- Opowiadanie: syf. - Aria Slavica

Aria Slavica

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Aria Slavica

Aria Slavica

 

Czas karłów

 

I

– Po prawej stronie możecie państwo ujrzeć dzieło sojuszniczej współpracy między Tysiącletnią Rzeszą a Rzecząpospolitą Polską. – Wycieczkowy zeppelin przelatywał nad kompleksem budynków wzniesionych na skraju lasu palmirskiego. Główne gmaszysko wbite było w ziemię jak pięść tytana. Steward w białym garniturze uniósł mikrofon i kontynuował: – Rząd niemiecki w całości sfinansował utworzenie nowej katedry badań antropologicznych i kulturowych w ramach Funduszu Spójności Cywilizacyjnej…

– Zapomniał wspomnieć o walce z bolszewikami – szepnął, muskając kozią bródkę, elegancko ubrany mężczyzna.

– Tak – odparł bez zająknięcia Wróblewski – marksistowska pseudonaukowa dialektyka wciąż jest zagrożeniem dla polskich odrodzonych elit intelektualnych.

Człowiek nigdy nie wie, usprawiedliwił się w myślach, z kim rozmawia. Lepiej spławić każdego nasłanego szpicla niż urazić jednego przypadkowego rozmówcę. Poza tym osoba na stanowisku, szczególnie uniwersyteckim, musi być czujna jak pies poczwórny. Wróblewski był pewien, że – jako doktorant antropologii rasowej – figurował w różnych tekach. Nauka o człowieku ostatnimi laty stała się taką dziedziną, gdzie nadzwyczaj łatwo o herezję.

Zresztą, donieść potrafi każdy.

– Tak, oczywiście. – Mężczyzna poprawił frak i oddalił się.

Sterowiec zatoczył koło na wyburzaną pod nowoczesną zabudowę Pragą. Robotnicy jak mrówki uwijali się przy wznoszeniu kolejnych przepraw przez Wisłę. Most Piłsudskiego był prawie gotowy. W promieniach zachodzącego słońca jaśniał już Most Hitlera. Statek powietrzny skierował się w stronę Okęcia.

– Podróż powoli zmierza ku końcowi. Proszę jeszcze raz spojrzeć na miasto, które – trwając na straży cywilizacji łacińskiej – przez pięćset lat stawiało opór azjatyckim hordom. Dziękuję państwu i zapraszam ponownie…

Na masztach przed nowym terminalem lotniczym łopotały flagi. Polska i Rzesza w centrum. Węgry, Włochy i pozostali członkowie osi na prawo. Po lewej były Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i inne większe państwa. Rosji radzieckiej oczywiście nie było. Pax Germanica et Americana wziął w karby powojenną rzeczywistość.

 

*

Wróblewski z trudem umknął fali zagranicznych podróżnych, która przelała się przez drzwi sali odpraw. Skierował się w stronę kafejki. Szymek Grajewski, kolega z uczelni, nalegał na niezwykle pilne spotkanie.

Spiker w radio zapowiedział węgierski szlagier o trudnej nazwie. Kilku zawianych Niemców śpiewało Lili Marleen. Śliczne kelnerki jak zjawy wyłaniały się z oparów tytoniowego dymu, roznosząc kolejne zamówienia. Mimo nalegań ministerstwa zdrowia Rzeszy, przypomniał sobie Wróblewski, w kraju wciąż nie przepchnięto ustawy o zakazie palenia. Polacy naród cywilizowany – mawiali tamtejsi urzędnicy – a ćmią jak untermensche albo Murzyni.

Grajewski siedział przy stoliku i pił kawę. Dłonią nerwowo rozczesywał bujną brązową czuprynę. Był wysoki i dobrze zbudowany. Krągła twarz jak z żurnala, wysokie czoło, mocno zaznaczona szczęka. W jego rysach widać było błękitną krew.

Genetyczny Polak – pomyślał Wróblewski, choć nie lubił przyklejać ideologicznych metek kolegom – prawdziwy Homo Sapiens Sarmaticus. Jaki naukowiec, zapytał jednak cichy głosik z tyłu czaszki, mógł wymyślić taki idiotyzm. Mężczyzna stłamsił natrętne myśli i z uśmiechem podszedł do kolegi.

– Idzie stypendysta – rzucił Grajewski. – Udał się lot?

– Bywało lepiej. Turyści odkryli tę rozrywkę i ciężko o dobre miejsce widokowe.

– Nie ma co się dziwić. Wojna się skończyła. Ludzie zamienili czołgi i bombowce na bardziej komfortowe środki transportu. – Mężczyzna nerwowo się zaśmiał, a potem zamilkł. Wróblewskiemu podano kawę. Po odejściu kelnerki Grajewski powiedział: – Chyżaka relegowali z uczelni.

– Jak to? – Wróblewski zakrztusił się kawą. – Przecież pozytywnie przeszedł weryfikację rasową.

– Jego babka była Żydówką. Zapłacił, żeby to ukryć, ale jakiś skurwysyn na niego doniósł. Maćkowi grozi obóz pracy za próbę przekupstwa. Rozumiem, że wiesz, co to oznacza.

Wróblewski zaczął rozglądać się dookoła. Czy ktoś przysłuchiwał się tej rozmowie? Na wszelki wypadek powiedział:

– Słuchaj, skoro Chyżak jest Żydkiem, to mamy szczęście, że uniwersytet się go pozbył –

– Zabił Jezusa i roznosi tyfusa! – Grajewski podniósł głos. – Ja nie wierzę, że gadasz takie bzdury.

Przy stoliku obok rozmowa ucichła. Parę osób podniosło wzrok znad gazet i filiżanek. Ktoś coś szepnął, ktoś się odsunął.

– Ciszej. – Mężczyzna zacisnął pięść tak mocno, że knykcie mało nie przebiły skóry. Ktoś na pewno zaczął podsłuchiwać.

Grajek nachylił się i mówił dalej:

– Przecież znamy się od lat. We trzech poszliśmy złożyć papiery na uniwerek. Ty rozruszałeś karierę, ale to nie powód, żebyś odstawiał cyrk i odcinał się od kolegów.

– Nie, nie – wysyczał Wróblewski. – Jak chcesz, to sam się chwal takimi znajomościami. Mnie w to nie mieszaj. Masz zamiar babrać się w gównie, to się babraj. Smród zostanie i dobrze wiesz, kto go poczuje.

Mężczyzna wypuścił powietrze z płuc i zaczął wodzić wzrokiem po pozostałych gościach kawiarni. Przy kontuarze dostrzegł eleganta ze sterowca, który się mu przyglądał. Facet z gazetą na końcu sali też się przyglądał. Zaraz pewnie któryś z nich wstanie i niby od niechcenia podejdzie do aparatu telefonicznego. Dość usłyszeli, czy chcą jeszcze więcej?

Grajewski tymczasem zdążył opaść na krzesło. Z trudem przełknął łyk kawy. Odstawił filiżankę. Łyżeczkę położył obok. Wreszcie powiedział:

– Chciałem zapytać, czy nie mógłbyś zrobić czegoś dla naszego wspólnego przyjaciela Macieja Chyżaka, ale zdaje się, że szkoda strzępić język.

– W liście do rektora napiszę, że chciałbym trafić do tego samego karceru –

Grajewski przerwał i, nachyliwszy się, szepnął:

– Komina.

– Brednie!

– Jasne stary. Nie było rozmowy.

Wróblewski zarejestrował, że elegancki mężczyzna z bródką zniknął.

– Miałem ci przekazać, że Katzmann cofa ci urlop – powiedział Grajewski, wyjmując pieniądze z portfela. – Masz jutro do niego przyjść.

– A czego on chce?

– Nie mój interes.

Facet z gazetą stał w kącie ze słuchawką telefoniczną przy uchu.

Grajewski właśnie wychodził. Szerokie barki, równy chód – mózg biologa przetwarzał anatomiczne szczegóły – ten człowiek mógłby pozować Matejce jako chorąży husarii albo Kościuszko. Tacy ludzie byli na plakatach rekrutacyjnych polskich dywizji SS.

Wróblewski w końcu nie wytrzymał. Po chwili sam wstał i podszedł do telefonu.

 

*

Albert Speer byłby dumny z tego pomnika aryjskiej myśli architektonicznej. Katedra badań biologicznych i antropologicznych była prawdziwie groß und wunderbar. Stać przed fasadą budynku, to jakby znaleźć się przed obliczem wielkiego Führera.

Wzrok małego człowieczka ześlizgiwał się z wielkiej kopuły, by wpaść wprost pod koła ognistych rydwanów gnających ponad rzymskimi łukami. Gubił między długimi kolumnadami i spadał z ciosanych schodów. Krył się przed groźnym obliczem stojących ramię w ramię posągów Germanina i Sarmaty. Ostatecznie zostawał pożarty przez lwa, smoka albo innego spośród potworów, które paradowały na cementowych płaskorzeźbach.

W słońcu tysiąclecia nowej Europy przeraźliwą bielą promieniowała glina bogów XX wieku. Żelbet. Sam Speer niestety nie doczekał otwarcia. Udar mózgu dopadł go nad planami przebudowy berlińskiej stolicy świata.

 

*

W poniedziałek rano, zamiast szykować się do wejścia na Giewont, Wróblewski wspinał się po schodach wiodących ku wrotom wydziału. Portal zdobiły splecione w uścisku niemiecka wrona i orzeł polski. Gniazdko już jest, pomyślał. Ciekawe, ile osób każdego dnia zastanawia się nad wyglądem potomstwa. Nieme żarty. Tutaj podsłuchuje nawet ucho w formalinie.

Mężczyzna wbiegł na piętro swojego instytutu i natychmiast skierował się w stronę gabinetu profesora Katzmanna. Już był po czasie, a stary – jak przystało na porządnego Niemca i członka NSDAP – nie lubił spóźnień.

– Hej, Wróbel – ktoś krzyknął.

– Później!

– Słyszałeś, że zatrzymali także Grajewskiego?

– Nie teraz.

Drzwi rozwarły się. Pomarszczony jak suszona śliwka mężczyzna siedział za mahoniowym biurkiem i przez druciane okulary oglądał osad w butelce. Sporo już upił.

– Przepraszam bardzo – zaczął Wróblewski.

– Ależ nie ma sprawy. Siadaj – odparł Katzmann. – Mamy dziś wielki powód do świętowania. Nadszedł moment ukoronowania moich wieloletnich badań.

Stary wstał, z kredensu wziął drugą szklankę i do obu rozlał whisky. Podszedł potem do wielkiego okna i wskazał na panoramę Warszawy.

– Przyjacielu – zaczął – pewnie zdajesz sobie sprawę, że ty i twoi ziomkowie wciąż macie w komisji Rzeszy do spraw rasy status jedynie towarzyszy broni. Dostaliśmy jednak ogromny grant na badania nad Wschodnimi Aryjczykami. Chcemy stworzyć całkowicie nową gałąź nadludzi, lepiej przystosowanych do zasiedlenia ziem wschodnich.

Podniósł szklankę do toastu i upił trochę alkoholu.

Wróblewski tymczasem gapił się na niego, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Jakość twoich badań nad Sarmatami pozwala mi sądzić, że jesteś odpowiednim kandydatem do wypełnienia kluczowego zadania, które otworzy nam drogę do badań klinicznych.

– Tak? – Młody doktor z niedowierzaniem patrzył na starego profesora, a brunatny płyn spokojnie kołysał się w szkle. Zająknął się, wziął głęboki oddech i spytał: – Co mam zrobić?

– Przyprowadzić mi najbardziej sarmackiego Polaka, jakiego znajdziesz – huknął Katzmann, a w jego głosie słychać już było upojenie. – Napij się. Przecież zrobisz dla swojego narodu więcej niż ci wszyscy żołnierze, którzy padli na bolszewickim froncie.

 

II

– Panie i panowie – powiedział sekretarz – powitajmy brawami kwiat młodzieży nauki polskiej. Oto dziesiątka stypendystów wysokiego komisarza rzeszy do spraw rasy. Panie Prezydencie, proszę zabrać głos.

Wróblewski nie chciał mówić, że jeszcze nic nie zdziałał. Na dobrą sprawę nie zdążył nawet otworzyć ust, a order wisiał już na jego piersi. Kancelaria Prezydenta w ekspresowym tempie załatwiła stypendia oraz medale i zaprosiła wszystkich do Belwederu. Potem była gala, bankiet, rozmowy z dziennikarzami, zdjęcia, uściski dłoni z politykami i jeszcze więcej zdjęć. Dzisiaj wszyscy się uśmiechają, można by pomyśleć, a jutro będą walczyć o autorstwo tego sukcesu.

– Panie premierze – Wróblewski nieśmiało zaczął rozmowę, gdy opróżniono już kieliszki z szampanem, a dym cygar unosił już pod sufitem.

– Tak? – mężczyzna podał mu dłoń. – Jeszcze raz gratuluję wielkiego osiągnięcia w tak młodym wieku.

– Ja – zająknął się – właśnie o tym chciałem porozmawiać. Mój podopieczny – wyrzucił z siebie – który doskonale nadaje się do badań rasowych, przebywa obecnie w areszcie. Wierzę, że jest trzymany tam bezpodstawnie. Niemniej, o ile nie wyjdzie, nie będę miał odpowiedniego kandydata.

– Rozumiem – pan premier uśmiechnął się. – Zobaczymy, co da się zrobić.

 

*

Zakład przy Pawiej witał przybyłych atmosferą swoistej zadumy i ciszy. Nawet zgiełk ulicy zdawał się nie wnikać za żelazne drzwi, jakby obawiał się, że mógłby już nie wyjść. Wobec grubych murów marzenia, szepty i krzyki osadzonych były niczym więcej jak łopotaniem skrzydeł ćmy.

U nas – Wróblewski przypomniał sobie, co kiedyś po wódce opowiadał mu jeden lejtnant z Gestapo – ktoś zawsze pochyli się nad drugim człowiekiem. Nie jak u ruskich: pod płot i kula w łeb. Delikwentowi trzeba dać czas na zastanowienie się, opowiedzenie swojej historii. Trzeba mu dać godzin, dużo długich godzin.

– Powód wizyty? – spytał strażnik więzienny.

Wróblewski pokazał legitymację akademicką oraz stosowne zaświadczenie wydane przez najwyższego komisarza Rzeszy do spraw rasy. Klawisz nie wziął nawet papierów do ręki, jakby gryzły. Odhaczył coś w zeszycie wizyt i otworzył kratę.

Mężczyzna wszedł do trzewi aresztu śledczego. Dla krążących ciasnymi korytarzami smutnych ludzi był niczym belka w oku. Zaprowadzono go do sali przesłuchań. Grajewski już tam czekał.

Z nisko zawieszonej lampy mętne światło skapywało na drewniany, pokryty odbarwieniami stół i dwa skrzypiące krzesełka. Podłoga była lepka. Twarz Grajewskiego wydawała się być zniekształcona, ale – pomyślał Wróblewski – może to tylko gra cieni.

– Wpadłem w tarapaty – wyszeptał mężczyzna. – Ktoś mnie wkopał.

– Słyszałem. – Wróblewski z trudem przełknął ślinę. – Mogę cię stąd wyciągnąć, ale musisz podpisać te papiery.

– Jakie papiery?

– Ruszyły na katedrze badania zlecone przez wysokie władze Rzeszy. Ze względu na pewne cechy osobiste doskonale się do nich nadajesz. Dzięki temu będziemy mogli załatwić twoje zwolnienie.

– Jakie badania?

– Głównie testy wydolnościowe i intelektualne. – Zapewnił: – Nic niebezpiecznego.

Grajewski popatrzył z lękiem na strażników. Ich ciała nikły w cieniu, a twarze zdawały się być namalowane kredą na czerni ściany. Potem mężczyzna spuścił wzrok na poplamiony blat. Dłonie cały trzymał pod stołem. Nie nachylał się, siedział wyprostowany, był na skraju zasięgu światła.

– Zgadzam się na wszystko. – Jego głos drżał. – Tylko mnie stąd wyciągnij.

– Jest jeszcze jedna sprawa. Lojalnościówka przeciwko Chyżakowi. Bez tego Gestapo nie porzuci oskarżenia.

– O mój Boże.

 

*

– No proszę – powiedział tajniak, który zajmował się środowiskami akademickimi – wciąga pan ludzi do naszych kartotek szybciej niż moi chłopcy z Gestapo. Nie myślał pan o zmianie zawodu?

– Nie. – Wróblewski nerwowo się roześmiał. – Raczej nie.

– Szkoda – odparł funkcjonariusz. – Cała ta afera ze wschodnioaryjską rasą to wielka szansa dla waszego narodu. Zresztą wszystkie warszawskie gazety o tym piszą. Trąbią w radio. Stał się pan sławny. Zniesienie zakazu mieszanych małżeństw, równość wobec aryjskiego prawa, możliwość wstąpienia do NSDAP – to wszystko wiele znaczy. Himmler, który jest wielkim orędownikiem sojuszu naszych państw, ma znaczny wpływ na Hitlera i stąd morze pieniędzy. Warto, aby wasz rząd zadbał, żeby źródło nie wyschło.

– Dziękuję za pomoc – powiedział Wróblewski.

– Proszę pamiętać, że także pan jest w naszych kartotekach. My pamiętamy, kto co nam zawdzięcza. – Tajniak uśmiechnął się. – I jeszcze jedno. Chyżak niestety umarł. Nie zaszczepił się, że tak powiem, przeciwko tyfusowi.

 

*

– Specjalny pociąg – oznajmił spiker przez megafony – z warszawską delegacją naukową odjedzie niedługo ku świetlanej przyszłości naszego narodu. Pożegnajmy ich oklaskami i życzmy sukcesu w tej kluczowej dla nas wszystkich misji.

– To wielki zaszczyt z pana strony, panie Eichmann – powiedział w zaciszu przedziału Katzmann – że zechciał nam pan nam umilić towarzystwo w czasie podróży.

Pociąg wytaczał się z nowego dworca warszawskiego. Na peronach widać było tłumy ludzi, dziesiątki transparentów, setki policjantów i delegacje urzędnicze. Dziennikarze wciąż robili zdjęcia. Błyskały flesze, udzielano wywiadów. Politycy pławili się w sukcesie polskiej dyplomacji i nauki.

– Żaden problem – odparł oficer i podrapał się po orlim nosie. – Mam kilka spraw do osobistego omówienia z szefem taboru kolejowego w Krakau – poprawił się – w Krakowie. Szykuje się większe przedsięwzięcie logistyczne.

Wróblewski przyglądał się uważnie człowiekowi, o którym mawiano, że wygrał wojnę z bolszewizmem nie czołgami i armatami, a kartką z rozkładem pociągów. Nie pasował mu mundur SS. Brakowało wielkiego biurka, stert papierów i ołówków. Przynajmniej teczka była na miejscu.

– Poza tym trzeba załatwić jedną bieżącą sprawę. Nasi polscy sojusznicy mają drobne problemy – kontynuował oficer, uśmiechnąwszy się do Wróblewskiego – z mieszkańcami Mińska. Trzeba szybko przetransportować tam niewielkie oddziały pomocnicze. Myślę, że pierwsza Leibstandarte-SS wystarczy.

– Gwardia Führera?

– Tak. Sztab generalny troszczy się o polską administrację na wschodnich ziemiach odzyskanych. Poza tym chłopcy gnuśnieją w koszarach. Przyda im się trochę ruchu.

Wyjazd naukowy objęto specjalnym patronatem. Podstawiono pociąg prezydencki dla badaczy oraz ojców nowej rasy. Oficjalna delegacja rady ministrów pożegnała grupę oraz zapewniała o pełnym wsparciu i zaangażowaniu w całe przedsięwzięcie.

Gdyby wtedy wiedzieli, na czym będzie to zaangażowanie polegać – myślał dużo później Wróblewski, stojąc na innym, odległym peronie – gdyby wiedzieli…

 

*

Grajewski uśmiechnął się, czytając program badań.

– Mój udział sprowadza się do paru godzin na siłowni i posuwaniu raz w tygodniu niemieckiej panienki?

– Mniej więcej tak – odparł Wróblewski. – Mówiłem ci, że to nic strasznego.

Pociąg mknął po szynach. Zabudowania, miasteczka i pola rozmazywały się za oknem. Co jakiś czas przychodził konduktor i częstował podróżnych kawą.

– Rzeczywiście.

– Katzmann wyselekcjonował dziesięciu facetów i tyle samo babek do badań – powiedział Wróblewski. – Berlińscy naukowcy ponoć już przysłali swoich aplikantów. Będą was trzymać około roku w zamiejscowym ośrodku badawczym w Oświęcimiu.

– Straszne zadupie.

– Tak Z drugiej strony te badania są przełomowe, potrzeba będzie dużo spokoju.

– Nie uważasz – Grajewski nachylił się, ale teraz szeptał – że cały ten eksperyment to jakaś farsa?

– Już raz znalazłeś się pod opieką gestapowców – powiedział mężczyzna. – Znowu zaczynasz?

– Przepraszam, nie będę podważać naukowych dogmatów. Jestem przecież nikim. Mam jedynie nadzieję, że trafi mi się fajna babeczka. Jak nie – wybuchł udawanym śmiechem – to sam ją będziesz bzykał.

 

III

Chłopaki bzykają, myślał Wróblewski, a my musimy ryć jak świnie. Wykład na wykładzie i referatem popędza. A dookoła ośrodka pustka, nawet do miasta daleko. I jeszcze te przygnębiające druty.

– To jest czaszka untermenscha murzyńskiego. – Mężczyzna w lśniąco białym kiltu uniósł eksponat. – Widać wyraźnie ograniczenie przestrzeni przeznaczonej dla płata czołowego, który jak wiadomo odpowiada za myślenie abstrakcyjnie i świadomość społeczną, na rzecz móżdżka i tyłomózgowia, będących centrum instynktów i prymitywnych zachowań…

Wykład doktora Mengele był interesujący, pomyślał Wróblewski, ale też – bojąc się nawet w myślach inaczej go nazwać – niezwykle innowacyjny. Za oknem widział spacerniak zakładu chorób cywilizacyjnych. Około stu osób – jak mówiono, głównie obłąkanych i sprawców ciężkich przestępstw – chodziło w kółko. W tle rzeczywiście stały dwa kominy palarni, bo przecież – jak zaznaczali strażnicy – umieralność wśród takich osób była duża. Mężczyzna zastanawiał się, po co pobudowano tu tak dużo pawilonów, skoro dotychczas nawet jeden nie został zapełniony.

– … oto zaś czaszka untermenscha żydowskiego. Jego mózg jest o około trzydzieści procent mniejszy niż mózg Aryjczyka, co czyni go niezdolnym nawet do pracy robotniczej na rzecz Rzeszy. Jedynie obszary odpowiedzialne za negatywne cechy charakteru: chciwość, złodziejstwo i bandytyzm, są nadzwyczaj rozwinięte. Trzeba powiedzieć wprost, że w interesie ludów germańskich – ba! – w interesie całego świata leży całkowita eradykacja tego pasożytniczego gatunku. Bezsprzecznie.

Na auli było kilkaset osób, w tym doktoranci Katzmanna. Większość stanowili jednak pracownicy zarówno niemieckiej, jak i polskiej SS, nazywani nową kadrą. To ich regularnie odwiedzał Eichmann, niekiedy przyjeżdżał także Himmler. Wszyscy powstali i głośną owacją podziękowali za wykład. Wróblewski też wstał i zaczął niemrawo klaskać.

 

*

– Badania trwają w najlepsze – referował Wróblewski. – Siedem Aryjek i połowa Polek jest w ciąży. Grajewski spisał się najlepiej z naszych chłopców – powiedział z dumą – jako pierwszy zapłodnił swoją partnerkę.

Katzmann przybył z Warszawy na wizytację. Siedział w gabinecie doktora Mengele i popijał burgunda. Przeglądał akta. Na wieszaku wisiało pięć wykrochmalonych fartuchów. Za oknem wiatr zrywał z drzew pożółkłe liście.

– Doskonale – mruczał Katzmann. – Wiedziałem, że świetnie się nadasz do prowadzenia tych badań.

– W dodatku – wtrącił Mengele – jest to ciąża mnoga. Będę miał ten przypadek pod specjalnym nadzorem.

– Tak trzymać. – Profesor zaklaskał. – Doktorze, kiedy pan ma zamiar rozpocząć fazę badań ex vivo?

– Po dwunastym tygodniu ciąży. Wyznaczyłem już trzy kobiety, u których przeprowadzę kontrolowane aborcje. Badania pozwolą określić jakość takich płodów w okresie prenatalnym. – Widząc minę Wróblewskiego dodał: – Mam zamiar doprowadzić bliźnięta twojego podopiecznego do naturalnego porodu. Eksperymenty z ich udziałem mogą okazać się najbardziej wartościowe ze wszystkich. Tyle pracy przed nami.

Lekarz podszedł do okna i je zamknął.

– Zostaw otwarte – powiedział Katzmann. – Ładna pogoda na zewnątrz.

– Zaraz krematorium rozpoczyna pracę – odparł Wróblewski.

– Rozumiem – mruknął profesor i dodał: – A propos pracy, czy Eichmann już rozmawiał z tobą na temat ustaleń w sprawie rozwiązania kwestii żydowskiej?

– Mówisz o wysiedleniach – Mengele zaakcentował – do pracy na wschód? Tak, budują nam tu nawet bocznicę kolejową.

– Chciałbym, abyś przyjął na praktyki obecnego tu pana Wróblewskiego. Gdy to się rozpocznie, będziesz potrzebował dodatkowych rąk do pracy. Myślę, że w czasie bieżących badań udowodnił swoją ponadprzeciętność.

– Masz rację. Zastanowię się nad tym.

Wróblewski mało nie upuścił szklanki z alkoholem. Nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że w tak krótkim czasie tak wiele się zmieniło. Cała jego dotychczasowa kariera z drugiej strony była powiązana z Grajewskim, a dokładniej tym, co Szymek nosił w spodniach. Nadto, gdyby nie głupi donos, nie udałoby się zmusić kolegi do wzięcia udziału w tych badaniach. Jedna chwila strachu pchnęła go na głębokie wody i, jak się okazało – pomyślał – świetnie sobie z tym poradził. Z komina za oknem tymczasem buchnął czarny dym.

 

IV

W połowie stycznia ten sam pociąg prezydencki wtoczył się na nowo wybudowaną stację przeładunkową oświęcimskiego ośrodka badań. Sypał gęsty śnieg, gdy pan premier, ministrowie i podsekretarze jak beczki wytaczali się z wagonu, opatuleni grubymi płaszczami i szalami. Zima w tym roku była wyjątkowo mroźna.

– Niemieccy politycy po wylądowaniu w Krakowie udali się na bankiet zorganizowany na Zamku Wawelskim – mówił spiker telewizyjnej kroniki – by zaraz później udać się do Oświęcimia na kurtuazyjne spotkanie z naszym premierem.

Eichmann i Heydrich już wczoraj przybyli do ośrodka. Wróblewski uczestniczył w uroczystym powitaniu już jako bezpośredni podwładny doktora Mengele. Himmlera niestety nie było, gdyż udał się do Waszyngtonu, renegocjować ceny ropy.

Wróblewski wyłączył odbiornik. Ubrał się. Zgarnął marynarkę i poszedł na spotkanie.

 

*

Esesmani w mundurach czarnych jak noc i obliczach niby odlanych ze stali niczym antyczne rzeźby zdobili rogi konferencyjnej auli. Rozlewała się czerwień flag, a promienie swastyk oświetlały twarze zebranych przy dębowym stole. Marsowe oblicze Adolfa Hitlera z wielkiego obrazu spoglądało na przebieg obrad i zdawało się nie tolerować niczego poza pełnym sukcesem.

– To niedopuszczalne – krzyknął któryś z ministrów, uderzając dłonią o stół. – To jest zbrodnia.

Gdy niemieccy dyplomaci skończyli odczytywanie treści odezwy Führera, twarze polskich polityków zastygły. Mogło się wydawać, że nawet ich serca na kilka długich sekund zatrzymały się. Zapadła cisza.

– Nie będę brał udziału w mordzie – krzyczał minister. Wstając przewrócił krzesełko. – Panie premierze, apeluję do pańskiego rozsądku i pańskiej duszy, aby odrzucił pan, bez względu na koszta, ten zbrodniczy pakt. To jawna napaść na Rzeczpospolitą i jej obywateli, których mamy obowiązek chronić!

Skończywszy mówić, skierował się ku wyjściu z sali. Jeden z esesmanów niespiesznie – jak gotowa do skoku pantera – podszedł do stołu i poprawił krzesło. Potem wrócił na swoje miejsce i zastygł.

– Przerwa – powiedział premier. – Uprzejmie proszę o przerwę i przepraszam za zachowanie mojego kolegi. Musimy – spojrzał na lekko rozbawionych Niemców – zastanowić się nad tą propozycją.

– Proszę, oczywiście – odparł, wciąż uśmiechając się, Heydrich. – Mamy dużo czasu.

 

*

Że też nie jest im zimno, pomyślał Wróblewski, widząc owianych śniegiem esesmanów, którzy zabezpieczali ośrodek także na zewnątrz. Mimo okrutnego ziąbu premier stał na tarasie w samej marynarce. W drżącej dłoni trzymał papierosa.

– To pan – szepnął polityk. – Nie miałem okazji pogratulować kolejnego awansu. – Zaciągnął się. – Sześć milionów ludzi. Nie umiem sobie wyobrazić więcej niż dziesięć tysięcy, ułożonych jeden na drugim –

– Panie premierze – przerwał Wróblewski. – Proszę nazywać to wysiedleniem Żydów do pracy przymusowej na wschodzie.

– Jak pan tak może?

– Miałem kiedyś sen – powiedział, przybliżając się. – Widziałem dziesiątki, tysiące ludzi, zamkniętych w tych barakach. Niebo było czarne od dymu. Byłem tam ja, był tam pan, były te dzieci, urodzone z mieszanych związków. Żołdak, taki sam jak tamten czarny na dole, wyrywał je z rąk matek i roztrzaskiwał o ceglany mur. Potem widziałem jedynie ogień.

– Będę mieć ich krew na rękach.

– Chciałby pan zobaczyć własną?

 

*

Na platformie dworca, pośród białych zasp, zatrzymywały się pociągi za pociągami. Smutni ludzie w czarnych mundurach rozwierali zmarznięte wrota wagonów i kijami wypędzali ludzi na śnieg. Na drodze rosły hałdy ubrań i bagaży.

Dwaj mężczyźni w nienagannych, wykrochmalonych fartuchach za pomocą ruchu trzcinki decydowali, kto nadawał się do pracy, a kto musiał pójść do łaźni. Nie na mycie.

Niebo rzeczywiście było czarne od dymu.

 

fin

Koniec

Komentarze

Historia alternatywna. Lubię ten gatunek fantastyki. Ale prawdę mówiąc, choć tekst czyta się dobrze i jest nawet interesujący, to jednak nie jest specjalnie odkrywczy. Znaczy, historia fajna, ale taka, jakich wiele. W dodatku są pewne luki, czytelnik sporo musi się domyślać. Niby dobrze, ale przecież całość skupia się na tym, że Niemcy wygrali wojnę, jakiś sojusz z Polską jest, ale w Oświęcimiu rzeźnia będzie i tak. Gdybyś pociągnął bardziej opis świata, byłoby to korzystniejsze dla tekstu, niż konieczność domyślania się tak wielu rzeczy. Podsumowując - zakończenie (przynajmniej dla mnie) rozczarowujące. Trafiło Ci się też kilka błędów - tu literówka, tam błędny zapis dialogu - niby nic, ale jednak trochę irytuje. Jednej rzeczy jednak nie odpuszczę. Pierwszy dialog Wróblewskiego z Grojewskim. Przeczytaj jeszcze raz i postaraj się dopisać, co kto mówi, bo pod koniec się pogubiłem i za nic nie byłem w stanie dojść, czyja to kwestia :(.
Nie mogę też zrozumieć, czemu po II Wojnie ludzie latają sterowcami. Poprawcie mnie, bo nie jestem jakimś znawcą historii, ale chyba w rzeczywistości tak nie było, a po co wplatać to do świata alternatywnego? Jasne, to jest takie bardziej klimatyczne i "romantyczne", by tak rzec, ale logicznie niczym nieuzasadnione. Ale styl masz fajny, czytało się "bez bólu zębów", a nawet lepiej ;), więc summa summarum wystawiam 4 z plusikiem, bo jednak fabuła jest najważniejszą częścią opowiadań.

Pozdrawiam

LK  

Ale do perfekcji tylko zabrakło mi tylko uwydatnienia znaczącej roli bolszewików w rozwoju postępowej ludzkości i uczynienia z nich emisariuszy wyzwolenia i nowego porządku. Wtedy byłoby już cudownie.

Opis postaw ludzkich nazwę zadowalającym, ale opisu świata i zaznaczenia punktu zwrotnego w dziejach mocno mi brakuje.

A mnie sie (jak zwykle) podoba to, że wiele trzeba sobie dopowiadać, zwłaszcza że widoczne jest, że nie wynika to z braku pomysłowości Autora. Bardzo dobry tekst, zmuszający do myślenia, przy niektórych scenach dreszcz przechodzi. Potrafisz pisać.

Z tymi dopowiadaniami to bywa tak, że autor przyjmuje moment, umownie, 1920, mi dla czegoś tam wydaje się, że 1939, nic mi nie pasuje, bo innym torem biegną skojarzenia, a gdyby piszący bąknął coś, z czego wynika, że 1920, od razu wskoczyłoby wszystko na miejsce. Tak więc nie podzielam zachwytu nad koniecznością dopowiadania sobie wszystkiego...

Dzięki za komentarze.
Porzuciłem kwestie szczegółowego opisywania świata, bo to jest opowiadanie. Wchodzenie w szczegóły relacji gospodarczych czy integracyjnych zaśmieciłoby tekst i po prostu nie udałoby się w krótkiej formie. Chciałem pokazać na podstawie możliwie syntetycznego wycinka, kto i jak radziłby sobie w warunkach przyjaźni z nazizmem -- bez wnikania w przyczyny powstania tej przyjaźni. Na kompleksowy świat mógłbym sobie pozwolić w powieści, ale -- skromnie powiem -- że nie umiem.
Jeżeli zaś chodzi o rozszczepienie, to wydaje mi się, że sojusz RP i III Rzeszy byłby historycznie najbardziej wiarygodny jedynie od śmierci Marszałka do końca 38 roku, szczególnie w formie przystąpienia do paktu antykominternowskiego w 1938 roku. Uznałem, że w tej kwestii nie ma miejca na niedopowiedzenia, więc jej nie poruszałem.
pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka