- Opowiadanie: froddo - Bohater

Bohater

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bohater

Idę już od wielu dni, chociaż nie jestem niziołkiem zmierzającym zniszczyć magiczny pierścień. Każdy chwila jest dla mnie walką, choć nie potrafię zabijać demonów gołymi rękami, ani nie jestem tak dobrze zbudowany i wytatuowany jak ten kto to potrafi. Nie potrafię siać spustoszenia mieczem, jak białowłosy wiedźmiarz, nie bojący się niczego. Nie jestem królewskim bękartem wyszkolonym na skrytobójcę, ani tak jak on nie posiadam umiejętności czytania w waszych myślach i porozumiewania się ze zwierzętami. Nie mam magicznej różdżki, ani nawet żadnej zaklętej broni. NIe posiadam żadnej supermocy, a jednak wedle wszelkich miar powinienem być nazywany bohaterem, przecież ja kiedyś uratowałem świat. To nie był mój świat, ale ocaliłem go, pomimo tego, że jestem całkiem zwykłym człowiekiem, tak nudnym i zwyczajnym jak tylko można być.

Miałem wtedy dwanaście lat, mało w porównaniu z innymi bohaterami, ale dokonałem wtedy czynu heroicznego. Byłem jeszcze dzieckiem, gołowąsem, na dodatek niezbyt odważnym… szczerze mówiąc byłem tchórzem. Wracałem z pola, zmęczony całym dniem pomagania ocju. Takie były czasy, że wszyscy musieliśmy pracować, nikt nie miał prawa narzekać, byliśmy ze sobą blisko i na swój sposób byliśmy szczęśliwi, że mamy co jeść. Ja, siostra, ojciec i matka, spędzaliśmy całe dnie w polu, własną siłą wyrywaliśmy naturze pokarm. Czuliśmy się jak wojownicy na polu bitwy, musieliśmy walczyć z matką naturą, żeby przeżyć. Niestety bylismy zwykłymi parobkami, jak wiele innych rodzin w tamtych czasach.

Doskonale pamiętam tamten dzień, właśnie wtedy uratowałerm świat, zwykły zbieg okoliczności, ale zazwyczaj właśnie tak robią bohaterowie. Był już wieczór, ale jeszcze nie było ciemno, poszedłem sobie na łąkę, poleżeć, bo rodzice nie zmuszali mnie do pracy jeśli byłem już zmęczony. To wszystko wydażyło się blisko lasu. Mała, wyglądająca na około sześć lat dziewczynka stała sparaliżowana strachem, a na przeciwko niej ogromny wilk, stojąc na czterech łapach górował wzrostem nad nią i niewiele mu brakowało, żeby i był wyższy ode mnie. W pierwszej chwili i mnie zdjął strach, sparaliżowało mnie tak, że ledwnie oddychałem, nawet śpiew ptaków ucichł. Zawsze byłem tchórzem i najlepiej wychodziło mi branie nóg za pas. Jednak tamtego dnia, nie potrafiłem nawet uciec, staliśmy tak we trójkę: mała dziewczynka, bojąca się drgnąć, ogromny basior stojący na przeciwko niej z wyszczerzonymi ogromnymi kłami i ja nieruchomy jak brązowy posąg, tamtej chwili poczulem impuls, był jak orzeźwiające smagnięcie wiatrem. Nie zastanowiłem się co robie, podniosłem kamień, rozmiaru mojej dwunastoletniej pięści. Widziałem jak wilk sztywnieje i szykuje się do ataku i choć nie byłem spartiatą mordującym bogów to w tamtej chwili zachowałem się tak jak on.

Zacząłem tupać i głośno krzyczeć, zanim món przeciwnik obrócił łeb w moją stronę, ciężki kamień trafił go w pysk, między nosem, a ślepiami, usłyszałem trzask pękających kości. Robiąc krok w jego stronę, podniosłem kolejny kamień i na oślep rzuciłem, tym razem trafiłem go w przednią łapę. Zanim schyliłem się po gróby kij który zauwarzyłem, potęzny basior odwrócił się i uciekł z podkulonym ogonem, piszcząc i kulejąc. Wbrew prawom natury, wielki myśliwy przegrał z małą ofiarą. Wziąłem tę małą w ramiona i oboje naraz zaczęliśmy płakać. Nic już nie zostało z mojej odwagi, wilk uciekł w jedną stronę, a ona w drugą. A my, dwójka małych dzieci usiedliśmy przytuleni i tak siedzieliśmy, dopóki nie usłyszeliśmy nawołujących nas głosów. Zmartwieni rodzice nas szukali, bojąc się o nas, otarliśmy łzy i wróciliśmy na pole do zbierających się już do domu rodziców. Nie powiedziałem o tym nikomu, ze strachu, że powiedzą, że zachowałem się jak głupiec, podejrzewam, że i ona nigdy nikomu o tym nie powiedziała, więc nikt nigdy nie nazwał mnie bohaterem.

Ty też, mnie tak nie nazwiesz, dobrze wiem, że to prawda. Przecież to co zrobiłem, zrobiłby każdy i to nie miałoby nic wspólnego z ratowaniem świata. Tylko czy jesteś tego pewnien? Przecież jakbym nic nie zrobił, świat by się skończył. Tak, dla tej dziewczynki byłby to koniec świata. Chociaż jej życie to tylko pola, łąki i mała drewniana chata dzielona z biednymi rodzicami, jednak to wszystko stanowiło cały jej świat, tak jak ona była bardzo ważną częścią świata jej rodziców. Świat umarłby, a świat trwałby nadal.

Słyszałem wiele histori o bohaterach ratujących świat. Mojej nikt nigdy nie opowiedział, nie zapełniła też oprawionej w skórę grubej księgi. Nie wyniesiono mnie na ołtarze, nie było żadnych pomników, ale mam nadzieję, że chociaż w sercu tej małej dziewczynki moje życie opatrzone jest mianem bohatera.

Od tego zdarzenia upłynęło wiele lat. Narodziło się milion światów, a milion światów przestało istnieć. Mój świat zmienił się kilka krotnie, ale nigdy nie przypuszczałem, że będę zmuszony znów wykazać się męstwem takim jak kiedyś. Dlaczego tchórz znów musiał uratować świat?

Kilka dni temu, sam nawet nie wiem ile, niemiłosiernie mnie pobito, mam szczęście, że w ogóle jeszcze żyje.

Obudził mnie wtedy kac, potworny ból klatki piersiowej i nóg. Ledwo widziałem przez opuchnięte oczy, więc nie bardzo wiedziałem, w którą stronę się udać, aby trafić do domu.

Od tego czasu idę przed siebie, muszę uratować świat, mój świat, tym bardziej wydaje mi się to ważne. Każde drzewo wygląda tak samo, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że ledwie widzę, zamiast śpiewu ptaków i szumu drzew słyszę własny świszczący oddech i powoli krążącą we mnie krew. Każda chwila jest walką. Stawiam nogę przed nogą, pomału, ostrożnie jakbym szedł po rozrzażonych węglach. Znów czuję mdłości, padam na kolana, wymiotuję, trochę żółci, trochę krwi. Skurcze żołądka w koncu powalają mnie na ziemię. Czuję, że znów tracę przytomność, staram się z tym walczyć, lecz już wpadłem w wir, wszystko wokół wiruje.

Od uratowania świata małej dziewczynki moje życie było nudne, każdy dzień składał się z tych samych powtarzanych zawsze rytuałów. Całe dnie spędzaliśmy całą rodziną na polu. Tak właśnie upłynęła moja młodość, ale chyba nie tak powinno wyglądać życie bohatera. Każdego ranka budziłem się obolały jak starzec, ale to był moj świat, byłem tam gdzie powinienem się znajdować. Trwało to do dwudziestego roku mojego życia. Wtedy właśnie poczułem, że chcę od zycia i świata czegoś więcej, stałem się niespokojny, nie spałem spokojnie, myśląc o tym co kryje się za granicami mojego świata. I wiecie co, po prostu odszedłem. Zbudziłem się jak co rano, gdy wszyscy wychodzili do pracy, ja udając problemy z żołądkiem, poszedłem w pobliskie krzaki, a po kilku minutach poszedłem w innym kierunku. Przez pobliskie łąki i malutkie wioseczki dotarlem do rzeki, która stanowila granicę mojego świata. Czułem wyrzuty sumienia, że opuszczam rodziców, ale uznałem, że tak będzie im lepiej. Po postawieniu pierwszego kroku, nie potrafiłem już zawrócić.

Szedłem tak wiele dni, nie przejmujac się porami dnia i nocy, nie mając nic ze sobą, nic oprócz ciuchów, które miałem na sobie, wystrzępioną lnianą koszulę i przykrótkie wełniane spodnie poprzecierane na kolanach. Spałem pod gołym niebiem, jadłem to co znalazłem, czasem udało mi się schwytać we wnyki zająca,moje życie skupiało się tylko na teraźniejszości, gdy byłem najedzony, nie przejmowałem się niczym, a gdy byłem głodny skupiałem się tylko na tym, abo go zaspokoić. Moje życie nigdy nie było takie proste i łatwe, nie potrzebowałem nic więcej. Byłem szczęśliwym drapieżnikiem i chciałem, żeby to trwało jaknajdłużej. Zazwyczaj omijałem skupiska ludzi z daleka, a czasem wchodziłem do wioski, poznałem wtedy wielu ludzi, ale byli oni jak mijane po drodze drzewa, podobne do siebie, nigdy więcej nie miałem ich ujrzeć. U kresu drogi czekało na mnie coś co przerastało moje największe oczekiwania, mieszkańcy nazywali to miastem. Było brudne i śmierdziało, ale dało mi największy dar na jaki mogłem liczyć.

Padający deszcz sprawił, że odzyskałem przytomność. Próbuję się podnieść, ale jestem zbyt słaby, przekręcam się na plecy, otwieram usta i leżę tak przez dłuższy czas pijąc deszcz. Czuję głód, ale nie mam zupełnie nic do jedzenia. Myślę o polowaniu, ale śmieję się sam z siebie, wiem, że w tym stanie nawet ślimaka bym nie upolował. W końcu postanawiam się podnieść, udaje mi się po kilku nieudanych próbach, najgorsze jest to, że nie mam bladego pojęcia skąd przyszedłem. Cały czas starałem się iść na wschód, ale niebo przykryły chmury, do tego mam takie zawroty głowy, że stojąc przy jednym drzewie widzę cały las. Nogi się pode mną uginają, więc siadam na mokrych liściach, plecami opieram się o pień starego dębu. Nerwowo rozglądam się na boki jakbym bał się, że kogoś tu spotkam. Ogarnia mnie senność, nie walczę z nią, przyjmuję jak długo wyczekiwaną kochankę. Zanim całkowicie zasnąłęm, zobaczyłem krzaczki jagód, obiecuję sobie, że jak się obudzę to je zjem. Nie pomyślałem nawet, czy widzialem je na jawie czy też nie. Pewnie ty myślisz, że już się nie obudzę, ale ja jeszcze nie ukończyłem swojej misji ratowania świata.

W mieście zaznałem życia o jakim wcześniej nawet śniłem, pełno straganów na których można było kupić niemal wszystko, pełno karcz w których można było kupić alkohol, mnóstwo alkoholu, a do tego kobiety, młodsze, starsze, ale najwięcej było ich w moim wieku. Zaznałem pierwszego w życiu seksu, a po nim zakochałem się na zabój, bynajmniej tak mi się wtedy wydawało, szybko okazało się, że ta którą pokochałem to biedna kurwa która nie miała zbyt wielu klientów. Dla mnie zaprzestała sprzedawać swoje ciało. Szybko wyprowadziliśmy się z miasta, bo nie chcieliśmy żeby to nas zniszczyło, nie mieliśmy pieniędzy, domu, ani żadnej rodziny, nie mieliśmy nic co by nas w nim trzymało, po prostu nie mieliśmy nic. Odchodząc zabrałem małego wygłodzonego pieska, nie mogłem go wtedy nakaramić, ale było mi go strasznie szkoda i nie potrafiłem zostawic go samemu sobie.

Zamieszkaliśmy na małej wsi, razem pracowaliśmy u miejscowego, bogatego gospdarza. Ja i ona, razem z pieskiem. Jakże byliśmy szczęśliwi. Wciąż brakowało nam pieniędzy, ale obywaliśmy się bez nich, ważniejsza dla nas była miłość. Nim się obejrzałem upłynął rok, a po nim następny. Nie mieliśmy dzieci, więc odkładaliśmy trochę pieniędzy. Po trzech latach, sam zacząłem płacić ludziom, za pracę na moim polu.

Budzę się w objęciach nocy, gęste chmury zasłoniły niebo tak szczelnie, że ledwie widzę czubek własnego losa. Moim żołądkiem znów targają skurcze, ale o dziwo czuję się trochę lepiej, wstaję i o omacku, delikatnie dotykając konarów drzew idę do miejsca w którym powinny znajdować się jagody. Bynajmniej tak zapamiętałem za dnia. Nachylam się i szukam ich jak ślepiec, w tym miejscu nic, dalej idę na czworakach. Sosonowe igły wbijają mi się w dłonie, ale czuję taki głód, że nie zwracam na nic uwagi. W końcu czuję pod palcami jagody. Próbuje usiąść, ule znów kręci mi się w głowie i udaje mi się tylko upaść. Powoli nie śpiesząc się, zrywam dojrzałe soczyste jagody, pod moim dotykiem tańczą na nich kropelki wody. Napełniam żołądek, pomału, żeby miał siłę trawić, a nie zwracać. Czołgam się do kolejnych krzaczków, jestem tak głodny, że najchętniej jadłbym garściami, ale staram się do tego nie dopuścić, nie wiem ile czasu minęło nim udało mi się nasycić głód. Sok z jagód pokrywa mi dłonie i większą część twarzy, zupełnie jakbym był wilkiem ubabranym krwią swojej ofiary.

Za horyzontem leniwie wstaje słońce, wstaję i ja, moje kroki nie są już tak niepewne ,ale każdy oddech przynosi mi fale bólu, do tego opuchlizna na oczach nabrała mocy, ledwie widzę przy promieniach wschodzącego słońca. Po drodze nie spotykam żadnych zwierząt, nie słyszę śpiewu ptaków, nawet drzewa nie szumią, zupełnie jakby las wokół mnie umarł, dziwne, że nie zauważyłem tego wcześniej.

 

Przed wieczorem dopada mnie ból głowy tak silny, że powala mnie na ziemię. Nie mam siły wystawić rąk przed siebie, padając uderzam głową o korzeń. Znów tylko ciemność…

 

Po pięciu latach mam już dość, nie mogę wytrzymać. Każdy dzień jest taki sam. Robię to samo, czuję się tak samo i nawet wymyśle potrawy niczego nie zmieniają. Świat nie miał już dla mnie żadnych niespodzianek. Kochałem swoją żonę, ale zarazem nienawidziłem jej. Czułem, że to ona jest winna wszystkiemu, że to przez nią się zatrzymałem, uważałem że nie jestem już takim człowiekiem jakim byłem w młodości, to nie było życie bohatera, dlatego nie potrafiłem się nim cieszyć. Miałem sporo pieniędzy i uważam że dzięki nim można dość dobrze żyć, ale moje życie było puste i warte mniej niż worek średniej jakości ziemniaków. Codziennie doglądałem ludzi u mnie pracujących, zawsze towarzyszył mi Nicpoń, pies którego kiedyś uratowałem. Zawsze po porannym sprawdzeniu robotników szedłem na łąkę, kładłem się w trawie i słuchałem śpiewu ptaków, nabijałem fajke tytoniem i delektowałem się dymem krążącym w moich ustach. Nicpoń biegał wokół, szczekając na muchy i inne latające owady, gdy nie było ich w pobliżu skakał na mnie w pozorowanym ataku. Tę część dnia lubiłem najbardziej, bo tylko wtedy czułem się wolny i szczęśliwy.

Pewnego dnia po prostu nie wytrzymałem, przytroczyłem sobie do pasa sakiewkę pieniędzy, wziąłem psa i odszedłem. Tak bardzo ciągnęło mnie do domu, pragnąłem wrócić, zobaczyć jak żyją moi rodzice, tak dawno ich nie widziałem, nie miałem żadnych wieści, tęskniłem za nimi i za życiem jakie wtedy miałem. O nic się nie musiałem martwić, może i musiałem dużo pracować, ale miałem przed sobą całe życie, mogłem być bohaterem a nawet kimś więcej, mogłem dosłownie wszystko bo świat czekał na mnie z otwartymi ramionami. Wiem, że bardzo źle postąpiłem zostawiając moją kobietę, ale nie potrafiłem inaczej. Szedłem dzień i noc bez przerwy, aż dotarłem do wsi, na moje szczęście mieli tam mały obskurny szynk, skierowałem do niego swoje kroki, aby w alkoholu utopić moją tęsknotę. Piłem na umór było mnie na to stać, zamówiłem sobie gulasz, ale sam jego zapach pozbawił mnie apetytu. Na szczęście Nicpoń nie był tak wybredny jak ja. To właśnie wtedy podeszło do mnie pięciu chłopaków, chcieli pieniędzy, ale ich nie dostali. Wypity alkohol dodał mi odwagi i siły, ale odebrał precyzję i równowagę. Mój pies zapłacił za to życiem, a ja nie potrafiłem obronić nawet samego siebie. Chciałem ucieć, ale dogonił mnie lecący kamień, upadłem, czułem tylko kilka ciężkich ciosów padających ze wszystkich stron zanim straciłem przytomność.

 

Znów odzyskuję świadomość, moją twarz pokrywają wymiociny i zaschnięta krew. Nie mogę się ruszyć. Czuję się gorzej nawet od starca. Wcześniejszy ból klatki piersiowej jest teraz palącym ogniem, nie mogę tego wytrzymać, chcę krzyknąć, ale z piersi nie wydobywam żadnego dźwięku. Po policzku spływa mi łza, wypłakana dla wszystkich których opuściłem i zawiodłem. Kolejna łza płynie dlatego, że uświadamiam sobie, że nawet gdybym był w pełni sił, nie potrafiłbym wrócić tam gdzie chcę. Mogłym wrócić do miejsca, ale nie czasu którego chciałem. Dookoła zaczyna zapadać zmierzch, wiem już, że tym razem nie uraruje świata, bycie bohaterem jest strasznie bolesne. Przypominam sobie twarz dziewczynki, której świat ocaliłem, moich rodziców, którzy krwią i potem płacili za to by wciąż na nowo ocalać mój świat. W ustach po raz ostatni czuję smak dymu z mojej ulubionej fajki, słyszę szczekanie Nicponia, źdźbła trawy ocierają mi łzy.

To koniec świata…

 

Koniec

Komentarze

ani nie jestem tak dobrze zbudowany i wytatuowany jak ten kto to potrafi.
Licentia poetica, ale nie zmienia to faktu, że nieudolna w tym fragmencie. 
 Miałem wtedy dwanaście lat, mało w porównaniu z innymi bohaterami, ale dokonałem wtedy czynu heroicznego.
Powtórzenia tak zwrotów, jak i treści. 
 byliśmy ze sobą blisko i na swój sposób byliśmy szczęśliwi, że mamy co jeść.
Znowu. 
 Niestety bylismy zwykłymi parobkami, jak wiele innych rodzin w tamtych czasach.
I znowu. 
 Doskonale pamiętam tamten dzień, właśnie wtedy uratowałerm świat, zwykły zbieg okoliczności, ale zazwyczaj właśnie tak robią bohaterowie.
Ile razy jeszcze to usłyszę? I co zwykle robią bohaterowie? PRZYPADKIEM RATUJĄ ŚWIAT?!
 Był już wieczór, ale jeszcze nie było ciemno, poszedłem sobie na łąkę, poleżeć, bo rodzice nie zmuszali mnie do pracy jeśli byłem już zmęczony
...
 Mała, wyglądająca na około sześć lat dziewczynka stała sparaliżowana strachem, a na przeciwko niej ogromny wilk, stojąc na czterech łapach górował wzrostem nad nią i niewiele mu brakowało, żeby i był wyższy ode mnie.

Wymiękam. Niech kolejnym razem Autor wrzuci tekst do szuflady, poczeka tydzień, sprawdzi błędy i niech dopiero wtedy publikuje. Nie lubię, jak ktoś sobie robi ze mnie jaja, kiedy mamy brać się do roboty. 
 

Kilka błędów na dobry początek, które wyłapałem podczas czytania:

- To wszystko wydażyło się blisko lasu. Mała, wyglądająca na około sześć lat dziewczynka stała sparaliżowana strachem, a na przeciwko niej ogromny wilk, stojąc na czterech łapach górował wzrostem nad nią i niewiele mu brakowało, żeby i był wyższy ode mnie. W pierwszej chwili i mnie zdjął strach, sparaliżowało mnie tak, że ledwnie oddychałem, nawet śpiew ptaków ucichł. Zawsze byłem tchórzem i najlepiej wychodziło mi branie nóg za pas. Jednak tamtego dnia, nie potrafiłem nawet uciec, staliśmy tak we trójkę: mała dziewczynka, bojąca się drgnąć, ogromny basior stojący na przeciwko niej z wyszczerzonymi ogromnymi kłami i ja nieruchomy jak brązowy posąg, tamtej chwili poczulem impuls, był jak orzeźwiające smagnięcie wiatrem.
 - powtórzenia.

Zacząłem tupać i głośno krzyczeć, zanim món przeciwnik obrócił łeb w moją stronę, ciężki kamień trafił go w pysk, między nosem, a ślepiami, usłyszałem trzask pękających kości. Robiąc krok w jego stronę, podniosłem kolejny kamień i na oślep rzuciłem, tym razem trafiłem go w przednią łapę. - literówka.

Budzę się w objęciach nocy, gęste chmury zasłoniły niebo tak szczelnie, że ledwie widzę czubek własnego losa. - literówka

Dookoła zaczyna zapadać zmierzch, wiem już, że tym razem nie uraruje świata, bycie bohaterem jest strasznie bolesne. - kolejna literówka

Tekst z dosyć głębokim przesłaniem o kruchości i sensie ludzkiego życia - daje do refleksji. Muszę przyznać, że mnie zaciekawiło ;)

Sporo literówek, powtórzeń i dobra rada: sprawdź Autorze w słowniku co oznacza słowo "bynajmniej". I dlaczego nie należy go mylić ze słowem "przynajmniej".

Za powtórzenia i literówki przepraszam, ale nie posiadam worda, który by mi pomógł. Postaram się ich uniknąć na przyszłość.
A co do pierwszego komentarza, to tak właśnie myślę, że "bohaterowie" ratują świat przypadkiem.

Nowa Fantastyka