoki. Znalazł ją w karczmie, a raczej w tym, co z niej zostało. Spomiędzy całego wyposażenia oraz osób znajdujących się w zgliszczach, tylko ona nie zmieniła się w pył. Pogładził siwą szczecinę, przypominając sobie ile razy próbował otworzyć pudełko, nadaremnie. Jakby strzegło ją jakieś silne zaklęcie.
Ruszył w stronę starego dębu. Pod jego rozłożystymi konarami stały dwa nagrobki. Napis na nich głosił: "wierni Litarii". Położył na nich kwiaty i westchnął. Dzisiaj mijało piętnaście lat od czasu, kiedy Alante znikła po drugiej stronie bramy. Od tamtej nocy, codziennie tutaj przychodził. Siadał pod drzewem i wpatrywał się w miejsce, gdzie kiedyś pojawiła się kamienna brama. Dzisiaj było tak samo.
Oparł się o pień, podkładając sobie pod głowę zwinięty w kostkę płaszcz. Zamknął oczy i zasnął.
– To on? – zapytał męski głos.
– Tak – usłyszał przez sen odpowiedź.
Drugi głos należał do dziewczyny i Dastian go znał. W jednej chwili zerwał się na nogi, otwierając oczy. Przez moment został oślepiony przez jasne światło, kiedy jednak przyzwyczaił się do niego, zobaczył przed sobą otwarte wrota. W błękitnej poświacie stały dwie sylwetki. Jedną z nich mężczyzna rozpoznał od razu.
– Alante ! – krzyknął robiąc kilka kroków do przodu.
– Witaj ! – przywitała go, podchodząc bliżej.
Przez te piętnaście lat nie zmieniła się nic, a nic. Ta sama zgrabna sylwetka i młoda twarz. Dastian przyjrzał się, mierząc ją od góry w dół. Jego wzrok zatrzymał się na obfitych piersiach i wydatnym, okrągłym brzuchu.
– Jesteś w ciąży – powiedział zszokowany.
– Tak – odpowiedziała.
– To chyba nie jest dziecko…
– Nie – odpowiedziała szybko – Zefer nie żyje. Kalisto go zabił.
– Kto?
– Ja – odpowiedział jej towarzysz.
Kalisto podszedł do mężczyzny. Dastian spojrzał na niego i zaniemówił. Czuł się tak, jakby wpatrywał się w swoje młodsze odbicie. Tyle tylko, że miało ono długie, czarne włosy, a bystre oczy świeciły srebrem.
– To twój brat – powiedział do Alante.
– Owszem – powiedziała, przytulając się do ramienia Kalisto – oraz mąż. U nas w Litarii panują inne zasady niż w świecie ludzi. Królem może zostać tylko czysto krwisty Vezerus, a z rodów długowiecznych zostaliśmy tylko my. Poza tym pokrewieństwo krwi nie jest żadną przeszkodą do założenia rodziny.
– Ale jakim cudem udało się wam pokonać Zefera? Przecież to był potwór.
– Po powrocie Alante do Litarii, Zefer za bardzo się zrelaksował – odpowiedział mu Kalisto – nawet on sam nie zdawał sobie sprawy ilu narobił sobie wrogów przez te sto lat. Wystarczyło samo pojawienie się księżniczki w królestwie, żeby Vezerusi chwycili za broń. Co prawda, ze względu na potęgę uzurpatora, walki trwały parę lat, jednak ostatecznie udało się nam go pokonać – powiedział całując dziewczynę w czoło.
– Widzę, że u ciebie również dużo się zmieniło – powiedziała, wskazując na medalion na jego szyi.
– To masz na myśli? – powiedział wskazując na oznakę – kiedy król dowiedział się, że jako jedyny przeżyłem, tę noc, z całego zastępu łowców, odznaczył mnie tytułem dowódcy. Oczywiście nie wygadałem się, że tak naprawdę pomagałem magicznym.
Dziewczyna uśmiechnęła się, puszczając mu oczko. Puściła swojego męża i podeszła do Dastiana, wyciągając otwartą dłoń. Mężczyzna zrozumiał, czego chciała. Wyciągnął z kieszeni szkatułkę i położył na jej dłoni.
– Wiedziałam, że mogę na tobie polegać – powiedziała, przejeżdżając palce po wieku. Smoki na ornamencie poruszyły się i zamek puścił. Pokrywka odskoczyła do góry, ukazując wnętrze. Na czerwonej poduszeczce spoczywały dwa sygnety. Każdy z nich przedstawiał głowę smoka, z wyrytymi na obręczy starożytnymi znakami.
– Pierścienie? – zapytał zawiedziony – myślałem, że to jakaś magiczna broń, albo coś w tym stylu.
– Wybacz, że cię rozczarowałam – odpowiedziała całując go w policzek – te pierścienie to pamiątka po moich rodzicach. Poza tym, kiedy je nałożymy, nikt nie będzie miał obiekcji, co do tego, że jesteśmy prawowitymi następcami tronu.
– Vezerusi – westchnął – gdyby tylko ludzie o was wiedzieli, gdyby poznali całą waszą historię, to inaczej spojrzeliby na bitwę pod czerwoną twierdzą. Magiczni przestaliby być prześladowani, a łowcy nie musieliby zabijać swoich rodaków.
– Ludzie nie mogą o nas wiedzieć – powiedziała Alante.
– Spokojnie, nic nie powiem, w końcu milczałem przez te wszystkie lata – spojrzał jej prosto w oczy, po czym odwrócił wzrok – tęskniłem za tobą – powiedział w końcu.
– Wiem – odpowiedziała, podchodząc do niego i całując go w czoło. W miejscu, gdzie jej usta dotknęły skóry, pojawił się maleńki znak. – To dla twojego dobra. Kiedy się obudzisz, nie będziesz pamiętać ani mnie, ani całej sytuacji sprzed piętnastu lat.
– Alante… – powiedział, zamykając oczy.
Kiedy się przebudził, nastał nowy dzień. Rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, co tutaj robi. Zdezorientowany wstał i udał się w stronę zamku.
KONIEC.
Czy zdajesz sobie sprawę, że gigantyczna część tekstu to zdania pojedyńcze, ewentualnie najprostsze zdania złożone?
www.portal.herbatkauheleny.pl
Naprawdę?! Nie zauważyłem. Dobrze mi się czytało. Zaczęło się sztampowo ( magiczna dziewczyna, karczma, zakrwawiony sztylet), ale potem było niczego sobie. Jak na opowiadanie fantasty z elementami walki, to całkiem niezłe. Nad oceną jeszcze się zastanowię. Waham się między 4 a 5.
No jak się czułam jakbym jechała samochodem z kimś, kto nie bardzo sobie radzi ze sprzęgłem.
www.portal.herbatkauheleny.pl
A, to o tym. Rzeczywiście, Suzuki, masz rację. Krótkie, urywane zdania. Ciężko znaleźć zdanie, które byłoby dłuższe niż jedna linijka tekstu i/lub zawierało przynajmniej dwa przecinki. Jak jazda samochodem w stylu "skacze zając". Ale jakoś szybko wszedłem w klimat i rytm, i nie przeszkadzało mi to. Widać autor taki ma styl.